Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Źródło samotności - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 lipca 2025
E-book: EPUB, MOBI
59,99 zł
Audiobook
59,99 zł
59,99
5999 pkt
punktów Virtualo

Źródło samotności - ebook

Zakazana klasyka literatury powraca w nowym wydaniu

Stephen Gordon dorasta w arystokratycznym domu, uwielbia jazdę konną po malowniczych wzgórzach Morton, doskonale włada szpadą i marzy, by być jak młody admirał Nelson. Tylko że… jest dziewczynką, która stopniowo odkrywa swoją fascynację kobietami. Choć pozycja i majątek rodziny zapewniają jej wiele przywilejów, w surowym purytańskim społeczeństwie nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ona. Gdy Stephen, zauroczona młodą sąsiadką, niemal doprowadza do skandalu, musi opuścić rodzinną posiadłość. Tak rozpoczyna się jej podróż w poszukiwaniu własnej tożsamości, artystycznej wolności, prawdziwego uczucia i miejsca, w którym będzie mogła być w pełni sobą.

Radclyffe Hall stworzyła pierwszą powieść saficką, która wstrząsnęła opinią publiczną i wzbudziła liczne kontrowersje. Po premierze w 1928 roku książka została zakazana w Wielkiej Brytanii za obsceniczność, mimo że nie zawiera ani jednej sceny erotycznej. „Źródło samotności” zyskało status powieści kultowej, a po latach powraca w doskonałym przekładzie Agaty Ostrowskiej. Nowe wydanie zostało uzupełnione o przedmowę Renaty Lis, która spojrzała na tę literacką perłę z nowej perspektywy.

Przełomowa, poruszająca i wciąż aktualna.

To, co dała nam Hall w „Źródle samotności”, to znacznie więcej niż widoczność. To odwaga żądania całego życia”.

Renata Lis, fragment przedmowy

Powieść Radclyffe Hall jest może pierwszą powieścią notorycznie i wyzywająco lesbijską.

Irena Krzywicka, fragment wstępu do pierwszego polskiego wydania „Źródła samotności”


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-624-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kiedy wyschnie źródło samotności

Renata Lis

„Powieść Radclyffe Hall jest może pierwszą powieścią notorycznie i wyzywająco lesbijską” – napisała o _Źródle samotności_ Irena Krzywicka. Jej wstęp towarzyszył pierwszemu polskiemu wydaniu, które ukazało się w 1933 roku nakładem „Roju” – pięć lat po premierze oryginału. W tym samym roku wyszły też dwie polskie powieści lesbijskie: _Przygoda w nieznanym kraju_ Anieli Gruszeckiej i _Anetka_ Marii Modrakowskiej, w których współczesne nam badaczki odnajdują podobieństwa do powieści Hall świadczące o niewątpliwym wpływie, jaki zdążyła na nie wywrzeć, jeszcze zanim ukazała się w Polsce1. Podpisany pseudonimem „dr J.P. Zajączkowski” polski przekład był dziełem zbiorowym i przedstawiał okaleczoną wersję głośnego dzieła, w której pominięto liczne fragmenty odnoszące się do seksualnej i płciowej tożsamości bohaterki. Jednak nawet w tej postaci książka stała się w Polsce legendą. Nigdy później niewznowiona, wiodła u nas żywot białego kruka. Obecne wydanie w przekładzie Agaty Ostrowskiej jest pierwszą pełną edycją tej przełomowej powieści i długo oczekiwaną odpowiedzią na trwający niemal sto lat czytelniczy głód. Legendarna Stephen Gordon wraz ze źródłem swojej samotności nareszcie do nas zawitała.

