- W empik go
Zły los - ebook
Zły los - ebook
Autorki bestsellerów „USA Today” przedstawiają wzruszającą, pełną porywów namiętności historię opartą na faktach.
Studentka Cate Forbes ma starannie zaplanowaną przyszłość, nic jednak nie wie o miłości. Bez obaw udaje się na randkę w ciemno ze smakowitym kąskiem, jakim niewątpliwie jest Drew McKnight. Cate myśli, że ukoronowaniem wieczoru będą gorące igraszki. Wystarczy jedno spojrzenie na seksownego rezydenta szpitala, by zapragnęła czegoś więcej. Nieustępliwy, grający w hokeja Drew doskonale wie, czego chce: jego celem jest kariera w onkologii. Kiedy poznaje Cate, dochodzi do wniosku, że jedna noc z nią to za mało. Jest zdeterminowany, by zdobyć dziewczynę – w każdy możliwy sposób – i pokazać jej, jaka wspaniała czeka ich przyszłość.
Życie ma jednak inne plany. Dzieje się coś wprost nie do pomyślenia... Oboje będą musieli walczyć ze złym losem i trzymać się tego, co piękne.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-66-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PODZIĘKOWANIA
Chciałybyśmy gorąco podziękować Czytelnikom, którzy dali szansę tej książce. Wasze zainteresowanie znaczy dla nas więcej, niż jesteśmy w stanie wyrazić słowami. O tym, że opisana przez nas historia stała się bliska naszym sercom, świadczy chociażby sterta chusteczek, które zostały zużyte podczas jej pisania. Dziękujemy za całą Waszą miłość do książek.
Kierujemy także ukłony w stronę naszych pierwszych Czytelniczek. W szczególności za ich wyrozumiałość okazaną w trakcie pracy nad naszym pierwszym wspólnym projektem. Rozpoczynając pisanie, nawet nie marzyłyśmy, że znajdziemy się w tym miejscu, i bez Waszego wkładu nigdy by się to nie wydarzyło. Składamy więc wyrazy wdzięczności: Jill Patten, Adriane Leigh, Michelle Leighton, Liz Crowe, Andrei Stafford oraz Kat Grimes.
Trudno nie docenić także pracy Sary Eirew, która cierpliwie nanosiła sugerowane przez nas zmiany w projekcie okładki. Nie jesteśmy w stanie ich zliczyć (ucieka i chowa się zawstydzona!). Dzięki Ci, Saro!
Serdeczne podziękowania składamy również Anne Chaconas z Bad Ass Marketing za, no cóż, kozacki marketing!
Za ogrom okazanej pomocy dziękujemy także Julie, Krisowi, Rickowi i Amy z Red Coat PR.
Aby na bieżąco dowiadywać się o naszych kolejnych publikacjach, zapisz się do newslettera.
Terri
Annie
Dołącz także do naszych klubów, aby niczego nie przegapić:
Hargrove’s Hangout
Terri’s Reader Group
Książka jest oparta na prawdziwych wydarzeniach.PROLOG
PROLOG
PRZESZŁOŚĆ
Budzi mnie chrapliwy głos. To nie całkiem prawda, bo w rzeczywistości już nie śpię. Moje ciało unosi się w przestrzeni, która nie należy do końca ani do świata snu, ani jawy. Po tym ostatnim roku nie jestem pewna, czy kiedykolwiek jeszcze prześpię porządnie noc.
– Cate?
– Tak? Co się stało? – stale utrzymuję stan podwyższonej gotowości.
– Myślę, że już czas. Jestem gotowy jechać do szpitala.
Słowa, których obawiałam się od tygodni, trafiają mnie prosto w żołądek. Ale nie pozwalam mu tego zobaczyć.
– Dobrze, dobrze. Tylko się ubiorę.
– Cate? Myślę, że powinnaś zadzwonić pod 999. Wydaje mi się, że nie będę w stanie sam iść – robi wdech, po którym słyszę słabe rzężenie dochodzące z głębi piersi. Boże, jak ja to przeżyję?
Drew? – schylam się w jego stronę i przyciskam policzek do jego policzka. To, co było jędrnym ciałem, jest teraz niczym więcej niż skórą obciągniętą na kościach. Moje ręce zaciskają się na jego ramionach i wrażenie jest takie samo. Cała masa mięśniowa zniknęła, skradziona przez chorobę, która zniszczyła jego piękne ciało i duszę.
– Będzie dobrze, Cate, obiecuję. Wszystko będzie dobrze. Po prostu zadzwoń na 999 – z trudem próbuje odchrząknąć.
Zawsze optymista. Chcę mi się krzyczeć i wrzeszczeć, tupać i ciskać rzeczami. Ale nic takiego nie robię. Patrzę w jego chmurne niebieskie oczy, niegdyś tak czyste i pełne czaru, i kiwam tylko głową. Podnoszę słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu i dzwonię, prosząc głos po drugiej stronie, by przekazał ratownikom, żeby nie włączali sygnałów i świateł, oraz tłumaczę dlaczego. Gdy wreszcie przyjeżdżają, prowadzę ich do Drew. Potem jadę za karetką do szpitala. Po drodze wykonuję kilka wypełnionych strachem telefonów do rodziny.
Pusta. Taka się czuję, patrząc, jak wynoszą Drew na noszach. Wszystko zostało ze mnie wydarte – jelita, serce, dusza. Stojąc tu, zagryzam palce. On wie, co się dzieje. Jest lekarzem. Wszystko mi rozpisał i wyjaśnił, choć nie uwierzyłam w połowę z tego, co powiedział. Dlaczego musiał mieć rację? Mój umysł chce po prostu pojąć pewne rzeczy. I ta do nich nie należy.
Kiedy wreszcie znajdujemy się w sali, zasypia. Ciemnofioletowe cienie pod oczami mocno kontrastują z jego bladą skórą. Przypominam sobie czasy, kiedy był opalony. A jego włosy, które po ostatniej nieudanej chemii są tylko odrastającym puszystym meszkiem, tak różnią się od grubych nieujarzmionych fal, nawet zimą pełnych słonecznych refleksów. Jednak nawet teraz, kiedy niewiele różni się od szkieletu, nadal jest moim idealnym Drew. I ponownie, tysięczny raz, zadaję sobie pytanie, jak ja to wytrzymam.
Później tego dnia, kiedy Drew wreszcie się budzi, daje mi znak, abym podeszła do jego łóżka.
– Cate, wiesz, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem cię na tamtej imprezie, wiedziałem, że jesteś dla mnie tą jedyną. Moją dziewczynką. I wtedy tak bardzo mi się opierałaś, że nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się zaprosić cię na randkę. Ale udało mi się.
Zagryzam dolną wargę, próbując się nie rozpłakać na to wspomnienie.
Lewy kącik jego górnej wargi powędrował do góry, to jego znak rozpoznawczy, który tak uwielbiam. To sprawia, że czuję się, jakby przejechał po mnie pieprzony czołg, i chcę zwinąć się przy nim na łóżku, przylegając do niego na zawsze.
– Wiedziałem, że gdybym tylko dostał szansę zabrania cię na randkę, mógłbym cię zdobyć. Dzięki Bogu się udało. Jesteś moim życiem, Cate, celem mojego istnienia. Przykro mi tylko, że to wszystko tak się skończyło. To – przesuwa dłońmi w górę i w dół swojego ciała – nie było częścią mojego planu na ciebie. Chciałem całego pakietu – ślubu, i mamy to, ale chciałem też dzieci, SUV-a, dużego domu, a także wnuków. Przykro mi, że to wszystko zjebałem, kochanie. Ale słuchaj, kocham cię nad życie. I posłuchaj mnie teraz. Chcę, żebyś wróciła do domu.
Kiwam głową i powstrzymuję łzy.
– Zgoda, pójdę do domu, wezmę prysznic, bo trochę cuchnę. Też cię kocham, Drew. Bardziej niż jestem w stanie wyrazić.
– Cate, stop. Nie to miałem na myśli. Chcę, żebyś mi coś obiecała, OK? Przysięgnij mi natychmiast – jego głos jest stanowczy, silniejszy niż w ciągu ostatnich dni.
– Dobrze. Co takiego?
– Chcę, żebyś wyszła teraz z tej sali i poszła do domu, ale nie chcę, żebyś wracała, jak weźmiesz prysznic. Chcę, żebyś się ze mną pożegnała tu i teraz.
– Co?! Co ty mówisz? – serce podskakuje mi do gardła.
– Mówię to, co słyszysz. Bardzo cię kocham, tak bardzo, że nie pozwolę ci siedzieć tu przez kilka kolejnych dni. Nie chcę tego. Przysięgłaś, Cate.
– Drew, ja nie mogę.
– Owszem, możesz. No już, idź. Odwróć się, przejdź przez drzwi i nie oglądaj się za siebie. Wszystkie moje rzeczy są spakowane dokładnie tak, jak cię prosiłem, i wiesz, co z nimi zrobić. Moi i twoi rodzice będą tu razem z Benem. Ale ty, ty nie musisz tu być. Nie chcę, żebyś tu była. Chcę, żebyś zapamiętała mnie takim, jakim byłem, kiedy byłem zdrowy, w naszych najlepszych latach. No już, spójrz na drzwi i postaw pierwsze kroki ku nowemu życiu, Cate. I obiecaj mi, że będziesz żyć, Cate. Zrób to dla mnie.JEDEN
JEDEN
TERAŹNIEJSZOŚĆ
DWA LATA I CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
Przejmujący chłód przenika przez mój wełniany płaszcz, jakby był wykonany z siateczki, co zmusza mnie, bym otuliła się nim jeszcze ciaśniej. Kiedy przechodzę przez ulicę, migają już światła, dlatego przyspieszam kroku. Jak znam moje szczęście w ostatnich dniach, raczej nie zdążę przejść na drugą stronę na czas. Bardziej prawdopodobne jest, że potrąci mnie jakiś mały samochód marki Smart, bo taksówkarze w Waszyngtonie są tak samo szaleni jak w Nowym Jorku. I jakimś cudem przeżyję, pozbawiona jedynie możliwości poruszania którąś z kończyn.
Gdy tylko dotykam stopami krawężnika, za moimi plecami warczy samochód, ochlapując mi nogi i dół płaszcza falą błotnistego lodu i śniegu. Wzdrygam się, kiedy zimno przenika mnie aż do kości.
– Wspaniale – mamroczę, otrzepując się i omijając lodowe tafle oblepiające chodnik po wczorajszej śnieżycy. Ja to mam szczęście. Waszyngton nie bywa raczej atakowany przez północne zimy, a przynajmniej tak słyszałam. Znajduje się wystarczająco daleko na południu. Podobnie jak w Charlestonie, Dziadek Mróz nie ma zwyczaju rozsypywać tu wiader śniegu – a przynajmniej tak było, dopóki nie obrałam tego miejsca za swój dom.
Tymczasem wczorajszy śnieg pobił prawie rekord najwcześniej zanotowanego opadu z piątego listopada 1892 roku. Zabrakło raptem siedmiu dni. Świetnie – no chyba nie. Nie jestem fanką świata w bieli, dlatego też wybrałam Waszyngton, a nie _Big Apple_¹. Kiedy prawie rok temu zdecydowałam się opuścić Karolinę Południową, miałam proste potrzeby i niewiele wymagań, z których najważniejszym było życie w dużym mieście i najlepiej na północy. W żadnym wypadku nie brałam natomiast pod uwagę, że będę mieszkała w miejscu, w którym przez więcej miesięcy w roku jest zimno niż ciepło. Lepiej być nie mogło.
Z zamyślenia wyrywa mnie nieuważny krok. Potykam się i wpadam w poślizg, wymachując szeroko rękami jak śmigłami wiatraka. Komiczne ruchy w niczym nie pomagają mi się zatrzymać i w końcu tracę równowagę. Nagle, zupełnie znikąd, pojawia się czyjaś ręka, która podtrzymuje moje ramiona, podczas gdy druga stabilizuje biodra. Muszę spojrzeć wysoko w górę, aby ujrzeć mojego wybawcę, który zdaje się przebywać gdzieś nade mną w stratosferze.
Ni stąd, ni zowąd znika przygnębiająca szarość dnia i orientuję się, że pływam w oceanie błękitu. Nie dowierzam własnym oczom, gdyż błyskawicznie rozpoznaję osobę, która mnie uratowała. Czuję, jakby los grał ze mną w rosyjską ruletkę, i w końcu naciskam spust. Z potężnym hukiem.
– Cześć – wykrztuszam.
Mężczyzna o oczach jak woda i twarzy, w którą mogłabym wpatrywać się bez końca, przygląda mi się o sekundę dłużej, niż wydaje się to stosowne. Wyraz jego szeroko otwartych oczu potwierdza, że jest tak samo zaskoczony jak ja.
Kiedy się odzywa, jego głos jest głęboki – jak gówno, w które właśnie wdepnęłam. Nasza historia jest o wiele za długa. Wtem, na sekundę, seksowny błysk w jego oczach oświetla wszystkie myśli o przeszłości, których napór tak długo powstrzymywałam.
– Cześć. Ja… ech… nie spodziewałem się spotkać cię tutaj – to można śmiało uznać za spotkanie stulecia. Los sprawił, że natknąłem się na ciebie właśnie na ulicach Waszyngtonu, odgrywając przy okazji rolę wybawcy – z jego języka jak ciepły miód spływa charakterystyczne południowe zaciąganie.
Nie odsuwa się, potrącany przez kilku kolejnych przechodniów. Zamiast tego prowadzi mnie w bardziej ustronne miejsce w głębi ulicy, obok bankomatu.
Mimo że oboje niemal od stóp do głów jesteśmy okryci zimowymi ubraniami, znajdujemy się wystarczająco blisko siebie, abym mogła poczuć bijące od niego ciepło. Wspomnienia z przeszłości przelatują przez moją głowę i mam wrażenie, jakby ktoś przeszedł po moim grobie. Czuję zimny dreszcz.
Pociera moje ramiona ukrytymi w rękawiczkach dłońmi tak, jakby to zauważył.
– Mieszkasz tu?
Głupio kiwam głową, ponieważ jest ostatnią osobą, którą spodziewałabym się jeszcze kiedyś zobaczyć, zwłaszcza że przez większość czasu przed nim uciekam.
– Tak. A ty? – pytam, naprawdę zaciekawiona, czy wpadł tu tylko z wizytą, czy też nie.
Chmurka zmrożonej pary wypływa z jego ust, kiedy wzdycha i przesuwa dłonią po włosach połyskujących słońcem pomimo pory roku.
– Nie jestem pewien.
Moje brwi wędrują do góry, gdy niemal ze śmiechem odpowiadam, rzucając mu wymowne spojrzenie:
– No co ty? Albo mieszkasz, albo nie – ton mojego głosu, mimo że rozbawiony, nie powstrzymuje zaciskania się mojego żołądka w skomplikowany węzeł.
Wzrusza ramionami.
– Badam grunt. Teraz, kiedy ukończyłem specjalizację…
– Ukończyłeś? – wyrywa mi się. Jestem zaskoczona jego wyznaniem.
Jego uśmiech jest ciepły, ale nie do końca współgra z tym, co wyrażają oczy. A ja czuję się niezręcznie, że w ogóle zapytałam. Oczywiście, że ukończył. Był tego bliski już wtedy, gdy uciekłam.
– Właściwie to nie – szepcze, przybliżając się nieco.
Nawet na zatłoczonej ulicy jego słowa dzwonią mi w uszach. Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że czuję, jakby czytał moją duszę. Nagle na mojej twarzy pojawia się wyraz udręki, którą on na pewno dostrzega. Zatrzymuje moje spojrzenie nieco dłużej. Potem prostuje się i kontynuuje, jakby wcale nie dzieliło nas tyle czasu:
– Pracuję teraz z jednym z najlepszych gości z dziedziny onkologii. Lekarka z jego przychodni jest na urlopie macierzyńskim. Moje zastępstwo ma potencjał, aby przekształcić się w pełnowymiarową współpracę. To może być życiowa szansa. Tak czy inaczej, muszę zdecydować, czy to miejsce wystarczająco mi odpowiada, by przeprowadzić się tu na stałe. Wiesz przecież, że moje serce pozostało w Charlestonie. Całą resztę zdaję na los.
Znów to słowo. Czy to los postawił go na mojej drodze? Jaka jest szansa, że poślizgnę się, a on będzie tym, który mnie złapie, całe kilometry od naszego rodzinnego miasta?
Istnieje wiele powodów, dla których nie powinnam się nad tym zastanawiać. Najważniejszym z nich jest fakt, że wyjechałam z Charlestonu po tym, jak on dał mi mnóstwo powodów, bym została.
– Powinnam wracać do pracy. Jestem już spóźniona – mówię, odwracając wzrok.
Jego ręce powstrzymują mnie przed ucieczką, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Poważnym spojrzeniem próbuje złapać ze mną kontakt wzrokowy, zanim decyduje, co chce powiedzieć.
– Może wyskoczymy na lunch albo kolację? Cokolwiek. Wiem, że najbardziej lubisz kuchnię włoską. Słyszałem, że niedaleko stąd jest jakaś dobra restauracja.
– Nie wiem – przyznaję szczerze. Przyłapuje mój wzrok, ale kieruję spojrzenie w podłogę, poszukując drogi ucieczki. Mimo że jest naprawdę przystojniakiem, myśl o kontaktowaniu się z nim sprawia mi wiele bólu. Gdy odeszłam, skrzywdziłam nie tylko jego. Siebie również.
Unosi palcem moją brodę, zmuszając mnie, bym spojrzała w jego cudowne oczy.
– Nie musimy rozmawiać o przeszłości – Charlestonie, szpitalu, o żadnej z tych rzeczy. Możemy to zrobić tak, jakbyśmy spotkali się pierwszy raz. Zacząć zupełnie od nowa.
Moje serce galopuje jak rumak czystej krwi podczas polowania na dzikiego zwierza.
– Drew…
Znowu potrząsa głową.
– Nie, spróbujmy czegoś nowego.
Robi jeden mały krok w tył, po czym podaje mi rękę.
– Cześć, jestem Andy.
– Andy? – jestem pewna, że moje brwi podskoczyły aż do linii włosów.
Pochyla się w moją stronę i szepcze:
– Inne imię mogłoby przypomnieć ci o przeszłości.
Zagryzam dolną wargę, ponieważ to imię wzbudza przypływ nieprzyjemnych emocji w moim żołądku. Emocji, które sprawiają, że moja twarz się czerwieni, a po policzkach spływają łzy wielkie jak grochy. Uciekam przed tymi uczuciami, podobnie jak przed mężczyzną, który stoi przede mną.
Niezdolna uczynić nic innego z wyciągniętą w moim kierunku dłonią, ściskam ją z nieśmiałym uśmiechem.
– Cześć, Andy.
Zatrzymuje moją dłoń na dłuższą chwilę, znacznie dłuższą, niż zrobiłby to jakikolwiek obcy. Kiedy wreszcie ją puszcza, na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech, który z całą pewnością mógłby zostać odebrany jako zalotny.
– Miło cię poznać, Cate – porusza zabawnie brwiami – czy dałabyś mi swój numer?
Ta oklepana fraza powinna zabrzmieć żenująco, ale sposób, w jaki ją wypowiedział, był w stanie sprawić, by bielizna każdej kobiety stała się wilgotna.
Odwracam wzrok, nie chcąc, żeby zauważył, jak jestem przejęta. Co więcej, delikatnie dał mi do zrozumienia, że wie, iż zmieniłam numer. To oznacza, że pomimo całej sytuacji próbował się do mnie dodzwonić. Fakt, że nic mi o tym nie mówi, tylko świadczy na korzyść jego deklaracji o nowym początku.
Wyciąga dłoń okrytą czarną skórzaną rękawiczką, by dotknąć mojego policzka, i odrywa mnie od mojej wewnętrznej zawieruchy. Zmusza mnie, bym stanęła twarzą w twarz z nim i własną szczerością.
– Widzę, jak twoja śliczna mała główka intensywnie pracuje. Jesteśmy tu, w Waszyngtonie, z daleka od wszystkiego. Nikt nie musi wiedzieć – mówi, a potem mnie puszcza.
Myśl, że nasza rodzina lub przyjaciele mogliby nabrać choćby najmniejszych podejrzeń, że w ogóle rozważamy spotykanie się, przeraża mnie do szaleństwa. Poza tym nadal sama sobie nie wybaczyłam. Wyrzuciłam z głowy tę myśl. Zebrawszy się w sobie, wyciągam telefon z kieszeni. Bóg jeden wie, czy to dobra decyzja, ale jestem już zmęczona uciekaniem. Ujmę to inaczej. Jestem już zmęczona uciekaniem przed nim.
– A jaki jest twój?
Jego uśmiech sprawia, że rozpływam się od głowy po czubki palców. Nie odpowiada. Opuszka jego schowanego w rękawiczce kciuka przesuwa się delikatnie po moim policzku.
– Nadal jesteś tak samo piękna jak tego dnia, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy.
Jego oczy przenikają mnie jak laser, trafiając impulsem elektrycznym aż do rdzenia. Tak jak wtedy czuję zakłopotanie tym, jak moje ciało na niego reaguje. Sama myśl o jego dotyku każe moim trzewiom zaciskać się w oczekiwaniu.
Obserwuję, jak jego usta recytują numer. Zadziwiające, że w ogóle jestem w stanie go słyszeć, skupiona na wyobrażaniu sobie tych wszystkich rzeczy, które mógłby robić za pomocą swoich zręcznych ust. Pytanie, które wysłałam, jest proste. Trzy słowa, których kolejność podała mi moja wewnętrzna kocica.
_Lunch, kolacja czy śniadanie?_
Po szybkim pożegnaniu ruszam niespiesznie. Chcąc pierwszy raz od wieków wydać się sexy, wplatam w rytm moich kroków kołysanie biodrami tylko po to, by znów się poślizgnąć.
Łapie mnie po raz drugi i szepcze:
– Jeśli będziesz się tak ciągle przewracać, pomyślę, że chcesz, abym stale trzymał na tobie moje dłonie. A to oznacza, że naszym pierwszym wspólnym posiłkiem będzie śniadanie.
Para z jego oddechu dmucha prosto w mój policzek, a jej ciepło powoduje, że przebiega mnie dreszcz. Stoi za moimi plecami, więc nie widzę wyrazu jego twarzy. Ale dobrze wiem, że maluje się na niej zadziorność. Gdy tylko się odwracam, by coś powiedzieć, on już odchodzi w przeciwnym kierunku. Zasysam dolną wargę, delikatnie ją przygryzając. Staram się nie czuć podekscytowania na myśl o lunchu z Drew… Nie. Andym. Zmuszam się, by wypchnąć z głowy myśli o przeszłości. Najmniej ważną z nich jest ta, jak mogę sobie w ogóle kiedykolwiek wybaczyć. Po tym wszystkim, co straciliśmy, i po moim wyjeździe, nigdy bym nie przypuszczała, że on w ogóle będzie chciał mnie jeszcze kiedykolwiek widzieć, a tym bardziej, że mi wybaczy.
Tymczasem jakimś cudem w ciągu ostatnich dziesięciu minut moje życie obrało zdecydowany kierunek. Co gorsza, nie mogę wyrzucić go z głowy. Przez cały czas, odkąd widziałam go ostatni raz, usilnie starałam się zapomnieć i żyć dalej. Przeraża mnie fakt, że od czasów związku z nim nie spotykałam się z nikim na poważnie. Boję się, że odkrywając swoje serce, wystawiam się na zranienie. Jednak możliwość zjedzenia śniadania w jego towarzystwie budzi we mnie głód, którego nie jest w stanie zaspokoić jedzenie.
Kiedy otrzymuję odpowiedź: _Kolacja z możliwością śniadania_, z puszczającym oczko emotikonem, zastanawiam się, czy w ogóle mam prawo tak szeroko się szczerzyć.TRZY
TRZY
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Żywa muzyka i moi jeszcze żywsi współpracownicy wypełniają klub. Ale nie widzę ani nie słyszę żadnego z nich. Wpatruję się w lustro wiszące za barem, zastanawiając się, czyje odbicie widzę. Prawie nie rozpoznaję kobiety przyglądającej mi się pustym wzrokiem. _Drew… Andy jest w mieście_. Minęły trzy dni, odkąd go spotkałam, i nie jestem w stanie wyrzucić go z głowy.
– Cate, jesteś za cicha. To uroczystość. Zakończyliśmy sprawozdanie Caine’a. Może teraz będzie nam dane spać dłużej niż cztery godziny na dobę – Daniel uśmiecha się i przykłada szklankę do ust. – Przynajmniej do czasu zebrania w poniedziałek, gdzie omawiamy nasz nowy projekt.
Śmieje się z własnego żartu, gdy Mandy przysuwa się do nas z dwoma drinkami w rękach. Pochyla się, by szepnąć mi do ucha:
– Nie wiem, co się z tobą dzisiaj dzieje, ale będziesz świętować.
Biorę zaoferowany mi drink, czując się jak smutaska. Mandy unosi swoją szklankę, a po niej cały team robi to samo. Nie chcąc być odszczepieńcem, dołączam się i przyklejam na twarz uśmiech.
– Za nas, a szczególnie za Cate. Bez jej pomocy w ostatnim momencie wszyscy moglibyśmy być teraz w biurze, poprawiając projekt – ogłasza Mandy.
– Za Cate – wszyscy wznoszą toast.
– Za nasz team – odpowiadam. – W teamie nie ma miejsca na „ja”. Wszyscy poświęciliśmy godziny i wszyscy, mam nadzieję, otrzymamy nagrody.
– Tak jest, tak jest! – rozlega się chór okrzyków.
Nie mam pojęcia, czy za ukończenie zadania na czas otrzymamy bonusy inne niż ten wolny dzień, który już dostaliśmy. Ale nadal mogę mieć nadzieję. Popijam szota, nie wiedząc kompletnie, co to za napój.
Moje gardło zaczyna palić i czuję smak cynamonu nie tylko w ustach, ale również we łzach, które ciekną mi z oczu. To Jack Daniel’s Fireball! Kiedy oczy wyskakują mi z orbit, Mandy uderza mnie w plecy, jakbym się krztusiła. Trzymam usta zamknięte ze strachu, że zaczną zionąć ogniem jak smok.
– Wyrosną ci od tego włosy na klacie – szczebiocze Mandy. Jej miodowobrązowe loki podskakują, jakby nie była w stanie zatrzymać w sobie rozpierającej ją energii. Przynajmniej tak mój tata mówił bratu, kiedy pierwszy raz pili razem alkohol.
– Jestem pewna, że mój przełyk już nigdy nie będzie taki jak wcześniej – skrzeczę.
– Proszę. Chcesz drugi?
Wyraz mojej twarzy może zmrozić, kiedy rzucam jej spojrzenie w stylu „chyba oszalałaś”.
– Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Czy może próbujesz mnie otruć?
Odrzuca głowę w tył i wybucha śmiechem prosto z brzucha.
– Cate, przysięgam, kocham cię. Wiem, że martwisz się, bo jesteś najnowszym członkiem teamu i możesz czuć, że jesteśmy onieśmieleni, bo wyciągnęłaś nas wszystkich z gówna. Ale szczerze, wszyscy się cieszą, że tutaj jesteś. Szczęśliwi klienci znaczą, że nadal mamy co robić. Więc pij kolejnego za team.
Ma rację. Nikt nigdy nie dał mi odczuć w pracy, że jestem niechciana. Zmartwienia zachmurzyły mi umysł. To, czego Mandy nie wie, a co wprawia mnie w zdenerwowanie, to Drew, a raczej Andy. Zobaczenie go po tym wszystkim uwalnia na powierzchnię tak wiele wyrzutów sumienia.
Podnoszę szota i tym razem jestem na to przygotowana. Stukam w jej szklankę i zanim wypiję, krzyczę:
– Za team!
Mandy spogląda na mnie ukradkiem, budząc tym moją podejrzliwość.
– Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć.
– Co takiego? – pocieram oczy, mając nadzieję, że łzy spowodowane wypiciem Fireballa nie zepsują mi makijażu.
– Daniel się w tobie podkochuje.
Kiedy ja prawie się krztuszę, wzrok Mandy pozostaje niewzruszony.
– Lubisz go? – pytam zmieszana.
– Nie – gwałtownie kręci głową. – Po prostu jest słodki. I taki superuroczy – dodaje. – Znam go od zawsze i poczuwam się do opiekuńczości wobec niego. Więc nie złam mu serca.
Klepie mnie w ramię, zanim odchodzi, a ja mrugam szybko, niepewna, co się właśnie wydarzyło.
– Hej – spoglądam w górę i widzę stojącego przede mną Daniela. – Mogę z tobą usiąść?
– Jasne – wzruszam ramionami, starając się, by słowa Mandy nie sprawiły, że zacznie być między nami niezręcznie. Ale i tak denerwuję się na myśl o tym, co zamierza mi powiedzieć. Biorę ostatniego szota i wypijam go. Uśmiecha się, ale wzdycha i widzę, że zbiera się, żeby coś mi powiedzieć.
– Napij się ze mną jeszcze jednego – słowa wyskakują z moich ust, ponieważ chcę uniknąć dania mu kosza. Mandy w jednym ma rację. On jest słodki w ten nerdowo-superbohaterowy sposób. Z tymi ciemnymi włosami i okularami w czarnych oprawkach wygląda tak, że zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem pod garniturem nie nosi niebiesko-czerwonego trykotu. A może wydaje mi się tak przez alkohol. Zanim jednak zdąży odpowiedzieć, zamawiam dwie kolejki. Napój spływa do gardła coraz łatwiej, zwłaszcza po piątym kieliszku.
Udaje mi się powstrzymać rozwój wszelkich tematów randkowych i wymienić jedynie parę uśmiechów. Udaremniam mu wszelkie szanse odezwania się, wykrzykując do wszystkich toasty, od szefa zaczynając, a na portierach z budynku kończąc. Ale wymówki już mi się skończyły.
– Cate, zastanawiałem się…
Muzyka przestaje grać i z głośników rozbrzmiewa głos Mandy.
– Cate! Gdzie jesteś, dziewczyno?
Czując się już niepewnie na własnych nogach, nadal jestem w stanie stwierdzić, że wypiła znacznie więcej ode mnie, ponieważ jej słowa są bełkotliwe.
– Czekaj, to ja – mówię, wskazując na siebie. Marszczę czoło, kiedy zauważam, że jest mi jeszcze trudniej mówić niż powinno.
– Cate, Catieee, chodź, zaśpiewaj ze mną – zawodzi Mandy.
Tłum zaczyna skandować moje imię, a ja spoglądam na Daniela. Czuję, że moje powieki są ciężkie. Ale to ucieczka, której szukałam.
– Muszę iść. Ale zobaczymy się później.
Odrobinę się chwieję, kiedy wstaję na nogi i ręce Daniela pojawiają się, by pomóc mi złapać równowagę. Właściwie pomaga mi nawigować przez tłum.
– Masz miłe dłonie i ładne zęby. Lubię, kiedy mężczyzna ma ładne zęby – mówię z roztargnieniem.
Daniel kręci głową.
– Ostrożnie, Catie – droczy się ze mną, pomagając mi wspiąć się na scenę, i czuję się jak za dawnych czasów. Myślę o Jennie i okropnie za nią tęsknię. Planuje mnie odwiedzić i co ja jej powiem o Drew… O Andym. Trochę mi to zajmie, zanim się przyzwyczaję.
Mandy pęka, zanim piosenka w ogóle się zaczyna. Kiedy rozlega się popularna melodia, słowa automatycznie pojawiają się w mojej głowie. Wyciągam rękę do przyjaciółki i zaczynamy entuzjastycznie śpiewać. Daniel jest naszym jedynym współpracownikiem, któremu udało się zdobyć miejsce z przodu. W blasku nakierowanych na nas świateł nie widzę ani jednej znanej mi twarzy, na której mogłabym się skupić, i kończę, wyśpiewując do Daniela, żeby moje zawstydzenie nie sprawiło, że nagle się zrzygam. Niestety, piosenka wybrana przez Mandy nie ma dokładnie tego przesłania, które chciałam mu przekazać. Motywuje mnie entuzjazm tłumu.
I know I just met you,
And this is crazy,
But here’s my number,
So call me maybe!
Jakiś czas po karaoke i kilku kolejnych kolejkach zapominam o tym całym bałaganie, którego narobiłam. Daniel przez cały czas jest przy moim boku, zachęcając, abym już więcej nie piła, ale też specjalnie mnie nie powstrzymuje. Zanim odchodzimy od baru, jesteśmy cali rozgrzani i spoceni. Daniel łapie dla nas taksówkę, przez cały czas starając się utrzymać mnie i Mandy na nogach. Lodowate powietrze powinno działać jak balsam, ale ledwo jestem w stanie stawiać krok za krokiem.
– Catie, tak bardzo się cieszę, że się tu przeprowadziłaś – bełkocze Mandy. – Biuro było takie przygnębiające, zanim się pojawiłaś.
W końcu potykamy się i zatrzymujemy tuż przed krawężnikiem.
Kładę swoje ręce na jej ramionach, by się na mnie skupiła, i mówię jej, jak się czuję, ponieważ uczucia są ważne.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym cię nie spotkała. To okrutny, okrutny świat, ale ty jesteś najweselszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. A ja potrzebuję radości. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, ale nie mów mojej najlepszej przyjaciółce, że tak powiedziałam. Jenna zazwyczaj nie jest zazdrosna, ale lepiej nie wkurzaj tej dziewczyny. Jest bokserką.
Mandy kiwa, ponieważ rozumie.
– Obiecuję, nic nie powiem. Możemy być najlepszymi kumpelkami w tajemnicy.
Przytulamy się do momentu, aż przerywa to Daniel. Chcę mu powiedzieć, że mimo że na niego nie lecę, nie lecę też na dziewczyny. Jego głos przerywa moje wirujące myśli. Już nie jestem dłużej pewna, co ważnego miałam mu do powiedzenia.
Daniel i jego cztery klony podtrzymują nas.
– No dalej, moje panie, uwaga na śnieg i lód.
Czuję się, jakbym była na statku.
– Łódka się trzęsie. Myślę, że możemy się wywrócić. Gdzie są nasze kamizelki?
– Cate.
Ten głos, znam go. Odwracam się i świat się przechyla.
– To znów Titanic – wykrzykuję, padając do przodu.
Nie ląduję jednak na ziemi.
– Bogu dzięki za kamizelki ratunkowe – mamroczę. Czuję jedną ciasno na swoim ciele.
– Cate – mówi znów głos.
– Drew – kręcę głową. – A nie, to An… Andy teraz – bełkoczę. – Nie, Drew, nie mogę cię tak nazywać. Andy.
W moim polu widzenia pojawia się Daniel i nie jestem pewna, czy Andy tu jest, czy też nie, i słyszę tylko głosy.
– W porządku. Mogę ją przejąć. Zabiorę ją do domu – mówi Daniel.
Jakimś cudem udaje mi się stanąć na własnych nogach, ale obraz przed oczami nadal wiruje.
_Cholerne obcasy mi nie ułatwiają._
– A ja lubię te obcasy – odpowiada Mandy, i wtedy orientuję się, że powiedziałam to na głos.
Kiedy już stoję w miarę stabilnie, mój wzrok pada na świdrujące niebieskie oczy. Czuję powiew arktycznego powietrza, które ze sobą przynoszą. Andy. Daję sobie kciuk w górę za to, że wreszcie zapamiętałam jego imię.
– Naprawdę tu jesteś.
Zauważam, że jego ręka podtrzymuje lekko moje plecy. Zaczynam się w niego zatapiać i pochylać, by przycisnąć swoje usta do jego ust, kiedy łapię wzrok dwóch gości stojących za nim. Macham im, chcąc zachować się grzecznie. Jestem tak zalana, że nie chcę robić Andy’emu wstydu przy przyjaciołach lub kolegach z pracy.
– Cate, możesz już przestać machać – Mandy jest tuż obok mnie i szepcze do mnie konspiracyjnie. Jeśli wnioskować po uśmieszkach na twarzach tych gości, muszą mieć ponadludzki słuch. – Kim są ci przystojni kolesie? Będziesz mnie tak trzymać w niepewności?
– Cate, Mandy, mam taksówkę. Powinniśmy już iść – Daniel brzmi o wiele za trzeźwo. Mandy i ja zwracamy się w jego kierunku.
– Niech z ciebie nie będzie taki Clark Kent – mówię do niego ponad ramieniem.
Kiedy spoglądam na Andy’ego, stoi odwrócony do mnie plecami. Nie słyszę, co mówi. Kiedy się odwraca, zatyka mnie z wrażenia, jak cholernie jest przystojny.
Słyszę, jak Mandy przedstawia się i rozmawia z towarzyszami Andy’ego, ale mój wzrok jest utkwiony tylko w nim.
– Cate – mrugam parę razy, orientując się wreszcie, że Andy mówi do mnie.
Dwaj przystojni goście szybko się żegnają i odchodzą.
Udaje mi się coś powiedzieć.
– Nie musiałeś pozwalać im odejść. Ten superman – wyciągam palec w kierunku Daniela – uratuje ten dzień i zabierze nas do domu.
Kiedy Andy dwoi mi się w oczach, widzę, jak jego brwi się unoszą.
– Superman, tak?
Spojrzenie na Daniela potwierdza mi, że wszystkie jego trzy klony się zgadzają, ponieważ ich uśmiechy błyszczą jak u dziewczyny z reklamy pasty do zębów.
Klepię Andy’ego po piersi, a kiedy wyczuwam solidne mięśnie pod swoimi dłońmi, klepię jeszcze parę razy.
– Nie ma powodu do zazdrości. Totalnie jesteś Batmanem, a każdy wie, że Batman jest najseksowniejszy z nich wszystkich.
– Nie ze wszystkich – oświadcza Mandy. Brzmi jak pijana i jest mi za nią trochę wstyd. – Bez obrazy, Batman, ale mnie bardzo podoba się Thor. Więc jeśli faktycznie jesteś Mrocznym Rycerzem, poznałbyś mnie z tym podobnym do Chrisa Hemswortha, który właśnie poszedł? Jak on miał na imię? – jej słowa brzmią, jakby je wypluwała, ale jakimś cudem są spójne.
– Dziewczyny, taksówka czeka.
– Daniel, nie tak prędko – mówi przeciągle Mandy, kierując swoją uwagę na kolegę. – Czekaj… ty naprawdę wyglądasz jak Clark Kent.
Próbujemy przybić sobie piątkę, ale nie trafiamy. Wygląda to dziwnie. Próbujemy jeszcze raz i znów nic z tego. Wybucham śmiechem, ponieważ to tak cholernie zabawne. Mandy kręci głową i stawia krok w kierunku Daniela. Idę za nią, ponieważ jego twarz jest tak skwaszona, że można by pomyśleć, iż połknął kawałek cytryny. Jednak Andy mnie nie wypuszcza.
– Dopilnuję, żeby bezpiecznie dotarła do domu – oświadcza.
Daniel prostuje się, a jego supermoc pozwala mu przekształcić się z trzech postaci w pięć. Nie mogę się powstrzymać od komentarza.
– On cię znacznie przewyższa liczebnie – mówię do Andy’ego lub do nikogo. Już sama nie wiem.
Andy spogląda na mnie z góry, ale w jego oczach nie widzę rozbawienia. Kiedy jego twarz przybiera ten rozmyty wyraz jak z horroru, mruczę:
– Nie jesteś Batmanem, prawda? Jesteś kimś innym?
– Jestem kimś – odmrukuje. Potem jego głos robi się bardziej basowy i mocny: – Zabieram ją. Możesz odprowadzić do domu jej przyjaciółkę.
Ocean znów zaczyna falować i pochylam się ku Andy’emu, przyciskając twarz do jego klatki piersiowej. Zmarzniętym policzkiem czuję szorstkość jego wełnianego płaszcza, ale przybliżam się jeszcze trochę, żeby usłyszeć bicie jego serca. Muszę się upewnić, że jest żywy i że to nie jest jakiś szalony sen.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Pracujemy razem i nie wiem, kim jesteś – mówi Daniel.
Głos Andy’ego wydaje się stłumiony dla jednego z moich uszu, drugim słyszę go wyraźnie.
– Cate i ja… znamy się już długo. Gwarantuję, że jest ze mną bezpieczna. Zawiozę ją do jej domu.
Informacja, którą muszę się podzielić, pozwala mi jeszcze raz stanąć stabilnie na własnych nogach.
– Właśnie, zjemy razem kolację i powspominamy stare czasy. Albo nowe czasy. I planujemy zjeść też śniadanie – śmieję się, zanim znów wraca mi powaga. – Już całkiem długo nie jadłam śniadania – mówię z roztargnieniem. A potem jeszcze ciszej, bo to chcę powiedzieć wyłącznie do Mandy, dodaję: – Wiesz, co oznacza tutaj słowo „śniadanie” – chichoczę i nie mogę przestać, mimo iż tak nienawidzę chichotania.
– Śniadanie – Mandy unosi kciuk do góry. Coś musi mieć w oku, ponieważ stoi z jednym zamkniętym, co nadaje jej twarzy dziwaczny wygląd. – Zadzwoń i opowiedz mi wszystko rano. Też już dawno nie jadłam śniadania, a tak lubię kiełbaski.
Chichocze cały czas, gdy Daniel pośpiesznie wpycha ją do taksówki, a ja czuję, jak świat się przechyla. Andy mnie podtrzymuje. Naraz słyszę wołanie Daniela:
– Cate, jesteś pewna, że wszystko w porządku?
Chcę kiwnąć głową, ale zaczynam czuć mdłości.
– Zostawiasz mnie w dobrych rękach. Wiesz, jest doktorem.
Daniel traci wszystkie swoje klony i kiwa mi zdawkowo, siadając obok Mandy w taksówce. Kiedy odjeżdżają, zastanawiam się, czy powinnam czuć się źle z tym, co powiedziałam. Po prostu byłam szczera. Ale ta myśl odpływa, zmieciona kolejną falą mdłości.
– Mój samochód jest tam.
– Mają teraz samochody na oceanie? Chyba potrzebuję czegoś na wymioty. Nie czuję się zbyt dobrze.
Zatrzymujemy się i Andy patrzy mi prosto w twarz.
– Ile dzisiaj wypiłaś?
Próbuję wzruszyć ramionami, ale mam wrażenie, że ważą tonę.
– A zjadłaś coś?
Na myśl przychodzą mi frytki. Nieprzyjemny pomruk w moim żołądku zmusza mnie, żebym wyrzuciła z głowy obrazy jedzenia. Kręcę głową i mówię przez zaciśnięte usta:
– Nie mogę o tym mówić.
– OK, chodź, zabierzemy cię do domu.
Andy prowadzi mnie przed siebie i zaczynają mnie boleć stopy. Przystaję i próbuję zdjąć szpilki, ale ręce Andy’ego mnie powstrzymują.
– Cate, kochanie, jest zbyt zimno, żeby iść boso.
– Bolą mnie stopy – skarżę się, ale on stawia mnie prosto z powrotem.
– To nie jest daleko, obiecuję.
– Nie sądzę, żebym dała radę. Ratuj się. Ja tu zostanę i umrę – odrzucam jego rękę, próbując pozwolić grawitacji ściągnąć mnie na ziemię.
Andy śmieje się, a potem podrywa mnie w powietrze.
– Ejże, kowboju. Odwróciłeś świat do góry nogami.
– To ty wywróciłaś mój świat do góry nogami – mówi słabym głosem, tak że właściwie nie jestem pewna, czy go usłyszałam.
– Już prawie jesteśmy – te słowa wypowiada już normalnie, więc jestem niemal pewna, że poprzednie mi się przyśniły.
Sprawia, że czuję się jak Kopciuszek i czekam, aż zaklęcie przestanie działać. Nie powinien być dla mnie aż tak miły.
– Dlaczego zawsze tak się o mnie troszczysz?
Patrzy na mnie. A kiedy się zatrzymuje, jego słowa nie synchronizują się z ruchami jego ust.
– Bo ja… – cokolwiek chciał teraz powiedzieć, chyba zmienia zdanie – mieliśmy nie mówić o przeszłości, prawda?
Nie odpowiadam, ponieważ poprzez ciążącą mi na głowie chmurę upojenia alkoholowego jakoś wiem, że taki był plan. Staram się skupić na dotarciu do jego samochodu i niezwymiotowaniu na niego. Kiedy docieramy do publicznego garażu, ostatnią rzeczą, która zostaje mi w pamięci, jest to, że jego samochód jest elegancki i błyszczący. Pomaga mi pogrążyć się w podgrzewanym skórzanym siedzeniu. Zamykam oczy, wdzięczna, że przez całą drogę nie zwymiotowałam.
Kiedy otwieram oczy, uświadamiam sobie, że jestem w domu. Jest ciemno i kompletnie nie pamiętam, jak się tu dostałam. To, co zauważam, to to, że nadal jestem ubrana, a moje ciuchy cuchną alkoholem. Mam odruch wymiotny od tego smrodu, ale udaje mi się go powstrzymać. Fakt, że chwieję się na nogach, mówi mi, że alkohol nadal krąży w moich żyłach. Na pewno nie jestem w domu od dawna. Pokonuję zaledwie kilka kroków i muszę oprzeć się o ścianę. Ukłucie bólu w stopach ostrzega mnie, że nadal mam na sobie obcasy. Zrzucam je kopnięciem, a następnie wychodzę z pokoju w poszukiwaniu łazienki. Nie zawracam sobie głowy zapalaniem światła w obawie, że oślepi mnie ból głowy. Pierwsze drzwi, które otwieram, okazują się prowadzić do garderoby. Potrząsam głową i zaczynam iść zakolami, ponieważ świat wokół mnie wiruje. Posuwam się korytarzem, aż w końcu udaje mi się dotrzeć do łazienki.
Nieudolnie szarpiąc się ze swetrem, przypominam sobie o cienkim pasku zapiętym w talii. Dużo czasu zajmuje mi odpięcie go i ściągnięcie swetra przez głowę. OK, to zadanie zostało wykonane, przechodzę więc do zdjęcia spódnicy. Kończy się to tak, że gonię za suwakiem z tyłu jak pies za swoim ogonem. W końcu się poddaję i zdejmuję spódnicę, szarpiąc. Stringi zajmują mi tylko chwilę, ale stanik doprowadza do szału. Kiedy wreszcie jestem naga, po omacku odnajduję kurek prysznica i czekam na ciepłą wodę. Naraz otwieram jednak pchnięciem drzwi i zastygam, bo coś jest nie tak. Przypomina mi się noc z Andym i Danielem. Mrugam, ale wchodzę pod prysznic z nadzieją, że to pomoże mi oczyścić umysł.
Stojąc tam przez chwilę, przywołuję widok zawiedzionego Daniela. Zastanawiam się, jak spojrzę mu w oczy w pracy w poniedziałek i jak przeżyję gniew Mandy. Ostrzegała mnie.
Po porządnym peelingu prawie wypadam spod prysznica i jestem pewna, że o czymś zapomniałam. _Zęby_. Chwytam szczoteczkę i pastę i zabieram się do roboty. Miętowy, świeży oddech nie drażni mojego żołądka. Nieporadnie odnajduję drogę do sypialni i zostawiam ręcznik na podłodze, wpełzając do łóżka. Mając w pamięci, ile problemów przysporzyło mi ściąganie ubrań, nie zamierzam martwić się zakładaniem piżamy.
Kiedy jakiś czas później otwieram oczy, zauważam trzy rzeczy. Po pierwsze, przerażający ból pulsuje mi pod czaszką. Wiem, że jestem odwodniona przez wypity alkohol i muszę napić się wody, by ból zniknął. Po drugie, obrzydliwy smak w ustach. A więc na tyle zdało się moje mycie zębów. Wystawiam język, mając nadzieję, że to pozwoli mi pozbyć się uczucia waty w ustach. Po trzecie, jest mi okropnie gorąco, jakbym była owinięta kocem elektrycznym. Odrzucam te wszystkie myśli w nadziei, że znów pochłonie mnie sen. Nie jestem jeszcze gotowa, by się obudzić, a światło nie prześwieca przez rolety. Nadal panuje ciemność, więc jest zbyt wcześnie, by podnosić się z łóżka.
Fantazje to najlepsza część spania. Z łatwością z powrotem pogrążam się w marzeniach sennych. Tak dawno nikt mnie nie dotykał; przywołuję mojego mężczyznę bardzo przebiegle z pomocą namiętnych romansów, które ostatnio czytałam. Jego dłonie, które zawsze kochałam, przesuwają się w dół mojego tułowia. Jestem trochę zła, że nie składają hołdu moim piersiom, ale ta myśl odpływa, gdy jego palce zaczynają gładzić wiązki moich nerwów z idealnym naciskiem.
– O mój Boże, minęło tyle czasu – mruczę leniwie.
– O tak.
Prawie wyskakuję ze skóry. Moje oczy otwierają się w locie, gdy podrywam się i siadam na łóżku. W moim łóżku jest mężczyzna!
– Drew, to znaczy Andy – otrząsam się, bo kto inny mógłby to być? Poza tym rozpoznałabym jego głos wszędzie.
– Cate?
– Dlaczego jesteś w moim łóżku? – jestem teraz zupełnie świadoma swojej nagości. Świat fantazji przeobraża się w rzeczywistość. Pomimo naszej historii on nigdy by sobie na to nie pozwolił. Podciągam nakrycie po samą szyję.
– Właściwie to ty jesteś w moim – jego oświadczenie sprawia, że mój świat się chwieje.
– Co? – ściskam kołdrę w dłoniach, przechylając się do tyłu, aż wreszcie kładę głowę na zagłówku. Dopiero teraz zauważam, jak wygląda pokój. Ciemne meble nie są ustawione tak jak moje, które są nieco bardziej nowoczesne. W zasadzie to nawet drzwi nie znajdują się po tej stronie pokoju, po której być powinny. Tak więc to nie może być moja sypialnia.
Andy kładzie się w tej samej pozycji co ja, opierając głowę na zagłówku, tylko się nie przykrywa. Jego naga klata rozpościera się przed moim badawczym wzrokiem i przed dłońmi, jeśli okażę się wystarczająco odważna, by jej dotknąć. Jego mięśnie są wyraźnie zarysowane, tworząc grzbiety i wzgórza, które błagają o uwagę. O Boże, ależ on jest piękny. Czuję między nogami wilgoć, która wywołuje falę gorąca na moich policzkach.
Chwyta mnie za wolną rękę i uśmiecha się delikatnie.
– Cate, kochanie, odpłynęłaś w moim samochodzie. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie mieszkasz. Zajrzałem ci do portfela, ale nadal masz prawo jazdy z Karoliny Południowej. Powinnaś to zmienić, tak przy okazji.
Całuje moją dłoń, jakby chciał mnie uspokoić. Jego wzrok pada tam, gdzie moja druga ręka zaciska się na kołdrze.
Łagodnie się śmieje.
Czuję się głupio, ponieważ wszystko widział, tymczasem wydaje mi się, że nie mogę opuścić nakrycia. Zamiast tego wypełniam ciszę pośpiesznym wyjaśnieniem.
– Nie mam samochodu. Dlatego zapominam wymienić prawo jazdy.
Kiwa głową i ściska moją dłoń.
– Próbowałem cię obudzić, ale nie reagowałaś. Nie miałem wyboru, musiałem zabrać cię do domu, nie żeby mi było przykro z tego powodu.
Jego oczy przebiegają w dół mojego ciała jak pieszczota.
– A gdzie jest dom? – jedno spojrzenie przez częściowo uniesione rolety i już widzę, że nie jestem w śródmieściu DC.
– Baltimore.
– Baltimore?
Znów kiwa głową. Mogłabym wypytywać go o to dłużej, ale mam inne naglące pytania, które potrzebują odpowiedzi.
– Dlaczego jestem w twoim łóżku?
Drew, którego znałam, był dżentelmenem. Jeśli chce, żebyśmy zaczęli od początku, raczej by nie sądził, że się z nim prześpię.
– Nie mam pojęcia. Położyłem cię w gościnnej sypialni, całkowicie ubraną, mógłbym dodać. Obudziłem się, bo wołałaś moje imię i błagałaś, żebym cię dotknął.
Jego wzrok zjeżdża w dół po moim okrytym kołdrą ciele i wraca z powrotem na górę. Mimo że jestem okryta, przeraża mnie to, co powiedział. Przypomina mi się, jak obijałam się, chodząc po jego mieszkaniu i nie mogąc znaleźć drogi w środku nocy. Szukałam sypialni, aż w końcu wpełzłam naga do jego łóżka. Spał przez cały ten czas, dopóki nie zaczęłam wokalizować moich fantazji. Zjeżdżam pod kołdrę, by przykryć się całkowicie, i wtedy orientuję się, że nie tylko ja jestem naga.
Ściągam szybko kołdrę z głowy. Potem uzmysławiam sobie, że powinnam znów zakryć piersi.
– Jesteś nagi – rzucam oskarżycielsko.
– Tak, tak zwykle sypiam. Ale powinnaś o tym wiedzieć.
Problem polega na tym, że wiem za dużo. To nie zadziała. Jest dla mnie zbyt niezręcznie. Przeszłość zaczyna mieszać się z teraźniejszością. I nawet jeśli wydaje się, że jemu to kompletnie pasuje, to mnie nie. Przekręcam się na drugą stronę łóżka, ciągnąc kołdrę za sobą. Wstając, nie oglądam się za siebie, okrywając moją gołą pupę, i daję drapaka do łazienki, gdzie zostawiłam moje ubrania, jak mówi moja pijana pamięć. Kiedy wreszcie wychodzę, całkowicie ubrana z wyjątkiem bielizny, on ma już na sobie spodnie od piżamy, a w ręce trzyma szklankę wody i ibuprom.
Za to ja w jednej ręce trzymam zwinięte w kłębek stringi, które wydały mi się zbyt obrzydliwe, by założyć je z powrotem po prysznicu, i które planuję wrzucić do torebki, kiedy wreszcie ją znajdę. Andy wręcza mi dwie tabletki, a ja popijam je całą szklanką wody.
– Dzięki.
– Nie ma problemu. Odwiózłbym cię do domu – patrzy na swój zegarek – ale powinienem za pół godziny być w szpitalu. Zdaje się, że zaspałem.
– Nie, w porządku. Wezmę taksówkę – macham mu.
Kiwa głową.
– Nie musisz. Możesz podrzucić mnie do pracy, a potem wziąć mój samochód. Nie będę go potrzebował. Przyjedź później i możemy zjeść razem kolację. Potem cię odwiozę.
– Nie mogę wziąć twojego samochodu. Co, jeśli nagle będziesz go potrzebował?
Podchodzi bliżej i chwyta moją brodę. Przeciąga kciukiem po moim policzku. W jego pięknych oczach dostrzegam wszystkie nasze wspólne wspomnienia. Po sposobie, w jaki zaciska szczęki, widzę, że walczy ze sobą, by nie przypomnieć mi o wszystkim, co nas łączyło.
– Będę przez cały dzień w pracy. Nie będę go potrzebował. I wiem, że zaczynamy od nowa, ale znamy się o wiele lepiej. Weź mój samochód i przyjedź później. Możesz mnie odebrać z pracy. To będzie dla ciebie dobra wymówka, jeśli jakiejś potrzebujesz, by zjeść ze mną kolację.
Zanim odchodzi, daje mi buziaka w skroń, pozostawiając mnie ze swoimi słowami. Patrzę, jak podnosi z oparcia krzesła parę spodni i wyciąga z nich kluczyki do samochodu. Bierze moją rękę i rozwija palce, kładąc klucze na mojej otwartej dłoni, a następnie zaciska palce z powrotem wokół nich.
– Daj mi parę minut, wezmę prysznic – mówi, zanim znika w łazience.
Chwytam klucze i powstrzymuję się przed pójściem za nim do łazienki. Tak prosto byłoby do niego dołączyć. O wiele trudniej jest pozostać w miejscu zamiast po prostu przyzwyczaić się do bycia parą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Nazwa nadana miastu Nowy Jork.
2.
W oryginale bohaterka mówi: _I blame it on the alcohol._ Tak brzmi też tytuł piosenki wykonywanej przez Jamiego Foxxa i T-Pain. Stąd pytanie Drew.
3.
Popularna w USA marka gumy do żucia w formie dużych białych pastylek pokrytych słodką warstwą.
4.
Zjawisko internetowe polegające na nagrywaniu osoby tańczącej potajemnie obok kogoś, kto w tym czasie zajmuje się czymś poważnym i nie zauważa osoby tańczącej.