Żona za milion - ebook
Żona za milion - ebook
Athena Howard, w białej sukni, gotowa do złożenia przysięgi, odkrywa zdradę narzeczonego. Choć ich ślub miał być wydarzeniem roku w kręgach angielskiej arystokracji, Athena w ostatniej chwili ucieka, wymykając się przez okno. Wpada wprost w ramiona Luki De Rossiego. Czy to zbieg okoliczności, czy przeznaczenie? Luca musi się ożenić w ciągu dwóch tygodni, by nie stracić prawa do spadku. Postanawia wykorzystać okazję, która „spadła mu z nieba”, i proponuje Athenie układ. Nie pomyślał tylko, że papierowe małżeństwo z tą piękną kobietą nie będzie proste…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2843-5 |
Rozmiar pliku: | 718 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Myślałam właśnie…
– Naprawdę? – Luca De Rossi nie potrafił ukryć sceptycyzmu w głosie, gdy zerknął na blondynkę leżącą w łóżku obok niego. Giselle Mercie była pomysłową kochanką i przepiękną kobietą, ale wątpił, by francuska modelka o błękitnych oczach i z zamiłowaniem do drogiej biżuterii miała mu właśnie oznajmić, że odkryła lekarstwo na raka albo sposób na osiągnięcie pokoju na świecie.
Jego wątpliwości potwierdziły się, gdy uniosła lewą dłoń, tak że ogromny diament na jej środkowym palcu rozjarzył się w świetle promieni wczesnego poranka wlewających się do penthouse’u.
– Tak. Nie chcę, żebyśmy się pobierali w urzędzie. Wolę, żeby ślub odbył się w kościele albo może nawet w katedrze. – Giselle zerknęła w kierunku okna na eleganckie iglice mediolańskiej Duomo. – I chcę wystąpić w sukni ślubnej. Pomyśl, jaka to będzie fantastyczna reklama dla De Rossi Designs – dodała, gdy Luca się skrzywił. – Prasa będzie się zabijać o zdjęcia sukni zaprojektowanej przez prezesa DRD dla narzeczonej.
– Nie będzie żadnych medialnych relacji ze ślubu – rzucił Luca stanowczo. – Chyba zapominasz, że nasze małżeństwo to tylko tymczasowy układ. Potrwa rok, nie dłużej. Potem się rozwiedziemy, a ty otrzymasz milion funtów, tak jak uzgodniliśmy.
Giselle odrzuciła kołdrę, odsłaniając nagie, opalone na złoto ciało, i przerzuciła gibkie udo przez jego biodro.
– Może jednak dojdziesz do wniosku, że chcesz, by trwało dłużej – wymruczała. – Wczorajsza noc była cudowna, chéri. Mam wrażenie, że łączy nas coś wyjątkowego…
Luca zaklął pod nosem i usiadł na brzegu łóżka. To prawda, seks poprzedniego wieczora był dobry, choć mało porywający, jak seks z każdą z jego kochanek. Dla niego jednak nic nie znaczył. Tak jak zawsze.
Nie wiedział, dlaczego Giselle na siłę dopatruje się w ich relacji czegoś wyjątkowego. Zawarli układ, który odpowiadał im obojgu. Próby zmiany jego zasad budziły w nim irytację, której nie potrafił ukryć.
Przeszedł przez pokój i zapatrzył się markotnie na widok za oknem, podczas gdy Giselle omiotła pożądliwym wzrokiem jego nagie pośladki i muskularne uda. W blasku słońca grube czarne włosy Luki, które skręcały się na karku, błyszczały niczym wypolerowany gagat. Szerokie ramiona miał opalone na ciemny brąz, podobnie jak resztę ciała, łącznie z pośladkami. Giselle zastanawiała się przelotnie, czy nie opala się przypadkiem na golasa.
Nigdy wcześniej nie trafił jej się kochanek tak sprawny i wytrawny jak Luca De Rossi. Nic dziwnego, że tabloidy nazywały go „włoskim ogierem”. Słynął w równej mierze z romansów z niezliczonymi celebrytkami, które ubierał na czerwony dywan, co z niekwestionowanego talentu do projektowania strojów podkreślających atuty kobiet, niezależnie od ich sylwetki. A teraz, nieprzyzwoicie seksowny i obrzydliwie bogaty, pilnie potrzebował żony, żeby zachować Villę De Rossi, wspaniałą siedzibę rodową na brzegu jeziora Como. Miało to coś wspólnego z warunkami ostatniej woli jego babki. Jeśli Luca nie ożeni się przed skończeniem trzydziestego piątego roku życia, willa, która była w posiadaniu rodziny De Rossi od trzystu lat, miała zostać sprzedana.
Giselle nie rozumiała szczegółów, ale też jej one nie obchodziły. Liczyło się to, że to jej Luca się oświadczył. Umowa uwzględniała astronomiczną odprawę, a także mnóstwo innych dodatkowych korzyści – na przykład pierścionek z diamentem, który miała, zgodnie z obietnicą Luki, zachować, gdy już każde z nich pójdzie swoją drogą.
Tylko że Giselle wcale nie zamierzała nią podążyć. Miała świadomość, że choć milion funtów to więcej, niż kiedykolwiek zarobi na modelingu, postąpi mądrze, trzymając się swojego przyszłego męża tak długo, jak się da. W końcu, jeśli był gotów zapłacić jej milion funtów za rok małżeństwa, to nawet ona przy swoich kiepskich zdolnościach matematycznych potrafiła wyliczyć sumę, jaką by otrzymała po dwóch lub trzech latach pożycia. Zatem zdaniem Giselle przyszłość rysowała się bardzo obiecująco.
– Luca… – rzuciła przymilnym głosem. – Może wrócisz do łóżka?
Puścił mimo uszu zaproszenie. Znowu zalało go dobrze znane uczucie frustracji z powodu sytuacji, w jakiej się znalazł i miał ochotę walnąć pięścią w okno. Oparł czoło o szybę i popatrzył na Corso Vittorio Emanuele II, sławną dzielnicę handlową Mediolanu.
Pomimo wczesnej godziny na zwieńczonych szklanymi kopułami pasażach już kłębiły się tłumy. Wszystkie topowe marki modowe miały tam swoje butiki. Jego również. De Rossi Designs, firma, którą Luca stworzył piętnaście lat temu, odniosła światowych sukces, a jej logo stało się ikoną haute couture i ekskluzywnych ubrań, dopełniających asortyment obuwia oraz galanterii skórzanej, z których słynęły zakłady De Rossi Enterprises, założone osiemdziesiąt lat wcześniej przez dziadka Luki.
Mimo że tylko dzięki Luce rodzinny interes nie zbankrutował i cieszył się teraz rocznym zyskiem przekraczającym milion funtów, dziadkowie nigdy nie podziękowali mu za życia ani nawet go nie pochwalili, skonstatował gorzko w myślach. Podszedł do łóżka, krzywiąc się na widok maślanych oczu Giselle. Ostatnie czego chciał, to żeby wierzyła, że jest dla niego kimś specjalnym i że mogą stworzyć stały związek. Poznał ją kilka dni po tym, jak odczytano mu treść testamentu babki. Wściekły, nie pozbierał się jeszcze z szoku.
Była po prostu jedną z blondynek na przyjęciu, jednak gdy ze łzami w oczach wyznała mu, że straciła kontrakt i zamartwia się, z czego opłaci czynsz, Luca uznał, że mogą sobie wzajemnie pomóc. On miał pieniądze, ale potrzebował żony. Giselle zaś potrzebowała pieniędzy i zgodziła się na umowę ze ślubem. To był prosty układ i nie chciał, by go komplikowała swoimi uczuciami, których nie był w stanie odwzajemnić.
– W zakładzie jubilerskim, gdzie kupiłeś mój pierścionek z diamentem, jest na wystawie naszyjnik do pary. – Giselle oparła się o poduszki, tak że jej piersi uniosły się prowokująco. – Miło byłoby mieć cały komplet. – Wydęła usta, gdy nie dał się namówić na łóżko. – Dlaczego się ubierasz? Przecież jest weekend. Nie musisz iść do pracy.
Luca powstrzymał się przed uwagą, że nie zawdzięcza swojego sukcesu pracy od poniedziałku do piątku od ósmej do szesnastej. Siedem dni w tygodniu dwadzieścia cztery godziny na dobę było wierniejszym szacunkiem. Przez ostatnich piętnaście lat wypruwał sobie żyły, by odbudować rodzinny interes, a teraz groziło mu, że starci wszystko, co osiągnął, jeśli nie ulegnie szantażowi babki.
Nonna Violetta chciała, by się ożenił, zatem uczyni zadość jej pragnieniu, pomyślał z ponurym uśmiechem, patrząc na swoją przyszłą oblubienicę. Ale będzie to papierowe małżeństwo, czysto biznesowy układ, na który się zgodził tylko po to, by zapewnić Rosalie specjalną opiekę, której potrzebowała.
– Muszę pojechać do Anglii – poinformował Giselle, zakładając spodnie. Potem narzucił szybko koszulę i marynarkę. – Zostałem zaproszony na ślub – dodał oschle.
Wyraz twarzy Giselle zmienił się ze zmysłowego na obrażony.
– Mógłbyś mnie zabrać. Kto się żeni?
– Charles Fairfax, mój szkolny kolega, ze szwagierką mojego przyjaciela Kadira, szejka Zenhabu.
– Przyjaźnisz się z szejkiem? – Giselle zrobiła wielkie oczy. – Założę się, że ma kasy jak lodu. Poznam go, gdy już zostanę twoją żoną?
Nie, jeśli tylko to będzie zależało ode mnie, pomyślał Luca. Kadir Al Sulaimar na pewno zrozumiałby powody małżeństwa z Giselle. Jednak prawda wyglądała tak, że Luca wstydził się przed nim swojej decyzji. Na jego ślubie z piękną Angielką Lexi dziewięć miesięcy temu widział, jak mocno się kochają, i nawet przelotnie poczuł wtedy zazdrość, że sam nigdy takiego uczucia nie doświadczy.
– Kim jest ta szwagierka szejka, którą twój kumpel Charles bierze sobie za żonę? – indagowała dalej Giselle, przerzucając strony plotkarskiego czasopisma, które ze sobą przyniosła, bo w apartamencie Luki były tylko nudne książki. – Jakaś celebrytka?
– Bynajmniej. – Luce stanęły przed oczyma szafirowoniebieskie oczy Atheny Howard, jej owalna twarz i zdecydowany podbródek, który świadczył o uporze. Srebrnowłosa, szczuplutka Lexi przyćmiła urodą główną druhnę, a on nie mógł się nadziwić, że obie siostry są do siebie tak niepodobne. Athena, z którą stawał jako świadek do ślubnej fotografii, a potem prowadził na parkiet, była drobniutka, sięgała mu głową do połowy piersi i miała długi ciemny warkocz.
Przypomniał sobie teraz woń jej perfum – zapach starodawnych róż, który zaskakująco silnie działał na jego zmysły, gdy spacerowali razem po pałacowych ogrodach. Mimo to nadal nie pojmował, dlaczego wtedy pocałował Athenę Howard ani dlaczego wspomnienie tego krótkiego pocałunku nadal tkwi w jego podświadomości.
Z zamyślenia wyrwał go marudny głos Giselle.
– Dlaczego nie mogę pojechać z tobą na ten ślub? Wszyscy pomyślą, że nie chcesz się ze mną pokazywać.
– To nieprawda, cara. Ale nie mogę pojawić się na uroczystości z osobą towarzyszącą, która nie została zaproszona.
Pełen urazy błysk w oczach narzeczonej uświadomił mu, że rozsądnie będzie załagodzić sytuację. Giselle została wprawdzie obdarzona urodą kosztem mądrości, ale doskonale wiedziała, że jego trzydzieste piąte urodziny przypadają za dwa tygodnie. Zalała go fala bezsilnej furii na myśl, że wszystko, co jest mu drogie, leży w rękach bezmózgiej lalki. To nie jej wina, upomniał się jednak zaraz w myślach. Giselle jest rozwiązaniem, nie przyczyną jego problemów.
– Kiedy mnie nie będzie, może wstąpisz do jubilera i kupisz sobie ten naszyjnik?
Rzucił na łóżko kartę kredytową, którą Giselle chwyciła.
– Mogłabym też sprawić sobie kolczyki do kompletu.
– Dlaczego nie? – wymruczał Luca.
No i cóż z tego, że jego przyszła żona jest chciwa, myślał pięć minut później, gdy opuszczał budynek i wsiadał do limuzyny z szoferem, która miała go zawieźć na lotnisko. Jeśli tych kilka brylantów zapewni mu to, czego pragnie, był skłonny zapłacić tę cenę.
Nagle przed oczyma znowu stanęło mu wspomnienie szafirowoniebieskich oczu Atheny. Wzruszył ramionami. Jeszcze tego dnia panna Howard miała zostać panią Charlesową Fairfax. Przyjął zaproszenie na ich ślub tylko ze względu na Kadira.
Zmarszczył brwi, wracając myślami do rozmowy telefonicznej z szejkiem Zenhabu.
– Lexi się denerwuje, a nie możemy polecieć do Anglii na ślub, bo lada chwila ma rodzić. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdybyś się tam wybrał i spróbował porozmawiać z Atheną. Lexi się zamartwia, że to małżeństwo będzie pomyłką. Obaj wiemy jeszcze ze szkoły, że Fairfax to prostak – tłumaczył Kadir. – Jeśli tylko wyczujesz, że Athena ma wątpliwości…
– Co chcesz, żebym zrobił? – spytał Luca.
– Zapobiegł ślubowi – odpowiedział krótko Kadir. – Nie wiem dokładnie jak, ale na pewno coś wymyślisz.
Wyglądam nie tyle jak beza, co ptyś, uznała Athena, gdy studiowała swoje odbicie w lustrze w sypialni w Woodley Lodge, wiejskiej rezydencji lorda i lady Fairfax. Pluła sobie w brodę, że dała się namówić na suknię ślubną z krynoliną, z dołem tak szerokim, że mógł udawać Białe Klify Dover. Bufiaste rękawy poszerzały ją w tułowiu, podczas gdy ogromniasta spódnica z warstwami marszczonej białej satyny podkreślała niski wzrost i sprawiała, że Athena wyglądała przysadziście.
– Wychodzisz za arystokratę na oczach pięciuset gości – przypomniała jej matka, gdy Athena ostrożnie przebąknęła, że w prostszym kroju byłoby jej bardziej do twarzy. – Musisz mieć suknię, w której będzie cię widać.
Athena poczuła ucisk w żołądku na myśl o pięciuset gościach śledzących każdy jej krok w drodze do ołtarza. Modliła się w duchu, żeby tylko nie zrobiła niczego żenującego, co zdenerwuje Charliego, na przykład poślizgnęła się na skraju sukni.
Miała nadzieję, że narzeczony jest w lepszym nastroju niż wczoraj. Gdy poprzedniego wieczoru rozlała czerwone wino na kremowy aksamitny dywan w salonie, omal nie zapadła się pod ziemię ze wstydu. Lady Fairfax zapewniała wprawdzie, że nic się nie stało, choć zacisnęła usta w linijkę, ale Charlie się wściekł i powiedział, że Athena zachowuje się jak słoń w składzie porcelany.
Athena przygryzła wargę. Czasami Charlie mówił naprawdę okropne rzeczy – zupełnie jakby nie dbał o jej uczucia. Przez cały miniony rok ich zaręczyn stawała na głowie, starając się wejść w rolę eleganckiej i pełnej wdzięku gospodyni przyjęć, które na jego prośbę organizowała. Ale sama przyznawała, że nie bardzo jej to wychodziło – zwłaszcza gdy się denerwowała – i zawsze udawało jej się zrobić coś nie tak, co wywoływało krytykę Charliego.
Bóg jeden wiedział, co powie, gdy usłyszy o jej ostatniej katastrofie. Wkładając szkła kontaktowe, które nosiła z powodu krótkowzroczności, upuściła jedno – ostatnie, jakie miała – do zlewu, co oznaczało, że na ślubie przyjdzie jej wystąpić w okularach.
Zapatrzyła się tęsknie przez okno na bezchmurne wrześniowe niebo. Dzień był piękny i najchętniej wyszłaby na dwór, tymczasem musiała całe godziny spędzić w domu, gdzie układano jej włosy w skomplikowane sploty, które wymagały zastosowania setki spinek i mnóstwa lakieru. Na skutek tego czuła teraz, jakby miała na głowie hełm. A specjalista od wizażu nałożył jej tak grubą warstwę podkładu, że jej twarz przypominała maskę. Dzięki teatralnemu makijażowi oczu i wiśniowemu odcieniowi szminki z pewnością będzie mnie widać, pomyślała zgryźliwie.
Postać w lustrze w ogóle jej nie przypominała. Gdzieś w trakcie tych przygotowań przedślubnych Athena Howard zmieniła się w osobę, której sama nie rozpoznawała.
Usiłowała wmówić sobie, że mdłości, które czuje, to tylko przedślubna trema. Ale uczucie paniki nie chciało zniknąć. Nogi zamieniły jej się w galaretę i opadła ciężko na brzeg łóżka.
Dlaczego bierze ślub w wartej cztery tysiące funtów sukni, w której jest jej nie do twarzy? Nie mogła pojąć. Taka kwota zapewniłaby sierocińcowi w Indiach, który wspierała, utrzymanie na kilka miesięcy. Pomyślała o Domu Radosnych Uśmiechów w Dżajpurze, który rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, i żałowała, że zamiast na kosztowne wesele pieniądze nie zostały przekazane na zbiórkę, jaką zorganizowała dla sierocińca. Nie chciała ekstrawaganckiego ślubu – zadowoliłby ją skromny – ale to, czego ona chce, nie miało znaczenia.
Typowo dla siebie tak bardzo starała się zadowolić wszystkich dookoła – swoich rodziców, lorda i lady Fairfaxów, Charliego – że ignorowała wewnętrzny głos ostrzegający, że popełnia błąd. Dopiero telefon od siostry poprzedniego wieczoru zmusił ją do zmierzenia się z własnymi wątpliwościami.
– Czy naprawdę kochasz Charlesa Fairfaxa? I czy on kocha ciebie? – spytała ją Lexi. – Jeśli nie możesz odpowiedzieć dwa razy „tak”, powinnaś odwołać ślub.
– Nie mogę go odwołać!
Teraz znowu ogarnęła ją panika, jaką czuła podczas rozmowy z siostrą. Widziała przez okno ogromny namiot na murawie. Dziesiątki kelnerów w białych marynarkach uwijały się jak w ukropie, znosząc tace z kieliszkami na przyjęcie, które miało się odbyć po uroczystości zaślubin, a wieczorem czekał ją jeszcze bankiet na pięćset gości, zwieńczony pokazem fajerwerków.
Charlie poinformował ją, że na liście gości znajdują się trzej członkowie Izby Lordów, zaprzyjaźnieni z jego ojcem, a także pomniejszy członek rodziny królewskiej. Odwołanie ślubu na tak zaawansowanym etapie nie wchodziło w grę. Od miesięcy jej rodzice o niczym innym nie rozmawiali, a ojciec powiedział jej, po raz pierwszy w życiu, że jest z niej dumny.
Mimo to w głowie ciągle dźwięczało jej pytanie siostry: „Czy naprawdę kochasz Charlesa Fairfaxa?”.
Przed oczyma nagle stanął jej obraz Lexi i Kadira w dniu ich ślubu. Po ogromnych państwowych uroczystościach stosownych do śluby szejka Zenhabu i jego małżonki, odbyło się prywatne przyjęcie w pałacu dla bliskiej rodziny i przyjaciół. Od młodej pary szczęście wprost biło, a wyraz uwielbienia w oczach Kadira, gdy patrzył na żonę, był głęboko wzruszający.
Charlie nigdy tak na mnie nie patrzy, pomyślała Athena, nieświadomie zagryzając do krwi wargę. Związek mój i Charliego różni się od związku Lexi i Kadira, tłumaczyła sobie. Charlie spędza długie godziny w pracy w City i to nie jego wina, że jest często zmęczony i drażliwy.
Ponieważ w tygodniu on mieszkał w swoim londyńskim mieszkaniu, a ona w domu rodziców w Reading, w okresie zaręczyn widywali się tylko w weekendy. Athena albo zatrzymywała się wtedy w Woodley Lodge, gdy Charlie odwiedzał swoich rodziców, albo jeździła do jego mieszkania w Londynie. Ale nawet wtedy rzadko kiedy bywali naprawdę sam na sam, bo w pobliżu zawsze kręcił się jego przyjaciel, Dominic.
Czasami odnosiła nawet wrażenie, że zawadza, że Charlie wolałby pójść do klubu z Domnikiem niż spędzać czas z nią.
No i pozostawała jeszcze kwestia seksu – czy raczej jego braku. Nie potrafiła się zmusić, by mu wyznać, co się jej przytrafiło, gdy miała osiemnaście lat – tamten incydent był zbyt wstydliwy i upokarzający, nie chciała o nim rozmawiać. Poczuła więc ulgę, gdy Charlie powiedział, że najchętniej poczekałby z tymi rzeczami do ślubu, bo chce, żeby wszystko było jak należy. Ale od jakiegoś czasu niepokoił ją brak seksualnej iskry między nimi.
Przypomniała sobie, że Lexi i Kadir ledwo potrafili utrzymać ręce z dala od siebie w dniu ślubu. Siostra wyznała jej, że dziecko, którego lada chwila się spodziewali, zostało jej zdaniem poczęte właśnie w noc zaślubin.
Pocałunkom Charliego brak było kluczowego elementu – ale Athena nigdy by się o tym nie dowiedziała, gdyby świadek Kadira jej nie pocałował. Zamknęła oczy i usiłowała przegnać obraz przystojnej twarzy Luki De Rossiego z głowy. Ale te wyraziste kości policzkowe, orli nos i cokolwiek cyniczny łuk ust nie opuszczały jej podświadomości, odkąd się poznali.
Słyszała o jego reputacji playboya i myślała, że nie wchodzi w grę, by spodobał jej się mężczyzna przekonany, że kobiety istnieją tylko dla jego przyjemności. Zatem przeżyła prawdziwy szok, gdy jedno uwodzicielskie spojrzenie jego bursztynowych oczu zamieniło jej wnętrzności w płynną lawę. Nie spodziewała się, że Luca ją pocałuje, gdy spacerowali w pałacowych ogrodach w świetle księżyca, a już na pewno nie spodziewała się, że tak silnie zareaguje na zmysłową magię jego ust i odwzajemni pocałunek. Wyrwała się z jego ramion po kilku sekundach w poczuciu winy, gdy przypomniała sobie, że przecież jest zaręczona z Charliem. Po powrocie do Anglii próbowała zapomnieć o tym incydencie, jednak czasami we śnie przeżywała na nowo rozkosz dotyku warg Luki De Rossiego na swoich ustach…
Co ona wyprawia? Dlaczego myśli o pocałunku z notorycznym playboyem, którego pewnie nigdy więcej nie spotka, gdy tymczasem powinna krążyć myślami wokół mężczyzny, którego za dwie godziny poślubi?
Poderwała się z łóżka i zaczęła nerwowo przemierzać sypialnię. Oczywiście pocałunek z notorycznym podrywaczem sprzed dziewięciu miesięcy nic nie znaczył. Jednak czy przypadkiem nie uświadomił jej w głębi duszy, że w jej związku z Charliem czegoś brakuje? Dotąd ignorowała swoje złe przeczucia. Przygotowania do ślubu były już w pełnym toku, a rodzice byli z niej dumni, wmówiła więc sobie, że postępuje słusznie. Jednak teraz miała wrażenie, jakby na piersi zaciskała jej się żelazna obręcz. Nie mogła zaczerpnąć tchu, gdy panika nagle jeszcze wzrosła i zamieniła się w brutalną świadomość.
Wcale nie kochała Charliego.
Wzięła urywany oddech i starała się uspokoić. Może gdy z nim porozmawia, przekona się, że to tylko przedślubna trema, że zjadają ją nerwy i wszystko będzie dobrze.
Sypialnia Charliego mieściła się w prywatnym skrzydle domu. Gdy ruszyła pospiesznie korytarzem, o mały włos nie zderzyła się z posępnym kamerdynerem Fairfaxów, Bainesem.
– Panicz Charles wydał wyraźne polecenie, by mu nie przeszkadzano, gdy będzie się przebierał do ślubu – rzucił z przyganą.
Athena, chociaż zwykle trochę się bała służącego, tym razem stłumiła odruch, by wślizgnąć się z powrotem do swojego pokoju. Rzuciła spokojnie:
– Dziękuję, Baines, ale muszę się zobaczyć ze swoim przyszłym mężem.
Wydawało się, że kamerdyner zamierza z nią dyskutować, ale w końcu skinął sztywno głową i odszedł.
Athena przystanęła przed drzwiami pokoju Charliego i wzięła głęboki oddech. Już, już miała zapukać, gdy nagle usłyszała głosy dochodzące zza drzwi.
– To ostatni raz, gdy możemy być sami. Przez następne kilka miesięcy będę odgrywał rolę oddanego mężulka.
– No tak – rzucił przeciągle drugi głos. – To może być nieznośne. Mówisz, że Athena chce od razu starać się o dziecko?
– O, o niczym innym nie marzy – zaśmiał się Charlie. – Będzie idealną klaczą rozpłodową, bo, szczerze mówiąc, nie jest ani specjalnie bystra, ani ambitna, by myśleć o karierze. Będę musiał sobie nieźle golnąć, żeby iść z nią do łóżka. Ale przy odrobinie szczęścia raz dwa zaciąży i już nie będę musiał jej dotykać, bo zajmie ją ten bachor, co nam obu pozwoli wrócić do punktu wyjścia.
Athenie ręka trzęsła się tak bardzo, że ledwo zdołała chwycić klamkę. Czemu Charlie opowiada takie podłe rzeczy o niej drugiej osobie? Rozpoznała drugi głos, ale to niemożliwe, żeby w środku…
Przekręciła klamkę i otworzyła ciężkie dębowe drzwi na oścież z takim rozmachem, że zaskrzypiały w zawiasach.
– Athena! – rozległ się pełen zaskoczenia okrzyk, a chwilę później w pokoju zapanowała ogłuszająca cisza.
Przerwał ją rozbawiony przeciągły chichot Dominica.
– No, to mleko się rozlało….
– Nie rozumiem… – Athenie głos uwiązł w gardle.
Ale oczywiście rozumiała – choć nie była „specjalnie bystra”. Cylinder, fular i żakiet, w które Charlie miał być ubrany na ślubie, walały się po podłodze, podczas gdy on sam leżał w łóżku z Dominikiem. Świadek także był nagi – nie licząc cylindra przekrzywionego zawadiacko na głowie.
– Na miłość boską, Athena, co ty tu robisz? – Charlie wyskoczył z łóżka jak oparzony i pospiesznie wsunął ramiona w jedwabny szlafrok.
Cóż za ironia, pomyślała Athena, tłumiąc wybuch histerii, że to jest pierwszy raz, gdy widzę narzeczonego nago.
– Muszę z tobą porozmawiać – wydusiła. – Charlie… uświadomiłam sobie, że nie mogę za ciebie wyjść. A to – jej spojrzenie powędrowało do Dominica – potwierdza słuszność moich wątpliwości.
– Nie bądź głupia! Oczywiście, że musisz za mnie wyjść – rzucił Charlie ostro. Podszedł do niej i chwycił ją za ramię. – Nie możesz się teraz wycofać. Moja matka wpadnie w szał. I pomyśl, jak się zdenerwują twoi rodzice – powiedział, sprytnie uderzając w jej czuły punkt. – Wszystko się ułoży, Atheno – dodał już bardziej pojednawczym tonem po chwili. – Dom i ja… – Wzruszył ramionami. – To nic nie znaczy… to tylko przelotna przygoda.
– Nieprawda. Słyszałam waszą rozmowę, zanim tu weszłam. Nie rozumiem tylko, dlaczego mi się w ogóle oświadczyłeś, skoro wiesz, że jesteś… – urwała bezradnie.
– Gejem – dokończył za nią Charlie. Zaśmiał się szyderczo. – Właśnie dlatego potrzebuję żony: żeby zapewnić sobie powszechne poważanie. W City gejów nadal się dyskryminuje i ewentualny coming out oznaczałby koniec mojej kariery. Poza tym ojciec byłby zdruzgotany, gdyby się dowiedział. Taki szok, tuż po operacji serca, mógłby go dobić. Ale jeśli się ożenię i spłodzę potomka, zapewnię rodzicom szczęście, a sobie przy okazji spadek.
– Ale nie możesz żyć w kłamstwie przez resztę życia. Ani oczekiwać, że ja będę w nim żyła – rzuciła Athena roztrzęsionym głosem. – Przykro mi, ale nie wyjdę za ciebie.
– Ależ musisz. – Chwycił ją mocniej za ramię, by nie wyszła.
Pokręciła głową.
– Uświadomiłam sobie dziś rano, że cię nie kocham. A teraz rozumiem, że ty także nigdy mnie nie kochałeś. Zostaw mnie, Charlie.
– Musisz za mnie wyjść – W jego głosie pojawił się ton desperacji. – Chcesz mieć dzieci. Jak myślisz, kto inny będzie chciał poślubić dwudziestopięcioletnią dziewicę z zahamowaniami seksualnymi?
Athena zbladła.
– Proszę, nie bądź podły. Nie możemy przynajmniej rozstać się jak przyjaciele?
Twarz mu poczerwieniała z wściekłości.
– Głupia! Jeśli za mnie nie wyjdziesz, wszystko zrujnujesz.
Musiała stamtąd uciec. Resztką sił wyrwała się z uścisku Charliego. Gdy biegła korytarzem, gonił ją jego głos.
– Nie chciałem tego powiedzieć. Wróć, Atheno, porozmawiajmy. Znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Wpadła do swojej sypialni i zamknęła drzwi, opierając się o nie. Pierś falowała jej tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton.
Charlie i Dominic! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła?! Z perspektywy czasu wydawało się to takie oczywiste! Żołądek podjechał jej do gardła. Co ma teraz zrobić? Jaki powód odwołania ślubu podać lady i lordowi Fairfaxom? Nie wyda przecież Charliego. Postąpił karygodnie, usiłując wrobić ją w to małżeństwo, ale ona nie ujawni jego związku z Dominikiem. Sam musi się zdobyć na szczerość wobec rodziców.
Och, co za kabała!
Nagle na korytarzu rozbrzmiały głosy i gdy Athena uchyliła leciutko drzwi, zobaczyła swoich rodziców wychodzących z pokojów gościnnych po drugiej stronie holu. Ojciec wyglądał elegancko w cylindrze i fraku, a matka miała na sobie olbrzymi kapelusz z szerokim rondem przystrojony jedwabnymi różami.
– Kto by pomyślał, że nasza córka będzie spokrewniona z rodziną królewską? – powiedziała z ekscytacją w głosie Veronica Howard.
– Daleko spokrewniona – zaznaczył jej mąż. – Według Encyklopedii Genealogicznej lord Fairfax jest tylko odległym pociotkiem rodziny królewskiej, ale, owszem, Athena robi świetną partię.
Athena szybko przymknęła drzwi. Oczy nabiegły jej łzami Nie mogła znieść myśli, że po raz kolejny rozczaruje rodziców. Jednak alternatywą było poślubienie Charliego, mimo że odkryła jego prawdziwe skłonności.
Było jeszcze trzecie wyjście. Możesz zniknąć – szeptał jej jakiś głosik w głowie. To byłoby tchórzostwo, protestowało sumienie. Mimo to w rozpaczy marzyła tylko o tym, by zniknąć.
Z podestu nadal dochodziły głosy rodziców. Jedyną drogą ucieczki było okno, ale jej sypialnia znajdowała się na drugim piętrze i wychodziła na żwirową ścieżkę z boku domu. Ściany porastał bluszcz, a grube, poskręcane łodygi wydawały się wystarczająco silne, by utrzymać jej ciężar.
Niewiele myśląc, chwyciła torbę z komórką i innymi niezbędnymi rzeczami, którą spakowała na wyjazd z Charliem w podróż poślubną na Seszele. Śmiały komplet bielizny z czarnej koronki, który kupiła na noc poślubną, raczej jednak już się nie przyda, pomyślała ponuro.
Z okna odległość do ziemi nie wydawała się duża, jednak gdy już wgramoliła się na parapet i chwyciła bluszczu, droga na dół wydała jej się bardzo odległa. Nagle cały ten pomysł wydał jej się potwornie głupi. Znieruchomiała i porażona strachem nie mogła ani wspiąć się z powrotem do środka przez okno, ani opuścić się na dół po bluszczu.
– Puść się, a ja cię złapię.
Głos z dołu brzmiał jakoś znajomo, ale Athena nie potrafiła zidentyfikować jego właściciela. W ogóle nie była w stanie nic zrobić poza trzymaniem się bluszczu, który zaczynał tracić przyczepność pod jej ciężarem. I nagle gałęzie oderwały się od ściany, a ona z krzykiem poszybowała na ziemię.