- W empik go
Złota gałązka - ebook
Złota gałązka - ebook
Zbiór baśni autorstwa Hansa Christiana Andersena, Wilhelma i Jakuba Grimm, Edwarda Leszczyńskiego, Bolesława Londyńskiego i Andrzej Sarwy. „Złota gałązka” to zbiór bardzo pięknych i mądrych polskich baśni, klechd, legend oraz opowieści, przeznaczonych zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Tom zawiera opracowane literacko przez różnych autorów prastare polskie wątki baśniowe. „Złota gałązka” to obowiązkowa pozycja w domowej biblioteczce tych wszystkich, którzy chcą zaszczepić w swoich dzieciach miłość nie tylko do baśni i naszej ojczystej tradycji, ale także w opowiadanych historiach szukają prawdziwej mądrości, podanej w sposób charakteryzujący się szlachetną prostotą.
Spis treści
Edward Leszczyński: Złota gałązka
Andrzej Sarwa: Królewna i wąż
Hans Christian Andersen: Królowa śniegu
Andrzej Sarwa: Opowieść o smoku i dziewczynie
Bolesław Londyński: Jutrzenka Wilhelm i Jakub Grimm: Ubogi i bogaty
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-60276-72-3 |
Rozmiar pliku: | 967 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
powiastka fantastyczna
W Zaczarowanym Lesie
Rycerz Sławomir powracał z wyprawy krzyżowej, gdzie w krajach dalekich wiele łbów tureckich pościnał, walcząc z nieustraszonym męstwem o wyswobodzenie grobu Zbawiciela. Wiela ludów poznał, wiele miast zwiedził, wiela dziwom i cudom napatrzył się po drodze — a teraz na swoim wiernym białym konin powracał do domu.
Powracał, ale nie śpieszno mu było. Przywykł już do owej włóczęgi po świecie, zasmakował w przygodach i niebezpieczeństwach, z których los szczęśliwy wyprowadził go zdrowym i całym.
Dziwne zaiste były te przygody. Spotykał wielkoludów i karłów, walczył szczęśliwie z potwornymi smokami, nocował w zamkach zaczarowanych, które o świcie rozpływały się jak mgła poranna. Nieomal dzień każdy przynosił mu nowe niespodziewane przygody.
Śniły mu się one teraz po nocach tak uporczywie i wyraźnie, ze często zrywał się ze snu, chwytał za swoją szablicę, myśląc, że jakiś potwór lub rycerz czyha na jego zgubę. Ale potworów i błędnych rycerzy już nie spotykał, kraj dookoła stawał się bardziej podobnym do znanych mu przed laty okolic; więc wiedział, że już powraca, że pewnie już nic niezwykłego w drodze powrotnej nie spotka.
Tak jadąc zwolnił biegu koniowi i było mu dziwnie markotno. Zapewne dawne troski i kłopoty czekają nań po powrocie. Wśród sąsiadów miał bowiem wiela nieprzyjaciół, którzy patrzyli z zawiścią na jego dostatki, a zazdrościli mu męstwa i sławy, jaką już w kraju potrafił sobie zdobyć.
Pod brzemieniem tych myśli pochylił Sławomir głowę i pogrążony w zadumie nie spostrzegł, ze droga, którą jechał, stawała się coraz bardziej dzika i ponura, ze duże czarne ptaki migały się w przestworzu, a z lasu do którego się zbliżał dolatywały głosy, podobne do płaczu dziecka i hukania puszczyka.
Dopiero w głębi lasu gałąź, zwisająca z drzewa, o którą zawadził szyszakiem zbudziła go z tej zadumy.
Rozglądnął się i pomyślał: gdyby to był las zaczarowany! Ale głosy, brzmiące przed chwilą, umilkły, w nieruchomym powietrzu liść żaden nie drgnął na gałązce; tylko głuche stąpanie kopyt końskich mąciło ciszę, nadchodzącego wieczoru.
Dziwił się jeno rycerz, że jego koń, oswojony z wszelką drogą, niepokoi się z lekka i rży lękliwie. Naraz zdało mu się, te słyszy jakieś głuche odgłosy, ni to człapanie miarowe a ciche. Koń szarpnął się niecierpliwie a rycerz odwróciwszy głowę spostrzegł szczególne zjawisko.
Tuż za nim na dużym białym jeleniu, którego rogi żółte świeciły w ciemnościach, jak promienie słoneczne, jechał prześliczny młodzieniec.
Sławomir wstrzymał niespokojnego wierzchowca, a dziwny jeździec zrównał się z nim w tej chwili i oczy jak gwiazdy roziskrzone utkwił w jego obliczu.
– Bądź pozdrowiony rycerzu — odezwał się głosem tak melodyjnym i miękkim, jakim nikt a ludzi nie przemawiał na świecie. — Nie spieszno ci wracać do domu; wiem dobrze za jaką tęsknisz krainą. — Będę twym przewodnikiem; tam jedźmy, tą ścieżką na prawo.
– Kto jesteś? — spytał Sławomir.
– Po cóż ci znać moje imię? Wystarczy wiedzieć ci tyle, że kraj mój stąd niedaleko.
Zaledwie kilka kroków ujechali w milczeniu, gdy oto las przedtem ciemny i zmierzchem ponury, rozjaśnił się niespodzianie, jak gdyby w gąszczy onej rozlała się zorza słoneczna. Wkrótce zobaczył Sławomir, że wszystkie na drzewach liście są szczerozłote, a pnie i konary z ciemnego szafiru. Kiedy chciał się zapytać, co znaczą te dziwy, młodzieniec na białym jeleniu uśmiechnął się tajemniczo i wyciągnąwszy rękę, zerwał z drzewa złocistą gałązkę, co miała dziewięć listków podłużnych z czerwono mieniącego się złota.
– Las, przez który jedziemy, złocistą bujną gęstwiną otacza cudną krainę. Śniła ci się ona nieraz po nocach, nie będzie zatem ci obca — nieprawda? W tej krainie mieszka prześliczna księżniczka, Widuna. Pałac jej już niedaleko. Dziś jeszcze możesz stanąć tam gościem.
Uradował się rycerz Sławomir i zaczął wdzięcznymi słowy dziękować za dobrą wróżbę, ale nieznany młodzieniec przerwał mu, mówiąc:
– Prawdą jest to, co rzekłem, lecz los swój sam w ręku trzymasz. Weź tę złotą gałązkę i strzeż jej przez całe życie. Cudowna kraina dziś jeszcze przyjmie cię w gościnę, jeśli z tego badyla zerwiesz trzy listki złote i za siebie porzucisz.
Sławomir już chciał to wykonać, lecz tajemniczy młodzieniec wstrzymał go nagłym ruchem:
– Zastanów się — mówił poważnie — i rozważ to w sobie, rycerzu, czyś gotów rzucić te listki, których bezkarnie nie zerwiesz. Miesiąc jeden przeżyjesz w upojeniu, lecz potem musisz powracać z pamięcią cudów widzianych do życia, którego się lękasz. Brzemię trosk i niepowodzeń, cierpienia i nieszczęścia przygniotą twą duszę stęsknioną.
Posmutniał nieco Sławomir, a młodzian mówił dalej:
– Gałązka, którą ci dałem, patrz, listków złotych ma dziewięć, trzy tylko zerwać masz teraz. W podobny sposób co roku powtórzy się na twe żądanie tajemny czar twojej doli. Lecz — dodał poważniejąc — coraz groźniejsze ciosy gotuje ci los nieubłagany. Więc niech cię wiara wspomaga. Zwątpienie przyniosłoby ci zgubę.
– A gdy już listków nie będzie? — przerwał z niepokojem Sławomir.
– Kiedy trzy lata upłyną i wszystkie listki już zerwiesz, zostanie ci badyl złoty. Gdy ten przełamiesz odważnie w godzinie ostatniej próby, wypełnią się wreszcie twe losy.
Rycerz chciał prosić młodzieńca, aby mu tę przyszłość daleką rozjaśnił, ale dziwny jeździec zawrócił białego jelenia i pochyliwszy się do jego uszu, jakby mu coś szeptał tajemnie, pędem szybkim, jak strzała, zniknął w gąszczu złocistym.
Zdumiony rycerz patrzył przez chwilę w to miejsce, gdzie jeszcze złote gałęzie chwiały się z tajemniczym szelestem.
Ten dziwny leśny jeździec — myślał w głębokiej zadumie — to szczęście, które doń przyszło. Miałżebym się go wyrzec z obawy trosk niezbadanych? Po roku może zaniecham nowego wyzwania losu, lecz teraz… i rękę wyciągnął ku listkom.
Zawahał się jeszcze przez chwilę, a potem ruchem stanowczym zerwał trzy złote płatki i szybko rzucił za siebie. W tej chwili wysoko ponad lasem rozbłysły przedziwne ognie. Snopy promieni rozpryskiwały się w migotliwe gwiazdy, to znowu barwnymi smugami wiązały się w przeróżne arabeski, niby ogniste i kolorowe wstęgi, falujące w przestworzu niebieskim.
Sławomir nie mógł się dość napatrzeć temu widowisku i a głową, podniesioną ku niebu, przedzierał się przez gąszcz złocistego lasu ku miejscu, skąd owe dziwy światła zdawały się wytryskać.
Naraz zagasło niebo, a rycerz zdumiony spostrzegł, że las się już kończy, a w niewielkiej przed nim odległości wznosi się wśród najbujniejszych ogrodów pałac wspaniały, cały ze srebra, złota i drogich kamieni. Perłowy dach lśnił się smugami tęczy, diamentowe okna płonęły, jak słońca, a z wnętrza rozbrzmiewała cudna muzyka.