Żona potrzebna od zaraz - ebook
Żona potrzebna od zaraz - ebook
Zach chce zamieścić w lokalnej gazecie ogłoszenie matrymonialne. Szuka żony, która jest świetną kucharką, lubi sprzątać i kocha dzieci. Lydia zgadza się opublikować anons jak najszybciej. Jest przekonana, że mnóstwo kobiet zapragnie zostać boginią domowego ogniska u boku tak atrakcyjnego ranczera. Zach jej się podoba, jednak nigdy nie zgodziłaby się być taką żoną, o jakiej on marzy. A Zach coraz częściej zastanawia się, dlaczego wciąż myśli o kobiecie, która jest bałaganiarą i jedyne, czego nie przypala, to woda na herbatę...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9779-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co chce pan zrobić?
Zach Dalton odchylił czarny stetson i nachylił się nieco do kobiety siedzącej za zagraconym biurkiem. Miała niebieskie oczy, którymi wpatrywała się w niego, zdezorientowana.
– Chcę zamieścić ogłoszenie w gazecie. A ściślej mówiąc w rubryce „szukam”. Czy „Rust Creek Falls Gazette” ma taką rubrykę?
– Niech pan posłucha, panie… Jak pan się nazywa? – zapytała, trzymając ołówek nad małym notesem.
– Dalton, proszę pani. Zach Dalton.
Jej nieumalowane usta ułożyły się w śliczne, idealne, „o”, ale Zach podziwiał ten widok tylko przez moment. Nie dopuści, by ta skołowana kobieta odwróciła jego uwagę od celu. Zach miał misję. Wiedział dokładnie, czego chce, i wiedział, jak to osiągnąć.
– Dalton? Jest pan krewnym któregoś z Daltonów w okolicy?
– Zgadza się. Wszyscy Daltonowie to moi krewni.
Zaczął dzwonić telefon na biurku i podczas gdy wpatrywała się w aparat z irytacją, z pokoju w głębi budynku dobiegł męski głos:
– Śpisz tam, Lydio? Odbierz ten telefon, do cholery!
– Przepraszam, zaraz się panem zajmę – zapewniła.
Kiedy podniosła słuchawkę, Zach odwrócił się i wyjrzał przez przykurzone okno na ulicę w centrum Rust Creek Falls w stanie Montana. Tego wrześniowego ranka słońce przygrzewało, pieszcząc żółknące liście na drzewach rosnących wzdłuż chodnika. Niespieszny, dwupasmowy ruch spowalniały dwie duże ciężarówki z bydłem. Zanim Zach zdążył pomyśleć o tragedii, która wydarzyła się na jego rodzinnym ranczu w Hardin, usłyszał zniecierpliwiony głos kobiety:
– Dzisiaj nie. Muszę kończyć, mamo. Mam klienta. Cześć.
Kiedy usłyszał odkładanie słuchawki, Zach odwrócił się i spojrzał na młodą kobietę, która chyba była w jego wieku i właśnie odgarniała z twarzy pasmo włosów. Miała na sobie luźny, zielony T-shirt z nazwą jakiegoś rockowego zespołu na wysokości krągłych piersi.
– Jeszcze raz przepraszam – powiedziała. – A teraz proszę wszystko powtórzyć, a ja postaram się, żeby pańskie ogłoszenie pojawiło się w następnym numerze.
Opuścił wzrok ku tabliczce z nazwiskiem, która tkwiła niepewnie na rogu zagraconego biurka.
– Lydia Grant. Asystentka kierownika – przeczytał głośno, a potem spojrzał na nią. – To pani?
– Tak jest. To jedna z wielu ról, jakie pełnię w gazecie. Robię tutaj wszystko. W tym naprawy hydrauliczne. Potrzebuje pan zainstalować kran?
– Potrzebuję żony.
– Myślałam, że wcześniej źle usłyszałam.
Ubawiony wyrazem zmieszania na jej twarzy, uśmiechnął się do niej lekko.
