Żona szejka - ebook
Żona szejka - ebook
Szejk Zayed al bin Nur musi się jak najszybciej ożenić z księżniczką, z którą jest zaręczony od dwudziestu lat. Jej ojciec odwleka ślub, a Zayed tylko dzięki temu małżeństwu może odzyskać władzę w swoim kraju. Zdesperowany, decyduje się porwać księżniczkę i wziąć z nią ślub. Prawie udaje mu się zrealizować ten plan. Przez pomyłkę porywa z pałacu i poślubia nie księżniczkę, lecz guwernantkę, Olivię Taylor…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4497-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszedł do środka przez okno. Olivia zerknęła na niego znad składanego koca, za bardzo zaskoczona, żeby się przestraszyć. Przynajmniej w pierwszej chwili. Luźne czarne ubranie skrywało wysoką, masywną sylwetkę. Włosy zasłaniał turban, ale stalowoszare oczy lśniły determinacją. Chciała krzyknąć, lecz błyskawicznie zasłonił jej usta dłonią.
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział po arabsku, tonem zaskakująco grzecznym.
Zrozumiała go z pewnym trudem, bo liznęła tylko trochę arabskiego, pracując w Amari, gdzie z trzema najmłodszymi księżniczkami porozumiewała się wyłącznie po angielsku. Tymczasem przybysz mówił dalej, więc wysiliła się, żeby go zrozumieć.
– Rób, co mówię, a nic ci nie będzie. Przysięgam.
Olivia stała sztywno, skupiona na tym delikatnym nacisku, a zapach jego dłoni drażnił jej nozdrza. Pachniał koniem, piaskiem, potem i piżmem, ale, o dziwo, wrażenie nie było nieprzyjemne. Ogarnęło ją dziwne odrętwienie i nie potrafiła się skupić na żadnej konkretnej myśli. Nie była w stanie myśleć, mogła tylko oddychać, jakby to wszystko działo się pod wodą albo w zwolnionym tempie, jednak nabrało przyspieszenia, kiedy mężczyzna pociągnął ją do okna. Jakoś się tam znalazła, na drżących nogach, rozdygotana, wstrząśnięta i przerażona.
Halina była w pokoju obok, za ledwie przymkniętymi drzwiami. Olivia słyszała, jak przyjaciółka nuci pod nosem. Więc jak to wszystko było możliwe? Dosłownie przed chwilą weszła do jej sypialni, żeby odwiesić do szafy wieczorową suknię i trochę posprzątać. Halina niedawno wróciła z przedłużonego obiadu u rodziców, podczas którego dyskutowali o jej przyszłości. I o jej narzeczonym. Olivia wiedziała, że Halina nie chce wychodzić za mąż, a już na pewno nie za zbuntowanego księcia, którego w ogóle nie znała.
– On funkcjonuje praktycznie poza prawem – westchnęła, rzucając się na sofę w salonie. – Jak jakiś kryminalista.
– Podobno studiował w Cambridge – zauważyła Olivia, przyzwyczajona do teatralnych gestów przyjaciółki, a Halina przewróciła oczami.
– Przez dziesięć lat mieszkał na pustyni. Musiał chyba kompletnie zdziczeć, wątpię nawet, czy mówi po angielsku.
– Jeżeli był w Cambridge, z pewnością mówi. Zresztą twoi rodzice nie chcą, żebyś go poślubiła, dopóki nie zostanie mu przywrócony tytuł i znów nie zamieszka w pałacu – przypomniała jej Olivia.
Przez cztery lata była guwernantką trzech młodszych sióstr Haliny, więc dobrze się orientowała w rodzinnych planach i nadziejach. Halina była zaręczona z księciem Zayedem al bin Nurem od dziesiątego roku życia, ale przed dekadą jego rodzina została obalona przez ministra rządu, Fakhira Maloufa, i książę Zayed, który właśnie ukończył studia, był zmuszony schronić się na pustyni i walczyć o odzyskanie władzy. Pomiędzy wojskiem Maloufa a rebeliantami Zayeda rozpętała się wojna domowa, która to przygasała, to wybuchała z nową siłą. Ojciec Haliny nalegał, by honorować zaręczyny, ale dopiero po odzyskaniu przez Zayeda tronu, a niestety nie było wiadomo, kiedy to nastąpi.
Z pewnością jednak ten mężczyzna nie mógł mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Dlaczego więc pojawił się tutaj? Czego chciał?
Podprowadził ją do okna, wciąż dłonią kneblując usta. Czuła na języku słony smak. Jego oddech łaskotał ją w ucho, przyprawiając o dreszcz.
– Nie bój się.
O dziwo, wierzyła mu. Próbował ją uprowadzić, a nie przestraszyć. Uświadomiwszy to sobie, spróbowała mu się wyrwać.
– Nie rób tego – powiedział spokojnie, ale z cieniem groźby w głosie i zacieśnił uścisk na jej ramieniu.
Trzymał ją mocno, choć zaskakująco delikatnie, i zdała sobie sprawę, że jeśli nie ucieknie teraz, kolejnej okazji może nie być. Czuła pustkę w głowie, nie miała pojęcia, czego ten obcy od niej chce i co zamierza.
– Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy – rzucił z lekkim zniecierpliwieniem. – To dla dobra nas obojga.
Bez sensu. Co w tym dobrego, że zostanie porwana? I jakim cudem zdołał wejść przez okno do sypialni Haliny?
Pałac królewski w pustynnym królestwie Abkar był oddalony od stolicy i strzeżony wysokim kamiennym murem, patrolowanym przez psy i żołnierzy. Hassan Amari nie ryzykował, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo ukochanej rodziny. A jednak ten dziwny, ciemny, silny mężczyzna wdarł się tutaj i zdawał całkowicie panować nad sytuacją. Coś poszło nie tak, ale Olivia nie potrafiła odgadnąć co i dlaczego.
Napastnik odwrócił ją twarzą do siebie. Miał zaskakująco długie i gęste rzęsy, a oczy nie szare, jak początkowo sądziła, ale zielone. Policzki, nos i wargi sprawiały wrażenie wyrzeźbionych, co jeszcze potęgowało wrażenie mrocznej determinacji i nieugiętości.
Owinął ją liną w talii, wystawił za okno i opuścił w dół, w ciemność pustyni. Zbyt przestraszona, by krzyknąć, wylądowała w ramionach innego mężczyzny, który postawił ją na ziemi i pospiesznie zakneblował usta chustą. Mężczyzna, który wdarł się do sypialni Haliny, zszedł po ścianie pałacu, bezszelestnie i zgrabnie jak wielki kot. Na widok knebla na ustach dziewczyny zmarszczył brwi.
– Przepraszam – powiedział cicho jego towarzysz. – Bałem się, że zacznie krzyczeć.
Mężczyzna kiwnął głową, a Olivia zatonęła w niewesołych myślach.
O co tu chodzi? Dlaczego ją porwali?
Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę kilku koni przywiązanych pod ścianą pałacu. Konie? Jak mieliby się na nich wydostać z pałacu? Jedyna droga prowadziła przez frontową bramę, wysoką, najeżoną żelaznymi kolcami i strzeżoną przez straż sułtana Hassana.
Mężczyzna podsadził ją na konia i Olivia rozpłaszczyła się na nim nieelegancko. W przeciwieństwie do Haliny i jej sióstr, urodzonych praktycznie na końskim grzbiecie, nigdy nie jeździła konno.
Jej towarzysz, niemal rozbawiony jej nieudolnością, usiadł za nią i objął ramieniem, stabilizując w ten sposób jej pozycję. Od bioder w dół obejmował ją udami, a na plecach czuła bicie jego serca. Jego ciepło przenikało ją na wskroś, a zapach drażnił nozdrza. Nigdy wcześniej nie była tak blisko mężczyzny.
Ku jej zdumieniu przejechali pałacową bramę przez nikogo nie zatrzymywani, a w zasięgu wzroku nie było śladu żołnierza. Zaraz potem mężczyzna wyjął jej z ust knebel.
– Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem cię traktować tak brutalnie.
To wszystko nie miało sensu, ale na razie nie mogła o nic pytać, bo gnany silnym wiatrem piasek wdzierał się do oczu i ust. Mężczyzna zwolnił konia i obwiązał jej twarz szalem.
Opierała się plecami o twardą ścianę jego piersi, a w mocnym uścisku czuła się prawie bezpieczna. Nieznajomy dał sygnał koniowi i pomknęli jak wicher przez pustynne piaski.
Godziny mijały, a oni wciąż jechali i choć mężczyzna cały czas ją podtrzymywał, zaczęła odczuwać zmęczenie. Wysoko w górze księżyc świecił nieziemskim blaskiem, miliardy gwiazd rzucały na piasek srebrzyste cienie, a jedynym słyszalnym dźwiękiem były uderzenia końskich kopyt o ziemię.
W końcu zapadła w niespokojną drzemkę, z głową opartą na piersi swojego opiekuna, bo choć, zważywszy na okoliczności, wydawało się to nieprawdopodobne, monotonny ruch zwyczajnie ją uśpił.
Obudziła się, kiedy zwolnili i nacisk ręki mężczyzny lekko zelżał. Zamrugała niepewnie, bo z ciemności wyłoniły się światełka. Słyszała też stłumione głosy, choć nie rozumiała słów. To, co wcześniej do niej mówił, rozumiała z trudem, zresztą nie była pewna, czy czegoś nie przekręciła.
Koń zwolnił i stanął, jej opiekun zeskoczył z niego i odwrócił się do niej, więc zerknęła na niego lękliwie. Najwyraźniej przybyli do punktu przeznaczenia i nie miała pojęcia, co będzie dalej. Co się z nią stanie? Obiecał, że jej nie skrzywdzi, ale na jakiej podstawie miałaby mu wierzyć?
– Zsiądź – powiedział spokojnie tonem, który przypominał ten, jakim sułtan Hassan przemawiał do przestraszonych klaczy. – Nikt cię tu nie skrzywdzi. Masz moje słowo.
– Dlaczego? – spytała spierzchniętymi od wiatru i piasku wargami. – Dlaczego mnie porwałeś?
– Żeby stało się zadość sprawiedliwości – odparł z powagą.
Podał jej obie ręce i pomógł zsiąść z konia.
– Odśwież się, napij i zjedz – powiedział. – Potem porozmawiamy.
Kiedy stanęła na ziemi, nogi się pod nią ugięły. Nienawidziła własnej słabości, ale nigdy wcześniej nie jechała konno, a przez większość czasu galopowali. Nic dziwnego, że bolały ją mięśnie i najchętniej usiadłaby tam, gdzie stała. Mężczyzna podtrzymał ją troskliwie i zaklął pod nosem.
– Myślałem, że jeździsz konno.
– Dlaczego? Nigdy nie jeździłam.
– Widocznie się pomyliłem. – Odwrócił się, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Suma ci we wszystkim pomoże.
Zayed al bin Nur wszedł do swojego namiotu, przepełniony uczuciem tryumfu. Dokonał tego. Naprawdę porwał księżniczkę Halinę Amari z niedostępnego pałacu królewskiego. Pozostało tylko przypieczętować umowę i wziąć z nią ślub. Na myśl o furii przyszłego teścia uśmiechnął się posępnie. Jego czyn niósł ze sobą ogromne, choć starannie skalkulowane ryzyko, ale Zayed potrzebował wsparcia sąsiedniego królestwa Abkar w walce z Fakhirem Maloufem, który odebrał mu tron i zamordował rodzinę.
Targnęła nim zastarzała złość, utrwalona upływem czasu. Pospiesznie wszedł do namiotu, gdzie powitał go doradca i przyjaciel, Jahmal.
– Książę?
– Czy poczyniono przygotowania?
– Tak jest.
Zayed zdjął szatę podróżną i turban. Przegarnął palcami włosy, by usunąć z nich piasek.
– Dziękuję ci. Dałem mojej narzeczonej pół godziny na odpoczynek i odświeżenie, potem przystąpimy do ceremonii.
Przez twarz Jahmala przemknął wyraz niepokoju, ale kiwnął głową.
– Tak, książę.
Zayed wiedział, że jego najbliżsi doradcy byli przeciwni tak ryzykownym działaniom. Obawiali się gniewu Hassana i wywołania kolejnej, jeszcze bardziej wyniszczającej wojny z sąsiadem, którego dotąd uważali za sojusznika. Ale przecież nie podzielali silnych uczuć, jakie kierowały ich władcą. Nie pamiętali strasznych krzyków brata i ojca płonących żywcem w wysadzonym w powietrze helikopterze. Nie widzieli w snach twarzy wstrząśniętej matki, umierającej w ramionach syna. Nie budzili się z gardłem ściśniętym lękiem i nie musieli się zmuszać, by sprostać wyzwaniom nowego dnia walki o to, co zawsze powinno należeć do nich.
Dlatego nie mogli go zrozumieć. Nikt nie mógł. Wojna domowa będzie trwała bez końca, dopóki Zayed nie zadziała w sposób ostateczny. Działania Macloufa cofną rozwój kraju o dekady, a ludzie ucierpią jeszcze bardziej. Musiał coś zrobić, a porwanie wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem.
Bywały większe problemy niż pospieszny ślub. On chciał tylko dotrzymać dawno złożonej przysięgi, a Halina wkrótce się z tym pogodzi. Ściągnął zakurzoną odzież i zaczął się szykować na spotkanie z narzeczoną.
Pół godziny później, wykąpany i ogolony, wszedł do namiotu, gdzie miała czekać Halina. Kiedy oczy przywykły do migotliwego światła świec, zobaczył ją siedzącą na jedwabnej poduszce plecami do wejścia, drobną i smukłą, z kaskadą ciemnych włosów spadających na plecy. Miała na sobie luźną ciemnoniebieską szatę, haftowaną srebrną nitką. Wciąż pamiętał, jak trzymał ją w ramionach, i niespodziewanie poczuł przypływ tęsknoty i pragnienia. To małżeństwo miało być kwestią polityki, niczym więcej, ale już od bardzo dawna nie był z kobietą…
Poła namiotu opadła z szelestem i Olivia zerwała się gwałtownie. Miała niezwykłe, teraz szeroko otwarte oczy, ciemnoniebieskie, okolone gęstymi ciemnymi rzęsami. Zaskoczyły go swoją urodą.
Oczywiście nigdy nie widział porządnego zdjęcia swojej narzeczonej, zaledwie kilka mglistych fotek zrobionych z daleka. Zaręczono ich, kiedy on miał dwadzieścia, a ona dziesięć lat, przez pełnomocnika, więc nigdy się nie spotkali. To może nie był najszczęśliwszy moment na prezentację, ale nie miał innego wyjścia.
– Mam nadzieję, że odpoczęłaś? – zapytał.
– Tak… – odpowiedziała po chwili zawahania, kiedy przebiegła wzrokiem po jego twarzy, jakby szukając tam odpowiedzi.
Głos miała miły, trochę tęskny. To mu się podobało, podobnie jak jej oczy i włosy, a podczas wspólnej jazdy konno zauważył, że jest drobna i zgrabna. Za to wszystko mógł być wdzięczny, bo nie spodziewał się tak wiele. Plotki głosiły, że Halina ma skłonność do melodramatyzowania i jest trochę zepsuta. Siedząca przed nim kobieta wcale na taką nie wyglądała.
– Ale… – zająknęła się niepewnie – nie rozumiem, dlaczego…
Poła namiotu zaszeleściła i Zayed napotkał pytające spojrzenie imama, który miał prowadzić ceremonię. Wolałby cywilnego urzędnika, ale Malouf nie uznałby małżeństwa zawartego przez notariusza, a to byłoby ostanie, czego w tej sytuacji potrzebował.
– Jesteśmy gotowi – poinformował imama.
Olivia przenosiła wzrok z jednego na drugiego.
– O co tu chodzi?
– Po prostu powiedz „tak” – pouczył ją krótko. Nie miał czasu na pytania, obawy czy protesty. Porozmawiają po złożeniu przysięgi i skonsumowaniu małżeństwa. Nie wcześniej.
Oczy Haliny pociemniały jeszcze bardziej, różowe wargi rozchyliły się, nie wydając dźwięku.
– Tak? – powtórzyła, znów szukając odpowiedzi w jego twarzy.
Czy nie rozumiała, dlaczego się tu znalazła? Cóż, wkrótce zrozumie. W tej chwili nie mógł sobie pozwolić na wyjaśnianie, dlaczego konieczny jest pośpiech. Jego obóz był dobrze ukryty, ale Hassan mógł wysłać swoich ludzi na poszukiwanie córki, a on musiał ją poślubić, zanim do tego dojdzie.
Wyczuwając jego zniecierpliwienie, imam wysunął się naprzód i rozpoczął ceremonię.
Zayed ujął dziewczynę za ramię. Sprawiała wrażenie oszołomionej, ale miał nadzieję, że szybko się z tego otrząśnie. W końcu wiedziała przecież, że byli zaręczeni. Jego działanie było może niekonwencjonalne, ale rezultat byłby taki sam, gdyby wzięli ślub z największą pompą.
Kiedy nadeszła pora Haliny na potwierdzenie słów przysięgi, w namiocie zapadła cisza.
– Powiedz „tak” – syknął Zayed, a ona spojrzała na niego pytająco, wciąż trochę niepewna.
– Tak – powiedziała w końcu po kilku sekundach milczenia.
To powtórzyło się jeszcze dwukrotnie i za każdym razem musiał ją ponaglać.
Za każdym razem, kiedy wymawiała „tak” – naaan, jej głos brzmiał powątpiewająco.
Następnie imam zwrócił się do niego i Zayed szybko wyrzucił z siebie trzy razy „tak”.
Potem imam ukłonił się i cofnął o krok, a Zayed uśmiechnął się z satysfakcją. Więc jednak dopiął swego. Byli małżeństwem.
– Zostawię cię teraz – zwrócił się do Haliny, która zamrugała niepewnie.
– Zostawisz?
– Tylko na chwilę. Żebyś się mogła przygotować.
Zawahał się, ale postanowił niczego nie wyjaśniać. Nie teraz, kiedy mógł go usłyszeć imam, a Halina ciągle wydawała się oszołomiona. Później, kiedy będą mogli swobodnie pomówić przy jedzeniu i winie, wyjaśni jej więcej. Dzisiejszej nocy, równie istotne jak ceremonia ślubna, było skonsumowanie małżeństwa.