- W empik go
Zły wybór - ebook
Zły wybór - ebook
Jeśli dokona jednego złego wyboru, zaryzykuje utratę wszystkiego.
Jenna Rhoades jest niczym zakazany owoc - pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin w Charleston. Jej bliscy dokładnie wiedzą, jakiego partnera dla niej szukają. I Kenneth na pewno nie jestem tym kimś. Niestety, odkąd się poznali, on myśli tylko o niej. Natomiast ona uważa, że są tylko świetnymi przyjaciółmi. Jak Kenneth ma grać tę rolę, kiedy wszystko, czego chce, to jej gorące ciało w jego pościeli?
Jego celem będzie przekonanie jej, że czasami dobrzy przyjaciele są najlepszymi kochankami. Ale jeden zły wybór i stracą swoją szansę na miłość
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67502-06-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podziękowania
Czujemy się w obowiązku coś jeszcze powiedzieć na zakończenie tej serii. Żadna z nas nigdy nie marzyła, że dotrzemy do tego miejsca… – do trzeciej książki zamykającej serię – oraz… że będzie to siódma napisana wspólnie książka. A tak przy okazji, zaczęłyśmy już ósmą! Za to właśnie musimy podziękować Wam, naszym Czytelnikom. Nie pisałybyśmy ani razem, ani solo, gdyby nie Wy. Dlatego dziękujemy Wam z głębi naszych serc za to, że zaryzykowaliście ze _Złym losem_ i towarzyszyliście nam przez wszystkie pozostałe książki!
Chciałybyśmy w tym miejscu powiedzieć: dziękujemy naszym pierwszym Czytelniczkom i Recenzentkom: Kristie, Andrei, Ninie, Jill i Heather. Byłyście z nami przez cały czas i jesteście naszym DOBRYM WYBOREM, ponieważ potrząsacie nami, kiedy tego potrzebujemy, i dajecie nam znać, co działa, a co nie. Dzięki, że pomagacie ulepszać nasze historie!
Nie wiemy, co byśmy bez Was zrobiły!
Dziękujemy Ninie Grinstead i Social Butterfly PR za reklamę naszych książek. Nie opuściliście nas, nawet gdy niespodziewanie wszystko zmieniałyśmy, a Wy chcieliście nas za to zabić. Kochamy Was!
Dziękujemy także Rickowi Milesowi z Redcoat PR za wszystko, zwłaszcza w sytuacjach, gdy zmieniamy daty pod wpływem impulsu.
Dziękujemy Paige Smith za sumienną redakcję i za to, że zawsze nas ciśniesz. Prawda jest taka, że nie lubimy trzymać się planu!
I wreszcie wielkie dzięki dla Sary Eirew za niesamowitą okładkę!
Ta książka jest dla wszystkich, którzy zaryzykowali i przeczytali _Zły los_.OD AUTOREK
Od autorek
OD ANNIE…
Na początku lata 2015 roku Terri zaproponowała mi napisanie „mojej historii”. Część z Was może już to wiedzieć, a część nie. Tak czy inaczej wydało mi się to po prostu niemożliwe. Wspomnienia były zbyt bolesne i nie zamierzałam tego wszystkiego odkopywać. Nie było mowy, żebym kiedykolwiek jeszcze przeszła tę drogę. Terri nie poddawała się i goniła za mną jak pies, depcząc mi po piętach. Pewnego dnia podsunęła mi pewien pomysł. Zaproponowała, żebyśmy wspólnie napisały tę historię i w pewnym stopniu zamieniły ją w fikcję, czyniąc ją tym samym mniej trudną dla mnie. Poszła o krok dalej, dodając do fabuły to coś – nie powiem co, bo mogą być wśród Was tacy, którzy jej nie czytali. Nie muszę chyba mówić, że się na to zgodziłam. Tej nocy wysłałam jej prolog. Możecie go przeczytać, jeśli chcecie. Wystarczy tylko sięgnąć po _Zły los_ – powieść, od której wszystko się zaczęło.
OD TERRI…
Prolog doprowadził mnie do łez, ale potrzebował jeszcze jednej rzeczy. Dodatkowego akapitu na końcu, który, mam nadzieję, wzbudził w Was ciekawość na temat tego, co się stało. Z tego miejsca stworzyłyśmy wyjątkową historię, która jest nie do podrobienia. Mamy jednak nadzieję, że podróż Bena w _Złym chłopaku_ i Jenny w _Złym wyborze_ obudzi w Was te same uczucia co _Zły los_. Życzę miłej lektury.PROLOG – TERAŹNIEJSZOŚĆ
Prolog – teraźniejszość
JENNA
Druhny wychodzą, jedna po drugiej, a moja panika narasta, nie stopniowo z każdą kolejną idącą dziewczyną, ale uderzającymi w niebo falami. Organizatorka wesela uśmiecha się swoim idealnym, protekcjonalnym uśmiechem, chociaż wiem, że uważa, że moja rodzina nie dorasta Balfourom do pięt. Mam to w dupie. To, co mnie w tej chwili obchodzi, to fakt, że zaraz podejdę do ołtarza i poślubię Kennetha, mężczyznę, którego nie kocham.
_Oklaski, oklaski, oklaski_.
– Już czas, Jenno.
Uwielbia to swoje szybkie klaśnięcie. Chciałabym ją klasnąć w łeb. Ale mogę sobie tylko wyobrazić, jak jej sznur pereł pęka i rozsypuje się na wszystkie strony. Z moim szczęściem poślizgnęłabym się na jednej z tych małych kurewskich perełek i poszybowałabym z dupskiem w powietrzu, łamiąc sobie nogę. Więc zamiast tego zachowuję się grzecznie i pochylam konstrukcję upiętych, przesadnie wystylizowanych włosów – wielki Boże, mam wetkniętych w nie chyba ze sto pięćdziesiąt wsuwek – po czym wlokę się za nią, wychodząc z pokoju przeznaczonego dla panny młodej. To właściwie wszystko, co mogę zrobić w tej absurdalnej sukni, którą mam na sobie. Gdyby było jeszcze kilka warstw tiulu, wątpię, by ktokolwiek wiedział, że tu jestem. A te buty… ledwo mogę w nich chodzić, takie są wysokie.
Tata czeka na mnie w przedsionku kościoła episkopalnego św. Filipa. Przyznaję, nie chodzę zbyt często do kościoła. Dobra, jestem poganką. I prawdopodobnie powinnam w końcu coś z tym zrobić, bo tak trzeba. Ale w tej sprawie nie miałam nic do powiedzenia. Mój ślub, przyjęcie, suknia, kwiaty – wszystko zaplanowały moja matka i pani Balfour. Zastanawia mnie, kto dzisiaj bierze ten ślub.
Pocieram dłonie – bo już zostałam poinstruowana, żebym nie ważyła się nawet dotknąć mojej sukni od projektanta _haute couture_ – ale jak, do cholery, mam tego uniknąć? Musiałabym trzymać ręce prosto. Znów przemyka mi przez głowę: _Co ja, kurwa, robię?_
– Jenna, wyglądasz… hm, wspaniale – odzywa się tata.
Chwila zawahania sprawia, że zastanawiam się, czy rzeczywiście tak uważa, czy też może nie chciał zranić moich uczuć. Prawda jest taka, że wyglądam ohydnie. Nawet Cate z trudem powstrzymywała śmiech, kiedy mnie zobaczyła.
