Żona lobotomisty - ebook
Żona lobotomisty - ebook
Genialna powieść historyczna o pełnej pasji kobiecie, czarnej karcie w historii psychiatrii i o kiełkującym, nieuniknionym koszmarze.
Od kiedy jej brat odebrał sobie życie po pierwszej wojnie światowej, Ruth Emeraldine decyduje się pomagać ludziom cierpiącym z powodu chorób psychicznych. Zakochuje się w charyzmatycznym Robercie Apterze – genialnym lekarzu i orędowniku nowej radykalnej terapii – lobotomii. Ruth wierzy, że jest to cudowny lek. Kiedy jednak jej mąż traci kontrolę nad sobą i wpada w złudną megalomanię, Ruth nie może dłużej ignorować swoich rosnących podejrzeń. Robert operuje pacjentów nie zważając na nic, często z przerażającymi rezultatami, a wrażliwa młoda matka Margaret Baxter ma się stać jego kolejną ofiarą. Tylko Ruth może ją ocalić – ją i dziesiątki innych ludzi – od przerażających konsekwencji ambicji Roberta.
Inspirowana szokującym rozdziałem w historii medycyny, przejmująca historia kobiety walczącej przeciwko najbardziej ponurym okolicznościom.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-381-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1952
Margaret rozejrzała się po swoim saloniku pełnym rozgadanych przyjaciółek i sąsiadek. Niezła frekwencja jak na jej pierwszą prezentację. Wiedziała, że powinna być tym uszczęśliwiona, ale nie była. Wszystkim, o czym myślała, starając się prowadzić konwersację z panią Millhouse, było to, że skóra na jej brzuchu tworzyła nierówności w jej ulubionej sukience dopasowanej w talii. Ledwie mogła oddychać. Może powinna była posłuchać matki i założyć luźniejszą kreację w kolorze kanarkowej żółci, którą kupił jej Frank? Cholerny Frank! Wiedziała, że starał się być miły, zadowolić ją, sprawić, że znów poczuje się dobrze; szczęśliwa i piękna. Zamiast tego miała wrażenie, jakby się poddał w tej kwestii. Czy już teraz myślał o niej, dwudziestosiedmiolatce, jako o jednej z tych kobiet, które potrzebowały strojów ukrywających wady figury?
Spojrzała z zazdrością na Carolyn Carterson i jej talię osy podkreśloną dodatkowo różowym paskiem. Osiem tygodni temu obie urodziły dzieci. Mimo to Carolyn znów nosiła stroje sprzed ciąży i miała elegancko podkręcone włosy. Z kolei Margaret potrzebowała pomocy matki, aby dopiąć sukienkę, a jej włosy, niegdyś pięknego złotego koloru, miękkie niczym jedwabne chwościki na sznurkach do zasłon, zmatowiały i w ogóle nie chciały się kręcić. Przypięła do nich mały kapelusik od Miriam Lewis, żeby zasłonić tę tragedię na głowie. Miała jednocześnie nadzieję, że odwróci on uwagę od jej wymęczonej twarzy. Nienawidziła oglądać się teraz w lustrze. Nie mogła nie zauważyć, że jasny błękit jej tęczówek – jeden z największych atutów przed ciążą; zazwyczaj robiły się jeszcze jaśniejsze, kiedy nosiła jasnoturkusową sukienkę, tak jak dzisiaj – teraz nabrał odcienia nijakiej szarości. Rumiana cera, dzięki której zawsze wyglądała, jakby właśnie wróciła z popołudniowej przejażdżki na łyżwach, teraz zrobiła się ziemista. Nawet z jasnoczerwoną szminką na ustach wyglądała jak duch – w przeciwieństwie do Carolyn, która aż lśniła od stóp do głów, stojąc przy stoliku z kawą i śmiejąc się swobodnie. Margaret miała wrażenie, jakby spowijała ją chmura mgły, zasłaniająca wszystko na jej drodze.
Poczuła, że zaczyna ją drapać w gardle, a w oczach zbierają się łzy. Tylko nie teraz. Błagam, tylko nie teraz. Zacisnęła pięści, wbijając w nie ostre paznokcie. Ledwie zmusiła się, żeby je przyciąć, nie wspominając nawet o pomalowaniu ich czerwonym lakierem, który kupiła specjalnie na tę okazję. Teraz pragnęła tylko oderwać się od nadciągającego smutku. Wszystko to czuła, jednocześnie uśmiechając się promiennie do pani Millhouse. To nie był odpowiedni czas na melancholię. Najmłodsze dziecko było z jej matką, a starsze pociechy w szkole. Miała czas dla siebie. Rozpoczynał się kolejny rozdział w jej życiu, kiedy mogła stać się kimś więcej niż żoną Franka oraz mamą Johna, Maisy i Williama.
Lucy przemierzyła pokój i z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy chwyciła Margaret za ramię.
– Pani Millhouse, bardzo mi przykro, ale muszę na momencik poprosić naszą gospodynię. – Dzięki Bogu pojawiła się Lucy. Poprowadziła Margaret w stronę kredensu zastawionego mieszanką sklepowych słodyczy. Carolyn z pewnością nie musiała kupować swojego deseru. W przeszłości Margaret również by tak nie postąpiła. Znakomicie piekła, ale to przeminęło wraz z jej figurą.
Zadrżała, wspominając wczorajszą próbę wykonania zwykłego kruchego ciasta. Wszędzie była mąka; masło nie chciało się ukręcić, a potem, kiedy wreszcie udało jej się wsadzić swój wytwór do pieca – poczuła smród spalenizny i matkę potrząsającą nią, żeby się obudziła.
– Maggie, kochaniutka, myślę, że powinnaś już zaczynać! – Jej najlepsza przyjaciółka Lucy otrząsnęła ją z chwilowego oszołomienia. Margaret spojrzała na zegar stojący na kominku. Wkrótce wrócą dzieci. Jakim cudem minęło już tyle czasu? Nie była pewna, czy może dokonać prezentacji. Czy w ogóle ktokolwiek zechce jej wysłuchać?
Jakby wyczuwając jej wahanie, Lucy zaanonsowała:
– Drogie panie, nasza gospodyni chciała prosić wszystkich o chwilę uwagi.
