Złoty młodzieniec - ebook
Złoty młodzieniec - ebook
Anglia, 1817 rok Russellowi Chancellorowi ciąży rola dziedzica rodowego majątku i tytułu. Ojciec ma pretensję, że Russell prowadzi beztroski żywot, a jednocześnie narzuca mu swoją wolę i ogranicza jego samodzielność. Niespodziewanie Russell spotyka Mary Wardour, młodzieńczą miłość. Okazuje się, że mimo upływu lat nadal są sobie bliscy. To daje mu bodziec do działania. Buntuje się przeciw ojcu, postanawia udowodnić, że jest coś wart. Zrywa z dotychczasowym próżniaczym stylem życia i wyjeżdża na północ do rodzinnego majątku. Na szczęście Mary gości w sąsiednim dworze i chętnie spotyka się z Russellem… Dwie powieści o braciach bliźniakach, różniących się wyglądem i charakterem. O trudnościach, jakie napotkał Richard Chancellor, wypełniając tajną misję, a także o tym, jak ten poważny i odpowiedzialny mężczyzna nagle się zakochał, i to z wzajemnością, pisze Paula Marshall w powieści Sekretna Misja.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7693-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna, 1817 rok
– Do diaska z tym wszystkim! – wykrzyknął na całą Bruton Street Russell Chancellor, lord Hadleigh, czym ściągnął na siebie spłoszone spojrzenia kilkorga przechodniów.
Im więcej myślał o czekającej go misji, tym podlej się czuł. Nie można powiedzieć, żeby ostatnio nie zastanawiał się nad ostatecznym zerwaniem długotrwałego związku z Caroline Fawcett, ale miał nadzieję rozluźniać więzy stopniowo, aby nie narazić jej na zbyt wielkie przebycie, kiedy przyjdzie koniec.
Tymczasem z samego rana jego ojciec, hrabia Bretford, postawił mu tak stanowcze ultimatum, że nie było mowy o sprzeciwie. Chyba ze Russell wolałby znaleźć się na ulicy bez pensa przy duszy i w ogóle bez niczego oprócz arystokratycznego tytułu.
Wrócił do domu z Coal Hole tuz przed świtem, bardzo z siebie niezadowolony, bo nie dość, że za dużo wypił, to jeszcze, jak rzadko, za dużo stracił przy zielonym stoliku. Ledwie zdążył przyłożyć pękającą z bólu głowę do poduszki, a już potrząsał nim jego osobisty służący, Pickering.
– Czego chcesz, człowieku? – burknął Russell. – Nie wiesz, że położyłem się godzinę temu?
– Wiem, milordzie, ale nie minęło jeszcze pięć minut, jak posłał po mnie pański ojciec, i powiedział, że ma pilną sprawę. Polecił mi powtórzyć, że jest w gabinecie i nie życzy sobie długo czekać na milorda.
– Czyżby? – Russell przerzucił nogi przez ramę łoza, co wzbudziło gwałtowny protest jego obolałej głowy. – Czy wiesz, skąd ten pośpiech?
– Nie, milordzie, chociaż… – Służący się zawahał.
– Chociaż co, Pickering? Na miłość boską, czyżbyś przejął od mojego ojca zwyczaj niekończenia zdań?
– Nie, milordzie, ale dzisiaj pańskiemu ojcu świat wydawał się wyjątkowo źle urządzony, ponieważ zmienne nastroje i humory hrabiego Bretforda miały bardzo złą sławę, Russell tylko cicho jęknął i pozwolił pomóc sobie w ubieraniu. Opuszczając pokój, zerknął na swoje odbicie w wysokim lustrze stojącym naprzeciwko łoza i uznał, że wygląda jak upiór. Raczej nie nadawał się w obecnym stanie do wysłuchiwania ojcowskiej reprymendy.
Skończyłem już trzydzieści lat, a on wciąż traktuje mnie jak kilkunastoletniego niedorostka, pomyślał jeszcze rozpalony, a potem lokaj otworzył przed nim podwójne drzwi gabinetu, po którym nerwowo przechadzał się hrabia Bretford. Nic dziwnego, że dywan w pokoju nosił wyraźne ślady zużycia.
