Zrobiliśmy coś złego - ebook
Zrobiliśmy coś złego - ebook
Zuzanna i Adam to para, jakich wiele. Mieszkają w niewielkim miasteczku nad jeziorem i pracują w tym samym gabinecie stomatologicznym. Żyją z dnia na dzień.
Pewnego dnia dzieje się jednak coś strasznego.
Po tragicznym wypadku muszą podjąć decyzję, która na zawsze zmieni ich życie. Kolejne dni są koszmarem. Wyrzuty sumienia nie dają im żyć, a ich codzienność zamienia się w piekło.
Do tego ktoś wie, co zrobili i zaczyna ich szantażować. Chce, by zapłacili za swój błąd.
Pewnego dnia adam znika. Zuzanna wie jedno, musi zrobić wszystko, by go odnaleźć.
Zrobiliśmy coś złego to opowieść o tym, jak jedna zła decyzja może zniszczyć całe życie. To opowieść
o obsesyjnej miłości i zemście. O przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-911-7 |
Rozmiar pliku: | 848 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIOLETA
„Zaraz zginę” – przechodzi mi przez myśl, bo obawiam się, że tym razem on mnie zabije… Palący ból w płucach, brudna woda z mydłem wdzierająca się do ust, nosa i uszu, narastająca panika – walczę, ale on złapał mnie mocno, jest zbyt silny… Palce kurczowo zaciskam na obramowaniu umywalki, jego dłoń nadal trzyma mnie za kark, niczym bezdusznie przeznaczonego do utopienia kociaka. Kiedy w końcu łapie mnie za włosy i gwałtownie wygina moją głowę, spazmatycznie łapię oddech i krzyczę, ale mój krzyk pozostaje jedynie kwestią mojej wyobraźni, bo w łazience jest cicho.
– Zrozumiałaś, o czym rozmawialiśmy, suko? – pyta.
Kiwam głową na tak, wciąż się krztusząc, w skrajnej panice. W ustach czuję ohydny posmak wody z mydlinami, pieką mnie oczy, kręci mi się w głowie, nogi mam jak z waty. Już kiedyś mnie podtapiał, to nie jest pierwszy raz. Wiem, że to tylko kolejna „lekcja”, nauczka, które uwielbia mi dawać, jednak za każdym razem boję się o życie, wiem, jak cienka jest granica pomiędzy resztką rozsądku a pierwotnym, zwierzęcym instynktem zabójcy. Co, jeśli któregoś razu on przytrzyma moją głowę pod wodą tak długo, aż zwiotczeję w jego ramionach i nigdy więcej nie zaczerpnę powietrza? Co, jeśli utopi mnie w wannie, zlewie czy umywalce, a ja stanę się po prostu jedną z tych cichych ofiar, bestialsko mordowanych przez domowych oprawców w czterech ścianach mieszkania, które miało być miłosnym gniazdkiem, a zamieniło się w ponurą więzienną celę?
„Mężczyzna, który z sadystyczną przyjemnością maltretuje własną kobietę, pewnego dnia może się w porę nie zatrzymać” – myślę, wycierając się w jeden z ręczników. Wtedy on wyrywa mi go z ręki i ciska nim w moją twarz.
– Zatkana umywalka, brudne ręczniki i upstrzone plamami lustro – cedzi. – I ty masz czelność nazywać siebie panią domu?! Plugawisz to miejsce swoim niechlujstwem. Jesteś karykaturą kobiety! – zarzuca mi i łapie mnie za włosy u nasady karku. – Słyszysz, co mówię, dziwko?! – syczy prosto do mojego ucha.
Nagle jego dłonie ugniatają moje pośladki, wślizgują się pod bluzkę i zaciskają na moich piersiach.
– Zabawmy się! – rozkazuje. – Może chociaż do tego się nadajesz.
Opuszcza moje legginsy i bierze mnie od tyłu, opartą o umywalkę. W lustrze widzę nasze twarze. W jego oczach jest obłęd, w moich przerażenie.
Kiedy ze mną kończy, wyjmuje z szafki pod umywalką cytrynowy płyn do mycia glazury i każe mi się zabierać za sprzątanie.
– Jeśli łazienka nie będzie lśnić, a umywalka wciąż będzie zatkana, tym razem cię w niej utopię – mówi cicho, starannie akcentując każde słowo, jakby recytował jakąś aktorską kwestię.
Sięgam więc po jedną z małych kolorowych gąbek, moczę ją i wyciskam odrobinę za dużo perfumowanego płynu, którego drażniący zapach momentalnie wypełnia całe pomieszczenie. Szoruję wannę, kiedy on wraca do łazienki i, nie zwracając na mnie uwagi, podnosi klozetową deskę, żeby się wysikać. Kiedy stoi tyłem do mnie, wyobrażam sobie, że przynoszę z kuchni nóż i jednym wprawnym ruchem ucinam mu fiuta. Szybko jednak otrząsam się z takich myśli i staranniej poleruję wannę. „Gdyby wiedział, co mam w głowie, zatłukłby mnie tu i teraz” – myślę, kiedy on myje ręce.
– Co na kolację? – pyta chwilę później.
„Twój ucięty kutas obsmażony w głębokim oleju” – myślę, ale na głos mówię coś o czekającej w lodówce potrawce z kurczaka, a on z aprobatą kiwa głową.
– Jedno trzeba ci przyznać, gotujesz świetnie – mówi i klepie mnie w tyłek, co, biorąc pod uwagę, że pochylam się nad wanną, wychodzi tanio i upokarzająco…
Kolację jemy przy świecach, które on zapalił i poustawiał na parapecie. Okna są niezasłonięte, mój mąż lubi, kiedy sąsiedzi mogą do woli przyglądać się naszej rodzinnej „sielance”. A tak przecież wyglądamy, siedząc razem przy stole – sielankowo. Zasinień na mojej szyi nikt zza okna nie zauważy, na to nie ma szans. W moim talerzu jest barszcz. Dziwi mnie to, bo tego dnia nie gotowałam zupy. Chwilę później zdaję sobie sprawę, że to gęsta krzepnąca krew, w której pływają kawałki rozmiękłych jarzyn, i budzę się z ochrypłym krzykiem.
Kolejny koszmar… Od jakiegoś czasu nie jestem już jego żoną, ale nadal je miewam. Lepkie od krwi, bolesne, realistyczne sny, w których wraca do mnie nasze pełne przemocy dysfunkcyjne małżeństwo. Zresztą prześladują mnie nie tylko koszmary, bo Adam wciąż jest realny, spaceruje tymi samymi ulicami, oddycha tym samym powietrzem, osacza mnie…
Siadam na łóżku. Norbert śpi obok. Tego wieczoru oboje dość dużo wypiliśmy i po raz pierwszy został u mnie na noc. Sypiamy ze sobą od kilku tygodni. To ja go poderwałam po jego powrocie do Polski, mając w tym ukryty cel. Nasz seks jest całkiem niezły, ale nie tylko o to w tym wszystkim chodzi. Chcę, żeby coś dla mnie zrobił, potrzebuję go. Mogłabym wybrać na jego miejsce kogoś innego, ale ze względu na jego przeszłość to on wydaje mi się najodpowiedniejszy.
Budzę go pocałunkiem, a moja dłoń zaciska się na jego penisie i zaczyna go pieścić.
– Zabijesz go dla mnie – szepczę.
– Co? – Wyrwany ze snu pieszczotą i skupiony na przyjemności, Norbert chyba nie do końca wierzy własnym uszom.
– Mówię, że go dla mnie zabijesz. Adama, mojego byłego męża. Nie dlatego, że jestem noszącą w sobie zbyt wiele urazy, upokorzoną i zdradzoną byłą żoną. Zrobisz to dlatego, że on jest potworem – wyjaśniam.
Chwilę później biorę do ust jego penisa i doprowadzam kochanka do finiszu, a on w milczeniu zaciska palce na moich włosach, aż z cichym jękiem dochodzi. Wtedy wstaję i bez słowa naga i bosa idę do kuchni. Pijąc sok, patrzę w okno. Na zewnątrz wstaje dzień, niebo barwią kolory przedświtu, radośnie śpiewają ptaki.
„Tak, podjęłam już decyzję i nie zamierzam jej zmieniać. Chcę, żeby Adam zginął” – myślę, zaciskając dłonie na zimnej szklance z pomarańczowym sokiem.
Chwilę później w kuchni zjawia się Norbert, podchodzi do mnie i obejmuje mnie od tyłu.
– Za ile? – pyta tylko, zaskakująco gładko przechodząc do kwestii finansowych.
Podaję mu więc sumę. Niemałą, ale też nie oszałamiającą.
– Pierwsza rata w gotówce przed mokrą robotą, druga po – zaznaczam.
On jeszcze przez chwilę się waha, jednak w końcu mówi „okej”. Na myśl o tym, że takie banalne krótkie słowo przypieczętowuje los Adama, uśmiecham się pod nosem. „Ten popaprany sadystyczny sukinsyn pewnie jeszcze śpi, nie mając pojęcia, że właśnie dogadałam się z jego mordercą” – zdaję sobie sprawę.
I nagle myślę o Alicji. Nienawidzę jej nawet teraz, po naszym rozwodzie z Adamem, chociaż przecież nic już nas nie łączy. Widząc ją na ulicy, przechodzę na drugą stronę. Jej syn jest potworem, ona również w pewien sposób. Będąc moją teściową, musiała się domyślać, że on mnie maltretuje, widywać moje siniaki, czuć, że coś jest nie tak. Nigdy jednak nie reagowała, nie pytała, czy wszystko w porządku, nie oferowała pomocy. Wręcz przeciwnie, czasem miałam wrażenie, że cieszyła ją moja dramatyczna sytuacja, jakby to, że znalazłam się w potrzasku, sprawiało jej sadystyczną przyjemność. „Bezduszna suka” – myślę, zaciskając dłonie w pięści. „Być może z nią też kiedyś się policzę, ale najpierw odpłacę za wszystko Adamowi” – obiecuję sobie.
Parząc kawę, Norbert pyta, jak ma to zrobić.
– Masz jakieś szczególne preferencje? Utopienie? Dźgnięcie nożem? Upozorowane samobójstwo? – Teraz, kiedy dobiliśmy targu, a on otrząsnął się z pierwszego szoku i zaskoczenia, jego głos jest spokojny i rzeczowy, mówi o tym tak, jakby pytał, czy wolę szpinak od brukselki.
– Zabij go na śmierć. – Uśmiecham się krzywo, przyglądając się, jak zalewa wrzątkiem filiżanki z kawą. – Po prostu go zabij.
* * *
Godzinę później, kiedy mój kochanek wychodzi, samotnie siadam na balkonie i zapatrzona w połyskujące w promieniach porannego słońca jezioro, myślę o swoim małżeństwie. Przed ślubem i tuż po nim było prawie idealnie. On o mnie walczył, adorował mnie i zasypywał kwiatami, ale z czasem… Początkowo nie podejrzewałam, w jakie piekło zamieni się niebawem moje życie. Owszem, Adam bywał nerwowy i czasem uderzał pięścią w ścianę, kiedy się kłóciliśmy, ale nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek podniesie na mnie rękę. Aż do tamtej sobotniej letniej nocy, kiedy wracaliśmy od znajomych…
Był pijany, ja też i nagle zachciało mi się igraszek.
– Zróbmy to tu. – Pociągnęłam go w stronę jednej z otwartych bram starych kamienic, a on brutalnie mnie odepchnął i uderzył w twarz.
– Chcesz się pieprzyć w cuchnącej szczynami bramie, jak jakaś tania kurwa?! – wrzasnął i zaczął okładać mnie pięściami po plecach, twarzy i brzuchu.