Jednocześnie skierowała Margaret w stronę prowizorycznego stolika przed kominkiem. Wcześniej Margaret przykryła go białym obrusem dostarczonym przez jej pracodawcę, dzięki któremu mogła lepiej zaprezentować tęczę pastelowych kolorów oraz różnorakie rozmiary i sposoby użycia poszczególnych artykułów. Kiedy została dystrybutorką w firmie, naprawdę zrobiły na niej wrażenie wszystkie ich rewolucyjne nowe produkty. Bardziej jednak cieszyła się obietnicą, że organizacja przyjęć pozwoli jej dołożyć się do domowego budżetu i wspomóc lokalną wspólnotę.
Dzisiaj stojąc w pokoju wypełnionym kobietami, które wydawały się zrelaksowane i szczęśliwe, nie mogła uwierzyć, że kiedykolwiek uważała to za dobry pomysł. Nie była już jedną z nich. Przestała być sąsiadką, która pilnowała dzieci przyjaciół i gościła je u siebie na herbacie czy organizowała gry karciane dla koleżanek. Teraz Margaret była inna – stała się kobietą, która nagle straciła urodę i niemal spaliła kuchnię, próbując upiec ciasteczka. Może puszczenie z dymem domu nie byłoby takie najgorsze? Nie. To złe myśli. Wiedziała, że nie powinna dopuszczać ich do siebie.
Zebrała się w garść i spojrzała na Carolyn, która odpowiedziała na to perfekcyjnym uśmiechem czirliderki. Margaret miała ochotę ją udusić. Zamiast tego niepewnym głosem przebiła się przez gwar rozmów.
– Moje panie, dziękuję wam za to, że dzisiaj tutaj przyszłyście. – Dasz radę. Musisz to zrobić. – Wierzę, że niektóre z was słyszały już o tym niezwykłym produkcie, który nazywa się Tupperware. – Uśmiechnęła się szeroko sztucznym, jasnym uśmiechem, odwracając dłoń wnętrzem do góry i przesuwając ją wzdłuż blatu stołu. – Wiem, że wszystkie musimy oszczędzać i przysięgam, że nie robię tego tylko po to, żeby wam coś sprzedać. Zamiast tego chcę się podzielić tym, w jaki sposób Tupperware pomogło mi być lepszą żoną i matką. – Kłamstwa. – Z Tupperware każdy posiłek pozostaje świeży na dłużej. Dzisiejsza pieczeń może się stać jutrzejszą kanapką, a dzień później gulaszem. Gotuj raz i przygotuj trzy posiłki! Całe pozostałe jedzenie może teraz zostać schludnie spakowane, ustawione w lodówce i przechowane, żeby oszczędzić nam czas, pieniądze i miejsce.
Margaret spojrzała na ciepłe uśmiechy przyjaciółek oraz sąsiadek i poczuła się silniejsza. Kontynuowała swoją prezentację, demonstrując, jak resztki pieczonego indyka mogą być przechowywane przez kilka dni. Poprosiła kilka kobiet, które już używały Tupperware, włączając w to Carolyn, żeby podzieliły się swoimi doświadczeniami. Margaret musiała tylko zaprezentować ostatnią rzecz, a potem mogła zacząć spisywać zamówienia. A była przekonana, że będzie ich bardzo dużo.
Uśmiechnęła się szeroko do grupy.
– Na koniec chciałam się podzielić z wami wspaniałą nowością – jednym z naszych najmłodszych produktów, którego nawet klienci regularnie korzystający z wytworów Tupperware mogli jeszcze nie widzieć. – Ruszyła przez salon do kuchni i wróciła, niosąc plastikowy pojemnik w kształcie okrągłej karbowanej formy do pieczenia babek z nakrywką wyglądającą jak talerz. – Kto może nie lubić formy na galaretkę? Galaretka zawsze jest bardzo reprezentacyjna, ale trzeba mieć talerz odpowiedniego rozmiaru, na który można ją wyłożyć. A potem, jeśli dajmy na to, trochę nam zostanie, w jaki sposób utrzymać jej kształt? Tupperware rozwiązał oba problemy za pomocą jednego idealnego produktu. Po prostu odwróćcie formę do góry dnem, a galaretka idealnie opadnie na pokrywkę, która zmienia się w talerz wystarczająco elegancki, żeby stać obok waszej najlepszej porcelany! – Margaret z radością zademonstrowała formę. Kiedy uniosła arcydzieło z czerwonej, pomarańczowej i żółtej galaretki usianej kawałkami białych pianek i jaskrawoczerwonych wiśni maraschino, pokój wypełnił się oklaskami.
– A kiedy przychodzi czas na sprzątanie, musicie tylko z powrotem nałożyć formę na talerz! – Chwyciła podstawkę, próbując ją zdjąć, ale ta była zbyt sztywna. Margaret potrzebowała stołu. Niestety ten był zastawiony różnymi produktami Tupperware. Uniosła kolano, żeby podeprzeć nakrywkę i zademonstrować innowacyjną uszczelkę, ale zamiast pyknięcia usłyszała odgłos rozdzierającego się materiału. Gwałtowny ruch sprawił, że jej przyciasna sukienka pękła i z dziury, tuż nad talią, wylały się fałdy skóry. Zdesperowana próbowała zasłonić się ręką, niechcący zrzucając cały deser na biust, skąd galaretowata substancja spłynęła na część podłogi u jej stóp.
Kobieta usłyszała kolektywne westchnięcie, po którym zapadła cisza. Opadła na kolana i zaczęła zbierać rękami kolorowy bałagan z brązowego dywanu. Spójrzcie na królową balu absolwentów. Nie umie zająć się dziećmi, nie mieści się w swoje rzeczy i nie potrafi nawet zademonstrować, jak należy używać głupiego plastikowego pojemnika. Margaret skuliła się w ciasny kłębek, zasłaniając twarz i uszy najlepiej, jak potrafiła. A potem zaczęła cicho szlochać.
Gdzieś w głębi umysłu zarejestrowała, że Lucy zbiera gości i wyprasza ich z domu. Poczuła zapach perfum matki i dostrzegła, że kilka par silnych rąk niesie ją na górę, do łóżka. Słyszała krzyki dzieci domagających się wejścia i zobaczenia mamusi. Zaczęła się modlić, żeby nikt ich nie wpuścił. Chciała ukryć się pod kocem już na zawsze, bo czuła, że nie jest w stanie komukolwiek ponownie stawić czoła.Rozdział pierwszy
Ruth zbliżyła się do wielkiej ceglanej budowli i otworzyła zdobne wrota z kutej stali. Trudno było zignorować widok jej nazwiska rodowego wygrawerowanego na tabliczce z czarnego żelaza – tę umieszczono na wprost oczu. Zrobiła jednak, co mogła. Jeśli o nią chodziło, była wyłącznie pracownikiem tego szpitala.
