Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zostań u mnie na noc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zostań u mnie na noc - ebook

Opowieść o miłości, która nie przytrafia nam się, kiedy jej chcemy, ale zawsze wtedy, kiedy jej potrzebujemy. I że warto o nią walczyć, nawet jeśli wszystko wokół jest na nie.

Nina Szklarska, zapracowana dziennikarka i matka dwójki dzieci, nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jej mąż jest już tylko byłym mężem, a po ukochanym mieszkaniu, w którym jej córki stawiały pierwsze kroki, zostało jedynie wspomnienie. Na dodatek w pracy pojawia się nowa, charyzmatyczna szefowa i jak najszybciej chce wprowadzić zmiany w redakcji, a najchętniej też poza nią. Szybko znajduje z Niną wspólny język i usiłuje przekonać ją, by wreszcie otworzyła się na nowe. A jest na co! Nie dość, że po mieszkaniu Szklarskiej kręci się Oli, pomocny i przystojny stolarz, co przygotowuje jej bibliotekę, to jeszcze na horyzoncie pojawia się Jan Ogiński, dawna fascynacja, o której Nina tak naprawdę nigdy nie przestała myśleć…

To opowieść nie tylko o miłości czy namiętności, lecz także o przyjaźni. Mamy tu kilka charakternych kobiet, a każda z nich musi stawić czoło innym przeciwnościom losu. Jednak dzięki wzajemnemu wsparciu zaczynają wierzyć, że wszystko jest możliwe, a rozwód wcale nie musi oznaczać końca świata, tylko jego początek.

Eliza Orzeszkowa napisała, że „nikt nie zrozumie kobiety… ona sama siebie też nie”. Anna Szczypczyńska podejmuje to wyzwanie, snując opowieść o skomplikowanych emocjach, które każda z nas próbuje okiełznać. O miłości i samotności, o mężczyznach i babskiej przyjaźni, o kobietach i dla kobiet, życiowa i prawdziwa – taka jest jej najnowsza powieść.

Joanna Wolf, Nienaczytana

Czy w życiu prawdziwie kocha się tylko raz? Czy miłość można schować na dnie serca? Przeczytaj książkę, w której możesz znaleźć cząstkę siebie, tę schowaną głęboko przed całym światem. Zmysłowa, przepiękna powieść Anny Szczypczyńskiej, po której przeczytaniu zdanie: „Zostań u mnie na noc” nabierze całkiem innego znaczenia. Polecam.

Katarzyna Czarnecka-Kuc, Matka Książkoholiczka

Najbardziej kusząca pozycja roku!

Nowa powieść Anny Szczypczyńskiej gwarantuje Czytelnikowi niezwykle wysublimowaną i wykwintną ucztę. Przepysznie inteligentna, pełna zmysłowości, nieustannie podsycana nutą erotyzmu, doprawiona szczyptą pikanterii. Oto przepis na najseksowniejszy bestseller roku 2023.

Małgorzata Tinc, Lady Margot

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67674-58-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Przedar­łam się przez tłum zgro­ma­dzony na ru­cho­mych scho­dach i we­szłam do ulu­bio­nego sklepu z her­batą. Za ladą stał wy­soki bru­net, ni­gdy wcze­śniej go nie wi­dzia­łam. Mu­sieli za­trud­nić no­wego sprze­dawcę.

– Dzień do­bry – uśmiech­nął się na po­wi­ta­nie i wtedy to zo­ba­czy­łam. Zo­ba­czy­łam w nim cie­bie. Cie­bie sprzed kilku lat. Ogar­nię­tego pa­sją, po­żą­da­niem, a jed­no­cze­śnie bez­tro­skiego. Też mia­łeś wtedy ta­kie włosy, pa­mię­tasz? Do tego stop­nia dłu­gie, że po­je­dyn­cze ko­smyki wpa­dały ci do oczu, jed­nak zbyt krót­kie, by za­ło­żyć je za ucho. I na­gle to wszystko wró­ciło. Tak po pro­stu. W jed­nej chwili...

Kiedy sta­nę­łam przy ka­sie, a sprze­dawca usi­ło­wał zna­leźć moje na­zwi­sko w sys­te­mie, by przy­dzie­lić mi zniżkę lo­jal­no­ściową, za­miast wą­chać ko­lejne mie­szanki her­bat, przy­glą­da­łam się jego dło­niom. Były tak bar­dzo po­dobne do two­ich! Jego dłu­gie palce to były twoje palce! Pod­glą­da­łam je cza­sem w re­dak­cji, gdy ży­wio­łowo stu­ka­łeś w kla­wia­turę. Palce, któ­rymi gła­dzi­łeś moją twarz, kiedy chcia­łeś, że­bym prze­stała się za­mar­twiać. Palce, któ­rymi do­ty­ka­łeś mo­ich ust, kiedy oby­dwoje mie­li­śmy ochotę na wię­cej...

