Zrobieni - ebook
Zrobieni - ebook
Tygodnik „Time” napisał, że tak, jak chciała natura, teraz wyglądają tylko najbiedniejsi i najbardziej uparci. Każdy, kto ma zdolność kredytową, inwestuje w urodę. I nawet jeżeli w wyniku zabiegów jakaś część twarzy trochę za bardzo nam spuchnie to i tak lepiej, niż gdyby smętnie zwisała.
Pół miliona Polaków przyznało się, że zamierzają zainwestować w swój wygląd. Co ryzykują?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-311-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Założyciel i prezes PIP, Jean-Claude Mas, karierę zawodową zaczął od stanowiska rzeźnika, pół etatu dała mu własna matka. Z rzeźni przeszedł do handlu czystym towarem i na większą skalę, sprzedawał wina, koniak, ubezpieczenia i w końcu leki. Swoje prawdziwe powołanie odkrył dzięki chirurgowi plastycznemu, doktorowi Henri Arionowi, pionierowi implantologii we Francji. Planowali założyć spółkę, ale doktor Arion zginął w wypadku lotniczym, więc Mas zdecydował się działać sam. Szło mu naprawdę nieźle, zwłaszcza wdrażanie programu oszczędności.
W 2009 roku do jego firmy weszła policja z nakazem natychmiastowego wstrzymania produkcji. Powodem były przypadki pęknięcia implantów PIP, częstsze, niż dopuszczają nawet najbardziej liberalne normy. Wyniki trwającego rok śledztwa wywołały międzynarodowy skandal, wyszło bowiem na jaw, że od 1999 roku PIP wykorzystywał do produkcji implantów najtańszy silikon, przemysłowy. W normalnym świecie powinno się z niego robić materace, ewentualnie sprzęt elektroniczny oraz części komputerowe. Litr takiego silikonu kosztuje pięć euro, medyczny jest siedem razy droższy. Wkładki PIP nie tylko były wypełnione nie tym, czym powinny, nie przeszły też testów wytrzymałości. Do grudnia 2010 roku we Francji protezy z przemysłowym silikonem wszczepiono ponad 30 tysiącom kobiet, w Wielkiej Brytanii najwięcej, bo 50 tysiącom, w Holandii tylko tysiącu (jak podała 26 grudnia 2011 roku Agencja Reutera, przed wprowadzeniem na rynek produktów PIP holenderski dystrybutor przechrzcił je na M-implants), w Polsce trzystu, więc u nas ani zbyt głośno, ani za długo się o tym nie mówiło. Łączną liczbę poszkodowanych na całym świecie początkowo szacowano na 300 tysięcy, ale w 2013 roku doliczono się już 400 tysięcy.
Francuzki zareagowały natychmiast, dwa tysiące złożyło na policję doniesienie o popełnieniu przez PIP przestępstwa, i to zanim ktoś ze szczytów władzy wygadał się, że wśród posiadaczek implantów stwierdzono osiem przypadków zachorowań na nowotwory, w tym jeden wyjątkowo złośliwy, atakujący system immunologiczny. Departament zdrowia w Paryżu zalecił usunięcie implantów, ale raczej ze względów profilaktycznych, o zagrożeniu zdrowia mówić nie można. W Wielkiej Brytanii politycy skierowali pacjentki na badania kontrolne, na spokojnie, bez histerii. Tak brzmiało stanowisko brytyjskiego rządu z 30 grudnia 2011 roku, ale już tydzień później, 6 stycznia 2012 roku, departament zdrowia zasugerował, że implantów PIP dobrze by się było jednak ze swojego ciała pozbyć. Jeżeli wszczepiono je w ramach rekonstrukcji piersi po mastektomii, usunięcie refundować miał National Health Service (NHS), odpowiednik naszego Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ), w pozostałych przypadkach koszty operacji powinna ponieść placówka, która zabieg z użyciem wadliwych materiałów medycznych wykonała. „To jej moralny obowiązek” – powiedział Andrew Lansley, ówczesny sekretarz ds. zdrowia. Powinna to nie to samo co musi, niepublicznej służbie zdrowia NHS nic narzucać nie ma prawa, ale i tak trzy największe sieci prywatnych placówek medycznych zareagowały oburzeniem. Harley Medical Group (HMG) wprowadziła protezy PIP do ciał prawie 14 tysięcy Angielek. Szef HMG, Mel Braham, zapowiedział w telewizji BBC, że jego firma zafunduje swoim pacjentkom nowe implanty, ale pod jednym warunkiem: za sam zabieg, o wiele droższy od materiałów, zapłaci NHS. Na pokrycie pełnych kosztów HMG nie stać, gdyby firma szarpnęła się na taki gest, poszłaby z torbami. Przy okazji dostało się Medicines and Healthcare products Regulator Agency (MHRA), decydującej o dopuszczeniu na rynek produktu medycznego. To ona, zdaniem Mela Brahama, dała ciała. „My też jesteśmy niewinnymi ofiarami, staramy się zrobić co w naszej mocy, żeby pomóc pacjentkom… Nie możemy jednak wziąć na siebie całej odpowiedzialności, zwłaszcza że to nie my popełniliśmy błąd”. W felietonie dla dziennika „Guardian” Deborah Orr podsumowała wystąpienie prezesa Brahama jednym zdaniem: „Ryzyko jest wspólne, zaś zyski tylko wybranych”. Roczne obroty Harley Medical Group przekraczają 30 milionów funtów, z czego w 2010 oraz 2011 roku na wynagrodzenie szefa wydano po pół miliona.
W listopadzie 2012 roku Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych, które współpracuje z najważniejszymi dziennikami oraz serwisami informacyjnymi na świecie, ustaliło, że Mel Braham jest właścicielem zarejestrowanej na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych The Memphis Company Ltd, jednej z wielu firm powołanych do życia przez milionerów wyłącznie po to, żeby płacić takie same podatki jak biedacy.
Transform, największa sieć klinik chirurgii kosmetycznej w Wielkiej Brytanii, wspaniałomyślnie postanowiła zrezygnować z zysków i wymienić protezy po kosztach. To znaczy, że pacjentki Transformu z implantami PIP, a jest ich w sumie 4 tysiące, dostaną rachunek na dwa tysiące osiemset funtów każda, tyle kosztuje operacja. Najmniej sprawą przejęła się The Hospital Group, zapowiedziała, że bezpłatnie wymieni wyłącznie te implanty, które okażą się nieszczelne.
Osiem mniejszych placówek prywatnej służby zdrowia obiecało postąpić zgodnie z ostatecznymi wytycznymi brytyjskiego rządu. Przemawiając w parlamencie, Lansley ostrzegł tych, którzy zamierzają udawać, że to nie ich problem, że spotkają się w sądzie. I jednocześnie zapewnił, że w wyjątkowych przypadkach, gdy prywatne kliniki nie zrobią nic z implantami, z tego na przykład powodu, że zwinęły interes i zniknęły z rynku, pacjentki weźmie pod opiekę NHS. Ale pokryje jedynie koszty usunięcia, wymiany na nowe już nie. Z dwóch powodów: nie wolno traktować podatnika jak sponsora oraz „eksperci twierdzą, że zagrożenie dla zdrowia pacjentek jest znikome”.
13 stycznia 2012 roku, w piątek, rząd wpadł na pomysł, by przemówić do poszkodowanych w najbardziej zrozumiałym dla rodaków języku reklamy. W największych dziennikach i portalach internetowych ruszyła kampania informująca, co robić, gdy nosi się na sercu oraz obok niego worek wypełniony silikonem przeznaczonym do produkcji materacy. Politycy poradzili kobietom, żeby nie panikowały. Do lekarza mają zgłosić się wtedy, gdy pojawią się powody, np. ból lub nadwrażliwość, w pozostałych przypadkach powinny cieszyć się życiem. Kobiety nie posłuchały i 14 stycznia wyszły na ulice.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.