Zmysłowe wyzwanie - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zmysłowe wyzwanie - ebook
Parker jest lekarzem pediatrą, świetnym specjalistą, a jednocześnie czarującym playboyem. Choć wobec swych partnerek utrzymuje dystans, nie narzeka na brak powodzenia. Lgną do niego wszystkie kobiety z wyjątkiem ślicznej Clare. Im bardziej staje się niedostępna, tym bardziej Parker jej pożąda. Zdobycie Clare staje się wyzwaniem...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2971-5 |
Rozmiar pliku: | 641 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Parker Reese uważał siebie za równego gościa. Dla wszystkich był życzliwy, wyrozumiały, miał ogromne poczucie humoru. Poza tym był szczery, szanował ludzi i zawsze chętnie spieszył z pomocą. Sprawdzał się w sytuacjach kryzysowych i był urodzonym przywódcą. I choć w Teksasie mieszkał dopiero od trzech miesięcy i nie miał pojęcia o hodowli, właśnie został przyjęty do prestiżowego Klubu Teksańskiego. A tam nie przyjmowali byle kogo.
Należał do tych wyjątkowych osób, które z każdym potrafią znaleźć wspólny język. Wszyscy, którzy go znali, darzyli go sympatią i szacunkiem.
Hm, prawie wszyscy.
Popatrzył na salę szpitalnej stołówki, w stronę samotnie siedzącej kobiety. Obiekt jego ostatniej fascynacji. Jadła lunch ze wzrokiem wbitym w telefon. Słuchawki na uszach izolowały ją od otoczenia. Clare Connelly, siostra przełożona z pediatrii Royal Memorial Hospital. Bystra, kompetentna, jedna z najlepszych pielęgniarek, z jakimi zdarzyło mu się pracować. Wszystko idealnie trzymała pod kontrolą, a współpracownicy autentycznie ją cenili.
Tylko z jakichś niewyjaśnionych powodów stanowczo dystansowała się od Parkera.
Lucas Wakefield, szef chirurgii i również członek Klubu Teksańskiego, postawił na stoliku tacę z jedzeniem i zajął krzesło obok Parkera.
– Mogę się dosiąść?
Parker uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Chyba już to zrobiłeś.
Gdyby nie Luc, w życiu by nie trafił do Teksasu. Jeszcze w czasach studenckich spotkali się na konferencji naukowej. Parker planował specjalizację z chirurgii plastycznej dla sławnych i bogatych, bo to była jedyna dziedzina, którą ojciec był skłonny zaakceptować. Lukratywna, owszem, lecz Parker już wtedy wiedział, że taka kariera nie zaspokoi jego oczekiwań. Niestety, jak to często bywa, musiał się liczyć ze zdaniem bogatego rodzica i spełniać jego egoistyczne zachcianki.
Luc przekonał go, że powinien przestać słuchać ojca i podążyć za marzeniami. A pasją Parkera była pediatria. Po raz pierwszy w życiu przeciwstawił się wtedy ojcu. Nie obeszło się bez krzyków i gróźb, że odetnie syna od pieniędzy. Zagroził nawet, że się go wyrzeknie, lecz Parker był nieugięty. Ostatecznie ojciec uległ, choć niechętnie.
Wreszcie przestał nim manipulować, co było jego sposobem na kontrolowanie syna, i po raz pierwszy w życiu Parker poczuł się naprawdę niezależny. Jednak musiało minąć wiele lat, nim udało się zasypać przepaść spowodowaną przez tamto starcie. Ojciec odszedł w zeszłym roku, na szczęście większość nieporozumień została do tego czasu wyjaśniona.
Przez większą część życia starał się zyskać aprobatę ojca, naprawdę wiele z siebie dał. Teraz mógł robić, co tylko chciał. Odziedziczony po ojcu spadek zapewniał dostatnie życie. Czuł potrzebę zmiany. Mieszkał w Nowym Jorku, żeby być blisko niedomagającego ojca. Poza praktyką lekarską i znajomymi nic go tam nie trzymało. Wiedział, że nadeszła pora, by zmienić miejsce zamieszkania. Tylko gdzie zacząć nowe życie?
Nieoczekiwany telefon od Luca był prawdziwym zrządzeniem losu. W szpitalu w teksańskim Royal zwalniało się stanowisko w oddziale noworodków. Doktor Mann przechodził na emeryturę i szpital szukał następcy. Pensja nie była imponująca, ale pieniądze nie były dla Parkera najważniejsze. Sprzedał gabinet i przeniósł się do Teksasu. Najlepsze posunięcie, jakiego w życiu dokonał.
– Zadzwoniłeś do tej dziewczyny ze sklepu z upominkami? – zagadnął Luc.
– Poszliśmy na kolację – odparł Parker.
– I…
– Odwiozłem ją do domu.
– Twojego czy jej?
– Jej.
– Zaprosiła cię do środka?
