- promocja
- W empik go
Żniwiarz. Tom 3. Trzynasty księżyc - ebook
Żniwiarz. Tom 3. Trzynasty księżyc - ebook
Uważaj! Nieumarli wracają. Ludziom i żniwiarzom zagraża jeszcze niebezpieczniejszy wróg, a Pierwszy zmienił zasady gry. Magda, Feliks i Mateusz stają przed nowymi wyzwaniami, groźniejszymi demonami i dylematem większym niż wszystkie razem do tej pory wzięte. Trzynasta pełnia jest coraz bliżej. Bestsellerowa seria „Żniwiarz” nie pozwoli Ci zaznać spokoju!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-981-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrzucając ubrania do miski, co chwilę oglądała się za siebie, przekonana, że jej mąż, Grzegorz, ukrył się za rogiem domu i po kryjomu pali papierosa.
– Oberwie, jak poczuję – mamrotała pod nosem.
Zdjęła z linki ostatnią koszulę, uniosła głowę i spojrzała w kierunku domu sąsiada oddalonego o jakieś trzysta metrów. Niewiele widziała poprzez drzewa i krzewy, ale dałaby głowę, że w tym upiornym, zazwyczaj cichym domu paliły się chyba wszystkie światła.
Coś się tam działo, Krystyna w ciągu dnia widziała tych wszystkich ludzi wchodzących i wychodzących z budynku spowitego nerwową atmosferą.
Kobieta była z natury bardzo ciekawska i wiele by dała, żeby dowiedzieć się, co tam się działo. No i kto tak naprawdę teraz tam mieszkał. Odkąd zmarł jej poprzedni sąsiad, ustatkowany czterdziestolatek, wciąż zachodziły tam podejrzane roszady w mieszkańcach. Najpierw wprowadziła się ta biedna dziewczyna od Wojnów, potem ten chudy łepek i wysoka blondynka, a ostatnio wciąż bywał tam też chłopak od Wilków.
– Co ty tam jeszcze robisz? – Z zamyślenia wyrwał ją mąż, który stanął na progu domu z wiadrem w ręku. – Zaraz się reklamy skończą i znowu nie będziesz wiedziała, o co chodzi w filmie.
Krystyna z ociąganiem sięgnęła po miskę i podeszła do męża. O dziwo nie poczuła od niego papierosów.
– Sąsiedzi znowu coś wyprawiają – oświadczyła.
– A daj ty tym biednym ludziom spokój! Młodzi są, pewnie imprezę urządzili. Poza tym nawet nie zaczynaj znowu narzekać na tamtego chłopaka – uprzedził Grzegorz, przepuszczając ją w progu. – Pamiętaj, że dostałaś od niego praliny i nalewkę za wezwanie straży do tej palącej się szopy.
– No dostałam, ale…
– Słyszysz? Film się zaczął – przerwał jej mąż i ruszył do salonu.
Jednak Krystyna zawahała się w progu. Coś zaszeleściło w krzakach, w ciemnościach błysnęły ślepia.
– Sio! – Klasnęła w dłonie. Jutro Grzegorz będzie musiał poszukać dziury w płocie, bo już drugi raz do ogródka najwyraźniej wszedł bezpański pies.
Nagle zwierzę zapiszczało i uciekło, hałaśliwie przedzierając się przez krzewy. Chwilę później Krystyna usłyszała szepty w zaroślach. Zmarszczyła brwi i już miała tam podejść, lecz wtedy mąż ponownie ją zawołał, a dźwięk ucichł.
¢
Mateusz stał przy oknie ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Pozornie sprawiał wrażenie spokojnego i tylko drżąca szczęka zdradzała, jak bardzo był wzburzony.
Feliks z kolei miotał się nerwowo po całym pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu z nadzieją zerknął na Sebastiana rozmawiającego przez telefon.
– Tak, szczupła wysoka blondynka – mówił chłopak. – A koleś jechał starą toyotą.
– I co? – zapytał Feliks, gdy tylko krewniak odłożył telefon.
– Zadzwoniłem do kogo tylko się dało – odparł Sebastian. – Jak ktoś zobaczy samochód, od razu zadzwoni.
– A ostrzegałeś, żeby nikt się nie zbliżał?
– Taa, mówiłem, że koleś jest psychopatą i ma w kieszeniach granaty – sarknął. – A ty? Nie masz już więcej kontaktów?
Feliks pokręcił głową.
– Powiadomiłem wszystkich, ale ludzie, których znam, są bardziej wyczuleni na nawich niż na porywaczy.
Niecałą godzinę wcześniej wrócili z Grzmiącej. Przeszukali całą wieś, choć tak naprawdę nikt nie wierzył, że Pierwszy mógł znów się tam zaszyć. Objechali wszystkie jego kryjówki w okolicy Wiatrołomu, w których trzymał pieniądze, ale po żniwiarzu nie było nawet śladu.
– To na pewno wszystko? – Feliks spojrzał na kartkę leżącą na stole.
Mateusz zapisał na niej wszystkie bardziej oddalone miejsca, w których rok wcześniej przebywał Pierwszy.
– Wszystko, co pamiętam – odparł.
Feliks przeniósł spojrzenie na mapę, przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym wziął do ręki telefon.
– To blisko Czarnej Wody – stwierdził, wybierając numer. – Waldemar? Weź Gauzę i pojedźcie do Borowego Młyna pięć. Tylko nie podchodźcie za blisko! Sprawdźcie, czy ktoś podejrzany jest w środku, i od razu do mnie zadzwońcie. Tak, będzie was znał… Wiem, że nie widzieliście faceta na oczy, ale on was pamięta, więc nie pokazujcie mu się!
Żniwiarz rozłączył się i spojrzał na kolejny adres.
– Tu może chyba pojechać Bolesław Suchocki? – zapytał Mateusz. – Mówiłeś, że przez wiele lat pomagał Antoniemu. Ale czy on nie jest za stary?
– Pierwszy go zna?
– Nie, ani on, ani ja nie widzieliśmy go na oczy.
– Dobrze, w takim razie Bolesław może udawać, że wybrał się tam na spacer – ocenił żniwiarz, wybierając kolejny numer.
Zarówno Feliks, jak i Sebastian zadzwonili do wszystkich swoich znajomych, prosząc o pomoc w zlokalizowaniu Pierwszego, który porwał Magdę. Mieli nadzieję, że nie jest za późno.
– Kiedy jest pusta noc? – zapytał nagle Mateusz, spoglądając przez okno na ciemniejące niebo.
– Za niecałe trzy tygodnie – odparł Feliks.
– A więc mamy tyle czasu, zanim on ją zabije.
– Nawet tak nie mów – warknął żniwiarz.
Znieruchomieli, kiedy usłyszeli skrzypnięcie wejściowych drzwi.
– Wiadomo już coś?! – Do pokoju wpadł Adrian.
Sebastian pokręcił głową.
– Szukamy jej – powiedział.
– Nie! Właśnie, że nie szukamy! – wybuchnął nagle Mateusz. – Powinniśmy tam być! Robić coś! A nie tylko wydzwaniać po ludziach!
– Wolisz miotać się po całym kraju i szukać w ciemno?! Na pewno nie znasz wszystkich jego kryjówek, a nie mamy żadnego tropu! – warknął Feliks, przykładając palce do skroni. – Więc się uspokój…
– Jak mam być spokojny?! On porwał Magdę! I zabije ją w najbliższą pustą noc!
– Myślisz, że o tym nie wiem?!
– Tylko to ja widziałem na własne oczy, jak zabijał żniwiarzy! Wiem, co ją czeka, jak jej nie znajdziemy!
Stanęli twarzą w twarz, obaj poczerwieniali z wściekłości, z zaciśniętymi pięściami.
Nagle zadzwonił telefon. Wszyscy znieruchomieli, wpatrując się w komórkę wibrującą na stole, jakby obawiali się wiadomości, którą mogą usłyszeć.
– Tak? – W końcu Sebastian przyłożył urządzenie do ucha. – Aha, i gdzie pojechał?
Przez chwilę trzy pary oczu nie odrywały od niego wzroku.
– Znajomy widział podobny samochód na stacji benzynowej – powiedział starszy bliźniak, rozłączając się.
– Gdzie? – zapytał Feliks.
Sebastian odnalazł miejscowość na mapie w telefonie.
– Tu. Koleś pojechał na południe.
Mateusz porwał w ręce kartkę z kryjówkami Pierwszego.
– Tu, tu i tu. – Wskazał palcem. – Jedziemy tam.
– Poczekaj – zatrzymał go żniwiarz. – To miejsce ma sprawdzić Waldemar, powinien zadzwonić za jakieś pół godziny…
Mateusz zaczął szybko oddychać, próbując się opanować. Zacisnął pieści tak mocno, że aż pobielały mu kostki.
– Spokojnie, jest jeszcze czas. Zaczekajmy na telefon od Waldemara, a potem zadecydujemy, co dalej. – Feliks położył rękę na jego ramieniu. – Miałeś rację, Pierwszy przetrzyma ją do pustej nocy. Do tej pory nic jej nie grozi…
– Mylisz się. Do tej pory jej nie zabije, ale… Widziałeś Nadię? Widziałeś, w jakim stanie była, gdy od niego uciekła?
Feliks uderzył pięścią w ścianę.
– Zabiję go – warknął.
¢
– Na cholerę ci to?! – wybuchnął Waldemar, patrząc na Gauzę wlokącego na smyczy nad wyraz grubego labradora.
– Mamy nie wzbudzać podejrzeń, prawda? – odparł przyjaciel.
– Przecież to stworzenie jest tak paskudne, że powinni je w cyrku pokazywać! Wszyscy będą się za nami oglądać!
– Ale przynajmniej nikt nie będzie się zastanawiał, po co dwóch starych pryków kręci się w środku nocy w okolicy.
Lekarz wzniósł spojrzenie ku niebu i westchnął ciężko, gdy nie doczekał się żadnej odpowiedzi na pytanie „za jakie grzechy?”.
– A poza tym obiecałem znajomej, że go wyprowadzę – bąknął Gauza, otwierając bagażnik.
Pies z głuchym stęknięciem wgramolił się do środka.
– Jedziemy na wycieczkę – zapewnił go wesoło emerytowany nauczyciel.