Kiedy upadłam, kopnął mnie tak, że przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Do domu dosłownie mnie zawlókł – ciemnymi, pustymi ulicami naszego miasteczka, zalaną krwią, zszokowaną i zapłakaną. Zamknęłam się w łazience, chcąc umyć twarz i odkazić zdarte do krwi kolana, a on wyważył drzwi i pierwszy raz mnie zgwałcił.
Dawno o tym nie myślałam, to nadal jest dla mnie zbyt bolesne. Jego wykrzywiona wściekłością twarz tuż nad moją, przekrwione oczy i wyraźna woń przetrawionego alkoholu w oddechu, ciężkie mężowskie cielsko wgniatające mnie w zimną podłogę, ból w podbrzuszu i jego chrapliwy oddech – wspomnienie tamtej nocy i amoku, w który wtedy wpadł, sprawia, że robi mi się niedobrze i z trudem utrzymuję w żołądku wypitą z Norbertem kawę.
Później było już tylko gorzej… Adam bił mnie, kiedy zastawał w mieszkaniu bałagan i kiedy – jego zdaniem – nie okazywałam mu czułości. Tłukł mnie pasem z ciężką metalową klamrą, podtapiał, przyduszał, okładał pięściami i kopał, w zależności od nastroju i kalibru mojego „przewinienia”. Do tego wyzwiska, wymuszanie seksu i brutalne gwałty – wszystko to działo się w czterech ścianach naszego mieszkania, tego samego, w którym on mieszka teraz z tą swoją nową kochanicą.
Na myśl o tej dziewczynie czuję współczucie. Jest znacznie od niego młodsza i chyba bardziej naiwna, niż się jej wydaje. Od jakiegoś czasu ją obserwuję, czasem, nocami, wystaję pod ich oknami. Sama nie wiem, czemu to robię… Z obawy o nią? A może z jakiejś chorej, pochrzanionej tęsknoty za dawnym życiem? Nie, to jednak nie to. Kiedyś kochałam Adama tak bardzo, że bez wahania wskoczyłabym za nim w ogień, ale on własnoręcznie zabił tę miłość, wielokrotnie ją zgwałcił, splugawił i podeptał…
* * *
Po południu idę przed jego kamienicę i kręcę się tam, dopóki on nie pojawia się w drzwiach gabinetu stomatologicznego, którego jest właścicielem. Wtedy chowam się za jedno z zaparkowanych tam aut i uśmiecham się pod nosem. „Chryste, naprawdę to zrobię” – mówię sobie, a serce wali mi w piersi tak mocno, jakby chciało wydostać się z klatki żeber i zacząć żyć własnym życiem. „Nie zasługujesz na to, żeby oddychać, ty sukinsynu” – myślę.
Chwilę później idę w dół ulicy i wybieram numer Norberta.
– Słuchaj, wiesz, że dziś rano mówiłam poważnie? – pytam, kiedy odbiera.
– Wiem – mówi.
I tyle.
Słowo się rzekło.2.
ZUZANNA
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę pracować jako pomoc stomatologiczna i w dodatku to polubię, nie uwierzyłabym. A jednak od prawie dwóch lat to właśnie robię. Moim szefem jest Adam, który jest również moim kochankiem. Ale może „kochanek” to mało precyzyjne określenie? Odkąd rok wcześniej się do niego wprowadziłam, wolę o nim myśleć „mój facet”, chociaż on ma ponoć alergię na poważne związki i nie chce nawet słyszeć o ślubie. „Już kiedyś byłem żonaty” – ucina każdą dyskusję na ten temat. Początkowo bardzo mnie to irytowało. Jestem, niestety, z tych romantycznych dziewczątek, którym od smarkatych lat marzyła się biała suknia z trenem, przezroczysty woal welonu i złota obrączka na palcu. Jednak żadna laska nigdy nie wyszła dobrze na przypieraniu faceta do muru, więc mówię sobie, że mam mnóstwo czasu.
Miesiąc wcześniej skończyłam dwadzieścia trzy lata, mogę jeszcze szaleć, zanim zdecyduję się na domek z białym płotkiem i wskażę palcem kandydata na ojca moich dzieci. Na razie pracuję w tygodniu, bawię się w weekendy, popalam trawkę i na okrągło pieprzę się z Adamem. Dawniej robiliśmy to nawet w pracy, gdzieś pomiędzy pacjentami, ale odkąd zatrudniliśmy do pomocy Kamilę, seks w godzinach służbowych przeszedł do historii.
– Cześć, pupilko szefa! – Siedzę na dziedzińcu, dojadając kanapkę, kiedy z salonu wychodzi Kamila. – Adama nie ma? – pyta i siada na jednej z drewnianych palet, opierając się plecami o ścianę kamienicy.
– Pojechał do hurtowni. Potrzebujesz czegoś?
– Nie. Chcę tylko w spokoju zapalić bez umoralniających gadek ze strony przełożonego. – Kama wystawia okrągłą twarz do słońca, po czym wyjmuje z kieszeni fartucha fajki i zapala papierosa. – Jesteś z nim szczęśliwa? – pyta nagle, po dłuższej chwili milczenia, wgniatając w beton niedopałek, chociaż zaciągnęła się ledwie dwa razy.
– Z Adamem? – Jej pytanie mocno mnie zaskakuje, bo nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy na temat mojego związku.
– No a z kim? – mruczy, czubkiem białej tenisówki trącając dogaszony niedopałek, jakby postanowiła się jeszcze nieco nad nim popastwić.
– Tak, a czemu pytasz?
– Po prostu… Majka mówiła, że w sobotę trochę się posprzeczaliście, a on dosyć ostro zareagował, i pomyślałam, że…
– No jasne, więc chodzi o sobotę. – Krzywię się na wspomnienie grilla u znajomych i naszej kłótni, którą on zakończył, szarpiąc mnie za ramię na oczach ponad dwudziestu podpitych gości. – Poniosło nas, okej? Nic wielkiego się nie stało.
– Czyli nie muszę się martwić? – Kamila spogląda na mnie z taką przenikliwością, że aż parskam śmiechem.
– Zapewniam cię, że Adam mnie nie bije, nie zamyka w piwnicy i nie maltretuje – rzucam lekkim tonem.
– To poważna sprawa, więc może się ze mnie nie nabijaj? Moją kuzynkę mąż lał latami, zanim zdecydowała się na rozwód.
– Kama, co ty pieprzysz?! – Podnoszę głos, poirytowana jej napastliwym zachowaniem i wtykaniem nosa w nie swoje sprawy. – Adam nigdy mnie nie uderzył. Czasem, kiedy się kłócimy, wali pięścią we framugę drzwi. Zdarza mu się mnie szarpnąć, ale nigdy…
– I uważasz, że to w porządku? – wchodzi mi w słowo.
Chwilę później wyjmuje z włosów klamrę, rozpuszcza je i potrząsa głową, a jej ognistorude pasma iskrzą w popołudniowym słońcu.
– Jest mi z nim dobrze – ucinam dyskusję. – I wiem, że on ci się podoba, więc może nie udawaj mojej przyjaciółki – syczę.
– Wow… Poważnie? Chciałam dobrze, a ty…
– Lecisz na niego, wszyscy to wiedzą! I naprawdę cholernie cię boli, że to ja co noc grzeję mu łóżko! – wygarniam jej, skoro już tak szczerze sobie gawędzimy.
– Zuza, ty mówisz serio? – Kamila podnosi się z palety, podchodzi do mnie i spogląda mi w oczy. – Myślałam, że się zaprzyjaźnimy. Już pierwszego dnia pracy pomyślałam, że chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak ty. Myślałam, że…
– Nie wierzę w przyjaźń w naszej sytuacji. Podrywasz Adama, przecież widzę. Chcesz się do mnie zbliżyć, żeby być bliżej niego – zarzucam jej, wciąż uparcie obstając przy swoim.
– Ja pierdolę, nie wierzę! Teraz to już cię pogięło! Nigdy nie…
– Wracaj do pracy, zaraz masz kolejną wizytę – wchodzę jej w słowo.
– Nie jesteś moją szefową – cedzi. – Pracujesz na takim samym stanowisku, nie możesz mi rozkazywać.
– Dobrze, więc nie wracaj do pracy. Olej pacjentów, wyleć stąd na zbity pysk i szukaj szczęścia gdzie indziej! – podnoszę głos.
Chwilę później samotnie wchodzę do gabinetu i szybkim krokiem przemierzam wąski korytarz na jego tyłach.
– Zuza, nie chcę się z tobą kłócić. – Przeglądam zeszyt z terminami wizyt, kiedy Kamila zachodzi mnie od tyłu i łapie za rękę. – Po prostu się o ciebie martwię. Ludzie mówią, że Adam jest nerwowy i porywczy. Chciałam się tylko upewnić, czy wszystko między wami gra.
– Więc się upewniłaś – rzucam mało sympatycznym tonem.
– Nie lecę na Adama. Okej, jest lekarzem i jest cholernie gorący, ale…
– Od teraz, żeby było jasne, gadamy tylko na tematy służbowe – wchodzę jej w słowo. – Wizyty, pacjenci, zamówienia, zabiegi. Pilnujesz własnego nosa albo znajdę sposób, żeby Adam zatrudnił na twoje miejsce kogoś mniej ciekawskiego – dodaję, a ona gwałtownie czerwienieje i z niedowierzaniem potrząsa głową.
Chwilę później zamyka się w łazience dla personelu i siedzi tam prawie dziesięć minut. Kiedy wychodzi, z zaczerwienionymi od płaczu oczyma i gładko spiętymi włosami, zalewa mnie fala wyrzutów sumienia. „Potraktowałam ją zbyt ostro” – myślę i chociaż w poczekalni siedzą dwie pacjentki, podchodzę do niej i obejmuję ją.
– Sorry, byłam podła – szepczę jej na ucho.
Pachnie nutą konwalii, tytoniu i czegoś, co kojarzy mi się z zapachem używanego przez moją matkę proszku do prania.
– Przegięłam, okej? – Głaszczę ją po plecach.
– Okej – mówi cicho, wciąż bliska płaczu.
Nie robi jednak żadnej łzawej sceny, za co jestem jej wdzięczna. Z całkiem przekonującym uśmiechem zaprasza do gabinetu młodą rudą dziewczynę w szarej sukience i bez słowa zamyka za sobą drzwi do jednego z pokojów zabiegowych.
Adam wraca z hurtowni kilka minut później, zaciąga mnie na zaplecze i całuje w usta. Pachnie wiatrem i czymś znajomym, swojskim.
– Tęskniłam – szepczę, przesuwając dłonie z jego pleców na pośladki. – Obiecaj, że wieczorem zaszyjemy się w mieszkaniu i wypijemy w końcu to czerwone wino.
– Obiecaj, że będziemy się pieprzyć – mówi mi na ucho, a jego dłonie wślizgują się pod górę od mojego uniformu.
– Przestań, zaraz mam pacjentkę.
– To może dasz się przelecieć, zanim się nią zajmiemy? – żartuje z ustami przy moim uchu.
– Świnia! – Ja też parskam śmiechem, a on zapowiada, że wieczorem nie wypuści mnie z łóżka.
Pomagając Adamowi przygotować pacjentkę do leczenia kanałowego, przypomniałam sobie niedawne spotkanie z Kamilą, w centrum miasteczka, przed kinem. Wychodziliśmy z seansu, ona szła na późniejszy. Kiedy nas zauważyła, spojrzała na Adama, dosłownie pożerając go wzrokiem. „A jeśli z nią też zacznie sypiać?” – przechodzi mi przez myśl.
Kiedy go poznałam, byłam jego pracownicą. Młodszą od niego o jedenaście lat i całkowicie od niego zależną. Na matkę od dawna nie mogłam liczyć, przynajmniej finansowo, z ojcem nie miałam kontaktu. Praca w jego gabinecie spadła mi jak z nieba, nasz związek również. Uwiódł mnie, omotał, rozkochał w sobie i całkowicie od siebie uzależnił. Mieszkałam u niego, pracowałam dla niego i co noc grzałam mu łóżko. Tak, nasz związek był dla mnie wszystkim, ale czy jego świat również kończył się na mnie? Czasem, kiedy wychodzimy na kręgle lub bilard, widuję ten charakterystyczny wygłodniały błysk w jego oczach… Gapi się na inne dziewczyny, pożera je wzrokiem, a ja sterczę obok i mam ochotę zabrać go do domu, kochać się z nim, odgrodzić go od wszystkich pokus świata, uwięzić w czterech ścianach.
Czy on jeszcze mnie kocha? A może Adam już myśli o kimś nowym, chociaż jeszcze nie do końca sobie to uświadamia? Co, jeśli któregoś dnia uwiedzie go Kamila? Co, jeśli on wyśle mnie po kawę do kafejki dwie ulice dalej albo każe mi podskoczyć do mieszkania po zapomniane dokumenty, a ona wślizgnie się za nim na zaplecze, rozwiąże troczek od jego służbowych szafirowych spodni, w których wygląda jak serialowy chirurg, chociaż wcale nim nie jest, i wsunie dłoń w jego bokserki? A później przeleci ją na podłodze, mocno i drapieżnie, jak kiedyś mnie, i zaczną się spotykać za moimi plecami? Co, jeśli on każe mi się spakować i poszukać sobie innego lokum, a ja zostanę z niczym?
„Kurwa!” – klnę w myślach i skupiam się na pracy. Tak, jestem o Adama zazdrosna. Może dlatego, że świetnie wiem, jak wiele lasek chciałoby być na moim miejscu? Jest przystojny, wysoki, pewny siebie i świetnie ustawiony finansowo. Kamienica, którą odziedziczył po zmarłym bracie dziadka, nie tylko pozwoliła mu otworzyć biznes na parterze, ale i zbierać comiesięczny czynsz od lokatorów. Sam mieszka na ostatnim piętrze, naprzeciwko emerytowanej pary nauczycieli, a kasa, którą zarabia na wynajmie, pozwala mu na lekkie i wygodne życie. Gabinet też świetnie prosperuje, chociaż jest tylko jego planem B, biznesem, który również przynosi jako taki dochód, ale gdyby miał taki kaprys i znudziłoby mu się bycie dentystą, mógłby go zamknąć i żyć z dnia na dzień, bez planu i celu. Mówi się, że miłość i finanse nie powinny iść ze sobą w parze, ale ja, córka ledwo wiążącej koniec z końcem samotnej i ostro popijającej matki, potencjalnemu kandydatowi na faceta zawsze najpierw zaglądałam do portfela, a dopiero później w spodnie. W przypadku Adama zawartość jednego i drugiego była równie kusząca, co było wabikiem dla mnie, ale i dla innych lasek.
„Muszę mieć oko na Kamilę” – obiecuję sobie, bo w jej gadki o chęci zaprzyjaźnienia się ze mną wciąż jakoś nie potrafię uwierzyć. Leci na niego, widzę to w jej oczach i boję się, że on też w końcu to dostrzeże. Ale ja nie oddam go bez walki… Nie oddam go pierwszej lepszej tylko dlatego, że go sobie upatrzyła. Przecież świetnie wiem, że zawsze był bezradny w obliczu pokusy. Kiedy pierwszy raz się z nim przespałam, był jeszcze żonaty…3.
ZUZANNA
W piątek wieczorem przyjeżdża do nas matka Adama, Alicja. Nigdy mnie nie lubiła, nie taką kobietę widziałaby u boku swojego wychuchanego jedynaka… Jednak dla zachowania miłej atmosfery przy stole obie trzymamy języki za zębami, nie docinając sobie. Wręcz przeciwnie, kiedy Alicja wchodzi do mieszkania, ciągnąc za sobą piżmową smugę perfum, uśmiecham się, biorę od niej mokrą parasolkę i kłamię, że miło ją widzieć. Tak naprawdę wolałabym natknąć się na żmiję bądź kobrę, ale tę akurat myśl zachowuję dla siebie. Adam stoi tuż obok, ucieszony widokiem matki. Kocha ją miłością ślepą i bezbrzeżną, jest typowym maminsynkiem niepozwalającym powiedzieć na Alicję złego słowa.
– Pięknie wyglądasz – mówi, w jego oczach widzę niekłamany zachwyt.
Ale fakt, wiedźma wygląda świetnie. Ma pięćdziesiąt siedem lat i ciało bogini. Nie wiem, czy to joga, czy może baba podpisała cyrograf z diabłem, ale sprawia wrażenie piętnaście lat młodszej i dokładnie tak się zachowuje. Jest radosna, roześmiana, pewna siebie i zwinna – któregoś dnia Adam pokazał mi filmik, na którym ćwiczyła, i jestem pewna, że nawet ja, mając dwadzieścia trzy lata, nie jestem aż tak rozciągnięta. Ubiera się równie dobrze, jak się prezentuje. Tym razem ma na sobie czarne legginsy, szarą bluzkę z nadrukiem w złocone motyle i botki na cienkich obcasach. Jej sięgające ramion włosy są modnie wycieniowane, z przodu zdobią je nieco jaśniejsze pasemka. Ma klasę i kasę, a może tylko kasę? Tak czy inaczej, wygląda bosko.
– Rozgość się, proszę – mówię, płynnie wchodząc w rolę gospodyni, chociaż akurat tego dnia jej wizyta jest mi szczególnie nie na rękę.
Spóźnia mi się okres i czuję się nadęta jak balon, a ból w krzyżu sprawia, że mam ochotę zwinąć się w kłębek, wpełznąć pod koc i zapomnieć o całym świecie. Ale nic z tego. Alicja wchodzi do salonu i lustruje wzrokiem pokój z miną, którą mogłaby zrobić Rozenek podczas testu białej rękawiczki. Jednak matka Adama poprzestaje na skubnięciu jednego z liści monstery i zasiada za stołem, czekając na obsłużenie, niczym królowa. O tym, że pomoże mi w kuchni, mogę zapomnieć.