*

Publikująca pod pseudonimem Radclyffe Hall angielska pisarka, nazywana przez bliskich Johnem, urodziła się w 1880 roku w posiadłości Sunny Lawn w Bournemouth jako Marguerite Antonia Radclyffe Hall. Wbrew słonecznej nazwie majątku miała nieszczęśliwe dzieciństwo. Ojciec opuścił rodzinę, kiedy była dwulatką, matka zaś, raz już rozwiedziona Amerykanka, odtrącała ją za niekobiecy styl bycia i głośno wyrażała żal, że ją urodziła. W dodatku kolejny mąż matki najprawdopodobniej ją molestował. Dopiero w wieku 21 lat, gdy stała się dysponentką odziedziczonej po ojcu fortuny, mogła opuścić ten straszny dwór. Zamieszkała w Londynie i żyła, jak chciała: ścięła włosy, nosiła pasujące do jej sylwetki męskie stroje, do woli uprawiała sporty, pisała wiersze i kochała kobiety.

Miała liczne romanse, jednak pierwszą osobą, z którą związała się na długo, była śpiewaczka Mabel Batten. Starsza o ćwierć wieku, miała męża, córkę i wnuki. Plotkowano też o jej romansie z Edwardem VII. To ona wprowadziła Hall do towarzystwa artystek i intelektualistek, z których wiele było lesbijkami. Ona też nadała jej imię John – po przodku, do którego Hall była jej zdaniem uderzająco podobna. Ona wreszcie zachęciła ją do wydania wierszy drukiem i zajęcia się prozą. Rok przed śmiercią Batten John nawiązała romans z jej młodszą kuzynką, rzeźbiarką Uną Troubridge – żoną wiceadmirała, matką małej dziewczynki. Gdy Batten zmarła, Hall kazała zabalsamować jej ciało i położyć na nim poświęcony przez papieża srebrny krucyfiks. Po swojej śmierci w 1943 roku zostanie pochowana na londyńskim cmentarzu Highgate, w pobliżu rodzinnego grobowca Battenów, w którym wcześniej spoczęła Mabel.

Z Uną pozostały parą już do końca życia, mimo że monogamia nadal nie należała do mocnych stron Hall. Żyły razem tak jawnie, jak tylko było to możliwe w Anglii lat dwudziestych XX wieku. Rzecz jasna chronił je przywilej klasowy i ekonomiczny, jednak nie na tyle, by w homofobicznym społeczeństwie czuły się komfortowo2. Una wsparła decyzję John o wydaniu _Źródła samotności_, książki nie do końca wprawdzie autobiograficznej, mówiącej jednak poniekąd o nich samych. Pisarka dobrze wiedziała, na co się porywa. W liście do swojego wydawcy Jonathana Cape’a uprzedzała: „Oddałam moje pióro na służbę jednym z najbardziej prześladowanych i nierozumianych ludzi na świecie. O ile wiem, nikt przede mną nie podjął w prozie próby tego rodzaju”3.

„Próba tego rodzaju” oznaczała powieść o „inwertytce” urodzonej w rodzinie z najlepszego towarzystwa, istocie nie tylko z natury dobrej i utalentowanej, ale utożsamiającej się z etosem angielskiej szlachty – z kultem admirała Nelsona i polowaniem na lisy włącznie. Jej życie ukazane zostało od wewnątrz, z ewidentnie insajderskiej perspektywy, a w dodatku empatycznie, apologetycznie i ze szlachetnym symbolicznym naddatkiem. Problem dziewczyny polega na tym, że „inwersja”, którą uważa za skazę, wypacza trajektorię jej życia. Stephen bowiem całym sercem kocha właściwą swojej klasie społecznej „normalność”, jednak nie ze swojej winy nie może w niej uczestniczyć.