– No, jesteś, Hadleigh. Na Boga, jeśli nadal będziesz tak hulał, wkrótce odbije się to na twarzy… – Urwał, lecz po chwili dodał: – Nigdy nie przestaje mnie dziwić, jak bardzo różnisz się od swojego brata Richarda…
Przygnębiające poczucie bycia synem drugiej kategorii, który przysparza rodzicielowi jedynie zawodów i rozczarowań, było u Russella tak silne, że nie potrafił zmilczeć.
– Nie jest ze mną jeszcze tak źle, żebym zapomniał imię brata, ojcze. Prawdę mówiąc, trochę mnie dziwi, że zostałem wezwany o zupełnie nieludzkiej porze, aby dowiedzieć się czegoś, o czym dawno wiem.
Słysząc tę zuchwałą przemowę, ojciec, dotąd czerwony ze złości, spurpurowiał.
– Cieszy cię, że stajesz okoniem, ale ja mam tego dość. Tak bardzo straciłeś zainteresowanie dla wszystkiego oprócz rozrywek i przyjemności, że az boję się pomyśleć, co może stać się z majątkiem, kiedy odejdę z tego świata, a ty po mnie odziedziczysz. Wprawdzie nie ma takiej konieczności, żeby nasz majątek przejął mężczyzna, ale w zwyczaju Chancellorów jest przekazywanie włości najstarszemu synowi. Zaczynam się wahać. Nie, nawet więcej… – Znowu urwał.
– To znaczy? Nie mogę doczekać się końca zdania, ojcze.
Znacznie później, kiedy przypomniał sobie tę niestosowną ripostę, Russell się zawstydził. Jednak w decydującym momencie jego niezadowolenie z siebie osiągnęło takie rozmiary, że przeniosło się na wszystko i wszystkich.
– Posłuchaj dobrze, Hadleigh, bo to jest ultimatum. Masz się ocenić i ustatkować. Przede wszystkim przestaniesz się spotykać z tą kobietą, którą utrzymujesz, i niezwłocznie jej o tym powiesz. Jeszcze dzisiejszego przedpołudnia, jeśli to możliwe. Chcę, żebyś poślubił przyzwoitą młodą pannę, podobną do zony twojego brata, Pandory. On dokonał znakomitego wyboru, w przeciwieństwie do ciebie. Jeśli mi odmówisz, to niezwłocznie porozumiem się z adwokatami i zmienię zapisy w taki sposób, żeby to Richard odziedziczył wszystko oprócz tytułu. Dopilnuję również, żebyś z chwilą mojej śmierci przestał otrzymywać pensję. W takim wypadku martw się o siebie sam. Nie zamierzam jednak odebrać ci wszelkich szans, Hadleigh. Masz trzy miesiące na poślubienie panny, która podniesie prestiz naszego nazwiska i da Chancellorom następnych męskich potomków. Ustatkuj się i zadbaj o nasze dobre imię, bo inaczej cię wydziedziczę.
– Czy Ritchie o tym słyszał, ojcze? – spytał Russell, któremu nagle zaschło w gardle. – przecież on już się postarał o męskiego potomka.
– Nie słyszał. Nie uwalałem za właściwe, by dowiedział się o tym, zanim stracisz szansę poprawy. Co zaś do jego męskiego potomka… Obaj doskonale wiemy, jaka jest śmiertelność małych chłopców, więc kazdy rozsądny człowiek chce mieć jak najwięcej wnuków.
Richard, młodszy od Russella o parę minut, powiedział mu kiedyś, że nieustannie żyje w jego cieniu. Russell uważał jednak, że w rzeczywistości jest odwrotnie. To on zył w cieniu Ritchiego, który był ulubieńcem ojca, dzielnym żołnierzem, poważnym i odpowiedzialnym człowiekiem. Ritchiego, który już spłodził syna.
– Żałuję, że nie jestem młodszym synem. Nie musiałbym spełniać żadnych oczekiwań – wyrwało mu się mimo woli.
– Właśnie to mi się nie podoba, Hadleigh… Od samego początku jesteś lekkoduchem. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia poza tym, że oczekuję od ciebie wypełnienia mojej woli. W przeciwnym razie poniesiesz tego konsekwencje. Aha, prowadzę ostatnio korespondencję z moim przyjacielem, generałem Markhamem, który ma córkę. Spodziewamy się doprowadzić do waszego małżeństwa. W przyszłym tygodniu odbędzie się przyjęcie w Markham Hall, chciałbym więc, żebyś tam pojechał i poznał córkę generała. Rozumiesz, jak sądzę, że to pilna sprawa. Nie zamierzam dłużej tolerować nieodpowiedzialnego trybu życia. Teraz możesz odejść. Nie życzę sobie wysłuchiwać twoich zapewnień. Liczą się tylko czyny.
Hrabia Bretford usiadł i zaczął pisać. Podniósł głowę jeszcze tylko na chwilę, by dodać:
– Wiesz, gdzie są drzwi, Hadleigh. Zechciej zrobić z nich ubytek. Nie chcę cię widzieć, zanim nie wypełnisz wszystkiego, o co cię poprosiłem.
I oto kilka godzin później Russell był w drodze do mieszkania Caroline, by powiedzieć jej,,zegnaj'', chociaż nie tak jak sobie wcześniej wyobraził, z własnej woli, lecz za sprawą ojca. Pomyślał, że gdyby miał choć uncję odwagi, wysłałby hrabiego do diabła i zajął się gromadzeniem własnego majątku. Tylko jak? Niczego go nie nauczono. Chciał zostać kołnierzem, ale nie dostał na to pozwolenia. ponieważ był dziedzicem, żołnierska kariera stała się udziałem Ritchiego. Poprosił więc ojca o zgodę na zajęcie się rodzinnym majątkiem w Eddington, w Northumbrii, dowiedział się jednak, że to zajęcie należy do ich kuzyna, Arthura Shaw. Co gorsza, ojciec powiedział mu, że nie zamierza pozbawiać Arthura pracy, by dać ją niewykształconemu, podstarzałemu uczniakowi.
W tym miejscu Russell przerwał posępne rozmyślania. Wolał nie przypominać sobie kłopotów, które spowodowała przed trzynastu laty kolejna brutalna interwencja ojca w jego życie. Naturalnie winę ponosił nie tylko ojciec, ale gdyby okazał mu więcej życzliwości… Kto wie, może wszystko ułożyłoby się inaczej?
Nie, o tym nie nalegało myśleć… Co się stało, to się nie odstanie. A on tymczasem stanął pod domem Caroline znacznie szybciej, niżby tego sobie życzył. Przykra prawda była taka, że wcale nie chciał jej obwieścić końca ich znajomości, dlatego nieustannie odkładał decydującą rozmowę. Teraz jednak ojciec nie pozostawił mu wyjścia.
Ku swemu zdziwieniu na ulicy przed domem zobaczył wynajęty powóz. Służący Caroline ładował bagaże. Russell energicznie wbiegł na schodki, wymachując kluczem, i po chwili był już w środku.
Sam się zdziwił, gdy usłyszał, z jaką niecierpliwością woła panią domu. A jego zdziwienie jeszcze wzrosło, kiedy drzwi pokoju się otworzyły i na korytarz wyszła Caroline, urocza jak zawsze, lecz ubrana do wyjścia i trzymająca w ręce pokaźny skórzany sakwojaż.
– To ty?! – żachnęła się. – Myślałam, że już o mnie całkiem zapomniałeś. Czy masz pojęcie, kiedy ostatnio tutaj byłeś?
Co za fatalny dzień. Russell znowu poczuł się jak zbity pies. Naturalnie był zdecydowany zrekompensować Caroline przykrość pokaźną sumą, fakt jednak pozostawał faktem.
– Ostatnio jakoś… nie wiem… – wybąkał. Dawno, dawno temu jąkał się jako chłopiec, póki guwerner nie oduczył go tego za pomocą trzciny. Teraz słabość zdawała się wracać.
– Otóż to. – Przesłała mu chłodny uśmiech. – Dlatego postanowiłam cię odciążyć i zwolnić z obowiązku składania mi wizyt. Zmęczyła mnie twoja niestałość, więc odchodzę. Właśnie miałam wysłać do ciebie list z wiadomością, że wyjeżdżam. Tak się jednak dobrze składa, że nie będzie to konieczne, skoro cię widzę.
– Chcesz odejść? – wyrwało mu się mimo woli.
– Tak. Od dłuższego czasu dochodzą mnie słuchy, że jesteś mną zmęczony, ale nie wiesz, jak mi to powiedzieć. Zgodziłam się na ten romans z bardzo głupiego powodu: zakochałam się w tobie po uszy. Naturalnie wiedziałam, że nigdy mnie nie poślubisz, ale twierdziłeś, że w ogóle nie masz zamiaru się żenić. Nierozważnie uwierzyłam, że modemy wspólnie bawić się w dom, póki nie posiwiejemy. Wciąż cię kocham, ale nie chcę być dla ciebie kamieniem u szyi. Ostatnio poznałam przyzwoitego kupca, który postanowił mi pomóc w powrocie na prostą drogę. W przyszłym tygodniu bierzemy ślub. Nie chcę od ciebie żadnych pożegnalnych prezentów. Życzę ci tylko jednego: żebyś nigdy nie musiał cierpieć tak jak ja z powodu beznadziejnej miłości. Zegnaj, Hadleigh. Zatrzymajmy w pamięci wszystkie nasze szczęśliwe chwile i myślmy o sobie dobrze. Muszę już iść. Czeka na mnie powóz i nowe życie.
– Nie – powiedział. – Nie tak.
– Czy to znaczy, że sam wolałbyś ze mną zerwać, a nie dowiedzieć się, że odchodzę?
– Nie – powiedział ponownie Russell, ale oczywiście Caroline miała rację.
Pogłaskała go po policzku dłonią obciągniętą rękawiczką.
– Wspomnij mnie czasami, to wszystko, o co proszę.
I już jej nie było. Na zawsze znikła z jego życia.
Decyzja została podjęta za niego, ale Russell wcale nie czuł się z tym lepiej. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza ze już drugi raz opuściła go kobieta. Ostatnie rozmowy z ojcem i kochanką az nadto dobitnie uzmysłowiły mu wszystkie jego niedoskonałości. W każdym razie, aby znów wkupić się w łaski ojca, musiał jechać do Markham Hall i uderzyć w konkury do kobiety, której wcale nie chciał poślubić. Kobieta, to chyba zresztą było zbyt szumne słowo. O ile dobrze pamiętał, Angelica Markham miała zaledwie osiemnaście lat.
Po powrocie do domu nie zastał ojca, nie mógł więc go powiadomić, że ostatecznie zakończył długotrwały romans z Caroline Fawcett. Z prawdziwą goryczą pomyślał, że jak zwykle nie wie, co robić dalej. Po chwili uznał, że o hrabiego należy zapytać jego sekretarza, pana Gravesa, i powlókł się do gabinetu. Sekretarza również nie było. Miał już wyjść z pokoju, gdy coś go podkusiło, żeby podejść do wysokiego biurka pana Gravesa, które stało przy oknie. Zaczął przekładać lezące na nim papiery.
Niewielka kupka zawierała rachunki i dokumenty dotyczące posiadłości w Eddington. Bez wyraźnego celu wziął się do przeglądania rachunków.
Jeszcze podczas studiów w Oksfordzie odkrył u siebie talent do matematyki. Kolegów ten przedmiot nudził, znacznie więcej czasu spędzali na rozrywkach lub na przygotowaniach do politycznej kariery i studiowaniu klasyków, on tymczasem zgłębiał tajemnice liczb, które zawsze go fascynowały. Pamiętał, jak doktor Beauregard mówił…
Nie, lepiej było o tym zapomnieć, podobnie jak o wszystkim, co wiązało się z doktorem Beauregardem, a zwłaszcza z jego córką.
Niestety, nie mógł jednak zapomnieć o tym, co widział przed sobą, gdy szybko sumował kolumny cyfr. Doszedł bowiem do wniosku, że w rachunkach coś się nie zgadza. Powtórzył dodawanie i otrzymał taki sam wynik, cofnął się więc do poprzedniego dokumentu. Właśnie skończył sprawdzanie, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Graves.
– Czy milord szuka mnie, czy hrabiego?
– Hrabiego, ale przy okazji chciałbym cię zapytać o te rachunki.
– Nie rozumiem, co milord mógłby w nich znaleźć.
– O ile się nie mylę, Graves, są w nich pewne nieścisłości, które, jeśli można, chciałbym z tobą omówić.
Graves, który wiedział, że hrabia nie ceni swojego dziedzica i nie darzy go szacunkiem, zawsze demonstrował Russellowi, że podziela zdanie chlebodawcy. Pokręcił więc głową i odpowiedział lekko kpiącym tonem:
– Ja tez sprawdzałem te rachunki i nie znalazłem w nich niczego nieprawidłowego. Obawiam się, że milord jest w błędzie.
– A ja obawiam się, że nie – odparł Russell tonem, jakiego Graves jeszcze u niego nie słyszał. – Zechciej więc wyświadczyć mi tę przysługę i…
Graves popełnił niewybaczalny błąd. Nie tylko przerwał swojemu panu, lecz również zignorował jego zyczenie.
– Jestem zajętym człowiekiem, milordzie. Sprawdzałem wszystkie rachunki i sprawozdania z wielką starannością i nie znalazłem żadnych błędów. Jeśli wolno mi coś zasugerować, proszę poruszyć ten temat w rozmowie z ojcem, który, zapewniam milorda, traktuje z pełnym zaufaniem moje umiejętności i rzetelność. Zawsze osobiście sprawdza wykonaną przeze mnie pracę, również tę związaną z korespondencją od pana Arthura Shawa z Eddington, i jak do tej pory jest ze mnie zadowolony.
Przez chwilę Russell rozwalał, czy nie chwycić tego bydlaka za fular i nie zagrozić mu uduszeniem, jeśli nadal nie będzie chciał rozmawiać o rachunkach. Powstrzymała go jedynie myśl, że ojciec z pewnością weźmie stronę Gravesa. Postanowił więc mimo wszystko porozmawiać z ojcem, cho-ciaz wiedział, że otrzyma identyczną odpowiedź jak od sekretarza. Hrabia nie będzie chciał słuchać tego, co jego syn ma do powiedzenia.
To przewidywanie okazało się słuszne.
Podczas kolacji ojciec zwracał uwagę niezwykłą jowialnością, gdy więc kończyli porto, Russell postanowił podjąć drazliwy temat.
– Chcę powiedzieć, ojcze, że przypadkiem obejrzałem rachunki z majątku w Eddington i wydaje mi się, że są w nich niejasności. Może zechciałbyś łaskawie pozwolić mi…
Urwał. Twarz ojca zdązyła już spurpurowieć od gniewu. Pamiętał dobrze takie sytuacje z chłopięcych lat i, niestety, okazało się, że nadal jest wobec nich dziecięco bezradny.
– Nie przesadzaj, Hadleigh. Cóż takiego pilnego możesz mi mieć do powiedzenia, że uznałeś za stosowne zakłócić spokój raczenia się winem? No, czemu się zawahałeś? Mów dalej, proszę.
– Zastanawiałem się, ojcze, czy nie pozwoliłbyś mi jechać do Eddington i sprawdzić na miejscu, czy wszystko jest w porządku. O ile sobie przypominam, nikt z rodziny nigdy tam nie był, ponieważ wszyscy wolą posiadłość w Norfolk. może przyszedł czas, żeby ktoś z nas zainteresował się tym miejscem. Ty masz na głowie sprawy wagi rządowej, Ritchie reformuje majątek, który odziedziczył, zostaję więc ja.
– Słusznie, Hadleigh, nie mogę tylko pojąć, w jaki sposób wyobraziłeś sobie, że jesteś odpowiednią osobą, aby jechać do Eddington i zawracać głowę mojemu rządcy, tym bardziej ze jest to dobry rządca.
– Ale ja jestem twoim dziedzicem. Noszę nazwisko Hadleigh pochodzące od wsi położonej nie dalej niż dziesięć mil od Eddington, a w dodatku po obejrzeniu sprawozdań Arthura Shawa mam podstawy sądzić, że warto byłoby odwiedzić rodowe włości.
Z miny ojca Russell wyczytał, że nie ma sensu nalegać.
– Ogranicz swoje zajęcia do kwestii, o których możesz cokolwiek wiedzieć – odrzekł opryskliwie ojciec. – Arthur Shaw jest, w odróżnieniu od ciebie, porządnym, ciężko pracującym człowiekiem i nie pozwolę, żebyś niepokoił go mieszaniem się do spraw, które cię nie dotyczą, a co więcej, o których nie masz pojęcia. To jest moje ostatnie słowo, synu.
Russella kusiło, by się uprzeć, ale ponieważ przerwano mu oględziny rachunków, nie zdążył zgromadzić dostatecznych dowodów, by teraz przekonać ojca o swoich racjach. Zdawał tez sobie sprawę z tego, że nawet gdyby miał dowody, ojciec i tak odniósłby się do nich z lekceważeniem. Dalsze obstawanie przy swoim mogło doprowadzić tylko do powiedzenia czegoś niewybaczalnego, a jaka byłaby z tego korzyść, skoro spotkał się z nieugiętą odmową?
Na szczęście wkrótce i tak czekał go wyjazd z domu, chociaż prawdę mówiąc, Markham Hall nie było miejscem, o którym myślał z entuzjazmem. Przynajmniej jednak podczas tej wizyty miał szansę zapomnieć na krótki czas, że jest synem nie tylko niekochanym, lecz również głęboko lekceważonym.
Mary Wardour przesunęła pionka na szachownicy, po czym zaczęła pokrywać następną karteczkę liczbami i tajemniczymi symbolami. Była w połowie tego zadania, gdy rozległo się miarowe pukanie do drzwi.
Westchnęła. Nie mógł to być naturalnie nikt inny oprócz Gibbsa, ich kamerdynera. Czego on znowu chce? Czy nigdy nie da jej spokojnie spędzić popołudnia?
– Proszę – zawołała i odłożyła pióro.
Zgodnie z oczekiwaniami wszedł Gibbs, wydawał się jednak bardziej oficjalny niż zwykle.
– Dama z wizytą do pani… – zaczął, ale nie zdołał powiedzieć niczego więcej, ponieważ wspomniana dama przepchnęła się obok niego.
– Bez ceregieli – oznajmiła piskliwie. – Sama się zaanonsuję. Możesz nas zostawić.
Mary omal nie jęknęła. Ze wszystkich ludzi, którzy mogli jej przeszkodzić w chwili, gdy nabrała przekonania, że uda jej się rozwiązać problem ruchu skoczka, ta kobieta była najmniej pożądana.
– Lady Leominster – powiedziała, uniósłszy się z miejsca – proszę usiąść. Jak rozumiem, cieszy się pani takim rozgłosem, że anonsowanie jej jest zbędne.
Lady Leominster postanowiła potraktować te słowa jako komplement.
– Och, jestem pewna, że z przyjemnością oderwiesz się od tych swoich łamigłówek – oznajmiła. – Prawdę mówiąc, zaskakuje mnie nieco, że więdniesz w domu w taki piękny, słoneczny dzień. Ale mniejsza o to. Przyszłam cię skarcić, niedobra dziewczyno. Bądź co bądź, korzystam z przywilejów chrzestnej matki. Ostatnio tak rzadko pokazujesz się w towarzystwie, że grozi ci zdziwaczenie. Staniesz się damskim odludkiem. To nie ma sensu, dlatego namówiłam kuzyna Markhama, żeby zaprosił cię na wielkie przyjęcie w przyszłym tygodniu.
Mary miała tak buntowniczą minę, że lady Leominster natychmiast uniosła dłoń.
– Nie, nie odmawiaj mi. Najwyższy czas, żebyś ponownie wyszła za mąz.
Przekrzywiła głowę i zaczęła przyglądać się twarzy Mary tak, jakby kontemplowała obraz.
– Urocza – orzekła. – Doprawdy urocza. Każdy mężczyzna byłby dumny z żony mającej twoją cerę, takie ciemne oczy i jeszcze ciemniejsze włosy. No i naturalnie twój majątek. O tym tez nie wolno nam zapomnieć.
Ile jeszcze społecznych tabu miała zamiar złamać ta stara klępa? Czy nie wystarczało, że wpadła do pokoju bez słowa przeprosin, mimo ze Gibbs na pewno powiadomił ją o nieobecności pani? – zżymała się w duchu Mary.
– Taaak – zadumała się lady Leominster, a potem nagle zmieniła ton na władczy. – Musisz znowu wyjść za mąz, co do tego nie ma dwóch zdań. Trzydziestoletnia wdowa nie jest jeszcze taka stara.
– Niech Bóg broni! – zawołała Mary, choć zupełnie nie rozumiała, skąd jej się to wzięło. przecież jej małżeństwo z doktorem Henrym Wardourem wcale nie było nieszczęśliwe, chociaż dzieliła ich znaczna róznica wieku, a ojciec i mąz uzgodnili zawczasu kwestię małzeństwa między sobą, ją natomiast postawili przed faktem dokonanym.
– Przyznaj, że to musiało być przykre! – wykrzyknęła jej dręczycielka. – Poślubić zgrzybiałego naukowca. Pewnie właśnie dlatego masz teraz poczucie, że musisz kontynuować jego pracę. – Lekceważącym gestem wskazała plik kartek i szachownicę. W ten sposób naruszyła kolejne tabu. Nie mówi się przecież o tak intymnych sprawach jak czyjeś małzeńskie zycie.
Wyraźnie zapalona do swojej tezy lady Leominster nawet nie zauważyła, że potrąciła Mary podczas pisania. Z coraz większym wigorem perorowała:
– Stary dziwak naturalnie może myśleć o tak niepojętych sprawach jak matematyka. Ale przystojny młody mężczyzna na pewno szybko zająłby cię czym innym niż wyliczenia. Tym bardziej musisz więc przyjąć zaproszenie generała.
Jedyny powód do przyjęcia zaproszenia, jaki Mary widziała, wiązał się z nadzieją na szybkie oddalenie tej starej harpii. To umożliwiłoby jej powrót do szachowych rozważań niedawno zmarłego męża, które również dla niej były bardzo zajmujące.
– Ile czasu mam spędzić w Markham Hall? Ufam, że nie chodzi o długi pobyt. – Jeśli nawet odpowiedź ta zabrzmiała tak, jakby padła z ust kobiety niewiele młodszej od doktora Wardoura, to trudno. Na szczęście harpia wydawała się usatysfakcjonowana, jeśli sądzić po jej drapieżnym uśmiechu.
– Moja droga, zapewniam cię, że jestem w siódmym niebie. Osobiście powiadomię generała, że z przyjemnością odnowisz znajomość z nim i jego drogą Angelicą. Naturalnie pamiętasz drogą Angelicę, prawda?
Jeśli chodziło o panienkę, która dąsała się przez całe swoje debiutanckie przyjęcie, na które Mary niebacznie poszła wskutek bardzo natrętnych zachęt autorytatywnej matki chrzestnej, to owszem, Mary dobrze pamiętała drogą Angelicę.
– Tak, tak, lady Leominster. Naturalnie, że ją pamiętam.
Kto zapomniałby takie wapory? Można było jedynie współczuć biedakowi, który miał zaprowadzić tę pannę do ołtarza. Na szczęście lady Leominster i tym razem potraktowała odpowiedź ze śmiertelną powagą, a Mary zostały wyrzuty sumienia, że brzydko myśli i mówi o innych, lecz jednocześnie odczuwała zadowolenie, że udało jej się ukryć prawdziwe uczucia.
Została nagrodzona głośnym pocałunkiem matki chrzestnej, która wstała i oznajmiła uroczystym tonem, że idzie namówić, co oznaczało zmusić, swoją siostrzenicę, Phoebe Carstairs, aby i ona wybrała się do Markham Hall.
– Jeszcze jedna panna, która nie wie, co dla niej dobre – dorzuciła.
Gdyby naprawdę wiedziała, co jest dobre dla mnie, moja noga nie postałaby w Markham Hall, pomyślała buntowniczo Mary, po czym wróciła do wcześniejszego zajęcia. Nie mogła się jednak skupić, bez przerwy rozmyślała bowiem o tym, jak zniesie całkowicie jałowy tydzień, który mogłaby poświęcić na zmuszenie tego przeklętego białego skoczka, by jej wreszcie posłuchał.
Czarny skoczek był znacznie potulniejszy.