Znowu razem - ebook
Znowu razem - ebook
Olivia Wintergreen kochała Valentina Silverę. Marzyli o wspólnym życiu, lecz Valentin pewnego dnia niespodziewanie wyjechał. Jakiś czas później zginął w wypadku samochodowym. Po latach Olivia decyduje się poślubić jego brata bliźniaka. Gdy wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, nagle zjawia się Valentin. Nie dając zszokowanej Olivii wyboru, zabiera ją do swojej willi na Malediwach. Chce ją przekonać, by wyszła za niego, tak jak kiedyś planowali…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9506-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Olivia_
W drzwiach prowadzących na górę rezydencji Silvera stał oparty o framugę mężczyzna i choć jego twarz pozostała skryta w cieniu, wiedziałam, że mi się przygląda. Czułam na sobie jego wzrok i nie było to przyjemne uczucie. Nie widziałam jego twarzy, a jedynie zarys postaci. Był wysoki, potężnie zbudowany i sprawiał wrażenie bardzo silnego.
Poczułam się niepewnie.
Pogrzeb Dominga Silvera był wydarzeniem, dla którego podjęto wyjątkowe środki bezpieczeństwa. A tu, w jego domu w Madrycie przestrzegano ich wyjątkowo skrupulatnie. Nic dziwnego. Domingo był prezesem Silver Incorporated, jednej z największej europejskiej firm zajmujących się finansami, której wpływy sięgały najwyższych kręgów władzy.
Jej założycielem był Diego, ojciec Dominga, wywodzący się ze starej hiszpańskiej arystokracji. Firma miała już niemal sto lat i przez cały ten czas się rozwijała, osiągając pozycję, której nic nie było w stanie zagrozić.
Na dzisiejszy pogrzeb przyszło wielu ludzi. Byli wśród nich politycy, biznesmani, ludzie zajmujący ważne stanowiska w różnych dziedzinach. Przybyli, żeby złożyć wyrazy szacunku dla jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Europie. Przyszli nawet jego rywale i wrogowie, a było ich całkiem sporo.
Być może stojący w drzwiach mężczyzna był jednym z nich. Jakiś wróg, który przyszedł po to, by napawać się śmiercią swojego konkurenta. Jak inaczej wytłumaczyć złą aurę, jaka z niego emanowała?
Nie należę do strachliwych osób, ale tym razem przysunęłam się bliżej do mojego narzeczonego, Emmanuela Silvery. Był synem Domina, dziedzicem jego spuścizny. Przejął po ojcu funkcję prezesa Silver Inc. On też był wysoki i dobrze zbudowany i biła z niego pewność siebie, której tak bardzo w tej chwili potrzebowałam.
Emmanuel, podobnie jak jego ojciec, był zimnym, aroganckim i piekielnie inteligentnym mężczyzną, którego obawiali się wszyscy wokół. Był też niezwykle przystojny. Miał czarne włosy, ciemne jak smoła oczy i profil, który nadawał się do tego, by uwiecznić go na jakiejś monecie. Był urodzonym przywódcą i wojownikiem. Jego orężem był miecz, a nie welwetowe rękawiczki.
Tak więc będąc w jego towarzystwie, powinnam się czuć bezpieczna.
Ja sama byłam prezesem Wintergreen Fine Diamonds, starej rodzinnej firmy jubilerskiej, której ochrona też była tu dziś obecna.
Mimo to nie czułam się bezpieczna.
Emmanuel zapewne zastanawiał się, kiedy wygłosić swoją mowę. Nawet jeśli zauważył, że nie czuję się zbyt pewnie, nie dał tego po sobie poznać.
Sprawując funkcję prezesa przez tyle lat, nauczyłam się ukrywać swoje uczucia. Inaczej nigdy nie utrzymałabym się na tym stanowisku, zwłaszcza że byłam kobietą.
Obecność mrocznego nieznajomego nie powinna wyprowadzać mnie z równowagi.
Wiedziałam, że Emmanuel nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że się boję. Wielokrotnie powtarzał mi, jak bardzo ceni we mnie mój spokój, siłę i opanowanie.
Choć to, co nas łączyło, trudno było nazwać miłością.
