Znajdźmy czas na randkę - ebook
Znajdźmy czas na randkę - ebook
Oni mieliby zostać przyjaciółmi? Nigdy! Lucas nie zapomniał, jaka w college’u była piękna i jakie budziła w nim uczucia, lecz pamiętał też, że czasem traktowała go wrednie. Gdy spotyka ją po latach na balu absolwentów, Eve przeprasza go za swoje zachowanie. Jest zaskoczony, ale jeszcze bardziej go zdumiewa, że Eve chciałby się z nim umówić, a nawet spędzić noc...
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-291-2387-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucas Cress stanął przed jednym z wielkich czarno-białych zdjęć rozwieszonych jak plakaty w holu szkoły średniej Uniwersytetu Manhattańskiego i z wysokiego kieliszka upił łyk szampana. W sali gimnastycznej dudniło na cały regulator „Low” Flo Ridy i T-Paina. Zajmowało pierwsze miejsce na liście przebojów piętnaście lat temu, kiedy kończył tę elitarną szkołę dla sławnych i bogatych. Teraz wrócił na zjazd absolwentów.
Fotografia?
Przypominała, kim był kiedyś.
Zmarszczył brwi na widok grubaska z kręconymi włosami. Dwadzieścia kilo nadwagi. Obiekt kpin dziewczyn i szkolnych osiłków. Wstydliwy, nieśmiały i zamknięty w sobie. Przeciwieństwo własnych braci, którzy uczęszczali wcześniej do tej samej szkoły.
Zrobiło mu się żal chłopaka.
_Samego siebie. Albo raczej dawnego mnie._
Teraz był prezesem Cress S.A., rodzinnego imperium kulinarnego. Pięć lat temu na serio wziął się za siebie i zrzucił zbędne kilogramy – efekt próbowania wszystkich smakołyków, które wymyślali członkowie rodziny. Nabrał pewności siebie, a muskulatura przysporzyła mu powodzenia u kobiet, o jakim w liceum mógł tylko pomarzyć.
– Luc Cress?
Na dźwięk swojego imienia odwrócił się. Jego serce zabiło mocniej, zalała go fala ciepła, gdy zobaczył uśmiechniętą i zaskoczoną kobietę. Eve Villar. Z wyjątkiem krótko obciętych czarnych włosów wcale się nie zmieniła. Jasnobrązowa skóra. Cienkie brwi i głęboko osadzone oczy. Wydatne kości policzkowe. Zmysłowe wargi pokryte ciemnobrązowym błyszczykiem. Była podobna do piosenkarki Teyany Taylor. Naturalnie silna i seksowna.
Piękna jak zawsze.
Dobrze ją pamiętał. Jak i wiele innych rzeczy, niestety. Zacisnął palce na nóżce kieliszka…
_Lucas i jeden z jego starszych braci, Coleman, siedzieli na żelaznej ławce na dziedzińcu szkoły ubrani w mundurki: granatowy kardigan, spodnie khaki i biała koszula z krawatem w paski. Obserwowali grupę rozchichotanych dziewczyn przy drewnianym stole na drugim końcu dziedzińca. Przyciągały spojrzenia tych, którzy albo chcieli być jak one, albo znaleźć się jak najbliżej nich._
_Jak Lucas._
_Popijał sok z butelki, a wzrok utkwił w Eve Villar, która przeczesywała palcami ciemne włosy z kasztanowymi pasemkami. Była w pełni świadoma swojej urody. Wyglądała jak modelka. Każda mina była obliczona na wywołanie reakcji chłopców. Na jej widok Lucas poczuł przypływ_ _nerwowej energii. Ilekroć mieli razem lekcje, serce mu waliło, a dłonie się pociły. Śniła mu się po nocach. Koniec roku szkolnego oznaczał, że nie będzie jej codziennie widywać… dlatego zebrał się na odwagę, by w końcu wyznać Eve swoje uczucia._
– _Zrobię to – powiedział bratu, który był o rok starszy i kończył już liceum. Coleman przygładził krótko ostrzyżone włosy i potrząsnął głową._
_– No nie wiem, Luc. Eve Villar i jej paczka to trudna sprawa – doradził._
_– Ale jaka piękna – odparł Lucas, oddając bratu butelkę, po czym wziął pojemnik z babeczkami z kremem truskawkowym, które zrobił w nocy._
_Specjalnie dla Eve._
_Lucas lubił słodycze i po skończeniu szkoły zamierzał kontynuować rodzinną tradycję, kształcąc się w tej specjalności._
_– Raczej piękna katastrofa – ostrzegł go Coleman, kręcąc głową i wymownie zerkając na dziewczynę._
_Lucas wytrzeszczył oczy, gdy Eve, śmiejąc się, odchyliła głowę. Serce mu waliło i zastanawiał się, czy jej skóra pachnie jak cukierki, czy jak kwiaty. Słodko, to pewne._
_Gdyby była jego dziewczyną, mógłby ją tam pocałować._
_Podniósł przezroczysty pojemnik z sześcioma babeczkami, które dla niej zrobił. Może dziewczyny nie uganiają się za nim tak jak za szczupłym i wysportowanym Colemanem, ale mimo to miły z niego chłopak. Jest też jednym z braci Cress. Czuł, że ma szansę._
_Dla Eve warto zaryzykować._
_Zresztą sprawy zaszły za daleko. Myśli tylko o niej._
_– Powodzenia, braciszku. – Coleman poklepał go po ramieniu._
_Lucas ruszył przez trawnik w stronę grupy dziewczyn. W miarę zbliżania się do Eve coraz bardziej pociły mu się dłonie. Z pewnością zostawi ślad na pojemniku._
_– Co tu idzie? – spytała jedna z koleżanek Eve._
_– Zdecydowanie niewłaściwy z braci Cress – zaśmiała się prześmiewczo inna. Wszystkie zachichotały._
_Lucas się speszył, ale stanął przed swoją wybranką._
_– Co to? – Eve wskazała brodą na pojemnik._
_Uwielbiał chrypkę w jej głosie. Niczego nie pragnął bardziej niż tego, żeby usłyszeć, jak wymówi jego imię._
_– Z-z-zrobiłem dla ciebie babeczki – wyjąkał i wyciągnął rękę z pojemnikiem._
_Eve spojrzała z ukosa, nie poruszywszy głową nawet o milimetr. Uniosła lewą brew, po czym się skrzywiła._
_– O-o-one mają świeże nadzienie truskawkowe i są udekorowane watą cukrową – wyjaśnił. Zdarzało mu się jąkać ze stresu, czego nie cierpiał._
_Eve zerknęła na koleżanki, po czym wstała i podeszła do niego. Podparła się pod boki._
_– Czy ja wyglądam na osobę, która się obżera ciastkami?_
_– Nie. Pomyślałem, że będą ci smakować… – tłumaczył się nerwowo._
_Eve uśmiechnęła się szyderczo i zabrała mu pojemnik._
_– Jakbyś miał więcej oleju w głowie, to byś tyle nie jadł – powiedziała i wyrzuciła babeczki do kosza, po czym obrzuciła go surowym spojrzeniem. – To ostatnie, czego ci trzeba._
_Stał tam z sercem złamanym na milion kawałeczków, podczas gdy grupa dziewczyn się zaśmiewała. Bezsilnie spuścił głowę i odwrócił się, żeby odejść._
_– Po moim trupie. – Coleman nagle stanął obok niego. Jedną rękę położył mu na piersi, a drugą uniósł jego brodę. – Nazywasz się Cress…_
Lucas uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak brat posłał dziewczynom wiązankę tak ostrą, że uciekły. Wtedy Coleman bronił jego honoru, ale teraz, szesnaście lat później, jest inaczej. Tamten Lucas dawno zniknął.
Osiem lat temu zaczął chodzić na siłownię, schudł i wyrzeźbił sylwetkę. Teraz cieszył się przezwiskiem rodzinnego Lothario i wiele kobiet próbowało zwrócić na siebie jego uwagę. Życie jest piękne.
Eve podeszła bliżej i cmoknęła go w powietrzu.
– Świetnie wyglądasz – powiedziała.
Przyjrzał się dawnej koleżance: szmaragdowozielony kombinezon bez ramiączek i miedziane szpilki. Wysportowana, ale zaokrąglona we właściwych miejscach. Jej brązowa skóra lśniła.
– Ty też – odparł i upił kolejny łyk szampana.
Zerknęła na zdjęcie Lucasa sprzed piętnastu lat, a potem na niego. Dość niepewnie.
– Cieszę się, że tu jesteś, Luc. – Ścisnęła jego rękę. Poczuł ciepło jej dotyku, coś jak iskra przeleciało między nimi. – Nie mogę uwierzyć, jak bardzo się zmieniłeś – dodała z uśmiechem, kręcąc głową.
Spojrzał Eve w oczy i wyczuł, że się jej podoba. Odkąd schudł, nauczył się oceniać poziom zainteresowania kobiet, w tym przypadku zdecydowanie wysoki. Może nawet taki, że dla niego wyskoczyłaby z tego kombinezonu.
Z uśmiechem, który zazwyczaj działał na kobiety, dotknął jej dłoni. Lekko drgnęła. Kolejny znak, że się jej podoba.
– Nie do wiary, ale ty nie zmieniłaś się prawie wcale. – W jego głosie słychać było ciepło, które czuł.
– Dziękuję.
Zapadła cisza, podczas której wymieniali się pełnymi napięcia spojrzeniami.
– Słuchaj, chciałam cię przeprosić za moje zachowanie w liceum – powiedziała.
– Było, minęło. – Zdławił w sobie resztkę zakłopotania, które mimo upływu czasu dalej gdzieś w nim tkwiło.
– Ale tak dużo…
– Eve!
Zobaczyli trzy kobiety zmierzające w ich stronę z kieliszkami szampana. Ich oczy błyszczały, uśmiechały się radośnie w oczekiwaniu na dobrą zabawę.
Lucas cofnął się, by zrobić miejsce dla tych samych dziewczyn, z którymi Eve trzymała się w szkole.
– Super wyglądasz, Eve!
– Co u ciebie słychać?
– Tak dobrze cię widzieć, Eve!
Odwrócił się, spojrzał znowu na swoje stare zdjęcie, po czym w myśli wzniósł toast i dopił szampana. Spojrzał na Eve jeszcze raz. Ona też się obejrzała, gdy koleżanki ciągnęły ją w głąb szkoły. Puścił do niej oko i uśmiechnął się. Obiecał sobie, że zaciągnie ją do łóżka. Teraz wreszcie będzie w stanie to zrobić.
Choć został sławnym szefem kuchni ze znanej rodziny Cressów i wielu dawnych znajomych widziało już jego zdjęcia w mediach, zjazd absolwentów był okazją, by zaprezentować swoją nową sylwetkę, nad którą tak się napracował. Miał oczywiście nadzieję, że Eve pożałuje, że dała mu kiedyś kosza. Teraz miał okazję przespać się z nią i zrealizować dawne marzenia.
To byłaby wisienka na torcie.
_Czas start._
Eve weszła do łazienki i odetchnęła z ulgą. Wreszcie jest sama. Przyjaciółki, Claude, Ashanti i Lorn, nie odstępowały jej na krok. Położyła kopertówkę na marmurowym blacie i palcami nastroszyła fryzurę, po czym wyjęła błyszczyk, by pomalować usta. Jak wszystko w budynku, łazienka była wykończona drewnianymi zdobieniami, co nawiązywało do stuletniej historii szkoły.
O niektórych zdarzeniach z przeszłości wolałaby jednak zapomnieć. Zamknęła oczy. Chciałaby usunąć z pamięci wspomnienia o tym, jaka była wredna i niesprawiedliwa.
_Byłam złym człowiekiem. Próżna i okrutna._
W zeszłym roku pracowała nad sobą, aby się zmienić. Przyjechała na zjazd absolwentów tylko po to, aby udowodnić dawnym znajomym, jak bardzo się zmieniła i przeprosić tych, których zraniła. Na przykład Luca.
Skrzywiła się na myśl o tym, jak go ostro potraktowała.
_Jakbyś miał więcej oleju w głowie, to byś tyle nie jadł._
Przyszedł do niej z sercem na dłoni, a ona wzięła je i zgniotła, a następnie wyrzuciła apetyczne ciastka do kosza. Gdy jego brat ją zwymyślał, tylko wzruszyła ramionami. Nastoletnia Eve Villar do perfekcji opanowała udawanie zimnej suki.
– Luc Cress – powiedziała na głos.
Ten pulchny chłopak przeistoczył się w lepszą wersję Regé-Jeana Page’a, zabójczo przystojnego aktora z serialu „Bridgertonowie”. Krótko przycięte czarne włosy, twarz z cieniem zarostu, mocne kości policzkowe. Wyraziste ciemne oczy z długimi rzęsami. Wysoki. Wysportowany. Silny.
Wiedziała, że w świecie kulinarnym Luc i jego bracia dorównali sławą swoim rodzicom, Nicolette Cress i Phillipowi Cressowi seniorowi, ale nigdy nie przykładała do tego wielkiej wagi. Nowa wersja Lucasa była dla niej szokiem.
Ścisnęła dłonią nadgarstek. Puls jej przyspieszył na myśl o długim spojrzeniu, które wymienili wcześniej. Nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Nigdy by się nie spodziewała, że kiedyś najdą ją sprośne myśli o Lucasie. Myślała, że grubasek wraz z wiekiem jeszcze bardziej przytyje i posmutnieje. A tu pomyłka!
Drzwi łazienki otworzyły się, weszła Lorn.
– Właśnie się zastanawiałyśmy, gdzie zniknęłaś – powiedziała, odkładając torebkę w kształcie serca na blat. Skrzyżowała ręce na piersi. – Spodziewałaś się Luca?
– Nie.
– Zrobiło się z niego ciacho, to pewne!
Eve tylko się uśmiechnęła, a Lorn zaczęła sypać jak z rękawa ploteczkami na temat dawnych kolegów. Kto z kim sypia? Kto bierze narkotyki? Kto zbankrutował? I tak dalej, i tak dalej. Wiele się zmieniło przez pięć lat. Nie podtrzymywała kontaktów, bo przypominały jej, kim była kiedyś. Przyjaciółka ucichła, zdając sobie sprawę, że Eve nie reaguje na plotki ochami i achami.
Drzwi łazienki znów się otworzyły. Lorn z lodowatym uśmiechem złapała nieznajomą za ramiona i wypchnęła na korytarz.
– Mogłabyś znaleźć sobie inną toaletę? Mamy tu prywatną rozmowę. Dzięki.
– Przepraszam! – zawołała jeszcze Eve, zanim Lorn zatrzasnęła drzwi.
– Miałam nadzieję, że spędzimy chwilę same, Eve. Nie rozmawiałyśmy od śmierci Aarona. – Lorn przytrzymała ją za łokieć.
– Nie teraz, Lorn. – Oparła się o blat i westchnęła, próbując uwolnić narosłe emocje. Żałobę i poczucie winy.
– Dzwoniłam do ciebie…
– Dziękuję, ale nie jestem gotowa na rozmowę o tym. – Eve posłała koleżance wymuszony uśmiech.
Lorn skinęła głową, jej zielone oczy wyrażały litość. Odwróciła się do lustra i poprawiła rude włosy związane w koński ogon.
– To zrozumiałe – powiedziała.
Eve poczuła się jak preparat pod mikroskopem, bo przyjaciółka bacznie przyglądała się jej odbiciu.
– Słuchaj, miło było was zobaczyć, ale pogadam jeszcze z jedną osobą i wracam do domu. ‒ Wzięła torebkę i cmoknęła Lorn w powietrzu. – Bezpiecznej drogi powrotnej – dodała i pchnęła ciężkie drewniane drzwi.
– Dlaczego to zabrzmiało jak grzeczne „spadaj”?
Eve zatrzymała się i spojrzała za siebie.
– Bo to tyle znaczy.
Drzwi zamknęły się za nią na tyle powoli, że usłyszała jeszcze głośne sapnięcie zszokowanej Lorn. Dźwięk utonął w „Into the Night” Santany, didżej nadal przypominał dawnym uczniom listy przebojów 2008 roku.
Przeszła długim i szerokim korytarzem do auli. Przystanęła, by oczy miały czas przywyknąć do ciemnego wnętrza oświetlonego migającymi snopami kolorowych świateł. Otworzyła torebkę, by sprawdzić godzinę w telefonie. Było kilka minut po dziewiątej, a ona naprawdę chciała wracać już do domu. Rano miała zdalny wykład z pierwszej pomocy dla personelu jej firmy ratowniczej, Aquatic Safety Solutions. To już nie te czasy, gdy mogła przebalować noc i zerwać się o poranku gotowa do pracy.
Rozejrzała się po tańczącym tłumie w poszukiwaniu Lucasa. Przy scenie zebrała się większa grupa, więc ruszyła w tym kierunku. Z bliska okazało się, że kobiety przepychały się do Luca, a on z uśmiechem rozdawał autografy. Jakaś adoratorka o platynowych włosach i nienaturalnie dużym biuście nachyliła się, by pocałować go w policzek, zostawiając ślad szminki. Luc dobrze się bawi, pomyślała.
Podniósł wzrok i spojrzał na nią, podczas gdy piękna kobieta z długimi warkoczami szepnęła mu coś do ucha. Uśmiechnął się nieśmiało i rozłożył ręce. Co za podrywacz!
Eve bacznie go obserwowała, gdy próbował wydostać się z kręgu fanek. Nie umknął jej żaden szczegół jego wyglądu. Wzrost. Szerokość ramion. Smukłe biodra. Granatowy garnitur dopasowany do sylwetki i koloru skóry, która z wiekiem trochę ściemniała. Pulchny chłopak przeistoczył się w seksownego mężczyznę.
Był świadomy wrażenia, jakie wywierał. I nie ze względu na wybujałe ego czy zarozumiałość, ale pewność siebie.
Zanim się obejrzała, stanął przed nią, a może raczej nad nią, bo był o dobre dziesięć centymetrów wyższy.
– Chciałam chwilę pogadać, jeśli twoje fanki na to pozwolą. – Czuła na sobie tuziny świdrujących oczu.
– Jasne. – Pomachał do kobiet, po czym odwrócił się do Eve.
– Na osobności. – Zaintrygowała go. Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Serio – dodała, z trudem zachowując surowy wyraz twarzy.
Poprawił jedwabny krawat, jakby chciał go zademonstrować wszystkim wokół, po czym wyprostował się, odkaszlnął i spojrzał na nią z udawaną powagą.
Poprowadziła go przez tłum przy akompaniamencie jakiegoś rapu z 2008 roku. Ignorowała ciekawskie spojrzenia. Wiele osób pamiętało, jak go upokorzyła, jak zareagował na to jego brat Cole, który za niecenzuralny język został na kilka dni zawieszony w prawach ucznia. Widok tej pary przemierzającej aulę będzie wystarczającym powodem do plotek.
Na korytarzu Luc oparł się o rząd szafek.
– Chciałabym cię przeprosić – zaczęła, pocierając kark.
– Za co? – Przyjrzał się jej badawczo.
– Za to, jak cię traktowałam. Zwłaszcza wtedy, kiedy próbowałeś mi dać babeczki, które dla mnie zrobiłeś.
Wbił wzrok w czubki ręcznie robionych wypolerowanych butów, a potem na nią spojrzał.
– Spoko. Było, minęło…
Eve zabrakło pomysłu, co dalej.
– Kolacja i drinki u mnie mogłyby zatrzeć złe uczucia – dodał, patrząc na nią z nieukrywanym pożądaniem.
– Drinki mają oznaczać moje majtki na podłodze obok twojego łóżka?
– Jeśli nie chcesz się z nimi rozstawać, poradzimy sobie inaczej. – Jego oczy zapłonęły. Zrobił krok w jej stronę.
Siłą woli powstrzymała się przed rejteradą. Nie miała zamiaru uciekać, ale jego fizyczność silnie na nią działała. Podniosła głowę, wdzięczna szpilkom za dodatkowe centymetry, i spojrzała mu w oczy.
– Oferuję przeprosiny, a nie seks – oświadczyła.
– Szkoda – mruknął z żalem.
– Miło widzieć, że u ciebie wszystko dobrze, Luc. – Zaśmiała się i potrząsnęła głową.
– Mogłoby być lepiej. – Delikatnie dotknął jej ramienia. – Dla nas obojga.
Zamknęła na chwilę oczy, czuła jego ciepło.
– Dziś wieczorem chcę wziąć długą gorącą kąpiel i pójść do łóżka sama. Dobranoc, Lucas – powiedziała, po czym odwróciła się od niego.
– Eve? – Obejrzała się. – Okej. Za mocno naciskałem. Brak dobrych manier. Dziękuję za przeprosiny.
Jego głos odbijał się echem w korytarzu, na którym już i tak dudniły basy.
– Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Jeszcze raz dobranoc, Luc. – Znów się odwróciła.
– _Tu es encore plus belle qu’au lycée!_ – zawołał. – Jesteś jeszcze piękniejsza niż w liceum.
– Mówisz po francusku? – spytała, też zmieniając język.
– Mieliśmy przecież lekcje razem przez całą szkołę!
– Faktycznie, zapomniałam.
_Albo byłam zbyt skupiona na czubku własnego nosa i nie dostrzegałam nikogo spoza mojej bańki._
– Lepiej już pójdę – powiedziała. Tym razem stukot szpilek odbijał się w korytarzu echem aż do podwójnych drzwi wejściowych.
– _Jusqu’à ce que nous nous revoyions!_ – zawołał.
_Do następnego spotkania._
Uznała, że to obietnica.