- W empik go
Zniknąć w południe - ebook
Zniknąć w południe - ebook
Czas gna jak szalony i chyba nikt nie odczuwa tego bardziej niż oni. Jeszcze wczoraj poznali się w barze, dziś ze sobą zamieszkali, a jutro? Jutro okaże się, że czas najwyższy spoważnieć. Powracamy do Tobiasza i Michała wciąż zmagających się z upływem czasu, licząc na to, że po drodze nie przeoczą niczego ważnego. Tylko co będzie, jeśli nagle okaże się, że nic nie jest takie, jak pamiętaliśmy? Obudź się! Marzenia i koszmary już dawno stały się jawą. Co teraz zrobisz?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-239-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
powroty
Znów leżałem na białej sali, ale tym razem wszystko wydawało mi się inne. Zapach nie był już tak drażniący, ściany i łóżko tak przygnębiające, a personel tak nieprzyjazny. Po raz kolejny czekała mnie, w gruncie rzeczy, ta sama operacja. Kiedy przypomniałem sobie siebie sprzed ponad dziesięciu lat, uśmiechałem się tylko do własnych wspomnień. Młodość bywa głupia, a do tego strasznie narwana. Tym razem nie panikowałem tak, jak poprzednio. Leżałem sam, czekając na następny dzień. Lojalnie uprzedziłem wszystkich, co się dzieje i poprosiłem, żeby przed operacją nikt się nie zjawiał. Potrzebowałem chwili spokoju od ich współczujących spojrzeń i przestraszonych min. Ja tym razem nie bałem się zupełnie. Bo czegóż tu się bać? Miałem pracę, mieszkanie, kontakt z rodziną i kilku przyjaciół, przeżyłem miłość swojego życia, która trafia się raz, na nigdy. Czego mogłem się bać? Moje życie było spełnione, więc nawet, jeśli coś pójdzie nie tak, nie mogę niczego żałować. Z kolei, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie mam, po co się przejmować. Tak więc ostatnie chwile przed operacją spędzałem na czytaniu książek i odprężaniu się, póki jeszcze mogę. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Zostały ostatnie badania, ostatnie przygotowania, a następną rzeczą, którą pamiętam była twarz lekarza, mówiącego:
— Witamy z powrotem, panie Piórecki. Już drugi raz się panu udało. Widać ma pan dobre układy na górze.
— Dziękuję doktorze. To drugi raz się panu udało. — odpowiedziałem cicho. Czułem się dość osłabiony, jednak tym razem guz był umiejscowiony nieco wyżej, przez co ominęły mnie te skutki uboczne, z którymi walczyłem ostatnim razem.
— Dobra, dobra, ja swoje wiem. Proszę teraz odpoczywać, niczym się nie przejmować, wszystko zmierza ku lepszemu. — powiedział tylko z uśmiechem mój lekarz i po sprawdzeniu wszystkiego opuścił pomieszczenie, a ja znów zasnąłem. W pewnym sensie, miałem wrażenie, że sen, to jedyne na co mam i będę miał siłę i ochotę w najbliższym czasie.
Gdy obudziłem się ponownie, był już ranek, a ja leżałem na tej samej sali, co przed operacją. Westchnąłem i przeciągnąłem się. Czułem się zaskakująco dobrze. Ostrożnie dotknąłem bandaży na głowie, ze zdziwieniem stwierdzając, że nie odczuwam większego bólu, co jednak mogło być sprawką kilku rurek, które podłączone były tu i tam. Obstawiałem, że jedną z nich, płynęła do moich żył morfina. Mogłoby to tłumaczyć mój dobry humor i zaskakująco dobrą kondycję. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Chyba miałem jakiś monopol na uzdrawianie, albo dziewięć żyć, jak kot. Ciekawe, ile zmarnowałem do tej pory? W tym momencie zobaczyłem, że nie jestem sam. Zamrugałem kilkakrotnie. Na stołeczku obok mojego łóżka siedział Michał. Z wrażenia rozdziawiłem usta, a po chwili zreflektowałem się, że gapię się na niego jak głupek i usiadłem na łóżku, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Zawsze istniała niewielka szansa, że to wszystko, to tylko jakaś halucynacja wywołana przez zbyt dużą dawkę leków przeciwbólowych.
— No co? Brudny jestem, czy coś? Zresztą, hola, hola, Ty to chyba powinieneś leżeć! — powiedział, jak gdyby nigdy nic.
— Daj spokój, jak mnie do tej pory nie zabiło to i teraz będę żył. Co Ty tu robisz? — odpowiedziałem szybko i wciąż mierzyłem go uważnym spojrzeniem.
— Trochę późno się dowiedziałem o Twojej sytuacji, więc przyjechałem tu tuż przed operacją i nie pozwolili mi już się z Tobą zobaczyć, więc siedzę i czekam, tak po krótce. — wzruszył ramionami.
— Serio? Matko, tyle lat! Dobrze Cię widzieć! Byś chociaż się przywitał! — naprawdę cieszyłem się widząc go tutaj. Wstał i uścisnął mnie mocno na powitanie. Mimo upływu lat, dalej był przystojny. Kto by pomyślał, że zostawi te swoje długie kłaki. Mimo kilku zmarszczek tu i ówdzie i delikatnej siwizny, która nawiasem mówiąc nie rzucała się wybitnie w oczy przy kolorze jego włosów, dalej mógł z powodzeniem powalić na kolana tłumy wielbicieli. Byłem tego pewien.
— Jak Tyś się dowiedział, co? — zapytałem.
— Mam tu znajomych, wiesz? I ojca. — rzucił, z właściwym sobie, kpiącym uśmieszkiem.