– Och, tato – wykręcam ręce, po czym ruszamy. Cholera! Jak ja się wpakowałam w ten bałagan? Wiem – mama. To jej wina. Muszę to zrobić. Wzdrygam się. W głowie, nie w rzeczywistości, bo z technicznego punktu widzenia nie jest to możliwe. Przychodzi mi na myśl, że obejmuję się własnymi ramionami i mocno potrząsam całym ciałem. Chichoczę na to wyobrażenie. Poza tym, gdybym próbowała to teraz zrobić w tej beznadziejnej sukni, z pewnością upadłabym na tyłek, przypominając kleksa z bitej śmietany.
– Co jest? – pyta tata.
Ponownie wykręcam ręce, gdy organizatorka ślubu przynosi mi bukiet, znów klaskając w dłonie.
Kiedy go chwytam, prawie ściąga mnie do podłogi. Musi ważyć ze dwadzieścia kilo.
– Czego tam napakowaliście? Ołowiu?
– Panno Rhoades, gdyby zajrzała pani do umowy, zobaczyłaby pani, dlaczego jest on taki ciężki.
– Chyba nie dam rady go dźwigać.
– Cóż, musi pani. Pani Balfour nalegała.
– Ach, więc to w takim razie jest jej ślub? – pytam z kwaśną nutą w głosie.
– Ona płaci za kwiaty, czyż nie? – rzuca.
– Panie, uspokójcie się – mówi tata swoim głębokim, spokojnym głosem. – Jenna, wiem, że denerwujesz się ślubem, ale, kochanie, ten bukiet jest, cóż… to naprawdę coś.
– Rzeczywiście, coś.
Ruszam znowu, pozwalając Pani Organizatorce Ślubu trzymać przez chwilę to monstrum. Zobaczymy, jak sobie poradzi. Kątem oka widzę, jak przekłada bukiet z ręki do ręki, a po chwili zaczyna kołysać nim jak dzieckiem. Dlaczego, do cholery, kupili coś tak ostentacyjnego? Chryste, potrzebuję valium albo drinka.
– Tato, czy masz jakiś alkohol?
Z jego piersi wydobywa się głębokie chrząknięcie.
– Pora, aby podeszła pani do ołtarza, panno Rhoades – mówi organizatorka.
– Nie mogę tego zrobić.
– Jenna? Panno Rhoades? – pytają jednocześnie.
Ale w tym momencie przez główne drzwi kościoła wpada Brandon, największy powód mojego wahania, mojego zwlekania, mojej niechęci do poślubienia Kennetha.
Rzuca spojrzenie w moją stronę i mówi:
– Jenna, nie możesz tego zrobić – a potem skupia się na mnie, jego oczy wędrują ponad moimi i lądują na mojej fryzurze. – Co, do cholery, stało się z twoimi włosami?
Nie jestem pewna, czy chcę krzyczeć, czy się śmiać.
– Brandon, ja…
– Jenna, musimy iść – mówi organizatorka.
Przez zamknięte drzwi słychać stłumioną melodię _Kanonu D-dur_ Pachelbela. Dłoń taty zamyka się na moim ramieniu.
Przepływa przeze mnie fala ciepła bijąca od stojącego przede mną Brandona.
– Jenna, nie kochasz go. Wiesz, że nie, chyba że kłamałaś, kiedy mówiłaś, że to mnie oddałaś swoje serce. Nigdy nie będziesz szczęśliwa jako jego żona, wiesz, że mam rację.
– Jenna? – mówi tata tonem żądającym odpowiedzi.
– Brandon, chodzi o coś więcej – wymyka mi się westchnienie frustracji.
– Więc wytłumacz mi to – błaga Brandon. – Nawet jeśli ja nie jestem dla ciebie tym właściwym, to on na pewno nim nie jest. Wiesz, że mam rację.
– Co masz na myśli? Wytłumacz się – tata jest wyraźnie zakłopotany.
– Chodzi mi o to, że pana córka wychodzi za mąż za niewłaściwego człowieka – chce powiedzieć coś jeszcze, ale dzwoni jego telefon, więc wygrzebuje go z kieszeni.
Kiedy już wydaje mi się, że zamierza zignorować połączenie, on odbiera.
– Co? – jego twarz blednie i ściąga się w wyrazie bólu. Zerka na mnie przez moment, ale jakby w ogóle mnie nie widział. Wyraz jego twarzy przeraża mnie tak samo, jak jego musiał przerazić ten telefon.
– Brandon? Co jest?
Rusza do tyłu z otwartymi ustami, patrząc oszołomionym wzrokiem i pozostawiając mnie w kompletnym zdumieniu.
– Brandon! – wołam ponownie.
– Ja… muszę… muszę iść – wyjąkuje.
Znika za drzwiami, przez które wszedł chwilę wcześniej. Jego kroki są tak szybkie, że przez myśl przemyka mi, że może się potknąć, uciekając przede mną. Desperacko chcę biec za nim i upewnić się, że nic mu nie jest. Jednak tata zatrzymuje mnie, zaciskając dłoń na moim ramieniu.
Odwracam się, by spojrzeć mu w oczy.
– Jenna, już czas – mówi.
W jego oczach widzę los, który przypadł mi w udziale. Podjęcie tej decyzji nie było łatwe. Kenneth jest dobrym człowiekiem. Nawet jeśli nie jestem w nim zakochana, miłość, która jest we mnie, będzie musiała wystarczyć.Jeden
JENNA
Kiedy moja najlepsza przyjaciółka Cate straciła męża, który był również najlepszym przyjacielem mojego brata – wszyscy byliśmy w ogromnym szoku. Facet był nie do zatrzymania, niezrównany i niepokonany we wszystkim, co robił, z wyjątkiem choroby. Nawet po jego pogrzebie część mnie oczekiwała, że wyskoczy i powie: „Tylko żartowałem” lub coś w tym stylu. Ale tak się nie stało. I mimo upływu czasu wciąż trudno mi się z tym uporać.
Wszyscy go kochali, bo też bardzo łatwo było go kochać. Rozważny, troskliwy, nie mówiąc już o tym, że piękny wewnątrz i na zewnątrz. Forma, z której został odlany, została rozbita tuż po jego urodzeniu, więc był nie do podrobienia. Cate i Ben, którzy są nadal pogrążeni w żałobie, znajdują oparcie w sobie nawzajem. Ale ja, nie mając nikogo, na kim mogłabym się oprzeć, radzę sobie dużo gorzej, w końcu oboje mnie potrzebują. Dla nich muszę być silna. Ale – jakkolwiek głupio to zabrzmi – on był też moim przyjacielem, prawie bratem i czasami ja także tęsknię za ramieniem, na którym mogłabym się wypłakać.
Cate z promiennej i pełnej życia osoby, którą znałam, stała się ponura i wyzuta z emocji. To tak, jakby ktoś podpalił w jej wnętrzu lont i wysadził ją całkowicie w powietrze. A Ben… nie da się tego inaczej ująć – jest w rozsypce. Mój brat zmienił się w zwykłego dziwkarza. Szkocka i wódka są teraz jego najlepszymi przyjaciółkami. Zostaje w barze do późna albo w ogóle nie wraca do domu. Tak jakby przeszedł na ciemną stronę. To zaskakujące, że jest w stanie funkcjonować w pracy, ale jakimś cudem tak właśnie jest. I muszę też przyznać, że zawsze jest do dyspozycji Cate – dzień i noc.
Ja… ja jestem sfrustrowana jak cholera. Stałam się jak zbyt mocno ściśnięta sprężyna, gotowa odskoczyć w każdej chwili. Brakuje mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Ja też kochałam tego faceta. Może nie byłam z nim tak blisko jak Ben, a już na pewno nie jak Cate, ale znałam go przez całe życie, a kiedy znika ktoś taki jak on, nie da się wypełnić tej pustki. Ani Cate, ani Ben – zanurzeni we własnych kłopotach – nie mają czasu myśleć o mnie. Nie winię ich za to. Po prostu nie ma ani jednej osoby, z którą mogłabym o tym porozmawiać, która by to zrozumiała. Świat zmienił się w gówno, a ja stałam się wychodkiem.
Życie, w którym ciągle udaję szczęśliwą, jest do bani. Moja uśmiechnięta twarz zaczyna przypominać oblicze Jokera. Mam nadzieję, że Cate zacznie wreszcie znów żyć, ale nie jestem pewna, czy to może się zdarzyć w najbliższym czasie.
W drodze do pracy, gdy gęsty ruch sprzyja moim wewnętrznym monologom, wjeżdżam w coś na środku pasa ruchu. Nie ma możliwości, aby to ominąć, i wkrótce po tym, jak w to uderzam, mój samochód wydaje dziwny brzęczący dźwięk. Świetnie, właśnie tego mi trzeba. Teraz spóźnię się do pracy, a mój szef to prawdziwy palant. Lepiej do niego zadzwonię, bo muszę podjechać do mechanika.
Odbiera natychmiast po tym, jak wydaję komendę głosową mojemu samochodowi, by wybrał jego numer.
– Jenna? Dzwonisz, żeby powiedzieć, że dzisiaj nie zdążysz?
– Jestem w drodze, ale właśnie w coś uderzyłam i mam problem z samochodem. Muszę szybko sprawdzić, co się stało.
Następuje długa, niezręczna cisza, ale nie przerywam jej. Pozwalam na to szefowi.
– Hmm. Dobrze. Przyjedź tak szybko, jak tylko możesz. I nie zatrzymuj się nigdzie, jak już ogarniesz auto.
_Naprawdę? A co innego niby mam zrobić? Pójść na zakupy?_
– Oczywiście.
Ruszam do autoryzowanego serwisu, ale sznur aut przede mną wlecze się powoli, więc gdy tylko widzę serwis dla samochodów importowanych, przed którym stoi mnóstwo pojazdów, kieruję się ku niemu. Wchodzę do środka, mając z tyłu głowy myśl, że muszę jak najszybciej dotrzeć do pracy. Zatrzymuję się, a dobiegający ze środka hałas się nasila.
Wita mnie kobieta z ciemnymi włosami i równie ciemnym makijażem, by nie wspomnieć o tatuażach i piercingu.
– W czym mogę pomóc?
– Ech, tak. Chodzi o mój samochód. Chyba w coś uderzyłam.
Nigdy wcześniej nie miałam załamania nerwowego ani ataku lęku, więc nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem tylko, że w tym momencie wszystko zamyka się wokół mnie, a pokój zaczyna się kurczyć. Drzwi za ladą się otwierają i wysoki facet z kruczoczarnymi włosami i mnóstwem kolorowych tatuaży na obu ramionach przechodzi obok kobiety i uśmiecha się do mnie.
– Czy jest jakiś problem?
Potrząsam głową. Muszę wyglądać na nieźle pomyloną.
– Nic ci nie jest?
Chwytam się za szyję, bo moje płuca nagle się zwężają.
– Nie mogę oddychać – wykrztuszam. Co się dzieje, do cholery?
Facet obiega ladę i pyta, czy mam jakieś alergie.
– Nie.
Czuję, jakby moją twarz i ręce kłuły niewidzialne szpilki. Mówię mu to.
– Dana – mówi – podaj papierową torbę spod lady.
Następnie instruuje, żebym przyłożyła torebkę do ust i oddychała głęboko. Otacza mnie ramieniem i tłumaczy, że mam atak paniki i muszę wdychać dwutlenek węgla. Skąd on to wie? Warto spróbować, bo jeśli tego nie zrobię, to umrę, jestem pewna. Niecałą minutę później czuję się już lepiej. On jednak każe mi kontynuować oddychanie w ten sposób aż do całkowitego odprężenia. W końcu zabiera ode mnie torebkę. Gniecie ją, a dźwięk miętego papieru przywołuje mnie do rzeczywistości.
I, tak po prostu, załamuję się i wybucham głośnym płaczem.
Łzy spływają mi po twarzy, gdy chłopak prowadzi mnie w stronę zaplecza, mrucząc uspokajające słowa. W końcu docieramy do pokoju, gdzie sadza mnie na kanapie. Potok łez nie pozwala mi wiele widzieć, ale czuję, jak jego ciało opada na miejsce obok mnie. Ciepło i ciężar jego ramienia lądują na moich plecach, a on nie przestaje mamrotać miłych słów.
Trwamy tak przez kilka minut i wiem, że muszę jakoś wyjaśnić to całe gówno, ale zdaje się, że nie mogę przestać. Nie wiem, od czego to wszystko się zaczęło, ale muszę zakręcić kurek. Teraz. Pociągam nosem i chlipię, aż wreszcie się opanowuję, kończy mi się zapas łez i rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Bez wątpienia jest to biuro, bo znajdują się tu biurko, szafki na dokumenty, komputer, drukarka i oczywiście ta kanapa.
– Hej – mówię, a w gardle drapie mnie od długiego płaczu – dzięki. Przepraszam, że się tak rozkleiłam.
– W porządku. Już raz czy dwa miałem taką sytuację, że ktoś potrzebował wypłakać się na moim ramieniu. Dobrze jest to z siebie wyrzucić.
Mam ochotę zapytać, o kim mówi, ale porzucam tę myśl. Jest miły. Nie ma mowy, żebym wtrącała się w jego życie osobiste.
Wyciągając rękę, uświadamiam sobie, że powinnam się przedstawić.
– Jestem Jenna Rhoades.
– Jenna Rhoades – powtarza z wahaniem, jakby wypróbowując, jak moje imię układa się na języku. Zanim zdążę coś powiedzieć, cokolwiek, na przykład zapytać go, jak on się nazywa, mówi:
– Brandon Connelly.
– Miło cię poznać, Brandonie – czuję się niesamowicie głupio, a może nawet trochę jak wariatka. – Nie jestem pewna, co się stało, ale jestem wdzięczna, że mi pomogłeś.
– Naprawdę nie ma problemu – sięga do kieszeni i wyciąga chusteczkę.
– Chyba jesteś przyzwyczajony do pomagania kobietom w opałach? – wypowiedziawszy to, czuję, że policzki zaczynają mi płonąć. Nie ma co, to seksowny facet.
– Nie skaczę przez wieżowce ani nic takiego. Ale często mam brudne ręce i obrywam jakimś gównem po twarzy. W niektórych przypadkach chusteczki sprawdzają się do czyszczenia lepiej niż papierowe ręczniki.
– Delikatna cera? – drażnię się.
Brandon wzrusza ramionami.
– Nie wkurzaj się. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie kobieta, jest facet z rękami o fakturze papieru ściernego – śmieję się, czując się nagle lekko podenerwowana.
– To prawda. Pijasz kawę? – pyta po chwili milczenia.
– Tak, dlaczego pytasz?
– Śmietanka, cukier?
– Jedno i drugie – odpowiadam.
– Zaraz wracam.
I w ciągu kilku minut wraca z gorącą kawą.
– Dzięki – biorę od niego kubek z napisem: „Kubek zajebistego mechanika”.
– Zajebistego?
Brandon się rumieni, a po chwili jego twarz staje się całkiem czerwona, co wydaje mi się niesamowicie urocze.
– To był prezent – mówi, jakby był zdenerwowany, choć nie mam pojęcia dlaczego.
Przez sekundę zapominam, jak w królewskim stylu zrobiłam z siebie idiotkę, by się tu znaleźć.
– Już wszystko w porządku? – pyta w końcu.
Czuję, jak piekielny ogień zaczyna płonąć na moich policzkach, i zastanawiam się przez chwilę.
– Tak, nie, nie bardzo.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Spuszczam głowę i podpieram ją na dłoniach, a uśmiech znika z mojej twarzy, choć znajdował się na niej jeszcze parę sekund wcześniej. W skroniach pulsuje mi od płaczu.
– Nienawidzę płakać – nie wiem, dlaczego to mówię, więc kontynuuję. – Nie wiem. Jestem po prostu… smutna. Czy kiedykolwiek byłeś smutny?
Obracam się w jego stronę tak, by móc na niego spojrzeć, i niech to jasny szlag. Ten koleś jest gorący jak papryczki chilli gotowane w piekielnym kotle. Mroczny, niebezpieczny i pyszny.
Ma czarne włosy, wytatuowane i umięśnione ramiona, co każe mi przypuszczać, że reszta jego ciała wygląda podobnie, i oczy, och, takie uwodzicielskie. Naprawdę zajebisty. I wtedy się uśmiecha. Oczywiście, że tak, bo wie, że wpadłam po uszy. Jego uśmiech powinien zostać wpisany do _Księgi rekordów Guinnessa_. Pełne usta, proste, błyszczące zęby i… Co, do cholery, jest ze mną nie tak?
– Dlaczego jesteś smutna?
Dlaczego jestem smutna? A, no tak. _Weź się w garść_, Jenna.
– To długa historia.
– Nie spieszy mi się.
Wypuszczam przez usta całe powietrze, które miałam w płucach, po czym mówię:
– Zmarł mąż mojej najlepszej przyjaciółki. Był też najlepszym przyjacielem mojego brata. I ja też go kochałam. Do diabła, wszyscy kochali tego faceta. Tak czy inaczej pomyślisz, że jestem egoistką, i pewnie będziesz miał rację. Ale prawda jest taka, że nie mogę go opłakiwać, bo muszę być silna dla mojego brata i przyjaciółki. A do jasnej cholery, ja też go przecież straciłam – i tsunami łez znów powala mnie na ziemię.
– Rozumiem. Jesteś między młotem a kowadłem, udajesz bohaterkę dla wszystkich innych. To trudne, znam to aż za dobrze. Zostajesz sama i nie masz nawet z kim porozmawiać.
Słyszę to w jego głosie: rozumie. Budzi moją ciekawość, ale tłumię ją.
– Właśnie – znowu pociągam nosem – i nie wiem, co robić.
– Rozmowa pomaga.
Kiwam głową.
– Więc może chciałabyś mi powiedzieć, co cię tu dzisiaj sprowadziło?
– Och. Racja. Mój samochód. Przejechałam po czymś i silnik zaczął głośno pracować – wyjaśniam dokładnie, co się stało, i opisuję, który samochód jest mój.
Podnosi się z kanapy i zatrzymuje mnie gestem uniesionej dłoni, gdy próbuję iść za nim.
– Usiądź tutaj i pozwól, że zerknę na twój samochód, żeby znaleźć problem.
Wręczam mu kluczyk z pilotem i pozwalam robić swoje. Gdy tak tu siedzę, moje myśli krążą wokół Brandona. Po jakichś trzydziestu minutach zagląda dziewczyna z recepcji i mówi:
– Brandon kazał mi powiedzieć, że to może potrwać jeszcze około godziny. Chce wiedzieć, czy chcesz dokądś pojechać i wrócić później.
– Och, dzięki. A wie już, co się stało?
Patrzy na mnie jak na kretynkę.
– Hmm, no właśnie dlatego potrzebuje kolejnej godziny.
– Rozumiem. Zazwyczaj, gdy zostawiam samochód u mechanika, mówią mi, co jest do zrobienia, zanim zajmą się naprawą.
Oczy dziewczyny zwężają się w szparki.
– Ale tutaj jeszcze nie byłaś, prawda?
– Raczej nie.
– Więc zostajesz czy jedziesz? – pyta szorstko.
– Zostaję.
Mój szef pewnie mnie zabije, ale coś w tym miejscu mnie uspokaja.
Dziewczyna odchodzi, nie mówiąc już ani słowa. Nie jest osobą, którą określiłabym jako bardzo przyjazną. Niemal w mgnieniu oka mija mi godzina i wraca Brandon.
– Udało mi się naprawić twój samochód. W cokolwiek uderzyłaś, rozklekotało ci oś. Wyprostowaliśmy ją. Na szczęście to była bardzo drobna usterka. Przy okazji wymieniliśmy ci olej, bo najwyraźniej się z tym spóźniłaś.
– A co z tym grzechotaniem?
– Hałas zniknął. Najprawdopodobniej to, w co uderzyłaś, zaczepiło się pod samochodem i wlokłaś to przez jakiś czas za sobą. Nic tam już nie ma.
– To dobra wiadomość. Dziękuję. Więc ile jestem ci winna?
– Masz to dziś na koszt firmy.
– Nie, nie mogę się na to zgodzić. Nie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś.
Kąciki jego ust lekko się unoszą.
– Cóż, Jenno Rhoades, wydaje mi się, że nie możesz nic na to poradzić, prawda?
Odpowiadam mu zuchwałym uśmiechem.
– Mogę cię zaprosić na kolację.
– Proponujesz mi randkę? – jego uśmiech jest tak szeroki, że brakuje dla niego skali.
_Robię to? Może kiedyś_.
– Nie, proponuję wymianę. Jeśli nie pozwolisz mi zapłacić, to cię chociaż nakarmię.
Krzyżuje ręce na piersi. Wygląda naprawdę dobrze. Zbyt dobrze, muszę przyznać. Jest wszystkim, czego mogłabym pragnąć, ale także wszystkim tym, czego nie mogę mieć. Moja matka dostałaby gigantycznego ataku serca, po którym wpadłaby w prawdziwy szał, gdybym kiedykolwiek przyprowadziła do domu takiego faceta jak Brandon Connelly. Choć może się to wydawać smutne, taka jest prawda. Jeśli wziąć pod uwagę aspiracje i pozycję mojej mamy, Brandon – ze swymi seksownymi jak diabli tatuażami i wyglądem bad boya – jest całkowicie poza moim zasięgiem.
– Twardo negocjujesz.
– Sugerujesz – mówię, kładąc ręce na biodrach – że kolacja ze mną byłaby dla ciebie jak obowiązek?
– Skąd. Żaden problem – jego twarz marszczy się w uśmiechu.
Wyciągam rękę.
– Więc zgoda?
– Zgoda – mówi, podając mi swoją.
– Dobrze. Podaj mi swój numer, a ja dam ci swój. Dziś wieczorem ci pasuje? – pytam.
Przez sekundę, trzymając się wciąż za ręce, wpatrujemy się sobie w oczy. I bez wątpienia jest między nami chemia. Kenneth. Cofam się, jakby jego imię podziałało na mnie niczym wstrząs elektryczny. Przyklejam do twarzy uśmiech, by zamaskować chwilę zawahania, i ruszam do jego biurka w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym zapisać swój numer. Kiedy się odwracam, wpatruje się we mnie tak intensywnie, że na mojej twarzy wykwita rumieniec. Wyciągam w jego stronę papier i długopis.
Brandon pisze, a potem przedzieramy karteczkę na pół.
– Dziękuję. Za wszystko, od akcji ratunkowej po naprawę samochodu. Szczerze to doceniam.
Kładę dłoń na sercu, a on pochyla głowę w podziękowaniu.
Podaje mi klucze, a jego dotyk jest ciepły i zachęcający. Nie mogę zignorować dreszczu, który przebiega w dół mojego kręgosłupa, ale nie obejrzę się za siebie, kiedy wyjdę. On nie jest facetem dla mnie.
Najgorszą stroną tego scenariusza jest to, że przez resztę dnia, za każdym razem, gdy mrugam, zamykam oczy lub gdy moje myśli odpływają niekontrolowane, ten pociągający wytatuowany bóg wypełnia całą przestrzeń w mojej głowie. I co ja mam teraz zrobić?Dwa
BRANDON
Rozproszony wizytą Jenny siedzę przy swoim biurku, próbując zająć się papierkową robotą, by oczyścić głowę. Kiedy wreszcie zauważam czas wyświetlany na ekranie, zdaję sobie sprawę, że od godziny warsztat jest zamknięty. Dziś sprawy toczyły się powoli, dając mi szansę na nadrobienie kilku spraw. W zasadzie przez cały tydzień nic się nie działo. Dlaczego więc naprawiłem samochód Jenny na koszt firmy?
_Wiesz dlaczego_, mówię sobie. _To pierwsza od jakiegoś czasu kobieta, która sprawiła, że pociekła ci ślinka._
Kiedy wstaję od biurka, Dana wchodzi do środka.
– Masz ochotę się dzisiaj spotkać?
Jej pytanie nie brzmi tak swobodnie, jak się wydaje. A mówiąc o ochocie_,_ ma na myśli coś zupełnie innego.
– Nie dzisiaj.
Unosi pytająco brwi i wchodzi do biura tak, by móc zamknąć za sobą drzwi.
– Dlaczego nie? – pyta z pretensją w głosie.
– Mam plany.
Irytacja na jej twarzy staje się jeszcze bardziej widoczna.
– Z kim?
I właśnie dlatego nie powinienem mieszać pracy z bzykaniem.
– To naprawdę nie twoja sprawa.
Przysuwa się bliżej, wbijając we mnie świdrujące spojrzenie.
– Chyba nie z tą miejscową księżniczką, która tutaj była?
Miejscowa księżniczka – trafny opis Jenny Rhoades. Powiedziała, że musi się zbierać do pracy, ale wyglądała na dziewczynę, która pracuje tylko dlatego, że chce, a nie dlatego, że musi. Dlaczego więc, do cholery, przyjąłem jej propozycję kolacji?
– Jak już mówiłem, Dana, to nie twoja sprawa. Nigdy cię nie okłamywałem i teraz też nie chcę tego robić. Po prostu odpuść sobie.
– Ze wszystkich kobiet, które tu przychodzą, żeby z tobą flirtować, wybierasz akurat ją – syczy w odpowiedzi. – Ona nie jest w twoim typie. Och, jestem pewna, że będzie się z tobą pieprzyć, ale nigdy nie przedstawi cię tacie. Widziałeś jej samochód. Dobrze wiesz, że ma tatusia, który pociąga ją za sznurki. Może to nawet _sugar daddy_.
Pocieram skronie. Wiem, że pod pewnymi względami ma rację. Kobieta taka jak Jenna Rhoades jest kompletnie poza moją ligą. Czy mógłbym być szczęśliwy, jedynie się z nią pieprząc, przy założeniu, że otrzymałbym w ogóle taką szansę?
– Dana… – zaczynam.
W mgnieniu oka chwyta w dłoń mojego kutasa. Nie chcąc zrobić jej krzywdy, mogę tylko złapać ją za nadgarstek i spróbować delikatnie odepchnąć jej rękę.
Jej oczy płoną ogniem i błyszczą obietnicą.
– Poza tym zarówno ty, jak i ja wiemy, że tylko ja potrafię się tobą porządnie zająć.
Patrzymy na siebie, bo w wielu kwestiach ma rację. Kontakty z kobietami przychodzą mi z łatwością, ale kiedy zaczyna się robić poważnie, wiele z nich odchodzi, a nawet ucieka ze strachem w oczach, sypiąc wymówkami. Dana do nich nie należy.
Kiedy mój kutas nie reaguje, wyszarpuje rękę. Irytacja przeradza się w wyraz bólu i Dana obraca się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia, zanim zdążą paść jeszcze jakiekolwiek słowa. Słyszę z korytarza, jak składa ofertę mojemu drugiemu pełnoetatowemu mechanikowi, Jeffowi:
– Chcesz się dzisiaj spotkać?
Jeśli myśli, że wzbudza we mnie zazdrość, to się myli. Tych kilka naszych wspólnych chwil zdarzyło się spontanicznie i nieregularnie, zwykle po kilku drinkach z mojej strony. Wydaje się, że wie, kiedy jestem napalony, i zawsze jest chętna, żeby zająć się tym problemem. Nie przeszkadza jej to. I to wszystko, co jest między nami. Nie podoba mi się, że staje się zaborcza. Nie podoba mi się, że mnie przejrzała. Jestem napalony, ale to nie jej imię wybrzmiewa w mojej głowie.
Sięgam do klamki drzwi, które Dana zamknęła za sobą w pośpiechu, i staję twarzą w twarz z Jeffem, który stoi tam z wyciągniętą ręką. Opuszcza ją, kiedy otwieram.
– Wychodzimy dziś wieczorem?
Kręcę głową.
– Mam plany.
Jeff kiwa swoją.
– Nie masz nic przeciwko temu, że ja i Dana…
Odpowiadam szybko, zanim zdąży dokończyć:
– Nie. Proszę bardzo. Nic mi do tego. Oboje jesteście wolnymi ludźmi, możecie robić, co chcecie.
Zbijamy żółwika, bo nie muszę nic więcej tłumaczyć. Jeff to rozumie i wychodzi. Wychodząc, wyłączam światła i zamykam drzwi, po czym ruszam do domu na moim harleyu. Kiedy zatrzymuję się na podjeździe, przez chwilę przyglądam się swojemu domowi. Zapracowałem na to, żeby go kupić. To porządny dom w porządnej okolicy. Ranczo, które mogę nazwać moim. Przypomina mi, że coś osiągnąłem, mimo że nie poszedłem na studia.
Wszedłszy do środka, wrzucam swoje klucze do miski przy drzwiach, w której zauważam klucze mojego młodszego brata.
– Co ty tu robisz? – pytam, zastanawiając się po raz milionowy, dlaczego dałem mu klucze.
Siedemnastolatek, niemal wyższy ode mnie, stoi w kuchni i zgrywa niewiniątko, ale nie uda mu się mnie oszukać. Wybucha śmiechem, na co ja mogę jedynie pokręcić głową.
– Zabezpieczyliście się, prawda?
Kiwa twierdząco głową. To nie pierwszy raz, kiedy zrobił sobie z mojego domu miejsce schadzek. Być może dlatego dałem mu klucze, bo staram się odgrywać dla niego rolę naszego nieobecnego ojca. Mama by zwariowała, gdyby kiedykolwiek przyłapała go z dziewczyną w swoim domu. Wiem, bo mnie się to zdarzyło, kiedy jeszcze z nią mieszkałem.
– Stary, ona była taka głośna.
Rozglądam się po mieszkaniu.
– Nie ma jej tutaj, prawda?
Jest jeszcze na tyle młody, że nie wie, że nie można mówić takich rzeczy, jeśli panna może je usłyszeć.
– Nie, wyszła. I dobrze. Byłem pewny, że twoi sąsiedzi wezwą gliny, kiedy tak krzyczała. A jak znam moje szczęście, to jej tata pojawiłby się z odznaką, a ja miałbym przechlapane.
Nie widzę po nim nawet cienia wstydu. Jego uśmiech tylko się poszerza. Wtedy przypominam sobie, że nie widziałem przed domem samochodu, który mu dałem.
– Ona cię tu przywiozła?
– Tak – mówi to tak, jakby to było oczywiste. – Możesz mnie podwieźć do szkoły?
Wzdycham, ale on wie, że zrobię dla niego wszystko. Co by nie powiedzieć, nie potrafię ocenić, kto go bardziej rozpieszcza, mama czy ja.
– Daj mi dziesięć minut. Muszę się umyć.
Salutuje mi w odpowiedzi, po czym siada na kanapie i chwyta pilot.
Pod prysznicem spędzam więcej czasu niż zwykle na czyszczeniu brudu spod paznokci. Miejsce, w którym spotykam się z Jenną, znajduje się w modnej części śródmieścia, do której zwykle nie zaglądam.
Grzebiąc w swojej szafie w poszukiwaniu pary spodni, które nie są dżinsami, znajduję też koszulę, którą mógłbym założyć. Do diabła, poszedłem na całość i ogoliłem się. Prawie nie poznaję siebie, kiedy wreszcie jestem gotowy. Odruchowo podwijam rękawy, odsłaniając swoje tatuaże. Przez chwilę mam ochotę je zasłonić, ale ona musi wiedzieć, kim jestem. A może to ja muszę?
Kiedy dwadzieścia kilka minut później wychodzę, z ust mojego brata nie pada żadna kąśliwa uwaga na temat tego, jak nie doszacowałem czasu. Zamiast tego młody wydaje z siebie długi gwizd.
– Z kim wychodzisz? – dobrze mnie zna. Ubieram się tak tylko wtedy, gdy mama ciągnie mnie do kościoła, a odkąd z nią nie mieszkam, nie zdarza się to już zbyt często.
– A czy ja zadałem ci jakieś pytania?
Marszczy się, nie ruszając się ze swojego miejsca na kanapie, i poklepuje mnie po ramieniu, jakbym był zagubionym dzieckiem.
– Jesteś spięty. Rozumiem to. Przyda ci się bzykanko.
Obdarzam go czymś, co wydaje mi się ojcowskim spojrzeniem.
– Jeszcze tego nie rozumiesz, ale kiedyś zrozumiesz.
– Co? Czyżbyś postanowił przelecieć jedną z tych bogatych lasek, które przychodzą do twojego warsztatu i mówią: „Och, Brandon, możesz zajrzeć pod moją maskę?”.
Bardzo staram się nie śmiać, ale wygląda zbyt komicznie, udając wzdychającą kobietę i wachlując rzęsami.
– Spadaj, gówniarzu. Jesteś zdecydowanie za młody, żeby myśleć w ten sposób.
Pieszczotliwie targam jego czuprynę i, nie przestając kręcić głową, zarzucam mu rękę na ramiona.
– Nie jestem młody. Mam prawie osiemnaście lat i w przyszłym roku wybieram się na studia – mówi, przybierając srogą minę. – A tak w ogóle, czy mogę urządzić u ciebie imprezę w przyszły weekend?
Unikam odpowiedzi na jego pytanie, ponieważ bez względu na to, w jaki sposób powiem „nie”, jestem pewien, że i tak mnie do tego namówi.
Podrzucam go do szkoły, a potem czekam jak zatroskany rodzic, patrząc, jak odjeżdża swoim samochodem, zanim sam wyjadę. Mój brat jest tym, co we mnie najlepsze. Widząc, jak dorasta i idzie na studia, czuję, że wszystko, co poświęciłem, jest tego warte.
To małe zboczenie z kursu zajęło mi jednak sporo czasu, bo drogi są zakorkowane. Spóźnię się na spotkanie z Jenną. Ogarnia mnie frustracja. Pierwsze wrażenie jest wszystkim, zwłaszcza dla takiej kobiety jak ona.
Docieram spóźniony. Dokładnie o pięć minut, ale jej też jeszcze nie ma. Panując nad swoim ego, nie pozwalam, by obawa, że się nie pojawi, wkradła się do mojego umysłu. Ona nie wygląda na dziewczynę tego typu. Czemu w ogóle miałaby mnie zapraszać? Zdążyłem właśnie zająć miejsce, gdy widzę, jak pospiesznie wchodzi. Kelnerka wskazuje na mój stolik, a ona podchodzi do niego ze skruszonym wyrazem twarzy. Wstaję, kiedy zaczyna przepraszać, a po chwili pochyla się w moją stronę. Przez sekundę tracę zdolność oddychania, a w głowie pojawia mi się myśl, że zaraz mnie pocałuje. A tymczasem co, do cholery? To tylko powietrze z jej ust owiewa moje policzki, gdy wyrzuca z siebie słowa powitania.
– Przepraszam, że się spóźniłam – mówi, rumieniąc się lekko, jakby biegła, próbując zdążyć na czas.
– Żaden problem. Dopiero co przyszedłem.
Odsuwamy się od siebie i mam wrażenie, że ona też to czuła. Jej policzki nabierają koloru, a ja stoję i napawam się tym widokiem. Wygląda niesamowicie w sukience, na widok której zatrzymałby się każdy mężczyzna. Kiedy była wcześniej w moim warsztacie, nie miałem szansy w pełni docenić tego, jak przylega do krągłości, na widok których ślinka napływa mi do ust. I nie jestem jedyny. Kiedy kelner podchodzi do naszego stolika, nie może oderwać od niej oczu.
Staję za jej krzesłem, nie pozwalając mu czynić honorów. Uśmiecha się do nas obu, a jej twarz pokrywa się jeszcze bardziej intensywną czerwienią. Wydaje się lekko skrępowana naszym zainteresowaniem. Ale zapewne wie, jaka jest wspaniała. Jenna podchodzi do stołu, przysuwam jej krzesło, po czym zajmuję miejsce naprzeciwko. Nie mogę przestać wpatrywać się w jej oczy. Są jasne, ale nie ponuro szare. Błyszczące jak gwiezdny pył. A może to pył wróżek na północnym niebie? Czuję się jak Piotruś Pan zadurzony w tej dziewczynie. I w ogóle „zadurzony”? Kto tak mówi i czy mogę tak powiedzieć o sobie? A właściwie kim, do cholery, jestem w obecności tej kobiety?
Bierze swoje menu, podczas gdy kelner wymienia dania dnia. Mój umysł krąży daleko, nie rejestrując jego słów, podczas gdy podziwiam piękno przed moimi oczami. Szybko unoszę swoje menu przyłapany na gapieniu się.
_Kurwa_.
Wszystko jest po francusku, a ja w liceum uczyłem się hiszpańskiego. Nie pamiętam z tego nic.
– Dam państwu chwilę – kelner wpatruje się w nią przynajmniej przez sekundę, po czym zerka na mnie.
Kiedy zostajemy sami, Jenna wybucha śmiechem.
– _Foie gras_.
Przez chwilę rozważam, co powiedzieć. Decyduję się na prawdę.
– Nie wiem, co to jest – przyznaję.
– Przepraszam i uwierz mi, że ja też nie rozumiem połowy tego menu. Ktoś polecił mi to miejsce. Chyba powinnam była to wygooglować – jej śmiech brzmi lekko, a ja przestaję czuć się tak głupio. – Ale wiem, że _foie gras_ to gęsia wątroba.
Chyba zauważa, że zrobiłem się trochę zielony na tę myśl, i zaczyna mocniej chichotać.
– Bez obaw, też bym tego nie wzięła.
– A może wybrałabyś za mnie? Nie jestem aż tak wybredny.
– W porządku – brzmi, jakby coś knuła, a ja zaczynam się zastanawiać, czy powinienem się bać. – Ale jak ci nie będzie smakowało, to nie moja wina.
– Wątpię, czy cokolwiek, co byś zrobiła, mogłoby mi się nie spodobać.
Kawa na ławę. Nigdy nie byłem jednym z tych, którzy owijają w bawełnę.
Jenna wbija spojrzenie prosto w moje oczy i pojawia mi się myśl, że może ja też jej się podobam.
– Powinnam ci chyba powiedzieć, że mam chłopaka.
Oczywiście, że tak.
_Ech, kurwa_.Cztery
BRANDON
Kilka dni później opuszczam maskę samochodu i staję przed nią. Sposób, w jaki jej oczy błagają, bym jej uwierzył, jest uroczy.
– Mówię poważnie. Nie chciał zapalić, inaczej bym do ciebie nie zadzwoniła – zapewnia.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
– No naprawdę. To jedna z tych głupich sytuacji, jak wtedy, gdy idziesz do lekarza z bolącym gardłem, a on po prostu patrzy na ciebie i mówi, że nic tam nie widzi. Albo kiedy wzywasz informatyka, bo masz problem z komputerem, po czym sama sobie tłumaczysz, że przecież ekran naprawdę robił się niebieski.
Im więcej mówi, tym bardziej pragnę tego, czego nie mogę mieć. Biorąc głęboki oddech, przypominam sobie jeszcze ten milion pierwszy raz, że ona jest poza moim zasięgiem.
– Wierzę ci – mówię, aby zetrzeć z jej twarzy wyraz paniki. – Wygląda na to, że samochód chciał po prostu, żebyśmy spędzili razem trochę czasu.
Jej oczy się zwężają, po czym Jenna unosi palec i macha mi nim przed twarzą.
– O nie, nie. Nie chciałam się z tobą spotykać towarzysko. Po prostu, gdy to się stało, pomyślałam, że mogę zadzwonić do przyjaciela.
Jest tak cholernie urocza. Nie może nic na to poradzić.
– A więc teraz jesteśmy przyjaciółmi?
– A dlaczego nie? – wzrusza ramionami.
– Nie wiem. To w sumie dopiero drugi raz, kiedy mam zaszczyt spotkać cię poza moim warsztatem.
Wygląda słodko nawet z tym urażonym wyrazem twarzy.
– Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Powiedziałam ci rzeczy, których nie powiedziałam nawet mojej najlepszej przyjaciółce.
Ulegam bijącej z niej szczerości.
– Możemy być przyjaciółmi… póki co.
Nie miałem zamiaru dodawać tych ostatnich słów.
Oczy Jenny otwierają się szeroko.
– Póki co?
– Tak, załóżmy, że przychodzę tu po pracy i jestem głodny. Przyjaciółka zaoferowałaby się, że mnie nakarmi po wyświadczeniu jej przysługi.
Usta, które wzbudzają we mnie grzeszne myśli, układają się w wielkie „o”, po czym zamykają się.
– Właściwie to dlatego planowałam dokądś pojechać. Chciałam zjeść obiad.
– Nie masz nic w lodówce?
– Och, coś mam. Ale z moimi umiejętnościami kulinarnymi nic, z czego potrafiłabym cokolwiek przygotować.
– Pokaż mi – rzucam.
Z jej ust wydobywa się westchnienie, a wraz z nim unoszą się jej piersi.
– Dobrze. Ale nie spodoba ci się moja kuchnia.
W środku znajduję bogactwo produktów, z których można zrobić posiłek.
– Masz szczęście. Jestem tak głodny, że mogę ugotować dla nas obojga.
– Nie, to niesprawiedliwe.
– Prawda. Chyba będziesz musiała mi to jakoś wynagrodzić – puszczam do niej oczko, a ona otwiera usta, na co mój kutas reaguje w zdecydowany sposób.
Nie mówiąc nic, nadal gapi się na mnie, a na jej policzki wkrada się rumieniec. Mam na nią olbrzymią ochotę, więc odwracam się, próbując utrzymać się w strefie przyjaźni, w której mnie zamknęła, i zabieram się do pracy. Nie mija nawet godzina, gdy siedzimy naprzeciwko siebie – ona z kieliszkiem wina w ręku.
– Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że nie masz dziewczyny. To znaczy poważnie, nigdy nie wpadłabym na to, żeby zblanszować warzywa i ugotować kurczaka na parze. To było takie proste, a jednocześnie pyszne.
– Nie lekceważ przypraw i odrobiny czasu na przygotowanie posiłku.
– A tak na poważnie, to dlaczego jesteś singlem? – Jenna patrzy mi prosto w oczy, celując we mnie palcem. – I nie mów, że jesteś jednym z tych facetów, którzy nie bawią się w związki. To takie banalne.
– Nie bawię się w związki – żartuję ze złośliwym uśmieszkiem.
Odstawia szklankę i, patrząc na mnie, unosi rękę.
– To już niemodne. Jaki jest prawdziwy powód, że nie czeka na ciebie w domu kobieta? Gotujesz, słuchasz, jesteś marzeniem każdej dziewczyny.
– Marzeniem nie jestem. A szczerze mówiąc, nie znalazłem jeszcze odpowiedniej kobiety.
– Nie ma dawno utraconej miłości? Jakiejś tragicznej historii o dziewczynie, która cię skrzywdziła i sprawiła, że zrezygnowałeś z angażowania się w związki?
– Nie – kręcę głową. – Praca, praca i jeszcze więcej pracy. To zajmuje mi cały czas, jaki mam, kiedy nie opiekuję się moim młodszym bratem.
– Masz młodszego brata?
Podnoszę swój kieliszek z białym winem, marząc o piwie, ale tego Jenna niestety nie miała.
– Niemal skończył liceum, a jeśli mu się uda, rozpocznie studia.
– No, no, liceum. Chyba powinnam zapytać, ile masz lat.
– Dwadzieścia cztery, a ty?
– Dwadzieścia pięć, wkrótce dwadzieścia sześć. Jestem w takim razie starsza.
– Starsza i mądrzejsza.
– Wiek to tylko liczba – zauważam, wznosząc swój kieliszek do toastu.
Stwierdzam, że zmienię temat.
– Jak się ma Cate?
– Zapamiętałeś? – pyta zaskoczona.
– Tak.
– Wszystko u niej dobrze, myślę, że Waszyngton jej się podoba, na moje nieszczęście, bo okropnie za nią tęsknię. Trudno jest nie mieć jej obok siebie. Dorastałyśmy razem jak siostry. Nawet chodziłyśmy razem do college’u.
– Powiedziałaś jej już?
– O czym?
– O twoim chłopaku.
Jej oczy ciemnieją, a twarz wykrzywia się nieznacznie. W tej chwili chciałbym wiedzieć, co dzieje się w tej jej ślicznej główce.
– Nie mówiłam. I tłumaczyłam ci dlaczego.
– Tak, ale mówisz, że jest twoją najlepszą przyjaciółką. Nie sądzisz, że ucieszy ją twoje szczęście?
Szybko wychyla swoje wino, dając sobie chwilę, zanim odpowie.
– Nigdy nie miałam wątpliwości, że będzie się cieszyć moim szczęściem. Do diabła, skakałaby ze mną z radości, gdybym chciała. Tylko że nie chcę jej przypominać o tym wszystkim, co straciła. W końcu jest w stanie wstać z łóżka bez płaczu. Ostatnie, czego chcę, to żeby usłyszała, że ja jestem szczęśliwa, i przypomniała sobie, że jego nie ma już obok niej.
– Więc między tobą i twoim facetem jest tak dobrze, że boisz się jej o tym powiedzieć?
Zwykle nie wtrącam się w cudze sprawy. Ale znalazłem się w sytuacji, w której pragnę tej kobiety, a nie mogę jej mieć. Muszę się dowiedzieć, jak bardzo jest poza moim zasięgiem.
– Jest dobrze – znów wzrusza ramionami i wygląda to tak, jakby jej słowa były wyuczone, wyćwiczone. – Jest dla mnie dobry. Jest słodki, miły. Spełnia wszystkie kryteria, rozumiesz?
– Właściwie to nie wiedziałem, że istnieją takie kryteria.
– No cóż – podnosi rękę i zaczyna odliczać na palcach: – pochodzi z dobrej rodziny, skończył odpowiednie szkoły, ma świetlaną przyszłość. Wiesz, chodzi o te kryteria, które sprawiają, że w przyszłości będzie dobrym mężem.
Kiwam głową, choć w tym, co powiedziała, jest coś, czego nie spodziewałbym się usłyszeć z jej ust. Myślałem, że jest inna.
– Jeśli ktoś nie spełnia tych kryteriów, to nie może być dobrym mężem?
Nagle jakby się otrząsa. Mruga kilka razy, a potem kręci głową, jakby zmieszana tym, co właśnie powiedziała.
– Nie, absolutnie nie. To są kryteria, które moja matka wciskała mi do głowy, od kiedy pierwszy raz powiedziałam jej, że zadurzyłam się w chłopaku.
– Umawiasz się z kimś dla swojej matki.
– Nie… niezupełnie. To dobry facet, który przez większość czasu jest czymś zajęty. Ale to mi pasuje. Kiedy jest ze mną, poświęca mi całą swoją uwagę.
– To dlatego nie ma go tu dziś z tobą. Bywa poza miastem z powodu pracy?
– Tak, mieszka jakby w połowie tutaj i w połowie tam.
– Jesteście w związku na odległość?
– Chyba można to tak określić – mówi, ale myślami jest daleko, jeśli można sądzić po jej nieobecnym spojrzeniu.
– Skoro to u was działa… – odpowiadam zdezorientowany, ponieważ ona też wydaje się być zdezorientowana.
– Działa. Było lepiej, gdy mieszkała tu Cate. Miałam dla niej czas, rozumiesz. Teraz, gdy jej nie ma, czuję się samotna.
Jej oczy skupiają się na moich. Widzę w nich, że jeśli teraz pochylę się i ją pocałuję, pozwoli mi na to. Zamiast tego oblizuję wargi.
– Powinienem posprzątać i już wyjść. Jutro wcześnie zaczynam dzień – mówię, bo wiem, że powinienem uciekać, zanim zrobię coś szalonego, na przykład ją pocałuję, a ona mnie wyrzuci.
Upuszcza serwetkę z tkaniny, która jest kolejnym znakiem, że Jenna jest dziewczyną z bogatej rodziny, zbyt bogatej jak na mnie. Co ja, do cholery, robię? Ona jest dla mnie nieosiągalna. A nawet gdyby nie była, nasze życia są tak różne.
– Nie ma mowy, żebym pozwoliła ci posprzątać. Ale możesz zostać. Możemy obejrzeć film – proponuje.
Jej oczy błyszczą. Widzę w nich, jak wrażliwa jest ta silna kobieta stojąca przede mną. Nie chciała prosić, a jednak to zrobiła. Rozpoznaję to spojrzenie. Moja matka obdarzała mnie tym spojrzeniem wiele razy przez lata.
Powinienem odejść dla dobra nas obojga, a jednak słyszę siebie mówiącego coś zupełnie odwrotnego:
– Jasne, czemu nie, pod warunkiem że będę mógł wybrać film.
– W porządku. Co chcesz oglądać?
– _The Avengers_ – wiele o nim słyszałem, ale nie miałem okazji zobaczyć go w kinie.
– Niech będzie _The Avengers._
Znalezienie wygodnego miejsca na jej kanapie zajmuje kilka niezręcznych chwil. Układamy się w odległości kilku centymetrów od siebie. Wyciągam rękę za sofą, a jej głowa kładzie się praktycznie na mojej dłoni. Podczas filmu śmiejemy się do rozpuku, przestrzeń między nami zaczyna znikać.
Chyba żadne z nas nie zauważa, jak kończy skulona obok mnie, z głową na moim ramieniu. Dopiero po napisach końcowych spostrzegam, że zasnęła.
Wiele myśli pojawia się w mojej głowie, gdy biorę ją na ręce. Na szczęście znajduję jej pokój za pierwszymi drzwiami. Kładę ją na łóżku i przykrywam narzutą z kanapy. Zaglądam za kolejne drzwi, żeby upewnić się, że umieściłem ją we właściwym pokoju, i tak jest. Następnie sprzątam kuchnię i zostawiam jej kartkę, żeby rano przyprowadziła swój samochód na rutynowy przegląd.
Wychodząc, zastanawiam się, czy nie pozwalam sobie zakochać się w kobiecie, która nigdy nie będzie moja.