- W empik go
Złote pocałunki - ebook
Złote pocałunki - ebook
Zbiór świetnie napisanych opowieści niezwykłych i niesamowitych. Znakomite opisy, zaskakujące zakończenia przełożył Zygmunt Niedźwiecki. Opowiadania zawarte w tym zbiorku to horror i fantastyka. Wyszły one spod piór takich mistrzów literatury jak: Edgar Allan Poe, Alfons Daudet, Guy de Maupassant i Catulle Mendès. Ukazują świat tajemniczy i groźny, przerażający, niepokojący i niezrozumiały, oparty jednak na na wzór rzeczywistości i praw nią rządzących po to, aby wprowadzić w jego obręb zjawiska kwestionujące te prawa i nie dające się wytłumaczyć bez odwoływania się do zjawisk nadprzyrodzonych.Opowiadania mają klimat grozy, niepokoju i szoku, wzbudzają strach. Tych opowiadań lepiej nie czytac po zmroku!
Spis treści
Catulle Mendès (1841 – 1909):
Zwierciadło
Cudzoziemki
Tchórz
Fatalne życzenie
Baronowa de Trèfl
Złote pocałunki
Alfons Daudet (1840 – 1897):
Koza pana Seguin
Arlezjanka
Latarnia morska w Sangu Inaires
Staruszkowie
Śmierć delfina
Pan podprefekt na wsi
Zgon „Semillanty”
Guy de Maupassant (1850 – 1893):
Horla
Portret
Edgar Allan Poe (1809 – 1849):
Zdradzieckie serce
Malstrom
Zadziwiające oddziaływanie mesmeryzmu na umierającego
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-045-1 |
Rozmiar pliku: | 548 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Działo się to w królestwie, w którym nie było ani jednego zwierciadła. Wszystkie lustra i lusterka, i takie, którymi się ozdabia ściany, i te, które się trzyma w ręku i owe wreszcie, co bywają noszone u paska, — potłuczono, strzaskano na drobne kawałeczki z rozkazu królowej; w razie odkrycia zaś najmniejszego choćby zwierciadełka w czyimkolwiek domu, mieszkańców tegoż czekała śmierć niechybna wśród najstraszniejszych w świecie mąk. — Co się tyczy motywów tego dziwacznego kaprysu, nie myślę z niego przed wami czynić tajemnicy. Ponieważ królowa była tak brzydka, że najszkaradniejszy potwór wydałby się przy niej prześlicznym, nie chciała więc za nic w świecie być każdej chwili narażoną na to, aby przechodząc przez miasto, ujrzeć naraz brzydotę swoją w odbiciu, a z drugiej strony szukała w tem dla siebie satysfakcji, by inne kobiety, piękne, nie mogły rozkoszować się w lustrach swoją pięknością.
Pojmiecie łatwo, że młode dziewczęta i kobiety tego kraju nie były z takiego rozporządzenia wcale zadowolone. Cóż komuś z tego, że ma najcudniejsze w świecie oczy, usta świeże jak pączek róży, włosy ślicznie ustrojone kwieciem, jeśli nie może oglądać swoich oczu, ust swych, swej fryzury? A o przeglądaniu się w jeziorach i strumykach nie mogło być nawet mowy, gdyż wszystkie rzeki i stawy w kraju pokryto szczelnie deskami, wodę zaś dobywano z studni tak głębokich, że niepodobna było dosięgnąć okiem ich płynnej powierzchni, i to nie w konwiach szerokich, gdzie by było dość miejsca na odbicie ładnego buziaka, ale w naczyniach o ciasnym wylocie, nie wystarczającym na pomieszczenie najdrobniejszej choćby twarzyczki. Toteż rozpacz płci pięknej przechodziła wszelkie granice, szczególniej u osóbek zalotnych, których liczba w tym kraju nie była wcale mniejszą niż gdzie indziej. Ale królowa pozostała niewzruszoną, ciesząc się z tego nieopisanie, że jej poddankom tę samą prawie przykrość czyni niemożność oglądania samych siebie, jaką jej by sprawiło, gdyby siebie ujrzała.
II.
Tymczasem na jednym z przedmieść stolicy żyło młode dziewczę imieniem Hiacynta, nieco mniej tym wszystkim od innych zmartwione, ponieważ kochał się w niej młody chłopiec. A ktoś, co nas znajduje piękną i niestrudzenie nam to powtarza, — może nam do pewnego stopnia zastąpić zwierciadło.
— Naprawdę? — pytała go raz po raz uszczęśliwiona. — Kolor mych oczu nie razi cię niczym?
— Oczy twoje podobne są do bławatków, na których zawisły dwie jasne krople ambry.
— I nie mam skóry zbyt czarnej?
— Dowiedz się, że twoje czoło czystsze jest niżeli płatek śniegu, dowiedz się, że twoje lica są, jak róże, blade a przecież płonące!
— A co też mam myśleć o moich ustach?
— Że są podobne rozciętej jagódce maliny.
— A o mych zębach, jeśli łaska?
— Że ziarnka ryżu, równie im delikatne, nie są przecież tak biało.
— Czy nie powinnam się jednak niepokoić o kształt moich uszu?...
— O tak! niepokojąca to rzecz, ukrywać w leciuchnym puchu swych włosów dwie takie muszelki przecudne, na których widok przypomina się świeżo rozwity goździk.
Tak rozmawiali z sobą, ona oczarowana, on w jeszcze większym zachwycie, nie wyrzekł bowiem ani jednego słowa, które by nie było prawdą najczystszą, gdyż wszystko to, czego pochwały upajały ją, jego upajało swym widokiem. I oto miłość ich stawała się coraz gorętsza. W dniu wprawdzie, w którym ją zapytał, czy zechce go za męża, dziewczę zarumieniło się, zaiste jednak zarumieniło się nie ze strachu — a człowiek, który, dostrzegłszy w owej chwili jej uśmiech, przypuściłby, że uśmiechała się jej myśl powiedzenia: „nie” — również omyliłby się bardzo. Nieszczęściem wieść o tym małżeństwie dotarła aż do uszu niedobrej królowej, której jedyną rozkoszą było zakłócać cudze szczęście, Hiacynta zaś większą niżeli ktokolwiek wzbudzała w niej zawiść — będąc ze wszystkich najpiękniejszą.
III.
Kiedy się przechadzała razu pewnego, na krótko przed swymi zaślubinami, po sadzie, zbliża się ku niej starucha jakaś, prosząc o jałmużnę — wtem odskakuje z krzykiem, jak człowiek, co węża nadeptał.
— Nieba! co widzę!...
— A wam co?! dobra kobiecino... Cóż to takiego ujrzeliście?...
— Coś najbrzydszego na całym świecie!CUDZOZIEMKI
I.
— Drogi panie! — prawił uprzejmy gaduła — wiem ja sporo rzeczy, ponieważ mam lat, pięćdziesiąt, dosyć bystrości, znakomitą pamięć i nie upijam się nigdy. Dla człowieka, który jada od lat dwudziestu we wszystkich sferach towarzyskich, który potrafi wychylać noc w noc bezkarnie trzy butelki
szampana, nie może mieć tajemnic (chybaby miał diabelnie tępy słuch) to, co się działo i to co się dzieje w towarzystwie współczesnym. Pokręć pan zatem korbką! Jestem gramofonową kroniką wszystkich nowin jednej piątej części stulecia; przerzuć moje kartki; jestem skorowidzem wszystkich sekretnych adresów wszystkich dzielnic Paryża, almanachem gotajskim wszystkich cudzołóstw i rodowodów bękarcich. Potrafię panu wymienić — z nieomylnością pilnego ucznia, recytującego zadany wierszyk — imię, nazwisko, pochodzenie, majątek, męża, kochanka czy kochanków stu kobiet, uczestniczących w balu niniejszym; wiem, dokąd baronowa de Cantelos każe się wieźć dwa razy na tydzień, osłoniwszy twarz potrójną woalką — o! ani do przyjaciela ani do przyjaciółki; i jeśli tylko ciekaw jesteś usłyszeć, powiem panu, dla kogo pani de Villabianca sprzedała, z zastrzeżeniem odkupna, u jednego z jubilerów w Palais-Boyal, jeden z swych przecudownych kolczyków; obecnie tylko lewy zawiera brylanty prawdziwe. Ale przez litość dla mej miłości własnej paryskiego cicerone nie zadawaj mi pytań na temat tej ponętnej osóbki, która padła, po skończeniu walca, w głąb tego tam fotelu i ziewa w tej chwili z lekka, aby pokazać swoje różowe dziąsła młodej wilczycy, w chwili kiedy w nią wlepisz wzrok baranka, gotowego na jej widok zabeczeć z roztkliwienia. Albowiem być może, iż jest gdzieś pomiędzy niebem a ziemią tajemniczy mędrzec, który przewertowawszy starożytne rękopisy, potęgą ścisłego wnioskowania doszedł, w której z podziemnych bud ojczyzny Samojedów kryje się zaginiona Biblia, ale żadna z istot żyjących — nawet ja sam — nie mogę się pochlubić przeniknięciem tajemnicy, jaka otacza osobę markizy de Poleastro.
— Dobrze — odparł Walentyn — znane jest w każdym razie przynajmniej jej nazwisko i ojczyzna, ponieważ nazywa się z włoska.
— Znanym jest nazwisko! przypuszcza się ojczyznę! — Ludzie, którzy lubią podróżować — co się mnie tyczy, zaniedbałem trochę zanadto tę stronę szkoły światowego życia — opowiadają sobie na ucho, że we Włoszech, gdzie zwiedzała muzea jeszcze w postaci podlotka, w towarzystwie dekorowanego starca, nosiła nazwisko panny de Valclos, — w Anglii, gdzie ją uważano za mężatkę, zwali ją księżną Saratoff, — w Rosji zaś, po której podróżowała w charakterze wdowy, kazała się anonsować na balach ambasady pod nazwiskiem lady Helmsford. Prawdę mówiąc, ludzie nie są tego całkowicie pewni; zdaje im się, że sobie przypominają, mogą się jednak mylić, bo to już temu tyle lat... Co się tyczy markizy samej, jeżeli ktoś ciekawy a niedostatecznie poinformowany odważy się w jej obecności zrobić aluzję do tej przeszłości urozmaiconej i mglistej, nie wydaje się tym wcale zażenowaną, och! bynajmniej, i odpowiada wśród lekkich poruszeń wachlarza: — „Ach, tak jest, niegdyś, to możliwe... w podróży...” — z akcentem trochę hiszpańskim, wiedeńskim trochę, a być też może i włoskim, w którym znachodzą się nierzadko intonacje, przedmiejskie prawie, nowoczesnej kabotynki, i z lekkim, różowym uśmieszkiem, któremu nie ma nic do zarzucenia.
— Do diaska, awanturnica?...TCHÓRZ
W cichej alkowie, ledwie cokolwiek rozjaśnionej płomieniem przyćmionych lamp, kochanka pana d'Argelès, śpiącego wśród gąszczu jej rozpuszczonych włosów słodkim snem lekkiego wyczerpania, wpatrywała się weń wzrokiem istoty szczęśliwej. Ona, kobieta uczciwa, otoczona szacunkiem wszystkich, poślubiona człowiekowi, którego była jedyną rozkoszą i dumą najwyższą, opuściła dom małżeński za nadejściem nocy ukradkiem, rzucając służbie za cały pretekst, że idzie odwiedzić swą matkę. Wysiadła z dorożki przed murem, otaczającym ogród. Drżąca z obawy, odwracając głowę z trwogą złodzieja, dobierającego się wytrychem do nieznanych drzwi, otwarła żelazną furtkę małym kluczykiem, jaki jej pan d'Argelès dał wczoraj w operze, w czasie ostatniego antraktu; po czym przebywszy trawnik, wbiegła na schody i znalazła się w nieznanym pokoju, gdzie po raz pierwszy w życiu, wylękła zachwycona, zakosztowała występnej rozkoszy cudzołożnego uścisku. Smutna historia!... Traciła bowiem za jednym zamachem nie tylko całą swą nieskalaną dotąd cześć i szacunek dla samej siebie oraz cieniem nawet jakiejkolwiek obawy niezakłócony sen, lecz wszystko to nie mogło się obejść w dodatku bez katastrofy. Mąż jej, człowiek gwałtownego charakteru i pewnej ręki, nie był z tych, co uginają głowy przed niesławą; zabije ją więc w napadzie rozpaczy albo zabije siebie. Zginie sama lub będzie opłakiwała nieboszczyka. Ech! co tam... Nie miała najmniejszej ochoty wzruszać się obrazami ponurej przyszłości. Odpędza precz czarną troskę. Oddaje się cała upojeniu doświadczania i wzbudzania miłości. Szczęście, jakiego doznała już, jakie pozna jeszcze, nie będzie zbyt drogo opłaconym nawet ceną życia. O! boska chwilo złączenia ust, dwu oddechów, zmieszanych w jeden. Jak on ją mocno do siebie przyciskał pośród przyrzeczeń miłości wiecznej!... Dochowa mu wiary umarła nawet!... Jak dotąd — wie ona o tym dobrze — serce pana d'Argelès aż nazbyt było płochym. Przypisywano mu chętnie, chichocząc poza wachlarzem, niejedną awanturkę miłosną. Jakim był wszakże — dziś już nie jest. On kocha! kocha!... przysiągł jej to i udowodnił w czasie sześciomiesięcznego wytrwałego oczekiwania na jej łaskę. Należy do niej, jak ona do niego: całkowicie, do szału! a wszystko, co w ich miłości jest występne, okupione zostanie przez to, co będzie ona zawierać wzniosłego!... Rehabilitacją ich będzie ich niebywałe szczęście.
W chwili kiedy podniecała w ten sposób swoją dumę rozpamiętywaniem swego występnego szczęścia, zegar uderzył dwunastą, a pan d'Argeles, przebudziwszy się, ziewnął i rzekł do niej szeptem, pieszcząc jej włosy pachnące:
— Jakże te piękne godziny szybko mijają!... Niestety, najdroższa, otóż i zbliża się chwila, w której mnie opuścisz.
Drgnąwszy z lekka, odwróciła się i spojrzała nań, zdziwiona, jakby nie zrozumiała usłyszanych słów.
— Ja ciebie mam opuszczać? — rzekła.
— Oczywiście moja ukochana... Aby nie wzbudzać podejrzeń w twojej służbie... Aby się znaleźć w domu przed powrotem męża z klubu...
Wydawszy z piersi ostry krzyk, opuściła alkowę, okryła się naprędce suknią, po czym z daleka, wybladła, z oczyma rozwartymi szeroko, poczęła wyrzucać urwane wyrazy:
— Czy oszalałeś?... opuszczać cię? iść stąd? aby nie wzbudzać podejrzeń w służbie? w mężu?... Co za służbie? Jakim mężu?... Czyż ja obecnie mam jeszcze tę służbę?... Czy pamiętam, że byłam kiedyś zamężną?... Powiedziałeś mi: „Przyjdź” — przyszłam; jestże możliwym powrót po takim odejściu? Nie mogę już stąd wyjść, jak tylko aby się udać, dokąd ty pójdziesz, i z tobą. Jeden mam dom obecnie: twój dom — i jedno posłanie: twoje. Jeżeli nie będziesz miał gdzie zanocować, zostanę razem z tobą włóczęgą bezdomną. Ale opuścić cię?... Och! chyba, żem się przesłyszała?...