— No tak, Twój tata ma wtyki wszędzie.
— Lepiej Ty mi powiedz, czemu nie zadzwoniłeś. — zmierzył mnie spojrzeniem i przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłem w nich błysk zawodu. Tak, jakby oczekiwał po mnie czegoś więcej. Starałem się jednak na tym nie skupiać i odpowiedziałem wymijająco.
— Minęło sporo czasu, nie widziałem sensu w zawracaniu Ci głowy. — słysząc to prychnął tylko. — A tak poza tym, to nie mam numeru.
— Tobiasz, ja w życiu nie zmieniłem numeru telefonu.
— Jak to? Od jakiegoś czasu mówi mi, że nie ma takiego numeru.
— Niemożliwe, coś ściemniasz. — zawyrokował właściwym sobie tonem.
— Poważnie mówię. Trochę zły byłem, że zmieniłeś numer i nie dałeś mi znać, ale ostatecznie stwierdziłem, że w sumie to już nie ma większego znaczenia.
— Nie ma znaczenia, powiadasz? Już ja sobie zapamiętam! — zaśmiał się, ale mimo to, w jego oczach widziałem dawny błysk przekory. Nie zmienił się ani o jotę. — Gdzie masz telefon?
— Gdzieś w szafce. A co? — jednak zamiast udzielić mi odpowiedzi, zaczął przegrzebywać moje rzeczy. Dokładnie tego mogłem się po nim spodziewać.
— Jest! Czekaj. — mówiąc to, szperał już w moim telefonie. — O! Nie usunąłeś go, dobrze. — to powiedziawszy zaczął się śmiać. Przez dłuższą chwilę zwijał się na stołeczku ze śmiechu, ściskając mój telefon w ręku.
— No, o co Ci chodzi? — zapytałem lekko podirytowany.
— Nie denerwuj się, nie powinieneś. — rzucił próbując przestać się śmiać. — Wybacz, ale Ty to jednak jesteś głupi. Zmieniałeś telefon i przepisywałeś ten numer z pamięci czy co?
— Tak, chyba tak, ale o co Ci chodzi?
— Zamieniłeś miejscami trzy ostatnie cyfry i trzy środkowe! — mówiąc to, na nowo wybuchnął śmiechem, a ja po chwili dołączyłem do niego.
— No to by wiele wyjaśniało. Napraw to od razu, będzie z głowy.
Przez chwilę siedzieliśmy patrząc na siebie w milczeniu. Nie widzieliśmy się około dziesięciu lat.
— Dobrze, że tym razem też wszystko poszło gładko. — westchnął mój były partner, patrząc na mnie. — Jak tam? Jak żyjesz? Co u Ciebie?
— Wszystko w najlepszym porządku.
— Na pewno? — spojrzał na mnie przymrużywszy oczy.
— Tak, na pewno.
— Mam uzasadnione obawy. — wyszczerzył się w moją stronę.
— Ty się lepiej tak nie szczerz, ot co. Wszystko jest w porządku. Mam pracę, stały kontakt z rodziną i przyjaciółmi i wszystko jakoś się kula. Wiesz, sam nie mam dzieci, to jestem najlepszym wujkiem wszechczasów, bo zabawki kupuję tylko chrześniakom i reszcie dzieci w rodzinie i po znajomych. Trzeba się starać. Zresztą, lubię się z tymi urwisami bawić.
— No tak, w końcu znalazłeś kogoś na swoim poziomie.
— Zejdź ze mnie i lepiej opowiadaj, co u Ciebie. Słyszałem tylko od Kuby, że wyprowadziłeś się do stolicy.
— No tak, teraz tam mieszkam. U mnie pozmieniało się niemal wszystko.
— Nie mów, że znalazłeś sobie żonę. — tym razem to ja dla odmiany zmierzyłem go ironicznym spojrzeniem.
— Powiedziałem niemal, tak? Nie uwierzysz, ale niedawno obroniłem doktorat. — w tym momencie oniemiałem. Michał i doktorat?!
— Z czego? — udało mi się tylko wykrztusić.
— Z psychologii. — rzucił odwracając głowę i rozmasowując kark. Zawsze tak robił, kiedy był zakłopotany. — Znaczy… Po tym, jak tu skończyłem zaocznie szkołę, po wyjeździe zrobiłem licencjat z resocjalizacji, a potem magistra i doktorat z psychologii. Pracuję z młodzieżą ze środowisk patologicznych, poprawczaków i w grupie młodzieżowej w ośrodku uzależnień.
— Wow. — powiedziałem tylko. Na nic bardziej ambitnego nie było mnie w tej chwili stać.
— No i tak się kula. — po tych słowach zapadła cisza, a ja, gdy przetrawiłem wszystkie informacje odezwałem się znowu.
— Gratulacje, Stary. Zawsze wiedziałem, że będzie Cię na to stać, jeżeli tylko zechcesz.
— O ile dobrze pamiętam, to ostatnio w tej sytuacji nazwałeś mnie nieukiem.
— Gorzej, jak z kobietą. Po trzynastu latach Ci wypomni. — pokręciłem głową.
— No, widzę, że w końcu nauczyłeś się latka liczyć, brawo. — znowu wygrał.
— Oj przestań. — machnąłem tylko ręką. — Wracając do tematu, właściwy człowiek, na właściwym miejscu.
— Czy Ty właśnie zasugerowałeś, że jestem patologią? — zmarszczył brwi, a ja zauważyłem, że wziął to dość poważnie.
— Nie, zasugerowałem, że swoje przeszedłeś i powinieneś wiedzieć, jak do tej młodzieży dotrzeć. Założę się, że jesteś świetny w tym, co robisz.
Tu Michał trochę się rozluźnił i zaczął opowiadać o swojej pracy. Skupił się głównie na pracy w domu dziecka, chociaż nie omieszkał to tu, to tam, wtrącić kilku historyjek z pracy z dzieciakami z odwyku. Miejscami brzmiał trochę, jak ojciec, opowiadający o sukcesach swoich pociech.
— Wiesz, te dzieciaki są świetne, tylko trzeba czasem trochę ich popchnąć w dobrą stronę. Jestem z nich dumny, kiedy wiedzę, jakie postępy robią. — zakończył.
— Cieszę się, że się odnajdujesz w tym wszystkim. W ogóle wygląda na to, że mamy doktorat z tej samej dziedziny. — uśmiechnąłem się nieznacznie.
— No nie mów! W końcu poszedłeś po rozum do głowy i zrobiłeś, co trzeba.
— Już kilka lat temu. Szef powoli zaczął naciskać, a ja w sumie nie miałem nic przeciwko. Nawet się opłacało.
— Tak właściwie, to gdzie teraz pracujesz?
— Na policji i czasami współpracuję z sądem. W policji jestem odpowiedzialny za portrety psychologiczne sprawców, czasem orzeczenia w sprawie uszczerbku na zdrowiu psychicznym i tym podobne, no i później, w przypadku spraw nieletnich, spotkania muszą odbywać się w obecności rodzica i często też psychologa, a w sądzie również po części przy dzieciach, a po części przy niektórych sprawach, gdy jest potrzebne orzeczenie o ewentualnej niepoczytalności sprawcy. Ogółem, analizuję ludzi i babram się z ich głowami.
— Czyli pełne ręce roboty.
— Żebyś wiedział… — westchnąłem.
— Ale dobra, na razie nie myśl o pracy, tylko odpoczywaj, póki możesz. — puścił do mnie oczko.
— Tak, tak, łatwo się mówi.
— Żadne łatwo się mówi. Widzę, że nic się nie zmieniło. Dalej trzeba Cię pilnować, bo się zajeździsz.
— Nie, to Ty dalej jesteś przewrażliwiony.
— Spieprzaj, nie kłócę się z chorymi. Wiesz, co Stary, muszę lecieć. Miałem wpaść do Kuby i do ojca. Przy okazji ogarnę się trochę, bo tak jak przyjechałem tu dwa dni temu, tak tu tkwię. Także póki co, spadam i wpadnę do Ciebie jutro.
— Okej. Dzięki, że byłeś. Dobrze Cię znów widzieć. Do jutra. — przytulił mnie jeszcze na pożegnanie i wyszedł. Nie bardzo wiedziałem, co z tym wszystkim zrobić. Z braku lepszego zajęcia, a także żeby ukryć moją nagłą poprawę humoru, wziąłem się za czytanie książki, którą przygotowałem jeszcze przed operacją, ale nie mogłem się na niej skupić. Leki widocznie dawały o sobie znać, ponieważ jedno zdanie czytałem nieskończoną ilość razy, wciąż nie mając pojęcia, co tak naprawdę było tam napisane. Oczywiście jeszcze tego dnia musiałem przejść kolejną serię badań, żeby mieć pewność, że wszystko będzie w porządku, ale prawdę powiedziawszy, poczułem się znów o dziesięć lat młodziej i mało przejmowałem się wszystkim w około.
— Zawsze byli panowie nierozłączni, widzę, że wizyta Pana Michała działa cuda. — rzucił mój lekarz w pewnym momencie.
— I tu się pan myli. Nie widziałem go od dziesięciu lat. Ale faktycznie dobrze go znów widzieć.
— W życiu bym nie powiedział!
— Dziwne, prawda? Nie spodziewałem się, że skubany przyjedzie.
Mina lekarza była bezcenna. Prawdopodobnie podobna do mojej w momencie, w którym zobaczyłem go siedzącego obok mojego łóżka. Zapowiadało się względnie ciekawie. Nie umiałem ukryć ekscytacji. Gdy tylko obudziłem się następnego ranka, czekałem na jego przyjście, karcąc się za to w duchu. Na Boga, jestem czterdziestodwuletnim mężczyzną, a zachowuję się, jakbym miał niespełna piętnaście lat. Jednak muszę przyznać, że serce mi nieco podskoczyło, gdy po południu zobaczyłem go w drzwiach mojej sali. Ogolony, w świeżych ciuchach, które wystawały spod zielonego, ochronnego fartucha wymaganego na oddziale… Nie wiem czy to moje serducho zabiło znów mocniej, czy obiektywnie wyglądał powalająco, ale był cudny.
— Cześć Stary! — zawołał już od progu. — I jak się miewasz?
— Cześć, cześć. Wszystko gra. Tak sobie czytam. Przynajmniej teraz mam na to czas. — powiedziałem wkładając zakładkę do książki i odkładając ją na bok. — I co tam? Poodwiedzałeś stare zakątki?
— Jasne, że tak! Nawet do klubu na chwilkę wpadłem, ale akurat nie zastałem Igora. Był w operze.
— W operze? Po co?
— Ty tu mieszkasz, czy ja? Dobre piętnaście lat są przecież z Danielem.
— A no tak, racja. Wybacz, ostatnio raczej kluby mi nie w głowie. Nie jestem na bieżąco.
— Poważny i stateczny człowiek.
— Dokładnie, tak, jak na mój wiek przystało.
— Staruszek się znalazł. — powiedział z kpiną w głosie.
— Oj, milcz gówniarzu. Cokolwiek nie zrobisz, to ja zawsze będę starszy. — wyszczerzyłem się w jego stronę.
— Lepiej uważaj na słowa, bo wypadki chodzą po ludziach. — wycelował we mnie palcem.
— A Ty uważaj na groźby karalne, bo teraz kodeks karny mam w małym palcu i dobre układy na policji. — odbiłem piłeczkę.
— Kurde, mam przesrane. — odpowiedział z pełną powagą, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać. Dawno się tyle nie śmiałem, co przy nim.
— Fajnie było poszwendać się po starych zakątkach. Nigdy nie przypuszczałem, że będę za tym miejscem tak tęsknił.
— Mhm. — mruknąłem tylko.
— Za ludźmi także. Za Tobą też, wiesz? — przekrzywił głowę i spojrzał na mnie z takim uśmiechem, jak tylko on potrafił.
— Weź, bo za stary jestem na roztkliwianie się. — machnąłem ręką i starałem się na niego nie patrzeć.
— Ha! Tu Cię mam! Ty za mną też! No, powiedz to, Ty skurczybyku.
— Tak, ja za Tobą też, zadowolony? — spojrzałem na niego z politowaniem.
— Ależ oczywiście! Kupę lat Cię nie widziałem i jeszcze muszę to z Ciebie wyciągać. Nieczuły się zrobiłeś. — powiedział marudnym tonem i mrugnął do mnie, a ja w tym momencie załapałem. Otwarcie się ze mnie nabijał. Nie wiedziałem czy powinienem się wkurzyć, czy po prostu to olać. Taki miał styl bycia. Był zwyczajnie irytujący.
— Nie denerwuj mnie, Michał. Dość się nadenerwuję, jak mi się urlop skończy, teraz byś mógł mi odpuścić.
— Po takiej operacji raczej nie zagonią Cię szybko do roboty, co?
— Mhm… raczej nie. — mruknąłem w odpowiedzi. Nie chciałem się przyznać, że wziąłem zaległy urlop, zamiast poinformować w pracy, jak wygląda moja sytuacja zdrowotna. Zaraz po zakończeniu urlopu miałem w planach, jak gdyby nigdy nic, wrócić do pracy. Wypisanie się ze szpitala na własne żądanie nie stanowiło większego problemu.
— Nie wydajesz się być przekonany, ale dobra. Jakoś sobie na bank z nimi poradzisz. — na szczęście odpuścił temat. — Tylko serio, postaraj się za bardzo nie przemęczać.
— Dobrze, już dobrze. Nie przesadzaj. — uśmiechnąłem się, na co on wziął mnie za rękę i zaczął gładzić kciukiem po wierzchu dłoni. Pomijając szybkie uściski na powitanie czy pożegnanie, to był nasz pierwszy kontakt fizyczny od dziesięciu lat. Musiałem uważać, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo tęskniłem się za dotykiem jego dłoni.
— Ja swoje wiem. Nigdy nie dbałeś o siebie, kiedy było to konieczne. Aż cud, że doczekaliśmy do następnego spotkania. A teraz wybacz Stary, ale muszę znowu lecieć. Ojciec znalazł sobie kogoś i od niedawna mieszkają razem, więc nie chcę im za bardzo przeszkadzać. Muszę trochę poszperać za hotelem w okolicy na najbliższe dwie noce.
— Hotelem? Daj spokój! — oburzyłem się i przerzuciłem kilka drobiazgów w szafce, a po chwili wyciągnąłem w jego stronę pęk kluczy. — Po co masz płacić za hotel. Dom i tak stoi pusty, więc nikt nie będzie Ci przeszkadzał. Wiele się nie zmieniło, więc połapiesz się spokojnie.
— Nie powinienem… — zawahał się chwilę.
— Daj sobie spokój. Bierz i się zamknij. — wziął klucze z mojej ręki.
— Dzięki Stary. Postaram się nie nabałaganić. To teraz lecę rzeczy od ojca wziąć i zwalić się do Ciebie. — rzucił tylko i tyle go widziałem.2. Tobiasz
kontakt
Następne dwa dni upłynęły mi w doborowym towarzystwie. Na przemian wpadali Michał i Sylwek, a w pewnym momencie nawet zaszczyciła mnie swoją obecnością Dora, która na szczęście nie miała tej przyjemności spotkać mojego byłego partnera. Kiedy przyszła, on akurat był się spotkać z Kamilem, do czego niemal musiałem go zmusić. Ona zaś weszła do Sali, jak zwykle energiczna i uśmiechnięta, niosąc ze sobą torbę wypchaną owocami, książkami i jak się okazało, kartkami z życzeniami, które namalowały dzieci. Serce mi kompletnie zmiękło na ten widok. Nie tylko jej bliźniacy, ale też dzieciaki Sylwka i Olka narysowały dla mnie różnorakie kartki. Zaraz po przejrzeniu wszystkich, ustawiłem je na stoliku obok łóżka, żeby przypominały mi o rodzince, czekającej na mój powrót do zdrowia.
— Gdzie zgubiłaś dzieciaki? — zapytałem na wstępie.
— Zostały z dziadkami. Romek niestety w pracy. Wszyscy kazali Cię wyściskać. Tylko cudem nie wiszą tu na Tobie.
— I chwała im za to. — zaśmiałem się. — O ile uwielbiam wasze towarzystwo, to ostatnio trzyma mnie wieczne zmęczenie i nie wiem czy wytrzymałbym takie pielgrzymki.
— Właśnie, jak się czujesz? — zapytała z troską, przysiadając na brzegu łóżka.
— Jest dobrze. W porównaniu do ostatniego razu, to jestem okazem zdrowia. Nie mogę narzekać. — uśmiechnąłem się blado, nie chcąc jej dodatkowo martwić. Faktycznie wszystko było raczej dobrze. Poza wycieńczeniem oczywiście. Wydaje mi się, że Dora mimo wszystko mnie przejrzała, bo po krótkiej rozmowie znalazła pretekst do tego by zmyć się do domu. Nie dziwiłem się jej, że nie chciała siedzieć dłużej w szpitalu, a poza tym rozmowa ze mną potrafiła przypominać ostatnio monolog.
Mimo, że czułem się kompletnie wykończony chemią, to jednak cieszyłem się, że wciąż na mnie działa. Przed podjęciem leczenia, lekarze mieli wątpliwości, ponieważ już raz przez to przechodziłem. Mój organizm mógł w pewien sposób się uodpornić, ale na szczęście wszystkie reakcje mieściły się w granicach normy. Zdecydowanie uspokoiło to wszystkich, którzy zaryzykowali odwiedziny, ale w pewien sposób, trzymało ich to na dystans. Nikt nie chciał dokładać mi stresu ani męczyć mnie bardziej, niż to konieczne, więc wizyty były zazwyczaj krótkie, a większość czasu pomiędzy nimi przesypiałem. Dopiero w tym momencie tak naprawdę zdałem sobie sprawę z faktu, że się starzeję. W miarę, jak zaczynali mi zmniejszać dawkę leków przeciwbólowych, czułem, że moje ciało już nie chciało zwalczać zmęczenia, jak kiedyś, a raczej chętnie się mu poddawało. Tak więc, mimo, że miałem pod ręką mojego byłego partnera, co pewnie nie prędko się znów powtórzy, większość jego wizyt kończyła się na krótkich rozmowach i nic nie mogłem z tym zrobić. Jedyną pozytywną stroną tej sytuacji było to, że i tak spędzał ze mną sporo czasu, po prostu milcząc, lub nucąc mi coś pod nosem, gdy po raz kolejny moje powieki zamykały się same, mimo, iż usilnie starałem się pozostać przytomny, by móc jak najdłużej czuć przy sobie jego obecność. Niestety, czas leciał szybko. Po dwóch dniach, Michał wpadł z wypchaną torbą i położył klucze na szafce obok mojego łóżka.
— Dobrze było Cię widzieć w jednym kawałku. Za godzinkę mam pociąg, więc muszę już spadać. Dzięki za użyczenie lokum. — uśmiechnął się.
— Ciebie też dobrze było zobaczyć. Szkoda, że tak krótko. — przyznałem szczerze.
— Niestety, tylko tyle urlopu udało mi się dostać na poczekaniu. — w tym momencie podszedł i pocałował mnie czule, po czym uśmiechnął się ciepło i wyprostował się. — Zadzwonię, jak dojadę. Trzymaj się, Tobi!
— Tak, pa! — podniosłem tylko rękę w geście pożegnalnym, jednak jeszcze jakąś chwilę pozostawałem w kompletnym szoku. Podniosłem rękę do ust i przez chwilę myślałem nad tym, co się właściwie stało. Michał zawsze był poza kontrolą. Spojrzałem na zegarek. Tym razem dla odmiany zniknął w południe zamiar wymykać się w środku nocy, ale jak zawsze pozostawił po sobie dobre wrażenie. Wiedziałem, że czasem mi go mimo wszystko trochę brakuje, ale dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak bardzo. Cały dzień cierpliwie czekałem, aż usłyszę dzwonek telefonu i jego głos w słuchawce. Gdy nie widziałem go przez te dziesięć lat, nauczyłem się żyć z tym, że zwyczajnie nie ma go obok, ale kiedy znów się pojawił, dawne uczucia zaczynały odżywać. W końcu usłyszałem upragniony sygnał. Momentalnie złapałem za telefon i odebrałem połączenie.
— Halo?
— O, aleś Ty szybki. — usłyszałem po drugiej stronie i mógłbym przysiąc, że się uśmiechał.
— Akurat miałem w ręku telefon. — skłamałem gładko.
— No to wiele wyjaśnia. — zaśmiał się. — Wybacz, że tak późno, ale dopiero wchodzę do domu. Po drodze musiałem jeszcze wpaść do biura i przejrzeć papiery. Mamy nowego dzieciaka i chciałem się przygotować przed spotkaniem jutro.
— Nic nie szkodzi. Kurczę, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że pracujesz w tym zawodzie.
— Wszystko się zmienia i idzie do przodu. — uśmiechnął się do słuchawki. — Nie, nie chcę nic do jedzenia, dzięki.
— Co? — zmarszczyłem brwi. Ta ostatnia kwestia nie miała żadnego sensu.
— Sorki, Stary. Nie do Ciebie. — odpowiedział szybko, a w tle usłyszałem, jakieś szmery. Chyba dopiero się rozbierał i odkładał rzeczy, bo co jakiś czas słyszałem go słabiej.
— Czyżby partner? — zapytałem z zaciekawieniem w głosie, chociaż tak naprawdę starałem się ukryć walące serce i gulę w gardle, która rosła w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Nie, nie, no coś Ty. Mieszkam z koleżanką z pracy, tak jest taniej. — wyjaśnił krótko. — A co, zazdrosny?
— A jeśli powiem, że tak, to co? — rzuciłem z udawaną ironią.
— To zależy, czy to powiesz, czy nie. — znowu zaczynał wygrywać naszą małą grę słowną.
— Może. — starałem się wybrnąć dyplomatycznie.
— Co może? Może powiesz czy może jesteś zazdrosny? — szlag, kiedy za często wygrywał, gra przestawała mi się podobać.
— Zgaduj. — rzuciłem mu wyzwanie, licząc na to, że poprawi to moją sytuację. Miałem rację.
— Jeżeli sam mi nie powiesz, to będę obstawiał to, co jest wygodniejsze dla mnie. — nawet przez telefon słyszałem, jak uśmiecha się ironicznie i dałbym sobie rękę uciąć, że jego oczy błyszczą z satysfakcją, jak zawsze w takich chwilach.
— No to powiedz, co jest dla Ciebie wygodniejsze? Chętnie się dowiem.
— Może.
— Co może? Może mi powiesz, czy obstawiasz, że może jestem zazdrosny? — próbowałem odbić piłeczkę.
— Dobra Tobiasz, koniec gierek. Mów.
— Mowy nie ma. Mój słodki sekret.
— Mów, bo uznam, że nie zwodzisz i będę miał złamane serce, a potem będę siedział w kącie sam i płakał.
— Może wysłać Ci tępe żyletki, co? — skomentowałem ironicznie.
— Dla mnie to akurat słabo śmieszne, bo za dużo tego widuję. No dobra, nie ważne. Nie chcesz, nie mów. Szkoda. — powiedział rozczarowany, a ja przez chwilę chciałem już przyznać się do tego, że poczułem wcześniej ukłucie zazdrości, ale zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to kolejna jego gra. Chciał wzbudzić we mnie poczucie winy.
— Michał. Mieliśmy skończyć gierki. — zauważyłem przytomnie.
— Szlag, myślałem, że nie zauważysz. No dobra, już dobra. Chciałbym zmienić temat, ale niestety muszę już kończyć. Muszę jeszcze dzisiaj trochę popracować. W każdym razie, dojechałem w jednym kawałku.
— Cieszę się. No to powodzenia z tym nowym dzieciakiem jutro. Do usłyszenia.
— Jasne, dzięki. Słuchaj, postaram się załatwić jeszcze trochę wolnego w najbliższym czasie i wpaść. Odpoczywaj tam. — powiedział spokojnie i rozłączył się.
Odłożyłem telefon na stolik i zacząłem rozmyślać nad tym, co tak faktycznie właśnie się stało. Dzisiejszy dzień przyniósł mi niespodziankę w formie odrobiny czułości z jego strony. Tego rodzaju czułości, za którym tęskniłem od dłuższego czasu, ale nigdy nie chciałem się sam przed sobą przyznać. Co najważniejsze, usłyszałem dobre wieści. Michał znów miał w planach się tu zjawić i sądząc po jego słowach, wcale nie myślał o jakiejś dalekiej przyszłości. Czułem się trochę tak, jak wtedy, kiedy miałem osiemnaście, może dziewiętnaście lat i oczekiwałem jego kolejnego powrotu do miasta. Gdy byliśmy młodzi czekałem na kolejną noc spędzoną z nim. Teraz bardziej zależało mi na tym, by poświęcił mi chociaż jeszcze jeden dzień, by posiedział przy mnie rozmawiając o wszystkim i o niczym, jak za dawnych dobrych czasów. Oczywiście, nocą również bym nie pogardził, ale byłe za stary, żeby robić sobie nadzieje. To nie miało sensu. Nauczyłem się cieszyć tym, co miałem. Nierealne oczekiwania pozostawiłem gdzieś za sobą, chociaż czasem miałem wrażenie, że siedzą mi z tyłu głowy, szepcząc słowa zachęty i powoli krusząc mur, za którym chciałem je pochować.3. Michał
wspomnienia
Rozsiadłem się wygodnie na fotelu i postawiłem sobie laptopa na kolanach. Przez chwilę wpatrywałem się tępo w ekran, nie wiedząc, co dokładnie chcę zrobić. Rozejrzałem się po pokoju. Był to niewielki salon z aneksem kuchennym. Całość urządzona była raczej nowocześnie, chociaż nie do końca w moim stylu. Nie miałem jednak tu zbyt wiele do gadania i mówiąc szczerze, nie przejmowałem się tym za bardzo. Przeprowadziliśmy się do tego mieszkania z Karoliną może z półtora roku temu. Ot, zwykłe mieszkanie na Bemowie. Niewątpliwym atutem był dobry dojazd praktycznie wszędzie, a i samo lokum nie było najgorsze. Usytuowane we względnie nowych blokach, stanowiło przyjemne zacisze, w którym można się wieczorami zaszyć. Mieszkanie miało trzy pokoje. Dwa mniejsze, które podzieliliśmy między siebie oraz jeden większy, w którym teraz siedziałem, stanowiący część wspólną. Moja koleżanka z pracy była raczej bezproblemową współlokatorką, tak więc ten układ odpowiadał mi jak najbardziej. Zapewniał mi potrzebne minimum prywatności i stały dostęp do rozrywki w postaci jej koleżanek wpadających na drinka, bądź też naszych wspólnych wieczorków filmowych, na których zawsze dałem się wrobić w jakąś komedię romantyczną i kończyłem, jako ramię do wypłakiwania się. Filmy były przecież takie smutne, a ten świat okrutny. Wielka miłość oczywiście nigdy się nie zdarza, a wszystkie tego typu historie to czysta fikcja. Słyszałem taką śpiewkę średnio dwa, może trzy razy w miesiącu. Zazwyczaj przytakiwałem jej cicho, czekając, aż się uspokoi i zmieni temat. Nie miałem zamiaru w kółko jej tłumaczyć, że miłość owszem istnieje, a życie pisze dla nas różne scenariusze. Sama będzie musiała się o tym kiedyś przekonać.
Chłonąłem więc widok pomalowanych na szaro ścian, zastanawiając się czy to, co przyszło mi wcześniej do głowy, miałoby rację bytu. Podczas podróży pociągiem, wpadłem na szalony pomysł. Zacząłem myśleć o tym, co by było, gdyby udało mi się przenieść do Gdańska, gdzie znajduje się jedna z licznych filii naszego ośrodka. Tym sposobem mógłbym znów być bliżej Tobiego. Nie miałem pewności czy on by tego chciał, ale przez cały mój pobyt na Pomorzu, nigdy nie pisnął ani słówkiem, jakoby miało mu się cokolwiek nie podobać. Wydawał się nawet zadowolony z mojej obecności. Pracując zaledwie kilkadziesiąt minut od niego, mógłbym przypilnować go, by znów nie zaczął wyrywać się do pracy, a przy okazji, może powoli nasze stosunki znów miałyby okazję się zacieśnić? Nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło, ale coś mówiło mi, że to jest najlepsze możliwe rozwiązanie i serducho wciąż szeptało mi, żebym spróbował znów o niego zawalczyć.
— Michał, co Ty tam tak zawzięcie przeglądasz, co? — Karola uczepiła się mnie.
— Nic, nic. Szukam czegoś. — mruknąłem tylko, mając nadzieję, że odpuści temat. Niestety zaczęła zaglądać mi przez ramię.
— Czemu przeglądasz inną filię ośrodka? — zmarszczyła brwi.
— Myślisz, że udałoby mi się załatwić przeniesienie? — spojrzałem na nią niemal z błaganiem o potwierdzenie. Westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.
— Nie wiem. Wszystko zależy od kadry, zapotrzebowania, woli dyrektora. Czemu miałbyś się przenosić?
— U nas mamy sporo wykwalifikowanej kadry, ale tam nie mają tylu ludzi, a wydaje mi się, że też jest zapotrzebowanie.
— Może i tak, ale czemu? Źle Ci u nas? Czemu tak nagle się tym zajmujesz?
— Tak jakoś.
— Michał, nie uwierzę, że wstąpiła w Ciebie Matka Teresa i nagle postanowiłeś zaszczycić swoją obecnością ośrodki, w których brakuje ludzi. No proszę Cię, o co chodzi? — tak samo, jak ona uparcie drążyła temat, tak ja uparcie milczałem. — Czekaj, czekaj, czy Ty nie jesteś z tamtych okolic?
— Jestem.
— Mów, coś się stało. Dlatego tak nagle wyjechałeś. — bardziej stwierdziła, niż zapytała.
— Nie, nic szczególnego. — wciąż chciałem się wykręcić od odpowiedzi.
— A może ma to coś wspólnego z tym, że, od kiedy wróciłeś, to uśmiech nie schodzi Ci z ust? — spojrzała na mnie podejrzliwie.
— A nie schodzi? — dopytałem, a ona w odpowiedzi tylko pokiwała głową. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
— Jeżeli nie masz pojęcia, a ostatnie kilka godzin szczerzysz się do niczego, to coś musi być na rzeczy. Ile jeszcze mam to z Ciebie wyciągać? Mów rzesz!
— Dobra, słuchaj.. Pojechałem tam, bo mój były partner miał nawrót nowotworu i miał operację. Dowiedziałem się w ostatniej chwili od ojca, bo mi nic skubany nie powiedział.
— O matko! I co z nim? — wpatrywała się we mnie ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Nawet go nie znała i nie miała pojęcia, o kim mówię, a mimo to już zaczynała się przejmować. Cała Karola. Główna święta naszego ośrodka.
— Wszystko w porządku. Uparty jest skurczybyk, nie da się tak łatwo stąd zabrać. — uśmiechnąłem się na samo wspomnienie jego twarzy.
— Czyli już powinno być dobrze? — zapytała powoli.
— Tak, pewnie tak. Chociaż znając jego, to zaraz będzie rwał się znowu do pracy. Nigdy nie umiał usiąść i spokojnie odpocząć.
— Długo byliście razem?
— Długo… Prawie dziesięć lat. Rozeszliśmy się na krótko przed dziesiątą rocznicą.
— Matko, to szmat czasu! Czemu się rozstaliście?
— Wiesz… Tu jest pewien problem. Nie mam bladego pojęcia. Czasem sam zadawałem sobie to pytanie. Nie było jakiegoś szczególnego powodu. Tak się po prostu stało. Nie widziałem go ostatnie dziesięć lat, nie rozmawiałem z nim od około dziewięciu.
— To długo. Dogadaliście się jakoś, kiedy tam byłeś?
— Właściwie to rozmawialiśmy tak, jakbyśmy widzieli się zaledwie dzień wcześniej. Przez jakąś chwilę czułem się, jakby między nami nigdy się nic nie zmieniło. Zacząłem czuć się, jak małolat. Dosłownie.
— Miłość uskrzydla, wiesz? — uśmiechała się od ucha do ucha. Była młodsza ode mnie o trzynaście lat i nie miała stałego partnera, ale, jak już wspomniałem, uwielbiała wszelkie historie miłosne.
— Za dużo romansideł czytasz. — rzuciłem.
— Oj, nie przesadzaj. No więc, chcesz się przenieść, żeby być bliżej niego?
— O tym myślałem.
— Jesteś pewny, że nie znalazł sobie kogoś? — w jej głosie było słychać czystą troskę. — To znaczy, ja nic nie sugeruję, po prostu wiesz… — zmieszała się.
— Spokojnie. Jestem prawie pewien. Nocowałem u niego w domu. Nie było żadnych śladów, by kogoś miał. Nikt też się nie zjawił, kiedy byłem u niego w szpitalu.
— Mówiąc krótko, liczysz na to, że ponownie się zejdziecie. — oświadczyła tryumfalnie.
— Tak. Krótko mówiąc, tak. Chciałbym, żeby tak było. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo za nim tęsknię dopóki tam nie pojechałem.
— To urocze. — uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.
— Daruj sobie. Nie ma w tym nic uroczego.
— Tak czy owak, nie wiem czy Adam będzie chciał się Ciebie od tak pozbyć. Masz na dzieciaki dobry wpływ i szybko łapiesz z nimi kontakt. Takiego pracownika ot tak się nie oddaje.
— Nie przesadzaj, to raz, a dwa, mam nadzieję, że jednak będzie chciał się mnie pozbyć.
— Szkoda, nudno będzie bez Ciebie. No i będę musiała szukać współlokatora. — zrobiła smutną minkę.
— Wybacz. Czasem tak bywa. Może będziesz miała szczęście i kolejny będzie po właściwej stronie mocy i to z porządną chcicą? — rzuciłem patrząc na nią z ironicznym półuśmieszkiem.
— Nie kombinuj. Stary jesteś, a zachowujesz się jak szczeniak. — naburmuszyła się.
— Kto z kim przystaje, moja droga. Tak to już bywa. Rozglądaj się już, bo chcę załatwiać wszystko jak najszybciej. Znając życie ten skubaniec już kombinuje, jakby tu wrócić do roboty.
— Masz jakieś jego zdjęcie? — zapytała nagle zaciekawiona.
— Mam, ale wszystkie maksymalnie sprzed dziesięciu lat, chodź, to Ci pokażę. — rzuciłem i zacząłem szperać w folderach ze zdjęciami. Karolina znów znalazła się na moimi plecami opierając się łokciami o oparcie fotela. Zacząłem pokazywać jej kolejne zdjęcia z różnych lat i różnych imprez. Mówiąc szczerze, nigdy nie zorientowałem się, że mieliśmy tego aż tyle. Poza małą prywatną kolekcją zdjęć robionych z zaskoczenia, o których on w większości w ogóle nie wiedział, miałem też całkiem pokaźny zbiór zdjęć z imprez organizowanych przez pub, w którym pracowałem, a także kilka wspólnych fotek zrobionych przez znajomych.
— Ty, niezłe z niego ciacho. Na pewno jest gejem? — powiedziała wpatrzona w zdjęcia, które jej pokazywałem.
— Tak, od ponad czterdziestu lat. Jest dla Ciebie za stary i do tego niedługo będzie zajęty. — nieco wbrew sobie, poirytowałem się.
— Oj, już się tak nie wściekaj. Dla mnie bomba. Muszę go kiedyś poznać. Przez ostatnie sześć lat zachowujesz się, jak stara panna z wiecznym okresem. Przynajmniej znam powód. Może jak znowu się zejdziecie to Ci przejdzie.
— Hamuj się, bo znam na Ciebie broń idealną. — odwróciłem głowę w jej stronę z trudem odrywając wzrok od fotografii i uśmiechnąłem się z przekorą.
— Już jestem grzeczna. — wyszczerzyła się do mnie i spróbowała potem zmienić nieco temat. — Bardzo się zmienił od czasu, kiedy się ostatnio widzieliście?
— Nie bardzo. Przybyło mu trochę zmarszczek i posiwiał. Nagle wygląda poważnie… Zachowuje się też nieco bardziej poważnie, ale generalnie dalej znam go, jak własną kieszeń.
— Eh, też chcę takiego faceta. — westchnęła ciężko i oparła głowę na moim ramieniu.
— Nawet go nie znasz. — zaśmiałem się.
— O Tobie mówię. — zdębiałem.
— Nie wiesz, co mówisz. Uwierz mi, że nie chcesz. — rozczochrałem jej włosy.
— Jasne, że wiem! Znam Cię od sześciu lat, tak? Poza tym, jak o nim mówisz to się tak uśmiechasz… Też bym chciała, żeby ktoś mówił o mnie w ten sposób. Rozstaliście się dziesięć lat temu, a Ty wciąż masz w oczach ten błysk, jak patrzysz na jego zdjęcia. Spotkać takiego faceta, to skarb! Na jego miejscu w życiu bym Cię w ogóle nie wypuściła! — zapewniała mnie żarliwie. Szczerość w jej oczach była rozbrajająca. Odetchnąłem głęboko i uśmiechnąłem się do niej.
— Dzięki Karola, ale wiesz… To nie jest takie łatwe. Kiedy poznaliśmy się z Tobiaszem, byłem zerem. Sypiałem, z kim i gdzie popadnie, jeżdżąc po kraju, nie wiadomo, po co. Byłem nikim, nie mam pojęcia, co on we mnie zobaczył. Nie policzę, ile razy się z nim kłóciłem, ile razy go wyzwałem i ile razy uderzyłem. Nie pozostawał dłużny. Chyba tylko dlatego przy sobie wytrwaliśmy. Byłem dobrym ziółkiem i nigdy nie sądziłem, że skończę inaczej, jak w rowie. Gdyby nie on, to tak właśnie by było. — spojrzałem na nią ukradkiem. Wpatrywała się we mnie okrągłymi jak pięciozłotówki oczami. — No, koniec tej szczerości na dziś. Mam jeszcze papiery do przejrzenia i kiedyś muszę się wyspać.
Darmowy fragment