- W empik go
Żółty proszek - ebook
Żółty proszek - ebook
93 część serii powieści kryminalnych noszących wspólny nadtytuł: „Lord Lister - tajemniczy nieznajomy”. Lord (Eward) Lister to postać fikcyjnego londyńskiego złodzieja-dżentelmena, kradnącego oszustom, łotrom i aferzystom ich nieuczciwie zdobyte majątki, a także detektywa-amatora broniącego uciśnionych, krzywdzonych, niewinnych, biednych i wydziedziczonym przez los, która po raz pierwszy pojawiła się w niemieckim czasopiśmie popularnym zatytułowanym „Lord Lister, genannt Raffles, der Meisterdieb” i opublikowanym w 1908, autorstwa Kurta Matulla i Theo Blakensee. Po wydaniu kilku początkowych numerów serię kontynuowano, pt. „Lord Lister, znany jako Raffles, Wielki Nieznajomy”, który był tytułem pierwszej powieści. Seria stała się bardzo popularna nie tylko w Niemczech (ukazało się tam 110 cotygodniowych wydań, a ostatnie wydanie cyklu zakończyło się w 1910); została przetłumaczona na wiele języków, i wydawana w wielu krajach na całym świecie. W Polsce od początku listopada 1937 do końca września 1939 wydawano serię 16-stostronicowych zeszytów pt. „Tygodnik Przygód Sensacyjnych. Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy” Każdy numer zawierał jedną mini-powieść cyklu, która stanowiło oddzielną całość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-893-8 |
Rozmiar pliku: | 398 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
John C. Raffles — Tajemniczy Nieznajomy, postrach Scotland Yardu i przyjaciel biednych, grał na fortepianie modną melodię. Tuż koło niego, z nogą założoną na nogę, siedział Charles Brand, jego sekretarz. Ze zdziwieniem przyglądał się lordowi, grającemu na pianinie, z niezmąconym spokojem. Wiedział, że za kilka minut mieli opuścić mieszkanie, aby dokonać włamania do kasy pancernej pewnego bankiera, nazwiskiem Felix Meyer-Wolf. Obydwaj panowie ubrani byli w stroje wieczorowe. Białe goździki tkwiły uroczyście w butonierkach ich fraków. Lord Lister położył swój zegarek na fortepianie i uważnie śledził przesuwanie się wskazówek. O godzinie wpół do dwunastej skończył grać ostatnie arie, zamknął pianino i włożył zegarek do kieszeni swej kamizelki.
— Czy masz wszystkie potrzebne przyrządy?
— Idziemy, Charly — rzekł — Czas na nas.
Charles Brand podniósł się:
— Tak — odparł John Raffles.
Wyciągnął z kieszeni wspaniałą złotą papierośnicę wysadzaną brylantami. Wyjął papierosa i począł palić go z wyraźną przyjemnością. Po chwili wezwał służącego. Do gabinetu wszedł stary służący Joe, niosąc futro oraz cylinder Rafflesa. Pomógł ubrać się swemu panu i podał mu z ukłonem grubą laskę ze złotym okuciem. Okucie to miało swe ukryte znaczenie: za naciśnięciem tajemniczej sprężyny rozdzielało się ono na dwie części, ukazując wydrążone wnętrze laski, w którym ukryte były dość dziwne przedmioty. Znaleźć było można w specjalnych przegródkach papierosy, których tytoń pomieszany był silnie z opium, mały pilnik, przyrządy do naprawiania systemów zegarowych, niewielką buteleczkę oliwy, stalową pałeczkę i miniaturowe, lecz o dużej sile, obcęgi. Przyrządy te opakowane były w papier i umieszczone tak zręcznie, że wypełniały całkowicie wydrążone wnętrze laski.
— Czy jestem jeszcze potrzebny? — zapytał Joe.
Raffles poprawił monokl w swym oku i odparł:
— Wrócę o godzinie trzeciej. Przygotuj herbatę, ponieważ na dworze jest dość chłodno.
— Dobrze milordzie.
Lokaj, skłoniwszy się, opuścił pokój.
W kilka chwil później Raffles i Charles Brand wyszli z mieszkania.