Waldemar pokręcił głową i usadowił się na siedzeniu pasażera.
– Pospiesz się! – burknął.
Feliks za dużo im nie powiedział, ale wystarczająco, żeby przestraszyli się o życie Magdy.
Jeżeli ten sukinsyn znów zrobił jej krzywdę, to… – pomyślał lekarz. To co? – zapytał natychmiast sam siebie. Co możemy mu zrobić? Podstarzały alkoholik i emerytowany nauczyciel ze schizofrenią…
Przyjaciele milczeli przez całą drogę, zatopieni we własnych, niewesołych myślach.
Waldemar mocno zacisnął pięści i wlepił wzrok w tunel z drzew, oświetlony reflektorami samochodu. Bał się. Byłby głupi, gdyby nie czuł strachu. Poznał tamtego drania i wiedział, do czego był zdolny. Tak znakomicie potrafił udawać przestraszonego, zagubionego chłopaka, a w międzyczasie z zimną krwią mordował żniwiarzy.
Po pół godzinie Gauza zaparkował pod sklepem w Borowym Młynie.
– Dalej pieszo – oznajmił, wypuszczając psa z bagażnika. – Mam nadzieję, że znajdziemy tam Magdę – dodał, patrząc przed siebie na ciemną ulicę.
– Uhm – burknął Waldemar, choć tak naprawdę obawiał się, że znajdą nie tylko Magdę.
¢
Magda otworzyła oczy i ujrzała brudny, pokryty pajęczynami sufit. Poczuła, że coś ściska jej gardło. Spróbowała przełknąć ślinę, ale nie była w stanie. Zaczęła kaszleć. Gwałtownie przewróciła się na brzuch i uniosła na dłoniach, usiłując złapać oddech.
Gdy w końcu udało jej się zaczerpnąć powietrza, spojrzała na ręce opierające się o betonową podłogę. Palce były pokryte czarnym pyłem, dawno temu pomalowane paznokcie połamały się.
To były jej ręce? Kim była?
– Żyjesz? – Usłyszała.
Z trudem odwróciła głowę i ujrzała mężczyznę po czterdziestce. Klęczał na podłodze, prawą dłoń przyciskał do lewego ramienia. Spomiędzy jego palców ciekła krew.
Magda z głuchym stęknięciem usiadła na podłodze i oparła się plecami o betonową ścianę. Wróciły do niej wspomnienia. Pierwszy ją porwał, a potem zaatakowali ich cieniści. Jeden z nich prawie ją udusił.
Dłonią strzepnęła z ubrań czarny pył i strzeliła wzrokiem na boki. Da radę uciec? A może wystarczy jej sił, żeby pokonać Pierwszego? Potrzebowała tylko jakiejś broni…
Mężczyzna jęknął i chwiejnie się podniósł.
Magda potrząsnęła głową. Dlaczego się oszukiwała? Nigdy nie zdoła pokonać Pierwszego!
– Może tak raczysz wstać i mi pomóc? – odezwał się z wyrzutem.
– Nie zamierzam ci w niczym… – zaczęła, ale w jego spojrzeniu było coś, co kazało jej zamilknąć.
– Właśnie ocaliłem ci życie, zabijając cienistego, który chciał cię udusić – warknął zirytowany.
– Skąd mam wiedzieć, że nie robił tego na twoje polecenie?! – wybuchnęła dziewczyna.
Zniecierpliwiony Pierwszy przeszył ją wściekłym spojrzeniem.
– Jak chcesz, to zostań i poczekaj, aż przybędzie ich więcej. Ja w każdym razie zamierzam się stąd ulotnić. – Skierował się do starych, drewnianych drzwi.
Magda dźwignęła się na nogi. Wszystko w niej krzyczało, żeby zaatakować Pierwszego, powalić go na ziemię, a potem uciec. Żniwiarz powoli wspinał się po wąskich betonowych schodach. Oparł się dłonią o pobieloną wapnem ścianę, pozostawiając za sobą krwawą smugę. Chyba naprawdę było z nim źle, ale dziewczyna wcale nie zamierzała mu współczuć.
– W tamtym pokoju na kanapie jest moja torba – mruknął żniwiarz, kiedy stanął na szczycie schodów. – Zapakuj wszystko, co leży na stole.
– Chyba żartujesz! – Magda wciąż myślała o tym, czy go zaatakować, i nie miała najmniejszego zamiaru słuchać jego rozkazów.
– Już! – warknął. – Zaraz zjawią się tu kolejni cieniści i tym razem cię nie uratuję!
Magda wykonała krok w stronę drzwi wyjściowych, a potem zatrzymała się.
Jestem skończoną idiotką – pomyślała, cofając się do pokoju.
Złapała dużą podróżną torbę, szybkim ruchem zgarnęła do niej wszystko ze stołu i wróciła na korytarz.
Pierwszy nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, tylko wyszedł przed dom w ciemną noc, a kiedy dziewczyna do niego dołączyła, rzucił jej zakrwawione kluczyki od samochodu.
– Prowadzisz – powiedział.
On chyba sobie ze mnie kpi – przemknęło Magdzie przez myśl.
– Ruszaj się! Nie mamy całego dnia! – huknął Pierwszy.
Magda zważyła kluczyki w dłoni, po czym upuściła torbę.