Zawsze go zapraszały. Nie miał wątpliwości, że następny przystanek będzie w jej sypialni, i jeszcze niedawno wcale by się nie wahał. Jednak ostatnio coś się w nim zmieniło, te zabawy zaczęły wydawać mu się płytkie i bez sensu.
– Zaprosiła, ale podziękowałem.
Luc jęknął, jakby ktoś zdzielił go w brzuch.
– Koleś, dobijasz mnie. Jestem żonaty, a mam więcej seksu niż ty.
W wieku trzydziestu ośmiu lat Parker coraz bardziej czuł różnicę dzielącą go od dwudziestoletnich panienek, z którymi zwykle się umawiał. Przestało go to bawić; teraz szukał kogoś, kto będzie dla niego wyzwaniem. Znów poszybował spojrzeniem w stronę Clare. Kogoś, kto będzie inspirować go zarówno intelektualnie, jak i seksualnie.
Luc podążył za jego spojrzeniem.
– Stary, daj sobie spokój. Ile razy próbowałeś się z nią umówić?
Parker wzruszył ramionami. Prawdę mówiąc, już stracił rachubę. Przynajmniej kilkanaście razy. Najpierw odmawiała uprzejmie, acz stanowczo. Potem to się zmieniło. Ostatnio czuł napięcie, gdy musieli pracować ramię w ramię, co zdarzało się często. Nie przejmował się, przeciwnie. Tym większą odczuje satysfakcję, gdy Clare się wreszcie podda. Zawsze tak się kończy.
– Jak myślisz, co ją tak we mnie zraża?
– Może to, że nie przyjmujesz odmowy?
– Ona mnie chce. Mówię ci.
Znów popatrzył w jej stronę. Miała spuszczony wzrok, lecz czuł, że na niego patrzy. Nie wiedział, skąd to przekonanie, ale był tego pewien. Clare była niewiele po trzydziestce, czyli prawie dziesięć lat starsza od tych, z którymi zwykł się spotykać, ale to mu się podobało.
– Naprawdę nie możesz się z tym pogodzić?
– Z czym?
– Że nie chce ci ulec.
Byłby o wiele bardziej wkurzony, gdyby nie pewność, że to chwilowy opór. Przyzwyczaił się, że kobiety padają mu do stóp, co wcale nie jest tak ekscytujące, jak by się wydawało.
– Zmieni zdanie. Muszę tylko trafić na właściwy moment. – Parker roześmiał się i dodał: – Opowiem ci coś. Kiedy chodziłem do szkoły, w mojej klasie była dziewczynka, Ruth Flanigan. Ciągle się mnie czepiała, a ja nie miałem pojęcia, dlaczego to robi.
– Dziewczynka cię dręczyła? – Luc zaśmiał się głośno. – Teraz to odwrócona karma?
– Brzmi to zabawnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Popychała mnie w kolejce do stołówki, na placu zabaw kopała mnie po nogach, ciągnęła za włosy i spychała z huśtawki. Przez lata bałem się dziewczynek.
– Na szczęście to ci minęło.
Czyżby? Czasami miał wątpliwości. Gdy wchodził w jakieś relacje, to on dyktował warunki. Umawiał się tylko z młodszymi i słabszymi od niego pod względem intelektualnym. To chyba coś znaczyło.
– I co było dalej? – zaciekawił się Luc.
– W drugiej klasie przeprowadziła się albo przeniosła do innej szkoły. Nie pamiętam. Po wakacjach wróciłem i jej już nie było. Nawet nie wiesz, jaka to była ulga. Przez lata nie miałem z nią kontaktu. Dopiero po studiach wpadłem na nią na imprezie u wspólnego znajomego.
– Kopnęła cię w łydkę?
– Nie. Wyznała, że miała do mnie słabość i w ten sposób okazywała swoje uczucia.
– Nie mów, że zamierzasz kopać Clare po nogach i ciągnąć za włosy.
– Jasne, że nie. – Choć może pociągnie ją za włosy, jeśli akurat to ją bierze. – Zmierzam do tego, że jeśli ktoś traktuje cię wrogo, to nie zawsze znaczy, że mu się nie podobasz.
– Chcesz powiedzieć, że Clare tylko udaje? Chyba nie mówisz serio?
Parker wzruszył ramionami.
– To nie jest niemożliwe.
– Nigdy nie miałeś problemu z kobietami, to one się za tobą uganiały. Skąd to oczarowanie Clare?
Bo go fascynuje. Nie tylko dlatego, że jest odporna na jego urok. Dziwne, ale naprawdę go pociąga. Chciałby poznać ją bliżej, zajrzeć do jej duszy.
Clare pracuje w szpitalu od prawie dziesięciu lat, a z nikim nie jest blisko. To go zdumiewało. Sam spędzał mnóstwo czasu z ludźmi, z którymi pracował, ba, uważał ich za swoją rodzinę. Zawsze był prospołeczny, w przeciwieństwie do Clare.
Ona trzymała się z boku. Sama jadła posiłki, na oddziale też zachowywała dystans. Wiedział, że jest panną i mieszka z ciotką, też samotną. Choć z Clare to nie było proste. Przypominała mu trochę bibliotekarkę, która pod ubraniem nosi seksowną bieliznę. Intuicyjnie czuł, że sporo ukrywa. I dałby głowę, że jeśli chodzi o przyjemności, to wiele mogłaby go nauczyć.
– Po prostu chciałbym ją poznać.
– Nigdy nie widziałem, żebyś tak sfiksował na punkcie jakiejś babki – podsumował Luc. – To mnie niepokoi. Myślę, że z twojej strony to wręcz obsesja.
Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego Clare tak go pociąga. Do tej pory unikał podobnych sytuacji. Dlaczego tym razem ma wrażenie, że tak właśnie powinno być?
Znał na pamięć jej rozkład dnia. Wiedział, kiedy jest na obchodzie, kiedy idzie na lunch, kiedy siedzi nad dokumentacją medyczną. Znał jej uśmiech i melodię głosu, choć do niego zawsze mówiła z nutą irytacji.
– Nawet jeśli masz rację – ciągnął Luc – i nie wnerwiasz jej aż tak, jak okazuje, to wszyscy wiedzą, że Clare trzyma się z daleka od ludzi z pracy.
– Zawsze jest pierwszy raz – zauważył Parker. – A ja nigdy nie mówię „nigdy”.
– I to chyba jest twój największy problem.
Luc może się naigrawać, ale on wiedział swoje.
– Daję sobie miesiąc. Może mniej.
Luc uśmiechnął się przebiegle. Znacząco.
– Chcesz się założyć?
– Przegrasz – zapowiedział Parker.
– Skoro jesteś taki pewny, to idziemy o zakład.
Nie po raz pierwszy wchodzili w taki układ.
– Zwyczajowa stawka?
– Niech będzie – potwierdził Luc.
Gdy stuknęli się pięściami, zadzwoniła komórka Parkera. Wyciągnął ją z kieszeni. Vanessa z intensywnej terapii.
– Doktorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan potrzebny. Z Janey znów jest niedobrze.
Zaklął pod nosem. Janey Doe była wcześniakiem porzuconym w zajeździe dla ciężarówek. Na oddział trafiła miesiąc temu, przywieziona przez pogotowie. Od razu zawojowała serca pracowników. Robili, co mogli, by utrzymać ją przy życiu, lecz jej stan się nie poprawiał.
– Zaraz będę. – Wstał.
– Janey? – zapytał Luc, a kiedy Parker skinął głową, skrzywił się ponuro. – Żadnej poprawy?
– Niestety. Zrobiłem badania, przejrzałem internet i literaturę medyczną, szukając podobnego przypadku. Wszystko na nic. Boję się, że ją stracimy.
– To złości, ale nie da się wszystkich uratować.
Sam wiedział o tym doskonale.
– Może nie uratuję każdego – odrzekł – ale nie przestanę próbować.
Siedziała ze słuchawkami na uszach i nie mogła się doczekać, kiedy ten dzień się skończy. Już rano miała problemy z samochodem. Silnik z trudem zapalał i zaraz gasł. W końcu ruszyła, ale kiedy czekała na zmianę świateł, znów zgasł. Widziała miny rozzłoszczonych kierowców czekających za nią pod światłami. A kiedy dotarła do szpitala, lunęło jak z cebra.
Wczoraj cała rodzina spotkała się na comiesięcznej kolacji na farmie rodziców. Byli wszyscy z wyjątkiem niej. Zawiadomiła ich, że może będzie pracować i nie da rady przyjechać, jednak jej nieobecność znowu wywołała poruszenie. Od rana odbierała telefony od siedmiorga rodzeństwa, choć gdy któreś z nich nie mogło być na rodzinnym spotkaniu, nic się nie działo. Co prawda oni widywali się na okrągło.
Trzej bracia i dwie z sióstr pracowali na farmie, dwie pozostałe siostry miały po czwórce dzieci i zajmowały się domem. Rodzina była naprawdę duża: najmłodsze pokolenie liczyło już dwadzieścia dwie osoby. Rozrzut wiekowy były imponujący – od niemowlęcia do dwudziestu sześciu lat. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała do domu, któreś z rodzeństwa spodziewało się dziecka. Z młodzieży dwójka najstarszych już założyła rodziny. Było jasne, że Clare uważali za czarną owcę.
Singielka i bez dzieci, to w tradycyjnej rodzinie niepojęte. Nic dziwnego, że stale była celem ich mniej czy bardziej uszczypliwych żartów i docinków. Nie wierzyli, że chce być sama, że to świadomy wybór, że tak jest jej dobrze. Chciała żyć po swojemu. Gdy po szkole poszła na studia, zamiast zająć się pracą na farmie, uznali ją za zbuntowaną. Zawsze marzyła o pielęgniarstwie, a oni wiedzieliby o tym, gdyby jej słuchali. Gdy wreszcie dopięła swego, wciąż jej przygadywali, że wybrała ten zawód, by złapać bogatego lekarza i zamieszkać w rezydencji.
Mimowolnie przesunęła wzrok na nowego szefa.
Mężczyzna jak marzenie. Atrakcyjny, miły w obyciu multimilioner i filantrop. Przystojna twarz, gęste ciemne włosy zawsze w lekkim nieładzie, oczy to zielone, to po chwili brązowe. Po prostu obłęd. Gdy po raz pierwszy zjawił się w szpitalu, żeńska część personelu zmieniła się w podekscytowane podlotki.
Parker okazał się świetnym lekarzem, jednym z najlepszych, z jakimi do tej pory pracowała. Godny zaufania, rzetelny i solidny, zawsze w dobrym humorze. Był czarujący i zabawny, a lekko zaniedbany wygląd tylko dodawał mu uroku. W dodatku był dobrze wychowany. I, co ważniejsze, miał doskonałe podejście do małych pacjentów, co czyniło z niego fantastycznego pediatrę.
Był też niepoprawnym kobieciarzem. Tak w każdym razie mówiono. A teraz najwyraźniej poluje na nią.
Nic z tego.
Dostała nauczkę, by nie wiązać się z kimś, z kim pracuje, zwłaszcza z kimś wyżej postawionym, bo to dobrze się nie kończy. Od początku starała się ignorować Parkera, choć było to nadzwyczaj trudne. Ciągle się z nią droczył, jawnie ją prowokował. Zainteresowanie, jakie jej okazywał, niestety trochę na nią podziałało.
Trochę? Wolne żarty! Może to wmawiać rodzinie czy współpracownikom, ale siebie nie oszuka. I choć za nic by się do tego nie przyznała, pragnie go. I to jak!
Codziennie czekała na chwilę, kiedy znowu go zobaczy. Lekko zmierzwione włosy, niestarannie zawiązany krawat, kosmyk włosów opadający na czoło. Wyobrażała sobie, jak odgarnia go na bok, poprawia mu krawat, a potem…
W tym momencie urywała. Czuła, że jeśli posunie się dalej, może zapomnieć o powodach, dla których musi zachować do Parkera dystans. Nawet gdyby nie był jej szefem, nie jest dla niej. Gdyby rodzina się dowiedziała, że spotyka się z lekarzem, nie miałaby życia.
Mógłby przestać ją obserwować. Była tak spięta, że nie mogła jeść. To nawet pewien plus, bo pod wpływem zauroczenia, pożądania czy jak to nazwać, można schudnąć. Odkąd Parker tu jest, straciła ponad osiem kilogramów. Tyle ważyła na pierwszym roku. Tak ją to podbudowało, że znowu zaczęła biegać. Oczywiście gdyby wcześniej nie zaniedbała ćwiczeń, nie przytyłaby. Nie zależało jej, bo nie miała dla kogo dbać o wygląd. Ani też czasu i ochoty, by się za kimś rozejrzeć.
Kątem oka zauważyła, że doktor Reese podnosi się od stolika. Poczuła skurcz w żołądku. Idąc do wyjścia, musi przejść koło niej. Wbiła wzrok w telefon, ukradkiem obserwując Parkera. Zaraz ją minie.
Zatrzyma się i zagada? Zawsze napomykał o czymś niezwiązanym z pracą. Wiedział, że to ją wytrąca z równowagi. W każdym razie chciała, by tak myślał.
Musiał się bardzo spieszyć, bo tym razem nie przystanął. Powinna odetchnąć z ulgą, czemu więc czuje się zawiedziona? Musi się opamiętać. Przestać roić o kimś, kto absolutnie nie jest dla niej.
Zadzwoniła komórka. Vanessa. Clare błyskawicznie przestawiła się na sprawy zawodowe. Stan Janey z każdą chwilą się pogarszał.
Poderwała się z miejsca i ruszyła do najbliższej windy. Janey została znaleziona zaraz po urodzeniu i jej życie wisiało na włosku. W stosunku do tej istotki nie była w stanie zachować profesjonalnego obiektywizmu, odsunąć na bok emocje. Maleńka Janey nie miała nikogo bliskiego, poszukiwania jej rodziny spełzły na niczym, policja nie wpadła na żaden trop. Dziewczynka jest bezbronna, zdana na pomoc obcych ludzi.
Jak matka mogła ją w taki sposób porzucić? Clare nie miała dzieci, lecz widziała, jaką czułą opieką jej siostry otaczają swe pociechy. Co się stało, że matka Janey uznała, że dziecku będzie lepiej bez niej? A może nie miała wyboru?
Na tę myśl aż się wzdrygnęła.
Skręciła i dostrzegła zamykające się drzwi windy. Puściła się biegiem.
– Proszę zaczekać!
Człowiek w windzie wysunął rękę, by unieruchomić drzwi. Clare szybko wśliznęła się do środka. Zaniemówiła. Ostatnia osoba, z którą chciałaby się tu znaleźć.
Sam na sam. Parker nacisnął guzik i spojrzał na Clare tak, że kolana się pod nią ugięły. Drzwi zasunęły się bezszelestnie.
– Cześć, słoneczko.
Doktor Parker Reese uważał siebie za równego gościa. Dla wszystkich był życzliwy, wyrozumiały, miał ogromne poczucie humoru. Poza tym był szczery, szanował ludzi i zawsze chętnie spieszył z pomocą. Sprawdzał się w sytuacjach kryzysowych i był urodzonym przywódcą. I choć w Teksasie mieszkał dopiero od trzech miesięcy i nie miał pojęcia o hodowli, właśnie został przyjęty do prestiżowego Klubu Teksańskiego. A tam nie przyjmowali byle kogo.
Należał do tych wyjątkowych osób, które z każdym potrafią znaleźć wspólny język. Wszyscy, którzy go znali, darzyli go sympatią i szacunkiem.
Hm, prawie wszyscy.
Popatrzył na salę szpitalnej stołówki, w stronę samotnie siedzącej kobiety. Obiekt jego ostatniej fascynacji. Jadła lunch ze wzrokiem wbitym w telefon. Słuchawki na uszach izolowały ją od otoczenia. Clare Connelly, siostra przełożona z pediatrii Royal Memorial Hospital. Bystra, kompetentna, jedna z najlepszych pielęgniarek, z jakimi zdarzyło mu się pracować. Wszystko idealnie trzymała pod kontrolą, a współpracownicy autentycznie ją cenili.
Tylko z jakichś niewyjaśnionych powodów stanowczo dystansowała się od Parkera.
Lucas Wakefield, szef chirurgii i również członek Klubu Teksańskiego, postawił na stoliku tacę z jedzeniem i zajął krzesło obok Parkera.
– Mogę się dosiąść?
Parker uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Chyba już to zrobiłeś.
Gdyby nie Luc, w życiu by nie trafił do Teksasu. Jeszcze w czasach studenckich spotkali się na konferencji naukowej. Parker planował specjalizację z chirurgii plastycznej dla sławnych i bogatych, bo to była jedyna dziedzina, którą ojciec był skłonny zaakceptować. Lukratywna, owszem, lecz Parker już wtedy wiedział, że taka kariera nie zaspokoi jego oczekiwań. Niestety, jak to często bywa, musiał się liczyć ze zdaniem bogatego rodzica i spełniać jego egoistyczne zachcianki.
Luc przekonał go, że powinien przestać słuchać ojca i podążyć za marzeniami. A pasją Parkera była pediatria. Po raz pierwszy w życiu przeciwstawił się wtedy ojcu. Nie obeszło się bez krzyków i gróźb, że odetnie syna od pieniędzy. Zagroził nawet, że się go wyrzeknie, lecz Parker był nieugięty. Ostatecznie ojciec uległ, choć niechętnie.
Wreszcie przestał nim manipulować, co było jego sposobem na kontrolowanie syna, i po raz pierwszy w życiu Parker poczuł się naprawdę niezależny. Jednak musiało minąć wiele lat, nim udało się zasypać przepaść spowodowaną przez tamto starcie. Ojciec odszedł w zeszłym roku, na szczęście większość nieporozumień została do tego czasu wyjaśniona.
Przez większą część życia starał się zyskać aprobatę ojca, naprawdę wiele z siebie dał. Teraz mógł robić, co tylko chciał. Odziedziczony po ojcu spadek zapewniał dostatnie życie. Czuł potrzebę zmiany. Mieszkał w Nowym Jorku, żeby być blisko niedomagającego ojca. Poza praktyką lekarską i znajomymi nic go tam nie trzymało. Wiedział, że nadeszła pora, by zmienić miejsce zamieszkania. Tylko gdzie zacząć nowe życie?
Nieoczekiwany telefon od Luca był prawdziwym zrządzeniem losu. W szpitalu w teksańskim Royal zwalniało się stanowisko w oddziale noworodków. Doktor Mann przechodził na emeryturę i szpital szukał następcy. Pensja nie była imponująca, ale pieniądze nie były dla Parkera najważniejsze. Sprzedał gabinet i przeniósł się do Teksasu. Najlepsze posunięcie, jakiego w życiu dokonał.
– Zadzwoniłeś do tej dziewczyny ze sklepu z upominkami? – zagadnął Luc.
– Poszliśmy na kolację – odparł Parker.
– I…
– Odwiozłem ją do domu.
– Twojego czy jej?
– Jej.
– Zaprosiła cię do środka?
Zawsze go zapraszały. Nie miał wątpliwości, że następny przystanek będzie w jej sypialni, i jeszcze niedawno wcale by się nie wahał. Jednak ostatnio coś się w nim zmieniło, te zabawy zaczęły wydawać mu się płytkie i bez sensu.
– Zaprosiła, ale podziękowałem.
Luc jęknął, jakby ktoś zdzielił go w brzuch.
– Koleś, dobijasz mnie. Jestem żonaty, a mam więcej seksu niż ty.
W wieku trzydziestu ośmiu lat Parker coraz bardziej czuł różnicę dzielącą go od dwudziestoletnich panienek, z którymi zwykle się umawiał. Przestało go to bawić; teraz szukał kogoś, kto będzie dla niego wyzwaniem. Znów poszybował spojrzeniem w stronę Clare. Kogoś, kto będzie inspirować go zarówno intelektualnie, jak i seksualnie.
Luc podążył za jego spojrzeniem.
– Stary, daj sobie spokój. Ile razy próbowałeś się z nią umówić?
Parker wzruszył ramionami. Prawdę mówiąc, już stracił rachubę. Przynajmniej kilkanaście razy. Najpierw odmawiała uprzejmie, acz stanowczo. Potem to się zmieniło. Ostatnio czuł napięcie, gdy musieli pracować ramię w ramię, co zdarzało się często. Nie przejmował się, przeciwnie. Tym większą odczuje satysfakcję, gdy Clare się wreszcie podda. Zawsze tak się kończy.
– Jak myślisz, co ją tak we mnie zraża?
– Może to, że nie przyjmujesz odmowy?
– Ona mnie chce. Mówię ci.
Znów popatrzył w jej stronę. Miała spuszczony wzrok, lecz czuł, że na niego patrzy. Nie wiedział, skąd to przekonanie, ale był tego pewien. Clare była niewiele po trzydziestce, czyli prawie dziesięć lat starsza od tych, z którymi zwykł się spotykać, ale to mu się podobało.
– Naprawdę nie możesz się z tym pogodzić?
– Z czym?
– Że nie chce ci ulec.
Byłby o wiele bardziej wkurzony, gdyby nie pewność, że to chwilowy opór. Przyzwyczaił się, że kobiety padają mu do stóp, co wcale nie jest tak ekscytujące, jak by się wydawało.
– Zmieni zdanie. Muszę tylko trafić na właściwy moment. – Parker roześmiał się i dodał: – Opowiem ci coś. Kiedy chodziłem do szkoły, w mojej klasie była dziewczynka, Ruth Flanigan. Ciągle się mnie czepiała, a ja nie miałem pojęcia, dlaczego to robi.
– Dziewczynka cię dręczyła? – Luc zaśmiał się głośno. – Teraz to odwrócona karma?
– Brzmi to zabawnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Popychała mnie w kolejce do stołówki, na placu zabaw kopała mnie po nogach, ciągnęła za włosy i spychała z huśtawki. Przez lata bałem się dziewczynek.
– Na szczęście to ci minęło.
Czyżby? Czasami miał wątpliwości. Gdy wchodził w jakieś relacje, to on dyktował warunki. Umawiał się tylko z młodszymi i słabszymi od niego pod względem intelektualnym. To chyba coś znaczyło.
– I co było dalej? – zaciekawił się Luc.
– W drugiej klasie przeprowadziła się albo przeniosła do innej szkoły. Nie pamiętam. Po wakacjach wróciłem i jej już nie było. Nawet nie wiesz, jaka to była ulga. Przez lata nie miałem z nią kontaktu. Dopiero po studiach wpadłem na nią na imprezie u wspólnego znajomego.
– Kopnęła cię w łydkę?
– Nie. Wyznała, że miała do mnie słabość i w ten sposób okazywała swoje uczucia.
– Nie mów, że zamierzasz kopać Clare po nogach i ciągnąć za włosy.
– Jasne, że nie. – Choć może pociągnie ją za włosy, jeśli akurat to ją bierze. – Zmierzam do tego, że jeśli ktoś traktuje cię wrogo, to nie zawsze znaczy, że mu się nie podobasz.
– Chcesz powiedzieć, że Clare tylko udaje? Chyba nie mówisz serio?
Parker wzruszył ramionami.
– To nie jest niemożliwe.
– Nigdy nie miałeś problemu z kobietami, to one się za tobą uganiały. Skąd to oczarowanie Clare?
Bo go fascynuje. Nie tylko dlatego, że jest odporna na jego urok. Dziwne, ale naprawdę go pociąga. Chciałby poznać ją bliżej, zajrzeć do jej duszy.
Clare pracuje w szpitalu od prawie dziesięciu lat, a z nikim nie jest blisko. To go zdumiewało. Sam spędzał mnóstwo czasu z ludźmi, z którymi pracował, ba, uważał ich za swoją rodzinę. Zawsze był prospołeczny, w przeciwieństwie do Clare.
Ona trzymała się z boku. Sama jadła posiłki, na oddziale też zachowywała dystans. Wiedział, że jest panną i mieszka z ciotką, też samotną. Choć z Clare to nie było proste. Przypominała mu trochę bibliotekarkę, która pod ubraniem nosi seksowną bieliznę. Intuicyjnie czuł, że sporo ukrywa. I dałby głowę, że jeśli chodzi o przyjemności, to wiele mogłaby go nauczyć.
– Po prostu chciałbym ją poznać.
– Nigdy nie widziałem, żebyś tak sfiksował na punkcie jakiejś babki – podsumował Luc. – To mnie niepokoi. Myślę, że z twojej strony to wręcz obsesja.
Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego Clare tak go pociąga. Do tej pory unikał podobnych sytuacji. Dlaczego tym razem ma wrażenie, że tak właśnie powinno być?
Znał na pamięć jej rozkład dnia. Wiedział, kiedy jest na obchodzie, kiedy idzie na lunch, kiedy siedzi nad dokumentacją medyczną. Znał jej uśmiech i melodię głosu, choć do niego zawsze mówiła z nutą irytacji.
– Nawet jeśli masz rację – ciągnął Luc – i nie wnerwiasz jej aż tak, jak okazuje, to wszyscy wiedzą, że Clare trzyma się z daleka od ludzi z pracy.
– Zawsze jest pierwszy raz – zauważył Parker. – A ja nigdy nie mówię „nigdy”.
– I to chyba jest twój największy problem.
Luc może się naigrawać, ale on wiedział swoje.
– Daję sobie miesiąc. Może mniej.
Luc uśmiechnął się przebiegle. Znacząco.
– Chcesz się założyć?
– Przegrasz – zapowiedział Parker.
– Skoro jesteś taki pewny, to idziemy o zakład.
Nie po raz pierwszy wchodzili w taki układ.
– Zwyczajowa stawka?
– Niech będzie – potwierdził Luc.
Gdy stuknęli się pięściami, zadzwoniła komórka Parkera. Wyciągnął ją z kieszeni. Vanessa z intensywnej terapii.
– Doktorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan potrzebny. Z Janey znów jest niedobrze.
Zaklął pod nosem. Janey Doe była wcześniakiem porzuconym w zajeździe dla ciężarówek. Na oddział trafiła miesiąc temu, przywieziona przez pogotowie. Od razu zawojowała serca pracowników. Robili, co mogli, by utrzymać ją przy życiu, lecz jej stan się nie poprawiał.
– Zaraz będę. – Wstał.
– Janey? – zapytał Luc, a kiedy Parker skinął głową, skrzywił się ponuro. – Żadnej poprawy?
– Niestety. Zrobiłem badania, przejrzałem internet i literaturę medyczną, szukając podobnego przypadku. Wszystko na nic. Boję się, że ją stracimy.
– To złości, ale nie da się wszystkich uratować.
Sam wiedział o tym doskonale.
– Może nie uratuję każdego – odrzekł – ale nie przestanę próbować.
Siedziała ze słuchawkami na uszach i nie mogła się doczekać, kiedy ten dzień się skończy. Już rano miała problemy z samochodem. Silnik z trudem zapalał i zaraz gasł. W końcu ruszyła, ale kiedy czekała na zmianę świateł, znów zgasł. Widziała miny rozzłoszczonych kierowców czekających za nią pod światłami. A kiedy dotarła do szpitala, lunęło jak z cebra.
Wczoraj cała rodzina spotkała się na comiesięcznej kolacji na farmie rodziców. Byli wszyscy z wyjątkiem niej. Zawiadomiła ich, że może będzie pracować i nie da rady przyjechać, jednak jej nieobecność znowu wywołała poruszenie. Od rana odbierała telefony od siedmiorga rodzeństwa, choć gdy któreś z nich nie mogło być na rodzinnym spotkaniu, nic się nie działo. Co prawda oni widywali się na okrągło.
Trzej bracia i dwie z sióstr pracowali na farmie, dwie pozostałe siostry miały po czwórce dzieci i zajmowały się domem. Rodzina była naprawdę duża: najmłodsze pokolenie liczyło już dwadzieścia dwie osoby. Rozrzut wiekowy były imponujący – od niemowlęcia do dwudziestu sześciu lat. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała do domu, któreś z rodzeństwa spodziewało się dziecka. Z młodzieży dwójka najstarszych już założyła rodziny. Było jasne, że Clare uważali za czarną owcę.
Singielka i bez dzieci, to w tradycyjnej rodzinie niepojęte. Nic dziwnego, że stale była celem ich mniej czy bardziej uszczypliwych żartów i docinków. Nie wierzyli, że chce być sama, że to świadomy wybór, że tak jest jej dobrze. Chciała żyć po swojemu. Gdy po szkole poszła na studia, zamiast zająć się pracą na farmie, uznali ją za zbuntowaną. Zawsze marzyła o pielęgniarstwie, a oni wiedzieliby o tym, gdyby jej słuchali. Gdy wreszcie dopięła swego, wciąż jej przygadywali, że wybrała ten zawód, by złapać bogatego lekarza i zamieszkać w rezydencji.
Mimowolnie przesunęła wzrok na nowego szefa.
Mężczyzna jak marzenie. Atrakcyjny, miły w obyciu multimilioner i filantrop. Przystojna twarz, gęste ciemne włosy zawsze w lekkim nieładzie, oczy to zielone, to po chwili brązowe. Po prostu obłęd. Gdy po raz pierwszy zjawił się w szpitalu, żeńska część personelu zmieniła się w podekscytowane podlotki.
Parker okazał się świetnym lekarzem, jednym z najlepszych, z jakimi do tej pory pracowała. Godny zaufania, rzetelny i solidny, zawsze w dobrym humorze. Był czarujący i zabawny, a lekko zaniedbany wygląd tylko dodawał mu uroku. W dodatku był dobrze wychowany. I, co ważniejsze, miał doskonałe podejście do małych pacjentów, co czyniło z niego fantastycznego pediatrę.
Był też niepoprawnym kobieciarzem. Tak w każdym razie mówiono. A teraz najwyraźniej poluje na nią.
Nic z tego.
Dostała nauczkę, by nie wiązać się z kimś, z kim pracuje, zwłaszcza z kimś wyżej postawionym, bo to dobrze się nie kończy. Od początku starała się ignorować Parkera, choć było to nadzwyczaj trudne. Ciągle się z nią droczył, jawnie ją prowokował. Zainteresowanie, jakie jej okazywał, niestety trochę na nią podziałało.
Trochę? Wolne żarty! Może to wmawiać rodzinie czy współpracownikom, ale siebie nie oszuka. I choć za nic by się do tego nie przyznała, pragnie go. I to jak!
Codziennie czekała na chwilę, kiedy znowu go zobaczy. Lekko zmierzwione włosy, niestarannie zawiązany krawat, kosmyk włosów opadający na czoło. Wyobrażała sobie, jak odgarnia go na bok, poprawia mu krawat, a potem…
W tym momencie urywała. Czuła, że jeśli posunie się dalej, może zapomnieć o powodach, dla których musi zachować do Parkera dystans. Nawet gdyby nie był jej szefem, nie jest dla niej. Gdyby rodzina się dowiedziała, że spotyka się z lekarzem, nie miałaby życia.
Mógłby przestać ją obserwować. Była tak spięta, że nie mogła jeść. To nawet pewien plus, bo pod wpływem zauroczenia, pożądania czy jak to nazwać, można schudnąć. Odkąd Parker tu jest, straciła ponad osiem kilogramów. Tyle ważyła na pierwszym roku. Tak ją to podbudowało, że znowu zaczęła biegać. Oczywiście gdyby wcześniej nie zaniedbała ćwiczeń, nie przytyłaby. Nie zależało jej, bo nie miała dla kogo dbać o wygląd. Ani też czasu i ochoty, by się za kimś rozejrzeć.
Kątem oka zauważyła, że doktor Reese podnosi się od stolika. Poczuła skurcz w żołądku. Idąc do wyjścia, musi przejść koło niej. Wbiła wzrok w telefon, ukradkiem obserwując Parkera. Zaraz ją minie.
Zatrzyma się i zagada? Zawsze napomykał o czymś niezwiązanym z pracą. Wiedział, że to ją wytrąca z równowagi. W każdym razie chciała, by tak myślał.
Musiał się bardzo spieszyć, bo tym razem nie przystanął. Powinna odetchnąć z ulgą, czemu więc czuje się zawiedziona? Musi się opamiętać. Przestać roić o kimś, kto absolutnie nie jest dla niej.
Zadzwoniła komórka. Vanessa. Clare błyskawicznie przestawiła się na sprawy zawodowe. Stan Janey z każdą chwilą się pogarszał.
Poderwała się z miejsca i ruszyła do najbliższej windy. Janey została znaleziona zaraz po urodzeniu i jej życie wisiało na włosku. W stosunku do tej istotki nie była w stanie zachować profesjonalnego obiektywizmu, odsunąć na bok emocje. Maleńka Janey nie miała nikogo bliskiego, poszukiwania jej rodziny spełzły na niczym, policja nie wpadła na żaden trop. Dziewczynka jest bezbronna, zdana na pomoc obcych ludzi.
Jak matka mogła ją w taki sposób porzucić? Clare nie miała dzieci, lecz widziała, jaką czułą opieką jej siostry otaczają swe pociechy. Co się stało, że matka Janey uznała, że dziecku będzie lepiej bez niej? A może nie miała wyboru?
Na tę myśl aż się wzdrygnęła.
Skręciła i dostrzegła zamykające się drzwi windy. Puściła się biegiem.
– Proszę zaczekać!
Człowiek w windzie wysunął rękę, by unieruchomić drzwi. Clare szybko wśliznęła się do środka. Zaniemówiła. Ostatnia osoba, z którą chciałaby się tu znaleźć.
Sam na sam. Parker nacisnął guzik i spojrzał na Clare tak, że kolana się pod nią ugięły. Drzwi zasunęły się bezszelestnie.
– Cześć, słoneczko.
więcej..