- W empik go
Zostań u mnie na noc - ebook
Zostań u mnie na noc - ebook
Opowieść o miłości, która nie przytrafia nam się, kiedy jej chcemy, ale zawsze wtedy, kiedy jej potrzebujemy. I że warto o nią walczyć, nawet jeśli wszystko wokół jest na nie.
Nina Szklarska, zapracowana dziennikarka i matka dwójki dzieci, nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jej mąż jest już tylko byłym mężem, a po ukochanym mieszkaniu, w którym jej córki stawiały pierwsze kroki, zostało jedynie wspomnienie. Na dodatek w pracy pojawia się nowa, charyzmatyczna szefowa i jak najszybciej chce wprowadzić zmiany w redakcji, a najchętniej też poza nią. Szybko znajduje z Niną wspólny język i usiłuje przekonać ją, by wreszcie otworzyła się na nowe. A jest na co! Nie dość, że po mieszkaniu Szklarskiej kręci się Oli, pomocny i przystojny stolarz, co przygotowuje jej bibliotekę, to jeszcze na horyzoncie pojawia się Jan Ogiński, dawna fascynacja, o której Nina tak naprawdę nigdy nie przestała myśleć…
To opowieść nie tylko o miłości czy namiętności, lecz także o przyjaźni. Mamy tu kilka charakternych kobiet, a każda z nich musi stawić czoło innym przeciwnościom losu. Jednak dzięki wzajemnemu wsparciu zaczynają wierzyć, że wszystko jest możliwe, a rozwód wcale nie musi oznaczać końca świata, tylko jego początek.
Eliza Orzeszkowa napisała, że „nikt nie zrozumie kobiety… ona sama siebie też nie”. Anna Szczypczyńska podejmuje to wyzwanie, snując opowieść o skomplikowanych emocjach, które każda z nas próbuje okiełznać. O miłości i samotności, o mężczyznach i babskiej przyjaźni, o kobietach i dla kobiet, życiowa i prawdziwa – taka jest jej najnowsza powieść.
Joanna Wolf, Nienaczytana
Czy w życiu prawdziwie kocha się tylko raz? Czy miłość można schować na dnie serca? Przeczytaj książkę, w której możesz znaleźć cząstkę siebie, tę schowaną głęboko przed całym światem. Zmysłowa, przepiękna powieść Anny Szczypczyńskiej, po której przeczytaniu zdanie: „Zostań u mnie na noc” nabierze całkiem innego znaczenia. Polecam.
Katarzyna Czarnecka-Kuc, Matka Książkoholiczka
Najbardziej kusząca pozycja roku!
Nowa powieść Anny Szczypczyńskiej gwarantuje Czytelnikowi niezwykle wysublimowaną i wykwintną ucztę. Przepysznie inteligentna, pełna zmysłowości, nieustannie podsycana nutą erotyzmu, doprawiona szczyptą pikanterii. Oto przepis na najseksowniejszy bestseller roku 2023.
Małgorzata Tinc, Lady Margot
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67674-58-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedarłam się przez tłum zgromadzony na ruchomych schodach i weszłam do ulubionego sklepu z herbatą. Za ladą stał wysoki brunet, nigdy wcześniej go nie widziałam. Musieli zatrudnić nowego sprzedawcę.
– Dzień dobry – uśmiechnął się na powitanie i wtedy to zobaczyłam. Zobaczyłam w nim ciebie. Ciebie sprzed kilku lat. Ogarniętego pasją, pożądaniem, a jednocześnie beztroskiego. Też miałeś wtedy takie włosy, pamiętasz? Do tego stopnia długie, że pojedyncze kosmyki wpadały ci do oczu, jednak zbyt krótkie, by założyć je za ucho. I nagle to wszystko wróciło. Tak po prostu. W jednej chwili...
Kiedy stanęłam przy kasie, a sprzedawca usiłował znaleźć moje nazwisko w systemie, by przydzielić mi zniżkę lojalnościową, zamiast wąchać kolejne mieszanki herbat, przyglądałam się jego dłoniom. Były tak bardzo podobne do twoich! Jego długie palce to były twoje palce! Podglądałam je czasem w redakcji, gdy żywiołowo stukałeś w klawiaturę. Palce, którymi gładziłeś moją twarz, kiedy chciałeś, żebym przestała się zamartwiać. Palce, którymi dotykałeś moich ust, kiedy obydwoje mieliśmy ochotę na więcej...
To nie mija, nie przechodzi. Owszem, często się wycisza i tak sobie trwam nawet kilka miesięcy, nie myśląc o tobie zbyt wiele. Skupiam się na rodzinie, znajomych, bieżących wydarzeniach. Czy wiesz, że Lena już chodzi do szkoły, a Zuza przeżywa pierwszą przedszkolną miłość? „Tadeusz to mój mąż” – mówi ze śmiertelną powagą. Rozstawiają sobie z „mężem” dziecięcy namiot w pokoju i pilnują, by wszystkie okna były zamknięte, „żeby dzidziusie im nie zniknęły”. Czy to nie zabawne, że my, dorośli, tak często chcemy uciec od zabawy w dom, a dla dzieci to najlepsza rozrywka? I to nie tylko dla dziewczynek, bo Tadeusz też sprawia wrażenie zaangażowanego. „Zaangażowanego? Daj spokój! Po prostu od kołyski bawimy się w to, w co wy chcecie. Czego się nie robi, by zdobyć względy kobiety!” – Maciek objaśnił mi zasady rządzące światem. A przynajmniej swoją wizję tych zasad. Pod tym względem nic się nie zmienił. Za to pod kilkoma innymi tak. W ogóle wiele się zmieniło, odkąd cię po raz ostatni widziałam...
– Proszę częściej do nas zaglądać. W przyszłym tygodniu będziemy mieć dostawę kilku nowych mieszanek jaśminowej. W historii zamówień widzę, że to pani ulubiona. – Sprzedawca podał mi papierową torbę, ale ja myślami już byłam z tobą. Pamiętasz to pudełko herbaty, które pewnego dnia położyłeś na moim biurku? Nie wyrzuciłam go. Zaraz dosypię do niego tę, którą właśnie kupiłam.
Chciałabym o tobie zapomnieć... Ale nie mogę. Nie potrafię.
To wraca nagle. Wystarczy coś drobnego, maleńkiego, jak ten uśmiech chłopaka z herbaciarni, i znów cię widzę.
Czy to kiedyś minie? Mam nadzieję.
Nadzieję na to, że kiedyś przestanę o tobie myśleć i znów zacznę oddychać.
Pełną piersią.Rozdział 1
Zobaczyłem światło,
więc przyszedłem.
Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać,
nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić
odwiecznej wojny. Ja
przyszedłem się kochać,
przyszedłem się kochać.
Marcin Świetlicki, Olifant
– Zostaniesz na noc?
Nina Szklarska usłyszała to pytanie w mało komfortowej sytuacji. Akurat wiła się na materacu pamięciowym – ileż ona musiała się nasłuchać o jego technologii! – i usiłowała wciągnąć na siebie dżinsy, co w upalne czerwcowe popołudnie okazało się sporym wyzwaniem. Albo jej biodra pod wpływem ciepła magicznie się rozszerzyły, albo spodnie były węższe niż zwykle. Jakby świeżo uprane. Szlag by to trafił!
– Przecież wiesz, że nie mogę. – Przekręciła się na brzuch w nadziei, że ta pozycja ułatwi jej zadanie, ale materac, który „idealnie dopasowywał się do kształtu ciała”, tylko utrudniał sprawę. Jedyny plus był taki, że wreszcie poczuła lawendową woń ukrytych w nim mikrokapsułek. O ich kojących właściwościach też nieraz słyszała, ale nigdy wcześniej nie poczuła ich zapachu. Aż do tej chwili!
– Nie możesz czy nie chcesz? – drążył.
Tylko po co?
Co ona miała teraz zrobić? Skłamać, by bezkonfliktowo opuścić jego mieszkanie, czy powiedzieć prawdę, która mu się nie spodoba? „Nie zostanę, bo nie chcę”. Tak byłoby najprościej i najtrudniej zarazem.
Wiedziała, czym grozi taka z pozoru niewinna noc pod jego dachem. Po pierwszej zacznie dopytywać o kolejną, potem o wspólny weekend i wakacje. Z czasem on też zacznie u niej bywać i nim Nina zdąży coś powiedzieć, w szafce na buty znajdzie jego kapcie. „Zostawię je tak na wszelki wypadek” – powie on, ale wiadomo, co ten „wypadek” oznacza: zaangażowanie i przywiązanie, a zaraz za nimi idzie drama. O nie! Więcej dram w życiu nie potrzebowała. W ostatnich latach wyczerpała swój limit silnych emocji.
– Gotowe! – krzyknęła radośnie, gdy wreszcie udało jej się zapiąć dżinsy. Wyswobodziła się z czułych objęć lawendy i powędrowała do przedpokoju, by włożyć espadryle.
– Może w weekend? – On uparcie naciskał.
– Może. – Nie chciała pozbawiać go nadziei. Podeszła bliżej, by pocałować go na pożegnanie. Na taką dawkę czułości nawet ona mogła sobie od czasu do czasu pozwolić. Jego szorstki od zarostu policzek jeszcze nią pachniał, a konkretnie tym jej wariantem, który sama bardzo lubiła: dzikim, wolnym, spragnionym wrażeń.
Lubiła to, co między nimi było, i to, jak się przy nim czuła. Zwykle wyglądało to tak:
Jego dłoń na jej obojczykach, szyi, brodzie. Jej dłoń zaplątana w jego włosach. Dwa oddechy się scalały. Usta miękkie, rozchylone, prosiły o więcej. Ona chciała więcej. Po to tu przychodziła. On był delikatny, ale przy tym pewny i zdecydowany. Ona lubiła to połączenie. On o tym dobrze wiedział. Rozpoznawał to po zapachu jej skóry. Pachniała wtedy inaczej: intensywniej, mętniej. Jej koszulka i spodnie, czasem sukienka lądowały na podłodze, a jego usta na jej dekolcie. On ją ssał, niekiedy lekko podgryzał, wtedy ona czuła przyjemne mrowienie. Płynęła. Od temperatury na zewnątrz, tej w pokoju i z pożądania. Chciała być jak najbliżej niego. Chciała, by wdarł się w jej ciało i pozostał w nim jak najdłużej. Tylko o tym myślała, gdy przesiadywała w jego mieszkaniu. O niczym więcej. Lubiła ten stan. Potrzebowała go. To była jej ucieczka. Od pracy, domu, ale przede wszystkim od siebie. Unosiła biodra, by dać mu znać, że to już. By wiedział, że może, wręcz musi. Że nie ma innego wyjścia. Mocno wpijała palce w jego uda, pośladki, plecy. On jeszcze chwilę się z nią droczył, po czym spełniał prośbę. By nie krzyczeć, wciskała usta w jego barki. Był taki gładki! Pachniał cytrusami. Gdy skończyli, ubabrani emocjami opadali na materac. Ten z kapsułkami lawendy. I byłoby wspaniale. Byłoby najlepiej, gdyby nie chciał więcej. Ale chciał i nie wytrzymał. Pękł. Słowa wylały się z niego jak brudna woda z kubka trąconego przypadkowo łokciem podczas malowania.
– Co jest z tobą nie tak?
– Nie tak? – powtórzyła. Była pewna, że się przesłyszała. Zamiast patrzeć w lustro, przy którym usiłowała palcami rozczesać włosy, przeniosła wzrok na niego.
– Nie tak. Nigdy nie chcesz zostać, w pracy udajesz, że się nie znamy.
– Nieprawda. Zawsze się z tobą witam – zaprzeczyła.
– Z kurierem też się witasz.
– Nie bądź złośliwy.
– Kiedy tu jesteś, niechętnie ze mną rozmawiasz. Nie oglądamy razem filmów, nie pijemy wina...
– Bo prowadzę!
– Jeść też nie chcesz. Albo wyjść ze mną do kina. Wpadasz na chwilę i oczekujesz, że ja już w drzwiach zdejmę spodnie, by ułatwić ci zadanie.
Na to nawet ona nie wpadła!
– Myślałam, że to ci się podoba – ściszyła głos. Nie chciała go jeszcze bardziej rozdrażniać.
– Nie, nie podoba mi się! Może miało to swój urok na początku, ale teraz mnie to niepokoi. Spodziewałem się... – na moment zawiesił głos – ...czegoś innego.
– A czego się spodziewałeś?
– Nie wiem... że to taka gra. Że to się z czasem rozkręci – zaczął się gubić.
– Rozkręci?
– Ty naprawdę nie masz potrzeby bliskości? Nie chcesz pogadać? Pobyć razem, tak po prostu?
Nie, nie miała takiej potrzeby. Zdusiła ją w sobie kilka lat temu. Teraz chciała jedynie wykorzystywać okazje, które los jej czasem zsyłał. Bez oczekiwań. Bez rozmyślania o tym, co dalej. Bez zbytniej zażyłości, która niepotrzebnie wszystko komplikuje.
– Słyszysz mnie? – Spojrzał na nią w nadziei, że dostanie odpowiedź, ale ona milczała. – Potrzebuję czegoś więcej. Nie mówię o wielkich sprawach, ale więcej. Tego głupiego filmu z tobą albo pogawędki o problemach w pracy. Nie chcę tak jak teraz.
– W porządku – odpowiedziała ze spokojem.
– W porządku?
– Tak, rozumiem to. – Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. – Nie będę więcej dzwonić ani pisać. Nie będę przyjeżdżać.
– Nie wygłupiaj się. Nie to miałem na myśli. – Próbował ją zatrzymać, ale bezskutecznie. Już była na klatce.
– To ważne, że wiesz, czego potrzebujesz. – Położyła dłoń na jego ramieniu, jakby chciała dać znać, że jest z niego dumna. – Niestety ja ci tego nie dam.
***
Na zewnątrz było parno. Gęste i ciężkie powietrze zapowiadało długo wyczekiwany deszcz. Celowo zaparkowała nieco dalej, by przespacerować się chwilę zacienioną Kielecką, nim znów wsiądzie do auta. Lubiła tę ciszę i spokój. Rozrośnięte drzewa i okna bez zasłon, w których można było podglądać życie innych ludzi. Powoli stawiała krok za krokiem i odtwarzała w głowie jego słowa:
„Co jest z tobą nie tak?”.
„Co jest z tobą nie tak?”.
A może to z nim było coś nie tak? I ze wszystkimi ludźmi, którzy czuli i chcieli więcej. To całe czucie było przereklamowane. Nic dobrego z niego nie wynikało.
Spojrzała na swój niewielki pozłacany zegarek – jedyny prezent od Maćka, który wciąż chętnie nosiła. Miała trzydzieści minut na to, by dojechać do domu, może trzydzieści pięć, jeśli światła będą jej sprzyjać, ale w Warszawie sygnalizacja świetlna rzadko kiedy jest po twojej stronie.
Odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się znaleźć miejsce parkingowe. Kwadrans po osiemnastej na Koszykowej to zadanie graniczyło z cudem. Rozejrzała się wokół i choć ukryta w centrum miasta aleja Przyjaciół była gwarantem ciszy i wytchnienia w cieniu rozłożystego kasztanowca, Nina z żalem stwierdziła, że nie jest jej tu dobrze. Że choć mieszka tu już drugi rok, wciąż czuje się obco. Jakby to było coś przejściowego. Coś, w co nie powinna wkładać zbyt dużo energii. Jakby musiała przeczekać, by potem wrócić do dawnego życia. Życia, które tak dobrze znała. To kompletnie bez sensu!, pomyślała. Nowe lokum znajdowało się przecież niedaleko poprzedniego. Nie musiała niczego zmieniać: szukać innej szkoły dla Leny – ta przy Sempołowskiej była na tyle blisko, że nadal mogły do niej chodzić piechotą – ani przedszkola dla Zuzy, bo „Kolorowe kredki” znajdowały się tuż za rogiem. Manicure robiła w tym samym salonie, co dawniej, nawet mąkę na naleśniki kupowała w dobrze jej znanym spożywczym. A jednak coś sprawiało, że nie była u siebie. Początkowo chodziło o Maćka czy raczej o jego brak. Tak, z pewnością o to. Pustka po człowieku, który z upływem lat stał się częścią ciebie: twoją ręką, nogą, szyją, jest potwornie bolesna, bez względu na to, czy ten układ jeszcze miał jakikolwiek sens. Potrzebowała wielu miesięcy, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W tej bez nogi, ręki, bez szyi. To nie było łatwe. Szczególnie że ze względu na dzieci niemal codziennie mieli ze sobą kontakt: widywali się, rozmawiali przez telefon, wysyłali do siebie esemesy.
Na wyświetlaczu jej telefonu właśnie pojawiła się wiadomość od byłego męża:
Jest ładna pogoda, więc poszliśmy na lody i na plac zabaw. Będziemy za dobrą godzinę.
Logiczny powód, objaśnienie tego, co się wydarzyło, i precyzyjne podanie czasu – w słowniku Maćka „dobra godzina” zawsze oznaczała to samo: godzinę z kilkunastoma minutami. Cały Szklarski! Szklarski, w którym prawie dziesięć lat temu się zakochała. Szklarski, który od trzech lat z nią nie mieszkał.
Powoli otworzyła drzwi i dała się przywitać uradowanemu dalmatyńczykowi. Ze względu na umaszczenie dzieci nazwały go Oreo. I ją, i Maćka urzekł ten smakowity pomysł, więc nie oponowali.
– Poczekaj, zostawię zakupy i pójdziemy na spacer. – Nina z trudem wniosła do kuchni torby ze zdobyczami z warzywniaka, umyła ręce – popandemiczny odruch wręcz bezwarunkowy – i chwyciła smycz. – Lepiej napij się wody, jest potwornie gorąco!
Oreo traktowała niemal z taką czułością, jaką okazałaby trzeciemu dzieckiem. Kiedy był szczeniakiem, doświadczyła nawet czegoś na kształt dobrze jej znanego wyrzutu hormonów. Miała ochotę płakać ze szczęścia! Wzięła dziesięć dni urlopu, by co dwie godziny wyprowadzać go na spacer, wstawała nawet w środku nocy, jak na karmienie. Poświęcenie zostało nagrodzone: pies w mgnieniu oka nauczył się załatwiać swoje potrzeby na zewnątrz. Ale na tym nie koniec. Potrafiła przez kilka godzin przygotowywać rosołki specjalnie dla Oreo.
– Gdybym wiedział, że jak kupię psa, domowe obiady wskoczą na tak wysoki poziom, dawno bym to zrobił – skwitował Maciek, w którym zaczęła nabrzmiewać żyłka samczej rywalizacji.
Gdy Oreo podrósł, stał się powiernikiem Niny. Dzieliła się z nim wszelkimi wątpliwościami, rozterkami, a najczęściej zwykłymi obserwacjami. Jak z Pauliną. Paulina! Miała do niej oddzwonić. Na śmierć zapomniała! Włożyła do uszu słuchawki bezprzewodowe i gdy wyszła z klatki, wybrała numer przyjaciółki.
– Wreszcie! – usłyszała znajomy głos. – Zaczęłam myśleć, że już nigdy się do ciebie nie dobiję!
– Miałam szalony dzień. Dopiero wróciłam do domu.
O tym, że w drodze powrotnej zajrzała do „kolegi”, nie wspomniała, bo Paulina o istnieniu „kolegi” nie miała pojęcia. Tak wyszło. Początkowo Nina postanowiła zachować ten przelotny romans – jak sama go określała – tylko dla siebie z prostego powodu: zbyt dobrze znała swoją przyjaciółkę i umiała przewidzieć, jak zareaguje na tę wiadomość. Posypałyby się niezręczne pytania, na które Nina nie znała odpowiedzi, zaczęły przeszpiegi w sieci. Gdyby je zauważył, mógłby odnieść fałszywe wrażenie, że jest kimś ważnym. Do tego stopnia, że Nina rozmawia o nim z koleżankami. Wraz z upływem czasu zrobiło się za późno. Bo niby co miała teraz powiedzieć? „Tak na marginesie, przez kilka miesięcy sypiałam ze znajomym z redakcji. Pracuje piętro niżej, w magazynie. Nie mówiłam ci o tym, bo to nic wielkiego. Zwykły koleżeński seks. Zresztą sprawa już zamknięta. To się więcej nie wydarzy. Nie ma o czym mówić”. Teatralnie machnęłaby ręką, by podkreślić ulotność sytuacji, po czy zmieniłaby temat: „Daj lepiej znać, jak się przyjęła nowa kampania majonezu, o której mi ostatnio tyle opowiadałaś. Klient zadowolony?”. Nie, to by nie przeszło. Paulina byłaby wściekła!
– Jesteś z Oreo?
– Rozumiem, że to było pytanie retoryczne? – odpowiedziała Nina, bo tak jak Paulina zwykle dzwoniła z samochodu, gdy była w drodze do biura, na spotkanie z klientem lub na siłownię, tak Nina najczęściej odzywała się podczas spacerów: dawniej z wózkiem, teraz z psem.
– Współczuję. Jest potwornie gorąco!
– Spokojnie, mamy to już przerobione. – Spojrzała na Oreo, który sprytnie wybrał zacienioną część chodnika. – Mów, co się stało.
– Nie zgadniesz! – zaczęła przyjaciółka, ale Nina doskonale wiedziała, co się kryje za tym zwrotem. Szczególnie gdy głos Pauliny nabierał wesołej, wręcz śpiewnej nuty.
– Poznałaś kogoś.
– Poznałam. I to kogo! Szkoda, że nie mogłaś go zobaczyć! Chociaż poczekaj, zaraz go wygugluję.
– Jesteś niemożliwa!
– Raczej postępowa – odpowiedziała Paulina i na moment zamilkła. Ta cisza mogła oznaczać tylko jedno: właśnie szukała najnowszego obiektu swoich westchnień w czeluściach internetu. – Swoją drogą to zabawne, że szefowa dużego serwisu nie gugluje facetów ani nie korzysta z Tindera.
Od dwóch lat Paulina próbowała namówić przyjaciółkę, by zainstalowała na swoim smartfonie aplikację, dzięki której mogłaby kogoś poznać, ale Nina upierała się, że to nie dla niej. Bo jak za pomocą jednego ruchu palca przesądzać o czyimś losie? I to na podstawie czego? Zdjęć, które wybrał i wrzucił na swój profil, oraz krótkiego opisu? Przecież tych kilka zdań skrojonych w bardzo konkretnym celu często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością! Redakcyjna koleżanka Niny, znana z bałaganiarstwa, by być zabawną, w miejscu przeznaczonym na tak zwany czas wolny wpisała: „Krzątam się i sprzątam”. Jeśli trafiłaby na pedanta, mógłby się poczuć oszukany... Poza tym dla Niny liczyło się co innego. To, jak potencjalny „on” marszczy czoło, kiedy intensywnie o czymś myśli, tembr jego głosu, sposób, w jaki dobiera słowa i przede wszystkim zapach. Jego perfum i jego skóry.
„Ninuś, teraz to nie wygląda, jak dawniej. To nie są tylko wiadomości. Możesz do kogoś zadzwonić, wybrać opcję wideo i zobaczyć wszystko, co cię interesuje, albo i więcej, niżbyś sobie życzyła!” – śmiała się przyjaciółka, gdy Nina próbowała uzasadnić swoją niechęć do znajomości z sieci. Na szczęście teraz to nie o nią chodziło.
– Wysłałam! – Paulina tak radośnie krzyknęła do głośnika, że Nina postanowiła nie zwlekać. Wyjęła z kieszeni dżinsów telefon i zaczęła w nim szperać.
– Poradnia dietetyczna? – zapytała zdziwiona, gdy otworzyła link. W ostatnim czasie Paulina skarżyła się, że źle sypia, przez co nie ma siły na crossfit, coraz częściej bywa rozdrażniona i ma nieustającą ochotę na słodycze, ale Nina była przekonana, że wszystkiemu winien jest stres. Przyjaciółka pięła się po szczeblach kariery w zawrotnym tempie i może udało jej się przeprowadzić do wymarzonego mieszkania na Żoliborzu, ale kosztowało ją to sporo zdrowia i wiele nieprzespanych nocy. Nina spodziewała się jednak, że jeśli Paulina zacznie szukać pomocy specjalisty, zgłosi się do psychologa, a nie do dietetyka.
– Przecież ty jesteś chodzącym kompendium wiedzy na temat zdrowego stylu życia!
– Nie przesadzaj! W ostatnim czasie, gdybym tylko mogła, na śniadanie, obiad i kolację jadłabym brownie.
– Wcale ci się nie dziwię! – Oczami wyobraźni Nina zobaczyła spory kawałek idealnie wilgotnego ciasta. Już czuła, jak rozpuszcza się w jej ustach. I ten zapach czekolady...
– Zresztą tu nie chodzi o jedzenie, raczej o sensowną suplementację.
– Albo o przystojnego dietetyka! – Nina nie mogła się powstrzymać od komentarza.
– Przyznaj, że jest niezły!
Zatrzymała się na chwilę, by w spokoju mu się przyjrzeć. W tym celu powiększyła nawet zdjęcie: co prawda mężczyzna nie był w jej typie, ale nie można było mu niczego zarzucić: opalony, mocno zarysowana szczęka i ten uśmiech! Uśmiech, który dodawał mu chłopięcego wdzięku.
– Od tylu lat współpracuję z dietetykami i jeszcze nigdy na takiego nie trafiłam – westchnęła.
– To wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy ten dietetyk wychylił się zza drzwi gabinetu. Odebrało mi mowę! Jak ty to ładnie nazywasz?
– Zidiociałaś – podpowiedziała przyjaciółce.
– Otóż to! Zidiociałam!
Stanem zidiocenia Nina określała krępujący moment, gdy w zasięgu twego wzroku pojawia się ktoś, kto sprawia, że zaczyna ci się plątać język, popełniasz błąd za błędem i nie umiesz odpowiedzieć na najprostsze pytanie. To stan męczący, wręcz wycieńczający i cholernie wstydliwy – przecież nikt nie lubi źle wypadać przy innych, a szczególnie przy tych, przy których chciałoby się wypaść jak najlepiej. Jednak na swój sposób Nina lubiła te rozedrgane dłonie, nieskładne wypowiedzi i silne podniecenie, bo choć utrudniały „normalne” funkcjonowanie, dzięki nim wiedziała, że coś jeszcze czuje. Czegoś chce. Czegoś potrzebuje. Sama ostatni raz „zidiociała” pięć lat temu przy czarującym stażyście z redakcji. Jak banalnie to teraz brzmiało! Nawet dla niej. Ale nie wtedy. Wtedy jej świat wywrócił się do góry nogami, a jego stara, sprawdzona wersja z dnia na dzień przestała istnieć. Nie było mowy o powrocie.
– Posłuchaj! Na spotkaniu trochę flirtowałam, byłam zabawna, znasz mnie.
Owszem, Nina doskonale znała to oblicze Pauliny. Błyszczące oczy, zarumienione policzki, żywą gestykulację i wielki, promienny uśmiech.
– Wracam do domu, otwieram skrzynkę mejlową, widzę nazwę poradni i spodziewam się, że tam jakaś zalotna wiadomość...
– Od dietetyka? Przecież zapłaciłaś mu za tę wizytę!
– Nie można pomarzyć?
Przy Ninie było to trudne. Po romansie z Janem Ogińskim, stażystą, który wyglądał równie dobrze, jak się nazywał, nie pozwalała już sobie na to, by stan zidiocenia wkradał się do jej życia. Innym także to utrudniała.
– Ale zamiast zalotnego mejla, dostałam fakturę i ankietę. Nie masz pojęcia, ile tam jest krępujących pytań!
– Spodziewałaś się, że zataisz przed dietetykiem swój wiek albo wagę? – Nina uśmiechnęła się na samą myśl o tej sytuacji. – Zresztą jakie to ma znaczenie? Przecież świetnie wyglądasz!
– Kochana! Na ciebie zawsze można liczyć! Ale słuchaj, tu nie o wiek ani nie o wagę chodzi.
– A o co?
– Są pytania o moje libido. Jak je oceniam w skali od jednego do dziesięciu...
– Jedenaście?
– To jeszcze można uznać za grę wstępną. Ale słuchaj dalej: jak często się wypróżniam? Czy miewam biegunki albo zatwardzenia.
Nina zaczęła się głośno śmiać.
– To nie koniec. Słyszałaś o czymś takim jak skala bristolska?
Jasne, że słyszała. Od lat pisała artykuły na temat zdrowia, znalazło się w nich też miejsce na temat bristolskiej skali uformowania stolca. Samo życie. Gdy jednak wyobraziła sobie Paulinę, która została poproszona o to, by zdawać relację z każdego pobytu w toalecie nieziemsko przystojnemu dietetykowi, była tak rozbawiona, że w jej oczach pojawiły się łzy.
– Błagam cię! Koniec! Ze śmiechu nie utrzymam psa na smyczy!
– To już wiesz, przez co przechodzę.
Nina dalej się śmiała i za nic nie mogła przestać.
– I co teraz? – zapytała, gdy wreszcie udało jej się trochę ochłonąć.
– Nic! Uzupełniłam tylko te rubryki, które mogłam, a w pozostałych wpisałam: „To pytanie jest zbyt intymne”.
– Pauli – zwróciła się do przyjaciółki tak, jak zwykła się do niej zwracać, gdy chciała jej okazać odrobinę czułości – przecież ty mu za to płacisz!
– Dlatego mam prawo decydować, na które pytania odpowiem!
– Jesteś niemożliwa!
– Będę cię informować o postępach. Ty też mogłabyś coś zrobić w tym kierunku. Chętnie posłuchałabym o twoich objawach stanu zidiocenia.
– Zapomnij!
***
Gdy wróciła do mieszkania, napoiła dyszącego psa, a sama wskoczyła pod prysznic. Chciała się schłodzić i zmyć z siebie miejską woń. „Pachniesz warszawskim kurzem” – zwykł mawiać do niej Maciek, gdy wracała z przebieżki. Ale teraz pachniała nie tylko kurzem, pachniała także nim – kolegą z magazynu. Kolegą, o którym nie pisnęła słówka nawet swojej najbliższej przyjaciółce. Kolegą, przy którym nie chciała się zestarzeć, ale któremu pozwalała się dotykać, całować, kąsać, niekiedy dość boleśnie. Kolegą, którego zapachu nie chciała czuć dłużej na sobie, bo to nie był ten zapach. Ten, dla którego się idiociało.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------