Używane na określenie homoseksualności pojęcie inwersji płciowej, czyli odwrócenia popędu, pochodzi z książki angielskiego lekarza Have­locka Ellisa wydanej w 1897 roku właśnie pod tytułem _Sexual Inversion_. Była to pierwsza w Anglii poświęcona tej kwestii praca naukowa wolna od medykalizacji, kryminalizacji i paniki moralnej na tle religijnym. Radclyffe Hall znała jej autora osobiście, a pierwszemu wydaniu _Źródła samotności_ towarzyszył napisany przez niego aprobujący wstęp. Co prawda w tekście powieści, gdy mowa o sekretnych półkach w bibliotece ojca Stephen, sir Philipa Gordona, nie znajdziemy wzmianki, że stała na nich również książka Ellisa, ale przecież musiała stać, skoro były tam dzieła dwóch innych sławnych seksuologów: Karla-Heinricha Ulrichsa i Richarda von Krafft-Ebinga.

Ulrichs, niemiecki prawnik i pierwszy w historii aktywista na rzecz równości małżeńskiej, homoseksualność rozumiał podobnie jak Ellis, a na jej określenie używał ukutego przez siebie terminu „uranizm”. Z własnym uranizmem się nie krył, mimo że groziły za to kary. Powołując się na wrodzony, a zatem naturalny charakter homoerotyzmu, domagał się dekryminalizacji stosunków seksualnych między mężczyznami i prawa do ślubów jednopłciowych. Więcej niż trochę uwagi poświęcił także, co rzadkie, istnieniu homoseksualnych kobiet. Po roku 1871, kiedy do kodeksu karnego wprowadzono osławiony paragraf 175, wyemigrował z Niemiec. Odwaga i dzielność, z jaką „nosił” swoją odmienność, łączą go silnie z Hall i jej bohaterką.

Z kolei Krafft-Ebing, austriacko-niemiecki seksuolog, psychiatra i kryminolog, zasłynął wydaną w 1886 roku pracą _Psychopathia Sexualis._ Było to kompendium tak zwanych dewiacji seksualnych, w zamierzeniu adresowane __ do prawników i lekarzy, które niespodziewanie stało się best­sellerem. Sir Philip przestudiował je z ołówkiem w ręku, szukając prawdy o córce. W dziele tym autor opisuje „nerwice mózgowe”, a wśród nich „paraesthesię” – objawiającą się nakierowaniem popędu płciowego na niewłaściwy obiekt, przy czym Krafft-Ebing nie widzi większej różnicy między homoseksualizmem, fetyszyzmem, sadomasochizmem i pedofilią (sic!). Ożeniwszy uranizm Ulrichsa z teorią degeneracji Benedicta Morela, interpretuje homoseksualizm jako chorobę psychiczną o podłożu degeneracyjnym. Nic dziwnego, że po przejrzeniu tej książki Stephen wpadła w przerażenie.

Skrojona na podstawie wyobrażeń pierwszych seksuologów bohaterka Hall wydaje się znacznie bliżej spokrewniona z męskimi inwertytami Prousta niż z płynnym płciowo i czerpiącym z tego radość Orlandem Virginii Woolf. Sama autorka również odnajdywała się w binarnym schemacie inwersji, w którym fenomen lesbijstwa objaśnia się zakłóceniem tożsamości płciowej. Zgodnie z tą wykładnią, trochę upraszczając, można powiedzieć, że mężczyzna kochający mężczyzn byłby kobietą w męskim ciele, a kobieta kochająca kobiety – uwięzionym w ciele kobiety mężczyzną. Jest to bardzo odległe od dzisiejszego rozumienia tożsamości seksualnej i płciowej, w którym nacisk kładziony jest na kontinuum i wielowarstwowość, może natomiast kojarzyć się z niektórymi przypadkami transpłciowości. Stephen od dziecka doświadcza przecież tak silnej dysforii, że chyba tylko pełna procedura uzgodnienia płci mogłaby przynieść jej/jemu ulgę. Jeśli dostrzegamy to dopiero od niedawna, to zapewne dlatego, że tak w przypadku autorki, jak i bohaterki, ewentualną transpłciowość przesłaniały inne, kontrowersyjne aspekty tożsamości, mianowicie: angielskość i ziemiańskość.

Politycznie i obyczajowo Radclyffe Hall była reakcjonistką, która w pewnym momencie popierała Mussoliniego, a w swoim stosunku do kobiet niebędących jak ona inwertytkami łatwo mogła być pomylona z męskim szowinistą. Była też nawróconą katoliczką, zgodnie ze swoim poglądem, że „inwersja” stanowi jakoby szczególnie żyzną glebę dla religijności, co Irena Krzywicka nazwała „niewzajemną miłością homo­erotów do wiary”. Właśnie z powodu tego konserwatywnego profilu Hall nie paso­wała choćby do safickiego salonu Natalie Clifford Barney, będącego pierwowzorem powieściowego salonu Valerie Seymour, do którego z kolei nie pasuje Stephen. I nie przypadkiem jedną z nielicznych bywalczyń tego salonu, z którymi Stephen czuje więź, jest Wanda, żarliwie modląca się w bazylice Sacre-Coeur polska malarka, wzorowana prawdopodobnie na mieszkającej w Paryżu artystce Helenie Het-Kwiatkowskiej – katoliczce i ziemiance4. Dlatego na przykład Selby Wynn Schwartz nie powstrzymała się przed tym dowcipnym, choć okrutnym portretem autorki _Źródła samotności_:

Radclyffe Hall nie miała cierpliwości do Izby Gmin, ale uważała, że Izbę Lordów można skłonić do zrozumienia, że lesbijka to gentleman najwyższej klasy. Ona sama stanowiła przykład najlepszych cech Anglika: była przyzwoita, rozsądna i świetnie strzelała. Jej żona, lady Una Troubridge, była szlachcianką i właścicielką małych psów. Innymi słowy, nie istniała różnica między Radclyffe Hall a najznakomitszym obywatelem Imperium Brytyjskiego, była równie porządnym facetem jak każdy inny John5.

Czy zatem _Źródło samotności,_ funkcjonujące dotąd jako lesbijski klasyk spod znaku butch/femme, to raczej klasyk transpłciowy? Bez wątpienia jest nim również. Dla niektórych badaczek, na przykład dla angielskiej profesorki Laury Doan, jest nim nawet przede wszystkim. Jednak choć trudno rozstrzygnąć, czy tytułowym źródłem samotności jest dla Stephen bardziej homoseksualność, czy transpłciowość, to na pewno jest nim jej – związana z jednym bądź drugim – misja. Na początku wydaje się, że dotyczy ona literatury: Stephen jako pisarka czuje się powo­łana do wyrażenia odmieńczej egzystencji w swoich dziełach i wywalczenia w ten sposób społecznej akceptacji. Ale nie tylko.

Jak zauważa badaczka, „Hall nie tylko nazywa swoją bohaterkę imieniem pierwszego męczennika religii chrześcijańskiej” (Szczepana), ale też „wyraźnie sugeruje możliwość przejęcia przez Stephen roli pośredniczki wybawienia wszystkich osób queerowych”, jakie kiedykolwiek urodziły się lub urodzą6. Powodowana chrześcijańską miłością do wszystkich inwertytów, Stephen zdobywa się na najwyższe poświęcenie i w finale powieści nie jest już pogrążoną we własnym życiu pisarką, tylko figurą Chrystusa – lesbijskim i/lub transpłciowym mesjaszem (choć Krzywicka woli w tym momencie widzieć w niej Safonę).

To niesłychanie mocne, symboliczne zakończenie _Źródła samotności_, wpisane w trójkąt, który wyznaczają sprzeczne pragnienia Stephen, Mary i Martina, powraca niespodziewanym echem w powieści Jeanette Winterson _Zapisane na ciele_. Lesbijska narratorka zrzeka się tam wynikających z odwzajemnionej miłości „praw” do ukochanej Louise i „zwraca” ją mężowi, który jako jedyny – być może – będzie umiał wyleczyć raka krwi, na którego Louise choruje. Jest to nie tylko wyraźne nawiązanie do historii Stephen Gordon, świadczące o jej niesłabnącej sile, ale też namiętna analiza ustanowionej przez Hall jako archetyp, podszytej tragizmem i dwuznacznością sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia.

Winterson nie ceni Radclyffe Hall jako pisarki, bo nie może jej cenić jako znana miłośniczka modernistycznych innowatorów: Virginii Woolf, Gertrude Stein, Thomasa S. Eliota. Jednak w każdej wypowiedzi na ten temat oddaje Hall sprawiedliwość, podkreślając, że _Źródło samotności_ pomogło jej kiedyś odnaleźć siebie. Jak dla wielu queerowych dziewczyn wcześniej i później, szczególnie dla tych, którym przyszło dorastać w konserwatywnych, religijnych rodzinach, powieść Hall była dla niej nieocenionym wsparciem i właśnie jako taka, niezależnie od swojej literackiej wartości, pozostanie w historii. Pozostanie w niej także jako pierwsza lesbijska powieść popularna – matka niezliczonych czytadeł, których boha­terkami są kobiety kochające kobiety i które miliony czytelniczek pochłaniają z wypiekami na twarzy.

*

Do międzynarodowego rozgłosu Radclyffe Hall i jej książki walnie przyczynił się proces, jaki w Anglii wytoczono jej wydawcy. Co prawda pierwsze reakcje na _Źródło samotności_ były niezłe, powieść dostała dobrą recenzję między innymi w „The Times Literary Supplement”, jednak sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy do akcji wkroczył pewien dziennikarz „Sunday Express”, niejaki James Douglas. Nazwał _Źródło samotności_ „niemoralną propagandą”, która „zakaża i deprawuje” angielską prozę. Dodał efektownie, że „wolałby dać zdrowemu chłopcu lub zdrowej dziewczynie fiolkę kwasu pruskiego niż tę powieść”. Grzmiał ze swoich łamów, że jeśli Cape nie wycofa nakładu, wówczas sprawą powinien zająć się minister spraw wewnętrznych, sir William Joynson-Hicks. Ten ostatni, znany bigot, zagroził Cape’owi sprawą karną, jeżeli nie wycofa książki. Cape nie miał wyjścia, więc zastosował się do tego żądania, jednak wcześniej udzielił licencji na wydanie _Źródła samotności_ anglojęzycznej oficynie Pegasus Press mającej siedzibę we Francji. Wydrukowane za kanałem La Manche egzemplarze z łatwością dopłynęły do białych klifów Dover i wkrótce znów były dostępne tam, gdzie ich zakazano. Joynson-Hicks się wściekł i w rezultacie doszło do procesu. Minister zarzucił powieści, że „wspiera zdeprawowaną praktykę, a jej celem jest szerzenie zepsucia, co poważnie szkodzi interesowi publicznemu”.

Wśród niewielu pisarzy, którzy mieli odwagę jawnie stanąć po stronie oskarżonej powieści, byli między innymi E.M. Forster, Vita Sackville-West czy George Bernard Shaw. Również Virginia Woolf zadeklarowała gotowość składania zeznań jako świadek obrony, choć ze względu na swoje poglądy estetyczne nie czuła się z tym dobrze. Na szczęście dla niej sędzia orzekł, że zeznania pisarzy nie mogą dotyczyć nieobyczajności, a tylko kwestii literackich, te zaś są dla procesu nieistotne, i w rezultacie nikt z literatów przed sądem nie wystąpił. W konkluzji wymiar sprawiedliwości uznał powieść za obsceniczną i rozsiewającą zepsucie, nakazując bezzwłoczne wycofanie jej z obiegu. Apelacja na nic się nie zdała i niekorzystny wyrok został podtrzymany. Hall, ubrana w skórzany płaszcz automobilisty i hiszpański kapelusz jeździecki, wysłuchała go na sali sądowej. Wspierał ją tłum znajomych i nieznajomych. W dziennikach pisano, że jakieś dwie kobiety podeszły do niej po skończonym procesie, ujęły jej dłoń i z wdzięcznością ucałowały. W 2019 roku natomiast ujawnione zostały zachowane w archiwum pisarki tysiące (sic!) listów poparcia, jakie otrzymała od swoich czytelniczek i czytelników w związku z kuriozalnym procesem i wyrokiem.

