Żona na pokaz - ebook
Żona na pokaz - ebook
Thanos Stathakis za wszelką cenę chce odzyskać firmę, którą założył jego dziadek, a ojciec doprowadził do upadku i sprzedaży. Jednak obecny właściciel sprzeda ją tylko człowiekowi godnemu zaufania, który będzie o nią dbał, a potem przekaże swoim dzieciom. Thanos, który wiedzie życie playboya i imprezowicza, nie spełnia tych warunków. Wpada więc na pomysł, jak zmienić swój wizerunek. Postanawia odegrać rolę statecznego męża, a jego asystentka Alice Smart będzie idealną żoną na pokaz…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7475-3 |
Rozmiar pliku: | 611 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Dwanaście lat wcześniej_
– Posłuchaj!
Thanos podniósł wzrok na brata, z trudem go widział przez mgłę wściekłości i niedowierzania.
– Odzyskamy ją.
Thanos zacisnął palce na piórze, spoglądając na leżący na stole dokument. To była umowa sprzedaży Petó, firmy, którą stworzył ich dziadek, Nicholas Stathakis. Firmy, którą Thanos uczył się kierować, siedząc u dziadka na kolanach. Firmy, która była dla niego wszystkim.
– Nie. – Upuścił pióro na stół i wstał, prostując się na całą swoją wysokość metra dziewięćdziesięciu ośmiu. Zaczął chodzić po pokoju.
Wiedział, że jego przyrodni brat obserwuje go, czując taką samą wściekłość i niedowierzanie. Ale Leonidas lepiej sobie z tym radził. Zachowywał pozorny spokój, chociaż ich świat właśnie się rozpadał, podczas gdy Thanos miał ochotę spalić ten budynek, wychodząc.
Podszedł do okna i oparł dłonie na sięgającej od podłogi po sufit szybie, spoglądając na centrum Aten. Kiedyś tym wszystkim zarządzali, a ich ojciec to zniszczył.
– Odzyskamy ją, Thanosie – Leo powtórzył z pośpiechem. – Ale teraz musimy ją sprzedać.
Thanos poczuł mdłości. Sprzedać ją? Klejnot w biznesowym imperium ich dziadka? Dlatego, że ich ojciec związał firmę z mafią? Zazgrzytał zębami. Chciał móc powiedzieć, że istniał inny sposób. Chciał to naprawić. I nagle znowu miał osiem lat i patrzył, jak odchodziła jego matka. Miał osiem lat i wiedział, że to przez niego rodzina się rozpadła i wszystko w jego świecie było jego winą.
Ale teraz czuł się o wiele gorzej. Bo Nicholas powierzył mu Petó, a on był nieostrożny. Zaufał Dionowi Stathakisowi – swojemu ojcu, a powinien był widzieć, co się działo tuż pod jego nosem.
– Nie mogę znieść myśli, że ktoś inny będzie prowadzić jego firmę. – Głos Thanosa ochrypł od silnych emocji.
– Myślisz, że ja mogę? – warknął Leonidas. Thanos odwrócił się do brata i spojrzeli na siebie, rozumiejąc się bez słów.
Twarz Leonidasa złagodniała.
– Ale to jest najlepsza sposobność, na jaką mogliśmy mieć nadzieję. Kosta Carinedes chce kupić Petó. Wcieli ją do swojego imperium i dokona przebranżowienia. Jego plan jest sensowny. Firma nadal będzie istnieć. I nadal będzie prosperować.
Thanos poczuł skurcz żołądka.
– Ale nie będzie w naszych rękach. Nie chcę żyć w świecie, w którym ta firma do mnie nie należy. Pewnego dnia, w taki czy inny sposób, Petó stanie się znowu nasza.
Leonidas wolno przytaknął, ale to nie zadowoliło Thanosa.
– Przysięgnij mi, Leo. Przysięgnij mi teraz, że naprawimy całe zło wyrządzone przez ojca. Nawet jeśli zajmie nam to resztę życia.
Leonidas westchnął cicho.
– Przysięgam. Ale teraz musisz podpisać tę umowę.
Thanos przytaknął, wiedząc, że brat ma rację. Uniósł z trudem pióro i zawiesił je nad kartką. Pod opalenizną zrobił się blady jak płótno. Nabazgrał swoje nazwisko na dokumencie i poprzysiągł sobie w duchu, że na tym to się nie skończy. Miał Petó we krwi, w swoim DNA i zawsze tak będzie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Całe dziesięć sekund zajęło Alice przypomnienie sobie, kim była i co tu robiła. Pojawienie się tego mężczyzny zdołało na moment wymieść z jej głowy wszystko. Jej pracę, obowiązki, górę rachunków, które miała przejrzeć w przerwie na lunch, zadłużoną kartę kredytową i to, że straci obecne zajęcie za dwa tygodnie i znowu będzie musiała szukać posady, a także pogarszający się stan zdrowia jej matki i własną niemożność rozwiązania kwestii opieki nad nią. Te myśli prześladowały ją w każdej sekundzie każdego dnia, ale w chwili, kiedy otworzyły się drzwi windy na najwyższym piętrze monolitu ze szkła i stali zwanego Wieżami Stathakisów, ten rejwach w jej głowie nagle ucichł. Jedyne, co mogła teraz robić, to gapić się.
Wodziła za nim piwnymi oczami o kształcie migdałów, a puls coraz bardziej jej szalał, kiedy przemierzał biuro, podchodząc do jej biurka. Thanos Stathakis był tutaj. Pojawił się w swoim biurze na Manhattanie.
Pomimo że pracowała dla niego na zastępstwo od pięciu miesięcy, nigdy wcześniej na własne oczy go nie widziała, pomijając strumień jego fotografii zaśmiecających internet. Na tych zdjęciach zawsze otaczała go gromada supermodelek i aktorek, balował i był pijany. Prowadził życie, jakie Alice z trudem potrafiła sobie wyobrazić. Taki styl życia uwielbiał także jej ojciec. Ta myśl powinna ją otrzeźwić, ale tak się nie stało. Jego widok na żywo niemal ją zahipnotyzował.
Thanos Stathakis był legendą. Jego sukcesy w interesach przyniosły mu rozgłos. Razem z bratem zamienili upadającą firmę w prawdziwe imperium, które niczym feniks powstało z popiołów skandali i upadku. Patrząc na niego twarzą w twarz, nietrudno było zrozumieć, dlaczego media tak obsesyjnie się nim interesowały. Jeśli istniał ideał wysokiego, ciemnowłosego przystojniaka, to Thanos niewątpliwie go przebijał. Miał szerokie ramiona i wąskie biodra, emanował siłą i charyzmą w każdym kroku swoich potężnych długich nóg. Nosił granatowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę, która podkreślała jego piękną opaleniznę. Oczy w kolorze karmelu ocieniały mu czarne, podkręcone rzęsy. Tworzył idealny wizerunek magnata miliardera, za wyjątkiem włosów, które pozostawały potargane i nieujarzmione, jak gdyby właśnie wysiadł z motorówki na Riwierze. Alice gapiła się na niego i nawet kiedy spojrzał jej w oczy, nie odwróciła wzroku. Przez kilka długich, frapujących sekund.
Wykrzywił usta w uśmiechu, który mógł być szyderczy, a potem zatrzymał się przy jej biurku, na tyle blisko, by wstrzymała oddech.
– Ty jesteś tym zastępstwem?
To ją otrzeźwiło. Była dla niego tylko zastępstwem! Jak gdyby nie organizowała mu bezkolizyjnie życia przez minione pięć miesięcy, odkąd jego stała asystentka była na urlopie.
– Tak, jestem Alice.
– Alice – przytaknął z roztargnieniem i pomyślała, że natychmiast zapomni jej imię. Ale nie odwrócił się ani nie odszedł. Nadal się jej przypatrywał, a jej puls przyspieszył.
– Wydrukuj materiały na temat firmy P & A Industries – powiedział nagle. – Za dziesięć minut mam spotkanie.
Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę swego gabinetu, w którym Alice zdążyła być tylko raz czy dwa razy, odkąd objęła to stanowisko, bo on nie zajrzał do Nowego Jorku przez cały ten czas, kiedy pracowała w Stathakis Corp.
To przywróciło ją do rzeczywistości. Wiele lat wcześniej wpatrywała się w innego mężczyznę takim samym wzrokiem przerażonej sarny w świetle reflektorów, a potem tego żałowała. Clinton flirtował z nią tak umiejętnie, że się w nim zadurzyła. Dostała wtedy cenną nauczkę. Nigdy więcej nie da się nabrać na wdzięk przystojniaka. A Thanos Stathakis był o wiele bardziej niebezpieczny. Nie miała po co gapić się na niego.
Odepchnęła się od biurka i ruszyła za nim.
– Spotkanie, proszę pana?
Otworzył drzwi i wszedł do ogromnego pomieszczenia, nie zapalając światła, więc to Alice pstryknęła włącznik. Gabinet miał skandynawski wystrój, jasne drewniane meble, minimalistyczne dzieła sztuki i efektowną aranżację świetlną. Jego biurko stało pod ścianą, na nim znajdował się najnowocześniejszy komputer, a na ścianie za nim wisiał cenny obraz. Z sięgających od podłogi po sufit okien rozciągał się wspaniały widok na Manhattan. Stojący na środku stół konferencyjny mógł pomieścić dwadzieścia dwie osoby.
– Mhm... – Thanos odezwał się potakująco, zdejmując marynarkę i kładąc ją niedbale na oparciu krzesła. Ten ruch tylko podkreślił szerokość jego ramion, wyglądających, jak gdyby były wyrzeźbione ręką samego Boga. Alice rozchyliła usta i gapiła się na niego jak urzeczona.
– No wiesz – uśmiechnął się łobuzersko – to coś takiego, kiedy ludzie przychodzą w to samo miejsce o tej samej godzinie, by omówić wcześniej ustalone zagadnienia.
Zamrugała, zakłopotana. Na szczęście nie rumieniła się łatwo.
– Wiem, co to jest spotkanie – powiedziała cicho. – Miałam na myśli to, że nie ma go w pańskim terminarzu.
– Zostało zaaranżowane dziś rano. Tak się składa, że Kosta Carinedes bawi właśnie w Nowym Jorku, więc uznałem to za dobrą okazję, by… się z nim zobaczyć.
Alice kiwnęła głową.
– Rozumiem. Ile osób będzie na spotkaniu? – wpadła na powrót w tryby zawodowej rutyny, myśląc już o tym, jak szybko może zawiadomić ekipę cateringową, by przysłali poczęstunek i w ilu kopiach będzie musiała wydrukować dokumenty.
– Tylko on i ja. I ty – dodał po namyśle. – Na wypadek, gdybym czegoś potrzebował.
Kiwnęła głową.
– Poproszę o przysłanie kanapek z kuchni…
– To nie będzie konieczne. Tylko kawa. Mocna i czarna.
Alice znowu kiwnęła głową. Pamiętała notatkę, jaką jej pozostawiono z opisem, jaką kawę lubi Thanos Stathakis.
– Rozumiem.
– Wydrukujesz materiały?
Kiwnęła głową.
– Tak, proszę pana.
Dochodziła już do drzwi, kiedy znieruchomiała na dźwięk jego głosu.
– Alice?
Odwróciła się i ujrzała, że się skrzywił.
– Nie lubię, by zwracano się do mnie „proszę pana”.
– Przepraszam pa…
– Thanosie – upierał się.
– Thanosie. – Jego imię zabrzmiało urzekająco w jej ustach i chciała wypowiadać je stale. Powtórzyła je w duchu, drukując dokumenty, i znowu, kiedy zaparzyła dzbanek kawy po grecku, wnosząc go ostrożnie do jego gabinetu. Rozmawiał właśnie przez telefon po grecku. Zajęła się rozkładaniem dokumentów na stole, zasłuchana. Słowa w jego rodzinnym języku brzmiały pogodnie, niczym zachód słońca po sztormie.
Wycofała się z jego gabinetu, nie zauważając, że podążył za nią wzrokiem. Zgarnęła z biurka swój laptop i butelkę wody, zanim zawróciła do stołu konferencyjnego. Już nie rozmawiał przez telefon.
– Mój brat myśli czasami, że nie potrafię bez niego zawiązać sobie butów. – W jego słowach brzmiało rozbawienie. Wstał, rozprostował ramiona nad głową, ziewając i zakrywając dłonią usta.
Był niezwykle pewny siebie. Jak Alice mu tego zazdrościła! Wydawało się mało prawdopodobne, żeby kiedykolwiek czuł choć odrobinę samozwątpienia, które ją gnębiło nieustannie. Oprócz pewności siebie biła z niego także determinacja. Czuła, że emanuje z niego falami i to zatrzymało ją na chwilę w miejscu, chociaż wiedziała, że powinna wrócić do swojego biurka i czekać na przybycie Kosty Carinedesa.
– Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć przed tym spotkaniem? – spytała, niechętnie zbierając się do odejścia.
– Nie. To prosta sprawa. On ma coś, czego ja chcę, i zamierzam to dzisiaj od niego kupić – odparł szorstko. – Przewiduję, że spotkanie dość szybko się zakończy.
– Rozumiem. – Sprawdziła, czy wszystko było na swoim miejscu i, nie patrząc więcej na Thanosa, wróciła do swojego biurka.
Niecałe pięć minut później drzwi windy otworzyły się i wysiadł z niej mężczyzna. Był starszy, niż Alice się spodziewała, twarz miał pokrytą zmarszczkami, uprzejmy uśmiech, siwiejące włosy i nieco zgarbioną sylwetkę. Nosił garnitur wyglądający na szyty na miarę i kosztowne skórzane buty.
– Stathakis? – spytał, kiedy podszedł do biurka Alice.
– Tędy, proszę pana. – Wstała i odprowadziła go do gabinetu. Przy drzwiach zastukała dwa razy i otworzyła je, stając z boku, by przepuścić starszego Greka w progu. Wchodząc, dostrzegła, jak bardzo Thanos jest spięty.
Kosta odezwał się pierwszy po grecku. Thanos przywitał go w tym samym języku, a potem przeszedł na angielski.
– Alice, moja asystentka, nie zna greckiego.
Kosta spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
– Może mi powiesz, dlaczego zostałem tu wezwany?
To było wymowne. Thanos Stathakis miał charyzmę, pozwalającą mu wzywać do siebie prawie wszystkich, i tę moc wykorzystał dziś rano.
– Nie wiesz, dlaczego?
Kosta znowu wzruszył ramionami.
– Przypuszczam, że ma to coś wspólnego z P & A?
Thanos spojrzał mu prosto w oczy.
– Tak. – Wskazał na stół konferencyjny. – Proszę, usiądź.
Starszy pan zawahał się przez moment, a potem usadowił się na krześle po drugiej stronie stołu. Alice patrzyła, jak uniósł do ust filiżankę kawy, pociągnął łyk i odstawił ją na spodek, a w tym czasie Thanos zajął miejsce u szczytu stołu.
– Otrzymałeś moją ofertę? – zapytał z charakterystyczną pewnością siebie.
Alice obserwowała go ukradkiem, siadając na końcu stołu i otwierając laptop, gotowa do sporządzania notatek.
– Skonsultowałem się w tej sprawie z moim prawnikiem. – Starszy pan po raz kolejny wzruszył ramionami, co Alice uznała za jego manierę.
– I?
Kosta westchnął cicho.
– Czy moje milczenie nie jest odpowiedzią?
Alice odruchowo spojrzała na Thanosa. Nie zareagował w widoczny sposób na pytanie Kosty.
– Milczenie może mieć wiele znaczeń.
Kosta zacisnął usta.
– Nie w tym przypadku.
– Ale chcesz ją sprzedać. – To było w zasadzie pytanie, ale Thanos wypowiedział je w trybie oznajmującym.
– Tak, właściwemu nabywcy. – Kosta pociągnął jeszcze jeden łyk kawy.
Dłonie Alice zawisły nad klawiaturą.
– Masz świadomość, że twoja firma zawiera w sobie część mojej?
Kosta zmrużył oczy.
– Kupiłem Petó od ciebie i twojego brata wiele lat temu. Wszelkie roszczenia, jakie do niej mieliście, zostały przeniesione tamtego dnia na mnie.
Ze swojego miejsca Alice dostrzegła, że Thanos wsunął rękę pod blat i zacisnął ją w pieść tak mocno, że zbielały mu kłykcie.
– Ale przecież musisz sprzedać swoją firmę – powiedział Thanos wolno, bez cienia emocji.
– Dlaczego muszę?
– Bo nie jesteś żonaty, nie masz dzieci ani wnuków, i ponieważ P & A to firma rodzinna. Nie wystawisz jej do publicznej sprzedaży, bo nie chcesz, by została podzielona i wyprzedana po twojej śmierci.
Alice przygryzła wargę, ogarnęło ją współczucie dla starszego pana. To musiało być przykre, kiedy ktoś tak nonszalancko nawiązuje do śmierci.
– Los mojej firmy nie jest twoją sprawą.
Thanos wytrzymał spojrzenie Kosty przez długą chwilę, muskuł drgał mu w szczęce, co tylko Alice mogła dostrzec ze swojego miejsca.
– Przez ostatnie dwa lata twoje zyski zmalały.
– Panuje kryzys.
– Nie. – Thanos naciskał bezlitośnie. – Tracisz udziały na rynku i nie wiesz, jak je odzyskać.
Oczy Kosty zabłysły.
– Myślisz, że przyszedłem tutaj, by mnie pouczano?
Thanos nie przeprosił go ani nie wycofał się.
– Nie mówię nic, czego byś nie wiedział. Jeśli nic nie zrobisz teraz, twoja firma straci swoje znaczenie. Tysiące ludzi zostanie bez pracy. Wszystko dlatego, że jesteś zbyt uparty, by dostrzec to, co musisz zrobić.
– To moja firma. I moja sprawa – burknął Kosta.
Thanos wyprostował się w swoim krześle z kamiennym wyrazem twarzy.
– Sprzedałem ci Petó, ale nigdy nie przestałem uważać jej za swoją firmę. Włączyłeś ją do swoich interesów, więc zależy mi także na twojej firmie. Sprzedaj mi P & A, a ja zapewnię twojemu dziedzictwu bezpieczeństwo.
Kosta roześmiał się drwiąco.
– Myślisz, że powierzyłbym ci moją firmę?
– Dlaczego nie? – Thanos uśmiechał się z przymusem, ale Alice widziała, że wstrząsały nim fale gniewu.
– Bo jesteś synem swojego ojca, a ja nie pozwolę, by dziedzictwo mojej rodziny nurzało się w błocie.
Alice gwałtownie wciągnęła powietrze, wstrząśnięta.
– Wiem, że nie jesteś taki, jak on – dodał szybko Kosta. – Ale nosisz w sobie taki sam potencjał skandalu. Nie mogę otworzyć gazety, by nie oglądać twojej fotografii. Za dużo pijesz i imprezujesz, sypiasz z każdą kobietą, która się nawinie. Masz reputację księcia playboyów Europy, ale to nie oddaje w pełni twojego rozpasania.
Twarz Thanosa przypominała stalową maskę.
– Co mój styl życia ma tu do rzeczy? Myślisz, że wpłynie na moją zdolność do prowadzenia twojej firmy?
– Nikt nie jest w tym lepszy od ciebie – odparł Kosta. – Zawsze podziwiałem twoją głowę do interesów. Jeszcze jako chłopiec, zapatrzony w swego dziadka, miałeś więcej rozumu w małym palcu niż on i ja razem wzięci.
– Uczyłem się od najlepszych – przyznał Thanos zimno.
– Tak. Nicholas był jednym z najlepszych ludzi, jakich znałem. – Kosta pochylił się do przodu, opierając łokcie na stole. – Zawsze go szanowałem. I lubiłem. To, co zrobił twój ojciec…
Thanos zacisnął zęby.
– Z tym pogodziłem się już dawno temu.
– Naprawdę? – Twarz Kosty wyrażała niedowierzanie, ale nie ciągnął już tego tematu. Dopijał kawę. – Twój dziadek i ja należeliśmy do innej generacji. Ceniliśmy sobie rodzinę. Staroświecką moralność. Wzajemny szacunek. Uściśnięcie ręki miało taką samą wartość jak umowa. Świat jest teraz inny. Może i jestem reliktem i nie ma tu dla mnie miejsca – zmrużył oczy – ale nie pozwolę, by moja firma wpadła w ręce człowieka, który traktuje bycie kobieciarzem jak sport.
Thanos wytrzymał spojrzenie Kosty. Żaden z mężczyzn nie spuścił oczu i Alice nagle poczuła się jak intruz.
– Nikt nie będzie ciężej pracował dla P & A niż ja – odezwał się w końcu Thanos.
– Być może – przyznał Kosta. – Ale nie sprzedam ci jej.
Alice przymknęła na moment oczy, przejęta tym spotkaniem bardziej, niż mogło się jej wydawać.
– Nie przyjmę odmowy.
– Nie lubisz, by ktokolwiek ci odmawiał. To dlatego z takim sukcesem naprawiłeś szkody, jakie wyrządził twój ojciec. Ale to nie zmieni mojej decyzji. Nie sprzedam P & A człowiekowi takiemu, jak ty, Thanosie Stathakisie. Za żadne pieniądze. Nie sprzedam ci jej, dopóki nie dorośniesz.
Alice przeglądała właśnie stos swoich rachunków, obok niej leżała niedojedzona kanapka. Na karcie kredytowej zostało jej bardzo mało środków, nie wystarczyły na pokrycie kosztów ostatniego pobytu jej matki w szpitalu. Serce ścisnęło jej się na wspomnienie, jak matkę wieziono pospiesznie korytarzem szpitalnym, bo skrzep zagrażał jej życiu. Jane Smart oparła się jednak wszystkim przeciwnościom. Pozostawała w śpiączce, ale przeżyła.
Alice przeszła do kolejnego rachunku i ogarnęły ją mdłości. Za dużo było tego wszystkiego. Jak mogłaby kiedykolwiek to opłacić? Była tak pochłonięta swoimi finansami, że nie usłyszała, jak drzwi do gabinetu się otworzyły i nie zauważyła podchodzącego Thanosa, dopóki nie znalazł się praktycznie tuż nad nią. Zażenowana zakryła dłonią rachunki, nie do końca zasłaniając jaskrawoczerwone wezwanie do natychmiastowej zapłaty.
– Potrzebuje pan czegoś, proszę pana?
Nie poprawił oficjalnej formy, w jakiej się do niego zwróciła. Był głęboko zamyślony.
– Co myślisz o Koście Carinedesie?
Zaskoczył ją tym pytaniem. Odchyliła się na krześle, natychmiast zapominając o rachunkach i lunchu.
– W jakim sensie?
– Odniosłaś wrażenie, że mówił poważnie, podając powody, dla których nie sprzeda mi firmy?
Przygryzła w zamyśleniu dolną wargę.
– Nie widzę powodu, dla którego miałby kłamać – powiedziała w końcu.
– Nie, ja też nie widzę. Cena, jaką mu zaoferowałem, przewyższa wartość rynkową firmy. Jest głupcem, odrzucając ją.
– Może naprawdę nie chce jej sprzedawać?
– Wie, że musi to zrobić. – Przeciągnął ręką po włosach, jeszcze bardziej je targając. – Jest po prostu uparty.
Alice przytaknęła. Thanos miał reputację faceta uwodzącego kobiety na lewo i prawo. Rzadko widywano go bez dziewczyny u boku i zwykle nie była to ta sama dziewczyna. Non stop imprezował, ale jakie to miało znaczenie? Wszystko, czego się dotknął w sensie komercyjnym, zamieniało się w złoto. Z pewnością to było ważniejsze, jeśli chodziło o prowadzenie interesów?
– Może zmieni zdanie – powiedziała, podnosząc znowu na niego wzrok. Wyglądał przez okno z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nie wydaje mi się.
– Więc będziesz musiał je zmienić za niego – powiedziała cicho, wracając do swoich rachunków, nieświadoma tego, że podążył za nią wzrokiem.
Thanos uważnie przyglądał się swojej dobrze wyszkolonej asystentce. Była bezpośrednia i niewzruszona. W przeciwieństwie do większości kobiet, z którymi miał do czynienia, nie starała się mu schlebiać ani przypodobać. Zachowywała się tak, jakby ledwie zauważała, że był mężczyzną. Nieczęsto zdarzało mu się spotkać kobietę, która nie reagowałaby na niego w określony sposób, i to było fascynujące.
Była ładna, w nienarzucający się sposób, chociaż niewiele robiła dla swojej powierzchowności. Nosiła stary, workowaty kostium, skrywający wszelkie krągłości pod nadmiarem materiału. Włosy miała jedwabiste i bujne, długie, jak przypuszczał, chociaż trudno to było stwierdzić, bo nosiła je upięte w praktyczny kok nisko na karku. Wszystko w niej było praktyczne. Zwyczajne. Rzeczowe. Jego wzrok padł na jej ręce segregujące stos papierów, z czerwonym napisem ZALEGŁE na górze. I pomimo własnych problemów, urosła w nim ciekawość.
– Co robisz? – spytał.
Spojrzała na niego zaskoczona, jak gdyby myślała, że już sobie poszedł.
– Nadrabiam osobiste zaległości. To moja przerwa na lunch.
Spojrzał na zegarek.
– Ale jest już koniec dnia.
– Nie miałam czasu, by zrobić ją sobie wcześniej – powiedziała w popłochu, jak gdyby bała się reprymendy.
Niepotrzebnie. Chociaż pracowała tylko na zastępstwo, a on nie odwiedzał swojego nowojorskiego biura od ponad roku, Thanos wiedział, że Alice pracowała ciężej niż reszta personelu. Wychodziła z biura zwykle późnym wieczorem i często jako pierwsza pojawiała się na liście obecności. Pracowała wiele godzin dziennie i udawało jej się dopilnować wszystkiego w jego firmie i życiu osobistym tak, że działały niczym dobrze naoliwiona machina. Jeśli należało zatankować jego samolot, wysyłał mejla do Alice. Kiedy potrzebował dla kogoś prezentu – zwracał się do Alice. Gdy w jego apartamencie coś wymagało naprawy – dzwonił do Alice. Nadzorowała wszystkie aspekty jego życia, a jednak dzisiaj spotkali się po raz pierwszy. I nic o niej nie wiedział. Stathakis Corp zatrudniała trzydzieści tysięcy ludzi na całym świecie, więc jedna kobieta nie powinna tak go interesować. A jednak złapał się na tym, że opiera się na blacie jej biurka i spogląda z zainteresowaniem na jej rachunki.
Przetasowała je z zażenowaniem. Więc jedno o niej jednak wiedział. Słabo radziła sobie z finansami. Musiało tak być, bo nieźle zarabiała na tym stanowisku.
– Czy jest coś jeszcze, proszę pana? – spytała, nie patrząc na niego, ale wyczuł lekkie drżenie jej palców, kiedy odłożyła rachunki i ostentacyjnie sięgnęła po kanapkę.
Wyprostował się, marszcząc brwi.
– Nie. – Ruszył do drzwi.
– Jak długo spodziewa się pan zostać w Nowym Jorku?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Nie lubił pozostawać nigdzie zbyt długo. Przybył na Manhattan dzień wcześniej, sądząc, że załatwi swoje sprawy w ciągu dwudziestu czterech godzin. Teraz milczał, nie wiedząc, kiedy będzie mógł wyjechać z miasta.
– Nie mam pojęcia.
Milczała chwilę.
– A więc do zobaczenia jutro? – spytała w końcu.
Odwrócił się do niej, twarz miała bez wyrazu. Właściwie nie wiedział, czy zadała to pytanie z ciekawości, czy z obawy, ale jedno i drugie wywołało w nim absurdalną chęć śmiechu. Zamiast tego przytaknął jednak sztywno.
– Tak. Dobranoc, Alice.