– Dobrze pani słyszała. Chcę zamieścić ogłoszenie, że szukam żony.
Bawiąc się ołówkiem, spojrzała na niego z jawną kpiną.
– O co chodzi? Nie może pan jej znaleźć w tradycyjny sposób?
Gdy tylko Zach postanowił dać ogłoszenie, spodziewał się takich reakcji. Tyle że nie od obcej osoby. I w dodatku kobiety.
– Czasem dobrze jest zerwać z tradycją. A mnie się spieszy.
– Rozumiem. Spieszy się panu. Proszę więc podać imię, adres mejlowy i numer telefonu, a ja pomogę panu przyspieszyć ten proces.
Zapisała podstawowe informacje, a potem zapytała:
– Jaka ma być treść? Pewnie ma pan jakieś wymagania wobec… panny młodej?
– Jasne. Mam kilka. Od czego chciałaby pani zacząć?
Spojrzała na niego i zaśmiała się, uznając tę rozmowę za absurdalną. Zach starał się nie zjeżyć. Prędzej czy później Lydia Grant oraz wszyscy mieszkańcy miasteczka przekonają się, że Zach bardzo poważnie traktował szukanie żony.
Położył kapelusz na kolanie i przejechał ręką po gęstych włosach.
– Ok. Zacznijmy od wieku. Chciałbym, żeby miała od dwudziestu dwu do dwudziestu pięciu lat.
– To trochę zawęża możliwości, prawda? – spytała, szybko notując informacje.
– Skoro mam dwadzieścia siedem lat, najlepsza byłaby dla mnie żona o parę lat młodsza.
– Nie podobają się panu starsze kobiety?
– Nigdy nie umawiałem się ze starszą kobietą.
Posłała mu zadziorny uśmiech.
– Przypuszczam, że są jak na pana gust zbyt śmiałe.
Powinien chyba przypomnieć tej kobiecie, że jego osobiste preferencje to nie jej sprawa. Ale była tak cholernie urocza i niebanalna, że nie chciał wyjść na prostaka.
– Coś w tym rodzaju – powiedział. – A jeśli chodzi o inne wymagania, to proszę napisać, że ma być świetną kucharką i gospodynią domową. Uwielbiam domowe ciasta i nienawidzę bałaganu.
– Czy umieścić także to ostatnie zdanie?
– O nie. To było do pani. W ramach wyjaśnienia – dodał.
Zerknęła na niego, a on dostrzegł jej kąciki ust bezczelnie uniesione w uśmiechu.
– Nie trzeba mi nic wyjaśniać, panie Dalton. Choć pewnie trzeba będzie kobietom, które odpowiedzą na ogłoszenie. Czy oczekuje pan jeszcze czegoś od… kandydatek?
Przez nią wszystko wydawało się wykalkulowane i mdłe. To nie tak, zapewnił samego siebie. Kiedy zacznie spotykać się z właściwą kobietą, nie zabraknie fajerwerków.
– Tak. Koniecznie musi uwielbiać dzieci.
– Dzieci – powtórzyła, notując. – Więc planuje pan mieć dzieci z kobietą, która spełni pańskie oczekiwania?
– Będzie moją żoną, więc jasne, że planuję mieć z nią dzieci. I dodam, że dużo. – Wskazał na jej notes. – Można dodać, że musi lubić psy i konie. Nie, proszę to zmienić. Musi _uwielbiać_ psy i konie. Jestem ranczerem. Nic by z tego nie wyszło, gdyby nie lubiła zwierząt.
– Psy i konie. Zapisane. – Uniosła ku niemu błyszczące oczy. – Coś jeszcze? A co z wyglądem? Ma znaczenie?
– Jestem elastyczny. O ile będzie wysoka i smukła, z długimi włosami, będę zadowolony.
– Powiem jedno, panie Dalton, pan wie, czego chce.
– Też tak uważam, proszę pani. Widzi pani, jestem człowiekiem czynu. Nie siedzę z założonymi rękami, kiedy liście opadają z drzew i trzeba brać się za przygotowania do zimy.
Uśmiechnęła się zadziornie i Zach zastanawiał się, jak by wyglądała, gdyby spróbowała się ogarnąć. W porannym świetle widać było, że jest bez makijażu i nie zrobiła nic, żeby ujarzmić niesforne włosy. Może zaspała i nie zdążyła nałożyć przed lustrem tych kolorowych rzeczy, dzięki którym kobiety wyglądały tak pociągająco. A może lubiła naturalny styl. A może miała męża, który wolał, żeby nosiła się swobodnie.
W każdym razie nie miało to żadnego znaczenia, bo Lydia Grant była całkiem nie w jego guście. Lubił dziewczęce typy, takie, które nosiły sukienki i koronki, były delikatne i kobiece. Ta natomiast wyglądała na taką, która chętnie pomogłaby mu przy budowaniu płotów i zaganianiu bydła.
Wyrwała zapisaną kartkę i położyła obok klawiatury komputera.
– Poproszę o chwilę, żeby to ogarnąć, podam koszt. Jak długo ogłoszenie ma się ukazywać? Tydzień? Dwa?
Wychylił się do przodu i ku jego zdziwieniu poczuł od niej lekki zapach perfum. Podobny do pewnego kwiatu. Nie znał jego nazwy, ale pamiętał, że rósł w ogrodzie jego matki.
– Tydzień to chyba za krótko. Niech ukazuje się tak długo, jak uznam za stosowne. To pewnie zwiększy koszt, ale opłaci się – dodał, mrugając do niej.
Już miała mu odpowiedzieć, kiedy znów odezwał się telefon. Tym razem obróciła się z krzesłem do otwartych drzwi prowadzących dalej w głąb budynku.
– Curtis, odbierz, dobrze? – prawie wrzasnęła. – Mam klienta!
Tyle w temacie interkomów, pomyślał Zach.
Obróciła się z krzesłem z powrotem do komputera. Po wprowadzeniu danych, drukarka na stole nieopodal wypluła kartkę papieru.
– No dobrze, panie Dalton. Pańskie ogłoszenie będzie ukazywać się w każdym numerze gazety. Powiem drukarzowi, żeby dał grubą ramkę dla przykucia uwagi. Koszt za trzy tygodnie – powiedziała, podsuwając mu papier przez biurko. – Jeśli pojawi się potrzeba dłuższego anonsowania, proszę wpaść do biura i powtórzymy procedurę. Czy to panu odpowiada?
Sięgnął po portfel do tylnej kieszeni dżinsów. Wyciągając kartę, powiedział:
– Brzmi świetnie.
Kiedy Lydia patrzyła, jak Zach Dalton wsuwa kartę z powrotem do portfela, nagle uzmysłowiła sobie, że nie poprosiła go o zdjęcie. Pstrykając palcami, zawołała:
– O rany, prawie zapomniałam! Czy przyniósł pan zdjęcie, żeby umieścić je w ogłoszeniu?
– Zdjęcie? Nie pomyślałem o tym. – Spochmurniał. – Myśli pani, że to konieczne?
Lydia z trudem powstrzymała śmiech. Czy facet mówił serio? Czy naprawdę nie miał świadomości, że wygląda jak marzenie?
– Proszę mi zaufać, panie Dalton. Kobieta musi wiedzieć, kogo bierze. Zdjęcie ukaże jej… pańskie zewnętrze. – Uśmiechnęła się perfidnie. – Od pana zależy, co zobaczy.
– Mam zdjęcie w prawie jazdy. Czy to wystarczy?
– Będzie wyglądać jak z policyjnej kartoteki. – Otworzyła szufladę w biurku i wyciągnęła cyfrowy aparat. – Jeśli nie zależy panu na pozie, mogę pstryknąć tutaj.
– Tutaj? Na krześle?
– Skupię się na twarzy. Tło nie ma większego znaczenia.
Kraciastą koszulę wcisnął głębiej w spodnie z tyłu, potem zacisnął bolo z tygrysim okiem. Przeczesał niedbale palcami włosy i powiedział:
– OK. Chyba jestem gotowy.
Przez chwilę studiowała jego mocne rysy twarzy, po czym pokręciła głową.
– Nie. Czegoś brakuje. Niech pan włoży kapelusz. Potencjalna żona musi wiedzieć, że chodzi o kowboja. Prawda?
– O tak. Nie ma mowy, żebym zmienił zawód. Dla żadnej kobiety.
Lydia podniosła aparat i stłumiła tęskne westchnienie, ustawiając ostrość na jego przystojnej twarzy.
– Nieźle. Ale przydałby się uśmiech. Nie chciałby pan wyglądać na ponuraka.
Rozchylił usta w olśniewającym uśmiechu i Lydia natychmiast utrwaliła obraz.
– Tyle w kwestii zdjęcia. Jest jeszcze jeden szczegół – oznajmiła. – Czy w ogłoszeniu ma być pańskie nazwisko? I jak te kandydatki na żony mają się kontaktować? Przez telefon? E–mail? Zwykłą pocztą?
– Nie pomyślałem o tym – przyznał. – Nie mam komputera – chyba że liczyć mój smartfon. Ale wolałbym zachować adres mailowy w sekrecie. I chyba nie chcę odbierać telefonu od nieznanej kobiety. To trochę niezręczne.
– Tak. Niezręczne to dobre słowo – zgodziła się.
– Jeśli chodzi o analogową pocztę, ze skrzynki korzysta cała rodzina, w tym ojciec. To trochę… krępujące. Czy jest możliwe, żeby korespondencją zajęło się biuro gazety? Chętnie zapłacę za dodatkową usługę.
– Dla mnie OK, ale nie wiem, co na to mój szef. Proszę poczekać, dowiem się.
– Świetnie. Proszę wstawić się za mną, dobrze?
Z uśmiechem uniosła pięść.
– Zrobię, co w mojej mocy.
Kilka lat temu, kiedy Rust Creek Falls nawiedziła powódź, Curtis Randall był młodym reporterem z wielkomiejskiej gazety. Jak wielu innych ludzi mediów przyjechał do miasteczka, żeby relacjonować tragedię. Z niejasnych dla Lydii powodów kręcił się po okolicy nieco dłużej, aż trafił na stanowisko redaktora naczelnego miejscowej gazety.
W owym czasie biuro przeznaczone dla szefa przypominało skarbiec ciułacza. Pokój był zawalony papierami i książkami, archaicznymi komputerami, monitorami i klawiaturami, wszystkim tym, co zostało odłożone na półki lata temu. Po wyniesieniu tego Curtis uczynił z pokoju sterylne miejsce kojarzące się Lydii ze szpitalną salą, a nie gabinetem szefa.
Jeśli chodzi o samego Curtisa, to z pewnością byłby uroczy, gdyby zrezygnował z rozpinanych swetrów oraz okularów w czarnej oprawce i nieco zmierzwił płowe włosy. Pomimo jego nietrafionych modowych wyborów łatwo się z nim pracowało, a to było dla Lydii najważniejsze.
Stukając we framugę otwartych drzwi, zapytała:
– Masz chwilę, Curtis?
Spojrzał na nią spode łba znad najnowszego wydania gazety. Bez wątpienia czytał felieton, który sam z mozołem napisał.
– Jasne, co tam?
– W biurze jest mężczyzna, który zamieszcza ogłoszenie, że szuka żony. Chciałby, żeby zainteresowane kontaktowały się z nim za pośrednictwem gazety. Mówi, że chętnie dopłaci za fatygę.
– Nietypowa prośba.
– Mocno nietypowa, wręcz dziwna. Ale trzeba zarabiać.
– Prawda – zgodził się. – To może być bardziej kłopotliwe niż rentowne. Miejscowy? Znamy go?
– Z rodziny Daltonów. Nigdy wcześniej go nie spotkałam, wydaje się nowy w mieście. Mam jednak przeczucie, że dzięki niemu gazeta przyciągnie sporo uwagi. A przydałaby się nam darmowa reklama.
– Dlaczego myślisz, że przyciągnie więcej czytelników?
Choćby dlatego, że samo spojrzenie na tego faceta mogło przyprawić kobietę o zawał serca. Kiedy okoliczne singielki dowiedzą się, że szuka narzeczonej, rozpęta się piekło, pomyślała Lydia.
Do Curtisa odezwała się najbardziej nonszalanckim tonem, na jaki ją było stać:
– To nieźle wyglądający ranczer. Tutejsze kobiety szaleją za takimi.
– Obudziłaś się w ogóle, Lydio? To jest Rust Creek Falls, Montana. Pełno takich po obu stronach ulicy. Jeśli jesteś gotowa zająć się obsługą odpowiedzi, proszę bardzo.
Chciała zatańczyć z radości, lecz rozsądek ostrzegał, że zapewne funduje sobie spory kłopot. O Zachu Daltonie wiedziała tylko tyle, że miał uśmiech, który stopiłby zaspę śnieżną, a ona z pewnością nie była kobietą, jakiej szukał.
Wysoka i smukła? Gdyby się wyprostowała, można by ją uznać za średniego wzrostu. Ciało miała bardziej krągłe niż smukłe. A co do długich, prostych włosów… Miałaby takie, gdyby godzinami przypiekała loki prostownicą.
Nie, Zach Dalton nigdy nie spojrzałby na nią jak na potencjalną żonę. Ale mógłby ją polubić jako przyjaciółkę. A ponieważ była kobietą, która znała swoje ograniczenia, przyjaźń z nim zupełnie by jej wystarczyła.
– Dzięki, Curtis. Pójdę mu powiedzieć i zajmę się wszystkim. Nie pożałujesz decyzji.
Prychnął, sięgając po kubek z kawą.
– Ja nie, ale ty tak.
Zach Dalton wciąż siedział na plastikowym krześle, tak jak go zostawiła.
Jeszcze zanim przekazała mu decyzję Curtisa, uśmiechnął się do niej i Lydia dziwiła się w duchu, dlaczego jeszcze żadna go nie złowiła. I co, u licha, popchnęło go do tego, by ogłaszać w gazecie, że poszukuje żony? Było to pozbawione sensu, jednakże życie uczuciowe Zacha Daltona nie było jej sprawą.
– Dobra wiadomość, panie Dalton, Curtis zgadza się na pańską sugestię. Więc napiszę w ogłoszeniu, żeby odpowiedzi nadsyłać do gazety.
– To dobra wiadomość. Dziękuję. I proszę mówić mi Zach. Pewnie jeszcze nie raz się zobaczymy.
– Jasne, Zach. A ty mów mi Lydia.
Podał jej rękę. Skórę miał twardą, a uścisk jego dłoni mówił, że nie robi niczego połowicznie. Żaden mięczak czy malowany kowboj, pomyślała.
Puścił jej dłoń i usiadł z powrotem na krześle.
– Dobrze, Lydio. Miło cię poznać. Mieszkasz w Rust Creek Falls?
– Tak. Spędziłam tutaj całe dwadzieścia osiem lat. Z wyjątkiem czasu, kiedy studiowałam w Butte.
– Przeprowadziłem się tu w lipcu. Z tatą i braćmi. Teraz mieszkamy w szóstkę ze stryjkiem Charlesem i ciocią Ritą na ich ranczu, w Circle D, dopóki nie znajdziemy własnego miejsca. W ciągu paru miesięcy odświeżyłem znajomości ze wszystkimi krewnymi w okolicy. I poznaję nowych ludzi w mieście. Widzisz? Dzisiaj poznałem ciebie – dodał z uśmiechem.
– Większość mieszkańców miasteczka to przyjazne osoby. Więc co pana tutaj sprowadza, panie Dalton? Pańscy krewni powiedzieli panu, że jest tu dużo kobiet chętnych do zamążpójścia? – Szeroki uśmiech rozpromienił mu twarz i serce Lydii zabiło szybciej. Tego rodzaju męski wdzięk przyprawiał kobiety o zawrót głowy. Gdy tylko facet ogłosi, że poszukuje narzeczonej, z pewnością nastąpi fala omdleń. Czy nie miał o tym pojęcia? Czy jeszcze nie odkrył, że wystarczy mu skinąć palcem, żeby opadł go tłum kobiet? Nie potrzebował reklamy w gazecie, ale sprzedaż ogłoszeń należała do obowiązków Lydii, więc takie opinie powinna zachować dla siebie.
– Owszem – powiedział z błyskiem w oku. – Mówiono mi, że pełno tu pięknych kobiet szukających mężów. I że ludzie przybywają tutaj z czterech stron świata w poszukiwaniu prawdziwej miłości. Z tego, co słyszałem, w ciągu ostatnich kilku lat odbyło się tu mnóstwo ślubów.
Lydia zaśmiała się.
– To prawda, ale większość ludzi przypisuje ten urodzaj ślubów i dzieci Homerowi Gilmore'owi, który przyprawił poncz bimbrem. Po wypiciu trunku każdy w mieście wydawał się świetną partią. Urodziło się tyle dzieci, że trzeba było ściągać więcej lekarzy do przeciążonego oddziału położniczego.
– Wolę nie polegać na przyprawionym ponczu – zaśmiał się. – Według mnie coś tutaj sprawia, że ludzie otwierają serca. Jestem przekonany, że znajdę odpowiednią kobietę.
Taką, która robi pyszne ciasta i utrzymuje dom w czystości, wychowując przy tym gromadkę dzieci. A także zawsze trzyma pod ręką rozgrzaną prostownicę. Czy ten facet był z tego świata?
Lydia pomyślała, że na pewno wyglądał realnie. Był uosobieniem marzenia o współczesnym kowboju. Jednak jego oczekiwań co do żony nie mogła i nie chciała spełniać. Ciasta Lydii pochodziły z piekarni, a brudne naczynia w zlewie nie budziły w niej żadnego poczucia winy. Ale wody na herbatę nigdy nie przypaliła. Jeśli kiedyś byłaby na tyle szalona, żeby związać się z facetem, będzie musiał ją zaakceptować.
Obdarzyła go najweselszym uśmiechem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać. Nawet jeśli zabrał się za szukanie żony w niewłaściwy sposób, nadal go lubiła i dobrze mu życzyła.
– Na pewno ją znajdziesz. A po jutrzejszym wydaniu gazety może spotkasz ją wcześniej, niż myślisz.
– Dziękuję, Lydio. Doceniam twoją pomoc.
– Nie ma za co. I jestem pewna, że będziemy się często widywać – powiedziała i szybko dodała: – Kiedy będziesz wpadać po korespondencję.
– Miejmy nadzieję, że jakąś dostanę – powiedział, mrugając do niej. – Do widzenia, Lydio. I jeszcze raz dziękuję.
Lydia obserwowała go, gdy szedł do rogu skrzyżowania, gdzie musiał poczekać na zmianę światła. Kiedy przebiegł przez ruchliwą ulicę i zniknął, wydała z siebie długie westchnienie, po czym zaklęła pod nosem.
Jak mogła tak zgłupieć? Matka często ostrzegała ją, że małżeństwo nie jest warte zachodu. Przez całe lata Lydia patrzyła, jak matka pracowała na dwa etaty, żeby je utrzymać. Bezpieczeństwo finansowe nie może zależeć od mężczyzny, nie ma też co liczyć na dozgonną miłość. Musiała przestać marzyć o Zachu Daltonie i cieszyć się, że nie jest w jego typie. Dzięki temu uniknie złamanego serca.