Sprawa odbiła się echem również po drugiej stronie Atlantyku. Amerykański wydawca Alfred A. Knopf, który wcześniej zakupił prawa do _Źródła samotności_, zrezygnował z publikacji. Znaleźli się jednak odważniejsi od niego – Pascal Covici i Donald Friede – którzy wzięli kredyt na opłacenie licencji i byli gotowi zawalczyć o powieść. Działali niekonwencjonalnie – Friede na przykład sam skontaktował się z szefem Nowo­jorskiego Towarzystwa Zwalczania Występku i zaoferował mu egzemplarz, żeby ściągnąć uwagę stróża moralności na siebie i ochronić księgarzy. Wprawdzie i tutaj doszło w końcu do procesu, jednak zgodnie z prawem federalnym, inaczej niż w Anglii, świadectwa na temat literackiej wartości dzieła dopuszczono jako dowód przeciwko zarzutom o obsceniczność, więc wydawcy zgłosili na świadków długą listę pisarzy gotowych bronić wolności słowa, w tym Ernesta Hemingwaya, Ednę St. Vincent Millay i F. Scotta Fitzgeralda. W rezultacie Nowojorski Sąd Cywilny orzekł, że _Źródło samotności_ przedstawia „delikatny problem społeczny”, który sam w sobie nie narusza prawa, i dlatego książka powinna być dopuszczona do sprzedaży. Zarzuty zostały oddalone, a Radclyffe Hall stała się w Ameryce ikoną queerowej wolności.

*

Można czasem spotkać się z opinią, że _Źródło samotności_, niebędące przecież pierwszą lesbijską prozą w Europie, nie zdobyłoby takiej pozycji, jaką ma, gdyby nie aura skandalu związana z procesem. Ocena ta jest bardzo niesprawiedliwa. Czytana dzisiaj powieść Radclyffe Hall robi wielkie wrażenie – pomimo swojej konwencjonalnej formy, języka i nieaktualnych koncepcji seksuologicznych. Robi je przez to, z jak wielką świadomością, odwagą i mocą wypowiada piętnowaną, zohydzaną i spychaną na społeczny margines odmieńczość. Przez to, z jaką mocą i jasnością upomina się o godność i równość. Przez to wreszcie, jak dobitnie pokazuje cenę, którą za homofobię otoczenia muszą płacić osoby queerowe – z szokującym okrucieństwem odrzucane przez rodzinę, prześladowane przez rówieśników, izolowane w towarzystwie, pozbawiane szacunku i dającego bezpieczeństwo małżeństwa, ścigane przez sądy i wyklinane z ambon. Idące przez życie z pytaniem, dlaczego są takie, jakie są, i czym właściwie są. Wybudzane ze snu przez lęk, że są jedyne na całym świecie, śmiertelnie przerażone swoim źródłem samotności. Obawiam się, że udręka Stephen i dziś jeszcze okaże się nieobca wielu osobom żyjącym w Polsce, gdzie wciąż czekamy na równość. I właśnie ta równość, której ciągle nie ma, to jedyna obsceniczność, jaka bije w oczy w związku z tą powieścią.

„A przecież Stephen jest normalna. Jest to pełny egzemplarz człowieka, piękny, zdrowy, silny i utalentowany” – pisze Irena Krzywicka, która udatnie przyrównuje homoseksualność do leworęczności. Podoba jej się, że miłość kobiet została przez Hall po raz pierwszy opisana z punktu widzenia codzienności, to znaczy, że Stephen i Mary są u niej „zwyk­łym małżeństwem”, a nie, powiedzmy, parą demonicznych kochanek jak z Baudelaire’a, wymyślonych po to, żeby cieszyły męskie oczy. Za najlepszą etycznie postawę uważa „zupełnie szczere i otwarte traktowanie sprawy odmiennego instynktu płciowego”. Dostrzega i docenia uświęcającą siłę miłości. Gdyby Krzywicka żyła dzisiaj, napisałaby, że _love is love_.