– Sam się pakuj – burknęła i, wbrew sobie oraz zdrowemu rozsądkowi, wykonała polecenie żniwiarza. Usiadła za kierownicą i przekręciła kluczyk w stacyjce.
W lusterku widziała, jak oświetlony tylnymi światłami Pierwszy schyla się po torbę, a potem otwiera bagażnik.
Dziewczyna odpaliła silnik i wbiła bieg.
– Nie będziesz mi rozkazywał – warknęła, słysząc uderzenie zamykanej klapy bagażnika, po czym ruszyła z piskiem opon.
Pierwszy wyprostował się, zaczął wymachiwać ręką i coś krzyczeć, ale go nie słyszała. Zdawało się, że w złości odzyskał siły.
Magda gwałtownie wcisnęła hamulec i wbiła wsteczny. Zarzuciła rękę za zagłówek fotela pasażera i ruszyła ostro do tyłu.
Jej przeciwnik najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw, bo nawet nie zdążył odskoczyć, gdy uderzyła w niego z całym impetem. Huknęło głucho, a Magda wbiła się w swój fotel.
Jej serce waliło jak oszalałe, ręce drżały, gdy ponownie zmieniała bieg. W nerwach pomyliła sprzęgło z hamulcem i silnik zgasł.
– Nie rób mi tego – poprosiła słabym głosem. – Błagam, odpal…
Obejrzała się za siebie, ale nie zobaczyła Pierwszego. Leżał martwy? A może właśnie się skradał, by ją dopaść? Nie zamierzała czekać, żeby to sprawdzić. Odpaliła silnik i wbiła bieg. Jedno z kół wjechało w dziurę i samochodem szarpnęło, zazgrzytało podwozie.
Magda nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajdowała, jak daleko było do Wiatrołomu ani nawet w którą stronę jechać. Jednak teraz musiała uciec od Pierwszego.
Wyjechała na asfaltową drogę i ruszyła przed siebie, nawet nie wiedziała gdzie. Kiedyś musi w końcu trafić na jakąś stację benzynową, gdzie kupi… poklepała się po pustych kieszeniach… nie, wyłudzi lub ukradnie mapę, dzięki której wróci do domu. Do Feliksa i do Mateusza.
A co potem?
Pokręciła głową. Do oczu napłynęły jej łzy. Jak mają pokonać Pierwszego? Przecież nie zdążyli zdobyć nawet połowy składników potrzebnych do wykonania trucizny na żniwiarzy. O ile ta w ogóle zadziała.
– W najgorszym przypadku mam dzień, może dwa, zanim ten drań dojdzie do siebie – szepnęła. – A jeśli go zabiłam, szukanie nowego ciała może zająć mu nawet kilka tygodni…
Na samą myśl o tym, ręce znów zaczęły jej drżeć.
Feliks coś wymyśli – pocieszała samą siebie. Na pewno wpadnie na jakiś pomysł.
Starała się nie myśleć o tym, że jej wujek w ciągu minionego roku nawet nie potrafił znaleźć Pierwszego, nie wspominając o unicestwieniu go.
Nagle coś ciemnego mignęło tuż przed samochodem. Magda zdjęła stopę z gazu i zamrugała, lecz nic już nie dostrzegła. Może to była sarna? Ale sarny nie są czarne, nawet w ciemną noc. A może to omamy? W końcu nieraz dostała tego dnia w głowę.
Zwolniła, modląc się, żeby nie zobaczyć już więcej nic podejrzanego, bo każda plama cienia zdawała się kryć w sobie cienistego z czerwonymi oczyma. Odruchowo uniosła rękę do szyi. Miała wrażenie, jakby coś nadal ją dusiło, krtań wciąż pulsowała tępym bólem.
Wtem silnik niespodziewanie zgasł. Koła kręciły się jeszcze kilkadziesiąt metrów, by w końcu znieruchomieć.
– Bez jaj! – krzyknęła Magda.
Wyjęła kluczyk ze stacyjki i ponownie go wsunęła.
– Nie, nie, nie, nie… – powtarzała, nie mogąc zapalić silnika. Tego było dla niej już za wiele. Wysiadła i mocno trzasnęła drzwiami. – Czego ode mnie chcecie?! – wrzasnęła.
Tak jak podejrzewała, z lasu dobiegł chichot.
– Odwalcie się ode mnie!
Ku jej zaskoczeniu śmiech ucichł.
Dziewczyna, pełna strachu i wściekłości, ponownie wsiadła do auta, jednak silnik wciąż nie chciał zadziałać.
– Zabiję ich – mamrotała. – Zabiję gołymi rękami pierwszego błęda, jaki mi się napatoczy.
I jakimś cudem wiedziała, że obecnie dałaby radę to zrobić. Niespodziewanie usłyszała głuche huknięcie tuż przed sobą. Uniosła głowę i ujrzała wielkiego czarnego psa na wgniecionej masce samochodu. Sparaliżowało ją. Bestia o zmierzwionej sierści i gorejących czerwonych ślepiach wpatrywała się nienawistnie w Magdę, obnażając wszystkie zęby.
Dziewczyna ponownie spróbowała odpalić. Na próżno. Tej nocy nawi najwyraźniej postanowili ją zabić. A ona nie miała przy sobie nic, żadnej broni, nawet odrobiny soli.
Bestia niespodziewanie odwróciła łeb i spojrzała gdzieś w las, a potem po prostu zeskoczyła z maski i zniknęła w mroku nocy. Magda odetchnęła cicho i przymknęła oczy. Demoniczny pies, nieważne jak inteligentny, nie potrafił otworzyć drzwi od samochodu. Tego była pewna. No, prawie.
Nasłuchiwała w oczekiwaniu, lecz do jej uszu nie dotarł już żaden dźwięk. Powoli zaczynała zastanawiać się, co powinna robić dalej. Samochód prawdopodobnie nie zadziała do rana, aż błędy nie poukrywają się w najgłębszych zakamarkach lasu. Iść? Może złapie stopa?
Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na luksus braku pośpiechu. Pierwszy deptał jej po piętach i musiała jak najszybciej znaleźć się w Wiatrołomie.
Powoli wyciągnęła rękę do klamki, jednak nie zdążyła jej nawet dotknąć, gdy drzwi zostały wyrwane z zawiasów i uderzyły ze zgrzytem o asfalt kilka metrów dalej.
Dalsze ukrywanie się straciło jakikolwiek sens. Magda była zbyt zszokowana tym, co właśnie się działo, żeby się bać. Wyprostowała się i zadarła głowę, żeby spojrzeć w twarz dzikiego myśliwego siedzącego na wysokim koniu.
Nawi był czarny i jakby skryty w cieniu. Poły jego płaszcza łopotały na wietrze, który nie był obecny w realnym świecie. Czerwone oczy świdrowały dziewczynę na wylot. Błysnęło srebrzyste ostrze włóczni. Chudy koń z czarną, smolistą i posklejaną sierścią przestępował z nogi na nogę, kopyta stukały na asfalcie.
Według kaszubskich wierzeń dziki myśliwy był pokutującą duszą człowieka, który polował w niedzielę przed południem. A teraz, po śmierci, musiał za karę przemierzać bory i polować na żaby oraz kruki.
Kiedyś Magda stwierdziła, że taki los był niezłym upodleniem. Jednak teraz, gdy po raz pierwszy w życiu stała twarzą w twarz z myśliwym, poczuła wobec niego respekt. Biła od niego niespotykana moc i z całą pewnością nie wyglądał na istotę, która poluje na żaby.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Nie zrobię ci krzywdy. – Magda w końcu przerwała milczenie. – Możesz odejść w spokoju.
Jednak myśliwy zdawał się w ogóle jej nie usłyszeć.
Dziewczyna kątem oka zobaczyła wielkie psy, które powoli zacieśniały wokół niej krąg.
– Nic do ciebie nie mam. Odejdź – powtórzyła nieco piskliwym głosem.
Po czasie, który zdawał się wiecznością, dziki myśliwy gwizdnął przeciągle, a jego sfora rozpierzchła się i zniknęła między drzewami. Magda już miała odetchnąć z ulgą, gdy nawi uniósł włócznię i cisnął nią.
Dziewczyna rzuciła się do przodu. Ostrze minęło ją o centymetry i uderzyło w szybę. Magda, nie zważając na ból, szybko podniosła się na równe nogi. W międzyczasie myśliwy zsiadł z konia i ruszył gniewnym krokiem w jej stronę. Płaszcz łopotał za nim.
Nawi wyprowadził pięścią cios prosto w twarz Magdy. Dziewczyna uchyliła się, ale zaraz potem zgięła wpół, gdy myśliwy uderzył ją w brzuch. Miała wrażenie, jakby żołądek wywrócił jej się na drugą stronę, przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Osunęła się na kolana, lecz nawi chwycił ją za włosy i pociągnął w górę, aby znów spojrzała mu w oczy.
Magda szarpała się, próbowała kopać, a rękoma uwolnić długi warkocz z żelaznego uchwytu. W jej oczach pojawiły się łzy bezsilności i bólu.
– Odwal się! Zostaw mnie! – sapnęła.
Nawi patrzył na nią beznamiętnie, jak dziecko, które przygląda się robakowi, żeby za chwilę go zmiażdżyć. Wolną ręką złapał ją za gardło. Na razie niezbyt mocno, ale Magda wiedziała, że gdyby włożył w uścisk choć odrobinę siły, zmiażdżyłby jej krtań.
I wtedy na horyzoncie pojawiło się światło. Zbliżało się szybko wraz z warkotem silnika.
Mateusz! Feliks! – pomyślała Magda z nadzieją. Wstąpiły w nią nowe siły. Na powrót zaczęła się szarpać i kopać, próbując sięgnąć paznokciami twarzy myśliwego.
Kątem oka zobaczyła ciemną postać wysiadającą z samochodu. Ruszyła w jej stronę, lekko utykając, ale w jej postawie było coś mrocznego i przerażającego. Niosła ze sobą zapowiedź śmierci
– Pierwszy! – sapnęła Magda.
Jednak żniwiarz ją zignorował. Wyciągnął zza paska nóż i ciął w rękę trzymającą dziewczynę za gardło. Coś trzasnęło, myśliwy syknął gniewnie i puścił Magdę, która osunęła się na drogę, krztusząc się i gwałtownie łapiąc powietrze.
Pierwszy ponownie uniósł ostrze, jednak tym razem nawi chwycił go za przedramię. Spojrzeli sobie w oczy z wrogością. Wtem żniwiarz uderzył, po czym rozdzielili się.
Magda spróbowała odczołgać się od nawiego. Na szczęście ten zupełnie stracił nią zainteresowanie i ponownie zwarł się z Pierwszym. Myśliwy zablokował kolejne cięcie i otwartą dłonią uderzył żniwiarza w splot słoneczny.
Mężczyzna zatoczył się do tyłu, pochylił i zaczął charczeć. Tej nocy nieźle oberwał, nie bez zasługi Magdy. Dziewczyna przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia. Była coraz bliżej jego samochodu, gotowa do kolejnej ucieczki. Jej instynkt samozachowawczy aż wył.
Jeśli Pierwszy przegra, dziki myśliwy będzie nadal krążył po okolicy – uświadomiła sobie. Spotkanie z nim dla każdego zwykłego człowieka mogło oznaczać wyłącznie śmierć.
Myśliwy raz po raz uderzał pięściami w żniwiarza, który wciąż się cofał, ustępując pola. Po kolejnym ciosie stęknął głucho i osunął się na kolana. Magda wiedziała, że jeśli nie zareaguje, to nawi zwycięży. Spanikowana rozejrzała się za bronią, gdy jej wzrok padł na czarne drzewce włóczni. Podbiegła do samochodu i wyciągnęła broń ze środka. Miała wrażenie, jakby ostrze zalśniło własnym światłem, gdy z dzikim okrzykiem na ustach wbiła je w plecy myśliwego. Ten ryknął z bólu, lecz już po chwili się odwrócił. Wlepił w Magdę nienawistne spojrzenie i wrzasnął. Nie był w stanie sięgnąć do włóczni sterczącej mu z pleców, ale sprawiał wrażenie, jakby wcale mu to nie przeszkadzało.
Magda cofnęła się, żałując, że w ogóle zwróciła na siebie uwagę. Nagle myśliwy zatrzymał się, coś nim szarpnęło, a potem dziewczyna zobaczyła lśniące ostrze zalane gęstą krwią, wystające z jego klatki piersiowej. Nawi spojrzał na nią jakby ze zdziwieniem, a potem eksplodował, obryzgując wszystko wokół cuchnącą mazią.
Magda opadła na kolana, ścierając z twarzy czarny szlam, po czym spojrzała na Pierwszego, który, dysząc ciężko, opierał się o włócznię.
– Głupia dziewucha – burknął, po czym, nie oglądając się za siebie, zabrał z toyoty swoją torbę, wrzucił ją wraz z bronią na tylne siedzenie swojego samochodu i usiadł za kierownicą.
Dziewczyna zerknęła na swój pojazd, a potem pobiegła do żniwiarza i usiadła na miejscu pasażera. Pierwszy odpalił bez słowa i ruszył, podczas gdy Magda spróbowała wyczyścić się znalezionymi w schowku chusteczkami.
– Dlaczego dziki myśliwy mnie zaatakował? Dlaczego był taki… – Machnęła dłonią, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– To nie był dziki myśliwy.
– Jak to nie był?! Przecież wiem, jak wygląda…
– Czy ty możesz choć na chwilę się zamknąć?! – wybuchnął Pierwszy. – Daj mi się skupić. Jak dojedziemy w bezpieczne miejsce, wszystko ci powiem!
¢
Mateusz miał wrażenie, jakby zapadł się w ciemność. Spadał i spadał w czarnej studni, a ciemność napierała na niego z każdej strony, wpychała się do płuc, utrudniając oddychanie, wdzierała do ust, w których zamierał krzyk. W tym świecie nie było niczego, żadnego kształtu, żadnego zapachu, żadnego bólu. Sam Mateusz miał wrażenie, jakby za chwilę miał opuścić własne ciało. I nagle rozległ się ryk wściekłości, ryk wiercący dziurę w głowie, doprowadzający do szaleństwa.
Mateusz czuł, jakby rozpadł się na miliony kawałeczków. Chciał krzyczeć, ale nie miał ust, chciał zamknąć oczy, ale nie miał powiek. Czuł, jakby to ciemność była zła i zawiedziona, chciała zabić każdego człowieka i każdego żniwiarza, który chodził po ziemi.
Wtem rozległ się dźwięk. Wdarł się do tego świata najpierw ostrożnie, lecz już po chwili zagłuszył ryki wściekłości, a znikąd pojawiło się oślepiające światło. Chłopak zasłonił oczy przedramieniem.
Siedział w samochodzie, a z ciemności wyrwał go przeciągły dźwięk klaksonu. To Sebastian ściął kolejny zakręt i o mało nie uderzył w rowerzystę jadącego bez oświetlenia i odblasków.
– Spoko majonez, widziałem go – zapewnił bliźniak, spodziewając się nagany ze strony pasażera.
Mateusz tylko potrząsnął głową. Szybka jazda z Sebastianem była niczym w porównaniu z uczuciem spadania w tej przeklętej, czarnej studni.
Znów coś mu nie wyszło – pomyślał z satysfakcją. Mam nadzieję, że to Magda wbiła mu nóż w gardło.
Był niemal pewien, że ryk wściekłości, który słyszał w głowie, należał do Pierwszego. W końcu przez ponad rok dzielili jedno ciało i żniwiarz pozostawił po sobie niejedną pamiątkę.
– Tu się zatrzymaj – powiedział kilka minut później.
Sebastian wykonał polecenie i zgasił silnik.
– Nie chcesz zostać w samochodzie? – upewnił się Mateusz.
– Ona może jest trochę szurnięta, ale wiesz… to rodzina. Jej się nie wybiera i trzeba o nią dbać. A czasem wyciągać z gówna. – Bliźniak wyjął z bagażnika drewnianą pałkę.
Mateusz upewnił się, że jego bluza zasłania kaburę z pistoletem, który dostał od Feliksa. Wszyscy wiedzieli, że broń palna nie na wiele zda się w walce z Pierwszym, ale w razie kłopotów sprawi, że żniwiarz będzie musiał szukać nowego ciała.
Przeszli kilkaset metrów i w oddali ujrzeli ciemny dom otoczony wysokimi drzewami.
– Jakim cudem koleś może mieć tyle chałup? – zapytał szeptem Sebastian.
– To nie jego domy. Są opuszczone, tylko się do nich wprowadza.
– Co zrobimy, jeśli on tam będzie?
Mateusz zerknął na towarzysza z podbitym okiem. Sebastian się denerwował – zaledwie kilkanaście godzin wcześniej spotkał Pierwszego i bardzo boleśnie przekonał się, jaki żniwiarz jest silny. Prawdopodobnie jeszcze nikt nigdy nie położył chłopaka jednym ciosem.
– Zadzwonimy do Feliksa.
Waldemar powiadomił ich, że dom w Borowym Młynie zawalił się na skutek pożaru, który miał miejsce kilka miesięcy wcześniej, o czym lekarz dowiedział się we wsi. Pozostawały więc jeszcze dwie kryjówki. Jedną miał sprawdzić Mateusz z Sebastianem, a drugą Feliks z Adrianem.
Przez kilkanaście minut obserwowali budynek z daleka, ale w ciemnych oknach nie zauważyli żadnego ruchu. W końcu Mateusz skinął głową i klucząc od jednego drzewa do drugiego, podszedł bliżej. Podniósł z ziemi niewielki kamień i cisnął nim w sklejkę, znajdującą się w dziurze po jednym z okien.
Sebastian syknął cicho, gdy kamień odbił się od płyty i spadł w wysoką trawę. Oprócz hałasu uderzenia żaden dźwięk nie zmącił panującej wokół ciszy.
Po kilku długich minutach stanęli pod drzwiami. Były stare, powyginane od wilgoci i nie stanowiłyby żadnego wyzwania dla włamywaczy, gdyby nie pokaźna metalowa zasuwa. Jednak ta była otwarta, a kłódka leżała na ziemi.
Mateusz wszedł w ciemność zalewającą dom. Poruszał się cicho jak kot, nie potrzebował latarki, w przeciwieństwie do swojego towarzysza, który, sądząc po odgłosach, uderzył w coś nogą, zaznaczając to przekleństwami rzucanymi pod nosem.
– W dupie to mam – stwierdził Sebastian. Pstryknęło i przedpokój zalało światło latarki. – Prędzej się zabiję w tych ciemnościach, niż cokolwiek zobaczę.
Mateusz przewrócił oczami, ale milczał. Wiedział, że na bliźniakach można było polegać… głównie wtedy, kiedy chodziło o narobienie hałasu i ewentualne zastraszenie.
Przeszukali cały dom, lecz nie znaleźli nic godnego uwagi. Po kątach walały się stare, zapleśniałe ubrania, ściany pokrywała czarna pleśń. Na parapetach zalegały wysuszone owady, a na szafkach mysie odchody. W koszu na śmieci znajdowały się puszki po konserwach, ale mogły leżeć tam zarówno kilka dni, jak i tygodni. Mateusz stracił nadzieję, że Pierwszy mógł zatrzymać się w tak zapyziałym miejscu.
– Idziemy? – Sebastian się niecierpliwił.
– Jeszcze chwila. – Dopiero teraz chłopak zauważył drzwi do piwnicy.
Bliźniak prychnął niezadowolony, ale ruszył tuż za towarzyszem.
Przyświecając sobie drogę latarką, zeszli po betonowych schodach do dużego pomieszczenia. W rogu leżał stary koc, a po przeciwnej stronie połamane krzesło. Na pobielonych wapnem ścianach widniały ślady krwi.
– Są świeże – odezwał się Sebastian.
Mateusz pokiwał głową, zaciskając pięści. Nie był w stanie odpowiedzieć. Jeżeli to krew Magdy…
– A to co? – Zdziwił się, zauważywszy czarny pył na podłodze.
Ostrożnie wziął odrobinę na palce i powąchał.
– To zwykła sadza, chodźmy już – odezwał się Sebastian, nerwowo wodząc wzrokiem wokół.
Jednak w pobliżu nie było żadnego pieca, a Mateusz dałby głowę, że już gdzieś czuł ten dziwny zapach.
– Feliks jeszcze nie dzwonił, może oni…?
Mateusz wyprostował się i skinął głową.
– Jedziemy do nich. – Wytarł rękę o spodnie.
Wsiedli do samochodu i przejechali kilkanaście kilometrów w stronę następnej kryjówki, gdy coś pojawiło się na horyzoncie. Sebastian zwolnił, a po chwili wdepnął hamulec, gdy rozpoznał samochód stojący na poboczu.
– To ta toyota! – krzyknął, wysiadając.
Mateusz popędził za nim, jednak gdy ujrzał auto, w jego głowie narodziło się jeszcze więcej pytań.
– Co tu się stało? – zapytał Sebastian.
Samochód miał wgniecioną maskę, drzwi od strony kierowcy były wyrwane i leżały kilka metrów dalej, a na asfalcie znajdowała się czarna maź klejąca się do butów.
Widział kiedyś coś takiego, tę smolistą substancję, a raczej pamiętał, że to Pierwszy ją widział. Tylko co dziki myśliwy mógł mieć wspólnego z porwaniem Magdy?
Od razu zadzwonił do Feliksa.
– Macie ją? – zapytał natychmiast żniwiarz.
– Nie. Ale to wszystko jest dziwne.
– Gdzie jeszcze on może być? – zapytał niemal oskarżająco Feliks.
– Nie wiem. Wróćmy do Wiatrołomu i…
– I co?! – wybuchł żniwiarz. – Gdzie ją znajdziemy?! Co mamy robić?!
Mateusz pokręcił głową. Nie miał zielonego pojęcia.
¢
Dlaczego ja tu jestem? – zastanawiała się Magda. On mnie po prostu zabije. Poczeka do pustej nocy i…
Pierwszy wywiózł ją na jakieś odludzie, zaparkował w krzakach, a teraz prowadził w las pełen komarów. Niedaleko nad brzegiem jeziora rechotały żaby.
– Jesteśmy na miejscu – oświadczył żniwiarz, stając przed pozieleniałą od nalotu przyczepą kempingową.
– Co za rudera! – jęknęła Magda.
Pierwszy westchnął ciężko, po czym spróbował otworzyć drzwi. Kiedy się nie udało, kopnął kilka razy, aż ustąpiły.
W przyczepie cuchnęło stęchlizną, wszędzie leżały martwe owady, a na szafkach Magda zobaczyła mysie odchody. Nie było prądu, ale żniwiarze nie potrzebowali światła, gdy do środka wlewała się słaba poświata księżyca.
– Zamknij drzwi – polecił Pierwszy, osuwając się na kanapę.
– Chyba żartujesz?! Najpierw trzeba tu przewietrzyć. – Magda otworzyła plastikowe okno.
– Nie mogłaś się wcielić w kogoś podobnego do dawnej ciebie?
Wzruszyła ramionami i stanęła na środku przyczepy. Skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła stukać stopą o podłogę, lecz Pierwszy ją zignorował.
– Czekam na wyjaśnienia – oświadczyła po chwili.
– Najpierw musisz mi pomóc. – Żniwiarz zdjął koszulę.
Magda zmierzyła wzrokiem jego wychudzone ciało, zapadniętą klatkę piersiową, siniaki na barku i ranę na lewym ramieniu. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
– Nie gap się na mnie. – Rzucił jej apteczkę samochodową.
– Sam sobie radź. Obiecałeś mi wyjaśnienia, kiedy dotrzemy w to twoje „bezpieczne miejsce”. – Palcami zaznaczyła cudzysłów w powietrzu.
W przyczepie zaległa cisza. Żniwiarze mierzyli się wzrokiem, jakby oceniając siły przeciwnika.
– Przyznaję, nie zaczęliśmy najlepiej naszej znajomości. – Westchnął w końcu Pierwszy. – Spójrz na mnie. Czy wyglądam, jakbym planował właśnie atak na ciebie i twojego wujka? Dwa razy tej nocy uratowałem ci życie! Więc, do jasnej cholery, możesz mnie opatrzyć!
Dziewczyna wzruszyła ramionami i zajrzała do apteczki.
– I podaj mi to – odezwał się Pierwszy, wskazując butelkę wódki stojącą na szafce.
Rzuciła mu ją i patrzyła, jak wypija połowę zawartości.
– Ty naprawdę się stoczyłeś.
Żniwiarz przemilczał jej komentarz. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, jakby zobaczyła w jego oczach wstyd.
– Nie trzeba było usiłować mnie rozjechać – powiedział.
– Nie trzeba było dawać mi kluczyków do auta. Czego się spodziewałeś? Że grzecznie podwiozę cię tam, gdzie chcesz?
– Szczerze mówiąc? Tak. Uratowałem cię przed cienistym. Gdybyś była w poprzednim ciele, chociaż byś się nad tym zastanowiła.
– Ale jestem w tym ciele i się z tego cieszę! Bo tym razem już nigdy ci nie zaufam!
– Jak sobie chcesz – burknął.
Magda bez współczucia polała resztką wódki rany Pierwszego i, nawet nie starając się być delikatną, zaczęła go opatrywać, a on podjął swoją opowieść.
Ciąg dalszy w wersji pełnej