Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Złuda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złuda - ebook

„Nikt właściwie nie wie, kto to. Zjawa? Duch? Dotknąć go można czy nie można? Nie wiadomo”.

W malowniczych okolicach Lądka-Zdroju znika bez śladu Malwina Ratajczyk, matka kilkuletniego chłopca, a zeznania jej bliskich zdają się wzajemnie sobie przeczyć. Śledczy podejrzewają, że kobieta mogła zniknąć świadomie, mimo że rodzina odrzuca tę możliwość.

Kolejne zaginięcia ożywiają pamięć o Wędrowcu – niebezpiecznej postaci z lokalnych podań – a zagadkowe listy z ostrzeżeniami wywołują coraz większą panikę wśród mieszkańców Kotliny Kłodzkiej. Choć przeczy to prawom logiki, wszystko wskazuje na to, że legendarna zjawa postanowiła zabijać.

Aspirant Anita Starska oraz prokurator Feliks Niemiłko łączą siły, by powstrzymać mordercę i zatrzymać serię makabrycznych zdarzeń. Śledztwo prowadzi ich przez mrok kłamstw, widziadeł oraz lokalnych legend, wśród których ktoś skrzętnie ukrył przerażającą prawdę.

Autorka znakomicie przyjętej „Wróżdy” oraz „Wód czerwonych” ponownie zabiera  czytelników do świata, w którym rzeczywistość i złudzenia bardzo łatwo ze sobą pomylić, a rozwiązanie zagadki okaże się zupełnie nieprzewidywalne.

„Złuda” to kryminalna uczta dla umysłu.  Gorąco polecam! Katarzyna Wolwowicz

Inteligentny kryminał, przy którym traci się poczucie czasu. Ogromnie polecam!

Weronika Mathia

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68205-11-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

1

Spodziewała się, że to się wydarzy. Wiedziała o tym od wielu tygodni. Jednak karmiła w sobie nadzieję, że nastąpi to znacznie później.

Anita Starska siedziała na ławce przed budynkiem kłodzkiego szpitala i wpatrywała się w owada, którego nie potrafiła nazwać. Wyczyniał cuda, podskakując na źdźbłach trawy, jakby nie było na świecie ważniejszego zajęcia. Uśmiechnęła się smutno i poczuła, że dolne powieki ma ciężkie od łez, które zbierały się tam od kilku już chwil. Zamrugała i pozwoliła im wypłynąć.

W cholerę z tym, pomyślała, niech płyną. Jeśli kiedykolwiek miałby zdarzyć się dobry powód, to właśnie dzisiaj. Pod jednym tylko warunkiem: że tata nie będzie tego widział.

Poczuła, że ktoś siada obok niej, ale nie chciała odrywać wzroku od śmiesznego stworzonka, które tańczyło na kępie trawy. Chciała być tu sama, a jednocześnie nie chciała. Chciała drzeć się wniebogłosy, żeby wyrzucić z siebie całą złość, jaka żyła w niej od dawna. A zarazem chciała milczeć i pozwalać, by łza po łzie odchodziły od niej emocje, które niszczyły ją od środka. Zmusiła się w końcu, by spojrzeć w bok. Razem z nią na ławce siedział lekarz prowadzący jej ojca, doktor Krasewicz. Starska już nie raz myślała o nim, że zamiast w urologii powinien specjalizować się w terapii dla wkurwionych. Wychodziło mu to naprawdę świetnie.

– Wiedziałaś, Anitka, że to śmiertelna choroba – powiedział tonem lekkim, ale wyrażającym pełne zrozumienie.

Wypuściła nosem powietrze. Trochę w geście potwierdzenia jego słów, a trochę dlatego, że nie przychodziła jej do głowy żadna odpowiedź. Oczywiście, że wiedziała. Jej ojciec umierał przez długie miesiące. Patrzyła na jego lepsze i gorsze dni. Zdążyła oswoić się z tym, że choroba to trzeci mieszkaniec ich wspólnego domu. Nauczyła się ją ujarzmiać, by nie musieć codziennie patrzeć na cierpienie ukochanego człowieka.

– Wiedziałam – odpowiedziała. – Tak długo wiedziałam, że aż o tym zapomniałam.

Tym razem to Olgierd Krasewicz, starszy mężczyzna z siwą brodą i krzaczastymi, niemal białymi brwiami, uśmiechnął się smutno.

– Leon to wyjątkowo twardy chłop – odezwał się w odpowiedzi. – Ale nie mogę ci obiecać, że tym razem z tego wyjdzie. Wyniki bardzo się pogorszyły, a on i tak długo to raczysko oszukiwał. Pewnie dla ciebie walczy jak lew.

Zgadzała się z każdym jego słowem. Doskonale wiedziała, że tata wyjątkowo długo radzi sobie z chorobą, paskudnym nowotworem pęcherza, i że siłę do walki daje mu ona. Tym bardziej nie mogła pogodzić się z faktem, że jakieś cholerne choróbsko może odebrać jej nie tylko wspaniałego tatę, ale też najlepszego przyjaciela.

– Kiedy będziemy wiedzieć? – zmieniła temat, żeby nie wchodzić z lekarzem w dyskusje o jej relacji z ojcem.

– Najbliższe dwa, może trzy dni. Jeśli przetrwa to załamanie, być może trochę jeszcze z nami zostanie. Ale wiesz też…

– Wiem. – Nie pozwoliła mu dokończyć. – Postaram się na to przygotować, panie doktorze. Chociaż pewnie guzik mi z tego wyjdzie. Mogę tam do niego zajrzeć?

– Możesz, możesz. – Mrugnął do niej i złożył usta w przyjazny uśmiech. – Jakby tam pani Basia oponowała, to powiedz, że ja pozwoliłem.

Poklepał ją po ramieniu. Po ojcowsku. Z elegancką delikatnością. Potem chyba uznał, że tym gestem pozwolił sobie na zbyt wiele, i spojrzał na nią przepraszająco. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, bo odczytała to wyłącznie pozytywnie.

Wstała i skinęła głową. Było to jednocześnie podziękowanie i pożegnanie. Ruszyła w stronę ciężkich, szpitalnych drzwi, następnie prosto do sali, gdzie w towarzystwie aparatury leżał Leon Starski. Twarz miał bladą, pokrywała ją niemal przezroczysta skóra. Anita miała wrażenie, że przez zamknięte powieki będzie w stanie dostrzec jego źrenice. Wyglądał, jakby spał snem tak głębokim, że nic nie zdoła go obudzić.

Zrobiła ku niemu kilka kroków i poprawiła na ramionach fartuch, który pielęgniarka narzuciła na nią przed wejściem na OIOM. Przysiadła na niewielkim stołku, który wysunęła spod łóżka. Mebel zachybotał się pod jej ciężarem. Przejechała dłońmi po szpitalnej pościeli, sztywnej od krochmalu i środków piorących. W końcu trafiła na chłodną dłoń ojca i ujęła ją delikatnie, samymi palcami, jakby bała się sprawić mu ból.

Skóra Leona Starskiego była gładka i miękka, dokładnie taka, jaką zapamiętała sprzed wielu lat. Przed oczami zatańczył jej obrazek z dzieciństwa: tata i jego wyciągnięta dłoń. Jeden z tych setek razy, kiedy zabierał ją na spacer w ciepłe popołudnie. Szli długo, daleko. Wiatr plątał jej włosy, a głupi biały kołnierzyk, ubrany do sukienki w truskawki, podskakiwał co chwilę. Leon ciągle mówił. Opowiadał historie. Za każdym razem inne, choć zdarzało się, że prosiła go, by wrócił do którejś z nich. Czasem trzymał się faktów, a czasem porywał ją do świata wyobraźni, gdzie razem przeżywali przygody godne duetu tata i córka. Najsilniejszej drużyny we wszechświecie.

– Leoś, do cholery! – wydusiła z siebie i poczuła, jak dwie wielkie łzy płyną po jej policzkach. – Nie zostawisz mnie, prawda?

Ścisnęła mocniej jego dłoń i czekała. Przecież takie rzeczy się zdarzają. Filmowe sceny, w których pacjent na łożu śmierci ściska mocniej dłoń albo otwiera oczy. I wszystko kończy się dobrze. Leon Starski spał jednak kamiennym snem. Wspomagany lekami i aparaturą, która pomagała mu oddychać. Anita widziała już ojca na tym łóżku, dwukrotnie. Wtedy też się z nim żegnała, trzymając go za rękę. Jednak dwukrotnie doświadczyła później małego cudu w postaci telefonu ze szpitala i informacji, że Leon się obudził, a jego stan się poprawił. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że tym razem może być inaczej.

Zadzwonił jej telefon. Dźwięk dzwonka w szpitalnym pokoju, który wypełniały jedynie odgłosy medycznego sprzętu, rozbrzmiał wyjątkowo głośno. Pociągnęła nosem i wytarła rękawem łzę, która płynęła po jej policzku.

– Starska, słucham.

Wezwanie do pracy. Chciała zakląć w duchu, ale pomyślała, że dobrze jej zrobi, jeśli chociaż na chwilę oderwie się od galopujących w niej myśli, z których każda podszyta jest strachem. Ponownie chwyciła ojca za rękę i przez jakiś czas wpatrywała się w jego twarz, tak inną od tej, którą miała przed oczami, gdy myślała o tacie.

– Idę do pracy, Leoś – powiedziała cicho, ale nawet wtedy dało się słyszeć, że głos ma zniekształcony od płaczu. – I ja cię informuję, że tu wrócę, a ty masz tu być, jasne?

„Teraz, tato, teraz. To właśnie ten filmowy moment, w którym możesz ścisnąć moją rękę i dać mi nadzieję, że wkrótce znowu pogadamy o głupotach”.

Nic się nie wydarzyło. Chore ciało Leona Starskiego leżało nieruchomo jak głaz.

2

Jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej Anita Starska pracowała w szeregach lądeckiej policji w stopniu starszego aspiranta. Była jedyną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn zespole i wiele wskazywało na to, że jej policyjna służba ugrzęźnie w takim punkcie kariery, o jakim niekoniecznie marzyła. Jeździła głównie w patrolach i zajmowała się miejscową drobnicą, na którą składały się wykroczenia, nudne i powtarzalne. Jednak wiosna ubiegłego roku przyniosła ze sobą wydarzenia, które znacząco zmieniły nie tylko stanowisko Anity, ale również kadrę lądeckiego komisariatu. Kiedy, w dużej mierze za sprawą Starskiej, odkryto, że jeden z policjantów jest zamieszany w poważne przestępstwa, lokalni stróże prawa przez kilka tygodni nie mieli łatwego życia. Finałem wszystkich zmian był telefon, który Anita otrzymała od naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego, któremu podlegał lądecki komisariat. Policjantka została zaproszona na rozmowę, podczas której dostała propozycję pracy w komórce dochodzeniowo-śledczej.

Wiele zmieniło się również w pracy samego komisariatu. Na stanowisku po wszystkich wydarzeniach utrzymał się co prawda komendant Jerzy Żuk, jednak wszyscy wiedzieli, że góra nieufnie patrzy mu na ręce po tym, jak nie dopilnował własnego terenu. W magiczny sposób znalazły się też dodatkowe wakaty, o które wcześniej próżno było prosić dolnośląskie władze policji. W komisariacie pojawiło się troje nowych funkcjonariuszy, a fakt, że wśród nich znajdowała się jedna kobieta, bardzo Starską ucieszył. Przynajmniej na początku. W późniejszych tygodniach cieszyłby ją nadal, gdyby nie to, że z młodszą aspirantką Zuzanną Łazarek zdecydowanie nie było Anicie po drodze. Wyniosłe dziewczę, które na pierwsze policyjne śniadanie zjadło wszystkie rozumy. Starska dostawała alergii, ilekroć słyszała irytujący śmiech Zuzanki. Polubiła za to pozostałych dwóch kolegów, którzy przejęli jej poprzednie obowiązki.

Żółtawy budynek Komisariatu Policji w Lądku-Zdroju mógł ze swoim wyglądem z powodzeniem pełnić rolę także schroniska górskiego albo pensjonatu. Spadzisty dach, drewniane okiennice i kamienna podmurówka nie pozostawiały wątpliwości, że miasteczko z dumą zachowywało swój sudecki charakter. Przynajmniej w niektórych miejscach.

Starska zaparkowała na niewielkim podwórku i weszła do środka, starając się odgonić od siebie natrętne myśli o tym, że powinna być przy tacie. Mruknęła słowo powitania do dyżurnego, który wgapiał się w monitor komputera tak, jakby mógł wyczytać z niego przyszłość wszechświata albo zwycięskie cyfry w najbliższej loterii. Wzdrygnął się lekko, kiedy weszła do budynku, a potem napotkał spojrzenie policjantki i wskazał głową w kierunku jej gabinetu. To oznaczało, że ktoś na nią czeka.

– Nie będziesz nam mówił, co mamy robić. – Uszu policjantki dobiegł kobiecy głos, zanim zdążyła otworzyć drzwi do swojego pokoju. Wyraźnie drżał, kobieta musiała mówić w złości. – To nasza córka i zrobimy, co uważamy za słuszne.

– Niczego wam nie każę. – Tym razem usłyszała męski głos. – Tylko, do jasnej cholery, róbcie to mądrze. Nie wiem, po co targaliście tu małego. – Ostatnie zdanie niemal wysyczał dziwnym półgłosem. Anita musiała się skupić, by zrozumieć poszczególne słowa.

Uznała, że podsłuchiwanie na progu jej własnego gabinetu nie jest dobrym pomysłem. Stanowczo pchnęła przymknięte drzwi i stanęła w wejściu do niewielkiego pomieszczenia. Twarze wszystkich obecnych zwróciły się w jej kierunku, a ona od razu się doliczyła, że czekają na nią aż cztery osoby. Starsza kobieta i starszy mężczyzna siedzieli na krzesłach przy biurku Anity. Kobieta kurczowo ściskała swoją torebkę, aż na miękkiej skórze uwidoczniły się pokrzywione pręgi. Mężczyzna opierał czoło na otwartej dłoni, przez co wyglądał, jakby zawzięcie nad czymś myślał. Pozostałe dwie osoby ukryły się w kącie pokoju. Młody mężczyzna o ciemnych włosach i wyjątkowo ciemnych oczach opierał się plecami o ścianę, kucając nisko na podłodze. Tuż obok niego siedział mały chłopiec, na oko sześcioletni. Bawił się z widoczną fascynacją zestawem sportowych samochodów.

Anita nie dała po sobie poznać, że zaskoczyła ją wizyta tylu osób. W duchu przyznała, że może nie sama wizyta, ale fakt, że cała czwórka zmieściła się w jej mikroskopijnym gabinecie.

– Dzień dobry – powiedziała miłym głosem. – Aspirant sztabowa Anita Starska, jak mogę państwu pomóc?

Cisza. Obecni spojrzeli po sobie, prawdopodobnie próbując ustalić, kto pierwszy ma zabrać głos. Nie przeszkadzała im. Zrobiła krok do przodu i przykucnęła przy chłopcu. Uroczy blondynek o pięknych szarych oczach wielkości dwóch pięciozłotówek spojrzał na nią z lekkim przestrachem, ale kiedy uśmiechnęła się do niego, odpowiedział tym samym.

– Masz świetną kolekcję – pochwaliła jego zabawkowe samochodziki. – Który z nich lubisz najbardziej?

– Ten – odpowiedział bez wahania i podniósł miniaturkę samochodu marki Jaguar. – Jest najszybszy!

Anita zagwizdała z doskonale udawanym podziwem.

– Chyba też byłby moim ulubionym. Myślisz, że są takie wozy policyjne?

Chłopiec zmarszczył czoło i nos. Wyglądał jak słodka postać z kreskówki, a Anita za wszelką cenę starała się zachować powagę, bo najchętniej roześmiałaby się serdecznie na ten widok.

– No trudno. – Puściła do niego oko. – Może kiedyś się doczekam.

Policjantka usiadła za swoim biurkiem i przyzwalająco spojrzała najpierw na kobietę, a potem na młodego mężczyznę przy ścianie. Siwy wąsacz siedzący przy jej biurku nie wyglądał, jakby miał zamiar powiedzieć cokolwiek.

– Przychodzimy w sprawie naszej córki – zaczęła kobieta, a po tym krótkim zdaniu od razu chwyciła za rękę mężczyznę siedzącego obok, prawdopodobnie swojego męża. Ten ocknął się z dziwnego transu, spojrzał na policjantkę i kiwnął głową. – Zaginęła dwa dni temu.

Po takim wyznaniu policjantka uznała chwilę ciszy za najwłaściwszą odpowiedź, dlatego zdziwiła się, kiedy z kąta jej pokoju dobiegło ciche prychnięcie. Nie wydobyło się z ust chłopca, ale młodego mężczyzny, który teraz już siedział na podłodze, a ręce opierał na zgiętych kolanach. Wyglądał jak niesforny uczeń podstawówki, z którym rodzice wylądowali na dywaniku u dyrektora.

– Ten mi tu będzie prychał jeszcze – syknęła kobieta i przewróciła oczami. – To jest po prostu skandal! – Z jej oczu, ozdobionych nienagannym makijażem, dało się wyczytać, że ich relacje są co najmniej skomplikowane.

– Spokojnie, żabciu, spokojnie – odezwał się wąsacz i ścisnął mocniej jej rękę.

Anita przyglądała się swojej rozmówczyni. Kobieta miała lekko pomarszczoną twarz, co starała się ukryć pod nieco zbyt grubą warstwą makijażu. Niewielką ilość natapirowanych blond włosów spięła w wysoki kok, tak by wydawało się, że ma ich co najmniej dwa razy tyle. Sprytna sztuczka, ale nabierali się na nią niemal wyłącznie mężczyźni.

– Zacznijmy od początku – powiedziała stanowczym tonem policjantka. – Bardzo proszę, żeby się państwo przedstawili i określili, kim są dla wspomnianej osoby zaginionej.

Dobrze wytypowała. Zawiadomienie o zaginięciu chcieli złożyć rodzice, Teresa i Krzysztof Proczkowie, a towarzyszył im ich zięć, a zarazem mąż zaginionej, który przedstawił się jako Jakub. Mały chłopiec miał na imię Ignaś i był synem mężczyzny, który nadal z obrażoną miną opierał się o ścianę gabinetu Anity.

– Imię i nazwisko zaginionej? – spytała Anita, kiedy już położyła przed sobą niezbędne dokumenty i była gotowa do przyjęcia zgłoszenia.

– Malwina Ratajczyk – odpowiedziała matka dziewczyny. Z każdym nowo wypowiadanym zdaniem niespokojnie podskakiwała na krześle. – Tutaj mam zdjęcie córki.

Rozwinęła kurczowo ściskany materiał torebki i sięgnęła do środka. Po chwili wyjęła kawałek papieru, na którym wydrukowane było zdjęcie, zapewne zrobione smartfonem. Do Anity uśmiechała się z niego młoda i w nieoczywisty sposób piękna dziewczyna. Uwagę od razu zwracały jej oczy, bardzo podobne do oczu małego chłopca, którego policjantka przed chwilą poznała. Duże i szare. Włosy miała krótkie, kończyły się tuż za uszami. Jej nos musiał być odrobinę spiczasty, chociaż na zdjęciu nie było to od razu widoczne, ponieważ jej twarz tylko nieznacznie była przekrzywiona w prawą stronę, ukazując odrobinę z jej profilu.

Anita Starska patrzyła na twarz młodej, ślicznej kobiety i nie potrafiła stwierdzić, dlaczego wydaje jej się, że na tym zdjęciu coś jest nie tak.

– Ma trzydzieści jeden lat – odezwała się nagle Teresa, jakby chciała przerwać ciszę, która zapadła w policyjnym pokoiku na zbyt długą chwilę. Anita podniosła wzrok i uśmiechnęła się uprzejmie, żeby dać znać, że nadal słucha. – Zaginęła dwa dni temu.

– Dlaczego uważa pani – policjantka celowo użyła liczby pojedynczej – że córka zaginęła?

Po tym pytaniu jeszcze raz przyjrzała się męskiej części zebranych. Krzysztof siedział w bezruchu, zerkając od czasu do czasu na żonę. Jakub Ratajczyk całą uwagę zdawał się poświęcać synowi i cichymi półsłówkami odpowiadał na krótkie komunikaty, jakie co chwilę padały ze strony dziecka. Najbardziej w rozmowę zaangażowana była Teresa, matka rzekomo zaginionej dziewczyny.

– Nie ma z nią żadnego kontaktu – odpowiedziała krótko. – Najpierw telefonu nie odbierała, potem zanikł jakikolwiek sygnał. Abonent niedostępny czy coś podobnego.

– Nie odebrała telefonu od nikogo z państwa? – Policjantka po raz kolejny próbowała wciągnąć do rozmowy również resztę towarzystwa. Ponownie bezskutecznie, bo z podskokiem na krześle do odpowiedzi wyrwała się jedynie Teresa.

– Gdyby ktoś poza rodzicami próbował się do niej dodzwonić, może poznalibyśmy odpowiedź na to pytanie – powiedziała z wyraźnym wyrzutem w stronę swojego zięcia. Nie odwróciła się do niego, ale oczami wywracała tak mocno, że Anita miała wrażenie, że jest w stanie przejrzeć przez tył swojej czaszki i obrzucić Jakuba surowym spojrzeniem.

Policjantka znowu zamilkła. Znowu celowo. Zamierzała przyjrzeć się reakcji wszystkich, którzy znajdowali się w jej gabinecie, i spróbować wywnioskować więcej, niż chcieli jej powiedzieć. Jej uwagę przykuło zachowanie Ratajczyka, który z największą czułością zwracał się do swojego synka, a kiedy tylko przenosił wzrok na kogokolwiek dorosłego, jego twarz zmieniała się na zimną i pozbawioną emocji.

– Malwina stwierdziła, że potrzebuje trochę czasu dla siebie. – Jakub wstał i zanim zrobił krok w ich stronę, zmierzwił blond czuprynę swojego syna i uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Potem ściszonym głosem zwrócił się do pozostałych: – Nie mamy pewności, że to zaginięcie. Może była zmęczona, zła, sfrustrowana, nie wiem… – Przerwał i pokręcił głową.

– A może coś jej się stało i potrzebuje naszej pomocy – dokończyła Teresa z wściekłą miną. Była wyraźnie niezadowolona, że zięć śmiał podważyć jej teorię.

– Czy sprawdziliście państwo we wszystkich możliwych miejscach? – dopytała Anita. – Być może zatrzymała się u kogoś znajomego, w ulubionym pensjonacie, może miała jakieś swoje miejsca?

Jakub stał ze spuszczonym wzrokiem i najwidoczniej nie miał zamiaru odpowiadać. Teresa pokręciła głową. Podobnie zareagował jej mąż, choć akurat on zrobił to tak, jakby wcześniej miał zamiar zapytać żonę o pozwolenie na to, by się poruszyć.

– Bo wie pani, co mówią… – Teresa nagle konspiracyjnie ściszyła głos. Anita musiała nachylić się w jej stronę, by zrozumieć, co mówi – …że grasuje tu jakiś wariat, co porywa i zabija.

Policjantka nie zareagowała. Z dystansem spojrzała na kobietę i ponownie oceniła, że Teresa wygląda jej na rozsądną, twardo stąpającą po ziemi osobę. Z kimś, kto na siłę prezentuje się przed światem z jak najlepszej strony. Objawia się to głównie wtedy, gdy chcący uchodzić za zamożnych i światłych usiłują świecić czymś, co ma sprawiać wrażenie naturalnej, niewymuszonej formy inteligencji. Policjantce gryzło się to z obrazem narwanej kobieciny, która biega za plotkami i w jedną ich część wierzy, a drugą sama dopowiada.

– Nie bardzo rozumiem – odrzekła w końcu Starska.

– Gazet pani nie czyta? Internetu jakiegoś? – zapytała z wyraźną przyganą w głosie Teresa, a Starska zauważyła, że jednak właśnie ten sposób bycia jest Teresie zdecydowanie bliższy. – Od kilku miesięcy co rusz słychać, że jakaś dziewczyna albo ginie, albo znika. Tu wokoło i trochę dalej. A policja co? Dowiaduje się ostatnia?

Starska westchnęła, choć starała się to zrobić możliwie najciszej. Rzeczywiście przez kilka ostatnich miesięcy wyjątkowo często zdarzały się w bliższych i dalszych okolicach zgłoszenia dotyczące zaginięć, a nawet znaleziono dwa ciała dość młodych kobiet. Jednak każde z tych wydarzeń dało się wyjaśnić tak racjonalnie, że nigdy nie były one przedmiotem głębszego zainteresowania organów ścigania. Nic nie wskazywało na to, że były to przestępstwa. Trzy, może cztery tygodnie wcześniej w okolicach Kłodzka znaleziono ciało młodej kobiety. Powiesiła się na psiej smyczy przy wejściu do lasu. Rodzina potwierdziła zły stan psychiczny kobiety tuż przed wydarzeniem, dlatego policja i prokuratura wykluczyły udział osób trzecich i stwierdzono, że musiało być to samobójstwo. Anita wiedziała jeszcze o dwóch przypadkach: też z okolic Kłodzka, gdzie wypadkowi uległa młoda rowerzystka. Musiała niebezpiecznie zjechać z leśnej trasy, a potem nieszczęśliwie uderzyć głową w kamień. Prawdopodobnie zmarła, zanim jeszcze zdążyły do niej dojechać jakiekolwiek służby. Coś wydarzyło się również w czeskim Javorniku, oddalonym od Lądka o kilkanaście kilometrów. W tę historię Starska zagłębiła się jednak najmniej. Podobno chodziło o przedawkowanie leków, a o sprawie usłyszała okolica, bo dziewczyna była jakąś miejscową blogerką, lokalnie dosyć znaną.

– Na szczęście przeważnie policja dowiaduje się jako jedna z pierwszych – odpowiedziała Teresie z wymuszonym już lekko uśmiechem. – Zapewniam państwa, że nie ma żadnych podejrzeń, by w naszej okolicy grasował ktokolwiek niebezpieczny. Nie zmienia to jednak faktu, że chciałabym państwu pomóc. Czy możemy się skupić na sprawie państwa córki?

Teresa z obrażoną miną pokiwała głową, ale najwidoczniej uznała, że córka jest dla niej ważniejsza niż racja.

– Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o pani Malwinie – powiedziała policjantka zachęcającym tonem.

– Córka, jak już mówiłam, ma trzydzieści jeden lat i mieszka z mężem i dzieckiem w Stroniu, od około pięciu lat. Wcześniej mieszkali z nami, ale potem wybudowali domek. – Ostatnie słowa wypowiedziała tak, jakby wybudowanie własnego domu przez córkę i zięcia było zbędną fanaberią. – Mówiliśmy, że mogą mieszkać z nami – ciągnęła – ale wymyślili jakieś wyprowadzki.

Ciche westchnienie, dobywające się z ust Jakuba, było wystarczającym komentarzem tych słów. Anita jednak zdecydowała się pominąć tę reakcję.

– Kto był ostatnią osobą, która widziała się z zaginioną? – zapytała policjantka.

Teresa i Krzysztof w jednej chwili spojrzeli na Jakuba. Ten stał z rękami w kieszeni i patrzył po wszystkich po kolei z lekko wyniosłą miną.

– Tak, ja jestem tą osobą – potwierdził. – Ostatni raz widziałem ją dwa dni temu, kiedy wychodziła z domu.

– Do pracy? Do sklepu? – dopytała Anita.

– Chyba do sklepu – odpowiedział Ratajczyk tak dziwnym tonem, że Anita nie miała pojęcia, jak powinna go zakwalifikować.

– Chyba?

– Nie mamy w zwyczaju się sobie spowiadać, każde z nas jest chyba wolnym człowiekiem, prawda? – odparł Jakub.

Anita zauważyła, że cały czas stara się mówić ściszonym głosem, tak by synek nie interesował się za bardzo toczącą się między dorosłymi rozmową. Dopisała kilka słów na zgłoszeniu, a potem przyjaźnie spojrzała po zebranych twarzach.

– Musicie mi państwo przekazać jak najwięcej szczegółów – powiedziała. – Wszystko może mieć znaczenie.

Malwina Ratajczyk, z domu Proczko, okazała się dość bezbarwną postacią. Według rodziców: oddana matka, która poświęciła się wychowaniu synka i zrezygnowała z pracy zawodowej. Według Jakuba: kobieta ciesząca się z faktu, że może zostać z synkiem w domu. Podobno nie zamierzała wracać do pracy. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że kiedy Ignaś podrósł, jego mama zaczęła rozglądać się za jakimś zajęciem zarobkowym. Według rodziców dwoiła się i troiła, by znaleźć pracę. Według Jakuba: przeciwnie. Odrzucała niezłe oferty, za każdym razem wymyślając nowe powody, dla których nie może przyjąć posady. Wątpliwości nie było przy określaniu osobowości zaginionej: raczej wycofana, choć bardzo mądra i na swój sposób wygadana. Nieufna wobec obcych, również dalszej rodziny, ale przemiła dla bliskich przyjaciół.

Po uzyskaniu tych wszystkich informacji Anita jeszcze raz spojrzała na uśmiechającą się ze zdjęcia twarz Malwiny Ratajczyk, wciąż miała jednak wrażenie, że nie wie o niej właściwie nic. W związku z tym dopytywała, ciągnęła za język, starała się szukać luk i nieścisłości, by wszystko od razu wyjaśnić. Obserwowała przy tym swoich gości i jedno mogła stwierdzić bez wątpienia: poza małym Ignasiem nie polubiła z tego towarzystwa nikogo.

Po wyjściu skłóconej ze sobą rodziny jeszcze raz przejrzała wszystkie notatki. Czekało ją sporo pracy.

3

Anita miała świadomość, że wieczorny powrót do domu będzie dla niej wyjątkowo trudny. Zazwyczaj po pracy wstępowała do lokalnego sklepiku, żeby zrobić zakupy na wspólną kolację z ojcem, a potem szła do domu, wiedząc, że Leon czeka tam na nią, razem ze swoimi mądrościami. Zawsze potrafił ją wesprzeć, rozweselić albo zmotywować. Widziała doskonale, jak z miesiąca na miesiąc przygasa i słabnie. Jednak nie była w stanie przygotować się na to, co wydawało się nieuchronne: jego przegraną z rakiem.

Chciała uwolnić się od atakujących ją zewsząd myśli, dlatego postanowiła skupić się z całych sił na sprawie, która do niej niespodziewanie przywędrowała. Krótko po wyjściu ekscentrycznej trójki i małego Ignasia poprosiła o rozmowę komendanta Żuka.

– Znasz ich? – zapytał, kiedy pokrótce streściła mu spotkanie z nimi.

Pokręciła głową.

– Wydaje mi się, że widziałam ich pierwszy raz. Rodzice zaginionej mieszkają w Kletnie, rodzina chyba mało rzucająca się w oczy. Podobnie Ratajczykowie. Próbowałam namierzyć ich w internecie, ale Jakub nie ma konta w mediach społecznościowych. Malwina ma, ale są tam tylko dwa zdjęcia, wrzucone dziesięć lat temu. Są na nich jakieś pierdoły, nie ona sama. U nas też czysto, nikogo nie mamy w bazie.

– A co o tym myślisz? Dziewczyna naprawdę zaginęła? – spytał zmartwionym tonem Żuk, a Anita wiedziała, że martwi się przede wszystkim o siebie. Od wielu miesięcy jak ognia unikał wszelkich wpadek i wiedział, że przy zaginięciu każdy ruch lądeckiej policji z pewnością będzie bacznie obserwowany.

Zamyślona Anita wzruszyła ramionami.

– Niczego nie wiemy na pewno, bo rodzice, zwłaszcza matka, wydawali się spanikowani. Co innego mąż, który twierdził, że Malwina najwidoczniej potrzebowała czasu dla siebie. Raczej nie wierzy w żadne zaginięcie, a do zgłoszenia na policję najwyraźniej przymusili go teściowie.

Żuk chrząknął głośno i ściągnął brwi.

– Albo nie wierzy, albo ma z nim coś wspólnego i próbuje działania odsunąć w czasie – skomentował.

– Też o tym pomyślałam – przyznała Anita. – Chociaż warto wspomnieć, że z całej trójki zachowywał się najbardziej racjonalnie i był najspokojniejszy. No i wyjątkowo ciepły i czuły dla swojego synka.

Przy ostatnim zdaniu wróciła pamięcią do tego, w jaki sposób Jakub rozmawiał z Ignasiem. Za wszelką cenę starała się tam dopatrzyć jakiegoś fałszu i udawania, ale musiała przyznać, że zachowanie Jakuba w kontakcie z Ignasiem wydawało się wyjątkowo prawdziwe.

– Rzeczy zabrała? – zapytał komendant.

– Z domu niczego nie wzięła. Ale jej mąż twierdzi, że miała przy sobie trochę gotówki i mogła kupić jakieś niezbędne pierdoły. Mają osobne konta w banku, więc sam nie jest w stanie zweryfikować ewentualnych śladów cyfrowych. My się tym zajmiemy.

– Działajmy, Anitka – podsumował Żuk. – Żeby potem nie było gadania, że przyglądamy się z założonymi rękami.

Pokiwała głową i wyszła z gabinetu komendanta. Zabrała się do pracy. Malwina Ratajczyk to ewidentnie kategoria druga, jeśli chodzi o rodzaj zaginięcia. Zdrowa, dorosła, opuściła ostatnie miejsce pobytu dobrowolnie. Należało zatem zacząć od rejestracji zaginionej w ogólnopolskiej bazie policyjnej. Anita w przygotowywaniu dokumentacji uwzględniła wszelkie niezbędne informacje, między innymi ubiór kobiety w chwili zaginięcia, jej budowę, wzrost i znaki szczególne. Policjantka zatrzymała się na chwilę, kiedy wpisywała szczegóły dotyczące ubrania zaginionej. Znała markę szala, który nosiła Malwina Ratajczyk. Przez jakiś czas marzyła, by taki kupić, ale uznała, że kilkaset złotych za kawałek materiału w kwiaty to stanowczo nieadekwatna cena. Sprawiło to jednak, że tak drobny szczegół przykuł jej uwagę.

Kiedy skanowała zdjęcie zaginionej i patrzyła, jak pojawia się na monitorze jej służbowego komputera, układała plan dalszych działań. Patrzyła w szare oczy Malwiny Ratajczyk i starała się dostrzec, co się w nich kryje.

– Ogarnięta ta zaginiona? – zapytał Żuk, kiedy kilka godzin później mijała się z nim w korytarzu, wychodząc do domu po zakończonej służbie.

– Ogarnięta – odpowiedziała. – Wszystko wprowadzone, ale jutro pojadę jeszcze do Stronia i popytam sąsiadów.

Żuk spojrzał na nią badawczo. Wyglądał, jakby chciał zaoponować, po chwili jednak tylko mruknął twierdząco, podniósł rękę w geście pożegnania i zniknął za drzwiami swojego gabinetu.

4

Odłożyła zakupy na później i zaraz po wyjściu z komisariatu pojechała do Kłodzka, by zgodnie z obietnicą odwiedzić tatę. Kiwnęła głową na przywitanie dyżurującej pielęgniarce. I chociaż kobieta na początku wyglądała, jakby chciała wyprosić Anitę ze względu na zbyt późne odwiedziny, to po chwili najpewniej poznała jej twarz. Uśmiechnęła się i odpowiedziała skinieniem głowy. Anita przychodziła do ojca bardzo często, niemal cały personel oddziału intensywnej terapii zdążył ją już poznać. Policjantka westchnęła cicho i pomyślała, że taka to smutna korzyść z tej sytuacji.

– Cześć, tatku – szepnęła, kiedy tylko stanęła przy łóżku Leona Starskiego. Od jej wyjścia ze szpitala nie zmieniło się zupełnie nic. Leżał w dokładnie takiej samej pozycji, a jego twarz była porównywalnie blado-przezroczysta. Znowu pomyślała, że to twarz zupełnie inna od tej, która uśmiecha się do niej pod powiekami, gdy zamyka oczy i wspomina dziecięce lata. – Mam nadzieję, że nie tęskniłeś za bardzo. Możemy teraz spędzić razem trochę czasu. Będę ci wisieć nad uchem i cię zagadywać. Pamiętasz, jak śmiałeś się ze mnie, że gdyby za ciągłe gadanie płacili, byłbyś ojcem najbogatszego dziecka świata?

Uśmiechnęła się mimo tego, że znowu przy dolnych powiekach zebrało się kilka łez. Tata rzeczywiście często wspominał o jej nawyku mówienia tak dużo i tak szybko, że chyba tylko on potrafił to zrozumieć. Zastanawiała się, czy Leon Starski wiedział, że w taki sposób Anita potrafi rozmawiać tylko z nim i z nikim innym na świecie.

– Bardzo byś mi się przydał, wiesz? – powiedziała po tym, jak palcem wskazującym zebrała z oka nadmiar wilgoci i na chwilę odsunęła w czasie spłynięcie łzy po policzku. – Jakaś młoda kobieta zaginęła, będę jej szukać. Zaraz byś mi coś mądrego powiedział, prawda? Tak jak to tylko ty potrafisz.

Jakiś mięsień na twarzy Leona drgnął i choć Anita przyglądała się temu miejscu jeszcze przez kilka chwil, to w duchu wiedziała, że bardziej to jej projekcja niż prawda. Bardzo chciała zobaczyć jego oczy. Jego mądre, przepełnione miłością i dumą oczy, które ukrywały się pod powiekami z cieniutkiej skóry. Ścisnęła mocniej jego rękę i przyłożyła do niej swój policzek. W tej przedziwnej pozycji, trochę siedząc na małym stołku, a trochę leżąc obok taty i przytulając się do niego, na chwilę zasnęła.

5

Pani Maryla, pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii, obudziła ją kilkanaście minut później. W jej wyrazie twarzy było mnóstwo zrozumienia. Anita poczuła się wręcz onieśmielona. Zamieniła z kobietą kilka grzecznościowych słów, a potem wyszła ze szpitala. Na zewnątrz jej włosy rozwiał ciepły wiatr, który pachniał końcem lata. Poczuła w nim trochę wilgoci, która osiadła już na liściach, mokrą ziemię i niedawno skoszone trawy, które przysychały gdzieś na łąkach, ale też beznadziejną samotność, i jeszcze bardziej zatęskniła za wieczorną rutyną rozmów z ojcem.

Do sklepu weszła trochę z automatu, przyzwyczajona, że robi tak prawie codziennie. Było już ciemno, kiedy poczuła głód i postanowiła kupić coś, co przyrządzi w miarę szybko. Planowała załatwić sprawę napełnienia żołądka, a potem pójść spać, by zbyt długo nie słuchać ciszy, która bezczelnie rozpanoszyła się w jej mieszkaniu.

Przywitała ją pani Teresa, miła kobieta wypalająca każdego dnia niewyobrażalne ilości papierosów. Prowadziła swój sklep prawdopodobnie od zawsze. Anita miała czasem wrażenie, że U Teresy był na tych ziemiach wcześniej niż sam Lądek. Właścicielka cieszyła się zaufaniem mieszkańców, dlatego lokalne plotki i ploteczki ze sklepu wychodziły, a potem do niego wracały, bogatsze o przypuszczenia i dopowiedzenia innych. Było to prawdziwe centrum dowodzenia lądecką opinią publiczną.

– Anitka, kochanie, ty ze służby na pewno – powiedziała chrapliwym głosem właścicielka sklepu, gdy tylko policjantka przekroczyła próg.

– Tak, pani Tereso, byłam jeszcze u taty.

– Słyszałam, słyszałam. – Pokiwała szybko głową. – Takie nieszczęście, przykro mi bardzo. Ale Leon kawał chłopa, pewnie trochę go podreperują i wróci niedługo.

Anita uśmiechnęła się przyjaźnie na te słowa wsparcia i chwyciła koszyk na zakupy. Kręciła się po sklepie trochę chaotycznie, bo cały czas czuła na sobie spojrzenie właścicielki. Postanowiła kupić szybko to, czego potrzebuje, i uciec przed wszystkimi do domu. Kiedy w końcu stanęła przy ladzie sklepu i wyłożyła produkty do skasowania, Teresa nie wytrzymała.

– Anitka, weźże, dziecko, coś powiedz, bo to człowiek nie wie, czy powinien sam do domu po nocy wracać, czy po chłopa dzwonić, czy co to robić.

– Ale o co chodzi, pani Tereso? – zapytała policjantka tonem, który wskazywał wyraźnie na jej zmęczenie.

– No przecież o to wszystko, co się dzieje! Żebyś ty wiedziała, ile to się ludzie nagadają, jak tu do mnie przychodzą. My to już omówione mamy wszystko to, co wiemy, ale że pewnie nie wszystko wiemy, to pytam u źródła!

– Co wiecie, a czego nie wiecie? – dopytała Starska tonem brzmiącym jak: „Daj mi pani spokój, jak mogłabym panią spławić?”.

Teresa spojrzała na nią z wyrzutem, ale Starska postanowiła nie silić się na żadne przeprosiny. Nie miała ochoty na głupie dyskusje. Na żadne dyskusje. Chciała trochę spokoju w towarzystwie taty. Nie mogła tego dostać, więc postanowiła się ucieszyć samym spokojem. Po chwili ekspedientka chyba jednak uznała, że wiedza jest dla niej ważniejsza niż honor urażonego rozmówcy. Zaczęła mówić:

– No bo przecież te młode kobiety jedna po drugiej padają, to już przestaje być głupie ludzi gadanie, robi się poważnie!

Anita pomyślała, że to nic innego jak tylko głupie ludzi gadanie, ale postanowiła zachować tę myśl dla siebie. Chciała się odezwać i uspokoić kobietę, ale ona najwyraźniej dopiero się rozkręcała.

– Ja to rozumiem, że jakąś jedną sytuację to jeszcze można pod samobójstwo podciągnąć. No, ale dajcie spokój, nie tyle dziewczyn! Człowiek już stary, to może i bać się nie powinien, jak to polowanie jest na takie młodzinki, ale naturalne przecież, że się boi!

– Pani Tereso, zapewniam…

– I wie pani, co jest najgorsze? Co ludzie tu gadają? Że to Wędrowiec wrócił!

Po tych słowach urwała nagle i ściągnęła usta w wąską kreskę. Patrzyła przy tym na Anitę z taką intensywnością, że policjantkę zapiekły policzki. Oczekiwała jakiejś reakcji, Anita jednak stała osłupiała i dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że ma otwarte usta. Zamknęła je i potrząsnęła głową.

– Kto, przepraszam, wrócił?

– Pani kolegów z policji popyta, to się pani dowie – odparła sprzedawczyni. – O Wędrowcu z Gór to słyszał każdy, kto trochę po górach chodził. A góry blisko, każdy głupi wie.

– Dobrze. – Anita spróbowała jeszcze raz, choć nie wierzyła w jakiekolwiek sensowne konkluzje z tej rozmowy – Rozumiem, że wśród nas rzekomo pojawił się jakiś niebezpieczny wariat?

Teresa mruknęła obrażonym tonem, bo policjantce nie udało się ukryć irytacji w głosie. Jednak większość ludzi zmaga się z pewną przypadłością, która w takich sytuacjach bywa bardzo pomocna. Jest to chęć komunikowania nowości jako pierwsza osoba z otoczenia. Sprzedawanie newsów i świeżych ploteczek wpisuje się w DNA mieszkańców kraju nad Wisłą, a w małych miasteczkach jest to szczególnie widoczne. Teresa również należała do tej grupy, która lubi podyskutować o nowościach, i chyba tylko dlatego wybaczyła Anicie.

– Weź sobie, Anitka, wypożycz jakąś książkę z tutejszymi legendami – zaczęła mówić konspiracyjnym szeptem sklepowa. – Poczytasz tam sporo o człowieku, którego można spotkać w górach i pod górami. Nikt właściwie nie wie, kto to. Zjawa? Duch? Dotknąć go można czy nie można? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że pojawia się temu, kto łazi samotnie. I tylko od Wędrowca zależy, czy spotkanemu człowiekowi pomoże, czy sprowadzi na niego zgubę.

– Pani Tereso, czy pani naprawdę w to wierzy? Mówiłam już przecież… – Anita chciała stanowczo zaoponować, bo opowieść sklepowej była jej zdaniem wyssaną z palca bzdurą. Teresa jednak nie dawała za wygraną:

– Ja, dziecko, wiem, że to się może śmieszne wydawać. Sama bym wyśmiała, jakby mi ktoś takie rzeczy opowiadał po raz pierwszy. Ale tu swego czasu naprawdę działy się przedziwne rzeczy, których nie dało się inaczej wytłumaczyć, jak tylko czymś nadprzyrodzonym. Jeszcze trzydzieści lat temu to był taki moment, że po zmroku nikogo nie uświadczyłaś na ulicach. Tak się ludzie bali. Zginęła wtedy dziewczyna, do dzisiaj nie wiadomo, co dokładnie się stało. I nie wiemy, czy to, co wtedy czaiło się po kątach, zniknęło na zawsze. Czy może jednak nie…

Głośno piknął terminal, do którego Anita przyłożyła swoją kartę płatniczą. Teresa, mimo niezwykłego zaangażowania w opowiadanie miejscowych legend, nie przestawała kasować wyłożonych na ladę zakupów, choć trzęsły się jej ręce.

Anita skorzystała z chwili ciszy i przymknęła oczy. Myśli kłębiły jej się w głowie i nie miała ochoty na dorzucanie sobie do tej mieszanki takich bujd.

– Obiecuję, że będziemy się przyglądać wszystkiemu, co wzbudzi nasze wątpliwości – powiedziała policjantka, licząc, że to zakończy dyskusję.

– Tak, tak, pewnie. Ratajczykowa teraz, a następny kto? – odpowiedziała Teresa z przekąsem, a jej chrapliwy głos zabrzmiał tym razem wyjątkowo złowrogo.

Anita znieruchomiała z dłońmi zaciśniętymi na uszach reklamówek. Zmierzyła kobietę badawczym spojrzeniem.

– A co pani wie o Ratajczykowej? – zapytała łagodnie. Nie spodziewała się, że wieści już się rozniosły po miasteczku.

– Dziecko, wszyscy przecież wiedzą! – Sklepowa machnęła rękami w geście, który informował, że nie odkryła przecież Ameryki. – Dziewczyna przepada jak kamień w wodę, nie pierwsza zresztą. To od razu się zaczyna gadanie.

Kilka dodatkowych pytań utwierdziło Anitę w przekonaniu, że wszystko, co wie sprzedawczyni, ma swoje źródło w plotkach i pogłoskach. Z pewnością nie było konieczności przesłuchiwania jej, chyba że policja miałaby posłuchać kilku kolejnych rewelacji z kosmosu. Policjantka pożegnała się grzecznie i wyszła ze sklepu, odprowadzana nieusatysfakcjonowanym spojrzeniem ekspedientki.

– Nie udawajcie, że tego nie ma! – krzyknęła za nią Teresa, kiedy opuszczała sklep.

6

Po przyjściu do domu od razu włączyła telewizor. Nie po to, by cokolwiek obejrzeć, ale po to, by nie musieć mierzyć się z paskudną ciszą, jaka panowała w mieszkaniu przez cały czas od momentu, kiedy jej ojciec znalazł się w szpitalu. Rozpakowała torby z zakupami i zrobiła sobie szybką kolację, na którą złożyły się kanapki z pomidorem i kilka kabanosów. Walcząc z twardawą skórką świeżego chleba, usiadła przy biurku w swojej sypialni i otworzyła wieko laptopa. Nie wierząc, że to robi, wpisała w wyszukiwarce hasło: „legenda o wędrowcu Sudety”.

Google wyrzuciło swoje wyniki. Między innymi reklamy książek z górskimi legendami i stron, które pełniły funkcję internetowych przewodników po górskich szlakach. Przeczytała kilka skrótów, ale żaden nie wydawał się być tym, który mógł jej cokolwiek wyjaśnić. W końcu dotarła do strony prowadzonej przez grupę jakichś pasjonatów. Całkiem sporą, bo liczącą kilkadziesiąt osób. Sądząc po zdjęciach, jej członkowie byli bardzo zróżnicowani wiekowo, od ludzi bardzo młodych po staruszków. Ich głównym wspólnym zajęciem było uczestnictwo w imprezach rekonstrukcyjnych, czyli takich, które odtwarzały wydarzenia z przeszłości. Przebierali się w stroje z epoki, odgrywali przeróżne role, wcielali się w ludzi sprzed dziesiątek lat.

– Ciekawe, biegają razem po polu i naparzają atrapami broni – mruknęła do siebie, ale wiedziała, że jeśli ktoś naprawdę jest zainteresowany historią, to dla niego takie imprezy są wizytą w raju.

To właśnie ta grupa ludzi zebrała w jednym miejscu legendy, które przez dziesięciolecia opowiadało się o tych ziemiach i ich mieszkańcach. I choćby z tego tytułu była im bardzo wdzięczna.

Zanim dotarła do opowieści, której szukała, przewędrowała wzrokiem przez kilka innych. Oczywiście nie mogło zabraknąć tam historii Gertrudy z kopalni w Złotym Stoku czy historii o Duchu Gór, która była flagową legendą regionu Karkonoszy. Widać ludzka wyobraźnia nie lubi próżni, skoro każdy region musiał mieć swoją tajemniczą historię.

Oparła się wygodnie na miękkim krześle i otoczyła dłonią ciepły kubek wypełniony zieloną herbatą. Ścisnęła go mocniej, kiedy poczuła na całym ciele mrowienie. Otaczała ją dziwna, złowroga cisza, która tak źle się jej kojarzyła. Jedynym punktem światła w ciemnym pokoju był ekran komputera, dlatego wyobraźnia zaczęła jej podpowiadać, jakie duchy i demony mogą czaić się w ciemnościach za jej plecami. Zaczęła czytać, mimo że na skórze karku nadal odczuwała mrowienie.

Legenda o Górskim Wędrowcu nie jest popularną opowieścią, a ustne przekazy wielokrotnie zmieniały jej treść. Co więcej, o tajemniczym człowieku, który sprowadza pomoc lub zgubę na napotkanych samotnych spacerowiczów, mówi się nie tylko w regionie Sudetów. Podobne postaci miały krążyć również po Beskidach i Tatrach, choć za każdym razem przedstawiało się je nieco inaczej.

Tajemniczy Wędrowiec miał być spotykany na górskich szlakach, a zobaczyć go mogli tylko ci, którzy przemierzali te szlaki samotnie. Pojawiał się w trakcie zwykłych wędrówek i oferował swoje towarzystwo. Ci, którzy go spotkali, twierdzili, że przemierzał z nimi część szlaków, by potem zniknąć bezpowrotnie w górskim lesie. Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że Wędrowiec nigdy nie ma dobrych zamiarów, a górscy samotnicy powinni się go wystrzegać. W opowieściach krążących wśród mieszkańców Sudetów pojawia się „postać z bladym uśmiechem na ustach i śmiercią w oczach”. Krążą bowiem opowieści o tym, że na śmiałków, którzy się go nie bali i wyszli w góry samotnie, sprowadzał zgubę i śmierć.

Czasem mówi się o tym, że Wędrowca można spotkać również na Drodze Umarłych, jednak o tym opowiemy już w innym artykule.

Anita skończyła czytać i zorientowała się, że kanapka, którą jadła, zawisła w jej dłoni mniej więcej w połowie drogi do ust. Policjantka wgapiała się w zdania wypisane na monitorze, a jego światło odbijało się w jej oczach. Czy czuła w tej chwili coś poza zwykłą ciekawością? Szukała w sobie strachu przed mityczną zjawą, a w ciszy i ciemności miała ku temu doskonałe warunki. Nie była jednak w stanie przekonać samej siebie, że zaginięcie Malwiny Ratajczyk mogło mieć cokolwiek wspólnego z nieistniejącym człowiekiem, który pochodził z powtarzanych przez lata bajek. Poczuła się zmęczona i senna, dlatego postanowiła nie kontynuować swojego wieczorku czytelniczego i innym razem sprawdzić, czym jest Droga Umarłych. Przełknęła ostatni kęs kabanosa i poszła umyć zęby. Sen, przede wszystkim sen.

Malwina

Mam na imię Malwina i mam trzydzieści jeden lat. Dużo? Chyba tak. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek w ogóle udało mi się żyć naprawdę. Głupie to, prawda? To takie uczucie, jakby moje życie nigdy do mnie nie należało. Jakbym tylko unosiła się na fali, ale nie miała wpływu na to, gdzie ta fala mnie poniesie. Jakbym czekała nieruchomo na to, co przyjdzie. Czasem osłaniając oczy przed ostrym słońcem, a czasem dusząc się słoną wodą, którą sztorm wtłacza w moje płuca.

Całe życie szła za mną myśl, że powinnam się podobać innym. Tak, wizualnie też, ale chodzi przede wszystkim o to, by ludziom podobało się to, co robię. Jak się zachowuję. Co jem, co czytam, ile się uczę, jakie oceny przynoszę do domu i jak często można się mną chwalić na rodzinnych imprezach. Mały, słodki egzemplarz człowieka do pokazywania. Koniecznie w równo uczesanych warkoczykach, bo tak wygląda się porządnie. Bez głupiego uśmieszku na buzi, bo przecież kogoś mógłby urazić. Za to z pokorną miną, kiedy płynie krytyka.

Nigdy nie zapomnę wyczytywania ocen z mojego świadectwa z czwartej klasy. Rodzice, ciotki i kilku podpitych wujków. Brawa przy piątkach i komentarze o tym, by się poprawić, jeśli oceny były niższe. I ja, w bluzce z Kubusiem Puchatkiem, przy którego ustach znajduje się mały dymek, a w nim dziwne, niezrozumiałe dla mnie słowa: „Żyję, bo jestem kochany”. Słuchałam wszystkich komentarzy: bo ktoś kiedyś, bo ktoś nigdy. Przez kilka kolejnych dni byłam na siebie wściekła, że oceny na świadectwie nie były lepsze. Winiłam się za to, że nie pracowałam, jak należy. Wtedy uniknęłabym przykrych docinków. Nie przyszło mi do głowy, żeby winić mądrych i dzielnych dorosłych. Silnych i doświadczonych ludzi, którzy pomiędzy kieliszek wódki i sprośny żart wcisną także komentarz w stronę dziesięciolatki.

– Dzieci i ryby głosu nie mają – mówiła mama, kiedy czasem się komuś odgryzłam. A potem z uśmiechem w stronę siedzących za stołem gości, wskazywała mi palcem drogę do mojego pokoju.

Pamiętam też to, co w moim życiu działo się wcześniej. Wielkim wydarzeniem dla całej rodziny była moja Pierwsza Komunia Święta. W małym miasteczku mówiło się o tym przez całe tygodnie, a dzieciaki prześcigały się w opowiadaniach, co kupią, co dostaną i jak będzie wyglądał wtedy ich dzień. Też czułam tę ekscytację. Po białą sukienkę wybrałam się do sklepu z mamą i babcią i wtedy myślałam, że to będzie najpiękniejszy dzień mojego życia. Wyobrażałam sobie siebie w roli królewny. Chciałam kręcić się w miejscu, by suknia falowała uroczyście, by wszyscy mnie w niej podziwiali. Chciałam być królewną, której wszyscy słuchają i która przez jeden dzień może robić coś tylko dla siebie. Myślałam, że to będzie pierwszy dzień, w którym będę miała głos, w którym będę najważniejsza. Długa sukienka miała mi pomóc zostać królewną. Ale babcia zdecydowała, że przebiorę się potem w inną. Kupiła mi ją i z namaszczeniem wręczyła. Wcale jej nie chciałam. Była brudnozielona, a ja nienawidzę zielonego. Dzień przed komunią nie mogłam zasnąć, bo cały czas wyobrażałam sobie, jak ściągam długą suknię, a wraz z nią opada wszystko to, co miało mnie uczynić najprawdziwszą księżniczką. Płakałam w poduszkę. W ciemnym kącie pokoju widziałam dwa wieszaki, a na nich dwie sukienki. Jedną piękną, królewską. Drugą skromną i prostą, odzierającą z marzeń o byciu przez jeden dzień królewną.

– Mamo, czy mogę dłużej zostać w białej sukni? – zapytałam nieśmiało dzień wcześniej, kiedy obie sukienki zawisły na brzegu szafy, gotowe do włożenia.

– Nie ma potrzeby, to nie żaden bal.

Tak bardzo nie chciałam, żeby ten dzień się odbył. Ale włożyłam zieloną sukienkę. Babcia chwaliła się potem, że to ona mi ją sprezentowała. Z dumą i wyższością, bo wyglądałam porządnie i skromnie.

Syndrom zielonej sukienki prześladował mnie potem przez wiele lat, bo jeszcze mnóstwo razy robiłam coś, czego kompletnie nie chciałam. Tylko po to, żeby zadowolić innych. Nie byłam już dzieckiem z głupim, naiwnym marzeniem, ale chwilami wciąż się nim czułam.

Profil w liceum wybrałam dla mamy, bo przecież powinien być praktyczny. Kierunek studiów po wielu prośbach kilku członków rodziny, jakby to wujkowo-ciotkowe konsylium miało decydować o moim życiu, jakby wiedziało najlepiej. I kiedy wreszcie na trochę wyjechałam z domu i myślałam, że teraz będę się mogła podobać już tylko sobie, co jakiś czas przy otwieraniu szafy widziałam tę cholerną zieloną sukienkę. Widziałam ten sam zniszczony upływem czasu wieszak i brudnozielony materiał, który zrujnował moje dziecięce pragnienie. Widziałam to wszystko, chociaż lata wcześniej mama oddała tę sukienkę innemu dziecku. Ja jednak miałam wrażenie, że ona wciąż tam jest. I przypominałam sobie, że powinnam się podobać. W gorszych momentach myślałam, że ta sukienka nie zniknie nigdy, niezależnie od tego, dokąd się wyprowadzę i kim będę. Byłam przecież dzieckiem, które nie rozumiało napisu: „Żyję, bo jestem kochany”, chociaż wypowiadał je głupiutki miś.

Chciałam, żeby w moim życiu trafił się ktoś, kto powie: „wybieraj”. W pełni wolny wybór musi być czymś wspaniałym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: