- W empik go
Złośliwy figiel. The Adventure of the Norwood Builder - ebook
Złośliwy figiel. The Adventure of the Norwood Builder - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Sherlocka Holmesa i doktora Watsona odwiedza przerażony John Hector McFarlane, młody prawnik z Blackheath, oskarżony o morderstwo swojego klienta, budowlańca Jonasa Oldacre’a. McFarlane wyjaśnia Holmesowi, iż Oldacre przyszedł do niego dzień wcześniej z prośbą o nadanie legalnej formy jego testamentowi. McFarlane odkrywa z zaskoczeniem, że Oldacre przepisał mu cały swój majątek. McFarlane nie rozumiał dlaczego, mimo iż Oldacre wyjaśnił, że jego wcześniejszy związek z matką McFarlane’a daje mu pewność, że to on będzie jego najbardziej godnym zaufania spadkobiercą. Sprawy zaprowadziły McFarlane’a do domu Oldacre’a w Norwood, gdzie miał sprawdzić kilka dokumentów. Były one trzymane w sejfie w pokoju, gdzie rzekomo miało miejsce morderstwo. McFarlane wyszedł dość późno, więc postanowił przenocować w lokalnej gospodzie. O morderstwie przeczytał w gazecie następnego ranka w pociągu. Była tam wyraźnie mowa, że policja szuka właśnie jego. Dowody przeciwko młodemu McFarlane’owi są dosyć obciążające. (za Wikipedią).
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-605-7 |
Rozmiar pliku: | 81 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sądząc ze stanowiska kryminalnego znawcy, mogę cię, kochany Watsonie, zapewnić, że od śmierci nieodżałowanej pamięci profesora Moriarty, Londyn stał się miastem dziwnie nieinteresującym — narzekał Sherlock Holmes.
— Niewielu znalazłbyś porządnych obywateli, którzy by podzielili to twoje zdanie — odpowiedziałem.
— No! no! nie chcę być egoistą — rzekł z uśmiechem, odsuwając się nieco z krzesłem od stołu, przy którym kończyliśmy śniadanie. — Społeczeństwo zyskało, nie ma wątpliwości, stratny jest tylko biedny specjalista, skazany na przymusowe bezrobocie. Póki żył tamten człowiek, każdy numer porannej gazety przynosił nieskończoną liczbę możliwych wypadków. Nieraz, Watsonie, drobna wskazówka, najlżejszy ślad wystarczały, aby mnie przestrzec, że na dnie tej roboty jest potężny i złośliwy umysł. Drobne kradzieże, napady, bezcelowe zniewagi, dla człowieka, mającego w ręku ślad, mogły mieć jedno i to samo znaczenie. Dla kogoś, kto chciał naukowo studiować wyższą kryminalistykę, nie było w Europie stolicy odpowiedniejszej nad Londyn ówczesny, lecz teraz...
Wzruszył ramionami z zabawnym ubolewaniem nad tym stanem rzeczy, do którego sam tak wiele się przyczynił. W epoce, o której wspominam, Holmes już był powrócił od kilku miesięcy, a ja, na jego żądanie, odsprzedawszy praktykę, zamieszkałem z nim razem w dawnym mieszkaniu naszym przy Bakerstreet.
Pewien młody doktór, imieniem Verner, kupił ode mnie niewielką moją praktykę w dzielnicy Kensigton i dziwnie mało zastanawiał się nad możliwie wysoką ceną, jaką odważyłem się zaproponować; wytłumaczenie tego faktu przyszło w kilka lat później, gdym odkrył, że Verner jest jakimś krewnym Holmesa i że pieniądze na to kupno pochodziły od mego przyjaciela.
Nasze wspólne pożycie przez tych kilka miesięcy nie było do tego stopnia bezbarwne, jak narzekał Sherlock Holmes, gdyż przeglądając moje notatki, widzę tam ciekawą sprawę eks. prezydenta Murillo, skandaliczną awanturę holenderskiego „Friesland“, w której omal obydwaj nie utraciliśmy życia, i kilka innych. Lecz dla chłodnej i dumnej natury Sherlocka wstrętne były oklaski tłumu i publiczne uznanie, i zobowiązał mnie słowem, że nic donosić nie będę ani o nim, ani o jego metodach, ani o jego powodzeniach; zakaz ten, jak już wspomniałem, dopiero teraz został cofnięty.
Sherlock Holmes rozparł się w fotelu i rozwijał właśnie poranną gazetę, gdy uwagę naszą zwróciło gwałtowne dzwonienie, po którym natychmiast przyszło kilka głuchych uderzeń, jakby pięścią, we drzwi wchodowe. Gdy drzwi sieni otworzono, usłyszeliśmy na schodach szybkie kroki, a w kilka sekund później wpadł do pokoju młody człowiek, blady, z dzikim spojrzeniem, w stanie najwyższego niepokoju. Rzucił okiem na każdego z nas, a widząc pytające wejrzenie, pojął, ze musi się wytłumaczyć ze swego bezceremonialnego napadu.
— Przykro mi, że niepokoję pana, panie Holmes zawołał. — Niech mi pan tego za złe nie bierze. Ja omalże nie szaleję. Panie Holmes, jam ów nieszczęśliwy Jan Hektor Mc Farlane.
Powiedział to w ten sposób, jak gdyby samo nazwisko jego mogło nam wytłumaczyć odwiedziny jego, jak i dziwny sposób obejścia; ale z obojętnej twarzy mego przyjaciela wniosłem, że i dla niego nazwisko to nie przyniosło objaśnienia.
— Może papierosa, panie Mc Farlane — rzekł podając mu papierośnicę. — Pewien jestem, że wobec symptomatów pańskich, mój przyjaciel dr Watson przepisałby środki uspokajające. Powietrze było tak upalne przez ostatnich kilka dni. Teraz, gdy pan cokolwiek zebrał myśli, niech pan usiądzie i opowie nam powoli, spokojnie, kim pan jest i czego potrzebuje. Rzuciłeś pan swoje nazwisko jak gdyby ono miało mi coś przypominać, ale zapewniam pana, że oprócz widocznych znamion, które mówią mi, że jesteś nieżonaty, prawnik, wolnomularz i astmatyczny nieco, nic więcej nie wiem o panu.
Obznajomiony z metodą mego przyjaciela, łatwo dostrzegłem nieporządek w odzieniu naszego klienta, pęk papierów urzędowych w kieszeni paltota, znak masoński przy łańcuszku od zegarka i ciężki oddech, wszystkie znaki, które spowodowały powyższe dedukcje. Młodzieniec jednakże spoglądał na nas ze zdumieniem.
— Tak, panie Holmes, wszystko to prawda, a prócz tego jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem w Londynie. Na miłość Boską! nie opuszczaj mnie, panie Holmes! Jeżeli przybędą, aby przyaresztować mnie, zanim skończę moją historię, — każ im poczekać, niech zdążę opowiedzieć panu całą prawdę. Spokojny pójdę do więzienia, jeśli będę miał pewność, że pan dla mnie pracuje i działa.
— Aresztować pana! — rzekł Holmes. — W istocie to bardzo miło... to jest... bardzo interesująco, chciałem powiedzieć. I na zasadzie jakiego oskarżenia spodziewa się pan aresztowania?
— Oskarżają mnie o zamordowanie pana Jonesa Oldacre z Lower Norwood.
Twarz mego towarzysza wyrażała współczucie, w którym, lękam się, była znaczna część zadowolenia.
— Proszę, proszę — wyrzekł — a w tej chwili właśnie mówiłem przy śniadaniu do przyjaciela mego dra Watsona, że sensacyjne wypadki zniknęły ze szpalt naszych dzienników.
Nasz gość wyciągnął drżącą rękę i sięgnął po „Daily Telegraph“, leżący wciąż na kolanach Holmesa.
— Gdybyś pan był tam zajrzał wcześniej wiedziałbyś, co mnie tu sprowadza. Mam takie wrażenie, jak gdyby moje nazwisko i moje nieszczęście było w tej chwili na ustach każdego mieszkańca Londynu.
Odwrócił gazetę i ukazał środkową stronicę.
— Tu oto jest i pozwolisz pan, że przeczytam głośno. Posłuchaj panie Holmes. Nagłówki są takie. „Tajemnica w Lower Norwood. Zniknięcie znanego budowniczego. Podejrzenie o mord i podpalenie. Ślady mordercy.“ To są te ślady, za którymi idąc, znajdą mnie tu niezawodnie. Wiem, że jestem śledzony od stacji London-Bridge i tylko czekają na upoważnienie, by mnie zaaresztować. A moja matka, z pewnością życiem to przypłaci, biedna matka!
Załamał ręce i kołysał się naprzód i w tył pełen bólu i niepokoju. — Z zajęciem przypatrywałem się człowiekowi, który był posądzony o tak ciężką zbrodnię. Powierzchowność jego............The Adventure of the Norwood Builder
FROM the point of view of the criminal expert,” said Mr. Sherlock Holmes, “London has become a singularly uninteresting city since the death of the late lamented Professor Moriarty.”
“I can hardly think that you would find many decent citizens to agree with you,” I answered.
“Well, well, I must not be selfish,” said he, with a smile, as he pushed back his chair from the breakfast-table. “The community is certainly the gainer, and no one the loser, save the poor out-of-work specialist, whose occupation has gone. With that man in the field, one’s morning paper presented infinite possibilities. Often it was only the smallest trace, Watson, the faintest indication, and yet it was enough to tell me that the great malignant brain was there, as the gentlest tremors of the edges of the web remind one of the foul spider which lurks in the centre. Petty thefts, wanton assaults, purposeless outrage—to the man who held the clue all could be worked into one connected whole. To the scientific student of the higher criminal world, no capital in Europe offered the advantages which London then possessed. But now—” He shrugged his shoulders in humorous deprecation of the state of things which he had himself done so much to produce.
At the time of which I speak, Holmes had been back for some months, and I at his request had sold my practice and returned to share the old quarters in Baker Street. A young doctor, named Verner, had purchased my small Kensington practice, and given with astonishingly little demur the highest price that I ventured to ask—an incident which only explained itself some years later, when I found that Verner was a distant relation of Holmes, and that it was my friend who had really found the money.
Our months of partnership had not been so uneventful as he had stated, for I find, on looking over my notes, that this period includes the case of the papers of ex-President Murillo, and also the shocking affair of the Dutch steamship Friesland, which so nearly cost us both our lives. His cold and proud nature was always averse, however, from anything in the shape of public applause, and he bound me in the most stringent terms to say no further word of himself, his methods, or his successes—a prohibition which, as I have explained, has only now been removed.
Mr. Sherlock Holmes was leaning back in his chair after his whimsical protest, and was unfolding his morning paper in a leisurely fashion, when our attention was arrested by a tremendous ring at the bell, followed immediately by a hollow drumming sound, as if someone were beating on the outer door with his fist. As it opened there came a tumultuous rush into the hall, rapid feet clattered up the stair, and an instant later a wild-eyed and frantic young man, pale, dishevelled, and palpitating, burst into the room. He looked from one to the other of us, and under our gaze of inquiry he became conscious that some apology was needed for this unceremonious entry.
“I’m sorry, Mr. Holmes,” he cried. “You musn’t blame me. I am nearly mad. Mr. Holmes, I am the unhappy John Hector McFarlane.”
He made the announcement as if the name alone would explain both his visit and its manner, but I could see, by my companion’s unresponsive face, that it meant no more to him than to me.
“Have a cigarette, Mr. McFarlane,” said he, pushing his case across. “I am sure that, with your symptoms, my friend Dr. Watson here would prescribe a sedative. The weather has been so very warm these last few days. Now, if you feel a little more composed, I should be glad if you would sit down in that chair, and tell us very slowly and quietly who you are, and what it is that you want. You mentioned your name, as if I should recognise it, but I assure you that, beyond the obvious facts that you are a bachelor, a solicitor, a Freemason, and an asthmatic, I know nothing whatever about you.”
Familiar as I was with my friend’s methods, it was not difficult for me to follow his deductions, and to observe the untidiness of attire, the sheaf of legal papers, the watch-charm, and the breathing which had prompted them. Our client, however, stared in amazement..............