To nie mija, nie prze­cho­dzi. Ow­szem, czę­sto się wy­ci­sza i tak so­bie trwam na­wet kilka mie­sięcy, nie my­śląc o to­bie zbyt wiele. Sku­piam się na ro­dzi­nie, zna­jo­mych, bie­żą­cych wy­da­rze­niach. Czy wiesz, że Lena już cho­dzi do szkoły, a Zuza prze­żywa pierw­szą przed­szkolną mi­łość? „Ta­de­usz to mój mąż” – mówi ze śmier­telną po­wagą. Roz­sta­wiają so­bie z „mę­żem” dzie­cięcy na­miot w po­koju i pil­nują, by wszyst­kie okna były za­mknięte, „żeby dzi­dziu­sie im nie znik­nęły”. Czy to nie za­bawne, że my, do­ro­śli, tak czę­sto chcemy uciec od za­bawy w dom, a dla dzieci to naj­lep­sza roz­rywka? I to nie tylko dla dziew­czy­nek, bo Ta­de­usz też spra­wia wra­że­nie za­an­ga­żo­wa­nego. „Za­an­ga­żo­wa­nego? Daj spo­kój! Po pro­stu od ko­ły­ski ba­wimy się w to, w co wy chce­cie. Czego się nie robi, by zdo­być względy ko­biety!” – Ma­ciek ob­ja­śnił mi za­sady rzą­dzące świa­tem. A przy­naj­mniej swoją wi­zję tych za­sad. Pod tym wzglę­dem nic się nie zmie­nił. Za to pod kil­koma in­nymi tak. W ogóle wiele się zmie­niło, od­kąd cię po raz ostatni wi­dzia­łam...

– Pro­szę czę­ściej do nas za­glą­dać. W przy­szłym ty­go­dniu bę­dziemy mieć do­stawę kilku no­wych mie­sza­nek ja­śmi­no­wej. W hi­sto­rii za­mó­wień wi­dzę, że to pani ulu­biona. – Sprze­dawca po­dał mi pa­pie­rową torbę, ale ja my­ślami już by­łam z tobą. Pa­mię­tasz to pu­dełko her­baty, które pew­nego dnia po­ło­ży­łeś na moim biurku? Nie wy­rzu­ci­łam go. Za­raz do­sy­pię do niego tę, którą wła­śnie ku­pi­łam.

Chcia­ła­bym o to­bie za­po­mnieć... Ale nie mogę. Nie po­tra­fię.

To wraca na­gle. Wy­star­czy coś drob­nego, ma­leń­kiego, jak ten uśmiech chło­paka z her­ba­ciarni, i znów cię wi­dzę.

Czy to kie­dyś mi­nie? Mam na­dzieję.

Na­dzieję na to, że kie­dyś prze­stanę o to­bie my­śleć i znów za­cznę od­dy­chać.

Pełną pier­sią.Roz­dział 1

Zo­ba­czy­łem świa­tło,

więc przy­sze­dłem.

Za­dzwo­ni­łem i otwo­rzy­łaś.

Nie przy­sze­dłem roz­ma­wiać,

nie przy­sze­dłem się kłó­cić,

nie przy­sze­dłem pro­wa­dzić

od­wiecz­nej wojny. Ja

przy­sze­dłem się ko­chać,

przy­sze­dłem się ko­chać.

Mar­cin Świe­tlicki, Oli­fant

– Zo­sta­niesz na noc?

Nina Szklar­ska usły­szała to py­ta­nie w mało kom­for­to­wej sy­tu­acji. Aku­rat wiła się na ma­te­racu pa­mię­cio­wym – ileż ona mu­siała się na­słu­chać o jego tech­no­lo­gii! – i usi­ło­wała wcią­gnąć na sie­bie dżinsy, co w upalne czerw­cowe po­po­łu­dnie oka­zało się spo­rym wy­zwa­niem. Albo jej bio­dra pod wpły­wem cie­pła ma­gicz­nie się roz­sze­rzyły, albo spodnie były węż­sze niż zwy­kle. Jakby świeżo uprane. Szlag by to tra­fił!

– Prze­cież wiesz, że nie mogę. – Prze­krę­ciła się na brzuch w na­dziei, że ta po­zy­cja uła­twi jej za­da­nie, ale ma­te­rac, który „ide­al­nie do­pa­so­wy­wał się do kształtu ciała”, tylko utrud­niał sprawę. Je­dyny plus był taki, że wresz­cie po­czuła la­wen­dową woń ukry­tych w nim mi­kro­kap­su­łek. O ich ko­ją­cych wła­ści­wo­ściach też nie­raz sły­szała, ale ni­gdy wcze­śniej nie po­czuła ich za­pa­chu. Aż do tej chwili!

– Nie mo­żesz czy nie chcesz? – drą­żył.

Tylko po co?

Co ona miała te­raz zro­bić? Skła­mać, by bez­kon­flik­towo opu­ścić jego miesz­ka­nie, czy po­wie­dzieć prawdę, która mu się nie spodoba? „Nie zo­stanę, bo nie chcę”. Tak by­łoby naj­pro­ściej i naj­trud­niej za­ra­zem.

Wie­działa, czym grozi taka z po­zoru nie­winna noc pod jego da­chem. Po pierw­szej za­cznie do­py­ty­wać o ko­lejną, po­tem o wspólny week­end i wa­ka­cje. Z cza­sem on też za­cznie u niej by­wać i nim Nina zdąży coś po­wie­dzieć, w szafce na buty znaj­dzie jego kap­cie. „Zo­sta­wię je tak na wszelki wy­pa­dek” – po­wie on, ale wia­domo, co ten „wy­pa­dek” ozna­cza: za­an­ga­żo­wa­nie i przy­wią­za­nie, a za­raz za nimi idzie drama. O nie! Wię­cej dram w ży­ciu nie po­trze­bo­wała. W ostat­nich la­tach wy­czer­pała swój li­mit sil­nych emo­cji.

– Go­towe! – krzyk­nęła ra­do­śnie, gdy wresz­cie udało jej się za­piąć dżinsy. Wy­swo­bo­dziła się z czu­łych ob­jęć la­wendy i po­wę­dro­wała do przed­po­koju, by wło­żyć espa­dryle.

– Może w week­end? – On upar­cie na­ci­skał.

– Może. – Nie chciała po­zba­wiać go na­dziei. Po­de­szła bli­żej, by po­ca­ło­wać go na po­że­gna­nie. Na taką dawkę czu­ło­ści na­wet ona mo­gła so­bie od czasu do czasu po­zwo­lić. Jego szorstki od za­ro­stu po­li­czek jesz­cze nią pach­niał, a kon­kret­nie tym jej wa­rian­tem, który sama bar­dzo lu­biła: dzi­kim, wol­nym, spra­gnio­nym wra­żeń.

Lu­biła to, co mię­dzy nimi było, i to, jak się przy nim czuła. Zwy­kle wy­glą­dało to tak:

Jego dłoń na jej oboj­czy­kach, szyi, bro­dzie. Jej dłoń za­plą­tana w jego wło­sach. Dwa od­de­chy się sca­lały. Usta mięk­kie, roz­chy­lone, pro­siły o wię­cej. Ona chciała wię­cej. Po to tu przy­cho­dziła. On był de­li­katny, ale przy tym pewny i zde­cy­do­wany. Ona lu­biła to po­łą­cze­nie. On o tym do­brze wie­dział. Roz­po­zna­wał to po za­pa­chu jej skóry. Pach­niała wtedy ina­czej: in­ten­syw­niej, męt­niej. Jej ko­szulka i spodnie, cza­sem su­kienka lą­do­wały na pod­ło­dze, a jego usta na jej de­kol­cie. On ją ssał, nie­kiedy lekko pod­gry­zał, wtedy ona czuła przy­jemne mro­wie­nie. Pły­nęła. Od tem­pe­ra­tury na ze­wnątrz, tej w po­koju i z po­żą­da­nia. Chciała być jak naj­bli­żej niego. Chciała, by wdarł się w jej ciało i po­zo­stał w nim jak naj­dłu­żej. Tylko o tym my­ślała, gdy prze­sia­dy­wała w jego miesz­ka­niu. O ni­czym wię­cej. Lu­biła ten stan. Po­trze­bo­wała go. To była jej ucieczka. Od pracy, domu, ale przede wszyst­kim od sie­bie. Uno­siła bio­dra, by dać mu znać, że to już. By wie­dział, że może, wręcz musi. Że nie ma in­nego wyj­ścia. Mocno wpi­jała palce w jego uda, po­śladki, plecy. On jesz­cze chwilę się z nią dro­czył, po czym speł­niał prośbę. By nie krzy­czeć, wci­skała usta w jego barki. Był taki gładki! Pach­niał cy­tru­sami. Gdy skoń­czyli, uba­brani emo­cjami opa­dali na ma­te­rac. Ten z kap­suł­kami la­wendy. I by­łoby wspa­niale. By­łoby naj­le­piej, gdyby nie chciał wię­cej. Ale chciał i nie wy­trzy­mał. Pękł. Słowa wy­lały się z niego jak brudna woda z kubka trą­co­nego przy­pad­kowo łok­ciem pod­czas ma­lo­wa­nia.

– Co jest z tobą nie tak?

– Nie tak? – po­wtó­rzyła. Była pewna, że się prze­sły­szała. Za­miast pa­trzeć w lu­stro, przy któ­rym usi­ło­wała pal­cami roz­cze­sać włosy, prze­nio­sła wzrok na niego.

– Nie tak. Ni­gdy nie chcesz zo­stać, w pracy uda­jesz, że się nie znamy.

– Nie­prawda. Za­wsze się z tobą wi­tam – za­prze­czyła.

– Z ku­rie­rem też się wi­tasz.

– Nie bądź zło­śliwy.

– Kiedy tu je­steś, nie­chęt­nie ze mną roz­ma­wiasz. Nie oglą­damy ra­zem fil­mów, nie pi­jemy wina...

– Bo pro­wa­dzę!

– Jeść też nie chcesz. Albo wyjść ze mną do kina. Wpa­dasz na chwilę i ocze­ku­jesz, że ja już w drzwiach zdejmę spodnie, by uła­twić ci za­da­nie.

Na to na­wet ona nie wpa­dła!

– My­śla­łam, że to ci się po­doba – ści­szyła głos. Nie chciała go jesz­cze bar­dziej roz­draż­niać.

– Nie, nie po­doba mi się! Może miało to swój urok na po­czątku, ale te­raz mnie to nie­po­koi. Spo­dzie­wa­łem się... – na mo­ment za­wie­sił głos – ...cze­goś in­nego.

– A czego się spo­dzie­wa­łeś?

– Nie wiem... że to taka gra. Że to się z cza­sem roz­kręci – za­czął się gu­bić.

– Roz­kręci?

– Ty na­prawdę nie masz po­trzeby bli­sko­ści? Nie chcesz po­ga­dać? Po­być ra­zem, tak po pro­stu?

Nie, nie miała ta­kiej po­trzeby. Zdu­siła ją w so­bie kilka lat temu. Te­raz chciała je­dy­nie wy­ko­rzy­sty­wać oka­zje, które los jej cza­sem zsy­łał. Bez ocze­ki­wań. Bez roz­my­śla­nia o tym, co da­lej. Bez zbyt­niej za­ży­ło­ści, która nie­po­trzeb­nie wszystko kom­pli­kuje.

– Sły­szysz mnie? – Spoj­rzał na nią w na­dziei, że do­sta­nie od­po­wiedź, ale ona mil­czała. – Po­trze­buję cze­goś wię­cej. Nie mó­wię o wiel­kich spra­wach, ale wię­cej. Tego głu­piego filmu z tobą albo po­ga­wędki o pro­ble­mach w pracy. Nie chcę tak jak te­raz.

– W po­rządku – od­po­wie­działa ze spo­ko­jem.

– W po­rządku?

– Tak, ro­zu­miem to. – Po­de­szła do drzwi i chwy­ciła za klamkę. – Nie będę wię­cej dzwo­nić ani pi­sać. Nie będę przy­jeż­dżać.

– Nie wy­głu­piaj się. Nie to mia­łem na my­śli. – Pró­bo­wał ją za­trzy­mać, ale bez­sku­tecz­nie. Już była na klatce.

– To ważne, że wiesz, czego po­trze­bu­jesz. – Po­ło­żyła dłoń na jego ra­mie­niu, jakby chciała dać znać, że jest z niego dumna. – Nie­stety ja ci tego nie dam.

***

Na ze­wnątrz było parno. Gę­ste i cięż­kie po­wie­trze za­po­wia­dało długo wy­cze­ki­wany deszcz. Ce­lowo za­par­ko­wała nieco da­lej, by prze­spa­ce­ro­wać się chwilę za­cie­nioną Kie­lecką, nim znów wsią­dzie do auta. Lu­biła tę ci­szę i spo­kój. Roz­ro­śnięte drzewa i okna bez za­słon, w któ­rych można było pod­glą­dać ży­cie in­nych lu­dzi. Po­woli sta­wiała krok za kro­kiem i od­twa­rzała w gło­wie jego słowa:

„Co jest z tobą nie tak?”.

„Co jest z tobą nie tak?”.

A może to z nim było coś nie tak? I ze wszyst­kimi ludźmi, któ­rzy czuli i chcieli wię­cej. To całe czu­cie było prze­re­kla­mo­wane. Nic do­brego z niego nie wy­ni­kało.

Spoj­rzała na swój nie­wielki po­zła­cany ze­ga­rek – je­dyny pre­zent od Maćka, który wciąż chęt­nie no­siła. Miała trzy­dzie­ści mi­nut na to, by do­je­chać do domu, może trzy­dzie­ści pięć, je­śli świa­tła będą jej sprzy­jać, ale w War­sza­wie sy­gna­li­za­cja świetlna rzadko kiedy jest po two­jej stro­nie.

Ode­tchnęła z ulgą, gdy udało jej się zna­leźć miej­sce par­kin­gowe. Kwa­drans po osiem­na­stej na Ko­szy­ko­wej to za­da­nie gra­ni­czyło z cu­dem. Ro­zej­rzała się wo­kół i choć ukryta w cen­trum mia­sta aleja Przy­ja­ciół była gwa­ran­tem ci­szy i wy­tchnie­nia w cie­niu roz­ło­ży­stego kasz­ta­nowca, Nina z ża­lem stwier­dziła, że nie jest jej tu do­brze. Że choć mieszka tu już drugi rok, wciąż czuje się obco. Jakby to było coś przej­ścio­wego. Coś, w co nie po­winna wkła­dać zbyt dużo ener­gii. Jakby mu­siała prze­cze­kać, by po­tem wró­cić do daw­nego ży­cia. Ży­cia, które tak do­brze znała. To kom­plet­nie bez sensu!, po­my­ślała. Nowe lo­kum znaj­do­wało się prze­cież nie­da­leko po­przed­niego. Nie mu­siała ni­czego zmie­niać: szu­kać in­nej szkoły dla Leny – ta przy Sem­po­łow­skiej była na tyle bli­sko, że na­dal mo­gły do niej cho­dzić pie­chotą – ani przed­szkola dla Zuzy, bo „Ko­lo­rowe kredki” znaj­do­wały się tuż za ro­giem. Ma­ni­cure ro­biła w tym sa­mym sa­lo­nie, co daw­niej, na­wet mąkę na na­le­śniki ku­po­wała w do­brze jej zna­nym spo­żyw­czym. A jed­nak coś spra­wiało, że nie była u sie­bie. Po­cząt­kowo cho­dziło o Maćka czy ra­czej o jego brak. Tak, z pew­no­ścią o to. Pustka po czło­wieku, który z upły­wem lat stał się czę­ścią cie­bie: twoją ręką, nogą, szyją, jest po­twor­nie bo­le­sna, bez względu na to, czy ten układ jesz­cze miał ja­ki­kol­wiek sens. Po­trze­bo­wała wielu mie­sięcy, by od­na­leźć się w no­wej rze­czy­wi­sto­ści. W tej bez nogi, ręki, bez szyi. To nie było ła­twe. Szcze­gól­nie że ze względu na dzieci nie­mal co­dzien­nie mieli ze sobą kon­takt: wi­dy­wali się, roz­ma­wiali przez te­le­fon, wy­sy­łali do sie­bie ese­mesy.

Na wy­świe­tla­czu jej te­le­fonu wła­śnie po­ja­wiła się wia­do­mość od by­łego męża:

Jest ładna po­goda, więc po­szli­śmy na lody i na plac za­baw. Bę­dziemy za do­brą go­dzinę.

Lo­giczny po­wód, ob­ja­śnie­nie tego, co się wy­da­rzyło, i pre­cy­zyjne po­da­nie czasu – w słow­niku Maćka „do­bra go­dzina” za­wsze ozna­czała to samo: go­dzinę z kil­ku­na­stoma mi­nu­tami. Cały Szklar­ski! Szklar­ski, w któ­rym pra­wie dzie­sięć lat temu się za­ko­chała. Szklar­ski, który od trzech lat z nią nie miesz­kał.

Po­woli otwo­rzyła drzwi i dała się przy­wi­tać ura­do­wa­nemu dal­ma­tyń­czy­kowi. Ze względu na umasz­cze­nie dzieci na­zwały go Oreo. I ją, i Maćka urzekł ten sma­ko­wity po­mysł, więc nie opo­no­wali.

– Po­cze­kaj, zo­sta­wię za­kupy i pój­dziemy na spa­cer. – Nina z tru­dem wnio­sła do kuchni torby ze zdo­by­czami z wa­rzyw­niaka, umyła ręce – po­pan­de­miczny od­ruch wręcz bez­wa­run­kowy – i chwy­ciła smycz. – Le­piej na­pij się wody, jest po­twor­nie go­rąco!

Oreo trak­to­wała nie­mal z taką czu­ło­ścią, jaką oka­za­łaby trze­ciemu dziec­kiem. Kiedy był szcze­nia­kiem, do­świad­czyła na­wet cze­goś na kształt do­brze jej zna­nego wy­rzutu hor­mo­nów. Miała ochotę pła­kać ze szczę­ścia! Wzięła dzie­sięć dni urlopu, by co dwie go­dziny wy­pro­wa­dzać go na spa­cer, wsta­wała na­wet w środku nocy, jak na kar­mie­nie. Po­świę­ce­nie zo­stało na­gro­dzone: pies w mgnie­niu oka na­uczył się za­ła­twiać swoje po­trzeby na ze­wnątrz. Ale na tym nie ko­niec. Po­tra­fiła przez kilka go­dzin przy­go­to­wy­wać ro­sołki spe­cjal­nie dla Oreo.

– Gdy­bym wie­dział, że jak ku­pię psa, do­mowe obiady wsko­czą na tak wy­soki po­ziom, dawno bym to zro­bił – skwi­to­wał Ma­ciek, w któ­rym za­częła na­brzmie­wać żyłka sam­czej ry­wa­li­za­cji.

Gdy Oreo pod­rósł, stał się po­wier­ni­kiem Niny. Dzie­liła się z nim wszel­kimi wąt­pli­wo­ściami, roz­ter­kami, a naj­czę­ściej zwy­kłymi ob­ser­wa­cjami. Jak z Pau­liną. Pau­lina! Miała do niej od­dzwo­nić. Na śmierć za­po­mniała! Wło­żyła do uszu słu­chawki bez­prze­wo­dowe i gdy wy­szła z klatki, wy­brała nu­mer przy­ja­ciółki.

– Wresz­cie! – usły­szała zna­jomy głos. – Za­czę­łam my­śleć, że już ni­gdy się do cie­bie nie do­biję!

– Mia­łam sza­lony dzień. Do­piero wró­ci­łam do domu.

O tym, że w dro­dze po­wrot­nej zaj­rzała do „ko­legi”, nie wspo­mniała, bo Pau­lina o ist­nie­niu „ko­legi” nie miała po­ję­cia. Tak wy­szło. Po­cząt­kowo Nina po­sta­no­wiła za­cho­wać ten prze­lotny ro­mans – jak sama go okre­ślała – tylko dla sie­bie z pro­stego po­wodu: zbyt do­brze znała swoją przy­ja­ciółkę i umiała prze­wi­dzieć, jak za­re­aguje na tę wia­do­mość. Po­sy­pa­łyby się nie­zręczne py­ta­nia, na które Nina nie znała od­po­wie­dzi, za­częły prze­szpiegi w sieci. Gdyby je za­uwa­żył, mógłby od­nieść fał­szywe wra­że­nie, że jest kimś waż­nym. Do tego stop­nia, że Nina roz­ma­wia o nim z ko­le­żan­kami. Wraz z upły­wem czasu zro­biło się za późno. Bo niby co miała te­raz po­wie­dzieć? „Tak na mar­gi­ne­sie, przez kilka mie­sięcy sy­pia­łam ze zna­jo­mym z re­dak­cji. Pra­cuje pię­tro ni­żej, w ma­ga­zy­nie. Nie mó­wi­łam ci o tym, bo to nic wiel­kiego. Zwy­kły ko­le­żeń­ski seks. Zresztą sprawa już za­mknięta. To się wię­cej nie wy­da­rzy. Nie ma o czym mó­wić”. Te­atral­nie mach­nę­łaby ręką, by pod­kre­ślić ulot­ność sy­tu­acji, po czy zmie­ni­łaby te­mat: „Daj le­piej znać, jak się przy­jęła nowa kam­pa­nia ma­jo­nezu, o któ­rej mi ostat­nio tyle opo­wia­da­łaś. Klient za­do­wo­lony?”. Nie, to by nie prze­szło. Pau­lina by­łaby wście­kła!

– Je­steś z Oreo?

– Ro­zu­miem, że to było py­ta­nie re­to­ryczne? – od­po­wie­działa Nina, bo tak jak Pau­lina zwy­kle dzwo­niła z sa­mo­chodu, gdy była w dro­dze do biura, na spo­tka­nie z klien­tem lub na si­łow­nię, tak Nina naj­czę­ściej od­zy­wała się pod­czas spa­ce­rów: daw­niej z wóz­kiem, te­raz z psem.

– Współ­czuję. Jest po­twor­nie go­rąco!

– Spo­koj­nie, mamy to już prze­ro­bione. – Spoj­rzała na Oreo, który spryt­nie wy­brał za­cie­nioną część chod­nika. – Mów, co się stało.

– Nie zgad­niesz! – za­częła przy­ja­ciółka, ale Nina do­sko­nale wie­działa, co się kryje za tym zwro­tem. Szcze­gól­nie gdy głos Pau­liny na­bie­rał we­so­łej, wręcz śpiew­nej nuty.

– Po­zna­łaś ko­goś.

– Po­zna­łam. I to kogo! Szkoda, że nie mo­głaś go zo­ba­czyć! Cho­ciaż po­cze­kaj, za­raz go wy­gu­gluję.

– Je­steś nie­moż­liwa!

– Ra­czej po­stę­powa – od­po­wie­działa Pau­lina i na mo­ment za­mil­kła. Ta ci­sza mo­gła ozna­czać tylko jedno: wła­śnie szu­kała naj­now­szego obiektu swo­ich wes­tchnień w cze­lu­ściach in­ter­netu. – Swoją drogą to za­bawne, że sze­fowa du­żego ser­wisu nie gu­gluje fa­ce­tów ani nie ko­rzy­sta z Tin­dera.

Od dwóch lat Pau­lina pró­bo­wała na­mó­wić przy­ja­ciółkę, by za­in­sta­lo­wała na swoim smart­fo­nie apli­ka­cję, dzięki któ­rej mo­głaby ko­goś po­znać, ale Nina upie­rała się, że to nie dla niej. Bo jak za po­mocą jed­nego ru­chu palca prze­są­dzać o czy­imś lo­sie? I to na pod­sta­wie czego? Zdjęć, które wy­brał i wrzu­cił na swój pro­fil, oraz krót­kiego opisu? Prze­cież tych kilka zdań skro­jo­nych w bar­dzo kon­kret­nym celu czę­sto nie ma nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią! Re­dak­cyjna ko­le­żanka Niny, znana z ba­ła­ga­niar­stwa, by być za­bawną, w miej­scu prze­zna­czo­nym na tak zwany czas wolny wpi­sała: „Krzą­tam się i sprzą­tam”. Je­śli tra­fi­łaby na pe­danta, mógłby się po­czuć oszu­kany... Poza tym dla Niny li­czyło się co in­nego. To, jak po­ten­cjalny „on” marsz­czy czoło, kiedy in­ten­syw­nie o czymś my­śli, tembr jego głosu, spo­sób, w jaki do­biera słowa i przede wszyst­kim za­pach. Jego per­fum i jego skóry.

„Ni­nuś, te­raz to nie wy­gląda, jak daw­niej. To nie są tylko wia­do­mo­ści. Mo­żesz do ko­goś za­dzwo­nić, wy­brać opcję wi­deo i zo­ba­czyć wszystko, co cię in­te­re­suje, albo i wię­cej, niż­byś so­bie ży­czyła!” – śmiała się przy­ja­ciółka, gdy Nina pró­bo­wała uza­sad­nić swoją nie­chęć do zna­jo­mo­ści z sieci. Na szczę­ście te­raz to nie o nią cho­dziło.

– Wy­sła­łam! – Pau­lina tak ra­do­śnie krzyk­nęła do gło­śnika, że Nina po­sta­no­wiła nie zwle­kać. Wy­jęła z kie­szeni dżin­sów te­le­fon i za­częła w nim szpe­rać.

– Po­rad­nia die­te­tyczna? – za­py­tała zdzi­wiona, gdy otwo­rzyła link. W ostat­nim cza­sie Pau­lina skar­żyła się, że źle sy­pia, przez co nie ma siły na cross­fit, co­raz czę­ściej bywa roz­draż­niona i ma nie­usta­jącą ochotę na sło­dy­cze, ale Nina była prze­ko­nana, że wszyst­kiemu wi­nien jest stres. Przy­ja­ciółka pięła się po szcze­blach ka­riery w za­wrot­nym tem­pie i może udało jej się prze­pro­wa­dzić do wy­ma­rzo­nego miesz­ka­nia na Żo­li­bo­rzu, ale kosz­to­wało ją to sporo zdro­wia i wiele nie­prze­spa­nych nocy. Nina spo­dzie­wała się jed­nak, że je­śli Pau­lina za­cznie szu­kać po­mocy spe­cja­li­sty, zgłosi się do psy­cho­loga, a nie do die­te­tyka.

– Prze­cież ty je­steś cho­dzą­cym kom­pen­dium wie­dzy na te­mat zdro­wego stylu ży­cia!

– Nie prze­sa­dzaj! W ostat­nim cza­sie, gdy­bym tylko mo­gła, na śnia­da­nie, obiad i ko­la­cję ja­dła­bym brow­nie.

– Wcale ci się nie dzi­wię! – Oczami wy­obraźni Nina zo­ba­czyła spory ka­wa­łek ide­al­nie wil­got­nego cia­sta. Już czuła, jak roz­pusz­cza się w jej ustach. I ten za­pach cze­ko­lady...

– Zresztą tu nie cho­dzi o je­dze­nie, ra­czej o sen­sowną su­ple­men­ta­cję.

– Albo o przy­stoj­nego die­te­tyka! – Nina nie mo­gła się po­wstrzy­mać od ko­men­ta­rza.

– Przy­znaj, że jest nie­zły!

Za­trzy­mała się na chwilę, by w spo­koju mu się przyj­rzeć. W tym celu po­więk­szyła na­wet zdję­cie: co prawda męż­czy­zna nie był w jej ty­pie, ale nie można było mu ni­czego za­rzu­cić: opa­lony, mocno za­ry­so­wana szczęka i ten uśmiech! Uśmiech, który do­da­wał mu chło­pię­cego wdzięku.

– Od tylu lat współ­pra­cuję z die­te­ty­kami i jesz­cze ni­gdy na ta­kiego nie tra­fi­łam – wes­tchnęła.

– To wy­obraź so­bie moje zdzi­wie­nie, kiedy ten die­te­tyk wy­chy­lił się zza drzwi ga­bi­netu. Ode­brało mi mowę! Jak ty to ład­nie na­zy­wasz?

– Zi­dio­cia­łaś – pod­po­wie­działa przy­ja­ciółce.

– Otóż to! Zi­dio­cia­łam!

Sta­nem zi­dio­ce­nia Nina okre­ślała krę­pu­jący mo­ment, gdy w za­sięgu twego wzroku po­ja­wia się ktoś, kto spra­wia, że za­czyna ci się plą­tać ję­zyk, po­peł­niasz błąd za błę­dem i nie umiesz od­po­wie­dzieć na naj­prost­sze py­ta­nie. To stan mę­czący, wręcz wy­cień­cza­jący i cho­ler­nie wsty­dliwy – prze­cież nikt nie lubi źle wy­pa­dać przy in­nych, a szcze­gól­nie przy tych, przy któ­rych chcia­łoby się wy­paść jak naj­le­piej. Jed­nak na swój spo­sób Nina lu­biła te ro­ze­dr­gane dło­nie, nie­składne wy­po­wie­dzi i silne pod­nie­ce­nie, bo choć utrud­niały „nor­malne” funk­cjo­no­wa­nie, dzięki nim wie­działa, że coś jesz­cze czuje. Cze­goś chce. Cze­goś po­trze­buje. Sama ostatni raz „zi­dio­ciała” pięć lat temu przy cza­ru­ją­cym sta­ży­ście z re­dak­cji. Jak ba­nal­nie to te­raz brzmiało! Na­wet dla niej. Ale nie wtedy. Wtedy jej świat wy­wró­cił się do góry no­gami, a jego stara, spraw­dzona wer­sja z dnia na dzień prze­stała ist­nieć. Nie było mowy o po­wro­cie.

– Po­słu­chaj! Na spo­tka­niu tro­chę flir­to­wa­łam, by­łam za­bawna, znasz mnie.

Ow­szem, Nina do­sko­nale znała to ob­li­cze Pau­liny. Błysz­czące oczy, za­ru­mie­nione po­liczki, żywą ge­sty­ku­la­cję i wielki, pro­mienny uśmiech.

– Wra­cam do domu, otwie­ram skrzynkę mej­lową, wi­dzę na­zwę po­radni i spo­dzie­wam się, że tam ja­kaś za­lotna wia­do­mość...

– Od die­te­tyka? Prze­cież za­pła­ci­łaś mu za tę wi­zytę!

– Nie można po­ma­rzyć?

Przy Ni­nie było to trudne. Po ro­man­sie z Ja­nem Ogiń­skim, sta­ży­stą, który wy­glą­dał rów­nie do­brze, jak się na­zy­wał, nie po­zwa­lała już so­bie na to, by stan zi­dio­ce­nia wkra­dał się do jej ży­cia. In­nym także to utrud­niała.

– Ale za­miast za­lot­nego mejla, do­sta­łam fak­turę i an­kietę. Nie masz po­ję­cia, ile tam jest krę­pu­ją­cych py­tań!

– Spo­dzie­wa­łaś się, że za­ta­isz przed die­te­ty­kiem swój wiek albo wagę? – Nina uśmiech­nęła się na samą myśl o tej sy­tu­acji. – Zresztą ja­kie to ma zna­cze­nie? Prze­cież świet­nie wy­glą­dasz!

– Ko­chana! Na cie­bie za­wsze można li­czyć! Ale słu­chaj, tu nie o wiek ani nie o wagę cho­dzi.

– A o co?

– Są py­ta­nia o moje li­bido. Jak je oce­niam w skali od jed­nego do dzie­się­ciu...

– Je­de­na­ście?

– To jesz­cze można uznać za grę wstępną. Ale słu­chaj da­lej: jak czę­sto się wy­próż­niam? Czy mie­wam bie­gunki albo za­twar­dze­nia.

Nina za­częła się gło­śno śmiać.

– To nie ko­niec. Sły­sza­łaś o czymś ta­kim jak skala bri­stol­ska?

Ja­sne, że sły­szała. Od lat pi­sała ar­ty­kuły na te­mat zdro­wia, zna­la­zło się w nich też miej­sce na te­mat bri­stol­skiej skali ufor­mo­wa­nia stolca. Samo ży­cie. Gdy jed­nak wy­obra­ziła so­bie Pau­linę, która zo­stała po­pro­szona o to, by zda­wać re­la­cję z każ­dego po­bytu w to­a­le­cie nie­ziem­sko przy­stoj­nemu die­te­ty­kowi, była tak roz­ba­wiona, że w jej oczach po­ja­wiły się łzy.

– Bła­gam cię! Ko­niec! Ze śmie­chu nie utrzy­mam psa na smy­czy!

– To już wiesz, przez co prze­cho­dzę.

Nina da­lej się śmiała i za nic nie mo­gła prze­stać.

– I co te­raz? – za­py­tała, gdy wresz­cie udało jej się tro­chę ochło­nąć.

– Nic! Uzu­peł­ni­łam tylko te ru­bryki, które mo­głam, a w po­zo­sta­łych wpi­sa­łam: „To py­ta­nie jest zbyt in­tymne”.

– Pauli – zwró­ciła się do przy­ja­ciółki tak, jak zwy­kła się do niej zwra­cać, gdy chciała jej oka­zać odro­binę czu­ło­ści – prze­cież ty mu za to pła­cisz!

– Dla­tego mam prawo de­cy­do­wać, na które py­ta­nia od­po­wiem!

– Je­steś nie­moż­liwa!

– Będę cię in­for­mo­wać o po­stę­pach. Ty też mo­gła­byś coś zro­bić w tym kie­runku. Chęt­nie po­słu­cha­ła­bym o two­ich ob­ja­wach stanu zi­dio­ce­nia.

– Za­po­mnij!

***

Gdy wró­ciła do miesz­ka­nia, na­po­iła dy­szą­cego psa, a sama wsko­czyła pod prysz­nic. Chciała się schło­dzić i zmyć z sie­bie miej­ską woń. „Pach­niesz war­szaw­skim ku­rzem” – zwykł ma­wiać do niej Ma­ciek, gdy wra­cała z prze­bieżki. Ale te­raz pach­niała nie tylko ku­rzem, pach­niała także nim – ko­legą z ma­ga­zynu. Ko­legą, o któ­rym nie pi­snęła słówka na­wet swo­jej naj­bliż­szej przy­ja­ciółce. Ko­legą, przy któ­rym nie chciała się ze­sta­rzeć, ale któ­remu po­zwa­lała się do­ty­kać, ca­ło­wać, ką­sać, nie­kiedy dość bo­le­śnie. Ko­legą, któ­rego za­pa­chu nie chciała czuć dłu­żej na so­bie, bo to nie był ten za­pach. Ten, dla któ­rego się idio­ciało.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: