- W empik go
Zmącony spokój Pani Labiryntu - ebook
Zmącony spokój Pani Labiryntu - ebook
Joe Alex towarzyszy swej przyjaciółce Karolinie Beacon w poszukiwaniach zaginionej świątyni Kreteńczyków. Młodej archeolog udało się odczytać starożytny manuskrypt, według którego mityczny przybytek znajduje się na wyspie Keros. Racjonalne umysły badaczy nie pozwalają im uwierzyć we wspomnianą w tekście klątwę, dopóki ciało jednego z nich nie zostaje znalezione w gąszczu podziemnych korytarzy. Czy rzeczywiście Pani Labiryntu mści się za zakłócenie jej spokoju? Alex, autor powieści kryminalnych, a z zamiłowania detektyw, podejrzewa, że prawdziwy morderca wcale nie ma nadprzyrodzonej mocy.
IWONA BANACH (zycieipasje.net):
Książka genialnie zagmatwana, mocno mistyczna, ciekawie osadzona w realiach, świetnie napisana. Zachwyca i zaskakuje.
ARIADA (naszksiazkowir.blogspot.com):
Miałam duże oczekiwania i nie zawiodłam się w najmniejszym stopniu. Jeśli jesteście wielbicielami nie tylko zagadek, ale także mitologii oraz historii, ta książka może przynieść Wam jeszcze większą przyjemność niż zwykłemu czytelnikowi. W książce tej możemy się bowiem dowiedzieć co nieco o cywilizacji Kreteńczyków, a właśnie ta wiedza urozmaica fabułę, która przeniesiona w inne miejsce akcji, niż ta tajemnicza wyspa, nie byłaby już tak zajmująca. To właśnie tak, autor stworzył ten niesamowity klimat i niepokój, który czytelnik czuje podczas lektury.
W tych stu pięćdziesięciu stronach czystego tekstu nie ma żadnego zbędnego dla powieści elementu. Autor doskonale prowadzi akcję, która mimo że nie biegnie z prędkością pociągu ekspresowego, na pewno przyciągnie amatorów klasycznego kryminału. Jest to popis kunsztu literackiego na miarę Agathy Christie. Prawdziwą zbrodnię odkryjemy daleko w głębi powieści, a wtedy odczujemy, że wszystko, co do tej pory przeczytaliśmy, było przygotowaniem do niej.
ZOFIA NEMEZIS (lubimyczytac.pl):
To powieść, dzięki której przekonałam się do kryminałów. Tu nie chodzi o rzeź i krwawe rany, ale o zagadkę, połączenie historii z tajemnicą...
GEORGIA (lubimyczytac.pl):
Kolejny dobry kryminał Pana Alexa. Niesamowita sceneria dodaje atmosfery grozy – nieznana wyspa Keros osadzona na skałach gdzie trudno dotrzeć statkiem i samolotem. Mieszka tam tylko jedna osoba – latarnik. Zero roślinności. I tam właśnie dociera grupka archeologów w poszukiwaniu labiryntu króla Minosa. A co się tam wydarzyło, można się dowiedzieć sięgając po tę książkę. Gorąco polecam!
Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji.
Książka ta jest jedną z ośmiu klasycznych powieści kryminalnych, których bohaterem jest Joe Alex – detektyw-amator, a przy tym stuprocentowy angielski gentelman. W rozwiązywaniu kryminalnych zagadek pomaga mu Beniamin Parker, przyjaciel Alexa z czasów wojny, obecnie oficer Scotland Yardu, oraz archeolog Karolina Beacon, przyjaciółka i muza pisarza. Wszystkie te świetne powieści cechuje precyzyjnie nakreślona, trzymająca w napięciu akcja, chłodna logika kryminalnej zagadki, którą tytułowy bohater rozwiązuje posługując się jedynie dedukcją, oraz tytuł i motto zaczerpnięte z literatury starożytnej lub z angielskiej klasyki. Ich wielką zaletą jest też to, że są doskonale napisane – jest to po prostu dobra, ponadczasowa literatura, uwodząca czytelnika wartką narracją, świetnymi dialogami, niebanalnymi obserwacjami obyczajowymi i ciekawymi dygresjami. Wszystko to sprawia, że powieści z Joe Alexem w roli głównej ciszą się niesłabnącym powodzeniem wśród kolejnych pokoleń czytelników.
