Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

ZŁY. Odrodzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

ZŁY. Odrodzenie - ebook

Czy szczęście jest nam dane na zawsze? Dominik, znany kiedyś jako Zły, postanowił zostać uczciwym obywatelem. Jest szczęśliwy z ukochaną kobietą i ich dzieckiem. Brakuje mu tylko ojca i przyjaciela: jedynych osób z dawnego życia, które wiedzą, że to nie jego ciało kryje grób podpisany „Domenico Buscetta”. Tymczasem w Rzymie poznaje się dwójka młodych ludzi, którzy od początku mają się ku sobie. Wiele ich łączy, ale nie wiedzą, jak wiele też dzieli. Miłość rozwija się tam, gdzie nie powinno jej być, wyrasta jak roślina na skałach – uparcie i pomimo przeciwności. Jednak przeszłość nie pozwala tak łatwo o sobie zapomnieć... W Południowej Kalabrii ktoś szykuje się do zemsty i chce do tego wykorzystać niewinnych. Don Luciano zaczyna chorować i trafia na leczenie do stolicy. Musi komuś przekazać władzę. Czy w obliczu zagrożenia najbliższych Domenico odrodzi się jako Zły?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367355117
Rozmiar pliku: 829 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Maj 2019

Cza­sa­mi śni mi się daw­ne ży­cie. Wło­chy, Ka­la­bria, po­mi­do­ry… Na­sza far­ma w Bruz­ze­se, oj­ciec… Mój tata. Tak za nim tęsk­nię, a wiem, że naj­praw­do­po­dob­niej wi­ęcej go nie zo­ba­czę. Tyl­ko dzi­ęki nie­mu je­stem tym, kim je­stem. Dzi­ęki nie­mu mo­głem ode­jść, za­cząć nowe ży­cie. Mat­ka ‘Ndràn­ghe­ta nie wy­ba­cza, a ja je­stem jej wi­nien swo­ją śmie­rć.

Wła­śnie. Ma­fia, Ro­dzi­na. Po­ra­chun­ki, mor­der­stwa, ci­ągłe za­gro­że­nie. Cza­sem przed ocza­mi prze­la­tu­ją mi wszy­scy lu­dzie, któ­rych po­zba­wi­łem ży­cia. Nie by­łem tyl­ko try­bi­kiem w tej ma­chi­nie, to ja po­ci­ąga­łem za sznur­ki. To moja od­po­wie­dzial­no­ść… Nie zmniej­sza jej wca­le fakt, że dzi­ęki mnie po tym świe­cie cho­dzi kil­ku skur­wie­li mniej. Za­wsze naj­wa­żniej­szy był in­te­res Ro­dzi­ny. Pil­no­wa­łem go, aż oka­za­ło się, że dłu­żej nie po­tra­fię. Gdy­by nie tata i Lu­igi, już daw­no bym nie żył, ale to wca­le nie ozna­cza, że ży­cie da­ro­wa­no mi na za­wsze.

Często bu­dzę się w nocy prze­ra­żo­ny, spo­co­ny, ze zbyt szyb­ko bi­jącym ser­cem i nad­mia­rem ad­re­na­li­ny, ale wte­dy wi­dzę ten cud le­żący obok mnie i się uspo­ka­jam.

_Je­stem w domu, je­stem bez­piecz­ny. To był tyl­ko zły sen._

Iga mru­czy, przy­su­wa się do mnie. Duży, okrągły brzu­szek po­wo­du­je, że woli przy­tu­lić się do mnie ple­ca­mi, więc obej­mu­ję ją, po czym wtu­lam nos w jej wło­sy. Wdy­cham jej za­pach, ca­łu­ję ją w szy­ję, de­li­kat­nie ła­pię za wiel­kie pier­si, do któ­rych ci­ągle nie mogę się przy­zwy­cza­ić, i ści­skam z nad­mia­ru emo­cji.

_Po co ko­bie­tom w ci­ąży ta­kie pier­si? Prze­cież to jaw­na pro­wo­ka­cja…_

Zwy­kle kie­dy Iga się bu­dzi, ko­cham się z nią. Je­śli woli spać da­lej, ja też pró­bu­ję za­snąć. Znaj­du­ję się w moim ma­łym, pry­wat­nym nie­bie i ni­ko­mu nic do tego.

Ja, Do­me­ni­co Bu­scet­ta, nie­gdyś zna­ny jako _Il Male_, Zły, były boss ‘Ndràn­ghe­ty, jesz­cze rok temu naj­po­tężniej­szej ka­la­bryj­skiej ma­fii, je­stem te­raz zwy­kłym fa­ce­tem za­ko­cha­nym w swo­jej ko­bie­cie. Do­mi­nik Kasz­te­lan, któ­ry znik­nął z Pol­ski pra­wie dwa­dzie­ścia czte­ry lata temu, do­stał te­raz dru­gą szan­sę i zu­pe­łnie nowe ży­cie. Za­mie­rzam z tej szan­sy sko­rzy­stać!

Czy sta­łem się do­brym czło­wie­kiem? A czym jest do­bro? To tyl­ko jed­na z ka­te­go­rii fi­lo­zo­ficz­nych, prze­ci­wie­ństwo zła – ta­kiej sa­mej ka­te­go­rii. Kant mó­wił, że pra­wo mo­ral­ne jest w ka­żdym z nas. Cóż… ja nie mam so­bie nic do za­rzu­ce­nia. Zo­sta­wi­łem prze­szło­ść za sobą. Moja ro­dzi­na jest dla mnie naj­wa­żniej­sza, poza tym obie­ca­łem Idze, że sta­nę się uczci­wym i pra­wym oby­wa­te­lem, żeby ona, ofi­cer po­li­cji, nie mu­sia­ła się mnie wsty­dzić. I tak będzie.

Moja uko­cha­na to su­per­bo­ha­ter­ka sto­jąca na stra­ży pra­wa i po­rząd­ku, a ja je­stem tyl­ko za­ko­cha­nym fa­ce­tem. Będzie­my mie­li dziec­ko… Za do­mem mam sady ja­błko­we. Może nie przy­no­szą ogrom­nych zy­sków, ale dają do­ta­cję rol­ną z Unii Eu­ro­pej­skiej i mo­żli­wo­ść po­wol­ne­go pra­nia brud­nych pie­ni­ędzy, któ­re przy­wio­złem ze sobą. Mo­jej ro­dzi­nie ni­cze­go nie za­brak­nie.

– Ko­cham cię, Igo. Wyj­dziesz za mnie? – py­tam w nie­dzie­lę rano, kie­dy moja ko­bie­ta otwie­ra oczy.

Uśmie­cha się do mnie.

– Ja też cię ko­cham, Do­mi­ni­ku – od­po­wia­da. – Zgo­da, ale do­pie­ro jak uro­dzi się dziec­ko.

No cóż, nie mogę z nią po­le­mi­zo­wać. Mu­szę się po­go­dzić z jej de­cy­zją. Dla mnie naj­wa­żniej­sze, że po­wie­dzia­ła „tak”.

Nie wie­my, ja­kiej płci będzie na­sze ma­le­ństwo. To ma być nie­spo­dzian­ka.ROZDZIAŁ I
NOWE ŻYCIE

DO­MI­NIK
Trzy miesiące wcześniej, luty 2019

Iga wzi­ęła zwol­nie­nie le­kar­skie z pra­cy już od na­stęp­ne­go ty­go­dnia po na­szym wa­len­tyn­ko­wym spo­tka­niu we Wro­cła­wiu. Za­ufa­ła mi przy­naj­mniej w tej kwe­stii. Ja prze­cież tyl­ko chcia­łem ją chro­nić, a pra­ca w po­li­cji kry­mi­nal­nej nie jest od­po­wied­nia dla ci­ężar­nej ko­bie­ty. Na­wet je­śli nie­bez­pie­cze­ństwo w biu­rze jest mniej­sze niż na ak­cjach, ci­ągle zo­sta­je stres. Chcia­łem uchro­nić moją uko­cha­ną i na­sze ma­le­ństwo przed ca­łym złem tego świa­ta. Poza tym po­trze­bo­wa­li­śmy dużo cza­su, żeby od­bu­do­wać na­szą re­la­cję, któ­rą obo­je za­bu­rzy­li­śmy kłam­stwa­mi i nie­do­po­wie­dze­nia­mi. Cze­ka­ły nas pe­łne wy­zwań mie­si­ące.

Maj 2019

Kie­dy sko­ńczy­łem re­mont domu, przy­naj­mniej w środ­ku, Iga zgo­dzi­ła się wy­na­jąć swo­je miesz­ka­nie we Wro­cła­wiu i prze­pro­wa­dzić do mnie na wieś. W ko­ńcu mo­głem mieć uko­cha­ną ko­bie­tę cały czas przy so­bie.

Za­jąłem się też sa­dem, żeby za­czął przy­no­sić ja­kieś zy­ski. Może wie­le bra­ko­wa­ło mi do ty­tu­łu mi­strza rol­nic­twa, ale ca­łkiem zie­lo­ny też nie by­łem, w ko­ńcu wy­cho­wa­łem się na far­mie po­mi­do­ro­wej. Wie­dzia­łem co nie­co o na­wo­że­niu, ochro­nie ro­ślin, przy­ci­na­niu ga­łęzi i li­ści w celu lep­sze­go na­sło­necz­nie­nia owo­ców. Za­cząłem się do­kszta­łcać w lo­kal­nym kó­łku rol­ni­czym, gdzie przy­jęli mnie jak swo­je­go.

_Kur­czę, tata by­łby ze mnie taki dum­ny_ – my­śla­łem. _Za­wsze chciał, że­bym był po­rząd­nym czło­wie­kiem i za­ra­biał na ży­cie pra­cą wła­snych rąk. A on jest naj­lep­szym rol­ni­kiem, ja­kie­go znam._

Iga cie­szy­ła się, że zna­la­złem so­bie uczci­we za­jęcie, a ja nie za­mie­rza­łem wy­pro­wa­dzać jej z błędu co do praw­dzi­we­go po­cho­dze­nia mo­ich pie­ni­ędzy, któ­re prze­cież do­sta­łem od ojca za po­śred­nic­twem Lu­igie­go. Ży­li­śmy skrom­nie, nie rzu­ca­jąc się w oczy, ale też ni­cze­go nam nie bra­ko­wa­ło. I o to cho­dzi­ło.

Moja uko­cha­na ko­bie­ta no­si­ła w so­bie na­sze dziec­ko i bar­dzo do­brze zno­si­ła ci­ążę. Cho­dzi­łem z nią na ba­da­nia do le­ka­rza, żeby zo­ba­czyć tego ma­łe­go lu­dzi­ka i usły­szeć, jak bije mu ser­ce. To nie­sa­mo­wi­te uczu­cie. Usta­li­li­śmy, że nie będzie­my pod­glądać płci dziec­ka przed uro­dze­niem. Zresz­tą ma­le­ństwo wca­le nie chcia­ło się po­ka­zać.

12 czerwca 2019

Zo­sta­łem oj­cem. Tak, by­łem przy po­ro­dzie. Może i zro­bił się ze mnie mi­ęczak, ale ta­kie­go wy­da­rze­nia nie mo­głem opu­ścić. Iga, jak to ona, spi­sa­ła się bar­dzo dziel­nie. Wi­dzia­łem, że ją boli, ale nie oka­zy­wa­ła żad­nych ne­ga­tyw­nych emo­cji. Wte­dy po­my­śla­łem – nie pierw­szy raz zresz­tą, od kie­dy ją znam – że to ona z nas dwoj­ga jest od­wa­żniej­sza. W su­mie za­wsze tak było. To ona ura­to­wa­ła mi ży­cie, kie­dy by­li­śmy jesz­cze dzie­ćmi… A te­raz moja bo­ha­ter­ka Iga uro­dzi­ła na­sze dziec­ko.

Na­wet nie wy­obra­ża­łem so­bie, ile to emo­cji i ja­kie nie­sa­mo­wi­te uczu­cie przy­wi­tać na świe­cie no­we­go czło­wie­ka, do­pó­ki po­ło­żna nie ka­za­ła mi prze­ci­ąć pępo­wi­ny. Wte­dy zro­bi­ło mi się sła­bo.

Usły­sza­łem tyl­ko, jak Iga mówi ci­cho:

– Nie mu­sisz, Do­mi­nik.

– Ale chcę – od­po­wie­dzia­łem dziel­nie i wzi­ąłem się w ga­rść.

Iga uśmiech­nęła się i za­mknęła oczy. Nie pa­mi­ętam, czy kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem ją taką zmęczo­ną, ale uśmiech nie zni­kał jej z twa­rzy.

– Chce pan ją po­trzy­mać? – Usły­sza­łem głos po­ło­żnej, któ­ra zdąży­ła już zwa­żyć i zmie­rzyć na­szą cór­kę, za­ło­żyć bran­so­let­ki na jej ma­le­ńką rącz­kę i nó­żkę, i za­wi­nąć dzi­dzię w pie­lusz­kę.

Oczy­wi­ście, że chcia­łem. To była moja cór­ka. Uro­dzi­ła ją ko­bie­ta mo­je­go ży­cia. Zby­tek szczęścia jak dla ta­kie­go po­rąba­ne­go gang­ste­ra jak ja… Prze­pra­szam – by­łe­go gang­ste­ra.

Rzu­ci­łem okiem na Igę. Chy­ba za­snęła. Mu­sia­ła być na­praw­dę zmęczo­na.

– Na­tu­ral­nie, że chcę – od­po­wie­dzia­łem po­ło­żnej i wzi­ąłem od niej dziec­ko.

Kru­szyn­ka była tak ma­le­ńka, że całe jej cia­łko mie­ści­ło się na moim przed­ra­mie­niu, a głów­ka w dło­ni, ale ni­g­dy wcze­śniej nie po­my­śla­łem, że mó­głbym ko­goś aż tak bar­dzo ko­chać tyl­ko dla­te­go, że jest. Ja­sne, ko­cha­łem ro­dzi­ców, bab­cię i dziad­ka też, by­łem do sza­le­ństwa za­ko­cha­ny w Idze, ale mi­ło­ść ojca do cór­ki to coś ca­łkiem in­ne­go, co wła­śnie od­kry­łem.

– Wi­taj na świe­cie, moja ksi­ężnicz­ko Agniesz­ko. Ta­tuś cię ko­cha, wiesz? – po­wie­dzia­łem i usły­sza­łem chi­chot Igi.

– Na­praw­dę tak chcesz ją na­zwać? Nie będzie Do­mi­ni­ki?

– Oczy­wi­ście. Nie mo­żesz mi za­bro­nić, umó­wi­li­śmy się – przy­po­mnia­łem jej.

Rze­czy­wi­ście tak było. Usta­li­li­śmy z Igą, że ona wy­bie­rze imię dla chłop­ca, a ja dla dziew­czyn­ki. Na­wet przez chwi­lę nie roz­wa­ża­łem in­ne­go imie­nia niż to po mo­jej ma­mie. Zresz­tą Agniesz­ka oka­za­ła się do niej bar­dzo po­dob­na. Nie­sa­mo­wi­te są te geny, praw­da?

Ża­ło­wa­łem, że mama i tata nie mogą jej zo­ba­czyć. Mama nie żyła już od dwu­dzie­stu trzech lat, a tata… nie mógł w ża­den spo­sób zdra­dzić, że żyję, że po­mó­gł mi uciec. Za­stąpił mnie na sta­no­wi­sku capo ‘Ndràn­ghe­ty. Przy­jął na sie­bie obo­wi­ązek, któ­re­go ja ni­g­dy nie chcia­łem, żeby mnie ra­to­wać. Tak na­praw­dę od pa­ździer­ni­ka ze­szłe­go roku nie wie­dzia­łem, co się z nim dzie­je. Je­dy­ne in­for­ma­cje, ja­kie do­cie­ra­ły do mnie z Włoch, to wia­do­mo­ści w te­le­wi­zji i In­ter­ne­cie. Jed­na wiel­ka pro­pa­gan­da i kosz­mar­na ście­ma. Cza­sem, ogląda­jąc wło­ską te­le­wi­zję, mia­łem wra­że­nie, że wy­ku­pi­ła ją ma­fia, i ża­ło­wa­łem, że sam na to nie wpa­dłem, kie­dy jesz­cze by­łem capo. Me­dia by­ły­by wte­dy w rękach mo­jej Ro­dzi­ny, a nie tych idio­tów. Nie żeby z pol­ską te­le­wi­zją było le­piej… ale tu nie mia­łem ta­kich mo­żli­wo­ści jak kie­dyś we Wło­szech.

Tak więc brak ro­dzi­ców był je­dy­ną nie­do­god­no­ścią. Mu­sia­łem obe­jść się bez taty, bo prze­cież nie mo­głem już ni­g­dy po­je­chać do Włoch, a tu­taj to­czy­ło się te­raz praw­dzi­we ży­cie. Moje nowe ży­cie.

Pa­trząc w nie­bie­skie oczka Agniesz­ki Lu­cji, czu­łem, jak za­le­wa mnie mi­ło­ść, czu­ło­ść, tro­ska i tro­chę też… ogar­nia strach. Strach przed tym, że kie­dyś nie będę umiał jej ochro­nić. Cza­sem na­zy­wa­łem ją w my­ślach Agne­se Lu­cia Bu­scet­ta, ale nikt nie mógł się o tym do­wie­dzieć. Po­sta­no­wi­łem, że moja có­recz­ka ni­g­dy nie zo­sta­nie ma­fij­ną ksi­ężnicz­ką. Nikt nie będzie ukła­dał jej ży­cia, a przede wszyst­kim nikt jej nie za­gro­zi, bo wte­dy mia­łby do czy­nie­nia ze mną, a ja obie­ca­łem Idze, że sta­nę się lep­szy.

Choć prze­cież wca­le nie chcia­łem być do­bry dla złych lu­dzi.

Lipiec 2019

Agniesz­ka sko­ńczy­ła trzy ty­go­dnie, a ja przy­po­mnia­łem so­bie o czy­mś, co mia­łem zro­bić, kie­dy się uro­dzi… Wie­dzia­łem, że Iga nie będzie prze­ko­na­na i przyj­dzie mi użyć mnó­stwa per­swa­zji, żeby się zgo­dzi­ła, ale bar­dzo mi na tym za­le­ża­ło.

Mia­łem ogra­ni­czo­ne mo­żli­wo­ści. Jak mo­żna prze­ko­nać do cze­goś ko­bie­tę, któ­ra jest trzy ty­go­dnie po po­ro­dzie, więc nie mo­żna się z nią ko­chać, któ­ra jest nie­wy­spa­na, ma hu­śtaw­ki hor­mo­nal­ne, _baby blu­es_ i któ­rej pier­si słu­żą głów­nie do kar­mie­nia no­wo­rod­ka? Zna­jąc cha­rak­ter Igi, mu­sia­łem wy­my­ślić coś, z czym nie mo­gła­by dys­ku­to­wać.

Pi­ąte­go lip­ca, w pi­ątek wie­czo­rem, kie­dy Iga odło­ży­ła na­kar­mio­ną i śpi­ącą có­recz­kę do łó­żecz­ka, ubra­łem się cały na czar­no, bo wie­dzia­łem, że taki jej się naj­bar­dziej po­do­bam, i za­pro­si­łem ją na ko­la­cję, któ­rą sam przy­go­to­wa­łem.

– Do­mi­ni­ku, czy ty pró­bu­jesz mnie do cze­goś na­mó­wić ? – spy­ta­ła Iga, któ­ra, jak wi­dać, bez­błęd­nie zo­rien­to­wa­ła się w mo­ich ma­ni­pu­la­cyj­nych pla­nach.

_Kur­czę, jak ona mnie zna…_

Rżnąłem jed­nak głu­pa, uda­jąc, że zu­pe­łnie nie wiem, o co jej cho­dzi.

_Ja mia­łbym ją na­ma­wiać? Ja? Na­ma­wiać? Czy nie je­stem fa­ce­tem, o któ­rym ma­rzy ka­żda ko­bie­ta?_

– Nie, a dla­cze­go tak my­ślisz?

– Może dla­te­go, że od­sta­wi­łeś się na czar­no, a wiesz, jak mnie to kręci – od­pa­rła, ci­ągle po­dejrz­li­wie na mnie pa­trząc. – Wiesz prze­cież, dra­niu, że mu­szę wy­trzy­mać bez sek­su jesz­cze pra­wie trzy ty­go­dnie, więc wy­ja­śnij mi, z ła­ski swo­jej, o co cho­dzi. Byle szyb­ko!

_Kur­wa, chcę się oże­nić z de­tek­ty­wem… Po co mi to?_ – prze­mknęło mi przez myśl, ale za­raz po­my­śla­łem też: _Prze­cież to moja Iga. Od za­wsze wiem, jaka ona jest, i wła­śnie to naj­bar­dziej mnie w niej po­ci­ąga. To jed­no­cze­śnie moja pu­łap­ka i na­gro­da._

– Ko­cha­nie, zjedz ze mną ko­la­cję, któ­rą dla nas przy­go­to­wa­łem, i daj mi wszyst­ko wy­ja­śnić w moim wła­snym tem­pie i we­dług za­pla­no­wa­ne­go sce­na­riu­sza – po­pro­si­łem.

– Sce­na­riusz? – Brwi Igi po­szy­bo­wa­ły w górę. – Co to ma, do cho­le­ry, zna­czyć? Czy ty coś kom­bi­nu­jesz, Do­mi­ni­ku?

– Iguś, źle się wy­ra­zi­łem. Po pro­stu za­pla­no­wa­łem so­bie coś…

_Do­me­ni­co, weź się w ga­rść. Prze­cież ona nie da ci do­jść do sło­wa. Spy­cha cię do de­fen­sy­wy. Kto tu jest w ko­ńcu fa­ce­tem? –_ pró­bo­wa­łem się zmo­ty­wo­wać.

– To wy­raź się do­brze – od­burk­nęła, ci­ągle wku­rzo­na, a może na­wet co­raz bar­dziej wku­rzo­na.

Tego było za wie­le.

– Po­słu­chaj, jędzo ty moja – od­po­wie­dzia­łem, po czym zła­pa­łem ją za ra­mio­na i po­sa­dzi­łem na krze­śle. Naj­pierw po­ca­ło­wa­łem ją w usta, a po­tem zmu­si­łem, żeby po­pa­trzy­ła mi w oczy. – Zjesz ze mną ko­la­cję i wte­dy po­ga­da­my, ja­sne? Nie prze­ko­nasz mnie, że­bym pod­sze­dł do cie­bie z ki­jem. – Na­wi­ąza­łem do na­szej ulu­bio­nej „prze­ko­ma­rzan­ki” z cza­sów, kie­dy obo­je mie­li­śmy po sie­dem­na­ście lat. – Wiem, co to zna­czy, że mam od­cze­kać sze­ść ty­go­dni po po­ro­dzie, nie martw się – do­da­łem.

Choć szcze­rze mó­wi­ąc to wła­śnie wte­dy, kie­dy była taka py­ska­ta, bu­dził się we mnie zwierz. Ko­cha­łem tę ko­bie­tę ca­łym sobą i po­żąda­łem jej jak ni­ko­go in­ne­go. Chcia­łem ją mieć. Bar­dzo chcia­łem. Nie za­mie­rza­łem jed­nak zro­bić jej krzyw­dy.

– Nie pro­wo­kuj mnie więc. Mo­że­my już zje­ść?

– Mo­że­my. Co do­bre­go zro­bi­łeś?

– Frit­ta­tę, bru­schet­ty na pa­tel­ni i sa­łat­kę z po­mi­do­rów z moz­za­rel­lą. Po­mi­do­ry nie sma­ku­ją tak samo jak w domu, ale trud­no… – wes­tchnąłem.

– Ko­cha­nie. – Oczy Igi zro­bi­ły się czuj­ne. – Czy ty chcesz mi w ten spo­sób po­wie­dzieć, że tęsk­nisz za do­mem i ża­łu­jesz swo­jej de­cy­zji?

_Je­zu­niu, skąd ona bie­rze ta­kie po­my­sły?_

– Nie, Iguś – od­pa­rłem bez wa­ha­nia. – Pró­bu­ję ci po­wie­dzieć, że ty je­steś moim do­mem i ni­g­dy tego nie po­ża­łu­ję. Chcia­łem ci po­wie­dzieć coś wi­ęcej… ale naj­pierw zjedz.

– Do­brze. – Iga wy­da­wa­ła się chwi­lo­wo uspo­ko­jo­na, ale od cza­su do cza­su rzu­ca­ła mi py­ta­jące spoj­rze­nie.

Ko­la­cja wy­szła smacz­na, na­wet je­śli po­mi­do­ry po­cho­dzi­ły ze szklar­ni w Ho­lan­dii, a nie z Włoch, a pol­skich grun­to­wych jesz­cze nie było. Nic nie mo­gło mi po­psuć tego wie­czo­ru. W ko­ńcu za­cząłem się cie­szyć tą chwi­lą we dwo­je z Igą. Je­dli­śmy, prze­ko­ma­rza­li­śmy się, dys­ku­to­wa­li­śmy o tym, jak urządzi­my dom i ogród, żar­to­wa­li­śmy so­bie z re­ak­cji bra­ta Igi na nasz „po­wtór­ny zwi­ązek”.

_Rze­czy­wi­ście, Irek Mu­siał chciał obić mi gębę, kie­dy przy­je­chał bez za­po­wie­dzi do Igi i za­stał mnie w jej miesz­ka­niu. Moja ko­bie­ta prak­tycz­nie za­sło­ni­ła mnie wła­snym cia­łem, chcąc od­gro­dzić mnie od swo­je­go bra­ta, żeby żad­nej ze stron nie przy­szło do gło­wy się z nią prze­py­chać i żeby nie do­szło do ręko­czy­nów. Trud­no było mu się jed­nak dzi­wić. Irek my­ślał, że zo­sta­wi­łem Igę, kie­dy mie­li­śmy osiem­na­ście lat, i w su­mie rze­czy­wi­ście tak było. Jak się osta­tecz­nie oka­za­ło, z po­wo­du kosz­mar­ne­go nie­po­ro­zu­mie­nia, ale jed­nak. Miał pra­wo ob­wi­niać mnie o to, jak Iga się wte­dy czu­ła. Ale te­raz? Obo­je by­li­śmy do­ro­sły­mi lu­dźmi po trzy­dzie­st­ce, więc nie za­mie­rza­łem się z ni­cze­go tłu­ma­czyć bra­tu mo­jej ko­bie­ty._

_Irek uznał jed­nak, że zno­wu chcę na­mie­szać w gło­wie jego sio­stry i od tam­tej pory ze sobą nie roz­ma­wia­li­śmy._

_Iza­be­la po­trak­to­wa­ła mnie le­piej niż brat, ale też była ostro­żna. Jak po­wie­dzia­ła: „Fa­cet, któ­ry po­ja­wia się zni­kąd, kie­dy jego part­ner­ka jest w szó­stym mie­si­ącu ci­ąży, wy­da­je się co naj­mniej po­dej­rza­ny”. Iza jed­nak, w prze­ci­wie­ństwie do Irka, dała mi szan­sę i kie­dy wpro­wa­dzi­li­śmy się z Igą do wy­re­mon­to­wa­ne­go domu, za­częła re­gu­lar­nie nas od­wie­dzać. Na szczęście nie pa­mi­ęta­ła mnie z Włoch. Mu­sia­ła ca­łko­wi­cie wy­przeć z pa­mi­ęci tam­te wy­da­rze­nia. Dla mnie to aku­rat do­brze._

_Co do ro­dzi­ców Igi – oni nie pa­mi­ęta­li mnie na­wet z mło­do­ści. Zresz­tą któ­ry ro­dzic ko­ja­rzy chło­pa­ka czy dziew­czy­nę swo­je­go na­sto­let­nie­go dziec­ka? Osta­tecz­nie ucie­szy­li się, że ich pierw­sze wnu­cząt­ko jed­nak będzie mia­ło ojca, a wa­lecz­na Iga ja­kieś opar­cie, choć – Bo­giem a praw­dą – Iga ni­g­dy nie po­trze­bo­wa­ła opar­cia. To ja po­trze­bo­wa­łem jej bar­dziej niż ona mnie._

Na­wet naj­lep­sze je­dze­nie i naj­bar­dziej bez­tro­skie chwi­le kie­dyś się ko­ńczą. Po ko­la­cji Iga zno­wu zro­bi­ła tę minę z ga­tun­ku „prze­słu­cha­nie” i prze­wier­ca­ła mnie wzro­kiem. Z miej­sca się spo­ci­łem. Nie lu­bi­łem, kie­dy wy­cho­dził z niej gli­na. Mia­łem wra­że­nie, że jej by­stry umy­sł de­tek­ty­wa ana­li­zu­je mnie na wy­lot i od­czy­tu­je moje naj­skryt­sze my­śli.

– O czym chcia­łeś po­roz­ma­wiać? – spy­ta­ła.

– O nas, skar­bie – od­pa­rłem.

– I tyl­ko dla­te­go ubra­łeś się w te sek­sow­ne czar­ne ciu­chy i zro­bi­łeś nam wło­ską ko­la­cję? – nie do­wie­rza­ła.

– Nie tyl­ko dla­te­go. Iguś, pa­mi­ętasz, że jak by­łaś jesz­cze w ci­ąży, za­da­łem ci jed­no py­ta­nie…? – Za­wa­ha­łem się. To było głu­pie. Pew­nie za­da­łem jej wte­dy mnó­stwo py­tań. – Cho­dzi mi o to jed­no szcze­gól­ne – wy­ja­śni­łem, klęka­jąc przed nią na jed­no ko­la­no.

Wy­jąłem z kie­sze­ni pie­rścio­nek, któ­ry ku­pi­łem jesz­cze przed uro­dze­niem się Agniesz­ki. Był zło­ty, pi­ęk­ne zdo­bio­ny, ale bez ka­mie­nia. Do­kład­nie taki, ja­kie lu­bi­ła Iga.

– Czy te­raz za mnie wyj­dziesz? – spy­ta­łem, pa­trząc na jej twarz, przez któ­rą prze­bie­gły na­gle ró­żne emo­cje: od za­sko­cze­nia i prze­ra­że­nia, przez nie­do­wie­rza­nie, aż po ra­do­ść.

Kie­dy się uśmiech­nęła, już wie­dzia­łem, że wy­gra­łem to star­cie.

– Wsta­waj, Do­mi­nik! – Usły­sza­łem i za­ma­rłem.

– Słu­cham?

Moja mina mu­sia­ła być na­praw­dę ża­ło­sna, bo Iga na­gle za­częła się śmiać. Chi­chra­ła się tak, że pra­wie spa­dła z krze­sła.

_Boże, co ta ko­bie­ta ze mną robi? Ra­tuj, bo się tu za­raz roz­pła­czę i dia­bli we­zmą mój męski, mrocz­ny ima­ge…_IGA
Lipiec 2019

Śmia­łam się jak głu­pia. Nie mo­głam prze­stać. Wiem, to było ab­sur­dal­ne i nie­grzecz­ne z mo­jej stro­ny, ale oba­wia­łam się, że jemu cho­dzi­ło o coś zu­pe­łnie in­ne­go. Mój fa­cet się po­sta­rał, przy­go­to­wał ko­la­cję, ubrał się tak, żeby mi się po­do­bać, ale ja umie­ra­łam ze stra­chu, że mi te­raz po­wie: „to była po­my­łka…”. Kie­dy jed­nak usły­sza­łam jego py­ta­nie i uświa­do­mi­łam so­bie, że on na­praw­dę nie jest pe­wien mo­jej od­po­wie­dzi, prze­sta­łam się stre­so­wać, bo to mnie ja­koś tak… roz­ba­wi­ło.

W mo­ich oczach za­raz po­ja­wi­ły się łzy. Cho­le­ra wie, czy z po­wo­du prze­by­te­go stre­su, czy jed­nak tyl­ko ze szczęścia.

_Kur­czę, jed­nak py­ta­nie o rękę ko­bie­ty, któ­ra ma hu­śtaw­ki hor­mo­nal­ne po po­ro­dzie, nie jest do­brym po­my­słem. Bied­ny Do­mi­nik…_

– Ale… jak to? – Mina mo­je­go fa­ce­ta była co­raz głup­sza. – Igo?

– Wstań – po­wtó­rzy­łam, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad śmie­chem i łza­mi jed­no­cze­śnie. W ko­ńcu mi się to uda­ło.

Do­mi­nik pod­nió­sł się, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzro­ku. Miał minę, jak­by go ktoś pro­wa­dził na ska­za­nie.

Też wsta­łam i sta­nęłam na wprost nie­go.

– I… – za­czął Do­mi­nik, ale prze­rwa­łam mu, kła­dąc dwa pal­ce na jego ustach.

– Ciii… Nic nie mów, ko­cha­nie. Te­raz ja – oznaj­mi­łam, wy­ci­ąga­jąc pra­wą rękę w jego kie­run­ku. – Po­pro­szę o mój pie­rścio­nek.

– Zna­czy…

– Nie sko­ńczy­łam jesz­cze, skar­bie – upo­mnia­łam go.

Na­dal był zmie­sza­ny, ale po­wo­li się roz­po­ga­dzał, wkła­da­jąc pie­rścio­nek na mój pa­lec ser­decz­ny. Z roz­mia­rem tra­fił, więc pew­nie mie­rzył mi pa­lec ukrad­kiem, jak spa­łam.

– Tak, chcę być two­ją żoną. Mia­łeś ja­kieś wąt­pli­wo­ści? – spy­ta­łam.

– No, tro­chę…

– Głup­ta­sie… prze­cież ja cię ko­cham. Poza tym umó­wi­li­śmy się, że we­źmie­my ślub, kie­dy uro­dzi się dziec­ko, praw­da? Ale mnie dzi­siaj ze­stre­so­wa­łeś…

– Ja cie­bie? – Do­mi­nik naj­wy­ra­źniej nie wie­rzył w to, co usły­szał.

– Tak. Nie mia­łam po­jęcia, że za­da­łeś so­bie tyle tru­du, żeby po­pro­sić mnie o rękę – za­śmia­łam się. – Ba­łam się, że pró­bo­wa­łeś mi w ten spo­sób po­wie­dzieć, że chcesz wró­cić do Włoch… – wes­tchnęłam.

Zro­bił wiel­kie oczy, jak­by do­pie­ro do nie­go do­ta­rło, skąd mój śmiech i łzy.

– Ko­cha­nie… – Na­rze­czo­ny przy­ci­ągnął mnie do sie­bie i moc­no przy­tu­lił. – Ty i Agniesz­ka je­ste­ście dla mnie naj­wa­żniej­sze na świe­cie. Ni­g­dzie bym się bez was nie ru­szył, cho­ciaż… żal mi tro­chę, że tata nie może zo­ba­czyć swo­jej wnucz­ki – przy­znał po chwi­li.

– Wiem, ko­cha­ny – wes­tchnęłam i przy­tu­li­łam się do nie­go moc­niej, żeby po­czuł moje wspar­cie. – My­ślę jed­nak, że on nie po­zwo­li­łby ci tak ry­zy­ko­wać. Ja też na to nie po­zwo­lę. No i le­piej, żeby nikt z ‘Ndràn­ghe­ty nie do­wie­dział się o ist­nie­niu na­szej có­recz­ki, praw­da?

– To nie pod­le­ga dys­ku­sji – po­twier­dził. – Agu­sia jest na­szym naj­wi­ęk­szym skar­bem. Nikt się o niej nie do­wie. Ni­g­dy nie będzie ma­fij­ną ksi­ężnicz­ką – obie­cał mi.

– A ty jak się czu­jesz jako uczci­wy oby­wa­tel? Nie bra­ku­je ci daw­ne­go ży­cia?

– Nie bra­ku­je, Iguś.

– Mam na­dzie­ję, że po­wiesz mi, je­śli to się zmie­ni.

– Nie zmie­ni się – za­pew­nił. – Wiesz o wszyst­kim, co mnie do­ty­czy, i tak już zo­sta­nie. Zresz­tą, pani de­tek­tyw, bądźmy szcze­rzy – za­chi­cho­tał – przed tobą nic się nie ukry­je. Znasz mnie na wy­lot.

– Ty mnie też – mu­sia­łam przy­znać, choć nie­chęt­nie.

Miesz­ka­li­śmy ra­zem kil­ka mie­si­ęcy, a mia­łam wra­że­nie, że zna­my się całe ży­cie. Cho­ciaż… w su­mie tak wła­śnie było. Prze­cież spo­tka­li­śmy się i po­ko­cha­li­śmy jako dzie­cia­ki. Gdy­by nie ta dur­na po­my­łka, pew­nie po­szli­by­śmy ra­zem na stu­dia i od wie­lu lat by­li­by­śmy nie­roz­łącz­ni, choć nie wia­do­mo, jak wte­dy uło­ży­ły­by się spra­wy Do­mi­ni­ka z ma­fią. Te­raz uwa­ża­li go za zma­rłe­go, więc miał spo­kój, ale ba­łam się, że to nie ko­niec na­szych pro­ble­mów. Może dla­te­go za­re­ago­wa­łam tak ner­wo­wo na myśl, że on mó­głby chcieć tam wró­cić. By­łam w nim bez­na­dziej­nie za­ko­cha­na, taka praw­da.

_Od kie­dy oka­za­ło się, że Do­mi­nik nie tyl­ko żyje, lecz ta­kże prze­mie­rzył pół Eu­ro­py, żeby zmy­lić ewen­tu­al­ne po­ści­gi i w ko­ńcu tra­fić do mnie, zro­zu­mia­łam, że nie po­tra­fi­ła­bym bez nie­go żyć. Nie­wa­żne, że był gło­wą naj­gro­źniej­szej ro­dzi­ny ma­fij­nej we Wło­szech. Nie my­śla­łam już o tym, ilu lu­dzi przez nie­go cier­pia­ło i ja­kie krzyw­dy wy­rządził, po­mi­nąw­szy fakt, że okra­dał swój kraj i ob­ra­cał nie­le­gal­ny­mi mi­liar­da­mi euro. Nic nie mia­ło zna­cze­nia, od­kąd uj­rza­łam go ży­we­go, ca­łe­go i zdro­we­go po tym, jak roz­pa­cza­łam przez kil­ka mie­si­ęcy, gdy my­śla­łam, że już ni­g­dy wi­ęcej go nie zo­ba­czę. Jego „zmie­nię się dla cie­bie” brzmia­ło w mo­ich uszach jak naj­pi­ęk­niej­sza me­lo­dia. Uwie­rzy­łam w nią, bo chcia­łam._

– Od­pły­nęłaś, ko­cha­nie – za­uwa­żył Do­mi­nik, ci­ągle mnie do sie­bie tu­ląc.

– Nie my­śla­łam o ni­czym szcze­gól­nym. Chy­ba je­stem już trosz­kę zmęczo­na – skła­ma­łam bez za­jąk­ni­ęcia, nie chcąc przy­zna­wać się do swo­ich my­śli. – Wo­la­ła­bym się po­ło­żyć, bo Aga pew­nie będzie mnie w nocy męczy­ła – do­da­łam dla wy­ja­śnie­nia.

To aku­rat była już praw­da. Mała bu­dzi­ła się na je­dze­nie co trzy go­dzi­ny w dzień i w nocy. Mia­łam jesz­cze chwi­lę, żeby wzi­ąć prysz­nic, a po­tem cze­ka­ło mnie na­stęp­ne kar­mie­nie przed pierw­szym snem.

– Tak… doba mat­ki no­wo­rod­ka nie dzie­li się na dzień i noc, tyl­ko na pory snu i kar­mie­nia… – po­ska­rży­łam się.

– Wiem, że na ra­zie w nie­wie­lu rze­czach mogę ci po­móc, ale gdy­byś po­trze­bo­wa­ła cze­go­kol­wiek, obu­dź mnie – przy­po­mniał.

– Dzi­ęku­ję, ko­cha­nie.

Za­nim Do­mi­nik się od­su­nął, po­ca­ło­wał mnie jesz­cze w usta, sta­ra­jąc się zro­bić to czu­le, co jed­nak nie za bar­dzo mu wy­szło. Kie­dy od­da­łam po­ca­łu­nek, po­głębił go. Zro­bi­ło się na­mi­ęt­nie. Po­czu­łam, że on le­d­wo pa­nu­je nad swo­im pod­nie­ce­niem, ale po chwi­li ode­rwał się od mo­ich ust i od­su­nął de­li­kat­nie.

– Prze­pra­szam, ko­cha­na, po­nio­sło mnie trosz­kę… – wes­tchnął.

– Nie prze­pra­szaj za to, że mnie ko­chasz i pra­gniesz. – Uśmiech­nęłam się do nie­go. – Ale le­piej nie idź za mną do ła­zien­ki. – Za­chi­cho­ta­łam mi­mo­wol­nie i wca­le nie spe­cjal­nie za­ko­ły­sa­łam bio­dra­mi.

– Masz ra­cję, nie pój­dę, to nie by­łby naj­lep­szy po­my­sł – przy­znał, choć po jego oczach wi­dzia­łam, że prze­szło mu to przez myśl.

Nie mie­li­śmy jed­nak wy­bo­ru, więc le­piej było nie pro­wo­ko­wać się na­wza­jem.

Wzi­ęłam szyb­ki prysz­nic i w to­tal­nie nie­sek­sow­nej pi­ża­mie mat­ki kar­mi­ącej ru­szy­łam do sy­pial­ni. Do­mi­nik po­sze­dł się kąpać. Agu­sia jesz­cze spa­ła, a ja przyj­rza­łam się so­bie w lu­strze. Wy­gląda­łam jak nor­mal­na ko­bie­ta trzy ty­go­dnie po po­ro­dzie. Na­praw­dę nic szcze­gól­ne­go. Wiel­kie i ci­ężkie od mle­ka pier­si, lek­ko roz­ci­ągni­ęta skó­ra na brzu­chu…

_Co ten Do­mi­nik we mnie wi­dzi?_ – prze­mknęło mi przez myśl.

W tym mo­men­cie jed­nak usły­sza­łam, że cór­ka się prze­bu­dzi­ła, więc za­jęłam się nią, a nie za­sta­na­wia­niem się nad wła­snym nie­za­do­wa­la­jącym wy­glądem.

Do­mi­nik spędził w ła­zien­ce tyle cza­su, że zdąży­łam na­kar­mić Agu­się i zno­wu ją uśpić. Wsze­dł do sy­pial­ni aku­rat wte­dy, kie­dy od­kła­da­łam ją do łó­żecz­ka. Pod­sze­dł do mnie ci­cho i de­li­kat­nie ob­jął od tyłu, a po­tem za­nu­rzył nos w mo­ich wło­sach, żeby móc wdy­chać ich za­pach.

– Ko­cham cię, jędzo ty moja – szep­nął mi wprost do ucha.

Po­czu­łam przy­jem­ny dreszcz i jęk­nęłam, wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze.

– Wi­dzę, że dzia­łam na cie­bie tak, jak ty na mnie – mruk­nął za­do­wo­lo­ny, kie­ru­jąc nas w stro­nę łó­żka.

– Pew­nie, że tak – przy­zna­łam. – Co ro­bi­łeś tak dłu­go w ła­zien­ce? – Nie mo­głam po­wstrzy­mać się od za­da­nia tego py­ta­nia, choć do­sko­na­le wie­dzia­łam, co ro­bił… Mia­łam na­wet ocho­tę mu w tym po­móc.

– Roz­my­śla­łem o tym, jak prze­jąć wła­dzę nad świa­tem… za po­mo­cą ja­błek – za­śmiał się ci­cho, żeby nie obu­dzić na­szej có­recz­ki. – Może prze­ro­bię je na sok?

Zdu­si­łam chi­chot.

_Ko­cham cię, mój do­bry zło­czy­ńco_ – po­my­śla­łam.

– Do­bra­noc, ko­cha­nie – po­wie­dzia­łam jed­nak, ukła­da­jąc się do snu na jego ra­mie­niu.

– Do­bra­noc, ko­cha­nie. – Usły­sza­łam od­po­wie­dź, a po­tem po­czu­łam de­li­kat­ny po­ca­łu­nek na czo­le.

Od­pły­nęłam od razu.Luciano
Bruzzese, czerwiec 2019

To był trzy­na­sty czerw­ca. Prze­bu­dzi­łem się rano, pe­łen dziw­nych prze­czuć. Nie wiem cze­mu, ale w nocy mia­łem za­gad­ko­wy sen.

_Wi­dzia­łem mo­je­go syna, i to w to­wa­rzy­stwie jego mat­ki. We śnie był tak mło­dy jak wte­dy, gdy zo­ba­czy­łem go pierw­szy raz. Wy­glądał jak dwu­na­sto­la­tek, a jed­nak mó­wił i za­cho­wy­wał się jak do­ro­sły._

_„Tato, co po­czu­łeś, kie­dy do­wie­dzia­łeś się, że je­steś oj­cem?”, spy­tał sy­nek. „Nie­wy­obra­żal­ną dumę”, od­po­wie­dzia­łem mu zgod­nie z praw­dą. Co z tego, że oprócz dumy po­czu­łem też strach, że mnie nie po­ko­cha, i żal, że nie było mnie przy nim w naj­wa­żniej­szych pierw­szych la­tach jego ży­cia? „Tato, ja też je­stem tatą”, usły­sza­łem wte­dy, a po­tem Do­me­ni­co znik­nął._

_Je­stem dziad­kiem?_

_Zo­sta­ła tyl­ko Agniesz­ka. „Co się sta­ło, moja uko­cha­na?”, spy­ta­łem. „Cze­mu przy­szłaś dziś do mnie z na­szym sy­nem? Czy­żby coś mu gro­zi­ło?” „Nie, wszyst­ko z nim w po­rząd­ku”, od­pa­rła. „Co za ulga… To praw­da, że Do­me­ni­co ma dziec­ko?” „Tak, mamy wnucz­kę”. „Dzi­ęku­ję, że mi to mó­wisz, uko­cha­na. To naj­lep­sza wia­do­mo­ść, jaką do­sta­łem od lat. Wła­ści­wie naj­lep­sza, od kie­dy się do­wie­dzia­łem, że mam syna”. „Przy­szłam cię ostrzec, Lu­cia­no. Mu­sisz za­dbać o sie­bie”, po­wie­dzia­ła wte­dy moja Agne­se. „Jak to?”, zdzi­wi­łem się. „Pa­mi­ętasz tę kli­ni­kę w Rzy­mie, w któ­rej szu­ka­łeś dla mnie ra­tun­ku? Jedź tam jak naj­szyb­ciej”, po­wie­dzia­ła i znik­nęła._

Wo­ła­łem ją jesz­cze przez ja­kiś czas, ale nie po­ka­za­ła się po­now­nie.

Rano pa­mi­ęta­łem wszyst­ko. Za­wsze tak było, kie­dy śni­ła mi się ona. Cza­sa­mi do mnie przy­cho­dzi­ła, żeby po­roz­ma­wiać o nas lub o Do­mi­ni­ku, ale częściej ro­bi­ła to wte­dy, kie­dy był jesz­cze dziec­kiem. Na­dal pa­mi­ęta­łem, jak syn się ze mnie śmiał, kie­dy mu po­wie­dzia­łem, że roz­ma­wiam z jego mamą… Te­raz jed­nak uko­cha­na przy­szła mnie ostrzec. Mu­sia­łem jej po­słu­chać.

Tego sa­me­go dnia we­zwa­łem więc do sie­bie Lu­igie­go Moz­zę, mo­je­go za­ufa­ne­go czło­wie­ka i naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la mo­je­go syna. Lu­igi był jed­nym z nie­licz­nych człon­ków Ro­dzi­ny, któ­rzy po­zo­sta­li na wol­no­ści. Pew­nie dla­te­go, że nie pe­łnił żad­nej wa­żnej funk­cji i nikt nie trak­to­wał go po­wa­żnie, może poza Do­me­ni­kiem. To dzi­ęki sy­no­wi wie­dzia­łem, komu mogę za­ufać. Lu­igi nie za­wió­dł ani mnie, ani jego. Po­mó­gł mi go ura­to­wać.

– Słu­cham, don Lu­cia­no? – Lu­igi skło­nił gło­wę w wy­ra­zie sza­cun­ku, wi­ta­jąc się ze mną.

Chciał po­ca­ło­wać moją dłoń, ale mach­nąłem nią i ka­za­łem mu usi­ąść.

– Mam dla cie­bie za­da­nie, mój mło­dy Moz­za. – Uśmiech­nąłem się po­bła­żli­wie.

Lu­igi miał trzy­dzie­ści pięć lat, żonę i dzie­ci, był w wie­ku mo­je­go syna, ale mnie obaj wy­da­wa­li się tacy mło­dzi…

– Je­stem na ka­żdy twój roz­kaz, don Lu­cia­no – za­pew­nił Lu­igi.

– Jak to się sta­ło, że tyl­ko my dwaj z na­szej Ro­dzi­ny się osta­li­śmy? – spy­ta­łem w przy­pły­wie no­stal­gii. – I dla­cze­go mamy tak nie­wie­lu lu­dzi?

– My­ślę, że to dla­te­go, że Do­me­ni­co za­dbał, aby nic nie łączy­ło nas z in­te­re­sa­mi ma­fii. Żad­ne kon­ta, pral­nie pie­ni­ędzy, przy­kryw­ki. Dla wła­dzy obaj je­ste­śmy tyl­ko rol­ni­ka­mi z Po­łud­nia – za­uwa­żył mło­dy Moz­za.

– Mądry jest ten mój sy­nek. Tak za nim tęsk­nię, Lu­igi…

– Ja też. Ale chy­ba nie we­zwał mnie pan po to, żeby wspo­mi­nać Do­me­ni­ca?

– Nie, Lu­igi, masz ra­cję. Będę mu­siał wy­je­chać na ja­kiś czas…

– Jak to?

– Moz­za, nie prze­ry­waj z ła­ski swo­jej – zi­ry­to­wa­łem się, ale on tyl­ko za­chi­cho­tał. – To cię bawi?

– Tak, bo to samo mó­wił mi Do­me­ni­co, kie­dy wcho­dzi­łem mu w sło­wo. Nie zwró­ci­łem wcze­śniej uwa­gi na to, jak bar­dzo jest do pana po­dob­ny.

Pu­ści­łem ten ko­men­tarz mimo uszu. Do­sko­na­le wie­dzia­łem, że tak było.

– Tak więc będę mu­siał wy­je­chać i ktoś po­wi­nien nad­zo­ro­wać pra­cę na mo­jej far­mie – kon­ty­nu­owa­łem.

– Ale wró­ci pan, don Lu­cia­no?

– Mam na­dzie­ję, mój dro­gi, mam na­dzie­ję… Wiesz, w ze­szłym roku sko­ńczy­łem sze­śćdzie­si­ąt lat i wy­pa­da­ło­by się prze­ba­dać.

– Źle się pan czu­je?

– Nie, to tyl­ko ba­da­nia pro­fi­lak­tycz­ne, ale nie chcę zo­sta­wiać far­my bez opie­ki w szczy­to­wym se­zo­nie. To jak będzie? Zaj­miesz się nią?

– To dla mnie za­szczyt, don Lu­cia­no.

– Cie­szę się, że mogę na cie­bie li­czyć.

Osiem miesięcy wcześniej, październik 2018

Nie mo­głem po­stąpić ina­czej. Kie­dy mój daw­ny przy­ja­ciel do­nió­sł mi o tym, jak rada za­mie­rza uka­rać mo­je­go je­dy­ne­go syna, uzna­łem, że mu­szę po­móc mu uciec i za­cząć nowe ży­cie. W tym celu we­zwa­łem Lu­igie­go Moz­zę.

Kie­dy wy­ja­śnia­łem mło­de­mu ko­men­dan­to­wi ‘Ndràn­ghe­ty, na czym ma po­le­gać jego za­da­nie, wi­dzia­łem, jak prze­ra­że­nie na jego twa­rzy ustępu­je po­wo­li de­ter­mi­na­cji. Tak, do­brze wy­bra­łem. On nie tyl­ko był wier­nym kom­pa­nem Do­me­ni­ca, ale też ko­chał go jak bra­ta. Mo­głem mu za­ufać. Po­wie­rzy­łem więc ży­cie mo­je­go syna w ręce chło­pa­ka, dla któ­re­go za­wsze było miej­sce w na­szym domu, bo w wie­ku szes­na­stu lat stra­cił ro­dzi­ców i Ro­dzi­na oto­czy­ła go opie­ką. I nie za­wio­dłem się.

Lu­igi prze­ka­zał Do­me­ni­co­wi rze­czy i pie­ni­ądze oraz upo­zo­ro­wał jego śmie­rć w dro­dze po­ra­chun­ków gang­ster­skich, czym po­mó­gł mu w uciecz­ce. Wie­dzia­łem, kto za­jął miej­sce mo­je­go syna – zdraj­ca Fran­ce­sco Ve­not­ti, któ­ry zo­stał już wcze­śniej zdjęty ze sta­no­wi­ska ko­men­dan­ta. Nie ró­żni­li się wzro­stem ani po­stu­rą, a szcząt­ki i tak były w strasz­nym sta­nie. Zi­den­ty­fi­ko­wa­łem de­na­ta jako mo­je­go syna, żeby uła­twić Do­me­ni­co­wi nowe ży­cie. Ofi­cjal­nie Do­me­ni­co Bu­scet­ta zgi­nął. Po­cho­wa­łem go, uda­wa­łem ża­ło­bę, ale wie­dzia­łem, że mój sy­nek jest bez­piecz­ny, i to było naj­wa­żniej­sze.

Do­my­śla­łem się, do­kąd po­je­dzie. Było tyl­ko jed­no pa­ństwo w Eu­ro­pie, gdzie Do­mi­nik mógł te­raz być. Pol­ska. Kraj, w któ­rym się uro­dził, któ­re­go język znał. Miał też do­ku­men­ty wy­sta­wio­ne na pol­skie na­zwi­sko, co wie­le uła­twia­ło. Przede wszyst­kim jed­nak miesz­ka­ła tam Iga. No i, co naj­wa­żniej­sze, nikt poza mną o tym nie wie­dział.

Rzym, lipiec 2019

– Pa­nie Bu­scet­ta, nie mam do­brych wia­do­mo­ści. – Usły­sza­łem głos le­ka­rza, któ­ry do­pie­ro mnie ba­dał. – Guz jest spo­ry, mu­si­my zro­bić biop­sję. Pro­szę pod­pi­sać zgo­dę na le­cze­nie i zo­stać w szpi­ta­lu.

_A więc tak to ze mną będzie? Za­bi­je mnie ten sam drań, któ­ry tyle lat temu za­brał mi Agniesz­kę?_

Nie za­mie­rza­łem nad sobą roz­pa­czać. Mia­łem pra­wie sze­śćdzie­si­ąt je­den lat, wy­cho­wa­łem syna, mo­żli­we, że już mia­łem wnucz­kę. Tak przy­naj­mniej twier­dzi­li moi naj­bli­żsi w nie­daw­nym śnie. Moja uko­cha­na zma­rła przed­wcze­śnie. Ja nie mia­łem na co na­rze­kać, prze­ży­łem swo­je.

– Oczy­wi­ście, pod­pi­szę – zgo­dzi­łem się. Sko­ro Agniesz­ka ka­za­ła mi się le­czyć, nie za­mie­rza­łem jej się sprze­ci­wiać.

– Kogo za­wia­do­mić? Ma pan ko­goś bli­skie­go? Dzie­ci? – spy­tał, a mnie coś zła­pa­ło za ser­ce…

– Nie. Pro­szę nie wpi­sy­wać ni­ko­go.

Szu­ka­nie Do­me­ni­ca w ta­kich wa­run­kach nie wcho­dzi­ło w grę. Zresz­tą mu­sia­łem się sku­pić na le­cze­niu. Jesz­cze nie że­gna­łem się ze świa­tem.

Kie­dy by­łem już pe­wien, że spędzę dłu­ższy czas w Rzy­mie, za­dzwo­ni­łem do Lu­igie­go i ka­za­łem mu do sie­bie przy­je­chać.

Na dru­gi dzień był w szpi­ta­lu.

– Co się sta­ło, don… – za­ci­ął się Lu­igi, gdy zo­rien­to­wał się z opó­źnie­niem, że nie je­ste­śmy na far­mie w Ka­la­brii, tyl­ko w pry­wat­nej kli­ni­ce w Rzy­mie.

– Mów mi tu „wuj­ku Lu­cia­no”, Lu­igi – po­pro­si­łem.

– Oczy­wi­ście, wuj­ku Lu­cia­no.

– Jak wi­dzisz, cho­ru­ję. Spędzę tu tro­chę cza­su, dla­te­go te­raz to ty będziesz stał na cze­le Ro­dzi­ny – po­in­for­mo­wa­łem go.

– Co? Ja? Ale ja się nie na­da­ję! – za­pro­te­sto­wał ca­łym sobą mło­dy Moz­za.

– Nikt nie na­da­je się bar­dziej od cie­bie. Dbaj o far­mę i o Ro­dzi­nę – po­le­ci­łem mu.

– Tak jest, d… wuj­ku Lu­cia­no – od­po­wie­dział, re­flek­tu­jąc się w porę, żeby zno­wu nie na­zwać mnie „do­nem”.

Lu­igi wy­je­chał z po­wro­tem do Ka­la­brii, a ja sku­pi­łem się na wal­ce z cho­ro­bą. Nie za­mie­rza­łem się pod­dać. Mia­łem jesz­cze je­den cel w ży­ciu: zo­ba­czyć Do­me­ni­ca i moją wnucz­kę.LU­IGI
Rzym, lipiec 2019

Don Lu­cia­no Bu­scet­ta po­wie­dział, że jest cho­ry i chcia­łby, że­bym za­stąpił go na sta­no­wi­sku capo. Ja, idio­ta, pro­sty rol­nik z Po­łud­nia, mia­łbym zo­stać sze­fem ma­fii? Ja? Nie mo­głem w to uwie­rzyć. To był za­szczyt, szef ob­da­rzył mnie ogrom­nym za­ufa­niem, ale na­dal nie sądzi­łem, że­bym się do tego nada­wał.

Na­sza or­ga­ni­za­cja nie była ca­łkiem roz­bi­ta. Ow­szem, zgi­nął capo (przy­naj­mniej ofi­cjal­nie), naj­wa­żniej­si przed­sta­wi­cie­le Ro­dzi­ny, któ­rzy czer­pa­li zy­ski z na­szych in­te­re­sów, po­szli do wi­ęzie­nia, rządo­wi prze­jęli pie­ni­ądze or­ga­ni­za­cji (przy­naj­mniej te, któ­re zna­le­źli, bo Do­me­ni­co zdążył tro­chę ukryć), a inne ma­fie wi­ęk­szą część źró­deł zy­sków, ale nie zo­sta­li­śmy z ni­czym. Mie­li­śmy zie­mię i wier­nych lu­dzi. To była tyl­ko kwe­stia cza­su, kie­dy od­bu­du­je­my daw­ną po­tęgę. Na­dal jed­nak nie uwa­ża­łem, że na­da­ję się do tej roli. Nikt mnie tu ni­g­dy nie po­wa­żał. Nie mia­łem au­to­ry­te­tu wy­ni­ka­jące­go z na­zwi­ska ani wy­kszta­łce­nia czy oby­cia Do­me­ni­ca. Na po­zy­cję mu­sia­łem pra­co­wać ci­ężej niż inni.

Bruzzese, sierpień 2019

Don Lu­cia­no Bu­scet­ta wró­cił na krót­ko ze szpi­ta­la i na po­cząt­ku sierp­nia we­zwał wszyst­kich do sie­bie. Ofi­cjal­nie był to dzień uro­dzin Do­me­ni­ca i chciał uczcić pa­mi­ęć syna w to­wa­rzy­stwie człon­ków Ro­dzi­ny, ale obaj wie­dzie­li­śmy, że jest jesz­cze inna oka­zja. Wte­dy też ogło­sił ze­bra­nym swo­ją de­cy­zję.

– _Miei cari ami­ci…_¹ – ode­zwał się jako pierw­szy – jak wie­cie, nie mam już syna, a nie­daw­no do­wie­dzia­łem się, że cho­ru­ję. Chcia­łbym na czas cho­ro­by i re­kon­wa­le­scen­cji prze­ka­zać za­rządza­nie moją far­mą i ro­dzi­ną.

– Kogo spo­tka ten za­szczyt, don Lu­cia­no? – od­wa­żył się ktoś spy­tać.

– Wła­śnie w tym celu was we­zwa­łem. Nie zrze­kam się wła­dzy ca­łkiem, a je­dy­nie po­trze­bu­ję za­stęp­stwa, dla­te­go chcia­łbym wam to ogło­sić już dziś. Na sta­no­wi­sku na rok za­stąpi mnie… Lu­igi Moz­za. – Don Lu­cia­no pod­sze­dł i po­ło­żył mi rękę na ra­mie­niu.

Oczy wszyst­kich zwró­ci­ły się na mnie. Czu­łem się jed­no­cze­śnie dum­ny i za­że­no­wa­ny taką aten­cją.

– Jak to: Lu­igi? – spy­tał ktoś z tyłu.

Nie ob­ró­ci­łem się, choć ręka mnie świerz­bi­ła, żeby pla­snąć bez­czel­ne­go typa w twarz. Po­dej­rze­wa­łem kto to.

– Taka jest moja de­cy­zja – od­po­wie­dział spo­koj­nie don Lu­cia­no. – Nie­dłu­go wra­cam do szpi­ta­la. Mój dom, far­ma oraz Ro­dzi­na po­zo­sta­ją pod opie­ką Lu­igie­go Moz­zy. No­we­go dona mo­że­cie wy­brać do­pie­ro w przy­pad­ku mo­jej śmier­ci, ale… – za­chi­cho­tał – po­wstrzy­maj­cie swo­je za­pędy. Jesz­cze nie wy­bie­ram się na tam­ten świat – do­dał już po­wa­żniej.

I tak ja, Lu­igi Moz­za, przez wszyst­kich wy­śmie­wa­ny, nie­do­ce­nio­ny w ży­ciu przez ni­ko­go poza Do­me­ni­co i jego oj­cem zo­sta­łem pe­łni­ącym obo­wi­ąz­ki capo ‘Ndràn­ghe­ty. W oczach mia­łem łzy i don Lu­cia­no to wi­dział, dla­te­go przy­tu­lił mnie i nie po­zwo­lił mi się ob­ró­cić do ze­bra­nych, do­pó­ki nie usły­szał, że mój od­dech się uspo­ko­ił.

– Dzi­ęku­ję – po­wie­dzia­łem ci­cho.

– Nie ma spra­wy, Lu­igi. Ja je­stem ci wi­nien o wie­le wi­ęcej niż ty mnie.

Nie była to zu­pe­łnie praw­da, a przy­naj­mniej nie w mo­ich oczach. Na­wet ro­dzi­ce nie zro­bi­li dla mnie tyle, co ten czło­wiek i jego syn.

Dwadzieścia jeden lat wcześniej, maj 1998
Arfuso, Kalabria

– Je­steś głu­pi, Lu­igi, je­steś za­ka­łą ro­dzi­ny! – krzy­czał mój oj­ciec, okła­da­jąc mnie pi­ęścia­mi. – Ni­g­dy ni­cze­go nie osi­ągniesz, nie masz szans na od­po­wied­nią po­zy­cję w Ro­dzi­nie!

Co za­ska­ku­jące, nie krzy­czał tak dla­te­go, że nie za bar­dzo chcia­łem się uczyć i kiep­sko szło mi w szko­le. Gdy­by nie Do­me­ni­co, pew­nie w ogó­le nie za­li­czy­łbym nie­któ­rych przed­mio­tów. Po pro­stu nie wcho­dzi­ły mi do gło­wy… Mój je­dy­ny przy­ja­ciel, Do­me­ni­co, był moim zu­pe­łnym prze­ci­wie­ństwem. Choć przy­je­chał do Ka­la­brii w wie­ku dwu­na­stu lat i na po­cząt­ku mó­wił po wło­sku ze śmiesz­nym ak­cen­tem, szyb­ko zo­stał szkol­nym pry­mu­sem. Mój oj­ciec krzy­czał te­raz na mnie wła­śnie dla­te­go, że spędza­łem za dużo cza­su z Do­me­ni­kiem i za­po­mnia­łem podłączyć wodę do pod­le­wa­nia po­mi­do­rów, przez co mu­siał świe­cić ocza­mi przed sze­fem.

Ro­dzi­na Moz­za od za­wsze pra­co­wa­ła w ma­jąt­ku Bu­scet­tów. Oni byli sze­fa­mi, a my pra­cow­ni­ka­mi. Oni sta­li też na cze­le Ro­dzi­ny ‘Ndràn­ghe­ty, a sta­ry Do­me­ni­co Bu­scet­ta, se­nior rodu i dzia­dek mo­je­go przy­ja­cie­la, był _capo di tut­ti capi_, sze­fem wszyst­kie­go. Po nim przy­wód­cą Ro­dzi­ny miał zo­stać jego syn, oj­ciec mo­je­go przy­ja­cie­la, Lu­cia­no, a w ko­ńcu mia­ła przy­jść też ko­lej na Do­me­ni­ca.

Mój oj­ciec był dum­ny z tego, że mogę przy­ja­źnić się z przy­szłym sze­fem Ro­dzi­ny, ale i tak uwa­żał mnie za bez­u­ży­tecz­ne­go idio­tę, o czym nie omiesz­kał przy­po­mnieć w ta­kich chwi­lach jak ta… Ja uwa­ża­łem Do­me­ni­ca po pro­stu za przy­ja­cie­la. Nie lu­bi­łem go dla­te­go, że kie­dyś miał zo­stać moim sze­fem. Był dla mnie od­skocz­nią, uciecz­ką od mo­je­go mar­ne­go ży­cia.

Oj­ciec tego wie­czo­ru strasz­nie mi wlał. Ni­g­dy o tym nie za­pom­nę, bo dla czter­na­sto­let­nie­go chło­pa­ka to był wstyd. Na­stęp­ne­go dnia nie po­sze­dłem do szko­ły, bo nie umia­łem ukryć si­nia­ków, przez co wsty­dzi­łem się jesz­cze bar­dziej.

Po szko­le przy­sze­dł do mnie Do­me­ni­co. Usły­sza­łem tyl­ko, jak w drzwiach mówi do mo­jej mat­ki:

– Dzień do­bry, pani Moz­za, przy­sze­dłem do Lu­igie­go, bo nie było go dziś w szko­le.

– Pro­szę we­jść, pa­ni­czu Bu­scet­ta – od­po­wie­dzia­ła.

Do­me­ni­co za­chi­cho­tał, sły­sząc to okre­śle­nie.

– Na­praw­dę, nie mu­siał się pan zaj­mo­wać tym na­szym chło­pa­kiem…

No wła­śnie. Obaj mie­li­śmy po czter­na­ście lat i Do­me­ni­co był „pa­ni­czem Bu­scet­tą”, a ja „tym chło­pa­kiem”. On jed­nak naj­wy­ra­źniej w ogó­le so­bie nic z tego nie ro­bił. Lu­bił mnie i trosz­czył się o mnie.

– Co ci się sta­ło? – spy­tał, kie­dy zo­ba­czył, jak wy­glądam. – To dla­te­go nie przy­sze­dłeś do szko­ły?

Kie­dy przez chwi­lę nic nie od­po­wie­dzia­łem, Do­me­ni­co pod­nió­sł głos:

– Od­po­wia­daj, Lu­igi!

– Dla­te­go – od­po­wie­dzia­łem w ko­ńcu ze spusz­czo­ną gło­wą. – Oj­ciec słusz­nie mi wlał, bo za­po­mnia­łem podłączyć węża z wodą i twój miał do nie­go pre­ten­sje, bo po­mi­do­ry nie były pod­la­ne. Za­słu­ży­łem.

– A to chuj! – za­klął Do­me­ni­co. – To jego obo­wi­ązek, nie twój. Po­ga­dam z tatą.

– Nie rób tego – po­pro­si­łem. – Wte­dy oj­ciec wle­je mi jesz­cze bar­dziej.

– Lu­igi, nie może tak być – za­pro­te­sto­wał przy­ja­ciel.

W tym mo­men­cie usły­sza­łem głos ojca krzy­czące­go do mat­ki:

– Gdzie ten gno­jek się cho­wa?! Zno­wu nie robi tego, co do nie­go na­le­ży?!

Aż się sku­li­łem, sły­sząc jego ton. Do­me­ni­co chy­ba to za­uwa­żył, bo sta­nął przede mną, aku­rat kie­dy oj­ciec wpa­dł do mo­je­go po­ko­ju.

Mój oj­ciec był sil­nym mężczy­zną, a my tyl­ko dwo­ma czter­na­sto­lat­ka­mi. Gdy­by chciał, roz­nió­słby nas w pył, a jed­nak za­trzy­mał się, wi­dząc Do­me­ni­ca.

– O, mło­dy Bu­scet­ta – burk­nął i spoj­rzał na mnie gro­źnie.

Le­d­wo było mnie wi­dać zza wy­ższe­go przy­ja­cie­la.

– Pro­szę go wi­ęcej nie bić – po­wie­dział wte­dy but­nie Do­me­ni­co, pa­trząc mo­je­mu ojcu w oczy.

– A co ci do tego, mło­dy? Może cie­bie oj­ciec nie umie wy­cho­wać, co jest zresz­tą trud­ne, gdy ma się w domu bękar­ta wy­rwa­ne­go ja­kie­jś dziw­ce po dwu­na­stu la­tach, ale ja o wy­cho­wa­nie swo­je­go syna sam będę się trosz­czył! – krzyk­nął.

Wi­dzia­łem, że mój przy­ja­ciel za­ci­snął dło­nie w pi­ęści.

– Moja mama nie była żad­ną dziw­ką. Tata ją ko­chał! Moja mama… nie żyje – od­po­wie­dział zim­nym, ale drżącym gło­sem.

Ba­łem się, że przy­ja­ciel za­raz się roz­pła­cze. Nie­wie­le się po­my­li­łem. Do­me­ni­co ob­ró­cił się do mnie ze łza­mi w oczach, a po­tem wy­bie­gł z mo­je­go po­ko­ju i z domu. Wte­dy już nic nie dzie­li­ło mnie od wście­kłe­go ojca, któ­re­mu chy­ba jed­nak wy­star­czy­ło, że wy­żył się na moim kum­plu, bo nie ude­rzył mnie, tyl­ko po­wie­dział:

– Nie boję się tego gów­nia­rza tyl­ko dla­te­go, że ma na na­zwi­sko Bu­scet­ta. I ty też nie po­wi­nie­neś, synu. – Po­kle­pał mnie po ple­cach.

Za­ma­rłem. Jak on mógł po­my­śleć, że ba­łem się Do­me­ni­ca? Prze­cież gdy­by nie jego obec­no­ść, oj­ciec pew­nie zno­wu by mi wlał. Tym ra­zem na­wet nie wie­dzia­łem za co…

Na­stęp­ne­go dnia po­sze­dłem już do szko­ły, mimo si­nia­ków. Oj­ciec ka­zał mi je no­sić z dumą. Po­dob­no mia­ły ze mnie zro­bić mężczy­znę… No cóż, je­dy­ne, cze­go Fe­de­ri­co Moz­za mnie na­uczył, to żeby nie bać się bólu, bo ka­żdy da się prze­żyć. Dumy mi jed­nak nie przy­spo­rzył.

Pod ko­niec ty­go­dnia w na­szym domu po­ja­wił się Lu­cia­no Bu­scet­ta z sy­nem. Oj­ciec ode­słał mnie do po­ko­ju, ale wszyst­ko sły­sza­łem.

– Po­słu­chaj, Moz­za – zwró­cił się do nie­go oj­ciec Do­me­ni­ca. – Nie ży­czę so­bie ko­men­ta­rzy na te­mat mo­jej nie­ży­jącej żony i po­cho­dze­nia mo­je­go syna – od­pa­rł. – Przyj­rzyj się do­brze temu chłop­cu, któ­re­go na­zy­wasz bękar­tem. Nie jest nim. Za to kie­dyś zo­sta­nie two­im do­nem i będziesz ca­ło­wał jego rękę. Prze­my­śl to.

– Mogę iść do Lu­igie­go, tato? – spy­tał wte­dy Do­me­ni­co.

– Tak, syn­ku.

Po chwi­li przy­ja­ciel wpa­ro­wał do mo­je­go po­ko­ju i pa­dli­śmy so­bie w ra­mio­na.

– Będzie do­brze – za­pew­nił, po­kle­pu­jąc mnie de­li­kat­nie po ple­cach.

Bar­dziej szczęśli­wy być nie mo­głem.

Na­dal słu­cha­li­śmy roz­mo­wy na­szych oj­ców.

– Lu­cia­no… – pró­bo­wał ode­zwać się mój tata z kuch­ni, ale oj­ciec Do­me­ni­ca mu nie po­zwo­lił.

– Te­raz ja mó­wię, Fe­de­ri­co. Je­śli jesz­cze raz usły­szę, że ska­to­wa­łeś swo­je­go syna tak, że nie mógł pó­jść do szko­ły, zo­ba­czy­my się zno­wu, ale to nie będzie kur­tu­azyj­na wi­zy­ta. Czy wy­ra­żam się ja­sno?

– Ja­sno – od­pa­rł mój oj­ciec bez prze­ko­na­nia.

– Cie­szę się. Je­steś do­brym pra­cow­ni­kiem, a two­ja ro­dzi­na po­ma­ga nam od wie­lu lat. Chcia­łbym, żeby da­lej tak było – do­dał pan Bu­scet­ta. – Do­me­ni­co zo­sta­nie jesz­cze chwi­lę, bo chciał po­móc Lu­igie­mu w lek­cjach. Do wi­dze­nia – do­dał oj­ciec mo­je­go przy­ja­cie­la i wy­sze­dł.

– Na­praw­dę chcesz mi po­ma­gać w lek­cjach? – spy­ta­łem.

Do­me­ni­co za­chi­cho­tał.

– To­bie już nic nie po­mo­że. Cho­dźmy się prze­jść – za­pro­po­no­wał. – Opo­wiem ci ten te­mat z hi­sto­rii, na któ­rym dziś spa­łeś.

Taki był Do­me­ni­co jako dzie­ciak. I taki by­łem ja. Wy­cho­wa­li­śmy się ra­zem i trak­to­wa­li­śmy się jak bra­cia.

Znowu sierpień 2019

Zo­sta­łem bos­sem ‘Ndràn­ghe­ty. Don Lu­cia­no, któ­ry ka­zał mi się na­zy­wać „wuj­kiem”, po­je­chał do Rzy­mu na le­cze­nie. Wie­le bym dał, żeby do Bruz­ze­se mógł wró­cić Do­me­ni­co. Bra­ko­wa­ło mi go, bo nikt nie umiał za­rządzać tym baj­zlem tak, jak on. Przede wszyst­kim jed­nak bra­ko­wa­ło mi go jako przy­ja­cie­la…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: