- W empik go
Żmija. Romans poetyczny z podań ukraińskich, w sześciu pieśniach - ebook
Żmija. Romans poetyczny z podań ukraińskich, w sześciu pieśniach - ebook
Tekst powstał w burzliwym okresie życia poety, w roku 1831 roku, pierwsze strofy złożył jeszcze w Warszawie, kolejne podczas podróży po Europie w Dreźnie i Paryżu. Utwór opublikowany został w rok później w Paryżu w drugim tomie Poezyj. W listach do matki z tego okresu poeta określał ‘Żmiję’, jako swoje najdoskonalsze dzieło (list z 30 lipca 1832). Juliusz Kleiner stwierdził, że ‘Żmija’ jest wirtuozowskim popisem poety, misterną kompozycją romantycznych motywów, ale brakuje w nim osobistego, emocjonalnego stosunku pisarza do przedstawianych wydarzeń, które ujawnią się dopiero w późniejszych utworach wieszcza. (za Wikipedią).
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-392-6 |
Rozmiar pliku: | 135 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SUMAK.
Piękny to widok Czertomeliku,
Sto wysp przerżnęły Dniepru strumienie,
Brzoza się kąpie w każdym strumyku,
Słychać szum trzciny, słowika pienie.
A kiedy wiosną wezbrane wody
Zaleją wszystkie wyspy dokoła,
Jeszcze nad wodą widać drzew czoła,
Jakby rusałek cudne ogrody.
Gałązką mącą wodne błękity,
I jeszcze słowik w gałązkach spiéwa,
I szumią brzozy, lecz nad ich szczyty
Wznosi się fala i nikną drzewa.
Dziko Dniepr szumi, gdy w jego łonie
Sto wysp zielonych wiosną zatonie.
Piękny to widok stu wysep pana,
Woda mu ziemię z pod stóp wykradła:
Zamek się patrzy w fali zwierciadła,
Co mu przy stopach szumi wezbrana.
A gdy nań patrzysz, dziwnym pozorem
Rzekłbyś że zamek wstecz rzeki płynie.
Cegła koralów swiéci kolorem,
Lekkie filary podobne trzcinie;
Kilka ogromnych paszcz samostrzału
Patrzy strzelnicą na czarne morze:
A górą zamku okna z kryształu,
Swiécą się, palą, jak ranne zorze;
I tysiąc barwy w każdym promyku,
Co się z tych okien nazad odkradnie.
W zamku Pan mieszka Czertomeliku,
Dumny Ataman co Siczą władnie;
Lecz czy sam mieszka? Któż to odgadnie?
Nikt nie był w zamku, mówią że czary
Mieszkają w gmachu, że dłoń zaklęta
Nadludzką sztuką wzniosła filary;
Lecz kiedy wzniosła? Nikt nie pamięta. —
Niejeden rybak wieczorną dobą,
W Czertomeliku płynąc ostrowy,
Słyszał przed sobą, słyszał za sobą,
Spiéw słodszy, milszy niż szum dnieprowy.
A rybak milczał, płynął pomału;
Kiedy wieczorne zorza zapadły,
Widział jak w zamku okna z kryształu,
To się paliły, to znowu bladły;
A z okien blaskiem konały pieśni.
Znów cicho — głucho — a rybak stary
Żegnał się drzący — to czary — czary!
Wszak rybak czuwa? wszak rybak nieśni?
Już to noc trzecia gdy gasną zorze,
Błyska na zamku ogień jaskrawy;
Ho! to kaganiec, to znak wyprawy,
Popłyną czajki na czarne morze.
Kozaków obóz zalega brzegi,
Pośród czaharów spisa połyska;
A po nad Dnieprem, w długie szeregi,
Gęsto strażnicze płoną ogniska.
Tam na mogiłę wstąpił wysoką
Gęślarz i spiéwa pieśni z mogiły;
Jeśli w tych grobach niespią głęboko,
Może ich dzikie pieśni zbudziły?
O spijcie! spijcie! przeszła wam pora,
I wyście żyli — tu — w Ukrainie,
I wyście żyli — to było wczora!
My dziś żyjemy, czas szybko płynie.
Pocóż tu wracać z licem upiora
Gdzie nikt nie chodzi po nas w żałobie?
Jutro na naszym powiedzą grobie:
I wyście żyli! to było wczora.
Płyńmy więc! płyńmy w Natolskie grody,
Burzyć pałace, rąbać fontanny.
Żelazem niszczyć Turków narody;
I porwać obraz Najświętszéj Panny,
Obraz co płacze rzewnemi łzami;
A gdy go człowiek w fali zanurzy,
Morze gniewliwe bije falami,
Pieni się, huczy, pryska i burzy,
I póty gniewnie podnosi tonie,
Aż wrogów statki w falach pochłonie...
Lecz gdzież jest Hetman? w rannéj godzinie
Wyszedł i w stepach błądził od rana.
Oto przy brzegu, czajka hetmana,
Powiewnym żaglem bieli się w trzcinie.
I wkoło gwarzy zgraja zebrana,
Wszak nam na drogę brak na źwierzynie;
Idźmy na łowy! idźmy na łowy!
Lecz gdzież nasz Żmija, Hetman Niżowy?
Ty spisz sumaku! ty spisz sumaku!
Między błyszczące rosą czahary,
A tutaj strzelce w stepach Budziaku,
Otoczą wkrótce knieje i jary.
Sumak nie słyszy! sumak nie słyszy!
Bo milcząc strzelce idą na łowy,
I coraz ciszéj,
Między parowy,
Pomiędzy trawy,
Toną i toną:
A zorza płoną,
I świt jaskrawy
Pozłaca niebo na wschodzie.
O! jakże miło przy rannym chłodzie
Tak się zapuszczać w stepowe knieje.
Jak tajemnicza ta chwila nocy,
Kiedy noc kona, xiężyc blednieje,
Już dzień na wschodzie, a na północy
Jeszcze lśnią gwiazdy, jeszcze lśnią jasno,
I wschód się złoci, blednie, czerwieni,
Niebo się mieni;
Gwiazdy w lazurze
Już gasną, gasną;
I polne róże
Powstają z rosy perłami. —
I cicho łowce szli manowcami.
Trzymaj myśliwcze ptaka na dłoni,
Zakryj mu oczy złotym kapturem;
Niech nastrzępioném nie szumi piórem,
Niech się nie trzepie, w dzwonki nie dzwoni.
Zdejmiesz mu kaptur, gdy w nasze sidła
Zwierz się dostanie, wtenczas posłuży.
Sokół się chmurzy,
I ociemniony
Nastrzępił skrzydła,
Wyciągnął szpony,
Ponury, piersi napuszył.
Tam jakiś szelest! czy to zwierz ruszył?
To nadto wcześnie! to nadto skoro!
O! nie, to lekki chart tam na smyczy,
Niechętny więzom piszczy, skowyczy,
Skarć łowcze charta ręką i sforą.
Pierwéj wyśledzić sumaka tropy,
Potém go gończe podniosą głosem.
A potém charty... I chart karcony
Przypadł do stopy;
Okryty wrzosem,
Kwiatem zroszony,
Ciągnie się smutny na sforze.
Wysłać strzelców na rozdroże
Gdzie się kończy ta dolina,
Tam kozacy wielkiém kołem
Stójcie cicho, — a drużyna
Niech tam idzie drogą, dołem.
Niechaj tonie w trawy, zioła,
W tej dolinie sumak leży.
Gdy starszy strzelec zawoła,
Niech służba w trąby uderzy.
Dane rozkazy, i dzikie jary
Otoczył kozak, tonie w czahary.
W krzakach się kryją ponure czoła,
I cicho, jakby ludzi nie było!
Jakby się tylko o łowach śniło!
Wiatr wieje w kniei i szumią zioła,
Zniknęły zbroje, łuki, oszczepy;
Świt płonie ogniem umalowany,
I słońce wstaje nad martwe stepy.
Oblane złotem świtu burzany
Ognistéj barwy kwiatem się palą,
I gną się z wiatrem: fala za falą
Przebiega stepy milczące. —
Cicho... Wtém trąby zagrały grzmiące,
I zagrzmiał razem pod niebo wzbity
Z brzękiem surm, kotłów, okrzyk wesoły,
I uwolnione z więzów sokoły
Szybko w powietrza lecą błękity,
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,
I psy spuszczone jęczą i gonią.
Czekaj łowce: wśród strasznéj wrzawy
Patrzą na niwy złocone świtem,
I oto śmiga
Sumak zbudzony;
Ledwo kopytem
Dotyka trawy,
Charty wyściga,
I przez zagony,
Przed szybką smyczą,
Sadzi przez doły;
Gończe skowyczą,
Kraczą sokoły.
I jeden sokół już zleciał nisko,
Siadł mu na grzbiecie, szpony zatopił.
Chart wiatronogi za źwierzem tropił,
Już go dościgał — już blisko — blisko —
A sumak leci, bojaźnią ślepy,
Leci w zasadzkę — wpadł na oszczepy,
Drgnął tylko — upadł... A tłum wesoły
Znów w trąby dzwoni, znów w kotły bije,
Żeby wystraszyć co tylko żyje
Pomiędzy trawy. — Lecą sokoły,
Krążą i kraczą dzwonkami dzwonią,
Ogary znowu jęczą i gonią.
Czekają łowce. — Wśród kwiatów fali
Znów coś mignęło? — to sumak nowy? —
O nie! to Tatar miga od stali,
Jak wiatr stepowy,
Jak wąż piersiami
Trawy rozcina;
Między kwiatami
Złotem połyska.
I łuk napina,
I strzały ciska,
I rohatyny kolczate miota.
Dziwi kozaków ta zbroja złota,
Musi to jakiś być wódz Tatarów? —
Puścić ogary: — jeden z ogarów
Już go dościga, — ha! zobaczycie!
Ogar to stary, dobrze się sprawi,
Wskoczy na piersi — i w strasznéj męce
Wydrze mu życie,
Zgniecie, zadławi. —
Już go doścignął — rzecz niespodziana!
Skacze na piersi, liże mu ręce,
U stóp się kładzie — wyje, skowyczy:
Wszak to jest ogar! — ogar hetmana!
Piérwszy z ogarów! tak sławny w Siczy!
Nieraz Tatara wytropił w jarze,
A dzisiaj nalazł pana w Tatarze.
Wróciła nazad psiarnia zagnana,
A Tatar leci i trawy łamie.
Patrzcie! — i sokół siadł mu na ramie
O dziwy! dziwy! sokół hetmana!
Siadł na ramieniu, nastrzępia pióra,
Zda się że skrzydłem nagli go w biegu.
W łowców szeregu
Okrzyk dokoła;
Strzał lekkich chmura
Ściga Tatara;
I jedna w piersi trafia ogara,
Druga pod skrzydło trafia sokoła,
Trzecia Tatara w czoło drasnęła. —
Czy krew płynęła? — czy łza płynęła?
Nie można wiedziéć: — stanął — zakrywa —
Oczy zalane czy krwią, czy łzami.
Z piersi ogara obróżę zrywa,
Z szyi sokoła pierścień z dzwonkami;
I znów przez stepy,
Wprost na oszczepy,
Leci w zasiane wrogiem parowy. —
Tam go wstrzymają?... nie, nie wstrzymali!
Daleko zdradne prześcignął łowy,
I zniknął w burzanów fali...
Nie — to nie było senne widziadło,
Bo tam gdzie przebiegł, pośród wądołów,
Bez życia sześciu kozaków padło,
I sześć ogarów — i sześć sokołów.