Oxford - Street była o tej porze zupełnie pusta. Tylko kilku policjantów odbywało zwykły obchód swego rewiru. Żaden z nich jednak nie zwrócił uwagi na dwóch wytwornie odzianych gentlemanów, którzy wysiedli z taksówki. Zapłaciwszy szoferowi, panowie ci skierowali swe kroki w kierunku drzwi bankowych na których widniała tabliczka:
Dom Bankowy
Felix Meyer - Wolf.
Policjanci wyobrażali sobie prawdopodobnie, że ten, który śmiał w ich oczach otworzyć drzwi bankowe, był niewątpliwie właścicielem banku.
— Oto jeden z najśmielszych wyczynów, jakich dotąd udało mi się być świadkiem, — rzekł z podziwem Charles Brand, gdy znaleźli się obaj w westybulu bankowym. — Otwierasz wytrychem drzwi przed samym nosem policjantów!
— Drogi Charly — zaśmiał się Raffles — zrozum, że nie mogłem sobie wymarzyć wygodniejszej sytuacji. Obecność policjantów w pobliżu banku, do któregośmy się włamali, gwarantuje nam zupełne bezpieczeństwo. Mogę teraz z całym spokojem zapalić elektryczność i nie posługiwać się lampką kieszonkową. Nie obawiam się bowiem, że policji wyda się to podejrzane. Nieufność ich wzbudza jedynie człowiek, który na ich widok kryje się lub ucieka. Widzieli wyraźnie, że w ich obecności otworzyłem drzwi bankowe w porze, w której żaden człowiek interesu nie załatwia swych spraw zawodowych. Mimo to uważają za najzupełniej naturalne, że ja, w ich pojęciu właściciel, mam prawo wejść do swego banku o każdej porze, którą uznani za stosowną. Jutro prawdopodobnie zmienią zdanie, lecz będzie już zapóźno.
Tak rozmawiając, weszli do prywatnego gabinetu bankiera Felixa Meyer - Wolfa. Pokój ten, umeblowany z przepychem, wysłany był od ściany do ściany drogimi perskimi dywanami.
John Raffles rozejrzał się dokoła:
— Oszust urządził się, jak prawdziwy książę — rzekł.
— Czemu nazywasz go oszustem? — zapytał ze zdziwieniem jego przyjaciel.
— Ponieważ do dwóch lat, to jest od czasu, kiedy osiedlił się w Londynie, Felix Meyer - Wolf zajmuje się nieczystymi sprawami. Pożycza na hipoteki drobnym właścicielom ziemskim i wywłaszcza ich natychmiast z ojcowizny, gdy tylko nie mogą zapłacić w porę wygórowanych odsetek. W ten sposób stał się on właścicielem kilkunastu majątków ziemskich w Anglii i Irlandii.
— Skąd czerpiesz te dane?
— Kilka miesięcy temu bawiłem w gościnie u mego przyjaciela barona Emmershouse. Pewnego dnia podczas konnej przejażdżki znalazłem się na terenie jakiegoś majątku, z którego ów Felix Meyer-Wolf z pomocą komornika wyrzucał dotychczasowego właściciela wraz z rodziną. Udało mi się wówczas przeszkodzić nędznikowi w wykonaniu tych planów. Między przyjaciółmi i znajomymi zrobiłem kwestę i pokryłem długi biedaka. Cieszyłem się, że wyrwałem nieszczęśnika ze szponów lichwiarza. Tego rodzaju typy, jak nasz ukochany bankier, napawają mnie odrazą nie do przezwyciężenia. Mam ochotę rozdeptać ich swym obcasem, jak nędzne robactwo. Ale nie traćmy czasu i zapoznajmy się z zawartością biurka pana Meyera - Wolfa.
John Raffles podważył zamek głównej szuflady biurka. Było to dlań dziełem jednej chwili. W szufladzie nie znalazł nic oprócz listów bez znaczenia, kilku marek pocztowych i paru przedmiotów o niewielkiej wartości. Nie pozostało nic innego, jak otworzyć olbrzymią kasę żelazną, stojącą przy ścianie.
Zadanie było trudne.
Tajemniczy Nieznajomy włożył gumowe rękawiczki i począł rozplątywać elektryczne przewody swego nowoczesnego przyrządu do rozpruwania kas. Puścił go w ruch i zbliżył do zamka. Po małej chwili gruba metalowa ściana została przeszyta na wylot; wystarczyło jedno uderzenie żelaznym łomem, aby skomplikowany zamek ustąpił posłusznie.
Okrutne rozczarowanie odmalowało się na twarzach obydwóch przyjaciół: kasa była pusta. Tu i ówdzie, niedbale poukładane, piętrzyły się księgi handlowe. Prócz tego nie było w niej nawet jednego funta sterlinga. Cała skomplikowana praca poszła na marne.
— Szkoda — rzekł Raffles — Łotr złożył niewątpliwie pieniądze w innym banku. Jest dziwnie ostrożny: skontroluję wobec tego jego książki handlowe.
Lord Lister uważnie studiował stronica za stronicą księgę depozytów.
— Nie mogę w żaden sposób odnaleźć śladu, że oszust złożył w banku otrzymane od klientów pieniądze. Pieniędzy tych tutaj niema... Gdzież u licha mogą się one znajdować?
— Być może, że u niego w domu prywatnym — rzucił Charles Brand.
— Brawo chłopcze! — zawołał Raffles. — Oto dobra odpowiedź! — Jutro wieczorem złożę wizytę Felixowi Meyerowi - Wolfowi. Przed tym jednak muszę zbadać dokładnie całe biurko. Wydaje mi się podejrzane: jest zbyt masywne i przesadnio wielkie. Może w nim się kryje jakaś tajemnicza skrytka, w której lichwiarz chowa kompromitujące go dokumenty?
Raffles jeszcze raz obejrzał dokładnie biurko i wcisnął ostrze noża między połączenia drewnianych płaszczyzn. Nagle nóż osunął się i utknął w rzeźbionym drewnianym ornamencie prawych drzwi biurka. Kawał drzewa odłupany odpadł i rozsypał się w drzazgi. Ten nieważny na pierwszy rzut oka fakt zmusił Rafflesa do głębokiego zastanowienia się. Pod powierzchnią drzewa ostrze noża uderzyło o metal.
— Co się stało? — zapytał Charly Brand.
— Cierpliwości, drogi przyjacielu! — zaśmiał się Raffles. Gdyby nie odkrycie, które uczyniłem w tej chwili, nie potrafiłbym spokojnie przełknąć w mym domu łyka herbaty dzisiejszej nocy. Daj mi ślepą latarkę! Gotów jestem dać głowę za to, że natrafiłem na ukryte archiwum oszusta...
Zbliżywszy latarkę do biurka, Raffles aż krzyknął głośno z radości. W słabym świetle ukazał się mały otwór miniaturowego zamka.
— Nakryliśmy lisa w jego własnej jamie! — rzekł lord Lister. — Daj mi przyrządy, Charly. Mam nadzieję, że obejdzie się bez łomu...
Charles Brand podał śpiesznie pęk wytrychów. Sprawa okazała się niezbyt trudną. Po chwili Raffles trzymał już w ręce zawiązany sznureczkiem zwój papierów, które wydobył z zakonspirowanej skrytki. Były to oryginały umów, które bankier zawarł ze swymi ofiarami. Raffles liczył się z góry z tym, że tego rodzaju łup wpadnie w jego ręce. Nie tracąc czasu na czytanie, włożył cały zwój do kieszeni spodni. Nagle w migotliwym świetle latarki coś zajaśniało wspaniałym blaskiem: była to olbrzymia kolia diamentowa, złożona z kamienia o kształcie i wielkości gołębiego jaja, przymocowanych do złotego łańcuszka. Pod kolią tą znajdował się mały portfelik z delikatnej skórki. Raffles otworzył portfelik i wyjął z niego zapisaną karteczkę papieru. Był to lit, pisany przez kobietę na papierze z czarną żałobną obwódką.
Moja droga Hetty!
Wczoraj objęłam spadek po wuju Charly z Kalkutty. Na spadek ten składa się w pierwszym rzędzie wspaniała diamentowa kolia, którą chciałabym móc zachować dla Ciebie. Nie potrafiłam jednak dać sobie rady z długami, zaciągniętymi przez Twego ojca, w celu wywindykowania spadku. Dlatego też zdecydowałam się sprzedać tę cenną ozdobę. Ponieważ naszyjnik ten składa się z kamieni o dużej wartości, mam nadzieję, że po zapłaceniu wszystkich długów zostanie mi jeszcze spora suma pieniędzy. Napisz mi, jak Ci się żyje w pensjonacie i pozdrów ode mnie dyrektorkę, pannę Green. Tysiące pocałunków przesyła Ci
Twoja zbolała Matka.
— Oto ciekawy list — rzekł Raffles, podając go swemu przyjacielowi.
— Dlaczego ciekawy?
— Płonę z chęci dowiedzenia się, w jaki sposób list ten dotarł do rąk tego oszusta. Adresowany był przecież do kogoś zupełnie innego. Czuję w tym nieczystą sprawę. Być może kryje się tu jakaś zbrodnia? Kto może o tym wiedzieć?
Tajemniczy Nieznajomy przyjrzał się uważnie kopercie, na którą uprzednio nie zwrócił uwagi. Widniał na niej adres:
Miss Hetyt Brawn
16, Essex Street, London.
— List ten nie doszedł do miejsca swego przeznaczenia — rzekł. — Ponadto brak na nim daty. Przeczuwam, że za tym kryje się morderstwo. Cóż za interes mógłby mieć pan Felix Meyer - Wolf w przejęciu tego listu? Na to pytanie pragnąłbym znaleźć jaknajszybciej odpowiedź... Ach, co za nadzwyczajne diamenty! — dodał w zachwycie.
— Naprawdę wspaniałe! — rzekł Charly. — Dają oślepiające ognie...
John Raffles przesunął raz jeszcze wspaniały sznur pomiędzy palcami i schował go do kieszeni swego płaszcza. Skinął na sekretarza i obydwaj przyjaciele śpiesznie opuścili lokal bankowy. Na ulicy spostrzegli, że policjanci rozmawiają żywo z jakimś osobnikiem o nastawionym wysoko kołnierzu od palta i w kapeluszu, nasuniętym głęboko na oczy.
Raffles spokojnie zamknął drzwi banku, powolnym krokiem począł się oddalać od policjantów.
— Nie bój się — rzekł do swego sekretarza, gdy obaj znaleźli się w odległości przeszło stu kroków od rozmawiającej grupy. — Mam wrażenie, że jesteśmy śledzeni. Człowiek, który rozmawia z policjantami, niewątpliwie należy do Scotland Yardu. Weź walizkę z narzędziami, wsiądź w pierwszą lepszą taksówkę i jedź na dworzec Victoria. Tam wysiądziesz, stracisz z oczu taksówkę, która cię przywiozła, i inną taksówką wrócisz do domu. Nie obawiaj się o mnie. Być może, że będę w domu przed tobą.
Raffles odprowadził Branda do taksówki. Zaledwie kilka kroków dzieliło go od człowieka, który miał ich na oku. Raffles wyciągnął rękę do siedzącego w aucie przyjaciela:
— Czekam na pana jutro rano w banku. Nie przychodź zbyt późno...
— Dobrze, mister Meyer - Wolf — odparł Charly Brand umyślnie tak głośno, aby człowiek mógł usłyszeć.
Taksówka ruszyła. Raffles poczekał przez chwilę, wreszcie odwrócił się i począł iść w kierunku detektywa. Gdy stanęli z sobą twarzą w twarz, obrzucili się nawzajem uważnym spojrzeniem. Raffles nie znał tego wywiadowcy tajnej policji. Nie zdążył go jednak minąć, gdy uczuł, że ktoś go chwyta za ramię:
— Proszę mi wybaczyć, chciałbym się pana o coś zapytać?
John Raffles zmierzył go spojrzeniem pełnym wyższości.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał spokojnie.
— Czy zechce mi pan wyjaśnić, co pana sprowadza o tak późnej porze do domu bankowego pana Meyera - Wolfa?
— Jest pan zbyt ciekawy, mój panie. Przede wszystkim proszę nie ściskać zbyt mocno mego ramienia... Jest pan w błędzie. Jakim prawem zadaje mi pan te pytanie?
— Jestem detektywem Scotland Yardu.
— Każdy może powiedzieć to samo, mój przyjacielu... Nie znam pana.
Detektyw wyciągnął z kieszeni tarczę metalową, opatrzoną numerem — znak noszony przez wszystkich detektywów Scotland Yardu.
— Doskonale się składa — odparł śmiejąc się Raffles — Jesteśmy więc kolegami.
Słowa te zaskoczyły detektywa, że puścił wolno rękę Rafflesa. Szybko jednak zorientował się i chwycił go na nowo.
— Proszę tego dowieść — zawołał.
— Puśćcie mą rękę, drogi kolego. Mój znaczek znajduje się w prawej kieszeni.
Detektyw zdumiony spokojem, z jakim zostały wypowiedziane te słowa, puścił swą zdobycz.
Raffles włożył prawą rękę do kieszeni palta. Detektyw nie spuszczał zeń oka. Podczas gdy uwaga detektywa skoncentrowana była całkowicie na ruchach prawej ręki — Lord Lister podniósł szybko lewą i wymierzył nią gwałtowny cios w skroń wywiadowcy. Ulica była o tej porze zupełnie pusta i nikt nie spostrzegł zajścia. Raffles pochylił się nad zemdlonym detektywem i wyjął z kieszeni jego znak wywiadowczy oraz papiery. Spokojnym krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy i skierował się w stronę domu, jak zwykły spóźniony przechodzień.Londyn w nocy
Aby dostać się do swego domu, Raffles musiał minąć dzielnicę, którą obrały sobie za siedlisko męty Londynu. Z otwartych o tej porze kabaretów i knajp dochodził go odgłos pijackich piosenek i ochrypłych głosów. Mijały go dziewczyny publiczne, zaglądając mu ze śmiechem w oczy, alfonsi w nasuniętych głęboko na twarz czapkach i pijane, podejrzane typy. Gdy przechodził obok jednej z restauracji, wypadła z niej młoda dziewczyna i z okrzykiem rzuciła się w jego ramiona. W tej samej chwili czterech opryszków wyszło z lokalu i rzuciło się w pogoń za dziewczyną.
— Trzymać ją! Goddam! nie ujdzie nam żywo! — krzyczeli dziko.
— Czego chcecie przyjaciele? — zawołał Raffles na widok czterech drabów, godnych kolegów paryskich apaszów.
Obrzucili Tajemniczego Nieznajomego ironicznym spojrzeniem. Raffles jedną ręką objął młodą dziewczynę, drugą zaś sięgnął do kieszeni po rewolwer.
— Nie ruszaj mojej narzeczonej! — zawył jeden z apaszów.
— Nie jestem twoją narzeczoną! — krzyknęła dziewczyna — Ci ludzie zawlekli mnie tutaj wbrew mej woli...
— Nędzna kanalio! — zawołał jeden z bandytów. — Jazda, — pchnij go nożem, Jim!
Osobnik, który pierwszy zwrócił się do Rafflesa, wyciągnął z swej kieszeni długi nóż; jasne ostrze błysnęło w świetle latarni.
— Jeśli nie puścisz tej dziewczyny, poczujesz go pod piątym żebrem!
Raffles zaśmiał się. Wyciągnął prawą rękę z kieszeni. Nagle bandyci ujrzeli wyciągniętą ku nim lufę rewolweru.
— Zmiatajcie! I żeby tu po was nie było śladu! Inaczej powystrzelam was, jak stado wróbli!
Rozpierzchli się w przerażeniu.
Raffles odprowadził przerażoną dziewczynę do miejsca, w którym kończyła się już zakazana dzielnica Londynu. Kilka kamieni świsnęło w powietrzu w ślad za idącymi. Raffles nie zwracał na to uwagi. Wsiadł w przejeżdżającą taksówkę i wraz z dziewczyną pojechał do domu. Po drodze począł wypytywać dziewczynę, w jaki sposób dostała się do tego dziwnego środowiska. Rozpoczęła długą historię:
— Jestem sierotą i do niedawna jeszcze mieszkałam w jednym z najlepszych londyńskich pensjonatów. Po śmierci mej matki — ojciec mój zmarł dwa lata temu — nie miałam środków do na dalszą edukację. Poczęłam szukać zajęcia. Parę dni temu przeczytałam w gazecie, że jakaś rodzina, mieszkająca na Marshall Street, poszukuje panny do dzieci. Ponieważ nie miałam pieniędzy na dorożkę, postanowiłam udać się tam pieszo. Wychowana na wsi, bardzo słabo orientuję się w ulicach Londynu. Od czasu do czasu musiałam pytać się policjantów o drogę. Nagle znalazłem się w tej dzielnicy: nigdzie ni śladu policjanta. Zwróciłam się do jakiegoś młodego człowieka i, zaofiarowawszy mu sześć pensów, poprosiłam, aby odprowadził mnie na Marshall Street. Zgodził się, lecz powiedział, że najpierw musi wstąpić, coś zjeść, bo droga jest jeszcze daleka. Prosił mnie, abym razem z nim weszła do restauracji, gdzie rzekomo za skromną kwotę można się było najeść do syta. Długi marsz podziałał podniecająco na mój apetyt. Zgodziłam się. Restauracja, do której wprowadził mnie mój przewodnik, przejęła mnie obrzydzeniem. Podejrzane typy i dziwne dziewczęta... Mój przewodnik przysiadł się do stolika, przy którym siedzieli jego przyjaciele. Zamówił jedzenie i picie. Po upływie pół godziny opuściliśmy ten lokal. Dwaj przyjaciele mego przewodnika wyszli wraz z nami. W towarzystwie trzech młodzieńców przebiegałam nieskończony labirynt ulic londyńskich. Nie orientowałam się, gdzie się znajdujemy. Nagle poczułam ogromne zmęczenie, które napróżno starałam się opanować. Co się później stało — nie wiem. Gdy obudziłam się, znajdowałam się w jakiejś nędznej izbie, okryta brudnymi szmatami. Na me wołanie weszła stara, pomarszczona kobieta. Nazywała mnie „gołąbką“ i usiłowała uspokoić. Obiecywała mi piękne stroje jeśli będę zachowywała się posłusznie. Nie rozumiałam, co miało to oznaczać. Przed godziną ci sami młodzi ludzie zjawili się w izbie i wbrew mej woli zawlekli mnie do jakiej spelunki. Tam obrzucili mnie gradem wymysłów, gdy nie chciałam dać się pocałować jakiemuś mężczyźnie. Wypadłam na ulicę, gdzie na szczęście spotkałam pana. Mój Boże, cóż mam teraz począć?
W głosie młodej dziewczyny brzmiała prawdziwa rozpacz.
— Niech się pani uspokoi — rzekł Raffles — Jest pani pod dobrą opieką.
Charles Brand zdziwił się niezmiernie na widok swego przyjaciela, wracającego z kobietą. W świetle elektrycznych żarówek Raffles poraz pierwszy przyjrzał się dokładnie nieznajomej. Miała delikatne rysy twarzy i bardzo piękne, białe, wypielęgnowane ręce. Nie zadając dalszych pytań, powierzył ją opiece żony swego lokaja, polecając traktować ją z jaknajdalej idącą delikatnością.
— Spędziliśmy dziwną noc — rzekł do swego przyjaciela przed udaniem się na spoczynek. — Włamanie, które nie przyniosło nam żadnego łupu, diamenty, które nie należą do nas i wyratowanie od hańby uczciwej dziewczyny. Czyż nie dosyć tematu do sensacyjnej powieści?Odnaleziona
Nazajutrz Raffles złożył wizytę miss Hetty Brown, zamieszkałej przy Essex Street 16. Miał przy sobie list, znaleziony w skrytce bankiera.
Drzwi otworzyła mu dama o bardzo godnym wyglądzie.
— Chciałem zapytać o miss Brown? — rzekł. — Jestem jej dalekim krewnym.
Na twarzy damy odbiło się zdziwienie.
— Bardzo mi przykro, panie.... panie...
Raffles zrozumiał, że nie dosłyszała nazwiska pod jakim się jej przedstawił:
— Mister Gold.
— Bardzo panu dziękuję, mister Gold — skinęła dama przyjaźnie głową.
Szkoda, że nie przyszedł pan wcześniej. Zdaje się, że nie wie pan o nieszczęściu, które dotknęło miss Hetty?
— Wczoraj dopiero przybyłem z Amsterdamu — odparł, udając wzruszenie. — Nie wiem o niczem. Ostatni list od miss Hetty otrzymałem, gdy jeszcze byłem na Jawie.
— To bardzo smutne. Trzy.....................