O AUTORZE. Joe Alex napisał osiem powieści kryminalnych ze sobą w roli głównej, Były to, kolejno: (1) Powiem wam jak zginał, (2) Śmierć mówi w moim imieniu, (3) Jesteś tylko diabłem, (4) Cichym ścigałam go lotem, (5) Zmącony spokój Pani Labiryntu, (6) Gdzie przykazań brak dziesięciu, (7) Piekło jest we mnie, (8) Cicha jak ostatnie tchnienie. Książki te przetłumaczono na kilkanaście języków, a ich łączny nakład wyniósł około sześciu milionów egzemplarzy. Joe Alex, to pseudonim literacki polskiego pisarza i tłumacza literatury angielskiej Macieja Słomczyńskiego (1922-1998). Był on też autorem dziesięciu innych powieści sensacyjnych, scenariuszy do trzech filmów kryminalnych („Zbrodniarz i panna”, „Ostatni kurs”, „Gdzie jest trzeci król?”) i 18 spektakli telewizyjnych Teatru Sensacji.
Projekt okładki: Olga Bołdok.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67296-28-1 |
Rozmiar pliku: | 363 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I. „TO ZDUMIEWAJĄCA HISTORIA JOE!”
II. „NIKT TAM NIE UMARŁ I NIKT SIĘ NIE ZRODZIŁ…”
III. „KEROS, PROSZĘ PANI…”
IV. PROROCTWO ZACZYNA SIĘ SPRAWDZAĆ
V. CO MYŚLELI DNIA TEGO…
VI. „NIE BĘDZIE CIĘ NA KEROS…”
VII. „JESTEŚMY GOTOWI, PANIE PROFESORZE…”
VIII. PIERWSZY PODMUCH WIATRU
IX. DRUGI PODMUCH WIATRU
X. „DLACZEGO POSZEDŁ?…”
XI. ZMĄCONY SPOKÓJ PANI LABIRYNTU
XII. „NIE WOLNO MI ODEJŚĆ…”
XIII. POSĄŻEK PANI LABIRYNTU
XIV. „NIKT GO NAPRAWDĘ NIE ŻAŁUJE…”
XV. „MUSZĘ JĄ ODNALEŹĆ…”
XVI. PANI LABIRYNTU
XVII. ŚLADY BOSYCH STÓP
XVIII. SPADŁ W OTCHŁAŃ
XIX. „OCZYWIŚCIE ZOSTANĘ…”I. „TO ZDUMIEWAJĄCA HISTORIA JOE!”
Cichy, równomierny stuk małej, płaskiej maszyny Olivetti ustał nagle i Alex dopiero po chwili zrozumiał, że maszyna przestała pisać. Spojrzał na nią, odrywając z trudem wzrok od wiszącej pośrodku ściany wyblakłej fotografii swego ojca. Dopiero teraz zauważył, że zmęczone palce ześliznęły się z klawiatury i poruszają leniwie po powierzchni stołu, jak gdyby nadal zajęte wystukiwaniem liter, których znaczenia i sensu nie był już w stanie pojąć. Był zmęczony, tak zmęczony, że nie zdawał już sobie nawet z tego sprawy. Uniósł dłonie i przez następną chwilę spoglądał na nie bezmyślnie. Opuścił je z wolna, wyprostował się w krześle, przymknął powieki, a potem gwałtownie otworzył oczy, starając się zwalczyć nadchodzącą senność. Spojrzał na zapisaną prawie do końca kartkę maszynopisu. Przebiegł ją wzrokiem, potem spokojnie wykręcił z wałka, uważnie zmiął w kulę i cisnął w stronę kosza stojącego o dwa kroki od stołu. Jak zwykle trafił i jak zwykle sprawiło mu to bardzo drobną, przelotną przyjemność. Wstał i przeciągnął się.
Tej nocy napisał pełnych czterdzieści stron maszynopisu. I choć było to o dziesięć stron mniej, niż sobie zaplanował, w tej chwili wiedział już, że więcej nie napisze, bo zmęczona wyobraźnia przestała podawać obrazy w odpowiednim tempie i ostrość widzenia zniknęła. Wziął do ręki kilka ostatnich kartek, przeczytał je szybko i westchnął. Nie nadawały się do niczego. Praca nad nową powieścią potrwa o tydzień dłużej.
Wstał i jak stary wódz lustrujący pobojowisko przesunął wzrokiem po gładkiej powierzchni stołu, po książkach, maszynie i ołówkach stojących w szklance. Jeszcze raz przymknął oczy i z cichą nienawiścią odwrócił się plecami do stosu nie zapisanych jeszcze, przełożonych kalką kartek, które zapraszały do dalszej pracy. Powoli podszedł do okna i odsunął storę.
Nad ulicą i ponad dachami miasta był już słoneczny wiosenny poranek. Alex otworzył okno i spod przymrużonych powiek obserwował przez chwilę smugi tytoniowego dymu, ulatujące w górę i rozpływające się w jasnym rozedrganym powietrzu.
– O Boże – powiedział cicho – o mój wielki, jedyny Boże. Kiedy to się skończy?
Pytanie było absolutnie retoryczne, bo Joe wiedział lepiej niż ktokolwiek, że po tej książce nastąpi nowa, a po niej inne. Ale nie dotyczyło ono wyłącznie książki. Karolina była ciągle nieuchwytna i nie wiedział, kiedy ją zobaczy. W ich życiu okresy takie nie następowały często, ale gdy Karolina naprawdę chciała odciąć się od ludzi, stawała się nieosiągalna.
Na maszcie anteny telewizyjnej, wyrastającej z dachu naprzeciwko, usiadł mały szary wróbel. Siedział przez chwilę, kręcąc główką i poruszając ogonem, rozćwierkany, niefrasobliwy, wyzłocony promieniami słońca, a potem odleciał za swoimi sprawami, nurkując w ciemny tunel ulicy.
Joe odruchowo odprowadził ptaka oczyma. W ciągu całej ubiegłej nocy starał się nie myśleć o Karolinie, ale teraz był zanadto zmęczony i poddał się. Choć nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą, tęsknił za nią bardzo.
Od dwóch tygodni Karolina tkwiła zamknięta w swoim małym mieszkaniu na przeciwległym krańcu miasta. Na pytanie telefoniczne – jej gospodyni, pani Downby, odpowiadała niezmiennie, że panna Beacon jest zajęta i niestety nie może podejść do aparatu.
Chociaż Joe był na swój sposób przekonany, że Karolina go kocha, wiedział równocześnie, że największą i najprawdziwszą namiętnością życia tej niezwykłej dziewczyny były małe gliniane tabliczki, pokryte wczesnym pismem linearnym Kreteńczyków.
Karolina była archeologiem młodym, zdolnym, z rzędu tych, o których sędziwi profesorowie powiadają, że rokują wielkie nadzieje. Ale jakie były jej własne nadzieje w związku z legionem tajemnic otaczających morskie mocarstwo Kreteńczyków, które sięgało niegdyś aż do Azji Mniejszej poprzez wszystkie prawie wyspy Morza Egejskiego? Czy naprawdę chciała odcyfrować to nie odczytane dotąd pismo i wtargnąć na przedpole historii owego ludu, który stworzył tak potężną cywilizację, pozostawił po sobie pałace, wazy, malowidła i tysiące najrozmaitszych przedmiotów, a równocześnie pozostał tak kompletnie nie znany, że można było tylko snuć przypuszczenia o jego pochodzeniu, przebiegu dziejów i upadku?
W ciągu ostatnich dwu tygodni usłyszał jej głos tylko raz. Zadzwoniła późnym wieczorem przed paroma dniami.
– Dobry wieczór, Joe! On jest trochę uszkodzony i mam z nim masę kłopotów, ale chyba wszystko dobrze się skończy. Jest zupełnie zdumiewający, jeżeli się nie mylę. A chyba się nie mylę.
– Kto jest zdumiewający?
– Mój papirus. Zadzwonię, kiedy będę gotowa, i dowiesz się o wszystkim. Chwilami mam wrażenie, że to sprawa nie dla mnie, ale dla ciebie. Cała masa rzeczy jest zupełnie niezrozumiała.
– Czy możesz mówić jaśniej?
– Jeszcze nie. To zdumiewająca historia, Joe! Za kilka dni opowiem ci wszystko. Dobranoc, mój najmilszy autorze. Wczoraj wieczorem byłam tak podniecona, że dla uspokojenia spróbowałam przeczytać którąś z twoich książek. Nie umiem ci powiedzieć, którą, bo zaraz zasnęłam. Mam nadzieję, że inni twoi czytelnicy czytają jednym tchem aż do rana. Dobranoc!
Roześmiała się i odłożyła słuchawkę, zanim Joe zdążył odpowiedzieć. Od tej chwili minął już prawie tydzień. Alex tęsknił i chcąc zająć czas, który upływał mu zbyt wolno, napisał w ciągu tego tygodnia pół powieści kryminalnej. Wydawca nalegał zresztą na pośpiech, bo nadchodziło lato, pora urlopów i wakacji, okres, gdy żony mężom, mężowie żonom, rodzice dzieciom i dzieci rodzicom kupują powieści kryminalne do pociągu. Pisał więc, nie wychodząc prawie z domu.
Pukanie było tak ciche, że Joe, wsparty na parapecie okna, przez które wpływały odgłosy rozbudzonej już na dobre ulicy, nie usłyszał. Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Na progu stał Higgins, zupełnie nieruchomy, pogodny, wygolony i poważny jak kapłan. Nawet w pochyleniu głowy, którym powitał swego chlebodawcę, było coś, co przypominało pozdrowienie mnicha.
– Dzień dobry panu. Mamy dzisiaj bardzo ładną pogodę, jak pan sam był na pewno łaskaw zauważyć.
Joe odwrócił się gwałtownie. Dopiero w tej chwili zrozumiał, że nieomal zasnął z otwartymi oczyma.
– Dzień dobry, Higgins. Tak, pogodę mamy naprawdę śliczną.
– Jest w tej chwili punktualnie siódma, proszę pana. Śniadanie czeka w jadalni. Jajka, szynka, kawa, grzanki, tak jak pan sobie życzył.
– Och, to cudownie – mruknął Joe bez entuzjazmu. Zupełnie nie czuł głodu, tylko zmęczenie. Stał teraz zwrócony plecami do okna, czując na szyi ciepłe, senne dotknięcie słońca. – Lato nadchodzi. Trzeba będzie wyjechać z Londynu, prawda?
– Zapewne, proszę pana. Grzanki są gorące i chociaż nakryłem je, ale…
– Jak tylko załatwię pewne… hm… sprawy, damy sobie nawzajem parę tygodni urlopu. Przyda się nam obu.
– Dziękuję panu bardzo. – Higgins nigdy nie odpowiadał uśmiechem na uśmiech i Joe miewał chwilami niejasne wrażenie, że powaga ta nie wynika wcale z przesadnego szacunku, ale z niechęci do poufalenia się z chlebodawcą, od którego odgradzał się w ten sposób barierą nieprzeniknionej bezosobowości. – Właśnie dokonałem wpłaty na wycieczkę zagraniczną, proszę pana, zastrzegając się, że termin podam w stosownej chwili. Ale powracając do tych grzanek, jeśli wolno o nich znowu przypomnieć…
– Zagraniczną? Do jakiego kraju?
– Do Grecji, proszę pana. Jest to bardzo piękna i niedroga wycieczka, proszę pana, a organizuje ją biuro Cooka.
– A dlaczego właśnie do Grecji?
Higgins chrząknął.
– Panna Beacon, kiedy była tu ostatnio z wizytą, musiała czekać prawie godzinę, bo był pan poza miastem i samochód się popsuł. Pamięta pan, prawda?
– Tak. Byłem niepocieszony.
– Właśnie, proszę pana. I panna Beacon była tak uprzejma, że opowiedziała mi trochę o swojej pracy. Mówiła o Grecji, proszę pana, i mówiła tak pięknie, że postanowiłem się tam wybrać i sam to zobaczyć, jeżeli czas mi na to pozwoli, proszę pana.
– Hm… – Joe uśmiechnął się. – Widzę, że jestem otoczony miłośnikami klasyki. Nie ufałbym zbytnio pannie Beacon w tych sprawach, bo jest ona naukowcem, a jak wiadomo, prawdziwi naukowcy uważają swoją specjalność za jedyną rzecz godną uwagi. Ale Grecja to naprawdę bardzo piękny kraj i jeśli pogoda dopisze, a o tej porze roku dopisuje tam zawsze, myślę, że po paru tygodniach spotkamy się w pełni nowych sił, koniecznych do zwalczenia wspaniałej angielskiej jesieni, która niech będzie przeklęta.
– Tak, proszę pana. Gazety leżą obok talerza w jadalni. A jeśli chodzi o grzanki, to…
– Dziękuję bardzo. Zaraz tam przyjdę.
Alex podszedł do stołu, zgarnął zapisane kartki maszynopisu i zaczął je układać szybko według numeracji stron. To także był nawyk: pozostawianie po sobie idealnego porządku, by móc później usiąść i pisać dalej bez konieczności ponownego rozkładania i porządkowania roboty.
– I jeszcze jedno, proszę pana…
Joe obejrzał się. Higgins stał nadal w drzwiach.
– Tak? Słucham? Grzanki nie muszą być aż tak gorące. Zaraz tam przyjdę.
– Chciałem tylko dodać, że przed półgodziną dzwoniła panna Beacon i…
Joe wyprostował się gwałtownie.
– Jak to? A ja się dopiero w tej chwili o tym dowiaduję?!
– Bo panna Beacon zabroniła mi przeszkadzać panu w pracy. Powiedziała, żebym zawiadomił pana o jej telefonie dopiero wtedy, kiedy skończy pan pracować i…
– Pracować, mój Boże! – Alex machnął ręką. – Co powiedziała jeszcze panna Beacon?
– Prosiła, żeby pan zadzwonił, kiedy znajdzie pan chwilę czasu i…
Nie dokończył, bo Joe bez słowa wyminął go i przeszedł korytarzem do hallu, gdzie na wieku starej ciężkiej skrzyni stał aparat telefoniczny.
Palcem ciemnym od taśmy maszynowej, którą zmieniał po północy, szybko nakręcił numer. Czekał przez chwilę, wsłuchany w daleki szum sygnału, bębniąc niecierpliwie palcami po chropawej powierzchni skrzyni.
– Słucham, tu Karolina Beacon…
Głos dziewczyny był świeży i dźwięczny. Alex pomyślał z zazdrością o godzinach nocy, które spędziła w swoim wygodnym łóżku, gdy on mozolnie opisywał okoliczności jednego z nonsensownych, niemal doskonałych, odkrytych przez siebie morderstw.
– To ja, nieduża, bardzo mądra panno. Higgins oświadczył, że pytałaś o mnie. Nie mogłem w to uwierzyć i dlatego dzwonię.
– Tak. Telefonowałam. Skończyłam! Jestem już wolna jak ptaszek! Czy zjadłeś śniadanie!
– Nie. Higgins był na tyle nieostrożny, że za wcześnie zawiadomił mnie o twoim telefonie.
W słuchawce rozległ się śmiech świeży, pogodny, prawie dziecięcy.
– W takim razie, jeżeli Higgins pozwoli i jeżeli ty masz ochotę, może zjemy śniadanie razem?
– Wspaniale! A twój papirus?
– Skończyłam go odcyfrowywać pół godziny temu. Potem wstałam od biurka, podeszłam do telefonu i zadzwoniłam do ciebie.
– Pracowałaś w nocy?
– Nie wstawałam od biurka w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin! Ale jest gotów. To naprawdę pasjonująca historia, Joe!
– Wyobrażam sobie – mruknął Alex, w którego umyśle sympatia dla archeologii zajmowała zwykle ilość miejsca odwrotnie proporcjonalną do tęsknoty za panną Beacon. – Więc kto kogo zaprasza na śniadanie, ty mnie czy ja ciebie?
– Ja ciebie. Czy możesz przyjechać za pół godziny? Jestem już wykąpana, przebrana i podobna do kobiety. Poza tym umieram z głodu.
– Będę za pół minuty!
Złożywszy to niewykonalne zapewnienie, rzucił słuchawkę na widełki i pobiegł niemal w kierunku łazienki, pocierając nie ogolony podbródek.
– Jadę do panny Beacon! – zawołał przez uchylone drzwi. – Będę jadł śniadanie u niej!
I wydało mu się, że po tej odpowiedzi usłyszał westchnienie. Higgins był niezrównanym mistrzem w przyrządzaniu jajek sadzonych i grzanek. A które to już śniadanie w ciągu lat ich znajomości wracało nie tknięte do kuchni!
II. „NIKT TAM NIE UMARŁ I NIKT SIĘ NIE ZRODZIŁ…”
Gdy zadzwonił, Karolina otworzyła mu natychmiast. Niedawno obcięła swój jasny „koński ogon” i ubrana w obcisłe, czarne spodnie i białą płócienną bluzkę wyglądała teraz jak smukły, opalony chłopiec.
– Dzień dobry, chłopczyku – Joe przejechał palcami po jej krótkiej czuprynce, później wziął ją za ramiona, obrócił ku sobie i przyjrzał się jej uważnie. Nawet oczy Karoliny były jasne i promienne, jak gdyby przed chwilą wstała z łóżka po całonocnym śnie.
– Wyglądasz, jakbyś nic nie robiła od lat! – Pocałował ją i roześmiał się. – O mój wielki, jedyny Boże, co się stanie z nauką, jeżeli wszyscy uczeni będą tak wyglądali jak ty?!
– Nie rozumiem, co masz na myśli – powiedziała Karolina z powagą, ale po sekundzie roześmiała się. – Joe, błagam, przestań na chwilę zajmować się głupstwami i wysłuchaj mnie! Musisz, absolutnie musisz wysłuchać tej całej historii. Nie mogę myśleć o niczym innym… – Wyrwała się z jego objęć i stanęła pośrodku przedpokoju, opierając dłonie na swoich szczupłych, chłopięcych biodrach. – Możesz mi wierzyć albo nie, ale jeżeli to, co myślę o moim papirusie, okaże się prawdą, to panna Karolina Beacon dopisze kilka niewielkich, ale mających odrobinę znaczenia wierszy do historii naszej cywilizacji.
Alex pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Już kolega Shakespeare napisał, że należy dobrze o sobie mówić, bo inni nigdy tego za nas nie zrobią z równym przekonaniem. Ale do dziś znałem cię jako osobę bardzo skromną i…
– Bo jestem skromna! – powiedziała Karolina dobitnie. – Jestem bardzo skromna i bardzo głodna. Panna Beacon prosi na pokoje.
Pochyliła się lekko i z wdziękiem wykonała szeroki ruch ręką, muskając niemal palcami podłogę, jak dworak kłaniający się kapeluszem. Potem zniknęła w drzwiach kuchenki. Alex stał przez chwilę nieruchomo, patrząc z uśmiechem na drzwi, które zamknęły się za nią. Wolnym krokiem wszedł do jadalni, usiadł za zastawionym stołem i przymknął oczy. Było bardzo ciepło i cicho. Gdzieś w pobliżu grało radio.
Drzwi skrzypnęły. Karolina trzymała w obu dłoniach tacę, na której stały dymiące filiżanki.
– Zrobiłam kawę bardzo, ale to bardzo mocną – powiedziała stawiając tacę na stole – chociaż wiem, że wolisz rano herbatę. Ale chciałam, żebyś wysłuchał mnie uważnie, a nie trzeba być koniecznie Joe Alexem, żeby zgadnąć, że mężczyzna, który pracował całą noc, natychmiast zapada w drzemkę, jeżeli pozostawi się go przez minutę samego. Po usłyszeniu tego, co mam ci do powiedzenia, sam przyznasz, że to zupełnie zdumiewająca sprawa.
Joe skłonił głowę, stłumił ziewnięcie i znowu mimowolnie przymknął oczy. Potem otworzył je z wysiłkiem i uśmiechnął się.
– Będzie to na pewno jeden z najbardziej interesujących poranków w moim życiu.
– Drwij sobie, drwij bezkarnie z młodej, bezbronnej uczonej brytyjskiej, która za chwilę nakarmi cię jak matka dziecko. Zawartość mojego papirusu może okazać się sto razy ciekawsza niż zawartość pięciu policyjnych kostnic wypełnionych po strychy twoimi drugorzędnymi nieboszczykami, że już nie wspomnę o głupkowatych i niecierpliwych spadkobiercach, których później w pocie czoła demaskujesz, chociaż sądząc z tego, co piszą w gazetach, nie wymaga to aż tak wielkiego wysiłku, bo zwykle jednych ludzi zabijają inni ludzie dla bardzo prostych przyczyn i wystarczy pomyśleć przez chwilę, żeby…
– Rozumiem – Joe pokiwał głową. – Chcesz powiedzieć, że jestem idiotą, a zawdzięczam tę odrobinę popularności, jaką obdarza mnie brytyjska publiczność, tylko temu, że mordercy, których nasz nieoceniony Parker wyłapuje przy mojej skromnej pomocy, są jeszcze głupsi niż ja, czy tak?
– Nie tak! Chciałam tylko wyjaśnić, że dobry archeolog musi być dobrym detektywem. Oczywiście, archeolog musi być nie tylko detektywem!…
– Ale i kucharzem – Joe skinął głową z aprobatą. – Widzę kawę. A co jeszcze dostanę w zamian za wysłuchanie tego dobrego, co panna Beacon ma do powiedzenia o pannie Beacon?
– Wszystko, co zechcesz, i to za sekundę. Ale daj mi dokończyć.
– Dam – Alex wstał, podszedł do niej, uniósł ją w górę i kołysząc nią delikatnie w powietrzu, jak gdyby była dużą, lekką lalką, pocałował ją ostrożnie i postawił na podłodze. – Zdaje się, że to naprawdę coś ciekawego. Nigdy jeszcze nie widziałem cię w takim nastroju.
– Bo nigdy jeszcze… Ale zaczekaj. Najpierw śniadanie. Moja mama zawsze mówi, że głodny mężczyzna to zwierzę, które obłaskawić może tylko pełny talerz.
– Prześlij ode mnie swojej mamie wyrazy najgłębszego szacunku.
KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI