Znajdę cię, córeczko - ebook
Znajdę cię, córeczko - ebook
Pięć minut, tak niewiele, a wystarczyło, żebym straciła wszystko: idealnie poukładane życie, szczęśliwe małżeństwo, córkę.
Na bałtyckiej plaży, w środku lata, ginie dwuletnia Marysia. Wszystko wskazuje na to, że dziewczynka się utopiła, chociaż jej ciało nie zostaje odnalezione… Rodzice dziecka muszą zmierzyć się nie tylko z ogromną tragedią, najskrytszymi tajemnicami, ale i hejtem, który spada na nich ze strony internautów.
Czy warto zaufać silnemu przeczuciu, które wbrew zdrowemu rozsądkowi podpowiada, że spotkana przypadkiem trzy lata później dziewczynka, to zaginiona córeczka?
Czy można uwierzyć komuś, kto raz już nas zawiódł?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-948-3 |
Rozmiar pliku: | 701 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
redakcja portalu „Express Elbląga i okolic”
Najgorętszy dzień w roku zbliża się powoli do końca. Mija godzina dwudziesta trzecia, a temperatura nadal przekracza dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Miasto powoli szykuje się do nocy, chociaż w taki upał trudno o spokojny sen.
Jestem ostatnią osobą, która jest jeszcze w redakcji. Moi koledzy poszli do swoich domów i rodzin. Ja nie mam do kogo wracać, jestem singielką i wcale nie tęskno mi do pozbawionego klimatyzacji gorącego mieszkania. Siedzę więc i pracuję, popijając już trzeci dobrze schłodzony energetyk. Chyba się już od nich uzależniłam. Nie wyobrażam sobie, jak miałabym przetrwać w takiej duchocie cały dzień i skupić się na tekście bez charakterystycznego słodkiego smaku napoju.
Czytam po raz kolejny napisaną przez siebie notatkę w poszukiwaniu literówek i błędów składniowych. Wiem, że tekst przed publikacją na portalu przejdzie jeszcze korektę językową, ale to moje pierwsze zlecenie, a ja podchodzę do niego bardzo poważnie.
Praca w portalu internetowym była moim największym marzeniem, od kiedy zaczęłam studia dziennikarskie. Gdy przyszedł czas na składanie CV, wysłałam je wszędzie, gdzie się dało, modląc się w duchu, żeby odezwał się do mnie ktoś z Onetu czy Wirtualnej Polski. Codziennie sprawdzałam pocztę, licząc, że wreszcie zobaczę upragnionego mejla z zaproszeniem na rozmowę. Niespodziewanie pewnego dnia zadzwonił do mnie redaktor naczelny „Expressu Elbląga i okolic” i zaproponował staż. Możliwe, że gdyby zrobił to dzień po tym, jak rozesłałam swój życiorys, kręciłabym nosem i zwlekałabym z odpowiedzią, ale po pierwsze, od tamtej pory minęło już trochę czasu, po drugie, ani Onet, ani Wirtualna Polska nie odpisali, a po trzecie, od czegoś przecież trzeba zacząć.
Trę palcami powieki i gdy znów otwieram oczy, przez chwilę widzę jedynie wirujące plamki. Wzdycham i upijam kolejny łyk zimnego napoju, a potem wracam do tekstu. To, co teraz opisuję, przypomina dziesiątki wydarzeń, jakie mają miejsce co roku w nadmorskich miejscowościach. Rodzice na chwilę spuszczają dziecko z oczu, a to ginie. Rozpoczynają się dramatyczne poszukiwania i wyścig z czasem.
Kiedy koło godziny czternastej zlecono mi napisanie tej notki, nie byłam zadowolona.
Historia wydała mi się banalna – ot, kolejny drobny incydent, jakich latem jest wiele na plaży, a mnie będzie kosztować ganianie po piasku w tym ukropie i szukanie świadków wydarzenia. Poza tym uważałam, że zanim skończę, dziecko już się znajdzie i w rezultacie nie opublikują mojego tekstu, a cała praca pójdzie na marne.
Jak się jednak okazało – nie poszła, moje wyobrażenia się nie sprawdziły. Dziewczynki wciąż nie odnaleziono i ze względu na ciemności, jakie już zapadły, jej poszukiwania zostaną wznowione dopiero jutro rano.
Nie udało mi się dowiedzieć więcej, chociaż spędziłam na tamtej plaży pół dnia, rozmawiając z ratownikami. Próbowałam też wydobyć jakiś komentarz od rodziców i brata zaginionej dwulatki, ale byli w takim szoku, że nie potrafili nawet sklecić jednego zdania. A szkoda, bez nich cały ten artykuł nie jest aż tak emocjonalny, jak powinien być, więc szef pewnie nie da go na samą górę. Zamykam znów na chwilę oczy i przypominam sobie, jak w pewnym momencie, tam, na plaży, moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem matki poszukiwanej dziewczynki. Była przerażona. Nie mam dzieci, nie wiem, co czuje rodzic, kiedy jego dziecko nagle znika, ale gdy ta kobieta zatrzymała na mnie wzrok, aż przeszedł mnie zimny dreszcz.
Wzdrygam się i jeszcze raz czytam swój artykuł. Nadaję mu tytuł „Zaginęła dwuletnia Marysia” i wybieram zdjęcie, które zrobiłam dziś na plaży. Jest na nim cała rodzina. Matka i ojciec stoją na tle morza, bezradnie rozkładając ręce, obok na piasku siedzi smutny brat dziewczynki. Policja udostępniła mediom ostatnią fotografię zaginionego dziecka, którą matka zrobiła wczoraj w hotelu. Zanim dodam i ten plik, patrzę na uśmiechniętą dwulatkę w zielonej sukience na ramiączkach i myślę, jak czasami pięć minut nieuwagi może wpłynąć na całe życie. Jeszcze wczoraj rodzina Królów, bo tak mają na nazwisko rodzice dziewczynki, była szczęśliwa, dziś na pewno nie prześpią z rozpaczy nocy.
Zerkam na zegar, chyba już najwyższa pora wracać do domu. Jutro pewnie Marysia się odnajdzie, mówię sobie, przeciągając się nad komputerem, chociaż w środku czuję, że ta historia nie skończy się dobrze.Detektyw Paweł Zarzecki
Elbląg, Komenda Miejska Policji
Jestem zmęczony, cholernie zmęczony, chociaż to dopiero początek dnia. Muszę sobie zrobić mocną kawę, bo inaczej nie dotrwam południa, a tu szykuje się kolejna pracowita doba. Chyba że to dziecko albo jego ciało znajdzie się szybciej.
Boże, niech znajdzie się żywe, modlę się w duchu, patrząc na siedzącą po drugiej stronie biurka trójkę ludzi. Niech się znajdzie jak najszybciej, żebym mógł wreszcie wrócić do domu o normalnej porze i się wyspać. Od tygodnia o niczym innym nie marzę. Może się starzeję? Może powinienem zostawić tę robotę i w końcu odpocząć? Albo przynajmniej pojechać na urlop?
Z trudem powstrzymuję się od ziewnięcia i zmuszam do tego, by skupić się na ich gestach i słowach. Są zdenerwowani i przerażeni, najbardziej chyba matka. Zerkam pobieżnie na ekran mojego bardzo już wysłużonego laptopa. Jest tam krótka notatka o każdym z nich – znam je na pamięć:
Alicja Król, lat 40, matka zaginionej, projektantka ogrodów, obecnie na urlopie wychowawczym, świadek.
Bartłomiej Król, lat 43, ojciec zaginionej, mąż Alicji Król, konsultant finansowy, świadek.
Kacper Krawczyk, lat 11, brat zaginionej, syn Alicji Król i jej pierwszego męża Piotra Krawczyka, uczeń szóstej klasy szkoły podstawowej, świadek.
Ostatni zapis dotyczy zaginionego dziecka.
Maria Król, lat 2,5, córka Alicji i Bartłomieja Królów, zaginiona na plaży w Krynicy Morskiej w dniu 17 lipca br., poszukiwana.
Nie po raz pierwszy ginie u nas latem dziecko. Właściwie to wydarza się tak często, że aż trudno mi zliczyć. Obce miejsce, tłumy na plaży, beztroska rodziców, chwila nieuwagi – mógłbym wyliczać bez końca. Tyle że zaginione dzieci, o ile się nie utopią, zwykle znajdują się najpóźniej po kilku godzinach, trafiają w objęcia spłakanych matek i zdenerwowanych ojców, a my zamykamy sprawę. Tak powinno być i tym razem, jednak od zaginięcia dwulatki na plaży w Krynicy Morskiej minął tydzień. Dziewczynka nie odnalazła się, mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań i ogłoszonego po dwunastu godzinach od zaginięcia Child Alertu, a z doświadczenia wiem, że im dłużej trwają poszukiwania nieletniego, tym mniejsze szanse na szczęśliwe zakończenie…
Ponieważ zgubiła się nad morzem, a kilka osób zeznało, że widziało małą w wodzie, śledztwo prowadzone jest również w kierunku utonięcia. To nie wszystko – po głośnej sprawie malutkiej Madzi z Sosnowca policja zawsze zakłada jeszcze jeden, najbardziej czarny scenariusz: że za zaginięciem dziecka stoją najbliżsi. Dlatego próbuję nie myśleć o tym, jak bardzo jestem zmęczony, i skupić się na rodzicach.
Są wykształceni i dobrze sytuowani. Mieszkają w domu jednorodzinnym w podwarszawskim Sulejówku. W Krynicy Morskiej spędzali urlop. Nic nie wiadomo o ich nałogach ani zatargach z prawem. Ona, długowłosa blondynka, całkiem ładna, nerwowo skubie skórki przy paznokciach. Są zadbane, pomalowane na czerwono i od razu zwracają moją uwagę, bo nie pasują do całej reszty – niedbałego stroju i podpuchniętych oczu. Widać, że od tygodnia ta kobieta prawie nie sypia. On, lekko siwiejący czterdziestolatek w okularach, o nienagannej sylwetce, z pewnością przykłada wagę do formy fizycznej. Jest opanowany i pewny siebie. Może nawet za bardzo, zważywszy na sytuację. Po prawej stronie kobiety siedzi skulony, szczupły jedenastolatek w markowych ciuchach i z modną ostatnio fryzurą. Typowa klasa średnia, w niczym nieprzypominająca patologicznych rodzin, z którymi najczęściej mam do czynienia w pracy.
– Może napiją się państwo wody? – proponuję dla rozluźnienia atmosfery. Przy okazji mógłbym zrobić sobie kawę.
– Dziękujemy. Lepiej już rozpocznijmy. Żona bardzo to wszystko przeżywa, prawie wcale nie sypia… – odpowiada Bartłomiej Król i dotyka ręki siedzącej obok niego kobiety.
Powstrzymuję się przed westchnieniem.
– Dobrze. Nazywam się Paweł Zarzecki, jestem oficerem śledczym i będę prowadził sprawę zaginięcia Marysi. Przejrzałem wstępne zeznania państwa i świadków zdarzenia, ale muszę zadać jeszcze kilka pytań. Uprzedzam, że spotkanie jest nagrywane, to standardowa procedura.
Kiwają w milczeniu głowami, a ja zaczynam rozmowę.
– Czy mają państwo jakichś wrogów, kogoś, kto mógłby państwu źle życzyć? – pytam, kierując wzrok na kobietę.
– Nie, raczej nie. Jesteśmy spokojnymi ludźmi, staramy się unikać konfliktów – odpowiada cicho, wciąż skubiąc skórki przy paznokciach. Dopiero teraz zauważam, że jej palce są poranione do krwi.
– Proszę się nie denerwować, robimy wszystko, żeby Marysia jak najszybciej wróciła cała i zdrowa do domu – mówię, patrząc jej w oczy, ale ona w ogóle nie reaguje na moje słowa. – Czy w ostatnich dniach przed zaginięciem córki wokół państwa lub niej kręcił się ktoś podejrzany, na przykład w hotelu lub na plaży?
Przez chwilę milczą, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wreszcie ojciec podnosi głowę, zerka na żonę, a potem mówi:
– Hotel, w którym się zatrzymaliśmy, jest bardzo duży. W dniu zaginięcia Marysi było w nim pełno gości, najczęściej rodzin z dziećmi, ale nie widzieliśmy nic niepokojącego.
– Czy utrzymują państwo jakieś kontakty z biologicznym tatą Kacpra?
To pytanie ich zaskakuje. Alicja Król przestaje skubać skórki przy paznokciach i patrzy na mnie zdziwiona. Nastolatek zaczyna nerwowo wiercić się na krześle, a mężczyzna poprawia odruchowo okulary. Najwyraźniej nikt z nich nie spodziewał się, że o to zapytam.
– Nie. Ojciec Kacpra nie jest obecny w naszym życiu – odpowiada wreszcie cicho, ale wyraźnie Alicja.
– Byli małżonkowie potrafią mścić się na swoich partnerach na różne sposoby. Czasami bardzo brutalnie – mówię, ostrożnie ważąc słowa i odnotowując w myślach, by później sprawdzić alibi ojca Kacpra. – Dobrze, wróćmy raz jeszcze do wydarzeń na plaży. W jakich okolicznościach straciliście państwo córkę z oczu?
– Budowaliśmy z Marysią i Kacprem zamek z piasku przy brzegu – odzywa się Bartłomiej monotonnym głosem. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie opowiada o tym nie pierwszy raz, ale i tak brzmi bardziej jak robot niż ojciec, który zrobi wszystko, by odnaleźć swoje dziecko. – Dosłownie na chwilę poszedłem do żony po krem do opalania. Chciałem posmarować córce plecki, bo słońce bardzo mocno grzało. A gdy wróciłem, już jej nie było.
– Zostawił pan dziecko bez opieki? – Mam wrażenie, że moje słowa przygniatają go do krzesła. Mężczyzna opuszcza ramiona i przez chwilę wygląda, jakby uszło z niego życie.
– To było góra pięć minut… – szepcze.
– A gdzie był wtedy Kacper? – pytam i widzę, że chłopak oraz matka wymieniają między sobą spojrzenia.
– Wszedłem na chwilę do wody. Było mi gorąco i chciałem się trochę ochłodzić. Zanurzyłem się jedynie do pasa, wie pan, żeby nie zamoczyć telefonu – odpowiada nerwowo chłopak, wzruszając ramionami. Jest wyraźnie przestraszony. – Marysia bawiła się cały czas w piasku. Bartek miał zaraz wrócić – dodaje szybko.
– Dobrze, a co pani wtedy robiła? – zwracam się do Alicji Król.
Ta natychmiast odruchowo prostuje się na niewygodnym, skrzypiącym krześle i ciężko wzdycha.
– Opalałam się…
– Nie patrzyła pani na córkę? – pytam, całkowicie świadom, jak to brzmi. Jak oskarżenie, obarczenie winą matki, która nie zwracała uwagi na dziecko. Cóż, na tym polega moja praca. Nie zawsze ją lubię, ale nic nie poradzę na to, że najczęściej winni okazują się właśnie najbliżsi.
– Nie, leżałam kilkadziesiąt metrów od brzegu. Tego dnia na plaży było mnóstwo ludzi, mieli porozkładane parawany i nie znaleźliśmy wolnego miejsca bliżej wody, a dzieciaki tak bardzo chciały się popluskać. Gdybym wiedziała, co się stanie, nigdy bym… – Jej głos nagle się łamie, a w oczach pojawiają łzy.
Mężczyzna nachyla się w stronę łkającej już na całego żony i przytula ją.
– Czy możemy zrobić krótką przerwę? – pyta. – Sam pan widzi, żona nie jest w najlepszej formie.
– Dobrze, zaraz wrócimy do rozmowy – mówię, przyglądając im się przez chwilę w milczeniu.
Bartłomiej obejmuje Alicję, ona szlocha, kurczowo go ściskając, a po twarzy jej syna ciekną dwie strużki łez. Ktoś powinien się zająć tym chłopakiem, myślę. Ma dopiero jedenaście lat, nie poradzi sobie z zaginięciem siostry i załamaniem matki. Jest na to za mały.
Nie wydaje mi się, żeby kłamali. Wyglądają na naprawdę przygnębionych i przerażonych. Tyle że kilka lat temu tak samo wyglądała mama Madzi z Sosnowca, gdy przed kamerami z płaczem relacjonowała porwanie swojej córeczki. Uwierzyła jej wtedy cała Polska, a potem okazało się, że dziecko straciło życie z ręki tej, której wszyscy tak szczerze współczuli.
Ciąg dalszy w wersji pełnej