Zostań ze mną - ebook
Zostań ze mną - ebook
Geniusz informatyczny Galen Pallas jedzie w rodzinne strony na ślub przyjaciela. Nie wspomina dobrze dzieciństwa. Jego rodzice zginęli w wypadku, wychowywała go babcia, która nie potrafiła go zrozumieć. Nie akceptowali go też rówieśnicy. Gdy zatrzymuje się w hotelu, dowiaduje się, że menedżerem jest Roula Drakos – jego jedyna przyjaciółka, której nie widział dziewiętnaście lat. W jej obecności Galen po raz pierwszy od dawna znowu zaczyna coś czuć...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9178-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co oni z tobą zrobili?
Prawie trzydzieści lat temu sześcioletni Galen Pallas usłyszał w głosie swojej babci zmęczenie, gdy wszedł do domu położonego na wzgórzach greckiej wyspy Anapliro.
Czarne włosy Galena były posklejane błotem, ubrania podarte, a na twarzy miał siniaki, więc było jasne, że znów wpakował się w tarapaty…
Znów też wyglądało na to, że była to jego wina.
– Galen! – Babcia nie była zachwycona, gdy się dowiedziała, dlaczego chłopcy znów zebrali się, żeby mu dołożyć, i winą obarczała Galena. – Nie mówi się nauczycielce, że przez wakacje zrobiła się większa.
– Ale ona mi tak powiedziała… – Galen zmarszczył brwi. To była pierwsza rzecz, jaką każdy mu mówił!
Babcia odwróciła się od pieca i rozłożyła ręce.
– Chodzi mi o to, że nie należy komentować czyjegoś rozmiaru… – Babcia podniosła wzrok, szukając wsparcia w niebiosach, i odmówiła modlitwę po nosem. – Jestem już na to za stara…
– Zresztą im nic nie mówiłem – zauważył. – Tylko nauczycielce.
– Chłopcy już tacy są, a ty ich sprowokowałeś. Zaufaj mi – naciskała babcia. – Czasem lepiej jest nic nie mówić, a nawet skłamać. Pierwsza myśl nie zawsze jest tą właściwą. Obrażasz ludzi, Galen…
Babcia nakryła do stołu i podała kolację. Choć Galen zamknął oczy, gdy odmawiali modlitwę, myślami był gdzie indziej.
– Nigdy nikogo bym nie kopnął, nie opluł ani nie wyzwał, nieważne, jak bardzo by mnie obrazili – powiedział w końcu.
A oni obrażali go niemal codziennie! Nazywali robotem przez jego powściągliwy sposób bycia. Śmiali się z niego, bo mieszkał na wzgórzach razem z szaloną babcią, jak ją nazywali. To prawda, była ekscentryczna, płakała w kościele, a czasem i na ulicy. Galen wiedział, że odchodziła od zmysłów z powodu żałoby po stracie rodziny. Jego dziadek umarł, zanim Galen się urodził, a gdy miał dwa lata, jego rodzice zginęli w wypadku, w którym też brał udział.
Został sam z babcią, która musiała go wychowywać, a nie było to łatwym zadaniem – jak mu często powtarzała.
– Jesteś inny, Galen…
Patrzył, jak szklanka z wodą drży w jej dłoni, i był nieszczęśliwy, że przysparza jej tyle kłopotów.
– Zawsze najpierw pomyśl, zanim coś powiesz. Przecież chcesz być taki jak wszyscy, prawda?
Jako dziecko, a potem nastolatek, Galen po prostu nie potrafił.
Ale jako dorosły mężczyzna…
Jego niesamowity umysł wkrótce okazał się bardzo pożądany i świat szybko uznał, że będzie mądrzej i korzystniej dostosować się do niego.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Galen… – Asystentka postawiła na jego biurku kubek z kawą, co jednak pozostało niezauważone, ponieważ był całkowicie pochłonięty pracą. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale Costa ciągle wydzwania. Twierdzi, że mieliście się spotkać z Leo na kolacji w V’s.
Restauracja znajdowała się naprzeciwko głównej siedziby jego firmy w Kolonaki, bardzo drogiej dzielnicy Aten. Razem z Costą kupili niegdyś zrujnowany budynek, w którym teraz pracowali, choć zajmowali się zupełnie różnymi działkami. Costa pracował w nieruchomościach, natomiast pasją Galena była technologia. I teraz był naprawdę zajęty.
– Nie – odparł. – Powiedziałem mu, że nie dam rady.
– Jasne.
– Kristina! – zawołał za nią. – Czy dzwonili rano z domu opieki w sprawie planu zabiegów?
– Tak. – Skinęła głową. – Wszystko jest w raporcie.
– Właśnie widzę. – Galen odetchnął. Gdyby chodziło o babcię, pojechałby choćby zaraz. Nalegał jednak, żeby mu nie przeszkadzać, a z domu opieki dzwonili bardzo często. – Daj mi znać, gdyby dzwonili w sprawie zabiegów.
– W porządku.
Usłyszał lekkie znużenie w jej głosie, co mu przypomniało, że była w zaawansowanej ciąży.
– Może idź do domu? – zasugerował.
– Nie potrzebuję specjalnych względów.
– Nic z tych rzeczy. Czeka nas pracowity weekend i chcę, żebyś była w formie.
Galen był po wieloma względami genialny… matematycznie, technicznie, finansowo… Jeśli chodzi o wygląd, był bardzo przystojnym, postawnym, mężczyzną o orzechowych oczach i pięknym ciele. Jego gęste, czarne włosy były idealnie przystrzyżone – gdy tylko znalazł na to czas. Nawet jak na ateńskie standardy jego strój odznaczał się nienaganną elegancją. Choć moda go tak naprawdę nie interesowała. Jego umysł zaprzątały ważniejsze sprawy.
Liczby. Jedzenie. Seks. Albo liczby. Seks. Jedzenie.
Głównie jednak liczby.
Wykresy.
Kody.
Programowanie…
Galen nie zauważył, że wokół jego przeszklonego biura gasły światła – kazał przyciemnić szyby. Nie zwrócił uwagi na ekipę sprzątającą – wiedzieli, żeby nie wchodzić do jego gabinetu, gdy jest pogrążony w pracy.
Wokół świata Galena orbitowało wiele satelitów: dział prawny, administracja, social media, obsługa techniczna… Lista ciągnęła się w nieskończoność, ale Galen nienawidził zamieszania, jakie tworzyły, więc zazwyczaj pozostawały poza jego kręgiem zainteresowania.
Na miejscu jednak, poza deweloperami, analitykami i programistami działała mała i bardzo ważna armia, która pracowała całymi dniami – z jednym leniwym wyjątkiem – aby Galen i jego zespół mogli w pełni zająć się technologiami.
Zmarszczył brwi, słysząc szybkie pukanie do drzwi, nie oderwał się jednak od pracy, dopóki nie usłyszał swojego imienia.
– Galen.
– O co chodzi? – westchnął, widząc Costę. – Mówiłem już, że nie uda mi się dotrzeć… – Choć, prawdę mówiąc, był już trochę głodny. – Może szybka kolacja?
– Już prawie północ, Galen.
– Och! – Już dawno stracił poczucie czasu.
V’s generalnie nie sprzedawało jedzenia na wynos, jednak zawsze istniały jakieś wyjątki i Costa podał mu pudełko.
– Proszę.
– Dzięki.
Szef kuchni prawdopodobnie rozpłakałby się, widząc, jak starannie przyrządzona jagnięcina skropiona jego popisowym sosem razem z młodymi ziemniakami i chrupką sałatą została zawinięta w pitę.
– Jak sprawy? – spytał Costa.
– Chcesz długą czy krótką odpowiedź? – spytał Galen, świadomy, że ludzie zwykle tracili zainteresowanie, gdy zaczynał mówić o pracy.
– Nie zrozumiem ani jednej, ani drugiej – przyznał Costa. – Tendencje…
– Wstępne ICO poszło bardzo dobrze.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – uśmiechnął się Costa.
– Pozyskiwanie środków. Choć wciąż jest…
Zauważył, że Costa się odwrócił, więc wziął spory kęs pity, ale wtedy zauważył, że przyjaciel wyciągnął z torby butelkę szampana i dwa kieliszki.
– Co to? – spytał Galen, przełykając pospiesznie, podczas gdy Costa otworzył butelkę. – Zamierzasz wyznać mi miłość? – zażartował. – W takim wypadku to będzie musiało poczekać, bo muszę się teraz skupić na pracy…
– Mam wieści, Galen – odparł Costa, podając mu kieliszek.
– W porządku…
– Dobre wieści – dodał, najwyraźniej sugerując mu, jak ma zareagować. – Mary i ja pobieramy się.
– Mary? – Galen zmarszczył brwi. Prawdę mówiąc, nie nadążał za jego życiem uczuciowym, ale Mary najwyraźniej była jego ostatnią dziewczyną. – To coś poważnego? – upewnił się. – Przecież dopiero co się poznaliście…
Był nieco zmieszany. Nie miało to nic wspólnego z jego poglądami na temat związków i małżeństwa, a raczej z faktem, że Costa nie był typem monogamisty. Jednak choć Galen nie mógł się doczekać, żeby wrócić do pracy, to rzeczywiście były dobre wieści, zapanował więc nad zniecierpliwieniem i podniósł kieliszek.
– _Yamas_…
– _Yamas_ – odparł Costa, dołączając do toastu, po czym odstawił kieliszek. – Chciałbym, żebyś był moim _koumbaros_, Galenie.
– Ja? – Costa prosił, żeby został jego świadkiem. – Czy to nie oznacza, że będę musiał wygłosić przemowę i…
– Zgadza się. – Skinął głową. – Przemowy, tańce, spędzanie czasu wśród ludzi i wszystko, czego nienawidzisz… – uśmiechnął się. – Posłuchaj, znamy się od zawsze… To musisz być ty.
– Cóż… – Galen zamrugał. – Dziękuję. – Był jednocześnie oszołomiony i wzruszony, choć nie był pewien, czy nie został w coś wrobiony. W końcu chodziło o Costę! – No więc – zaczął, przypominając sobie wszystko, co wiedział na temat przyszłej panny młodej – Mary jest Brytyjką?
– Zgadza się.
– I tam zamierzacie się pobrać?
– To jeszcze nie zostało postanowione… – Costa bawił się korkiem od szampana. – Mam nadzieję, że ślub odbędzie się w moim hotelu w Londynie. – Costa był bardzo skryty wobec większości ludzi, jednak do Galena miał pełne zaufanie. – Ojciec Mary siedzi tam w więzieniu. Staram się załatwić mu przepustkę, żeby zrobić jej niespodziankę.
– Mam bardzo dobrego prawnika w Wielkiej Brytanii… – zaproponował Galen.
– Już się do niego zwróciłem – przyznał Costa. – W każdym razie zamierzamy się tam pobrać i spędzić trochę czasu z jej ojcem, a potem wrócić do Anapliro i tu urządzić wesele.
Galen poczuł ucisk w żołądku na samo wspomnienie wyspy. Opuścił ją jako nastolatek i oczywiście wracał tam czasem, żeby odwiedzić babcię, która teraz mieszkała w domu opieki niedaleko stąd, więc tak naprawdę nie był tam już od dawna. Nie czuł ani potrzeby, ani chęci powrotu na Anapliro. Tak naprawdę nienawidził tego miejsca.
Musiał jednak w końcu zająć się rodzinnym domem, który z pewnością popadał w ruinę. Było to jedno z zadań, które wciąż odkładał, ale to wesele mogło być dobrą okazją, żeby w końcu się za to zabrać.
– Wielkie wesele w Anapliro – powiedział Galen, starając się skupić na rozmowie, planach ślubnych i wszystkim tym, co go w ogóle nie interesowało. Jednak gdy chodziło o przyjaciół, potrafił słuchać.
– Nie – poprawił go Costa. – Bez ojca Mary to nie byłoby w porządku, ograniczyłem więc przyjęcie do dwunastu osób, wliczając w to nas… – Wskazał na Galena.
– I pannę młodą – dodał Galen.
– W rzeczy samej. Będzie też Leo i Deacon, oczywiście Yolanda… – matka Costy – oraz twoja osoba towarzysząca.
– Nie zamierzam nikogo zapraszać – odparł Galen, choć Costa go nie słuchał.
Nie mógł uwierzyć, że siedzą tu razem, dyskutując o ślubie Costy. Obaj mężczyźni byli zdeklarowanymi kawalerami, choć na zupełnie innych zasadach. Costa ciągle się z kimś umawiał i prosił asystentkę Galena o dokonywanie rezerwacji i wysyłanie kwiatów, gdy sprawy zaczynały się układać nie po jego myśli. A jeśli chodzi o Galena… Cóż, kwiaty nie były konieczne, gdy sprawy ograniczały się jedynie do seksu i choć mogło się to wydawać wyrachowane, ani Galen, ani jego partnerki nie dbały o zdanie innych.
Telefon Galena zaczął dzwonić.
– Myślałem, że wszystkie połączenia przekierowałeś do Kristiny. – Costa zmarszczył czoło. – Cały wieczór próbowałem się do ciebie dodzwonić…
Galen nie odpowiedział, odczytując wiadomość od jednej z partnerek.
„Spotkanie?”
Odpowiedział szybko:
„Teraz nie mogę.”
Dodał na końcu smutnego emotikona i po chwili w odpowiedzi otrzymał takiego samego.
Jego życie seksualne było cudownie nieskomplikowane.
Teraz jednak skupił się z powrotem na Coście, który najwyraźniej miał już wszystko zaplanowane.
– Z pewnością obrażę wiele osób, organizując tak małe wesele – przyznał – jednak potem urządzimy dla wszystkich wielką imprezę na wyspie…
– _Pias to avgo kai kourefto._ – Galen wzruszył ramionami. Oznaczało to mniej więcej tyle, co sytuację bez wyjścia, w której znalazł się Costa. – To nie twoje zadanie, żeby wszystkich zadowolić. Zresztą na Anapliro to będzie niemożliwe.
– Cóż, to prawda, będę musiał jakoś udobruchać miejscowych, skoro w przeciwieństwie do ciebie nie zerwałem wszystkich kontaktów. – Costa zaprojektował i sfinansował tam luksusowy kompleks wypoczynkowy. Niegdyś biedna i podupadająca wyspa stała się teraz miejscem, w którym odpoczywali najbogatsi. – Nie widziałeś jeszcze mojego hotelu.
– Wiem – odparł Galen. Costa od dawna naciskał, żeby się tam wybrał, ale zawsze udawało mu się od tego wykręcić. To prawda, od dawna odkładał wyprawę na Anapliro i oczywiście nie zamierzał przegapić ślubu Costy tylko dlatego, że nienawidził tego miejsca.
– Kiedy planujesz zorganizować wesele? – spytał. – Dopilnuję, żeby przesunąć wszystko, co mam w tym terminie zaplanowane.
– Galen – zaczął Costa, stukając lekko korkiem o blat biurka – wesele jest w sobotę.
– Słucham? – Galen już dawno się nauczył, żeby nie mówić tego, co mu od razu przychodzi na myśl, i tylko pokręcił głową. – To niemożliwe!
– Wręcz przeciwnie – odparł Costa. – Jutro lecimy do Londynu, ślub jest następnego ranka, a wieczorem lecimy na Anapliro. – Costa zaczerpnął powietrza. – Wiem, że to na ostatnią chwilę…
Ostatnią chwilę?
Nie było możliwości, żeby Galen mógł tam być. W sobotę miał bardzo ważne spotkanie, musiał też dopilnować najnowszych aktualizacji systemu. Każdą godzinę miał starannie zaplanowaną.
Nawet seks musiał poczekać!
Choć Galen nie mógł się spodziewać nagłych planów Costy, ten był jak najbardziej świadomy, jak ważne były dla Galena najbliższe dni.
– Galen – odezwał się Costa – wiem, że to dla ciebie nie najlepszy czas, ale musisz mi uwierzyć, że mam powody, by żenić się właśnie teraz i tak szybko, i nie jest to, o czym myślisz. Mary nie jest w ciąży.
– Dlaczego miałbym o tym myśleć?
Costa się roześmiał, sięgnął po kieliszek i westchnął.
– Sporo się dzieje…
Galen zmarszczył brwi, słysząc nagłą powagę w głosie przyjaciela.
– To poważne sprawy, ale naprawdę nie mogę o tym mówić.
– W porządku. – Galen nigdy nie był wścibski. Dramaty i plotki działały mu na nerwy i nigdy się w nie nie angażował.
– Naprawdę zależy mi na twojej obecności.
Galen z wielu powodów nie mógł wziąć udziału, a jednak… Znali się z Costą od tak dawna. I z Leo Aratim.
Choć wszyscy teraz odnosili sukcesy, nie zawsze tak było. Łączyła ich przeszłość, którą tylko ci pochodzący z Anapliro mogli zrozumieć.
Poddaj się lub cierp – tak brzmiało niepisane motto tej wyspy.
Wszyscy trzej, każdy na swój sposób, sprzeciwili się temu pierwszemu i przetrwali to drugie. Jeśli nie byłeś jednym z popularnych dzieciaków lub prześladowców, jeśli w jakikolwiek sposób byłeś inny… twoje życie przypominało piekło.
Ojciec Costy odszedł, gdy Yolanda zachorowała. Jego rodzice byli pierwszymi rozwodnikami na wyspie.
Leo naprawdę wiele przeszedł – z powodu tego, że był drobny, ale przede wszystkim ze względu na jego delikatny charakter i sposób bycia.
A Galen, cóż…
– Wiesz, że będę… – powiedział Galen. – Zaraz napiszę do Kristiny… wszystko ustalę… – przerwał. Zwykle nie wahał się i zasypywał asystentkę wiadomościami o dowolnej porze dnia i nocy, jednak wbrew pozorom miał na względzie fakt, że zbliżał się termin jej porodu.
– Wszystko załatwione. – Costa machnął ręką. – Loty i tak dalej. Noclegi w Londynie zarezerwowane, a na Anapliro masz najlepszy apartament. Jest naprawdę wspaniały, najlepszy w całym kompleksie hotelowym.
– Czy nie powinien więc być przeznaczony dla pary młodej?
– Moja willa jest lepsza. – Costa uśmiechnął się i dolał Galenowi szampana.
– Ależ oczywiście.
– Leo i Deacon zatrzymają się w apartamencie dla nowożeńców.
– Jestem pewien, że to docenią.
– A może zostaniesz na parę dni?
– Nie zamierzam uczestniczyć w waszym miesiącu miodowym, Costa.
– A ja cię nie zapraszam, ale minęły lata, odkąd wyjechałeś i…
– Nie mam powodów, żeby tam wracać – przerwał mu Galen. – Twój ślub to wyjątek.
Niestety wyjątkowo niedogodny.
Zaraz po wyjściu Costy Galen zaczął rozsyłać pospieszne wiadomości do Joe i zespołu deweloperów, nakazując im, by natychmiast się tu zjawili. Pomimo późnej pory wysłał też krótką wiadomość do Kristiny, prosząc, by się spakowała i wysłała informacje do hotelu w Londynie i kurortu na wyspie, żeby byli przygotowani na jego przyjazd.
Poza tym w odniesieniu do Anapliro…
„Upewnij się, żeby był dobry dostęp do internetu!”
Costa twierdził, że kurort był wspaniały i niezwykle luksusowy, ale w końcu Galen tam dorastał. Było to wtedy bardzo ubogie miejsce.
_Merda!_ Zaplanowane na sobotę ogłoszenie było nie tylko ważne, ale przygotowane z myślą o wywarciu jak największego wrażenia.
Wszystko wzięto pod uwagę…
Z wyjątkiem tego cholernego ślubu!