- W empik go
Złoty nosorożec. Dzieje średniowiecznej Afryki - ebook
Złoty nosorożec. Dzieje średniowiecznej Afryki - ebook
O książce:
To znakomite studium dziejów dawnej Afryki. Wychodząc od pojedynczych znalezisk archeologicznych – jak słynny złoty nosorożec z Mapungubwe, krótkich wzmianek w relacjach Europejczyków, Arabów i Chińczyków czy też ustnych przekazów – autor rekonstruuje barwne krainy Afryki, która nie znajdowała się na peryferiach ówczesnego świata, a wręcz przeciwnie – na nią skierowana była niejednokrotnie uwaga europejskich i azjatyckich imperiów. Napisaną świetnym, popularyzatorskim stylem książkę czyta się jak niesamowitą opowieść o odkrywaniu, nieznanych nam czasów.
Z przedmowy autora:
Otwierając tę książkę, czytelnik rozpoczyna podróż przez kilka wieków afrykańskiej historii. Naszym pierwszym przewodnikiem będzie chiński podróżnik z VII wieku, zaś ostatnim portugalski zdobywca z XV wieku. W dzielącym ich okresie przewijają się kupcy, geografowie, dyplomaci; zarówno muzułmanie, Żydzi jak i chrześcijanie. Towarzyszyć nam będą Ibn Battuta i Marco Polo. [...] W Afryce rozrastały się miasta, gdzie afrykańscy książęta mieli swe pałace, gdzie mieszkali zagraniczni kupcy, gdzie handlowano luksusowymi towarami i niewolnikami, gdzie wznoszono meczety i kościoły. Była lądem, którego zasoby eksploatowano, a wśród nich najważniejsze było złoto. W ówczesnym świecie – od Europy aż po Chiny – Afryka cieszyła znaczną popularnością.
O autorze:
François-Xavier Fauvelle-Aymar, historyk specjalizujący się w dziejach Afryki, jest dyrektorem badań w CNRS (laboratorium TRACES, Tuluza), honorowym badaczem w School of Geography, Archaeology and Environmental Studies na Uniwersytecie Witwatersrand w Johannesburgu (Republika Południowej Afryki) oraz profesorem–badaczem w Centre Jacques-Berque w Rabacie (Maroko). Był dyrektorem Centre français des études éthiopiennes w Addis Abebie (Etiopia). Wielokrotnie kierował pracami archeologicznymi w Afryce.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8002-791-6 |
Rozmiar pliku: | 8,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
François-Xavier Fauvelle-Aymar, historyk specjalizujący się w dziejach Afryki, jest dyrektorem badań w CNRS (laboratorium TRACES, Tuluza), honorowym badaczem w School of Geography, Archeology and Environmental Studies na Uniwersytecie Witwatersrand w Johannesburgu (Republika Południowej Afryki) oraz profesorem – badaczem w Centre Jacques-Berque w Rabacie (Maroko). Był dyrektorem Centre français des études éthiopiennes w Addis Abebie (Etiopia). Wielokrotnie przebywał w Afryce, gdzie kierował pracami archeologicznymi.
Najważniejsze dzieła:
L’Afrique de Cheikh Anta Diop (Karthala, 1996)
L’invention du Hottentot (Publications de la Sorbonne, 2002)
Henry Francis Fynn, Chaka, roi des Zoulous, wydanie w opracowaniu i z przedmową François-Xavier Fauvelle-Aymara (Anacharsis, 2004)
Histoire de l’Afrique du Sud (Le Seuil, 2006)
La mémoire aux enchères (Verdier, 2009)
Vols de vaches à Christol Cave (Publications de la Sorbonne, 2009) – przy współpracy François Bon i Jean-Loic Le Quellec.NOTA EDYTORSKA DO WYDANIA POLSKIEGO
Transkrypcje, zarówno z arabskiego, jak i innych języków, zostały zastosowane zgodnie z polską praktyką wydawniczą. W przypadku nazw i imion własnych używano formy powszechnie stosowanej w literaturze polskiej. Transkrypcję nazw geograficznych wprowadzono zgodnie z wytycznymi Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Polski przy Głównym Geodecie Kraju. Za francuskim oryginałem, w tytułach rozdziałów i w tekście książki nazwy miejsc i wydarzeń podano w formie znanej czytelnikowi, czyli nazw obecnych państw afrykańskich, których dzisiejsze granice nie mają nic wspólnego ze średniowiecznymi formacjami politycznymi. Przymiotnik „islamski/muzułmański” stosowany jest jako określenie wszystkiego, co odnosi się do cywilizacji Islamu w czasach średniowiecza. Tak więc obejmuje wszystko, co dotyczy regionów i ludności wyznającej religię muzułmańską – i to niezależnie od tego, czy używają języka arabskiego, czy innego (perskiego, koptyjskiego, berberyjskiego, etiopskiego...). Uwaga ta dotyczy również regionów i ludności niemuzułmańskiej, używającej języka arabskiego lub innego, ale poddanych wpływom Islamu.
W tej książce islam pisany jest małą literą, gdy określa religię, zaś dużą, gdy chodzi o określenie wszystkich społeczeństw i krajów Islamu. O ile to nie zostało wyraźnie zaznaczone, wymieniane daty dotyczą kalendarza gregoriańskiego. Odnośniki zaznaczone strzałką (→) oznaczają, że temat ten został poruszony w innym rozdziale tej książki; gwiazdka (*) sygnalizuje, że użyty termin znajduje się w słowniku zamieszczonym na końcu tej książki.PRZEDMOWA
AFRYKA W CZASACH ŚREDNIOWIECZA:
CZAS ODNALEZIONY
Otwierając tę książkę, czytelnik rozpoczyna podróż przez kilka wieków afrykańskiej historii. Naszym pierwszym przewodnikiem będzie chiński podróżnik z VII wieku, zaś ostatnim portugalski zdobywca z XV wieku. W dzielącym ich okresie przewijają się kupcy, geografowie, dyplomaci; zarówno muzułmanie, Żydzi, jak i chrześcijanie. Towarzyszyć nam będą Ibn Battuta i Marco Polo. Trzeba będzie pogodzić się z tym, że nie zawsze będziemy w stanie zrozumieć to, na co patrzymy, a także nie będziemy mieć pewności, że to, o czym opowiadają nasi przewodnicy, oni rzeczywiście widzieli czy też zrozumieli. Bowiem to, co oni opisują i czego bez nich nigdy byśmy się nie dowiedzieli, najczęściej wynika z tego, co oni zasłyszeli lub o czym przeczytali. Nie należy obawiać się niejasności geograficznych owych czasów, sprzeczności w relacjach informatorów, wątpliwości, na jakie naraża się każdy, kto odważa się na wyprawę z jednego świata do drugiego. Trzeba wyzbyć się obrazu Afryki „wiecznej”, Afryki „plemion”, Afryki będącej odbiciem prapoczątków dziejów, gdyż będzie tu mowa o Afryce w toku historii.
Osiem wieków: niemal całe tysiąclecie. Okres prawie nieznany. Przyznajmy, nasza uwaga skupia się na afrykańskich cywilizacjach z czasów antyku: Egipt faraonów, Nubia z okresu stolicy Meroe, Afryka punicka i Afryka rzymska, Aksum w Etiopii. Z tych czasów przetrwały wielkie kompleksy architekturalne, które od dawna pobudzały wyobraźnię. Być może lepiej poznaliśmy – a przynajmniej tak sądzimy – historię Afryki z nowszych czasów, kiedy kontynent afrykański, siłą przywiązany do europejskich mocarstw, najpierw został „odkryty”, a później „zbadany” przez tych, którzy podjęli się dzieła jego podboju. Afryka padła ofiarą handlu niewolnikami, później została skolonizowana, a wreszcie musiała stawić czoła gwałtownym przemianom w czasach współczesnych. Pomiędzy tymi dwoma Afrykami stosunkowo lepiej nam znanymi, czyli między Afryką z epoki antyku, której przepych wzbudza jeszcze nostalgię u naukowców, a Afryką współczesną, której wstrząsy polityczne budzą nienasyconą ciekawość, rozciąga się okres zwany „ciemnymi wiekami” Afryki.
Czy rzeczywiście były to „ciemne wieki”? Wyrażenie to pochodzi od Raymonda Mauny’ego, jednego z wielkich francuskich znawców historii dawnej Afryki, czyli okresu sprzed wieku odkrywców (który rozpoczęli portugalscy żeglarze w XV wieku) oraz sprzed okresu kolonizacji, czyli czasów, w których znajdujemy już względną obfitość źródeł pisanych. Określenie użyte przez Mauny’ego wyrażało jego frustrację wobec dotkliwego braku źródeł pozwalających odtworzyć przeszłość tego kontynentu, i bynajmniej nie oznaczało niedoceniania przeszłości Afryki. Określenie „ciemne wieki” Afryki jest trafne jedynie, jeśli chodzi o skromną ilość informacji, jakie możemy znaleźć w zachowanych dokumentach. Choć informacje te są nader skąpe i niepewne, to na podstawie zachowanych źródeł odnoszących się do tych „ciemnych wieków”, epokę tę należałoby raczej nazwać „złotymi wiekami” Afryki. Stereotyp za stereotyp, wydaje się, że ten ostatni jest bardziej usprawiedliwiony. Z naszych nielicznych źródeł wynika, że w tym okresie w Afryce istniały potężne i bogate formacje polityczne, a ona sama włączyła się do wielkiej wymiany, na skalę międzykontynentalną, obejmującej ludzi, towary oraz koncepcje religijne. W Afryce rozrastały się miasta, gdzie afrykańscy książęta mieli swe pałace, gdzie mieszkali zagraniczni kupcy, gdzie handlowano luksusowymi towarami i niewolnikami, gdzie wznoszono meczety i kościoły. Była lądem, którego zasoby eksploatowano, a wśród nich najważniejsze było złoto. W ówczesnym świecie – od Europy aż po Chiny – Afryka cieszyła znaczną popularnością.
Nie zastępujmy jednak złotą legendą owej reputacji „ciemnych wieków”. Najważniejsze to zrozumieć, jak owa Afryka ze stuleci między antykiem a współczesnością mogła z jednej strony być matecznikiem promieniujących cywilizacji, a z drugiej pogrążyć się w zapomnieniu tak głębokim, że jej ponowne odkrycie stało się tak niewdzięcznym zadaniem. Co było powodem tego zapomnienia? Przede wszystkim powodem tego był brak zewnętrznych źródeł informacji. Być może będziecie zaskoczeni, czytając tę książkę, jak niewiele było pisanych źródeł pochodzących z Europy. Wobec ilości źródeł arabskich dotyczących omawianego okresu, źródła europejskie faktycznie nie liczą się. Jednak wspomniane źródła arabskie składają się co najwyżej na kilkusetstronicowy tom. To prawie nic, jeśli się weźmie pod uwagę źródła odnoszące się do wcześniejszych epok! Ale nie chodzi tu o tamtą Afrykę: kontynent, o którym będzie tu mowa, to Afryka znacznie bardziej oddalona od wybrzeży Morza Śródziemnego. Wrócimy jeszcze do jej położenia. Zaznaczmy tylko, że wszelkie informacje napływały tymi samymi szlakami, którymi żeglowały statki i podróżowały kupieckie karawany – często na ogromnych przestrzeniach. Tak więc informacje krążyły wraz z kupcami, ludźmi, których zainteresowania ograniczały się wyłącznie do miejsc, gdzie prowadzono handel i do władz, które mogły im ten handel ułatwić. Natomiast ludzie ci zachowywali daleko posuniętą dyskrecję co do miejsc, gdzie zaopatrywali się w towary, warunków dokonywanych transakcji, szczegółowych opisów szlaków oraz osobistych kontaktów. Mimo to, i to jest nasz szczęśliwy traf, kilku mniej skrupulatnych podróżnych i kilku nadwornych geografów ciekawych świata pozostawiło po sobie owoc swych doświadczeń i badań. Źródła europejskie zaczynają się wysuwać na pierwszy plan zachowanej dokumentacji od końca XV wieku, od chwili, gdy rozpoczyna się europejska ekspansja. Europejczycy patrzą w kierunku Afryki, tropikalnych wybrzeży, które stają się, obok Europy i Ameryki, kolejnym biegunem tzw. handlu trójkątnego. Jednak źródła te, prawie bez wyjątku, nacechowane są głęboko zakorzenionymi uprzedzeniami rasowymi, mającymi wpływ na brak zainteresowania historią afrykańskich społeczeństw.
Drugim powodem tego zapomnienia epoki „złotych wieków” był fakt, że w tamtych czasach bardzo niewiele afrykańskich społeczeństw używało pisma i tworzyło własne archiwa, które mogły – niejako od „wewnątrz” – opowiedzieć o ich potędze i zamożności. Oczywiście niektóre społeczeństwa afrykańskie z okresu antyku stworzyły dokumenty w różnych językach i różnych alfabetach: punickim, starożytnym libijsko-berberyjskim, gyyz, starożytnym nubijskim, greckim czy łacińskim. Inne społeczeństwa afrykańskie, począwszy od XVII wieku, zaczęły tworzyć własne kroniki historyczne (mamy tu na myśli wspólnoty z Sahelu, a zwłaszcza z Timbuktu, czy też różnorakie wspólnoty z wybrzeża i grupy językowej suahili). Począwszy od XIX wieku w Afryce zaczęło się upowszechniać tworzenie pisemnej dokumentacji. Natomiast społeczeństwa afrykańskie z okresu, który nas interesuje, z nielicznymi wyjątkami, nie wytworzyły tradycji pisemnych dokumentów, które mogłyby posłużyć historykom jako cenne źródła. Nie tworzono ich nie dlatego, że brakowało zachęty czy też umiejętności, ale dlatego, że ich po prostu nie potrzebowano. W licznych społecznościach afrykańskich istniała bowiem inna forma przekazu informacji, którą zajmowały się wyspecjalizowane jednostki. Nie było zapisu pisemnego, ale werbalny: to, co dziś nazywamy „tradycją przekazu ustnego”. Niektóre z tych „ustnych przekazów”, zachowane przez stulecia, dotrwały do naszych czasów, ale nie jesteśmy w stanie określić, jakie zmiany zaszły w nich w ciągu tego czasu, a ogólnie rzecz biorąc, nie potrafimy ustalić ich wiarygodności. Kiedy dawne wydarzenie, utrwalone w postaci pisemnej, jak to ma miejsce z relacją o dojściu do władzy króla Musy w Mali – zresztą opowiedziane przez samego zainteresowanego sekretarzowi arabskiej kancelarii w Kairze – dociera do nas, to mamy już trudności z jego interpretacją. Dlatego też musimy, próbując cofnąć się w czasie do odległych epok, zrezygnować z ustnych przekazów, których nie da się wykorzystać.
Czy w takim razie pozostają nam tylko miasta, pałace, różnego rodzaju monumenty, gmachy używane jako miejsca kultu religijnego i różnorakie materialne świadectwa z przeszłości? Jest ich niewiele, znajdują się w kiepskim stanie, niekonserwowane i słabo udokumentowane przez naukowców. Pomyślmy. Nie wiemy nawet, gdzie znajdowała się stolica Mali w czasach jej świetności, w połowie XIV wieku. Brak odpowiednich badań? Niewątpliwie. Ale dodajmy: o ile jej lokalizacja zaginęła w pomroce dziejów i miasto pochłonęły diuny, namorzyny albo sawanna, jeśli przypadkowo odnalezione, przy okazji prowadzonych wykopalisk, zabytki nie zachowały swego historycznego dziedzictwa i znaczenia, to nie dlatego, że zabrakło odpowiednich świadectw w formie pisemnej, ale dlatego, że doszło do przerwania pamięci o danym zabytku. Aby miejsce takie, taki monument, zachował się przez wieki, musi on funkcjonować – w sposób ciągły lub z przerwami – czyli by go przebudowywały, przekształcały kolejne pokolenia przejmujące to dziedzictwo historyczne, nawet jeśli miało ono być zniekształcone. Pamięć – a nie jej negacja i jej utrata – jest warunkiem ciągłości historycznej. Trzeba podkreślić, że w większości regionów, w których rozwinęły się królestwa i miasta afrykańskie, zabrakło tej ciągłości pamięci. Odeszli cudzoziemscy kupcy zamieszkali w tych miastach, odeszli też kupcy afrykańscy – ich partnerzy, odeszły również elity miejscowe, a często także odeszła miejscowa ludność. Kiedy dziś pewne grupy twierdzą, że są spadkobiercami historii danego miejsca – od dawna opustoszałego – to tylko dlatego, by wykorzystać pozostałe ruiny jako punkt rozpoczęcia swej migracji i swej historii, ale niezwykle rzadko robią to po to, by przejąć spadek historyczny danego osiedla. Złote wieki, nie ciemne wieki, ale wieki zapomniane.
To zapomnienie utrudnia dostęp do przeszłości i co za tym idzie do pisania tej historii. Z tych zapomnianych wieków pozostały nam jedynie ślady, co prawda jeszcze żywe, ale bardzo niepewne. Nie są to nawet rozproszone elementy łamigłówki, bowiem często nie wiemy, do jakiej łamigłówki one należą. Prawie zatarty napis na kamieniu, kilka monet, przedmioty wydobyte w czasie amatorskich, a czasem nawet pokątnych wykopalisk. Monumenty częściowo zniszczone, tekst – pełen luk – autora–obcokrajowca są jedynymi zachowanymi świadkami kilkuwiekowej historii, której kontekst historyczny jest praktycznie niedostępny. Często historyk nie ma do dyspozycji nic poza „znalezionymi przedmiotami” i pojedynczymi śladami. To jest materiał, z którego próbuje uzyskać bardzo fragmentaryczną wiedzę. Weźmy przykład naszej książki: jeśli czytelnik uzna ją za zbiór fragmentów, z których każdy jest po kolei objaśniany, to dlatego, że wolałem stworzyć witraż zamiast tworzyć wielką narrację, fresk historyczny. Takie postawienie sprawy stworzyłoby iluzję uczonej gadaniny. Zresztą taki uczony wykład na temat dawnej Afryki jest niemożliwy, gdyż źródła milczą odnośnie do wielu dziedzin ówczesnych realiów, takich jak „gospodarka” czy też organizacja społeczeństwa, stosunki z władzą, rodzina, wieś czy też życie codzienne. Ukazany witraż ma swe zalety: poprzez świadomy wybór fragmentów tworzy się historię, której dominującymi cechami są aspekty najlepiej udokumentowane w dostępnych źródłach. A więc: władza królewska, miasta, towary znajdujące się w handlu. Poprzez dobór odpowiednich zestawień możemy pokusić się o porównanie jednego regionu z drugim czy też jednej i drugiej epoki. Tworzenie takiej układanki zamienia frustrację w ambicję: tworzenia niepełnej historii, ale dającej się pogodzić z odkryciami, które dopiero nadejdą i przebudują tę historię.
Skąpość źródeł zobowiązuje nas – i jest to bez wątpienia jedna z najbardziej wyraźnych cech pracy historyka specjalizującego się w dziejach Afryki – do traktowania każdego zachowanego śladu na równi z dokumentem. Powiecie, że jest to oczywiste. Doprawdy? Historyk, który pracuje na pisanych dokumentach z przeszłości, chce wiedzieć, czym one są. Jego praca polega na przekształcaniu zasobów archiwalnych w historyczne źródła. Czy jednak praktyka, którą stosuje się w przypadku tekstów pisanych, jest odpowiednia także w przypadku innych śladów z przeszłości? To jest zasadnicze pytanie, kiedy teksty pisane nie mogą stanowić głównej podstawy historycznej rekonstrukcji i znajdujemy się właśnie w takiej sytuacji. Czy ślady w postaci zabytków, niebędących w formie pisanej, mają swoich interpretatorów? Czasem drobiazgowe badania archeologiczne i dokładne raporty z tych poszukiwań zdołały sprawić, że znaleziony zabytek zyskiwał walor dokumentu. Działo się tak dlatego, że dokładnie opisano zarówno samo znalezisko, jak i sposoby, w jaki wydobyto je na światło dzienne. W przypadku znalezisk archeologicznych ma to bezcenne znaczenie, bowiem sam bieg wykopalisk zaciera to, co obserwują w danym momencie archeolodzy. Trzeba jednak przyznać, że zbyt często brakuje albo opisu metody, jaką stosowano przy wykopaliskach, albo sprawozdania z ich przebiegu. Zdarza się, że brak jest obu. Czasem znalezione przedmioty – niezależnie od samego zabytku – nabierają statusu dokumentu. Zbyt często jednak okoliczności ich wydobycia otacza całkowita tajemnica lub pełno jest niejasności. Równie często przedmioty te znikają, zanim w ogóle zdołano je opisać. Musimy przyznać, że nie ma warunków, by prowadzić badania umożliwiające uzyskiwanie dokumentów z epoki. Realia panujące w terenie i poziom wiedzy fachowej też nie zawsze idą w parze. I to zarówno z powodu problemów finansowych, jakich nastręczałoby wysłanie licznych ekip w niektóre regiony, gdzie brak jest odpowiednich warunków politycznych czy też materialnych. Pewien kierunek postępowania wskazał niestrudzony Théodore Monod, inny wielki pionier badań w Afryce. Widzimy go przy pracy na wschodzie Mauretanii, najbardziej jałowej części Sahary, gdy jest niezdolny – biorąc pod uwagę warunki, w jakich pracowała jego wyprawa – do właściwego udokumentowania wyjątkowego, bardzo ważnego, a zarazem maleńkiego znaleziska. W sytuacji, gdy może na to poświęcić zaledwie kilka godzin pracy, tworzy na miejscu archiwum swego odkrycia, przedstawia niedoskonałą, ale zarazem niezrównaną jego dokumentację.
W braku takiego pragmatycznego ideału musimy najczęściej przeanalizować warunki, w jakich dokonano tego odkrycia. I nie po to, by wzbogacić historię badań afrykańskich w ciągu ubiegłych dwóch stuleci, ale po to, by zorientować się, w jakich warunkach odnaleziono obiekt czy też przedmiot i okoliczności te ujawnią nam właściwy kontekst archeologiczny danego odkrycia. Zapewne będzie to budziło podziw, że tak wiele „skarbów” wydobyto z afrykańskiej ziemi, a przede wszystkim złotego nosorożca z Mapungubwe, który znalazł się w tytule niniejszej książki, i skarby te często stają się punktem wyjścia dla kolejnej opowieści. Ale można też spojrzeć na to z całkiem odwrotnego punktu widzenia, że znajduje się skarby tam, gdzie właśnie brak dokumentacji archeologicznej, jaka powinna towarzyszyć każdemu odkryciu. Są to owoce pospiesznych poszukiwań, wykopalisk selektywnych albo też prowadzonych niedbale i te „skarby” są być może szczęśliwym trafem dla historyka. Z całą pewnością są jednak ilustracją procesu eliminowania, który sprowadza dokumentację odkrycia archeologicznego, a nawet całego regionu lub całego okresu historycznego, do szczątkowej formy. Kiedy już wszystko zniknęło, pozostaje jedynie znaleziony „skarb”. Wszelkie próby budowania historii wokół podobnych śladów historycznych nie mogą pomijać faktu, że są one uzależnione od tego zjawiska, występującego z większym nasileniem w Afryce niż gdziekolwiek indziej. A to z uwagi na opóźnienia w badaniach, błędy popełnione w epoce kolonialnej i wciąż bardzo słabą świadomość społeczną w dziedzinie spuścizny historycznej na kontynencie.
Już tylko z uwagi na to, że owe zapomniane stulecia nabrały nowego znaczenia historycznego dzięki ich ponownemu odkryciu, zasługują one w pełni na nazwę afrykańskiego średniowiecza. Już słyszę krytyków: czy doprawdy trzeba „importować” do Afryki takie pojęcie, narażając ją na nieuchronne porównania z europejskim średniowieczem? Ale są też inne względy usprawiedliwiające stosowanie tej nazwy. Na początek chodzi o granice chronologiczne, które przypisujemy do rozpatrywanego czasookresu, począwszy od VIII do XV wieku. Nie wynika to z wyboru, ani z konieczności. Jak już powiedzieliśmy, Afryka złotych wieków, powiedzmy wprost – Afryka średniowieczna, cechowała się szczególną sytuacją w sferze dokumentacji historycznej: brakowało – w większości przypadków – wewnętrznych dokumentów pisanych wytwarzanych przez te społeczności. Istniała duża różnorodność zewnętrznych źródeł pisanych, niejednoznaczność zabytków materialnych, jednostronność lub niejednorodność świadków wydarzeń. I tak wychodzimy od nieregularnej „siatki” narracji, jaką możemy stworzyć, z jednej strony ściśle powiązanej z danym wydarzeniem, a z drugiej mającej cechy obszernej opowieści, która nie mogąc udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, niemniej może postawić kilka z nich. Ponieważ dokumentacja epoki średniowiecza w Afryce nie jest porównywalna z dokumentacją z Afryki z epoki antyku, ani też z czasów współczesnych, uznajmy, że cechuje ją swoista oryginalność, która usprawiedliwia wyodrębnienie tego okresu w historii Afryki.
Mapa ukazująca główne ośrodki wymienione w książce, odzwierciedla aktualną sytuację geograficzną. Współczesne granice państw afrykańskich są uwidocznione jedynie dla ułatwienia orientacji na mapie.
Choć istniało afrykańskie średniowiecze, to nie z uwagi na fakt, że miało ono miejsce – być może jest to zbieżność przypadkowa – w czasach europejskiego średniowiecza, czy też z uwagi na charakter ówczesnych dokumentów historycznych, które interesują wyłącznie historyków. Ono zaistniało ze względu na jego powiązania i zbieżność z procesami, które wówczas dotknęły znaczną część Starego Świata. Spójrzmy na mapę rejonów, gdzie toczą się opisywane przez nas wydarzenia. Tworzą one ogromny półksiężyc, który rozciąga się na całą szerokość kontynentu, od jego atlantyckich wybrzeży przy Saharze i Sahelu do Morza Czerwonego i obejmują basen rzeki Niger oraz średni bieg Nilu. Ów półksiężyc zawiera także płaskowyż tzw. Rogu Afryki, a później rozciąga się aż po afrykańskie wybrzeża Zatoki Adeńskiej i wschodnie krańce południowej Afryki i Madagaskar. Nie trzeba podkreślać, jak ogromny i różnorodny jest to obszar, obejmujący obie półkule. Oznacza to ogromną różnorodność środowiska naturalnego i pociąga za sobą ogromne kontrasty kulturowe. Te zróżnicowane, przez warunki geograficzne i społeczne, regiony mają jedną wspólną cechę, która nas interesuje: weszły w kontakt, a raczej zostały pochwycone przez ogromną dynamikę wymiany handlowej i kulturowej świata islamskiego, a co więcej – choć znalazły się na jej peryferiach – uczestniczyły w niej aktywnie. Świat Islamu: to znaczy przestrzeń kulturowa wytyczona przez podboje, dokonane – począwszy od VII wieku – przez władze będące nosicielami tej nowej religii. Ten świat, przez krótki okres zjednoczony pod władzą imperium tej samej władzy politycznej, począwszy od IX wieku, zaczął charakteryzować się rozdrobnieniem politycznym, a także powolnością procesu, w czasie którego ów islam stawał się religią dominującą. Bardzo rzadko jednak islam był tam jedyną religią. Prawie wszędzie arabski współistniał z innymi językami, a czasem nawet ustępował im pola. Jednak świat islamu stawał się coraz bardziej czynnikiem łączącym dzięki rozlicznym instytucjom, stosowanej praktyce i normom prawnym, obrotowi towarowemu i wędrówkom pielgrzymów, a także rozpowszechnianiu wspólnych odniesień intelektualnych i estetycznych. Po raz pierwszy od czasów imperium perskiego, Zachód i Wschód, od rynków świata indyjskiego po znaczne obszary świata śródziemnomorskiego, do tej pory będące przeciwstawnymi sobie osiami wymiany handlowej, choć trwającej od tysiącleci, znalazły się w jednym organizmie, który zasilał rozbudowany system wymiany handlowej.
Dawne prowincje rzymskie, Egipt i północna Afryka, stopniowo arabizowane oraz islamizowane, zostały wcielone do tego „centralnego imperium”, jakim stał się świat Islamu. Sfery nim rządzące zaczęły rozszerzać to imperium poprzez podboje w kierunku południowym, aż po piaski pustyni, aż po oazy. Tam zrezygnowały z kontynuowania świętej wojny. I za tą południową granicą, na Sahelu, otwarto nowy front, tym razem handlowy. Świat Islamu odkrył Afrykę subsaharyjską i tym samym rozpoczął nową erę. Taki sam proces można zaobserwować między Persją i wschodnim wybrzeżem Afryki. Tam rolę Sahary pełni Ocean Indyjski, a wyspy są oazami. Na Saharze przewodnicy karawan na wielbłądach, zaś tam marynarze podejmujący niebezpieczną wyprawę w celu odkrycia nowych brzegów, wszystko to w nadziei na zdobycie bogactwa.
„Włączenie się” Afryki do owej wymiany nie następuje wszędzie w tym samym tempie i nie wszędzie przemiany są równie intensywne. O ile nawiązanie kontaktów między długim „wybrzeżem” Sahelu, na południe od wielkiej pustyni, ze światem islamskim odbywa się w tym samym czasie, co nawiązanie kontaktów między światem Islamu a północnym wybrzeżem długiej plaży rozciągającej się od Somalii do Tanzanii, o tyle regiony znajdujące się bardziej na południe albo wręcz w głębi lądu nawiązują ten kontakt znacznie później. Ulotne obrazy, jakie kreślą nam nasze źródła, ujawniają coraz to bardziej rozbudowaną siatkę powiązań. Punkty wymiany handlowej są coraz liczniejsze i sięgają w głąb lądu. Coraz to nowe społeczności zostają wciągnięte w sferę wymiany handlowej, inne zaś zostają właśnie wprzęgnięte w powstający system wymiany regionalnej. Opisane przez geografa miasto – rynek handlowy, będące pod władzą króla, było miejscem szalenie egzotycznym dla mieszkańca Bagdadu czy Kairu, a co dopiero mówić o podbitych ludach Afryki, o których istnieniu niewiele wiedziano, i o jeszcze bardziej odległych społecznościach, skąd pochodzili niewolnicy i przywożono złoto. O nich uzyskaliśmy bardzo mgliste pojęcie. Jeszcze odleglejsze były społeczności, nieobecne w źródłach pisanych i których hipotetyczny udział w systemie regionalnej wymiany został ujawniony dopiero przez znaleziska archeologiczne. To właśnie w takiej ruchliwej gęstwinie powiązań, na przestrzeni ośmiu wieków, rozkwitało afrykańskie średniowiecze.
Afryka od VIII do XIII wieku
Afryka od XIV do XV wieku
Jest rzeczą nieprawdopodobną, by wydarzenia historyczne ograniczały się jedynie do społeczeństw leżących wewnątrz średniowiecznego muzułmańskiego półksiężyca. Taka teza nie ma sensu. Oczywiście społeczeństwa afrykańskie nie czekały ze zbudowaniem godnych uwagi cywilizacji na nawiązanie kontaktu ze światem Islamu. Zresztą były one bardziej zróżnicowane w sferze organizacji, aniżeli scentralizowane władze, które znamy na tyle, na ile opisali nam je średniowieczni obserwatorzy. Jeśli we wspomnianym półksiężycu historia toczyła się żwawiej niż gdzie indziej, to nie dlatego, że społeczności te wpisały się w historię (one zawsze miały w niej swe miejsce). Stało się tak dlatego, że one znalazły się w historycznych dokumentach, podczas gdy cytowane przez nas źródła pozostawiły resztę kontynentu w pomroce dziejów. Ale jest też coś więcej. Nie można zaprzeczyć, że w afrykańskim średniowieczu nastąpił moment niezwykłego przyspieszenia rozwoju. By zorientować się co do jego skali, trzeba zmienić perspektywę. Owe społeczności znalazły się w dokumentacji historycznej dlatego, że w wyniku nagłego kontaktu ze światami, które do tej pory nic o nich nie wiedziały i o których one same nie miały pojęcia, stały się narzędziami głębokich przemian. One nie były biernymi partnerami rozległego systemu „globalnego”, w który miały się wtopić, ale były aktywnymi uczestnikami zabiegającymi o uzyskanie swej części zysków z wymiany handlowej. Były zdolne do wynegocjowania dogodnych warunków tej wymiany, a także do zaakceptowania pewnych przemian społecznych – zwłaszcza religijnych. Były też zdolne do zapanowania nad skutkami tych przemian oraz do zmiany swej tożsamości tak, by mogły zostać uznane za pełnoprawnych partnerów. Nic piękniejszego nad te miasta, które zniknęły, niegdyś hałaśliwe, gdzie krzyżowały się rozmowy w różnych językach, ocierające się o siebie muły i wielbłądy w ciasnych uliczkach, okrzyki przy ich rozjuczaniu, spory kupców na podwórcach i przed meczetem, roznoszone plotki o sekretach alkowy. Wszystko to pozwalało odczuć zarówno intensywność, jak i nietrwałość wysiłków w tym, co zgotował im los. Zapomniane i zarazem odnalezione stulecia afrykańskiego średniowiecza błyszczą i są ulotne jak złote refleksy.
Kolejne rozdziały niniejszej książki podporządkowane są chronologii, ale nie wyklucza to przeskoków w przestrzeni geograficznej oraz przeskoków tematycznych, które zaprowadzą czytelnika z jednego krańca kontynentu na drugi. Dokumenty, które stanowią punkt wyjścia dla kolejnych opowiadań, są często dokumentami „klasycznymi” z historii afrykańskiego średniowiecza; inne zbijają nieco z tropu. Jednak we wszystkich przypadkach zasługują na świeże spojrzenie, choćby dlatego, że ostatnio opublikowano ich krytyczne wydanie, że ukazała się długo wyczekiwana monografia archeologiczna, że wznowiono badania nad warunkami, w jakich wydobyto jakiś zabytkowy przedmiot lub dokonano wykopalisk. Wszystko to rzuca całkiem nowe światło na daną kwestię, której szczególnie ważnym świadectwem jest omawiany dokument. Niezależnie od tego, czy dany dokument jest znany, czy też nie, dla czytelnika będzie rzeczą pożyteczną zmiana skali ukazywanych zjawisk, przybliżenie niezwykłych źródeł i ujawnienie dokumentów odnoszących się do odległych regionów, zmiana perspektywy czy też zasugerowanie jakiejś hipotezy, a czasem tylko przypomnienie pewnych świadectw.
Oszczędzimy jednak czytelnikowi zamieszczanie przypisów na dole strony, ale będzie mógł zajrzeć do not zamieszczonych na końcu każdego rozdziału. Ich celem jest przede wszystkim zebranie źródeł i komentarzy wykorzystanych lub cytowanych w danym rozdziale. Noty te zawierają też wybór odnośnych tekstów czy wyniki badań archeologicznych, osobiste komentarze na temat stanu historycznej dokumentacji lub też analizy niektórych aspektów odnoszących się do kontekstu oraz historii badań w terenie i w opisywanej dziedzinie. Stosowany w literaturze o różnej wartości, która poświęca więcej uwagi syntezie niż poszanowaniu źródeł, wybór bibliografii odzwierciedla wolę objaśnienia – na tyle, na ile jest to możliwe – samego dokumentu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------