Mój ojciec zmarł zaledwie półtora roku wcześniej, zostawiając rodzinną firmę niemal na skraju bankructwa. Dla mnie było to ogromne zaskoczenie, ponieważ zawsze uważałam go za wytrawnego biznesmana. Podobnie jak zarząd firmy, który wcale nie palił się do tego, żebym to ja przejęła jego stanowisko. Zostałam prezesem na okres próbny i właśnie wtedy przeszłość dała o sobie znać, materializując się w osobie Emmanuela Silvery.
Poznałam go jeszcze w dzieciństwie, kiedy to nasze rodziny razem spędzały wakacje na Wyspach Karaibskich. Emmanuel słyszał o problemach finansowych Wintergreen i zadeklarował swoją pomoc. Zgodził się spłacić długi ojca i doprowadzić firmę do ponownego rozkwitu, pod warunkiem, że przez ten czas sam będzie nią zarządzał. Dodatkowo zażądał mojej ręki. Potrzebował spadkobierców i uznał, że geny Wintergreenów całkiem się nadają do tego, by połączyć je z jego własnymi.
Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, choć z drugiej strony nie bardzo wiedziałam, jak sobie poradzić z kłopotami, w jakie popadła firma. No i był dodatkowy plus takiego rozwiązania: dzieci.
Wintergreen było rodzinną firmą, dlatego ja też potrzebowałam spadkobierców.
Mój ojciec zawsze twierdził, że nie mogę być jednocześnie matką i stać na czele Wintergreen, ale, wziąwszy pod uwagę to, jak nieudatnie pokierował całym przedsiębiorstwem, zaczynałam podważać słuszność jego niektórych opinii.
Dlaczego miałabym rezygnować z pracy, mając dzieci? Emmanuel z pewnością nie stawiałby mi żadnych przeszkód.
Był doskonałym kandydatem na ojca moich dzieci. Zdrowy, doskonale zbudowany, bogaty, należał do jednych z najbardziej wpływowych ludzi w Europie.
Dlatego przyjęłam jego propozycję i tak oto zostałam jego narzeczoną.
– Coś się stało, Olivio? – usłyszałam jego głęboki, zimny głos z charakterystycznym hiszpańskim akcentem, którego nie potrafił się pozbyć. – Sprawiasz wrażenie zaniepokojonej.
A więc jednak zauważył, że nie czuję się swobodnie. Jakie to irytujące. Oznaczało to, że nie potrafię do końca ukryć swoich uczuć, a to źle. Nie był człowiekiem, któremu chciałabym powierzyć swoje największe sekrety. Przez cały okres naszego narzeczeństwa zachowywał wobec mnie chłodny dystans. Był grzeczny, ale nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Nie ufałam mu. Nauczyłam się już, że okazanie słabości przed takim człowiekiem jak on jest błędem.
– Nic mi nie jest – odparłam, starając się nie patrzeć w stronę stojącej w drzwiach postaci. – Zastanawiałam się, kiedy zamierzasz wygłosić swoją mowę.
– Za chwilę.
Spojrzałam na niego. Sprawiał wrażenie rozkojarzonego, co było dla niego dość nietypowe. Zazwyczaj był skoncentrowany na tym, co robił, i całkowicie temu oddany.
Teraz, kiedy błądził wzrokiem po zgromadzonych ludziach, sprawiał wrażenie, jakby myślał zupełnie o czymś innym niż o swoim przemówieniu.
Dziwne. Czyżby kogoś oczekiwał? Może rozglądał się za swoją przyrodnią siostrą Jenny, która miała się zjawić, ale jeszcze nie dotarła. A może on też wyczuł obecność tego mężczyzny w drzwiach?
Znam go, dokąd skończyłam siedem lat, ale nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. Był skoncentrowany na studiach, na tym, czego wymagał od niego Domingo, na Valentinie…
Valentin.
Jak zawsze, myśląc o nim, poczułam silne uczucie żalu.
To śmieszne. Nie powinnam o nim myśleć.
Odwróciłam wzrok od mężczyzny, którego miałam poślubić, a który był dokładną kopią tego, w którym zakochałam się tak beznadziejnie, będąc jeszcze nastolatką.
Chłopca, który przed piętnastoma laty zginął w wypadku samochodowym. Był bratem bliźniakiem Emmanuela i, choć byli identyczni, ja doskonale wiedziałam, który jest który.
Otrząsnęłam się, starając się przestać o tym myśleć. Zamknęłam ten rozdział za sobą i nie zamierzałam do niego wracać.
Emmanuel dał znać jednemu ze swoich doradców, który natychmiast poprosił wszystkich zebranych o uwagę.
– Przyjaciele – zaczął głosem, w którym trudno byłoby dopatrzeć się choćby cienia ciepła. – Dziękuję wam wszystkim za przybycie. Zebraliśmy się tu dziś, żeby uczcić pamięć mojego ojca, Dominga Silvera.
– Zupełnie, jakbym mówił to ja sam – niski głos przerwał mu w pół zdania, niczym ostry nóż krojący zmrożone masło.
Zapanowała pełna konsternacji cisza. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w stronę, z którego dobiegł głos. Wydał go z siebie mężczyzna stojący w drzwiach.
Poczułam, jak coś ściska mnie za gardło. Nie miałam pojęcia, skąd to wiem, ale byłam przekonana, że za chwilę wydarzy się coś okropnego. Otworzyłam usta, żeby ostrzec Emmanuela, ale w tej samej chwili nieznajomy oderwał się od drzwi i wszedł do środka. Poczułam, jak po plecach spływa mi zimnych pot. Znałam tego mężczyznę.
Trzymając ręce w kieszeniach, wszedł do sali z wdziękiem dzikiego zwierzęcia.
Był tak samo wysoki i potężnie zbudowany jak Emmanuel. Miał ten sam prosty nos, wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowane usta. Ciemne włosy, gęste brwi i głęboko osadzone czarne oczy.
Był odbiciem Emmanuela.
Mimo to coś ich różniło. Ten człowiek nie sprawiał wrażenia tak zimnego i opanowanego jak Emmanuel. Wręcz przeciwnie. On był jak płonący ogień.
Tylko raz w życiu spotkałam takiego człowieka i nie był to mężczyzna, tylko chłopiec. Ale on nie żył. Zginął w wypadku samochodowym i część mojego serca umarła razem z nim.
Valentin Silvera, brat bliźniak Emmanuela.
Podobnie jak inni, byłam w szoku. Wszyscy wpatrywali się w sobowtóra Emmanuela, jakby nie mogli uwierzyć w to, co widzą ich oczy. Ten mężczyzna jednak nie patrzył na nich. Jego wzrok był skupiony na Emmanuelu, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś nagle zamienił go w kamień.
– Witaj, braciszku. Minęło sporo czasu, odkąd widzieliśmy się ostatni raz – odezwał się nieznajomy perfekcyjną angielszczyzną.
Nikt się nie odezwał.
– Na pewno ciśnie ci się na usta pytanie, co ja tu robię? – ciągnął swobodnie. – To dobre pytanie i cieszę się, że je zadałeś. Założę się, że już zapomniałeś, że jestem pięć minut starszy od ciebie. Co czyni ze mnie syna pierworodnego. A ponieważ nim jestem, dlatego to właśnie ja stanę na czele firmy. Ty się do tego nie nadajesz.
Jego uśmiech poszerzył się, a wzrok spoczął na mnie. Palił znacznie mocniej, niż pamiętałam.
– A to twoja śliczna narzeczona? Dla niej też nie jesteś odpowiedni, dlatego i ona będzie moja. Zresztą zawsze była, pamiętasz?
Nie, to nie mogła być prawda.
Valentin przecież nie żył. To była wielka tragedia. Byłam na jego pogrzebie. Płakałam cały dzień, a Emmanuel stał przy trumnie blady, jakby jego twarz została wyciosana z lodu. Obok niego stał Domingo, którego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jakby nie stracił właśnie syna.
Cisza, jaka panowała w sali, aż brzęczała w uszach.
Valentin stał przede mną żywy, rozsiewając wokół siebie aurę zagrożenia, której chłopiec, jakiego zapamiętałam, nigdy wokół siebie nie roztaczał.
Serce, o którym myślałam, że już ledwie żyje, zaczęło nagle walić jak oszalałe, omal nie łamiąc mi żeber. Zacisnęłam dłonie, wbijając w nie paznokcie, żeby odzyskać panowanie nad sobą.
– Co, Con? Nie masz mi nic do powiedzenia? Nie martw się, jutro na pewno to się zmieni. Zwłaszcza jak moi prawnicy skontaktują się z twoimi. – Uśmiechnął się promiennie. – Wolisz załatwić to przy wszystkich czy w odosobnieniu? Dla mnie nie ma to znaczenia, choć muszę przyznać, że lubię mieć publiczność.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie mogłam oddychać.
Co on tu robi? Co się z nim działo? Jak to możliwe, że żył? Jego ciało zostało wszakże zidentyfikowane na przedmieściach Madrytu. Nieszczęśliwy wypadek, według orzeczenia policji i prokuratury.
Chodziły różne plotki. Na przykład, że Valentin próbował wyrwać się spod władzy ojca, który był apodyktyczny i nie stronił od przemocy. Inni mówili, że ten wypadek nie do końca był jedynie dziełem przypadku…
A teraz stał przede mną cały i żywy.
– Przecież ty nie żyjesz – głos Conastantine’a był zimny jak lód. – Zginąłeś w wypadku piętnaście lat temu.
Valentin uśmiechnął się sardonicznie.
– Najwyraźniej wieści o mojej śmierci były mocno przesadzone. Co zresztą widać.
Ludzie zaczęli między sobą szeptać, równie zaskoczeni całym zajściem jak ja.
Nie był mężczyzną, którego zapamiętałam. Teraz to widziałam. Chłopiec, którego pokochałam, był ciepły i pełen cierpliwości. Mój ojciec nigdy jej nie miał dla moich „dziewczyńskich humorów”, podczas gdy Valentin znosił je doskonale.
Zawsze miał dla mnie czas i nie przeszkadzało mu to, że byłam jedynie małą dziewczynką.
Jednak stojący przede mną mężczyzna w niczym nie przypominał tamtego chłopca. Choć lekko się uśmiechał, język jego ciała mówił, jak bardzo jest intensywny.
Nie był już płomieniem. Był piecem, w którym płonął ogień.
Szepty stawały się coraz głośniejsze.
– Cisza! – rozkazał głośno Emmanuel.
W jednej chwili wszystkie głosy umilkły.
Popatrzyłam na swojego narzeczonego. Miałam wrażenie, że jest nie tyle zaskoczony pojawieniem się brata, co raczej wściekły. I to wściekły do nieprzytomności.
Chciałam powiedzieć coś, co powstrzymałoby dalszy rozwój wypadków, ponieważ wiedziałam, że zdarzy się coś okropnego. Byłam jednak jak sparaliżowana.
– Sprawiasz wrażenie zaniepokojonego – stwierdził Valentin, przysuwając się do brata. – To zupełnie zrozumiałe. Nie dość, że musisz stawić czoło całej tej pogrzebowej szopce, to jeszcze zjawiam się ja. Nie przejmuj się, nie zajmę ci dużo czasu. Wezmę tylko to, co moje, i znikam. – Intensywne spojrzenie ciemnych jak smoła oczu spoczęło na mnie. Wyciągnął w moją stronę rękę. – Chodź, Olivio.
Popatrzyłam na niego zaskoczona. Przypomniałam sobie, jak widziałam go ostatni raz. Spotkaliśmy się na małej plaży, o której nikt nie wiedział. To było nasze tajemne miejsce spotkań. Była noc. Niebo było rozgwieżdżone i wtedy po raz pierwszy mnie pocałował. Szeptał do mnie, że kiedy dorośniemy, pobierzemy się i spędzimy razem resztę życia. O niczym innym wtedy nie marzyłam.
Kochałam go tak bardzo!
Następnego dnia nie pojawił się na plaży, pomimo obietnicy. Dowiedziałam się później, że obaj z Emmanuelem zostali wysłani do Madrytu. Nie zdążyliśmy się pożegnać, ale nie martwiłam się tym zbytnio. Miał mój numer telefonu i na pewno będzie dzwonił. Tyle tylko, że nie zadzwonił. Nie napisał i nie przysłał mejla. Nigdy więcej nie miałam od niego żadnych wieści.
A sześć miesięcy później zginął.
Miałam wówczas piętnaście lat. Valentin był moją pierwszą miłością i po jego odejściu miałam wrażenie, że moje życie się definitywnie skończyło.
Teraz byłam dorosłą kobietą. Silną i niezależną. W takim razie, dlaczego targały mną tak silne uczucia? Dlaczego odczuwałam palącą wściekłość?
Jak on śmiał?
Jak mógł mnie zostawić, nie powiedziawszy nawet „do widzenia”? Jak mógł nie zadzwonić ani nie napisać nawet jednego słowa? Jak mógł złamać mi serce, wiedząc doskonale, jak bardzo go kochałam?
Otworzyłam usta, żeby mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić te swoje „Chodź, Olivio”.
Jednak w tej chwili zgasły wszystkie światła i sala pogrążyła się w ciemności. Przez chwilę panowała śmiertelna cisza. A potem ludzie zaczęli krzyczeć.
Stałam nieruchomo, nie będąc w stanie ani się poruszyć, ani myśleć. Ktoś zawołał mnie po imieniu, ale nie rozpoznałam głosu. Po chwili ktoś złapał mnie za rękę. Ten uścisk był silny i ciepły.
Emmanuel.
Dziwne, ale ten uścisk sprawił, że poczułam się dobrze. Nigdy wcześniej nie potrzebowałam jego pomocy. Teraz jednak przylgnęłam do niego mocno i pozwoliłam prowadzić się przez ciemność.
Moje serce wciąż biło bardzo szybko, choć strach począł maleć.
Co się tu stało? Dlaczego nagle wysiadła elektryczność? Doskonale wiedziałam, że nie był to przypadek. Światła pogasły dokładnie w chwili, w której Emmanuel miał przejąć ster. Nie miałam wątpliwości, że to Valentin wszystko wyreżyserował, ale po co? Co chciał przez to osiągnąć?
Emmanuel wyprowadził mnie z sali. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła. I wtedy się obrócił.
Moje serce na chwilę przestało bić.
Przede mną nie stał Emmanuel.
To był Valentin.ROZDZIAŁ DRUGI
_Valentin_
Nareszcie. Nareszcie po tych wszystkich miesiącach planowania Olivia Wintergreen jest moja.
Zresztą zawsze była moja.
Jej szare oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a na twarzy pojawił się wyraz totalnego zaskoczenia, wręcz szoku. Sądziła, że to Emmanuel wyprowadził ją z sali, tymczasem to byłem ja.
Jej ręce były zimne i przypomniałem sobie, jak po kąpieli w morzu brałem jej dłonie w swoje i rozgrzewałem je. Kiedyś pocałowałem ją w czubki palców i roześmiała się, bo ją to łaskotało. Zawsze miała piękny uśmiech.
Teraz się jednak nie uśmiechała.
Nie, żebym się tego spodziewał.
Pozwoliłem, żeby przez ostatnie piętnaście lat uważała, że nie żyję. Nie oczekiwałem więc, że przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Na pewno nie będzie uszczęśliwiona, kiedy zawiozę ją do mojej wilii na Malediwach. Ale tym będę się martwił później. Na razie chcę, żeby się tam znalazła. Muszę ją zabrać od Emmanuela.
Bardzo dokładnie wszystko zaplanowałem, żeby to moją rękę ujęła, kiedy zapadną ciemności. Zaprowadzę ją w bezpieczne miejsce. Nie miałem czasu na wyjaśnienia. Chciałem jak najszybciej opuścić posiadłość, zanim światło ponownie się zapali i Emmanuel zorientuje się, co się stało.
Mimo to przez chwilę mogłem jedynie patrzeć na nią, chłonąc każdy szczegół jej wyglądu. Tak bardzo się zmieniła!
Kiedy widziałem ją po raz ostatni miała piętnaście lat. Szczupłe kończyny i długie jasne włosy sięgające pasa. Miała najsłodszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Początkowo była jedynie przyjaciółką, potem stała się kimś więcej. Była taka piękna. Stanowiła jedyny jasny akcent w moim parszywym dzieciństwie.
A potem Emmanuel mi ją zabrał.
Dowiedziałem się o tym pół roku wcześniej, z notatki w prasie. Emmanuel i Olivia Wintergreen zaręczyli się.
Cóż, na szczęście ten stan nie potrwa już długo.
Olivia spróbowała uwolnić dłoń z mojego uścisku. Po jej minie widać było, że jest wściekła. Zacisnąłem rękę mocniej. Nie mogłem pozwolić na to, żeby uciekła, zanim będzie bezpieczna. Nie pozwolę, żeby po raz drugi zniknęła z mojego życia.
– Valentin, na litość boską, co ty wyprawiasz? Puść mnie natychmiast!
Być może, gdybym postępował delikatniej, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale nie zrobiłem tego. Chłopiec, którym kiedyś byłem, nie żył. Zginął w wypadku samochodowym wiele lat temu. Zostawiłem go wraz z moim DNA w spalonym samochodzie, żeby raz na zawsze uwolnić się od tego drania Dominga.
Teraz byłem po prostu Valem, szefem firmy, która zajmowała się wszelkiego rodzaju zabezpieczeniami, począwszy od ludzi, a skończywszy na specjalistycznym sprzęcie.
Uśmiechnąłem się do Olivii.
– Och, skarbie, nie pozwolę ci odejść. Już nigdy się nie rozstaniemy.
Inna kobieta być może by się przelękła, ale Olivia nie należała do strachliwych kobiet.
W jej oczach pojawił się ogień.
Była taka inna niż dziewczyna, którą zapamiętałem. Dziewczyna, która specjalnie dla mnie miała pełen słodyczy uśmiech, kojarzący mi się z letnim świtem.
Teraz się nie uśmiechała, ale czułem drzemiącą w niej siłę i pasję.
– Jesteś niespełna rozumu – oznajmiła, unosząc brodę. – Puść mnie, zanim Emmanuel wezwie swoich ochroniarzy.
– Bardzo wątpię. Moi ludzie przez ostatnie pół roku skutecznie infiltrowali jego ochroniarzy i obawiam się, że teraz nie bardzo może na nich liczyć…
Czyżbym dostrzegł w jej oczach strach? Nie chciałem, żeby się mnie bała, ale nic nie mogłem na to poradzić. Nie było teraz czasu na rozmowy i wyjaśnienia. Zresztą na pewno wiedziała, że ostatnią rzeczą, której bym pragnął, było to, żeby coś jej się stało.
– Rozumiem – odparła chłodno. – Co zamierzasz ze mną zrobić?
Nie miałem teraz czasu na rozmowę, ale mimo to odpowiedziałem jej.
– Naprawdę musisz o to pytać? Zamierzasz wyjść za mojego brata, a ja nie mogę na to pozwolić.
– Coś podobnego! Nie prościej było do mnie zadzwonić albo wysłać mejla? Musiałeś uciekać się do całej tej szopki?
Roześmiałem się.
– W twoich ustach brzmi to, jakby to była zabawa. Ale ja mam swoje powody. Zresztą, gdybym do ciebie napisał, raczej nie zerwałabyś zaręczyn.
– Oczywiście, że nie. – Ponownie szarpnęła ręką, starając się ją uwolnić. – Puść mnie, do diabła!
Nie miałem jednak teraz czasu na przekomarzanie się. Nawet gdybym się do niej odezwał, Emmanuel nigdy by jej nie puścił. Za bardzo przypominał naszego ojca. Dlatego nie miałem wyboru. Musiałem zabrać Olivię razem z firmą.
Domingo Silvera niszczył ludzi. Emmanuel też.
Ale nie pozwolę mu zniszczyć Olivii. Zrobię wszystko, żeby ją od niego odsunąć.
Zamiast więc ją puścić, przyciągnąłem mocniej do siebie, patrząc na jej delikatną, jakże mi drogą twarz.
Kiedy mnie zobaczyła, była w szoku, podobnie jak wszyscy inni. Przez chwilę pożałowałem, że mój plan nie był bardziej dyskretny. Nie mogłem jednak dać Emmanuelowi cienia szansy. W przeciwnym razie zemściłby się bez chwili wahania. Chciałem, żeby cały świat dowiedział się o tym, że wróciłem i że zamierzam przejąć kierownictwo nad Silver Inc. Pogrzeb ojca wydał mi się idealną ku temu okazją. Olivia z pewnością za chwilę dojdzie do siebie. Już wyglądała, jakby jej furia nieco zmalała. Czyżby to oznaczało, że po tych wszystkich latach coś do mnie czuje? Mało prawdopodobne. Minęło naprawdę sporo czasu, a wtedy byliśmy dzieciakami.
A może była wściekła z powodu tego, że zabrałem ją od Emmanuela? Czyżby go kochała? Z tego, czego zdążyłem się dowiedzieć, wynikało, że nie. Chyba ze sobą nie spali, ale czy pozwoliła mu się dotykać?
Na samą myśl o tym zaczynałem odczuwać piekącą złość. Pozwoliłem na to, ponieważ złość zawsze motywowała mnie do działania. Domingo powiedział mi kiedyś, że uczucia oznaczają słabość. Że jeśli chcę zostać wielkim człowiekiem, muszę się od nich wyzwolić.
Ale mylił się.
Złość oznaczała siłę. Była paliwem i zamierzałem je wykorzystać.
– Valentin – powiedziała zimno. – Mam własnych ochroniarzy. Są doskonale wyszkoleni i jeśli natychmiast mnie nie puścisz, zajmą się tobą.
– Wezwij ich. Mogą spróbować swoich sił, ale raz już umarłem i, jak widzisz, mimo to wciąż żyję.
– Jeśli natychmiast…
– Nigdzie nie pójdziesz, chyba że ze mną – powiedziałem. – Dlatego wszelki sprzeciw nie ma sensu.
– Nigdzie nie pójdę z tobą dobrowolnie.
Wzruszyłem ramionami.
– W takim razie pójdziesz wbrew swojej woli. Będzie trochę trudniej, ale damy sobie radę.
Olivia zachowała kamienną twarz, ale widać było, jak szybko oddycha i jak szybko bije jej serce. Nie bała się, ale była wściekła.
Przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Poczułem delikatny zapach perfum, który jednak nie zdołał przytłumić słodkiego zapachu jej samej. Przypomniałem sobie, jak leżeliśmy na rozgrzanej słońcem plaży pod rozgwieżdżonym niebem. Jak delikatnie musnąłem ustami jej wargi i jak wtedy słodko westchnęła. Jakby całe życie czekała tylko na ten pocałunek.
Teraz, kiedy na mnie patrzyła, jej oczy pociemniały. Czyżby wspominała tę samą chwilę? Tę samą noc? Czy pamiętała ten pocałunek równie dobrze, jak ja?
– Nie bój się, gwiazdeczko. Nie skrzywdzę cię. Ale musisz pójść ze mną. Obawiam się, że nie masz wielkiego wyboru.
Przez chwilę miałem nadzieję, że mi ulegnie. Że podda się mi tak, jak wtedy, gdy byliśmy młodzi i gdy całkowicie mi ufała.
Ale nie zrobiła tego. Spojrzała na mnie pogardliwie.
– Obawiam się, że nigdzie nie pójdę.
Coś mocno ścisnęło mnie w piersiach.
Dziewczyna, którą niegdyś była, nie całkiem odeszła. Pod tą fasadą kryła się mała tygrysica.
To dobrze. Lubię silne kobiety. I lubię wyzwania.
Olivia otworzyła usta, żeby coś mi powiedzieć, ale zbyt dużo czasu już zmitrężyłem.
Podniosłem ją i zarzuciłem sobie na ramię. Ruszyłem w stronę drzwi, mając nadzieję, że zdążę wyjść, zanim narobi rabanu.
– Valentin! Co ty, do diabła, wyprawiasz? Natychmiast mnie puść!
Uśmiechnąłem się. Oto Olivia, jaką pamiętam.
– A jak myślisz? Powiedziałem ci, że chcesz czy nie, pójdziesz ze mną.
– Ani się waż! – Uderzyła mnie pięścią w plecy. – Moi ludzie są uzbrojeni.
– Już nie są, skarbie. Zadbałem o to, żeby pozbawić ich broni. Możesz krzyczeć do woli.
Poprawiłem ją sobie na ramieniu i wyszedłem na zewnątrz. Przez cały czas Olivia Wintergreen krzyczała w niebogłosy.