Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Złodziejka matek - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 marca 2025
24,00
2400 pkt
punktów Virtualo

Złodziejka matek - ebook

Powieść o kobiecie, która została matką, ale nie rozprawiła się z demonami własnego dzieciństwa. Czy skoro według staropolskich wierzeń poród miał łączyć z zaświatami, to możliwe jest, że Emma urodziła nie tylko dziecko? Bohaterka eksperymentuje, a czasem bezmyślnie naśladuje, by zrozumieć siebie i poczuć się autentyczną. Jednak czy reszta świata jest autentyczna? „Złodziejka matek” to sensualna i przejmująca opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, dorastaniu w latach 90., a także o samotności w czasach dobrostanu i kryzysu klimatycznego. Książka dla wszystkich, którzy mimo lęku próbują przezwyciężać fatum „braku przynależności” oraz zakotwiczać się w rolach społecznych na własnych warunkach i zasadach.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368310948
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOM

Kobieta, którą na­zy­wam matką, szki­cuje zwój na­wi­nięty na drążki. Na zro­lo­wa­nym płót­nie wi­dać dom z ni­skim pło­tem, sarnę i kra­snala.

Wpi­suje do pa­mięt­nika de­dy­ka­cję:

Ko­cha­nej Em­mi­cze,

Ży­cie to nie bajka ani baśń tę­czowa, ale jedna wielka walka, bądź do niej go­towa.

Mama

„Em­mi­cze” to forma pi­sana, wy­my­ślona dłu­go­pi­sem, nie­wy­ma­wialna. Nie wspo­mi­na­jąc o tym bro­ka­to­wym przy­miot­niku na li­terę „K” i jego for­mie cza­sow­ni­ko­wej, która przy­na­leży do in­nego ga­tunku lu­dzi.

Kie­dyś i ja pró­bo­wa­łam na­ry­so­wać dom na zwoju, ale nie wy­szło. Wpi­sy­wa­łam się do „zło­tych my­śli” ko­le­żanki. Mama ra­to­wała ob­raz, jakby to był jej pod­pis. Z cza­sem na­uczy­łam się ry­so­wać. Szybko uwie­rzy­łam, że praw­dziwe jest tylko to, co na­ma­lo­wane.BLIŹ­NIAKI SY­JAM­SKIE

Wyłą­czam świa­tło, kiedy sły­szę chro­bot żwirku na dro­dze do­jaz­do­wej. Wiem, że to on. W tej wio­sce każdy ma przy­pi­saną go­dzinę po­wrotu. Spo­glą­dam w niebo, ale nie wi­dać gwiazd. To do­brze – stycz­niowa ciem­ność jest moją so­jusz­niczką. Lu­bię wpa­try­wać się w nią tak długo, aż za­czyna się otwie­rać. Pod bu­kiem miga, jakby świe­tlik wa­bił sa­miczkę. To nie ich pora. Gar­dłowe chrum­ka­nie. Nocą oczy dzika mogą być wszyst­kim. Zwie­rzęta cze­kają na zmrok jak lu­dzie na wschód słońca.

Na­sza wio­ska, Ra­kow­nia, jest szyją, którą opa­tula szal lasu. Wie­czo­rami na drogi wy­cho­dzą sarny, które od­kąd do pusz­czy Zie­lonki po­wró­ciły wilki, cią­gną po zmierz­chu w stronę do­mów. Ka­rol w ze­szłym mie­siącu po­trą­cił jedną z nich. Wcze­śniej za­jąca i ja­skółkę. Czy ko­goś jesz­cze? Nie wiem, bo już mi nie mówi. Ma za złe, że bar­dziej niż jego zdro­wie in­te­re­suje mnie zwie­rzyna.

Czerń nocy roz­my­wają świa­tła srebr­nego SUV-a vo­lvo. Wiem, że nie tylko ja ob­ser­wuję Ka­rola. Jest jesz­cze ona. Mieszka w bliź­niaku sy­jam­skim zszy­tym z na­szym przej­ściem w piw­nicy. Ni­gdy nie chowa się za fi­ran­kami jak ja. Prze­ciw­nie, otwiera okno i osten­ta­cyj­nie za­ga­duje, a zimą przy­kleja swoją twarz tak bli­sko szyby, że nie ma moż­li­wo­ści uda­wa­nia, że się jej nie wi­dzi.

Ka­rol po za­par­ko­wa­niu nie wy­siada z sa­mo­chodu. Chwilę jesz­cze sie­dzi za kie­row­nicą, nie wy­łą­cza­jąc sil­nika. Mrok kru­szy się na ka­ro­se­rii, a wil­goć za­mie­nia się w rdzę. Ka­binę oświe­tla le­dowa li­stwa, która do­daje jej fu­tu­ry­stycz­nego vibe’u. Ka­rol za­in­sta­lo­wał am­bien­towy świa­tło­wód, pod­łą­cza­jąc go do gniazda za­pal­niczki sa­mo­cho­do­wej. Ste­ruje nim za po­mocą apli­ka­cji w te­le­fo­nie, wy­bie­ra­jąc z ty­siąca ko­lo­rów pa­lety RGB. Dziś ta­pi­cerkę oży­wia elek­tryczny fio­let. Ma w so­bie coś ze świe­tlika.

Wi­dzę kon­tury jego twa­rzy, kiedy wpa­truje się w cho­inkę za­pa­chową. Nie znam tego spoj­rze­nia, nie jest prze­zna­czone dla mnie. Może za­ciąga się aro­ma­tem Wun­der-Baum? Fa­scy­nuje mnie ten jego ry­tuał, ale jed­no­cze­śnie prze­raża – czy mój mąż nie po­trafi nor­mal­nie wejść do domu?

A może wła­śnie roz­my­śla, na czym mógłby jesz­cze uru­cho­mić Do­oma, swoją ulu­bioną grę? Grał już na apa­ra­cie fo­to­gra­ficz­nym, kal­ku­la­to­rze, oscy­lo­sko­pie, czyt­niku e-bo­oków czy na ban­ko­ma­cie, nie przej­mu­jąc się ko­lejką chęt­nych do wy­pła­ce­nia pie­nię­dzy. To dzięki Do­omowi po­szedł na in­for­ma­tykę. Jako na­sto­la­tek two­rzył w opar­ciu o sil­nik gry wła­sne mody. Wy­daje mi się, że wy­eks­por­to­wał frag­ment wła­snego mó­zgu do kom­pu­tera. Albo od­wrot­nie – kod Do­oma na­niósł na swoją ge­ne­tyczną dra­binkę, two­rząc trze­cią nić DNA. Lubi opo­wia­dać, że w DNA ludz­kiej ko­mórki jest tyle da­nych, ile można za­pi­sać na czte­rech pły­tach CD.

Mnie też kie­dyś za­im­po­no­wał grą. Od­pa­lił ją na te­ście cią­żo­wym. Ku­pi­li­śmy cy­frowy. To był trzeci test cią­żowy w tam­tym mie­siącu. Po­przed­nie dwa wy­szły ne­ga­tyw­nie, a jed­nak czu­łam się tak śpiąca i otę­piała, że je­żeli nie by­łaby to ciąża, to po­dej­rze­wa­ła­bym no­wo­twór mó­zgu. Ka­rol do te­stu pod­łą­czył mi­kro­kom­pu­ter.

– I jak, ko­cha­nie? – za­py­ta­łam, bo za­brał test i gdzieś z nim po­szedł.

– Tra­fiony, za­to­piony!

Na wy­świe­tla­czu zo­ba­czy­łam po­ru­sza­jące się ikonki. Przez kilka se­kund wie­rzy­łam, że w ja­kiś spo­sób na­wią­zał łącz­ność z brzu­chem i że test działa jak USG. Cią­żowy lag umy­słu. Ka­rol oczy­wi­ście za­wia­dy­wał ikon­kami z po­ziomu kla­wia­tury.

Wy­glą­dam zza fi­ranki. Pada śnieg, ale topi się jesz­cze w po­wie­trzu. Cie­kawe, czy kie­dyś pójdę z moją córką na sanki? Nie po­dej­muję ta­kich te­ma­tów z mę­żem. Ka­rol na­zywa glo­balne ocie­ple­nie jedną z naj­bar­dziej na­chal­nych ide­olo­gii po upadku fa­szy­zmu.

Me­ta­liczny dźwięk za­my­ka­nia auta. W końcu się wy­lo­go­wał. Idzie wła­śnie przez ogród, a wil­goć kła­dzie się przed nim jak wy­cie­raczka. Koty trą­cają pyszcz­kami drzwi. Chcą wyjść na dwór, ale nie po­zwa­lam im na to, żeby nie zja­dły zi­mu­ją­cego w dre­wutni ru­dzika.

Kiedy Ka­rol wcho­dzi do domu, ja krzą­tam się po kuchni. Za­wsze jest coś do ro­boty: wy­cią­gam na­czy­nia ze zmy­warki, spry­skuję pły­nem do my­cia szyb drzwiczki pie­kar­nika, prze­jeż­dżam szmatą po bla­cie. Zdą­ży­łam wy­łą­czyć Net­flixa, choć by­łam w po­ło­wie od­cinka Lo­stów. Zga­si­łam te­le­wi­zor, bo nie wy­obra­żam so­bie sy­tu­acji, że mój mąż wcho­dzi do domu, a ja leżę na ka­na­pie z pi­lo­tem w ręku.

– Jak tam? Co tam? – pyta, ścią­ga­jąc kurtkę. Pod­cho­dzę i ca­łuję go w czoło. – Mam dla cie­bie pre­zent. Ro­sły przy skle­pie. – Wyj­muje z siatki trzy bro­wary i trzy do­rodne ka­nie. – Nie bę­dzie nic na cie­pło?

Ka­rol unosi nos i po­ciąga nim jak cho­mik. Po­tem prze­la­tuje wzro­kiem po bla­cie i pu­stej, ale za to czy­stej pły­cie in­duk­cyj­nej. Po­dą­żam za jego spoj­rze­niem, pró­bu­jąc roz­czy­tać wy­nik au­dytu. Nie ko­men­tuje, zwraca się do te­le­fonu:

– Okej, Go­ogle, włącz Ga­ming Hub.

– Zro­bię ci sowy.

– Dzięki. Le­dwo żyję. Mój ze­ga­rek po­ka­zuje, że mam tylko dzie­sięć pro­cent ener­gii.

Się­gam po nóż nieco prze­sad­nym ge­stem, jak­bym ro­biła w po­wie­trzu kółko. To chyba efekt oglą­da­nia tych wszyst­kich vlo­ge­rek, które ma­chają rę­koma, opo­wia­da­jąc o tu­szach do rzęs, szam­po­nach, ulu­bień­cach li­sto­pada, okład­kach ksią­żek, albo prze­ciw­nie – mó­wią, jak mieć w domu tylko trzy­dzie­ści ubrań, sprzą­tać po ja­poń­sku czy pro­wa­dzić dom zero wa­ste.

Prze­jeż­dżam kciu­kiem pod ka­pe­lu­szem grzyba. Try­skają białe opiłki. Kie­dyś po kilku dniach su­sze­nia ze środka kani wy­la­zły białe ro­baki. Od tego czasu do­kład­niej spraw­dzam wnę­trze.

Kroję kla­wi­szowe blaszki. Są jak fisz­biny wie­lo­ryba.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------De­biuty prozą
w Biu­rze Li­te­rac­kim

Ju­lia Fie­dor­czuk Po­ra­nek Ma­rii i inne opo­wia­da­nia (2010)

Fi­lip Za­wada Psy po­cią­gowe (2011)

Ka­ta­rzyna Ja­ku­biak Nie­ostre wi­dze­nia (2012)

Bronka No­wicka Na­kar­mić ka­mień (2015)

Ta­de­usz Dą­brow­ski Bez­bronna kre­ska (2016)

Elż­bieta Łap­czyń­ska Be­stia­riusz no­wo­hucki (2020)

Marta So­ko­łow­ska Im­pe­rium Dzieci (2021)

Krzysz­tof Chro­now­ski Nie­obec­ność (2021)

Ja­kub Wi­śniew­ski Myja (2022)

Ma­ria Krzywda Wszystko do­brze (2022)

Iwona Bassa Głodni (2023)

Alek­san­dra Ka­sprzak Wy­drąż mi ro­dzinę w se­rze (2024)

Krzysz­tof Siw­czyk Na prze­cię­ciu ar­te­rii (2024)

Ma­ciej Wnuk Miej­sca od­le­głe (2025)

Mag­da­lena Ge­now Zło­dziejka ma­tek (2025)
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij