-
nowość
-
promocja
Złowić wielką rybę. O świadomości, kreatywności i medytacji - ebook
Złowić wielką rybę. O świadomości, kreatywności i medytacji - ebook
David Lynch opowiedział o tym, skąd bierze się twórcza inspiracja, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa medytacja transcendentalna i co oznacza „pogoń za wielką rybą” – metafora poszukiwania głębokich, wartościowych idei. Lynch pisze krótko, zwięźle i niezwykle szczerze – tak, jakby każda myśl była kroplą spokoju w hałaśliwym świecie. Nie daje gotowych recept, ale dzieli się osobistym doświadczeniem: jak dba o swoją świadomość, dlaczego nie boi się ciszy i jak pogłębianie kontaktu z własnym wnętrzem wpływa na jego sztukę.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68227-92-5 |
| Rozmiar pliku: | 1 008 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Idee są jak ryby.
Jeśli chcesz złowić małą rybę, możesz zostać na płyciźnie. Jeśli jednak chcesz złowić wielką, musisz zapuścić się głębiej.
W głębinach ryby są silniejsze i czystsze. Wielkie i abstrakcyjne. I bardzo piękne.
Ja szukam określonego rodzaju ryby, która jest dla mnie ważna, którą da się przełożyć na język kina. Tam w dole pływają jednak najróżniejsze ryby. Są ryby od biznesu i ryby od sportu. Są ryby od wszystkiego.
Wszystko – cokolwiek, co jest czymkolwiek – pochodzi z najgłębszego poziomu. Współczesna fizyka nazywa ten poziom polem zunifikowanym. Im bardziej rozszerza się nasza świadomość – nasza uważność – tym głębiej podążamy w stronę źródła i tym większe ryby łowimy.
Moje trzydziestotrzyletnie doświadczenie z programem medytacji transcendentalnej miało kluczowe znaczenie dla mojej twórczości filmowej, malarstwa oraz wszystkich sfer życia. Był to dla mnie sposób nurkowania głębiej w poszukiwaniu wielkiej ryby. W tej książce chcę się z wami podzielić częścią tych doświadczeń.PIERWSZE ZANURZENIE
_Kto z wewnątrz czerpie szczęście, wewnątrz czuje radość_
_I wewnątrz szuka wiedzy, ten jest wyzwolony,_
_Z Najwyższym połączony._
bhagawadgita
tłum. iwona szuwalska
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o medytacji, w ogóle mnie nie interesowała. Nie byłem jej nawet ciekaw. Wydawała mi się zupełną stratą czasu.
Zaciekawiło mnie jednak hasło „prawdziwe szczęście jest wewnątrz”. Z początku wydało mi się ono dość wredne, bo nie mówi, gdzie to „wewnątrz” jest ani jak tam dotrzeć. Wybrzmiewała w nim jednak jakaś prawda. Pomyślałem, że być może droga do wewnątrz wiedzie przez medytację.
Zbadałem ten temat, zadawałem pytania i zacząłem rozważać różne formy medytacji. Akurat wtedy zadzwoniła moja siostra i oznajmiła, że od pół roku uprawia medytację transcendentalną. Usłyszałem coś w jej głosie. Jakąś zmianę. Szczęście. I pomyślałem: „Tego właśnie chcę”.
W lipcu 1973 roku wybrałem się więc do centrum medytacji transcendentalnej w Los Angeles, poznałem tam instruktorkę i ją polubiłem. Wyglądała jak Doris Day. I nauczyła mnie tej techniki. Dała mi mantrę, czyli dźwięk-wibrację-myśl. Nie medytujemy nad znaczeniem mantry, ale dźwięk-wibracja-myśl ma bardzo konkretny charakter.
Instruktorka zaprowadziła mnie do niewielkiego pomieszczenia na moją pierwszą medytację. Usiadłem, zamknąłem oczy i poczułem się tak, jakbym znajdował się w windzie, której nagle odcięto linę. Bum! Wpadłem w błogość – czystą błogość. I po prostu byłem t a m. A potem instruktorka powiedziała: „Pora wyjść, minęło dwadzieścia minut”. Odparłem: „JUŻ DWADZIEŚCIA MINUT!?”, na co ona: „Cśśś!”, bo medytowali tam również inni ludzie. Wydawało mi się to takie znajome, a jednocześnie takie nowe i mocne. Później stwierdziłem, że dla tego doświadczenia należałoby zarezerwować określenie „wyjątkowy”.
Przenosi nas ono na ocean czystej świadomości, czystej wiedzy. Ale jest to coś znajomego, to jesteśmy m y. Uczucie szczęścia pojawia się natychmiast – ale nie głupkowatej radości, tylko gęstego piękna.
Od dwudziestu trzech lat ani razu nie przegapiłem medytacji. Medytuję rano i po południu, za każdym razem przez około dwadzieścia minut. A później zajmuję się swoimi sprawami. I czuję, jak rośnie poczucie radości z działania. Rośnie intuicja. Zwiększa się zadowolenie z życia. I gaśnie negatywność.DUSZĄCY GUMOWY KOSTIUM KLAUNA
_Łatwiej byłoby zwinąć całe niebo jak kawałek szmatki,_
_niż osiągnąć prawdziwe szczęście bez poznania Jaźni._
parafraza upaniszad
Kiedy zaczynałem medytować, wypełniały mnie lęki i niepokoje. Odczuwałem przygnębienie i gniew.
Często wyładowywałem ten gniew na swojej pierwszej żonie. Po dwóch tygodniach, odkąd rozpocząłem medytację, przyszła i zapytała: „Co się dzieje?”. Przez chwilę milczałem. W końcu odparłem: „W jakim sensie?”. Odpowiedziała: „Ten twój gniew. Gdzie on się podział?”. A ja dotąd nawet nie zauważyłem, że minął.
Tamto przygnębienie i gniew nazywam Duszącym Gumowym Kostiumem Klauna Negatywności. Naprawdę można się w nim udusić, a guma śmierdzi. Kiedy jednak zaczniemy medytować i nurkować w głąb, kostium stopniowo się rozpada. Wtedy nareszcie do nas dociera, jaki ten smród był obrzydliwy. A gdy kostium całkiem się rozpuszcza, jesteśmy wolni.
Gniew, przygnębienie i smutek to piękne uczucia w opowieści, ale dla filmowca czy artysty są jak trucizna. Zgniatają kreatywność niczym w imadle. W takim uścisku trudno w ogóle wstać z łóżka, a co dopiero doświadczać swobodnego przepływu pomysłów i kreatywności. Aby tworzyć, potrzeba jasności. Trzeba móc łowić idee.POCZĄTKI
Zaczynałem jako zwyczajny człowiek, dorastałem na Północnym Zachodzie. Mój ojciec był badaczem w Departamencie Rolnictwa, zajmował się drzewami. Dlatego często bywałem w lesie. Dla dziecka zaś las jest magiczny. Mieszkałem, jak to mówią, w małych miasteczkach. Mój świat zamykał się na terenie o rozmiarze jednego, może dwóch wielkomiejskich kwartałów. Wszystko działo się wewnątrz tej przestrzeni, funkcjonowało w tym małym świecie. Wszystkie marzenia, wszyscy moi przyjaciele. Mnie jednak wydawał się on wielki i magiczny. Miałem mnóstwo czasu, żeby marzyć i spędzać czas z kolegami.
Lubiłem malować i rysować. I często błędnie sądziłem, że kiedy jest się już dorosłym, przestaje się malować i rysować, aby zająć się czymś poważniejszym. Gdy chodziłem do dziewiątej klasy, moja rodzina przeprowadziła się do Alexandrii w stanie Wirginia. Pewnego wieczoru na trawniku przed domem mojej dziewczyny poznałem niejakiego Toby’ego Keelera. Gdy tak gadaliśmy, powiedział, że jego ojciec jest malarzem. Pomyślałem, że pewnie chodzi o malarza pokojowego, ale z biegiem rozmowy zrozumiałem, że mowa o prawdziwym artyście.
Tamta rozmowa zmieniła moje życie. Wcześniej trochę interesowałem się nauką, nagle jednak pojąłem, że chcę być malarzem. I żyć sztuką.