- W empik go
Zły chłopak - ebook
Zły chłopak - ebook
Kobieciarz, Dziwkarz, Łamacz Serc - to imiona znane Benowi Rhodesowi. Woli Money Mana lub Sex Goda, ale nie pozwala, by rządziły nim opinie innych ludzi. Śmierć najlepszego przyjaciela w młodym wieku dała mu cenną lekcję: nie zbliżać się zbytnio do nikogo… nigdy. Aż jedna inteligentna i uparta kobieta o przyciągających wzrok krzywiznach rzuca mu wyzwanie… I nie chce dać się oswoić. Samantha Calhoun po druzgocącym zerwaniu z facetem, o którym myślała, że będzie jej mężem, skupia się na swojej karierze, budowaniu biznesu i osiąganiu sukcesu. Przypadkowe spotkanie sprawia, że gubi się w ponętnych stalowoszarych oczach. Ostrzeżona przez niezbyt pochlebne plotki, desperacko próbuje grać w grę Bena, jednocześnie strzegąc swojego serca…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-83-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
W dźwięku zamykających się za nią drzwi brzmi ostateczność. Pewien rodzaj dręczącego spokoju, gdy już wiadomo, że to koniec. Nie powinienem oczekiwać, że sprawy będą się toczyły ciągle tym samym torem. Jakżeby mogły? Nieraz bywało, że ci, których dopuściłem najbliżej siebie, wypadli z mojego życia lub zawiedli.
Słowo, które mnie prześladuje, przyjęło rolę sędziego, ławy przysięgłych i kata dla najbliższych mi osób. Dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej? Przyciskam rękę do czoła, by złagodzić miażdżący ból głowy, który usilnie daje o sobie znać. To tylko kwestia czasu, kiedy wszystko się rozpadnie jak skorupa mojego pustego serca.
Wpatruję się w dziury w ścianach, jakbym wciąż mógł zobaczyć ją, tę, którą wpuściłem do środka. Słońce wschodzi i zachodzi, ukazując swoje wewnętrzne i zewnętrzne piękno, oślepiając mnie czymś, czego nie śmiem nazwać, bo przeraża mnie nadzieją, którą ze sobą przynosi – nadzieją, której nigdy wcześniej nie miałem. Za każdym razem, gdy z nią byłem, wiedziałem, że nadejdzie świt. Teraz, gdy jej nie ma, ciemność zasłoniła drogę światłu słonecznemu usiłującemu przedostać się przez okno.
Słodka jak brzoskwinia… Rzadko zdarzało jej się mówić o kimś coś złego – aż do teraz. Stoję jak wrośnięty w podłogę. W moim pustym sercu rozbrzmiewa to, jak opisała mnie na pożegnanie, zaczynając od suki, a kończąc na synu… Nie szokuje mnie samo słowo, nie pierwszy raz je usłyszałem. Jestem zaskoczony tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie zauważyłem, żeby wymruczała choć jedno przekleństwo. A gdy wreszcie to zrobiła, było ono wymierzone we mnie…
Moje ręce zaciskają się wokół szklanki i wypijam wypełniający ją bursztynowy płyn, mając nadzieję na zapomnienie lub coś w tym stylu. Tak dobrze znam tę drogę. Tylko tym razem jest inaczej. Nigdy nie zależało mi tak jak teraz. Ona znaczy dla mnie więcej niż szybkie rżnięcie. Czy nie miałem jej właśnie o tym powiedzieć? Jak to możliwe, że tak szybko wszystko poszło nie tak?
Czuję, jak jej pogarda kpiąco przebija się przez moją klatkę piersiową i wysysa z niej krew, dokładnie tak, jak to sobie zamierzyła. Bicie mojego serca zwalnia i rozbrzmiewa echem z drugiej strony przepaści, która powstała między nami, gdy bezwiednie wyrwała mi je z piersi i odeszła, zabierając je ze sobą w siną dal.
A jednak drzwi między nami wciąż ośmielają mnie, bym przekroczył próg i wszystko naprawił. Coś pozornie tak prostego, a jednak najtrudniejszego ze wszystkich rzeczy, które przyszło mi zrobić. Jakby tego było mało, zza grobu spogląda na mnie z dezaprobatą mój najlepszy przyjaciel, a ja tęsknię za jego obecnością bardziej niż kiedykolwiek. Był moim kompasem, prawą ręką i głosem rozsądku w sytuacjach takich jak ta.
Nieuchronnie samotny, patrzę, jak moje życie zapada się w nicość z powodu moich decyzji. Mogę to naprawić. Świerzbi mnie ręka, aby sięgnąć po list, który napisał w swoich ostatnich dniach. W szufladzie obok łóżka przez cały czas leży papier z poprzecieranymi szeregami liter, który tak często rozkładałem i składałem. Ale nie mam dość siły, żeby po niego pójść. To nie ma znaczenia. Ile razy przeczytałem to cholerstwo? Sto? Tysiąc? Jego przejmujące myśli i rady wryły mi się w mózg równie głęboko jak widok jego umierającej twarzy. Kiedy, kurwa, wyrzucę ten obraz z głowy? I kiedy przestanę go potrzebować, żeby mnie ściągnął znad krawędzi, do cholery? Jak, do cholery, mam naprawić to, co jest między nią a mną bez niego? _Dlaczego, do cholery, musiałeś umrzeć? Przyjaciele nie powinni umierać, póki trwa przyjaźń. Przecież wiesz, że jestem w tym kompletnie do dupy!_
Słowa odbijają się echem od ścian, gdy nadal zapuszczam korzenie w podłogę jak niechciany chwast.
Praktycznie słyszę, jak krzyczy: „Rusz i zatrzymaj ją, idioto”!
Ale nie mogę. Umarłem milion razy, odkąd on opuścił ziemię.
– Gdybyś wciąż tu był, nie tkwiłbym po uszy w tym gównie – wyduszam z siebie, jakby wspomnienie o nim stało się ciałem.
Czego bym nie dał, żeby był tu teraz. Dałbym wszystko. Bo gdyby był, wiedziałbym, że wszystko jest możliwe. Zwłaszcza wszystko, co chciałem, aby było między nią a mną. Jego śmierć jest tylko przypomnieniem, że marzenia się nie spełniają.
_Nie bądź głupi. Wciąż możesz to naprawić_.
Chociaż trzymam się jego pamięci jak powietrza, którym muszę oddychać, postanawiam zignorować jego niewypowiedzianą radę. Zamiast tego uparcie pozostaję na swoim miejscu, ponieważ nic już nie może zmienić tego, co się stało. To prawda, która będzie mnie prześladować do ostatniego tchnienia. I wiem o tym nie tylko ja, ale też ona. Między nami powstał mur, na który nie jestem w stanie się wspiąć… nawet gdybyś dał mi cholerną drabinę.
Nigdy nie skłaniałem się ku ponoszeniu zbytecznego ryzyka w sprawach sercowych. Mogę sprawić, aby na moim wyciągu z konta bankowego widniała cyfra z wieloma zerami. Ale nie umiem być mężczyzną, z którym kobieta zostaje. Czy przed tym również jej nie ostrzegałem?
Nie potrafiąc spojrzeć poza własną gównianą egzystencję, tęsknię za jej powrotem. Chcę wierzyć, że to wszystko było jakąś pomyłką i mogę o tym zapomnieć, mimo że wiem, jak jest. W miarę jak upływają sekundy, dociera do mnie, że to już naprawdę koniec. Tak szybko jak zatrzaskują się drzwi jej samochodu i rozbrzmiewa warczenie silnika, zamyka się też moje okno możliwości.
Jest tak blisko, ale jednocześnie daleko. Im dłużej pozwalam, by między nami piętrzyły się minuty, wzrasta we mnie pewność, że rozłąka nie popchnie nas sobie znów w ramiona. Ale może to i lepiej. Miłość czy cokolwiek, co się pod nią kryje, nie wystarcza, by zakryć brudną, popieprzoną prawdę. Gdy tylko sytuacja przerosła moje oczekiwania, fakty wszystko zepsuły.
Z jękiem ciskam w stronę drzwi kryształową szklankę wartą małą fortunę. Sam nie jestem w stanie podejść do drzwi. Światło pięknie gra na okruchach, które spadają kaskadą w dół, eksplodując niczym fajerwerki. To jest jak pokaz mojej rozpaczy, która najpierw uciska, a następnie masakruje moją klatkę piersiową, ponieważ najlepsze, co mi się przytrafiło, odeszło…, pozostawiając mnie z jedynym pewnym przekonaniem, że moim przeznaczeniem jest być z nią.
– Kocham cię – szepczę po raz pierwszy zamiast słów pożegnania. Mogę się tylko modlić, żebyśmy oboje przeżyli to, co ma nadejść.JEDEN BEN
Jeden
BEN
Mętne, szare niebo jest doskonałym odbiciem mojego życia w chwili, gdy patrzę, jak trumna z moim najlepszym przyjacielem opuszcza się na zawsze do ziemi. Drew odszedł w wieku dwudziestu dziewięciu lat. I to jest tak cholernie niesprawiedliwe. Przyglądam się, tęskniąc za stanem odrętwienia, który nie nadchodzi. Czuję o wiele za dużo, gdy organ wielkości pięści w mojej piersi nadal bije, jakby drwiąc z tego, że serce Drew już przestało. To nie jest w porządku i to mnie powoli zabija.
Piękna kobieta, która przylgnęła do mnie, jakbym mógł ją utrzymać w tu i teraz, nie należy do mnie. Cate należy do Drew w sposób, jaki poeci opisują w sonetach. Należą do siebie nawzajem tak, jak przedstawia każdy babski film, jaki kiedykolwiek powstał.
Dla niego robię wszystko, co w mojej mocy, aby utrzymać wdowę na nogach. _Wdowa_. _Cholera_.
Ona potrzebuje oparcia, a nie pizdy, która poza rodziną straciła wszystko, co się liczy. Więc maskuję pustkę, która okrywa mnie jak koc, parą bezużytecznych okularów przeciwsłonecznych. Ukrywają moje zaczerwienione oczy, gdy wspomnienia ostatnich kilku dobrych dni spędzonych w jego domu wypalają wnętrza moich powiek.
Cate radzi sobie niewiele lepiej, bo grube łzy spływają jej po policzkach, przypominając mi, że życie nigdy nie będzie takie samo. Kto będzie znosił moje gówniane problemy lub zwyzywa mnie, gdy będę tego potrzebował?
Wilgoć spływa mi po twarzy i jestem wdzięczny za deszcz, który eksploduje z chmur w idealnym, kurwa, momencie. Otwieram parasol i trzymam go nad nami obojgiem. Kiedy padają ostatnie słowa, posuwamy się do przodu jak zombie i wrzucamy świeżo ścięte róże w dziurę wielkości mojego popapranego serca. Nie wiem, dlaczego czuję się tak zjebany po jego odejściu. Przecież nie byliśmy sekretnymi kochankami czy coś w tym rodzaju. Ale on był moją drugą połówką w sposób, w jaki może być tylko najlepszy przyjaciel. Miał wszystko, czego ja nie miałem. Dobrą rodzinę, karierę, którą się cieszył, i kobietę, którą kochał bardziej niż swój ostatni oddech. Więc dlaczego to on musiał umrzeć?
Zgłosiłbym się na ochotnika na jego miejsce, gdyby dano mi szansę. Co musiałem zostawić za sobą? Karierę, którą uwielbiam nienawidzić? Kobietę? Te myśli przyprawiają mnie o śmiech. Moja kariera jest obecnie w rękach mojego ojca. A kobiety nigdy nie znaczyły dla mnie nic więcej niż tymczasowe miejsce, w którym mogę zakopać się głęboko aż po same jaja.
– Ben, nie mogę.
Drżące słowa Cate są echem moich własnych myśli. Życie jest zdecydowanie zbyt krótkie i tak bardzo niesprawiedliwe. Moja odpowiedź jest pusta, ale i tak wypycham ją z gardła.
– Dasz radę, dla Drew.
Moje wspomnienie z tego okropnego dnia blednie pod wpływem dźwięku lodu stukającego w szklance, która wiruje w mojej dłoni. Mówią, że to kobieta zawsze miesza mężczyźnie w głowie. Nie w każdej sytuacji jest to prawda. W moim przypadku do utrzymującego się wciąż stanu spierdolenia w mojej głowie przyczyniło się patrzenie, jak Drew umiera na raka – niczym skradziony z tego świata na długo przed swoim czasem. I tylko na tym, wydaje mi się, mogę się skupić. Nie na babce, którą właśnie skończyłem pieprzyć kilka minut temu.
Podekscytowana przechadza się przede mną, jak gdyby szła po rozżarzonych węglach, gadając bez przerwy, a jej głos brzmi, jakby ktoś szorował paznokciami po tablicy. Ignoruję ją. Jest typem kobiety, która wywarłaby wrażenie na każdym mężczyźnie. Ale jakiekolwiek zainteresowanie nią już dawno we mnie wygasło. Fakt, że nie spuściłem się podczas naszej ostatniej rundy seksu, jest kolejnym dowodem na to, że czas ruszyć dalej. Moim błędem jest dbanie o to, by ją zadowolić, przez co nie jest świadoma, że nie pałam już entuzjazmem. Ale jestem zmęczony zachowywaniem pozorów. Nadszedł czas, żebym zachował się jak facet i wymyślił sposób, jak najlepiej powiedzieć jej, żeby zgubiła mój numer, tak by nie skończyło się to wykrzykiwaniem przez nią przekleństw pod moim adresem. Nie żebym na to nie zasługiwał. Po prostu nie mam dziś siły, żeby to znieść.
– Ben, słyszałeś mnie? – pyta Karen.
– Tak – odchrząkuję, uwalniając słowo.
– W każdym razie, zastanawiałam się, czy mógłbyś wziąć jutro wolne, żebyśmy podjechali wieczorem do szpitala.
Tym razem nie muszę domyślać się, o co pytała, bo wreszcie udaje mi się skupić na niej uwagę. Zakłada biały koronkowy stanik, który zdjąłem z niej godzinę wcześniej. Opuszczam wzrok niżej i przyznaję, że ma świetny tyłek. Jest nawet jeszcze trochę czerwony od moich klapsów. Ale nie jest to niczym więcej, jak ładną, mydlącą oczy otoczką.
Kiedy zaczyna mi się przyglądać, w końcu odpowiadam jej pytaniem na pytanie.
– Dlaczego?
– Dlaczego co? – przystaje i patrzy na mnie z groźnym błyskiem w oku.
Zaczyna się. Jej głos już się podnosi.
– Dlaczego miałbym wziąć dzień wolny?
Ledwo znam tę kobietę. Prawda jest taka, że ledwo znam Karen.
– Dlaczego? – jej twarz przyobleka się w gniewny odcień różu. – Wydawało mi się, że po tym całym wspólnym czasie chciałbyś poznać moją rodzinę.
To, co zamierzam powiedzieć, jest niewłaściwe, ale i tak to mówię:
– Niby dlaczego?
Kładzie ręce na talii i pochyla się w moją stronę niczym nauczyciel, który zamierza zdyscyplinować ucznia. Chce wymóc na mnie reakcję, ale ja nie jestem w stanie zetrzeć z twarzy znudzonego spojrzenia. Mam nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi, i nie będę musiał tego przeliterować.
– Dlaczego? – przerywa i bierze głęboki wdech, jakby to miało ją uspokoić.
Ale ja wiem lepiej. Trzy. Dwa. Jeden. Bingo. Widzę zmianę, kiedy w końcu do niej dociera. Jej twarz uspokaja się, a dłoń sięga w stronę mojej dłoni, by ją pogłaskać. Jeśli próbuje złagodzić tym gestem mój zirytowany wyraz twarzy, to jest już za późno.
– Rak cię przeraża, rozumiem to. Ale to już… – wycofuje się i przykłada palce do swojego policzka – ile, ponad rok? Zgoda, to smutne, że twój najlepszy przyjaciel umarł. To jest tragiczne. Ale życie toczy się dalej, Ben.
Po chwili dodaje:
– Czasami zastanawiam się, czy wy dwaj nie byliście kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.
Musiała to powiedzieć, co tylko dowodzi, jak mało mnie zna lub jak ja sam mało ją interesuję poza wielkością mojego konta bankowego. Staram się opanować gniew, ale nie udaje mi się to. Roztrzaskuję szklankę na stoliku. Odskakuje, a jej twarz pokrywa się bladością.
– Był dla mnie jak brat. I miał dwadzieścia dziewięć lat, na litość boską. Powinien starać się z Cate o dziecko, a nie leżeć pieprzone dwa metry pod ziemią.
Unosi rękę, jakby próbowała uspokoić smoka, którym może faktycznie jestem.
– Ja tylko mówię. Jesteśmy razem już od pięciu miesięcy.
– Nie, Karen, tu właśnie się mylisz – przerywam jej – pieprzymy się od pięciu miesięcy.
Prostuje plecy, a oczy jej się zwężają. Przyjmuje z powrotem postawę belfra, a kolejne słowa cedzi powoli i z rozmysłem, jakby dawała mi lekcję.
– Ty pieprzony dupku. Jesteś gigafrajerem, który umrze w samotności, jeśli nie wyciągnie głowy z dupy.
Dupek i frajer to tylko niektóre z określeń, którymi byłem nazywany przez ostatnie lata i które spływają po mnie jak woda po kaczce. Jest wiele argumentów, które mógłbym przedstawić w odpowiedzi, zaczynając od tego, że właśnie skończyłem pieprzyć ją w dupę. Jednak siedzę cicho, bo wygląda na to, że zamierza wyjść. _Punkt_. Podciąga spódnicę i wciąga koszulkę przez głowę tak szybko, że jej naelektryzowane włosy praktycznie stają dęba. Uśmiecham się, bo wygląda to nawet zabawnie.
– Nie masz się z czego śmiać. I nie zawracaj sobie głowy dzwonieniem do mnie, gdy zdasz sobie sprawę, jaki błąd popełniłeś.
Wzruszam ramionami. Podchodząc do drzwi, rzuca jeszcze kilka przekleństw.
Huk, kiedy je zatrzaskuje, jest tylko puentą, której potrzebuję, by uznać ostatecznie, że nasz związek został zakończony. Podnoszę drinka i biorę kolejny głęboki łyk. Karen była świetną dupą, ale to wszystko. Nigdy nie poczułem, że chciałbym czegoś więcej.
Ma rację co do jednej rzeczy. Rak mnie przeraża. Nie czuję się na siłach przejść przez to po raz kolejny. Jestem wdzięczny, że w mojej rodzinie nie ma nowotworów, bo wystarczy mi jeden miażdżący cios. Śmierć Drew rozdarła mnie na kawałki i wciąż próbuję się poskładać. A nie ma go już ponad rok.
Podnoszę telefon i wystukuję numer.
Wystarczy jeden sygnał i odbiera moja młodsza i jedyna siostra, Jenna.
– Co tam, Benny? Myślałam, że o tej porze będziesz już jechał do Karoliny Północnej.
Bezgłośnie wzdycham, bo tam właśnie jedzie Karen. Sama.
– Skąd ten pomysł? – pytam nonszalancko.
Karen jest jej przyjaciółką. A ja muszę ograniczyć szkody, zanim zadzwoni do niej Karen.
– Mój telefon dzwoni. Poczekaj.
– Czekaj, Jenna, nie odbieraj. Najpierw muszę z tobą porozmawiać.
Następuje pauza i ta bystrzacha w jednej chwili dodaje dwa do dwóch.
– Co zrobiłeś?
Decyduję chwycić byka za rogi i wyrzucam to z siebie z pełną świadomością, jak ją to wkurzy.
– Nie mogę z nią być.
Cisza. Odliczam czas w odstępach co pięć. Gdy dochodzę do piętnastu, w końcu się odzywa.
– Dlaczego?
Wnioskując po sposobie, w jaki wypowiada to słowo, można by pomyśleć, że to Jenna jest starsza ode mnie.
– Nie działa na mnie w ten sposób.
– Ben… – urywa, a jej głos łagodnieje, mimo że oczywiste jest, że czuje się zawiedziona. Kocham moją siostrę, ale nie na tyle, żeby umawiać się z kobietą, którą nie jestem zainteresowany. – To nie chodzi o Drew, prawda? Przestraszyłeś się, bo ciotka Karen ma raka?
Nienawidzę tego, jak dobrze mnie zna.
– Nie przestraszyłem się – biorę kolejny łyk lagavulina – po prostu na nią nie lecę. Nie ma powodu, żebym poznawał jej rodzinę, skoro nigdy nie wsunę obrączki na jej palec.
Jenna pewnie już skrzyżowała ręce i najprawdopodobniej stuka stopą ze zniecierpliwieniem. Nie jestem tchórzem, ale cieszę się, że rozmawiamy przez telefon.
– Nie wierzę ci.
– Nie musisz – tracę panowanie nad sobą.
Przez kilka sekund nic nie mówi.
– Mama się wkurzy. Lubi ją. Już sobie wyobraża, że wy dwoje robicie razem małe Beniątka.
Z moich ust wydobywa się jęk. Mama ostatnio poluje na dzieci.
– Ty zrobisz małe Jenniątka, bo Karen nie jest tą jedyną. Nie jestem w niej zakochany. I daleko do tego.
– Ben, kocham cię – wzdycha Jenna. – Do diabła, kocham też Cate. I kochałam Drew. Ale jeśli oboje się z tego nie otrząśniecie, to równie dobrze mogliście umrzeć razem z nim.
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, odłożyłbym słuchawkę lub rzucił kilka przekleństw, bo to, co powiedziała, jest dla mnie jak policzek.
– Wiem – z trudem udaje mi się wydusić z siebie to słowo.
– Może powinieneś z kimś porozmawiać, z terapeutą.
_Terapeuta_. Prawie czuję, jak Drew stoi tam i zgadza się z moją siostrą. Gdyby tu był, użyłby najwłaściwszych słów. Ale właśnie o to chodzi. Nie ma go. A powinien być. Zamykam oczy, czując jego odejście, jakby to się stało wczoraj.
– Nie wiem. Może.
Wzdycha z ulgą, jakby wygrała.
– Tak czy inaczej, tak będzie lepiej – dodaję. – Nie jestem dla nikogo dobry. Nigdy nie będę jak Drew.
– Ben…
– Przestań, Jenna. Nie umawiaj mnie z żadnymi innymi swoimi przyjaciółkami, chyba że chcą się tylko pieprzyć – mam tu na myśli więcej niż jedno znaczenie tego słowa. – To wszystko, co mam do zaoferowania.
– Ben…
– Mówię poważnie.
Moja siostra, królowa słów, milczy.
– W porządku – mówi, a ja wiem, że to rozumie – nie będę ci już naprawiać życia.
– Dobrze, zacznijmy od tego, że nigdy cię o to nie prosiłem.
Kiedy kończymy rozmowę, ogarnia mnie już niepokój. Wstaję z krzesła i podchodzę do stojącej na blacie butelki lagavulina. Nalewając podwójnego, uświadamiam sobie, że nie mogę zadzwonić do Drew i poprosić go, żeby wpadł, żeby to wszystko przetrawić. Przełykam płyn, myśląc o swoim gównianym życiu.
Moje myśli wędrują do pięknej Cate. Jest tak samo samotna jak ja. Może… ta myśl umiera w moim umyśle nagłą śmiercią, ponieważ Cate jest dla mnie jak młodsza siostra, co wywołuje u mnie dreszcz, nie wspominając już o tym, że wątpię, aby Drew miał to na myśli, kiedy prosił mnie o opiekę nad nią.
Wymazawszy z umysłu ten dziwaczny pomysł, kieruję się pod prysznic, żeby zmyć z siebie zapach Karen. Przechodząc przez sypialnię, szybko decyduję się zdjąć z łóżka pościel, aby pozbyć się wszystkich śladów jej obecności. Pewnie nieźle zaszokuje to moją sprzątaczkę.
Po wyjściu dzwonię do Marka, gościa z pracy, żeby sprawdzić, czy nie ma ochoty się rozerwać. Może poker albo wyjście do baru pomoże mi zapomnieć o wszystkim, łącznie z pieprzonym słowem na „R” – rakiem.
Kiedy nie odbiera, zakładam, że jego była wróciła i daje mu popalić. Włączam telewizor i kończę na oglądaniu po raz milionowy _Mrocznego Rycerza_. Tyle że Drew jest przez cały czas z tyłu mojej głowy, opieprzając mnie za moje wybory. Nie zaaprobowałby tego, jak rozwiązałem sprawę z Karen.
– W takim razie powinieneś tu być, żeby skopać mi tyłek – mówię do pustego pokoju.
Następnego dnia wyczołguję się z łóżka na tyle wcześnie, żeby zdążyć do pracy. Udaje mi się tam dotrzeć, zanim słońce pojawia się na niebie. W biurze panuje tłok. Nie zjawiam się bynajmniej pierwszy. Na szczęście nie jestem też ostatni. Nie zdołałem jednak wyprzedzić starszego pana będącego moim ojcem, co od jakiegoś czasu było dla mnie wyzwaniem.
Jeff, mój współpracownik, zauważa mnie, wychodząc z kuchni. Obejmuje mnie ramieniem.
– Oto i nasz Kasiarz – ogłasza, sprawiając, że ludzie podnoszą wzrok znad swoich stanowisk, jakbym był jakąś gwiazdą rocka. Pochyla się do mnie konspiracyjnie, gdy mijamy morze sześciennych biur świeżo rekrutowanych pracowników, i nieco ciszej mówi:
– Ben, człowieku, jest piątek. Nie rób planów na wieczór. Zabieramy Marka, żeby się zabawił. Jego żona…
– Wkrótce była żona – odpieram. Nie wiem, dlaczego się przejmuję. Mark chyba nie chce pozwolić jej odejść.
– Nieważne, ona trzyma go za jaja. Po pracy idziemy do Savanna’s. Ty też idziesz.
Savanna’s to ekskluzywny klub w modnej części miasta. Zatrzymujemy się przy moim małym biurze, tym, które staruszek niechętnie mi przydzielił, kiedy zdecydowałem się wrócić i pracować dla niego po powrocie z Nowego Jorku. Nadal jest wkurzony, że po studiach wyjechałem tam pracować dla wielkiej korporacji, a nie dla niego. Zmusza mnie więc, bym zapracował na swoje miejsce w jego firmie, a nie tylko używał swojego nazwiska, by zgarnąć narożny gabinet. Nie przeszkadza mi to. Uwielbiam wyzwania. A udowodnienie ojcu, że nie ma powodu cieszyć się z tego, że Nowy Jork okazał się być nie dla mnie, jest tego warte.
Jeff odsuwa się.
– Twój tata jest w nastroju. Uważaj.
Kiwam głową.
– W każdym razie po pracy bierzemy taksówkę do klubu, więc nie wymykaj się – wskazuje na mnie palcem, ruszając do swojego biura parę drzwi dalej, w strefie dla młodszych pracowników. – Liczymy na ciebie.
Tylko niecały metr dzieli mnie od biurka, gdy słyszę swoje imię wypowiadane przez znajomy głos.
– Benjaminie, spóźniłeś się?
Ironicznie, wiem, że lepiej nie odpowiadać.
– Jeśli uważasz, że jesteś w stanie to zrobić, chciałbym otrzymać twoją analizę ryzyka dotyczącą IPO, o której rozmawialiśmy wczoraj.
– Ja…
– Dziesięć minut, duża sala konferencyjna – przerywa mi i wychodzi.
Pozostawia mnie z uczuciem skarconego dziecka. Dobrze, że wczoraj pracowałem do późnego wieczora, spodziewając się, że postawi mnie przed faktem dokonanym. Bez wątpienia zwołał wszystkich analityków, by wysłuchali raportu, o którego przygotowanie nie zostałem poproszony. Ale przewidziałem to.
Spotkanie trwa długo, przez co zostaję w tyle z innymi bieżącymi sprawami, ale udaje mi się. Każde pytanie, na które odpowiadam, było dobrze przemyślane, dlatego mój ojczulek nie miał innego wyboru, jak tylko cieszyć się, że wykonałem pracę.
Jestem zajęty nadrabianiem zaległości, dzięki czemu odrywam się na chwilę od emocjonalnej karuzeli w mojej głowie…, to dlatego wyrabiam co najmniej sześćdziesiąt godzin tygodniowo.
Kiedy Jeff wyciąga mnie z biura wcześniej niż zwykle, jestem wdzięczny za to, że istnieje jedna rzecz. A mianowicie alkohol. Płacę za kilka kolejek, podczas gdy chłopaki pomagają Markowi poczuć przyjemny szum w głowie. Sam jestem niemal w połowie drogi do tego stanu, chociaż moja tolerancja na ten towar wzrosła i trzeba więcej, aby uzyskać pożądany efekt.
Wypijam kieliszek i patrzę, jak Jeff przyciąga do Marka seksowną blondynkę. Nieopodal stoi kobieta o ciemnych włosach i wyrazistych niebieskich oczach i mruga do mnie. Ma wspaniałą egzotyczną mieszankę cech, która sprawia, że wygląda oszałamiająco. Kupuję jej drinka lub dwa, zanim pozwolę jej poprowadzić mnie w kierunku prywatnych toalet na zapleczu.
Nie traci czasu i pociąga suwak mojego rozporka w dół, padając przede mną na kolana. Biorę garść jej jedwabistych ciemnych włosów i owijam je wokół dłoni. Naciąga prezerwatywę na mojego półtwardego kutasa i zaczynam się zastanawiać, czy jest profesjonalistką. Nie mówię nic i pozwalam jej postawić maszt do połowy. Tyle że mnie to nie kręci. To atrakcyjna kobieta, ale nie mogę się do tego przekonać. Miałem już wiele takich nocy i to zaczyna być nudne.
Odciągam jej usta i chowam go z powrotem w spodniach.
– Przepraszam, kochanie. Nic z tego nie wyjdzie – zanim zdąży się wkurzyć i wypluć pod moim adresem parę przekleństw, które zwrócą uwagę wszystkich dookoła, dodaję: – Chyba jestem zbyt pijany, żeby to się udało – nie jest to do końca prawda, ale nie ma powodu, by psuć atmosferę.
– Może następnym razem – mówi, puszczając mi oczko.
Kiwam głową. Podaje mi swój numer telefonu, a ja zadaję sobie trud zapisania go w swoim telefonie, bardziej dla zachowania pozorów, że chodzi o mnie, a nie o nią, co w większości jest prawdą. Wychodzimy z toalety i dołączam do moich przyjaciół. Nie mówię nic, kiedy się na mnie gapią; nie muszę nic tym chłopakom udowadniać. Noc, która miała być zajebista, okazuje się niewypałem. W końcu, kiedy wreszcie docieram do tego słodkiego punktu na skali upojenia, a nie chcę zawiesić się swoim samochodem na jakimś drzewie, wzywam taksówkę i wracam do domu.
Jakimś cudem udaje mi się dotrzeć do łóżka, czyli tam, gdzie budzę się rano nadal w ubraniu. Po wypiciu butelki wody i filiżanki kawy ponownie łapię taksówkę i jadę po swój samochód. Burczy mi w brzuchu, więc zaglądam do pierwszego sklepu, który widzę. Zazwyczaj do niego nie chodzę, ale przynajmniej jest tuż obok. Muszę kupić kilka rzeczy, takich jak chleb, mleko, jajka, bekon i płatki śniadaniowe, na leniwe śniadanie skacowanych mistrzów, czyli miszmasz wszystkiego i niczego.
Wchodzę do nieznanego mi sklepu i rozglądam się dookoła, aby określić, w którym kierunku powinienem się udać, aby znaleźć tę niewielką liczbę produktów z listy.
Wtedy ją dostrzegam. Mój kutas sztywnieje i wskazuje w jej kierunku jak różdżka radiestezyjna. Nie jestem pewien, co z tym zrobić. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło, zwłaszcza że widzę ją głównie od tyłu. Mam widok na jej cycek z boku, a jego zarys robi pod tym kątem imponujące wrażenie. Robię krok do przodu, ponieważ jej dolną połowę zakrywa sklepowy stojak.
I wtedy to widzę. Całe kilometry długich, gładkich, opalonych nóg. Wygląda, jakby wybierała się na plażę, ponieważ ma na sobie luźny biały tank top z jasnoniebieskim stanikiem, może od bikini, który wystaje z boku przez wycięcie w topie. Opalenizna pokrywa górę jej ciała i wypływa spod pary postrzępionych na brzegach szortów, które wcale nie muszą być obcisłe, aby sprawić, że mój puls zacznie gnać w szaleńczym tempie.
Krew odpłynęła mi z mózgu i ledwo mogę myśleć. Nawet nie widziałem jej twarzy, a kutasem, jak dłutem, mógłbym wykuwać kamienny posąg. Jej ręka ląduje na okrągłym melonie, a ona odwraca się wystarczająco, by pokazać mi swój profil. Cholera, wszystko jest w pakiecie. Jej twarz jest równie ładna jak cała reszta. Pasma złotych włosów zmieszanych z miodowym brązem są ściągnięte w jakiś niechlujny węzeł tuż nad szyją. Czuję się do niej fizycznie przywiązany niczym pies na smyczy. Bezwiednie zaczynam iść w jej kierunku.
Kiedy wreszcie widzę ją w całości, okazuje się nie być tak egzotycznie oszałamiająca jak kobieta w klubie zeszłej nocy, a jednak pociąga mnie o wiele bardziej. Jej ręka nadal znajduje się na melonach i ściska je, a przynajmniej tak się wydaje.
– Przepraszam – mówię.
Zwraca na mnie zaskoczone spojrzenie orzechowozłotych oczu, a jej usta rozciągają się w uśmiechu.
– Tak? – jej głos jest jak ręka głaszcząca mojego kutasa i wiem, że muszę mieć ją dziś w swoim łóżku.
– Będę musiał cię spisać za molestowanie owoców. To niestosowne, zwłaszcza gdy w pobliżu są dzieci. Będę potrzebował twojego imienia.
Teraz może albo kazać mi się zamknąć, jeśli mój żart wydał jej się żenujący, albo da mi szansę, zdradzając swoje imię.
– Hmm – mruczy, zdejmując rękę z melona w udawanym szoku. – Mogłabym podać ci nieprawdziwe.
– Mogłabyś albo ja mógłbym poprosić o dowód osobisty.
Chichocze, a ja z zachwytem patrzę na jej usta. Potrzeba siły dziesięciu mężczyzn, by utrzymać moje oczy skierowane na jej twarz, a nie na te niesamowite piersi. Mija kilka sekund, zanim otrzymuję odpowiedź.
– Jestem Samantha Calhoun, ale moi przyjaciele nazywają mnie Sam.
Wyciąga rękę, a ja składam na niej pocałunek.
– Miło mi cię poznać, Samantho. Jestem Ben Rhoades.
– Ben? Czy to skrót od Benjamin?
– Ach – mówię, niechętnie puszczając jej rękę. – To długa historia. Taka, którą możesz usłyszeć tylko wtedy, gdy zgodzisz się umówić ze mną na kolację.
– Serio? – unosi brwi.
Wzruszam ramionami.
– Dobra, chyba chcę usłyszeć tę długą historię.
– Dziś wieczorem? – pytam, bo tak bardzo chcę mieć ją w swoim łóżku, że jestem prawie gotowy błagać. I czy to nie jest pojebane? Gdyby nie dżinsy, mój kutas wyskoczyłby i sam jej powiedział.
– Nie mogę. Mam plany.
Oczywiście, że tak. Przecież jutro jest sobota. Proponując ten dzień, wyszedłem pewno na totalnego frajera.
– Poniedziałek?
– Poniedziałek? – powtarza.
– Tak, jutro jestem zajęty, a kto ma plany na poniedziałek?
– Poniedziałek mi pasuje – uśmiecha się.
Wyciąga telefon, a ja przez sekundę mam _déjà vu_, wspominając ostatnią noc z egzotyczną pięknością w prywatnej łazience. Wymieniamy się numerami telefonów i obiecuję, że zadzwonię do niej, żeby ustalić szczegóły.
– Świetnie – mówi, olśniewając mnie kolejnym uśmiechem.
Czuję przypływ energii, po czym odchodzę, mówiąc tylko:
– Powinienem zgłosić cię do menedżera sklepu, ale tym razem będzie tylko pouczenie.
Znów chichocze i wiem, że wygrałem. Kieruję się w stronę działu z nabiałem i nie oglądam się za siebie. Nie uganiam się za kobietami. Nigdy tego nie robiłem i nie zacznę teraz. Jeśli między nami nic nie wyjdzie, na świecie jest mnóstwo innych lasek, które zaspokoją moje potrzeby.