Na podwórzu za bramą rosło wiele drzew, których liście właśnie zaczęły przybierać barwę soczystej czerwieni, purpury i złota. W ciągu kilku kolejnych tygodni miejsce to przeistoczy się z letniego ogrodu w kolorowe jesienne sanktuarium dla nowych pacjentów i ich rodzin. Szpital Emeraldine, położony w środku Nowego Jorku, może i był instytucją publiczną, ale od samego początku jej rodzina troszczyła się, żeby nie sprawiał wrażenia jednej z tych zimnych, mrocznych publicznych placówek psychiatrycznych z łuszczącą się farbą, słabym oświetleniem i wielopiętrowymi łóżkami. Stworzyli tu coś nowego: szpital publiczny dla ludzi chorych psychicznie, gdzie opieka i udogodnienia dorównywały ośrodkom prywatnym, z bezpośrednim połączeniem ze szkołą medyczną oraz z najlepszym działem naukowym.
Zakrawało na cud, że jej ojciec, Bernard Emeraldine, syn wielkiego przemysłowca Thomasa Emeraldine’a, bardzo się angażował w ideę tego szpitala, podobnie jak Ruth. Był to bodaj jedyny cel, w którym się ze sobą zgadzali, chociaż to po nim Ruth odziedziczyła zainteresowanie nauką i medycyną. Ostatecznie to on wymyślił szpital, który będzie zajmował się ludźmi z różnych klas społecznych z takim samym pierwszorzędnym oddaniem. Dlatego właśnie postanowił zapisać milion dolarów nowojorskiemu szpitalowi dla obłąkanych – teraz przemianowanemu na Emeraldine – zamiast luksusowej klinice psychiatrycznej Payne Whitney, w której brat Ruth, Harry, leczył się po powrocie z Wielkiej Wojny.
W tamtych czasach Ruth tak bardzo poświęciła się opiece nad bratem, że nie zwracała większej uwagi na nowy projekt swojego ojca. W zasadzie to nic ją nie interesowało – odsunęła się nawet od swojej pracy z sufrażystkami, ku wielkiemu zadowoleniu ojca. Zaczęła także zaniedbywać swojego ówczesnego narzeczonego Lawrence’a tak bardzo, że ten w końcu się poddał i ożenił z bardziej dostępną koleżanką Ruth z klasy w Mount Holyoke.
Dopiero kiedy stracili Harry’ego, szpital Emeraldine stał się jej misją. Podczas gdy Bernard i jej matka Helen przechodzili żałobę po stracie syna, przyjmując gości i biorąc „urlop” od codziennego życia, Ruth była zajęta bardziej niż kiedykolwiek. Swój ból zastąpiła przekonaniem, że bezprecedensowa darowizna rodziny umożliwi stworzenie pierwszorzędnej placówki naukowej i medycznej. Miała nadzieję, że w ten sposób oszczędzi innym rodzinom bólu wynikającego z niepotrzebnej straty bliskiej osoby.
Spoglądając wstecz, Ruth była zaskoczona, że ojciec pozwolił jej włączyć się w tę pracę bezpośrednio pod opieką Charlesa Haydena – nowego nadzorcy. Podejrzewała, że uznał, że ta podrzędna pozycja zajmie ją wystarczająco, dopóki na horyzoncie nie pojawi się nowy narzeczony. Ruth niemal natychmiast stała się niezastąpiona. Teraz, ponad dziesięć lat później, jako asystentka nadzorcy spędzała swój czas, codziennie zarządzając operacjami w szpitalu, pomagając na bieżąco kontrolować postępy pacjentów, a nawet była jedną z osób decydujących o zatrudnianiu nowych pracowników. Można powiedzieć, że szpital Emeraldine stał się całym jej życiem.
Po śmierci Harry’ego szpital był wszystkim, co zostało Ruth. Nawet teraz, wiedząc, że jej poświęcenie nie ocaliłoby jej narzeczonego od samego siebie, Ruth bez wahania oddałaby całe życie tej placówce. Owszem, jako trzydziestoczterolatka niewątpliwie była na najlepszej drodze do staropanieństwa, ale miała swój szpital. Swoich pacjentów. I każdego dnia, przemierzając Piątą Aleję, miała cichą nadzieję, że jest jej przeznaczony jakiś większy cel. Chciała zmienić życie wielu rodzin, znaleźć lepszy sposób opieki nad osobami psychicznie chorymi, a możliwe, że i wyleczenia ich.
Wchodząc do środka przez portyk z czerwonych cegieł, z jego wysokimi sufitami i ogromnymi łukowymi oknami, z długim korytarzem wyłożonym jaskrawymi orientalnymi chodnikami, podświetlonymi kryształowymi żyrandolami, czuła dumę, że pomogła stworzyć miejsce, w którym wszyscy pacjenci otrzymywali opiekę najlepszą z możliwych. Z ciepłymi drewnianymi podłogami, otwartymi podwórzami, nawet prawdziwą salą balową do tańców, dzięki którym szpital Emeraldine sprawiał wrażenie domu, a nie instytucji – był on miejscem, w którym ludzie mogli rzeczywiście zdrowieć.
Ruth weszła do swojego biura i umieściła brązową torebkę ze skóry krokodyla obok szezlongu pod oknem, a potem zdjęła kapelusz z piórami i zawiesiła go na mosiężnym stojaku w rogu pokoju. Przygładziła ciemne włosy, wsuwając z powrotem w kok luźne kosmyki, i zerknęła szybko w lustro. Chociaż swego czasu, jako że odziedziczyła niezwykłą urodę po matce, w college’u wzbudzała nadmierne, często uciążliwe zainteresowanie płci przeciwnej, nie lubiła przesadnie zajmować się swoim wyglądem. Mimo to była ambasadorką szpitala i musiała się odpowiednio prezentować. Na szczęście krawcowa mamy zawsze wysyłała jej wszystko, czego potrzebowała, aby pozostać na bieżąco z trendami mody.
Przyszła do szpitala wcześnie jak zwykle, żeby mieć czas na obejście oddziałów, zanim oficjalnie rozpocznie się dzień pracy. Nie zaglądając do kalendarza ani do sterty dokumentów na biurku, zajęła się tą częścią obowiązków, którą ceniła i lubiła najbardziej. Zazwyczaj zaczynała od najdalej położonego oddziału opieki ciągłej. Przebywali na nim mężczyźni i kobiety, których uważano za „stałych” pacjentów szpitala – w oczach większości lekarzy, a nawet własnych rodzin. Były to naprawdę beznadziejne przypadki. Ruth jednak nie myślała o nich w ten sposób, z wyjątkiem kryminalnie obłąkanych, którzy zamieszkiwali oddział zamknięty w szpitalu więziennym na Blackwell Island, przylegającej do starego Oktagonu (okrytego złą sławą z powodu obciążającego exposé Nellie Bly). Ruth miała nadzieję, że wszyscy pacjenci psychiatryczni będą mogli zostać wyleczeni na tyle, aby bezpiecznie powrócić do domów. Wymagało to oczywiście najbardziej wszechstronnego programu kuracji: najnowszych metod medycznych połączonych z opieką pełną współczucia.
Chociaż bardzo by chciała, żeby współczucie i świeże powietrze wystarczyły, przekonała się osobiście, że potrzeba czegoś więcej, aby wyleczyć choroby pacjentów. Harry miał na sielankowych terenach Payne Whitney tyle świeżego powietrza, ile chciał. Wydawał się znajdować spokój i ulgę w pracy przy drewnie, budując domki dla ptaków. Ponieważ zaś Ruth niemal codziennie spędzała część dnia z Harrym i na konsultacjach z jego lekarzami, wiedziała, że są na tyle współczujący, na ile to możliwe. Jednak to nie powstrzymało Harry’ego przed ukręceniem sobie sznura z prześcieradeł. Nie, Ruth wiedziała, że musi być coś więcej, co może pomóc i każdy swój dzień spędzała na poszukiwaniu najlepszych, nowych metod leczenia.
Szła dość szybko, więc dotarła do czworokątnego budynku opieki stałej w niecałe dwie minuty – niezły wyczyn, zważywszy, że musiała ominąć kilka innych obiektów. Najpierw zajrzała do internatu dla ubogich. Emeraldine był jednym z kilku szpitali wystarczająco dużych, żeby móc zapewniać pomoc na każdym poziomie. Dla ludzi zamożnych oferował oczywiście prywatne pokoje, ale Ruth była niezwykle dumna z tego, że nawet kwatery dla najbiedniejszych pacjentów mieściły maksymalnie szesnaście osób, w przeciwieństwie do innych szpitali publicznych z łóżkami upakowanymi od ściany do ściany.
Mimo to, kiedy weszła do środka, ledwie była w stanie usłyszeć własne myśli pośród krzyków, śpiewów i gadaniny mieszkańców dormitorium. Zastanawiała się, jak ogłuszający musi być hałas w innych szpitalach. Już samo to wystarczyłoby, żeby doprowadzić człowieka do szaleństwa.
– Panno Emeraldine… Poznała pani moją papugę? – Starsza kobieta podeszła do niej szybko, z szerokim uśmiechem na twarzy, wskazując na poszewkę poduszki przywiązaną do jej ramienia.
– Nie, panno Nellie. Jak on ma na imię? – Ruth dobrotliwie podjęła jej grę, przysuwając się bliżej, żeby przyjrzeć się urojonemu ptakowi.
– On? – zagdakała Nellie. – On! To oddział kobiecy. Głupia jesteś, czy co? – Nellie wyglądała na rozjuszoną. Nagle rzuciła się na Ruth, próbując podrapać jej twarz długimi paznokciami.
Ruth uchyliła się przed zamachem Nellie i w tym samym momencie pielęgniarka oraz dwóch oddziałowych pospieszyli jej na pomoc.
– Nic się nie stało – powiedziała stanowczo Ruth, chwytając dłonie Nellie i ściskając je mocno w swoich. – Usiądziemy sobie teraz z Nellie na jej łóżku i poczekamy, aż przyniesiecie kaftan bezpieczeństwa, żeby Nellie mogła się troszkę uspokoić.
– Tylko nie kaftan! Zabije moją papugę! Ty suko! Ruth, ty suko! – wrzasnęła piskliwie Nellie, młócąc ramionami w powietrzu, mimo że Ruth trzymała je, chwytając jeszcze mocniej. Pozostałe kobiety w pomieszczeniu zaczęły się śmiać i wiwatować.
Już dawno temu Ruth przekonała pana Haydena do wyłączenia z użycia specjalnych łóżek ze szczeblami, przypominających klatkę oraz krzeseł ze skórzanymi pasami, za pomocą których unieruchamiano agresywnych psychotyków. W Emeraldine, jeśli ktoś wymagał pacyfikacji, korzystano z łagodniejszej metody – kaftana bezpieczeństwa.
– Nellie – Ruth przemówiła głośnym, zdecydowanym głosem i zacisnęła mocniej ręce na roztańczonych ramionach kobiety. – Położymy zwierzątko na twoim łóżku, obok ciebie. Jeżeli zdołasz się opanować, zanim pielęgniarka wróci z kaftanem, być może nie będziesz musiała go zakładać, jednak w tej chwili wyraźnie potrzebujesz pomocy, aby się uspokoić. Drogie panie – spojrzała surowo na pozostałe mieszkanki pokoju – wszyscy mamy chwile, kiedy potrzebujemy pomocy, żeby przywrócić samokontrolę. Sugeruję, żebyście pomyślały o swoich manierach i dały pannie Nellie chwilkę na opanowanie się.
Piętnaście minut później, z już dużo spokojniejszą i bezpieczną w kaftanie Nellie, Ruth wstała, zapewniając kobietę, że wkrótce uwolnią ją z pasów. Potem odwróciła się na piętach w swoich biało-brązowych, sznurowanych oksfordach, podejmując obchód. Spojrzała na zegarek i z rozczarowaniem zorientowała się, że dochodzi już dziewiąta. Jeśli chciała sprawdzić, jak się czuje pacjentka przyjęta poprzedniego wieczora, to nie będzie miała czasu na odwiedziny w internacie dla ludzi kolorowych ani kobiet w prywatnych pokojach. Nowa podopieczna została przywieziona z Bowery, pokryta sińcami, z pokrwawioną twarzą i spuchniętym lewym okiem, którego nie była w stanie otworzyć. Zostałaby zabrana do skrzydła medycznego, gdyby nie to, że wygłaszała tyrady i bredziła.
– Zabiję go, zanim pozwolę się mu znowu dotknąć! – wykrzykiwała raz po raz, zawodząc piskliwie, kiedy sanitariusze wprowadzali ją do środka. Ruth się wzdrygnęła na samą myśl o tym, co najprawdopodobniej zdarzyło się tej biedaczce.
Ruszyła prosto do sali hydroterapii, gdzie, jak się domyślała, lekarz umieścił pacjentkę. Ciepła kąpiel ze stałym przepływem wody nie była może nowatorską terapią, ale Ruth wierzyła, że jest to nadal jedno z najlepszych narzędzi w ich arsenale, łagodzących stany pobudzenia.
W pomieszczeniu stało osiem metalowych wanien, każda z nich zdawała się w tej chwili udekorowana ludzkimi głowami unoszącymi się na wodzie. Kobiety leżały zanurzone od szyi w dół pod umocowanym na zawiasach wiekiem, które zakrywało całą wannę. Projekt miał na celu upewnienie się, że pacjenci są całkowicie zasłonięci wodą i nie wierzgają w cieczy, która mogła być bardzo gorąca lub bardzo zimna; żeby odpowiednio uspokoić ich ciała. Ruth znalazła najnowszą kuracjuszkę rozpartą wygodnie i pałaszującą rosół, którym karmiła ją pielęgniarka.
– Jak się dzisiaj czuje nasza nowa pacjentka? – Ruth spytała salową, jednocześnie uśmiechając się serdecznie do kobiety w wannie.
– Uspokoiła się już, ale teraz nie chce mówić. – Pielęgniarka uniosła brwi wyraźnie zirytowana.
– Witamy w szpitalu Emeraldine. – Ruth przysunęła sobie krzesło w pobliże wanny, w której siedziała nowo przybyła. Kobieta odwróciła wzrok. – Na pewno się boisz, ale tutaj jesteś bezpieczna, to mogę ci obiecać. Chcemy tylko pomóc. Czy możesz na mnie spojrzeć? – Pacjentka przesunęła lekko głowę w stronę Ruth, która z trudem ukryła szok. Z bliska zdała sobie bowiem sprawę, że to wcale nie kobieta tylko dziewczynka, najprawdopodobniej nie więcej niż dwunastoletnia. – Kochanie, nazywam się Ruth Emeraldine i jestem zastępcą nadzorcy tego szpitala. Oznacza to, że nie jestem tu lekarzem, tylko osobą, która ma za zadanie upewnić się, że lekarze i pielęgniarki robią wszystko, co w ich mocy, żeby ci pomóc. Czy możesz mi powiedzieć, jak masz na imię?
– Mary – odparła dziewczyna niemal szeptem.
– Doskonale. Panienko Mary, czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
Mary pokiwała głową.
– Czy możesz mi powiedzieć?
– Bo tym razem próbowałam go zabić. – Jej odpowiedź była głęboka, gardłowa. Ruth słyszała udrękę w jej głosie.
– Kogo próbowałaś zabić? – spytała spokojnie, wiedząc, że jeśli ta dziewczyna rzeczywiście usiłowała popełnić morderstwo, będzie musiała odbyć całkiem inną konwersację, z zupełnie innym nadzorcą, na wyspie, a nie tutaj, w ciepłej wannie. – Zdaje się, że ktoś cię skrzywdził, i to bardzo. Czy możesz mi powiedzieć, kto?
– Czy on nie żyje? Mogę pani powiedzieć tylko, jeśli on nie żyje.
– Kochanie, nie wiem, o kim mówisz, więc obawiam się, że nie jestem w stanie odpowiedzieć z żadną pewnością, czy ten ktoś żyje, czy wręcz przeciwnie.
Ruth widziała, jak twarz Mary szarzeje z przerażenia, a jej oczy zaczynają biegać panicznie po całym pomieszczeniu.
– On mnie znajdzie. Przyjdzie tutaj, żeby mnie zabrać. Powiedział, że jeśli komuś wygadam, zabije mnie. Zabije i zrobi to z moim trupem. Mimo że go drapałam, kopałam, powiedziałam mu, że to bezbożne. Jego to nie obchodzi. Trzyma mnie pod nożem i… – Uciekła wzrokiem, wyraźnie zażenowana.
– Nie martw się. Nie zrobiłaś nic złego. Możesz ze mną porozmawiać, obiecuję. – Ruth wyciągnęła rękę i pogłaskała dziewczynkę po głowie.
– Więc tym razem, kiedy próbował, chciałam mu pokazać. Znalazłam nóż i ukryłam go pod materacem. Gdy wrócił do domu śmierdzący kwasem i zaczął się do mnie dobierać, próbowałam go przestraszyć – przerwała i nagle zaczęła krzyczeć i zawodzić jak poprzedniej nocy.
– Mary… – Ruth była niewzruszona. Poczekała, aż dziewczyna dotrwa do końca ataku. Niestety słyszała tę bolesną historię od pacjentek w Emeraldine zbyt wiele razy. Po chwili hydroterapia uspokoiła dziewczynę i Ruth mogła kontynuować. – Możemy wysłać tam policję, żeby go ustawiła. Czy to twój ojciec?
– Mój ojciec? – Mary wyglądała na zdezorientowaną. – On nie żyje.
– A z kim mieszkasz, moja droga?
– Z mamą… i moim bratem.
– Ach – Ruth odetchnęła, nie przerywając głaskania Mary po głowie. – To, co ci się przytrafiło, nie jest twoją winą, rozumiesz mnie? – Ujęła delikatnie twarz dziewczyny w dłonie, odwracając ją tak, żeby móc jej spojrzeć prosto w oczy. – Wiem, że się boisz, ale nie zrobiłaś niczego złego. Pomożemy ci wydobrzeć i obiecuję, że zapewnimy bezpieczeństwo. Twój brat nie może cię zabrać z mojego szpitala. Tutaj możesz zacząć od nowa.
Mary spojrzała na nią ze zwątpieniem, a potem zaczęła płakać i kiwać głową.
– Dziękuję – szepnęła.
– Mary, czy lubisz kwiaty? – Dziewczynka spojrzała na nią pytająco. – Mamy tutaj wiele pięknych ogrodów. Jeżeli uda ci się zachować spokój, kiedy stąd wyjdę, być może później będziemy mogły wybrać się do któregoś z nich, żeby podziwiać kwiaty. W tej chwili muszę udać się na zebranie, ale pielęgniarki zajmą się tobą należycie. Upewnią się, że będziesz tu bezpieczna. Czy możesz im na to pozwolić, dopóki nie wrócę?
Mary kiwnęła niepewnie głową. Ruth wstała. Żałowała, że nie może zostać dłużej, ale obawiała się, że nadzorca szpitala już się pojawił. Ruth była dumna z trzymania się codziennego harmonogramu i załatwiania niezbędnych spraw przed ich porannym spotkaniem. Wydała pielęgniarce polecenie, aby żadni odwiedzający nie zostali dopuszczeni do Mary i by poinformować ją natychmiast, jeśli w szpitalu pojawi się ktokolwiek, kto będzie jej szukał. Następnie ruszyła szybko z powrotem do skrzydła administracyjnego.
Siadając za biurkiem, zauważyła stosik nowych dokumentów leżących obok lampy z witrażowym kloszem, na której wstawienie uparła się jej matka – pofałdowany wzór fioletu przeplatał się z jasną zielenią i pastelową purpurą, dodając kobiecego akcentu pokojowi wyłożonemu ciemnobrązową boazerią. Na samym wierzchu sterty leżała notatka od nadzorcy Haydena: Rozmowy z kandydatami dzisiaj o 10.00. Ruth wstała szybko i ruszyła korytarzem.
– Charles! – Wsunęła głowę do gabinetu swojego szefa. – Gdybym wiedziała, że przyjedziesz dzisiaj wcześniej, zrobiłabym obchód po południu.
– Ach, Ruth, nie bądź niemądra. Miałem spotkanie z samego rana. Właśnie tego dotyczą dokumenty na twoim biurku. Przepraszam, że wciskam ci robotę w ostatniej chwili, ale ten doktor jest w mieście tylko na jeden dzień. Rektor uniwersytetu i ja spotkaliśmy się z nim zeszłego wieczora. Uniwersytet jest nim bardzo zainteresowany jako przyszłym szefem katedry neurologii. Ciekawy człowiek. Jest neurologiem i jednocześnie praktykującym psychiatrą, a jego pasją są badania naukowe. Dokładnie to, czego twoim zdaniem potrzebujemy. Normalnie zaproponowałbym najpierw, żebyś się z nim spotkała, ale wydział neurologii w ostatniej chwili zorganizował wystawny obiad. Ponieważ od początku stałaś na czele tych poszukiwań, chciałem być pewien, że będziesz miała okazję spotkać się dziś z tym człowiekiem.
– Oczywiście. Bardzo dziękuję. – Utrzymywała spokój i profesjonalizm w głosie, chociaż tak naprawdę miała ochotę go przytulić z wdzięczności za to, że zawsze w nią wierzył. Bez względu na nazwisko rodowe wiedziała, jak wielkie ma szczęście jako kobieta piastująca to stanowisko i jak trudno było znaleźć mężczyznę, który zechciałby traktować ją z szacunkiem, jak równą sobie.
– Zerknij na jego curriculum vitae. Ludzie z Yale wystawili mu świetne rekomendacje. Poza tym pracował również z kilkoma badaczami prowadzącymi niezwykle nowatorskie eksperymenty w Europie. Uniwersytet jest pod wielkim wrażeniem jego dorobku.
– Cóż, ostatnimi trzema kandydatami również się zachwycali, a przecież byli to ludzie znacznie mniej postępowi niż lekarze, którzy pracowali z moim bratem trzynaście lat temu. – Ruth bawiła się zegarkiem na cienkiej bransoletce, noszonym na nadgarstku.
– Jest pani bardzo surowa, panno Emeraldine. Dlatego właśnie ta funkcja jest dla ciebie idealna. Nie pobłażaj kandydatom podczas rozmów kwalifikacyjnych. Potrzebujemy tutaj nowego spojrzenia na sprawę. Znajdź innowatorów i inspiruj zmianę. Jesteśmy to winni naszym pacjentom! – Pan Hayden uderzył pięścią w imponujące, drewniane biurko i uśmiechnął się. Jego przetykane siwizną wąsy uniosły się lekko nad kącikami ust, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki od uśmiechu. Ruth naprawdę nie mogła uwierzyć, jaką była szczęściarą, że ten oto mężczyzna był jej przełożonym.
– Tak jest, sir.
Ruth wróciła do swojego biurka i zajęła się lekturą résumé kandydata. Jeśli ten doktor był choć w połowie tak kompetentny w rzeczywistości jak na papierze, to naprawdę mógł być osobą, której szpital Emeraldine od dawna potrzebował. Jej nadzieja jednak opadła, kiedy nowy kandydat ledwie wszedł przez drzwi.
Wszystko w jego wyglądzie miało na celu zrobienie dużego wrażenia – od nienagannie skrojonego garnituru po idiotyczną kozią bródkę. Nosił się jak każdy ciężko pracujący człowiek, który, jak podejrzewała, chciał sprawić wrażenie prosperującego lepiej niż w rzeczywistości – i który zapewne ostatecznie podąży drogą wielu innych „najbardziej obiecujących” lekarzy w tej dziedzinie. Początkowy entuzjazm w końcu zniknie wobec niemożności przebicia się. Kosztowne garnitury zostaną zastąpione poplamionymi koszulami. Po co stroić się do pracy, kiedy twoi pacjenci często chodzili umazani jedzeniem albo gorzej – ekskrementami, które rozsmarowywali po sobie w napadzie szaleństwa czy wściekłości?
Ruth wyobraziła sobie, jak iskra w jego spojrzeniu znika po zderzeniu z rzeczywistością. On także wreszcie zacznie sięgać po dawne praktyki zamykania ludzi w specjalnych izolatkach i zakuwania w łańcuchy. Emeraldine nie potrzebował czegoś takiego. Musieli zrobić więcej. I lepiej.
Ale potem ten człowiek, doktor Robert Apter, zaczął mówić.
– Panno Emeraldine, chcę z panią pilnie porozmawiać o protokołach w tym szpitalu. Madame, mogłaby pani robić dużo więcej dla swoich pacjentów.
Ruth przechyliła głowę.
– Po pierwsze, nie jestem madame. Po drugie, jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy, a pan od razu krytykuje mój szpital? Każdy element tutaj został zaprojektowany zgodnie z najnowszymi odkryciami, aby zapewnić naszym pacjentom najlepsze traktowanie, w zgodzie z najnowocześniejszymi metodami. Jak pan wie, są to bardzo chorzy ludzie, wielu z nich stanowi zagrożenie dla samych siebie i innych. Każdego dnia robię wszystko, żeby znaleźć sposoby, aby nasi pacjenci czuli się bardziej komfortowo i aby pomóc im żyć przynajmniej z odrobiną ludzkiej godności. Jednocześnie zmagam się z protokołami, które przyniosą im jak najwięcej ulgi i pomocy. – Ruth poczuła, że włosy na karku jeżą się jej z irytacji. Cóż za zarozumiały impertynent. Wyjrzała przez okno, żeby nieco się uspokoić. Kiedy ponownie spojrzała na doktora Aptera, ten zdążył już przemierzyć pokój i stanąć tuż obok niej. Wziął w rękę dłoń Ruth. Cóż on wyrabiał?
– Bardzo przepraszam, panno Emeraldine. Nazywam się doktor Robert Apter. Niezmiernie mi miło panią poznać. – Czy on sobie urządza z niej jakieś kpiny? W jej własnym gabinecie? – A teraz, czy możemy przejść do właściwego zadania? – Spojrzał swoimi ciemnobrązowymi oczami prosto w jej oczy i nagle doktor Apter do niej mrugnął. Puścił oczko! Na samym początku rozmowy kwalifikacyjnej na pracownika szpitala dla chorych umysłowo. Kim był ten człowiek?
– Panno Emeraldine, znam reputację tego szpitala oraz jego postępowej administracji. Jest to powód, dla którego pozwoliłem sobie na taką bezpośredniość wobec pani. Wierzę, że jest pani jedną z rzadko spotykanych osób, które myślą podobnie jak ja.
– Ach tak… – zająknęła się Ruth, odsuwając się od niego, żeby odzyskać panowanie nad sobą. – Ponieważ wierzy pan, zaledwie po kilku godzinach spędzonych tutaj, że wie pan wystarczająco dużo o naszym szpitalu, aby móc komentować naszą ciężką pracę? I pracę naszych lekarzy?
– Moim zamiarem nie była obraza, lecz zaledwie sugestia, aby poszerzyła pani swoje rozumowanie.
– Poszerzyła swoje rozumowanie? Drogi panie, czytam wszystkie stosowne czasopisma medyczne opisujące leczenie obłąkania i spokrewnionych schorzeń. Niektóre z nich nie są znane nawet naszym lekarzom. Nie ma też nikogo bardziej oddanego wprowadzaniu tutaj najbardziej postępowych i obiecujących terapii dla moich pacjentów niż ja. Dlatego proszę, niech pan przechodzi do meritum sprawy. – Chociaż mówiła to ostrym tonem, w oczach zapłonęła jej mała iskierka. Ktoś, kto dobrze ją znał, wiedziałby doskonale, że Ruth była bardziej zainteresowana, niż dała to po sobie poznać.
– No tak, ale jeżeli przejdę od razu do meritum, to wtedy co z trzymaniem pani w niepewności? – odparł żartobliwie. – Musi wysłuchać pani uwertury przed doświadczeniem wielkiego finału!
– Bardzo doceniam muzykę symfoniczną, ale nie ma dla niej miejsca w moim gabinecie. – Chociaż irytowała ją teatralność doktora Aptera, zorientowała się, że trudno jest jej ukryć uśmiech. – Proszę, doktorze, niech mi pan powie, dlaczego jest pan zainteresowany tą posadą i w jaki sposób zamierza pan wykonywać swoją pracę, żebym ja mogła wrócić do mojej.
– Doskonale, zatem odpowiem prosto, skoro pani nalega. – Rozsiadł się na skórzanym fotelu naprzeciwko jej biurka. Ruth również siedziała, chociaż bardziej formalnie: z wyprostowanymi plecami, na drewnianym krześle za biurkiem.
– Rozumiem, że pani szpital był jednym z pierwszych, które zastosowały terapię wstrząsową do leczenia pacjentów. Czy mam rację? – spytał.
– Owszem. Jesteśmy bardzo podekscytowani dobrze rokującą terapią wstrząsów indukowanych metrazolem jako techniką modyfikacji behawioralnej. Nasze pierwsze próby na kilku pacjentach płci męskiej przebywających na oddziale opieki stałej były niezwykle obiecujące.
– Tak, tak – przerwał jej. – Jestem nader świadomy dobroczynnego działania tego rodzaju terapii, jako że byłem jednym z jej pionierów. W waszym podejściu do tej metody doceniam fakt, iż najwyraźniej rozumiecie, że obłęd nie może zostać uleczony za pomocą psychoanalizy.
Ależ ten człowiek był obcesowy. I arogancki. Mimo to z jakiegoś powodu Ruth pragnęła, aby ta konwersacja toczyła się dalej.
– Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o teorie doktora Freuda, bo przyjmuję, że do tego właśnie się pan odnosi – odparła. – Z całą pewnością we wczesnym życiu pacjenta pojawiają się czynniki, które mogą wpływać na jego stan umysłu, jednak widziałam zbyt wielu chorych ludzi, by uwierzyć, iż sama rozmowa o przeszłości danej osoby wystarczy. – Z całą pewnością nie wystarczyła mojemu bratu, pomyślała z goryczą.
– Tak! Dokładnie! W szpitalach psychiatrycznych powinniśmy leczyć choroby umysłu, a nie rozważać przeszłe niesprawiedliwości dziejowe – przerwał i Ruth wiedziała, że zrobił to wyłącznie dla dramatycznego efektu. Mimo to nie mogła poskromić zainteresowania i z niecierpliwością czekała na dalszy ciąg.
– Panno Emeraldine, czy podczas lektury spotkała się pani z pracami rozprawiającymi o mechanice mózgu?
– Mechanice… Nie jestem pewna, o czym pan mówi.
– Ach, to mnie nie dziwi. Jest to dość radykalna idea, jeszcze niezaakceptowana przez amerykańską społeczność psychiatryczną, pomimo dobrze udokumentowanych związków między neurologicznymi i psychologicznymi formami choroby.
Zauważyła, że spogląda na nią intensywnie i z zaskoczeniem zorientowała się, że jej puls gwałtownie przyspiesza.
– Doktorze Apter, jak pan najwyraźniej się orientuje, tutaj, w Emeraldine nie jesteśmy przeciwni radykalnym ideom, dopóki mogą nam one pomóc ulżyć w cierpieniu naszym pacjentom i ich rodzinom. Zaiste, wręcz zachęcamy naszych lekarzy do przynoszenia nam propozycji nowych podejść.
– Ulżyć w cierpieniu. Panno Emeraldine, i to właśnie stanowi problem.
– Słucham? – Ruth nachyliła się nad biurkiem, próbując zajrzeć Apterowi w oczy.
– Chociaż jestem przekonany, że wasze intencje są szlachetne, administratorzy szpitalni spędzają zbyt wiele czasu, sympatyzując z pacjentami i usiłując łagodzić objawy, podczas gdy ci pacjenci potrzebują ekstremalnego działania! – Zerwał się z fotela, unosząc ramię w górę w dramatycznym geście.
– Ekstremalnego działania?
– I tu właśnie docieramy do meritum. Wierzę, że mózgi obłąkanych posiadają specyficzną fizyczną charakterystykę, która jest przyczyną ich chorób, przynajmniej w najpoważniejszych przypadkach. Jestem również przekonany, że przy odpowiedniej ilości badań będziemy w stanie odnaleźć owe anomalie i zająć się nimi w celu poprawy życia pacjentów, zwolnienia ich ze szpitala i przywrócenia na łono społeczności. Permanentnie. – Znów spojrzał na nią. Tym razem Ruth była tak zaczarowana jego pasją i nagłą żarliwością, że nie mogła oderwać od niego wzroku. Apter uśmiechnął się i ciągnął dalej: – Planuję być nieustępliwy w moich poszukiwaniach, panno Emeraldine, ponieważ wiem, że właśnie po to pojawiłem się na tej ziemi.
Ruth zamyśliła się nad tym mężczyzną. Nie był przystojny w klasycznym rozumieniu tego słowa. Miał zbyt duży nos, szczękę bardziej wydłużoną niż kwadratową (co jeszcze bardziej podkreślała jego kozia bródka), a do tego nie był zbyt wysoki. Mimo to wszystkie te cechy w połączeniu tworzyły dość frapujący obraz. Co więcej, coś w doktorze Robercie Apterze sprawiało, że Ruth pragnęła pomóc mu osiągnąć wszystko, cokolwiek sobie postanowił. Serce biło jej mocno w piersi. Uspokoiła się i wyrywając się spod jego dziwnego uroku, zaczęła rozważać to, co powiedział.
– Doktorze Apter, pana teoria jest fascynująca. Zastanawiam się jednak, w jaki sposób proponuje pan badać owe anormalne mózgi?
– Cóż, przypuszczam, że jeśli czytała pani o mnie przed moją wizytą, jest pani świadoma tego, że przez ostatnie kilka lat pracowałem w placówce naukowej w Europie. Moim zdaniem szpital Emeraldine, jako że związany jest akademicko z nowojorską katedrą medycyny, będzie dla mnie idealnym miejscem na stworzenie nowego laboratorium naukowego. Tutaj będę miał dostęp zarówno do żywych pacjentów, na których będę mógł przeprowadzić badania zachowań, jak i zwłok koniecznych do prawdziwej pracy.
– Zwłok?
– Naturalnie – powiedział z oczywistością w głosie, spoglądając na Ruth, jakby zamierzał ją zapytać o prognozę pogody. – Muszę studiować mózgi martwych pacjentów, a może raczej „byłych” pacjentów. Mając łączną reputację szpitala i uniwersytetu, będziemy mogli z łatwością sprokurować wszystkie próbki, których potrzebujemy. I jestem przekonany, panno Emeraldine, że kiedy przestudiuję wystarczającą ich liczbę, odnajdę ową różnicę. – Podszedł i stanął przed biurkiem, spoglądając na nią z góry. – Będąc całkowicie szczerym, nie zamierzam przestać, dopóki to się nie stanie.
Ruth zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Wstała, aby odzyskać panowanie nad sobą i wyszła zza biurka, żeby stanąć przed tym mężczyzną, tym obcym człowiekiem. Kiedy uświadomiła sobie, że jest wyższa od niego, szybko nachyliła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Doktorze Apter…
– Proszę mówić mi Robert.
– Doktorze Apter – powtórzyła z większym naciskiem. – Jeżeli jest jakaś nadzieja, że to, co pan mówi jest prawdą, mogłoby to zrewolucjonizować system opieki nad obłąkanymi.
– Tak jest, panno Emeraldine. Jestem doskonale świadomy potencjalnego znaczenia tej pracy. Mam do pani pytanie: czy chce pani, aby ten szpital stał się miejscem, które uczyni to wszystko możliwym? Możemy na zawsze zapisać się na kartach historii.
Ruth poczuła, że się rumieni. Mimo pochodzenia – a być może także z jego powodu – była bardzo skrytą osobą. Została wychowana tak, aby nie wywoływać zamieszania i nie szukać zainteresowania. Wolała, aby jej życie i praca pozostały ukryte przed oczami świata publicznego. To prawda, desperacko pragnęła zrewolucjonizowania leczenia psychicznie chorych. Tak, chciała zrobić wszystko, co mogła, aby do tego doprowadzić, jednak idea, że miałaby celowo szukać rozgłosu dla szpitala, wydawała się jej odrażająca. Sława nie była jej celem. Pragnęła postępu, lepszych metod leczenia, nowych lekarstw. Doktor Apter nie mógł wiedzieć, jak bardzo tego chciała. Mimo wszystko zdawał się wyczuwać jej myśli.
W przeszłości Ruth przeprowadzała rozmowy kwalifikacyjne z wieloma kandydatami, ale nigdy nie spotkała się z żadnym, którego z miejsca przyjęłaby do pracy. Oczywiście tak naprawdę nie miała upoważnienia, żeby to zrobić, ale widziała w tym człowieku coś szczególnego. Jego arogancja może stać się denerwująca, ale pasja stanowiła inspirację.
– Doktorze Apter, proszę mi opowiedzieć bardziej szczegółowo o tym, co będzie panu potrzebne do badań. Chciałabym bowiem zaoferować posadę od zaraz.
Po latach nadziei, że to się stanie, jej próg przekroczył w końcu ktoś, kto może pomóc znaleźć im obiecujący lek. Ruth zwyczajnie nie mogła ryzykować stracenia tej szansy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Ulica i okolica w południowej części nowojorskiego Manhattanu (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).