- W empik go
Zniknięcie Sary - ebook
Zniknięcie Sary - ebook
Rok 1911. Prywatna detektyw Klara Schulz dostaje tajemnicze zaproszenie na sesję fotograficzną w Danzig. Mimo sprzeciwu najbliższych lekkomyślnie wyrusza w podróż. Na miejscu okazuje się, że ktoś zastawił na nią pułapkę...
Tymczasem w Breslau znikają bez śladu dwie młode kobiety: Renate, romska robotnica z fabryki mebli, oraz Sara, córka bogatego lekarza. Szybko wychodzi na jaw, że sprawy te łączy więcej, niż mogło się wydawać. Zrozpaczeni opieszałością policji rodzice obu dziewcząt zwracają się po pomoc do detektyw Schulz. Klara jednak wraca z Danzig kompletnie odmieniona...
Co tak naprawdę wydarzyło się w Danzig? Komu zależało na tym, żeby trzymać Klarę z dala od Breslau?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-445-6 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klara trzymała w drżących dłoniach list pisany na ozdobnej papeterii z czerpanego papieru. I choć kartka była szorstka w dotyku, treść wiadomości zdawała się… aksamitna. Klara upajała się słowami, czytając je już po raz trzeci. Przygryzała paznokieć kciuka lewej dłoni, uśmiechając się przy tym bezwiednie.
Nadawca rozpoczynał list parafrazą słów Goethego, którymi wprowadzał adresatkę w stan euforii, szczególnie tę rozkochaną w sobie, czasem lekkomyślną. Zupełnie, jakby ją znał.
_Droga pani Schulz!_
_ _
_By_ _wreszcie skrócić swój ból, zdobywam się_ _na_ _odwagę_ _i piszę_ _do_ _Pani. Jestem gotów oddać duszę diabłu,_ _a list podpisać własną krwią_ _za_ _jedno spotkanie_ _z Panią. Proszę mi wybaczyć odniesienie_ _do_ _Goethego – nie jestem poetą,_ _a tylko słowa poezji_ _są w stanie wyrazić,_ _co_ _teraz czuję._
_Spotkaliśmy się, lecz może nie dosłownie. Byłem_ _w Museum der bildenden Künste2_ __ _na_ _wystawie organizowanej przez naszą wspólną znajomą, pannę Baumann,_ _by_ _wziąć udział_ _w aukcji dobroczynnej. Nabyłem Pani autoportret_ _i teraz nie mogę się uwolnić_ _od_ _może nazbyt śmiałego zamiaru zaproponowania Pani swego rodzaju współpracy._
_Jestem fotografem._ _O takim obiekcie_ _do_ _zdjęć jak Pani, Klaro, marzę,_ _od_ _kiedy pamiętam. Moja pracownia mieści się_ _co_ _prawda bardzo daleko, bo_ _aż w Danzig3, przy Karpfenseigen4, ale gdyby tylko zechciała Pani przyjąć zaproszenie, ugoszczę_ _Ją_ _jak królową. Obiecuję, nie pożałuje Pani tej podróży, bo moje prace_ _są_ _cenione_ _w całym świecie._
_Jeśli tylko zechce mnie Pani odwiedzić, czekam_ _w swoim zakładzie. Proszę tylko dać znać, czy się Pani zgadza._
_ _
_Oddany wielbiciel_
_Ian Seth Oldbase_
Panna Baumann już kilka razy przekazywała jej pozdrowienia od wielbicieli. Od kiedy Klara i jej ojciec Heinrich otworzyli biuro detektywistyczne Schulz & Krencke, oboje stali się rozpoznawalni. Prasa zwracała się do nich z prośbą o komentarze do toczących się w Breslau spraw. Miasto za szczególne zasługi w sprawie „Pechowca” podarowało detektywom mały, zapyziały lokal na Hobrecht Ufer5, a nawet wstawiło tam telefon, co miało ułatwić im kontakt z konsultantami bez wychodzenia z biura i straty cennego czasu. Klara czasem zastanawiała się, na ile miasto naprawdę docenia jej zaangażowanie w sprawę Gaspara von Haasa, a na ile chce zatuszować niewygodne fakty. Przecież jeden z czołowych przedstawicieli środowiska artystycznego, Emmanuel Heiss, był zamieszany w brudne sprawki berlińczyka i jego przyjaciela, reżysera Jaana Brycka. Prasa już dawno okrzyknęła tych dwóch „zabójcami z Berlina”. Klara mogła się domyślać, że za pośrednictwem poczytnych gazet władze Breslau chcą odciągnąć uwagę obywateli od skandalu, który mógłby wybuchnąć w środowisku artystycznym. Notabene, opera dawno nie grała tak bogatego repertuaru… W każdym razie obie strony coś zyskały i Klara postanowiła nie myśleć o tym zbyt często. I tak wydarzenia z maja roku 1910 pogłębiły jej zmarszczki na czole i zmieniły nieco odcień włosów na skroniach z brązowego na srebrny. A wspomnienie incydentu z Marcusem Kellerem (o którym jej mąż w końcu dowiedział się z wywiadu w prasie, z czego nie był zadowolony) coraz częściej nasuwało myśl o zmianie miejsca zamieszkania. Marzyła o pięknym domu na Leerbeutel6, w pobliżu którego mieściło się przecież jej nowe biuro. Bernard też zastanawiał się nad większym lokum – lecz raczej dlatego, że liczył na powiększenie rodziny, a na to na razie Klara nie miała najmniejszej ochoty. Dlatego poruszali ten temat rzadko, odbijając go jak piłkę do ping-ponga, wykrzykując swoje racje i nie słuchając się nawzajem. Wierzyła jednak, że uda jej się kiedyś przekonać męża, że nowy dom jest doskonałym pomysłem, a nowe dziecko – złym. Szczególnie że niedawno przełożony Bernarda minował go swoim zastępcą i mąż miał więcej obowiązków niż kiedykolwiek. W domu jedynie nocował, a Klara zastanawiała się, czy może coś ją ominęło i w dzisiejszych czasach w ciążę zachodzi się w jakiś inny sposób. Bo z pewnością na tradycyjny Bernard nie miał już sił. Zapewniał ją oczywiście, że niedługo wszystko sobie poukłada i będzie miał więcej czasu. Ale w języku jej męża „niedługo” mogło oznaczać nawet rok. Rok, podczas którego poznałaby znaczenie określenia „samotna matka”. Nie czuła, by ta wiedza była jej potrzebna.
W tej chwili myśl o nowym dziecku była bardzo odległa. O Fritzu czy Bernardzie też niezbyt bliska. Myślała o liście, tak zachęcającym, tak wspaniale kuszącym. Jak dotąd, miała tylko cztery zdjęcia. Jedno jeszcze z mamą, jej piękną mamą Marie. Drugie, z czasów wczesnej młodości, było prezentem urodzinowym od taty. Nawet nie wiedziała, gdzie ono jest. Przypuszczała, że w tamtym czasie przywłaszczył je sobie Dieter Aangus, ale nie miała odwagi go o to zapytać. Trzecie ślubne, a czwarte z Fritzem i Bernardem, które mąż zabrał do szpitala i postawił w ramce na biurku. Nigdy nie przywiązywała wielkiej wagi do zdjęć, ale gdy ktoś tak o niej pisał, próżność niebezpiecznie brała górę nad rozsądkiem.
– Ktoś podrzucił mi ten list do torebki po czwartkowej aukcji. Jest adresowany do pani – powiedziała panna Baumann, wręczając jej wiadomość, gdy siedziały w sobotę, popijając kawę w Fruchtkonditorei przy Schweidnitzer Straße7.
Skrępowany uśmiech przyjaciółki zastanowił Klarę. Czyżby panna Baumann znała już treść listu? A może przewrażliwienie wywołało u Klary pierwsze objawy obsesji?
– Ktoś go pani dał? – odwzajemniła niechętnie uśmiech.
– Nie, naprawdę znalazłam to w torebce. Ten ktoś chce pozostać anonimowy. – Panna Baumann nienaturalnie zmieniała ton na śpiewniejszy. Takie sytuacje zawsze ją intrygowały, tym bardziej że sama była starą panną.
Cukiernia Fruchtkonditorei przy Schweidnitzer Straße (ul. Świdnicka)
– Przeczytam później – odpowiedziała dyplomatycznie Klara i od tej pory siedziała jak na szpilkach.
Teraz, późnym popołudniem, czuła łaskotanie w żołądku. Po dłuższej chwili złapała się na tym, że nie myśli już nawet o samej sesji zdjęciowej, lecz o nadawcy tajemniczej wiadomości – fotografie i miłośniku Goethego. Intrygował ją, a ona bardzo lubiła intrygujących mężczyzn. Zdecydowanie za bardzo.
Wieczorem gosposia Gerta podała kolację. Bernard przysypiał przy stole, jak co wieczór. Fritz bawił się jedzeniem, rozrywając widelcem sałatę. Wszyscy milczeli. Słychać było jedynie postukiwanie sztućców o talerze. Klara przez chwilę obserwowała rodzinę. Przeżuwała coś od kilku minut i właściwie zapomniała co, bo dawno straciło smak. Gerta krzątała się w kuchni, szykując herbatę albo krojąc ciasto. To był idealny moment na ożywienie atmosfery.
– Wyjeżdżam do Danzig – rzuciła nagle.
Bernard zachłysnął się wodą. Fritz wyprostował się i zaskoczony wbił wzrok w matkę.
– W jakim… celu…? – zdołał wykrztusić mąż, wciąż kaszląc, cały załzawiony. Uderzył się parę razy w piersi i podniósł ręce do góry.
– Dostałam zaproszenie do jednego z atelier fotograficznych. Na wykonanie kilku portretów – odparła z uwodzicielskim uśmiechem.
– Mamo, to wspaniale! – wykrzyknął Fritz. Jak każde dziecko uważał, że jego mama jest najpiękniejsza i właśnie otrzymał tego jasne potwierdzenie.
Bernard jednym spojrzeniem zgasił jego entuzjazm.
– Nigdzie nie pojedziesz – powiedział surowo.
Przeczesał gęste wąsy i usiadł, bo cała sytuacja zmusiła go do tego, by wstał z krzesła. Zaczął znów jeść, już znacznie szybciej. Odechciało mu się spać.
– Co to w ogóle za pomysł? – pytał, żując nerwowo. – Czy w Breslau nie ma już fotografów, by trzeba było jeździć… aż do Danzig? – Nie byłby sobą, gdyby uciął temat bez drążenia.
– Ależ są – Klara odpowiedziała łagodnie. – Ale żaden nie dał mi podobnej propozycji.
– Pro… propozycji?! – Bernard znów uniósł się na wpół ugiętych nogach.
– Spokojnie, kochanie. Nie denerwuj się tak. Twoja żona wciąż jeszcze jest obiektem… – Zawiesiła głos. Nie chciała użyć słowa „pożądania”. – …godnym zainteresowania – powiedziała w końcu. – Powinieneś się z tego cieszyć – dodała rozbawiona.
– Mama jest piękna, tatusiu – wtrącił Fritz i zapatrzył się na nią maślanym wzrokiem.
– Synu, nie wiesz, co mówisz – mąż zwrócił się do małego spokojniej.
Klara zmarszczyła brwi.
– Doprawdy? – zapytała.
Widząc jej reakcję, Bernard nieco się speszył.
– To znaczy, nie twierdzę, że tak nie jest… – zaczął, chrząkając, tym razem nerwowo. Klara wbiła w niego zimne, wystudiowane spojrzenie. – Jest bardzo piękna – powtórzył, próbując pozbierać myśli. – A pomysł, by piękna młoda mama sześcioletniego chłopca – bardzo podkreślił ostatnie trzy słowa – jechała sama do Danzig, bo przecież nie ma kto z nią jechać, jest zły. Tym bardziej że w taką podróż jedzie się pociągiem, i to bardzo długo.
Usiadł zadowolony z siebie. Klara nie miała na to sensownej riposty. Postanowiła chwilowo przemilczeć tę kwestię. Spojrzała tylko z wyrzutem na męża, ale on na wszelki wypadek wlepił wzrok w talerz.
– Śpi? – zapytał Bernard, gdy weszła po omacku do sypialni, nie chcąc zapalać światła.
– Tak, przeczytałam mu bajkę. Gdy kończyłam, już chrapał – odrzekła. Mógł jedynie „usłyszeć” jej szeroki uśmiech, bo w sypialni było naprawdę ciemno.
I faktycznie – uśmiechała się, bo zazwyczaj Bernard także zasypiał w chwili, gdy jego głowa dotknęła poduszki. Tym razem jednak postanowił omówić z nią kwestię niedorzecznego wyjazdu do Danzig. Bawiło ją jego przejęcie. W takich chwilach przynajmniej wiedziała, że mu na niej zależy. Przypominał jej tym, że jest jego żoną, a nie tylko kobietą, która urodziła mu dziecko i która czasem chadza z nim na sztywne kolacje w towarzystwie innych kardiologów.
– Co to za pomysł z podróżą do Danzig, Klaro? – zapytał surowo.
– Dostałam list…
– Mogę go zobaczyć? – przerwał jej stanowczo.
– Jeśli tak ci na tym zależy… oczywiście – odparła, ale bez przekonania. – Jest w nim nazwa i adres zakładu fotograficznego. Artysta nazywa się Ian Seth Oldbase.
– Czyżby Anglik?
– Nie wiem – zamyśliła się na chwilę. – Może Amerykanin, nie wiem.
– Czyli niewiele o nim wiesz? – skomentował Bernard. Wiedziała, że nie odpuści tak łatwo.
– Przecież go nie znam. Dopiero mam zamiar go poznać. Myślisz, że wielcy artyści znali wszystkie swoje modelki? – Nie odpowiadał, więc kontynuowała: – W każdym razie kupił na aukcji charytatywnej mój autoportret i postanowił zrobić mi kilka zdjęć.
– Tak… bez podtekstów? – ironizował Bernard.
Zastanowiła się chwilę. Powtarzając sobie treść listu, wywnioskowała, że nie ma w nim niczego, co mogłoby wzbudzić jej niepokój. A tym bardziej jej męża. Przynajmniej tak jej się zdawało.
– Bez – odparła. – Naprawdę – dodała pośpiesznie.
– Klaro… – W jego głosie, o dziwo, pojawiło się więcej pokory i łagodności. Nie spodziewała się tego. – Czasem pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak jesteś dla mnie ważna. To znaczy… – Urwał. Nie był typem Cyrana de Bergeraca. – To znaczy, jak bardzo cię kocham – wykrztusił. – Właśnie dlatego nie mogę ci pozwolić na taką lekkomyślność.
– Ale co w tym złego, kochany? – nie dawała za wygraną. Jej myśli zaprzątały teraz tylko marzenia o pięknych zdjęciach, których bohaterką miała się stać. Czuła się znów jak nastolatka, która swoim dziewczęcym urokiem wywalczała wszystko, szczególnie u płci przeciwnej.
– Co w tym złego? – Bernard nieco podniósł głos.
Przyłożyła wyprostowany palec wskazujący do jego ust. Potem pocałowała męża, delikatnie muskając wargami jego usta.
– No właśnie, co? – dopytywała, nadal go całując.
Zareagował, choć jeszcze dwie godziny temu nie miał siły podnieść widelca do ust. Zaczęła błądzić dłońmi wokół strategicznych punktów jego ciała. Pieściła jego szyję i tors, powoli go rozbierając. W końcu poddał się. Niemal zerwał z niej koszulę nocną. Oboje dawno nie czuli się tak podnieceni. Klara (na moment) zapomniała o swojej sesji zdjęciowej. Bernard dokładnie znał jej upodobania i doskonale wykorzystywał tę wiedzę. Kochali się niezbyt długo, ale namiętnie, tak jak lubiła. Wolała, gdy nad nią dominował. W takich chwilach w jej nad wyraz spokojnym mężu budził się mężczyzna, za którym szalała. Chłonęła te momenty każdym zmysłem. Nigdy nie zamykała oczu, zawsze szukając jego wzroku. Podniecał ją specyficzny zapach erotyzmu unoszący się znad pościeli. Uwielbiała uczucie, gdy pod palcami czuła napinające się z każdym ruchem mięśnie jego ciała. Minęły już czasy, gdy się poznawali, próbowali i popisywali w łóżku. Teraz miłość miała inny smak. Dojrzały, głęboki i pełny.
Po wszystkim Klara przytuliła się do męża. Leżeli nadzy na wymiętej, rozgrzanej pościeli.
– I tak nie pojedziesz… – powiedział i pocałował ją w czoło.
– Dziękuję – odpowiedziała zła i odwróciła się do ściany. – Najpierw sprawiasz, że o tym zapominam, a potem rozdrapujesz temat, jakbym kochała się z tobą, tylko by coś zyskać! – szeptała teatralnie.
– Ależ Klaro, nie miałem tego na myśli… – odparł pośpiesznie.
– Ale tak wyszło.
– Wiem, przepraszam. – Przygarnął ją do siebie. – Martwię się o ciebie. Znasz mnie przecież. Czasem najpierw mówię, a potem dopiero myślę.
– Ja też przepraszam – odpowiedziała szczerze. Sama zaczęła się zastanawiać, na ile podświadomie, a na ile świadomie pograła sobie na uczuciach Bernarda. – Nie powinnam dawać się ponosić emocjom. Mam rodzinę, ciebie, Fritza.
– Słusznie – skwitował.
– Ja tylko… – westchnęła. – Czasami sobie myślę… – Jej głos lekko zadrżał.
– Co się stało? – zainteresował się i podniósł się na łokciu, żeby poszukać wzroku żony, ciemności nie pozwalały mu jednak dojrzeć jej oczu.
– Że… – Jej głos nadal drżał i ścisnęło ją w gardle. – Że ten czas tak szybko mija. I póki jestem młoda i… chyba całkiem ładna, i jeszcze poza mną ktoś to dostrzega, to mogłabym…
– Ale Klaro – wtrącił, wiedząc, co zamierza powiedzieć. – Czy naprawdę nie możemy znaleźć mistrza w Breslau? Jest ich tu wielu! Oni także to dostrzegą. Zapłacę za taką sesję zdjęciową, o jakiej marzysz – mówił spokojnie. Nie był na nią zły.
– Tak, tylko że to nie będzie to samo – znów westchnęła.
– A jakaż to różnica? Mistrz z Breslau, mistrz z Danzig. Może jedynie taka, że tu jest na miejscu, a tam trzeba jeszcze dojechać. Chciałabyś podjąć się podróży: samotnej, bez wsparcia i ochrony? Jaki argument przemawia za Danzig, Klaro? Pomóż mi zrozumieć.
– Taki – mówiła cicho – że tamten mistrz sam mnie o to poprosił. Jeśli mnie ktoś prosi, bym namalowała mu portret, robię co w mojej mocy, by był najpiękniejszy. Ale jeśli ja chcę kogoś sportretować, za mnie maluje moja dusza.
Zapadło dłuższe milczenie. Bernard rozważał jej słowa. Niemal słyszała to w jego nierównym oddechu. W głębi domu wielki zegar tykał, wydawało się, coraz głośniej. Co chwila skrzypiały deski podłogowe. W końcu postanowił przerwać tę głośną ciszę.
– Pojedziesz zatem – powiedział spokojnie. Klara poczuła, jak serce wyrywa jej się z piersi. – Ale z Gertą. A właściwie pod jej okiem. Rozumiesz?
– Tak – szepnęła niemal przez łzy radości.
– Macie spać w jednym wagonie i pokoju w hotelu, siedzieć przy jednym stole, wszędzie chodzić razem. Przez ten czas jej mąż zajmie się Fritzem. Jakoś sobie tu poradzimy.
– Dziękuję! – pisnęła zachwycona, nie zważając na fakt, że ona i gosposia miały się stać na jakiś czas nierozłączne.
– Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne.
– Masz dwa dni. Po przyjeździe do Danzig nadasz telegram. Przed wyjazdem do domu także.
– Tak, dwa dni! Dziękuję! – pocałowała go w policzek.
– Mam także warunek – dodał.
– Jaki? – spytała przymilnie.
Przygarnął ją jeszcze bardziej do siebie i wyszeptał jej coś do ucha. Była gotowa zrobić wszystko, by wyjechać do Danzig. Jednak po tym, co zaproponował jej w zamian, całą noc nie zmrużyła oka.