Adam robi jej drinka. Niska szklanka, kilka kostek lodu, odrobina whisky. Zawsze pije to samo, to jedno nigdy się nie zmienia.
– Dobrze wyglądasz, synku. – Alicja gładzi go po policzku, jej jasne oczy błyszczą.
– Ty też – mój facet odwzajemnia komplement i siada obok niej przy stole.
Mnie nie pytają, czy chcę whisky. Moją rolą jest podanie kremu z brokułów, bagietki i surówki z pora, którą zrobiłam na tę okazję. Sernik zaserwuję później, a ona zje olbrzymi kawałek i nawet ta kaloryczna bomba nie wejdzie jej w biodra. „Wiedźma” – myślę.
Z pokoju dochodzi ich śmiech. Jej brzmi perliście, ale też nieco kokieteryjnie, jest z tych kobiet, które, spragnione adoracji i podziwu w męskich oczach, w pewien niewinny, ale wyraźny sposób flirtują nawet z własnymi synami.
– Nawet sobie nie wyobrażasz! – chichocze, opowiadając coś Adamowi.
Włączam czajnik i jego odpowiedź niknie w szumie.
Opiekając bagietkę, myślę o matce. Ona nigdy nie była pewną siebie żoną radcy prawnego, jak Alicja. Nie wygląda jak milion dolarów i nigdy wcześniej nie wglądała. Jej życie to nieustanna zaciekła walka. O kasę na rachunki, jedzenie i lepszą przyszłość. Mój ojciec odszedł, kiedy miałam pięć lat, porzucił nas na pastwę losu, obojętny na to, co się z nami stanie. Matka nienawidzi mężczyzn, nie ufa im, a jednak stale kręcą się koło niej nowi kolesie. Poznaje ich w knajpach, w których od lat pracuje jako kucharka, czasem nad jeziorem. Sypia z nimi, marząc o dniu, w którym zobaczy w ich oczach miłość, ale widzi jedynie obojętność i chwilową chuć. Wtedy sięga po następnego, ale on nie jest lepszy od poprzednich. Wykorzystują ją, bo sama im na to pozwala. Nie potrafi inaczej. Czasem płacze, ale zawsze nosi głowę wysoko. Spryskana tanimi kwiatowymi perfumami z miejscowej drogerii, z siwym odrostem na skroniach, w kieckach z lumpeksu, wciąż jeszcze wierzy w miłość. „Może mam to po niej? – zastanawiam się. – Może ja też rozpaczliwie pragnę miłości, widząc ją nawet tam, gdzie nigdy jej nie było?”.
Kiedy wracam do salonu, Adam pokazuje coś matce w swoim telefonie, a ona szeroko się uśmiecha. Stawiam przed nią czarkę z zupą, ale nawet na chwilę nie podnosi na mnie wzroku. Dla niej jestem niewidzialna, mogłabym nie istnieć. Myślę, że ona po prostu czeka, aż Adam się mną znudzi, przyczaiła się. Jest mądra, nie krytykuje mnie otwarcie, nie odradza mu związku ze mną. Mężczyźni tego nie lubią, ma tego świadomość. Dlatego siedzi cicho, roztaczając wokół piżmową woń drogich perfum, i udaje, że aprobuje wybory syna. Doceniam jej spryt, imponuje mi, ale czuję, że nigdy nie uda mi się jej polubić. Łączy nas miłość do tego samego mężczyzny i udajemy, że gramy w jednej drużynie, chociaż najchętniej skoczyłybyśmy sobie do gardeł, walcząc o jego czas, uwagę i przychylne spojrzenia.
– Ty nie jesz? – Adam w końcu odkłada telefon i zanurza łyżkę w zmiksowanej przeze mnie zupie.
– Niezła – mówi Alicja.
Kłamie. Widzę to po niej, jestem stuprocentowo pewna. Kłamie, żeby nie wyjść na heterę, a syn, zadowolony z sielskiej atmosfery, gładzi ją po plecach i sięga po kawałek bagietki.
Idąc po moją porcję zupy, słyszę, że matka pyta go o gabinet.
– Interes idzie świetnie, mamy sporo nowych pacjentów – zapewnia ją.
Dziwne, bo mnie mówił ostatnio zupełnie co innego…
Kiedy jem, Alicja odsuwa ledwo napoczętą zupę i sięga po kawałek bagietki, a ja panikuję, zastanawiając się, czy mogłam podać coś bardziej wykwintnego i czy ona mnie nie wyśmieje, kiedy tylko stąd wyjdzie. Ale jest już za późno, mleko się rozlało.
Adam je z apetytem, należy do tych facetów, którym można łatwo dogodzić kulinarnie, co bardzo mnie cieszy. Chwali nawet parówki z bułką, które podaję czasem na kolację, mówi, że przypominają mu dzieciństwo.
– Co u ojca? – pyta Adam, a ona sięga po półmisek z surówką i nakłada sobie zaskakująco pokaźną porcję.
– Żyje, co jest plusem samym w sobie – odpowiada kąśliwym tonem, zanim kolejny raz wkłada do ust widelec.
Adam się śmieje, wymieniają rozbawione spojrzenia.
Alicja od lat nie kocha męża, ale wielbi jego pełny portfel. Tu prawie ją rozumiem, od dzieciństwa noszę w sobie głód luksusu, którego nawet ostatnie miesiące u boku Adama nie zdołały jeszcze zagłuszyć. Buty donaszane po dzieciakach sąsiadki, stary piórnik, przerabiane na dziesiątą stronę sukienki – te wspomnienia wczepiły się w moją skórę, przesiąkłam obrzydzeniem do braku pieniądza… Brzydzę się biedą, jest jak czyraki, zohydza mi świat. Chcę pachnieć drogimi perfumami, jeździć szpanerskim autem, kłaść się w pościeli z dobrego jakościowo materiału. Matka ma w szafie kilka kompletów z kory, niektóre są tak sprane, że boli mnie sam ich widok. Bieda pulsuje w moich żyłach bólem wspomnień, odziera je z godności. Kalafior z ziemniakami na kolację, podeschnięte bułki, najtańsze parówki z dyskontu. Czasem matka przynosiła jedzenie z knajp, w których pracowała, a mnie każdy kęs rósł w gardle, bo czułam się tak, jakbym usiłowała przełknąć kradzione.
Ale teraz mam pieniądze. Zarabiam niewiele, jednak sypiam z mężczyzną, który wie, jak się mną zająć. Adam jest hojny, co bardzo w nim cenię. Rozpieszcza mnie, obsypuje prezentami, hołubi. Jestem jego zabaweczką i kocham to. Jest jak ciepły kaszmirowy szal w jesienny wieczór. Wtulam się w niego i czuję się bezpiecznie. Nie rozważam tego, co może się wydarzyć, pomimo że mamy kasę. Skupiam się na tym, z jak wielu życiowych opresji on może nas wyciągnąć, mając ją, i świadomość tego zawsze poprawia mi humor.
– Może jednak powinnaś znaleźć sobie coś innego? – Głos Alicji wyrywa mnie z zamyślenia, przywraca do rzeczywistości.
Patrzę na nią, nie mając pojęcia, o czym mówi, w końcu przychodzi zrozumienie. No tak, praca w jego gabinecie… Adam, jako lekarz i właściciel, ma spore powody do samozadowolenia, ale mnie, kobiecie jej jedynego syna, praca na stanowisku asystentki stomatologicznej i sprzątanie pokojów zabiegowych zapewne jej zdaniem przynosi ujmę.
– Poszukam – kłamię, wysilając się na coś w rodzaju uśmiechu, a ona odwzajemnia się równie nikłym grymasem.
Obie wiemy, że bezczelnie łżę, i to prosto w oczy. Ona się domyśla, że jest mi wygodnie, a ja wiem, że za żadne skarby świata nie stracę z oczu Adama. Nie teraz, kiedy po gabinecie kręci się napalona na niego Kamila. Czasem myślę, żeby podłożyć jej świnię. Wmanewrować ją w kradzież, oskarżyć o złe traktowanie pacjentów, wplątać ją w jakąś aferę bądź nakłamać Adamowi na jej temat. Wiem jednak, że tego nie zrobię, nie potrafię. Umiem walczyć o swoje, ale nigdy nie byłam tego rodzaju suką. Tym bardziej że Kamila też nie ma łatwego życia. Mieszka z dwiema lokatorkami, ma jakieś długi, które spłaca za brata, i dorabia na boku, gdzie tylko może. „Nie zrobię jej tego – obiecuję sobie. – Chyba że to ona pierwsza zagra nieczysto”.
Podając sernik, widzę, że Alicja, nie czekając na syna, dolewa sobie whisky. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby to robiła, i zaczynam się zastanawiać, czy jednak coś jej nie trapi.
– Otworzę nową butelkę. – Adam wstaje zza stołu, podchodzi do barku i sięga w jego głąb, gdzie trzyma alkohole na szczególną okazję, czasem podarowane nam przez wdzięcznych stałych pacjentów.
„Jasne, dla mamusi wszystko, co najlepsze” – myślę, kątem oka obserwując Alicję.
Sernik, w przeciwieństwie do kremu z brokułów, chyba jej smakuje. Je z apetytem, zlizuje z łyżeczki z czekoladową polewę i z błogością mruży oczy.
– Jakie macie plany na wakacje? – pyta nagle, a ja nieruchomieję za stołem, zaskoczona tym, że sama ani razu jeszcze o tym nie pomyślałam.
– Nie wiem, może Kanary, ale dopiero grudzień, styczeń – odpowiada Adam, chociaż ja pierwszy raz słyszę o tej opcji.
„Kanary? Chciałabym” – myślę, podczas gdy Alicja zaczyna snuć wspomnienia ze swojego pobytu na Fuerteventurze.
– Zaparzyć kawy? Macie ochotę? – pytam, bo świetnie wiem, że ta wampirzyca pija kawę nawet po dwudziestej pierwszej, a później śpi jak dziecko.
– Ja chętnie się napiję. – Adam od razu podchwyca pomysł, ale jego matka, ku mojemu zaskoczeniu, odmawia.
– Wezwij mi taryfę – prosi syna i wyciąga upierścienioną dłoń, żeby ponownie pogłaskać go po policzku.
Nagle przez moją głowę przelatuje naprawdę paskudna, ohydna myśl… „Kiedy ona umrze, wszystkie te diamenty będą moje” – mrużę oczy, wpatrując się w migoczące kusząco oczka złotych pierścionków.
– Szkoda, że już wychodzisz. – Adam wygląda na rozczarowanego.
Pewnie chętnie posiedziałby dłużej w towarzystwie najukochańszej mamusi, wyżaliłby się jej na nudny los lokalnego przedsiębiorcy i dał się jeszcze pogłaskać po główce…
– Powiedziałem coś zabawnego? – Adam dostrzega mój kpiący uśmieszek i pochmurnieje.
– Nie, kotku. Po prostu coś sobie przypomniałam – kłamię.
Pochylam się nad nim, żeby pocałować go w usta, a kiedy on rozchyla wargi, wsuwam pomiędzy nie język, ze złośliwą satysfakcją odnotowując fakt, że to jest moja jedyna przewaga nad Alicją – to, że mogę się w ten sposób pieścić z mężczyzną, którego tak ukochała. Ja, nie ona. To moje imię szepcze, kiedy we mnie wchodzi, jej już nie woła nocami, nie potrzebuje. Dorósł, zmężniał, nie szuka pociechy w jej miękkich ramionach. To moje sutki ssie pośród aksamitnej ciemności sypialni, nie jej. Wykarmiła go mlekiem, ja karmię go rozkoszą… Zalewa mnie fala mściwej satysfakcji.
On odsuwa się pierwszy i chrząka zażenowany. Jego speszona mina mnie bawi, podsyca chwilowe i złudne poczucie wyższości kochanki nad matką.
Alicja mruży oczy, jej wzrok dosłownie mógłby zabić, ale chyba zdążyłam się już uodpornić na jej złe spojrzenia…
– Dzwoń mi po tę taryfę – ponagla go ostrym głosem, nagle cała jej przesłodzona matczyna czułość ustępuje miejsca buzującej w niej wściekłości.
„A więc jednak nasz namiętny pocałunek nieco ją wytrącił z równowagi – myślę. – Cóż, punkt dla mnie”. Adam, zaskoczony niespodziewaną zmianą jej tonu, wybiera numer jedynej w naszym miasteczku korporacji taksówkarskiej – sądząc po jego niepewnej minie, nie bardzo rozumie, co właśnie zaszło, nie potrafi odgadnąć przyczyny kiepskiego matczynego nastroju…
– Wszystko w porządku? – pyta matkę, a ona i jemu posyła piorunujące spojrzenie.
– Tak, czemu nie miałoby być? – syczy, odwrócona do mnie plecami, zapatrzona w ścianę sąsiadującej z naszą kamienicy.
Teraz cała mowa jej ciała wyraża skrajną dezaprobatę wobec wyboru jedynego syna, na chwilę przestała się kryć ze swoją niechęcią do mnie i gra w otwarte karty, chociaż, znając Adama, on pewnie i tak nie połapie się w rozgrywającej się na jego oczach kobiecej partyzantce.
Kilka minut później Alicja zakłada żakiet, wyjmuje z wanny podsuszoną parasolkę, którą tam włożyłam, całuje syna w oba policzki i kiwa mi głową na pożegnanie, jednak nawet nie podaje mi ręki. Mur, który od początku nas dzielił, tego akurat wieczoru jest wyjątkowo nieprzenikniony.
Adam schodzi za nią na dół, żeby odprowadzić ją do taryfy. Siadam na sofie, zdejmuję szpilki i wsuwam dłoń w koronkowe majtki, pieszcząc palcami łechtaczkę. Jestem mokra, soki z mojej szparki oblepiają mi palce. Kiedy zanurzam się w siebie, a moje palce zachłannie zasysają wąskie ściany pochwy, z mojego gardła wyrywa się cichy jęk.
Adam wraca na górę, rzuca klucze na komodę i głośno zatrzaskuje frontowe drzwi. Wołam go, płonę z pragnienia poczucia go w sobie, moje ciało wibruje niespełnieniem.
– Weź mnie – proszę, kiedy wchodzi do salonu, a on z błąkającym się w kącikach ust uśmiechem spogląda na moją uniesioną sukienkę i szeroko rozchylone uda.
Kiedy się rozbiera, przyglądam mu się, sycąc wzrok widokiem jego ładnie umięśnionego torsu, który porastają gęste jasne włoski, płaskiego, wyćwiczonego brzucha, mocnych ud i dyndającego pomiędzy nimi penisa, który w kilkanaście sekund się unosi, rosnąc na moich oczach.
Opada na mnie i wślizguje się do mojego wnętrza tak zwinnie i łatwo, jakbym była naoliwioną machiną, a on dopasowanym metalowym tłokiem. A później posuwa, posuwa i posuwa, mocniej, intensywniej, zachłanniej, a ja wiję się pod nim, czując, że w czubkach moich palców u nóg rozbrzmiewają pierwsze takty orgazmu.
– Tak – szepczę, a on wbija się we mnie kilka ostatnich razy i kończy z przeciągłym jękiem.
Szczytując, myślę o unoszącym się w salonie piżmowym zapachu perfum jego matki, ich woń odrzuca mnie i upaja jednocześnie, czuję się tak, jakby Alicja przyglądała się nam z odległego końca pokoju, cierpiąc katusze na myśl, że taka niedouczona, nieciekawa dziewucha jak ja zabawia się właśnie z jej przystojnym synem lekarzem, bezczeszcząc to wydane przez nią na świat idealne męskie ciało.
– Nalej mi whisky – proszę, kiedy on ze mnie wychodzi i całuje mnie w szyję.
– Jesteś dziś jakaś inna – mówi, podając mi alkohol.
– Wydaje ci się – kłamię, ale w głębi serca czuję, że ma rację.
„Dziś pokazuję pazury i sięgam po to, czego pragnę. Dziś jestem silna, wolna i pewna siebie” – stwierdzam w duchu.
– Przewietrzę tu. – Adam, który nie lubi zbyt intensywnych zapachów, nagi podchodzi do okna i otwiera je na oścież.
– Dawno nie kochaliśmy się tak jak dzisiaj – mówię, a on klęka obok sofy, wsuwa palce w mój dekolt i pieszcząc dłonią jeden z moich sutków, patrzy mi głęboko w oczy.
– Mówię poważnie, jesteś dziś jakaś inna…
– Może zrozumiałam, że jestem dla ciebie ważna? – odpowiadam pytaniem, a on muska kciukiem moją dolną wargę, jakby przygotowywał moje usta do pocałunku.
– A miałaś co do tego wątpliwości? – dziwi się.
– Nie. – Znowu kłamię, ale nie mam wyrzutów sumienia.
Życie nauczyło mnie, że każdy związek jest pełen kłamstw, nieczystych gierek i niedomówień. Okłamujemy rodziców, nauczycieli, sąsiadów, przyjaciół i rodzeństwo. Czemu więc nie kochanków? Wsuwam palce w jego gęste jasne włosy, opadające mu na czoło nieco zbyt długą grzywką.
– Kocham cię – mówię i tym razem nie mijam się z prawdą.
Tak, kocham go, nawet jeśli miłość do jego ciała nierozłącznie splata się z uwielbieniem stanu jego konta… Ale czemu to miałoby być coś złego? Wszyscy pragną pieniędzy. A jeśli mówią, że to nieprawda, kłamią.
Ciąg dalszy w wersji pełnej