Jedna z dłużniczek Hall, Audre Lorde, była jej wdzięczna za dar widoczności, który dostały od niej lesbijki. „Widoczność, która czyni nas najbardziej bezbronnymi, jest również źródłem naszej największej siły” – pisała autorka _Dzienników raka_. Ale to, co dała nam Hall w _Źródle samotności_, to znacznie więcej niż widoczność. To odwaga żądania całego życia.

Tylko ono – odzyskane całe życie – może sprawić, że źródło samotności kiedyś wyschnie.

1 P. Pająk, _1933: the year of lesbian modernism in Poland?,_ „Women’s History Review” 2021, nr 1, s. 28–50.

2 H. Anderson, _The Well of Loneliness: The book that could corrupt a nation_. https://www.bbc.com/culture/article/20221121-the-well-of-loneliness-the-most-corrosive-book-ever (dostęp: 31.03.2025).

3 S. Cline, _Radclyffe Hall: A Woman Called John_, London 2010.

4 Za konsultację w tej sprawie dziękuję Sylwii Zientek, autorce _Polek na Montparnassie._

5 S. Wynn Schwartz, _Po Safonie_, tłum. K. Gucio, Wołowiec 2024.

6 A. Artwich, _Międzywojenny rozkwit prozy lesbijskiej w Polsce? Powieści_ Przygoda w nieznanym kraju _Anieli Gruszec­kiej,_ Anetka _Marii Modrakowskiej i _Źródło samotności _Radclyffe Hall_, „Zagadnienia Rodzajów Literackich”, LXVII, z. 1, s. 57–71.Od tłumaczki

W styczniu 2024 roku jechałam pociągiem z Warszawy do Krakowa, kiedy dostałam mejla z propozycją przekładu _The Well of Loneliness_ Rad­clyffe Hall. Serce od razu zabiło mi mocniej: wielokrotnie słyszałam o tej książce, odkąd jako nastolatka zaczęłam się interesować literaturą, i szerzej – kulturą queerową. Książka Hall niemal zawsze wymieniana jest we wszelkiego rodzaju zestawieniach jako przełomowa powieść lesbijska. Nie wahałam się więc ani chwili, czy przyjąć to zlecenie, choć wiedziałam, że czeka mnie spore wyzwanie.

Mamy tu przecież do czynienia z dziełem sprzed niemal dokładnie stu lat, a przez ten czas zarówno język, jak i realia zmieniły się nie do poznania. Pierwsze – i jak dotychczas jedyne – polskie tłumaczenie ukazało się w 1934 roku (jako _Źródło samotności_), podpisane pseudonimem zbiorowym J.P. Zajączkowski, za którym ukrywali się wielcy twórcy: Karolina Beylin, Jerzy Pański, Andrzej Stawar, Lucjan Szenwald i Adam Ważyk. Z początku zaglądałam do tego przekładu, kiedy nie miałam pewności, jak oddać dane słowo, termin czy sformułowanie, okazał się jednak mało pomocny; niestety, jak w przypadku wielu dawnych tłumaczeń, i tutaj dokonano bardzo wielu skrótów i uproszczeń. Ówcześni autorzy przekładów stali oczywiście przed znacznie trudniejszym zadaniem; dzisiaj internet zapewnia nam błyskawiczny dostęp do informacji, słowników i wszelkich możliwych do wyobrażenia zasobów wiedzy. Również dlatego tak ważne jest, by tłumaczyć dzieła literackie na nowo.

Trudność w pracy nad przekładem _Źródłem samotności_ nie ograniczała się jednak do warstwy językowej i świata przedstawionego. Powieść powstała w latach dwudziestych ubiegłego wieku i jest świadectwem swoich czasów. Z dzisiejszej perspektywy mogą nas razić obecne w prozie Hall elementy mizoginii, homofobii, rasizmu czy klasizmu, zupełnie przeźroczyste dla ówczesnych czytelniczek. Zetknięcie z takimi poglądami bywało dla mnie trudne, ale koniec końców uświadomiło mi, jak długą drogę przeszłyśmy przez te sto lat. Z drugiej strony – niektóre problemy pozostają niepokojąco aktualne, zwłaszcza w czasach powszechnej nagonki na osoby transpłciowe czy coraz większego rozwarstwienia społecznego i nierówności.

Niektóre kwestie światopoglądowe wiązały się jednak ściśle z przekładem. Osoby czarne autorka określa słowem _negroes_, wówczas zupełnie neutral­nym, teraz powszechnie uważanym za obraźliwe. Gdyby pojawiało się ono w dialogach, należałoby je zapewne przełożyć jako „Murzyn”, anachronizmem byłoby bowiem wkładanie w usta urodzonych w XIX wieku bohaterek zwrotów wynikających z dwudziestopierwszowiecznej wrażliwości. W _Źródle_… to określenie pojawia się jednak tylko siedem razy i tylko w narracji. Co więcej, jedno z tych wystąpień nie dotyczy nawet konkretnej osoby, lecz służy za element porównania: _the men’s faces had been black like the faces of negroes, black and swollen from gas, or was it from putrefaction?_; bez żadnej straty dla tekstu mogłam więc ten element pomi­nąć: „twarze mężczyzn były zupełnie czarne, czarne i nabrzmiałe, od gazu czy od procesów gnilnych?”. W pozostałych przypadkach autorka odnosi się do dwóch muzyków, których występ oglądają nasze bohaterki; tutaj w zależności od kontekstu sięgałam albo po przymiotnik „czarnoskóry”, albo po inne określenie charakteryzujące te postaci („młodzieniec”, „bracia”). Znacznie bardziej problematyczne jest zdanie opisujące jednego z muzyków: „W jego oczach malowało się cierpliwe, pytające spojrzenie, typowe dla większości zwierząt oraz dla wszystkich powoli ewoluujących ras”; usunięcie go lub złagodzenie byłoby już zbyt daleko idącą ingerencją w tekst. Chciałabym jednak uczulić czytelniczki na rasistowski wydźwięk takiej charakterystyki, przypominając jedno­cześnie, że książka powstała w zupełnie innych czasach.

Równie daleko, lub nawet dalej idącą i – moim zdaniem – nieupraw­nioną ingerencją w tekst byłaby postulowana przez niektórych zmiana zaim­ków Stephen z _she/her_ na _they/them_. _Źródło samotności_ jest współcześnie coraz częściej odczytywane raczej jako powieść trans niż lesbijska. Nie­wykluczone zresztą, że sama Radclyffe Hall identyfikowałaby się w dzisiejszych czasach jako osoba niebinarna lub transmęska (stąd w w­ielu artykułach, podcastach i innych tekstach mówi się o niej zamiennie _she_ i _they_); o ile Stephen Gordon męskie imię dostała na chrzcie, o tyle Mar­guerite Antonia Radclyffe­-Hall już jako dorosła osoba sama pod­jęła świadomą decyzję, by posługiwać się imieniem John1. To wszystko nie upoważnia nas jednak do arbitralnego przepisywania jej twórczości według dzisiejszych standardów.

Mam nadzieję, że dzięki mojemu tłumaczeniu ta kultowa powieść znajdzie nowe grono odbiorczyń. Miłej lektury!

_Agata Ostrowska_

1 Radclyffe Hall była w ogóle fascynującą i niejednoznaczną postacią, o czym można dowiedzieć się więcej choćby z poświęconego jej odcinka podcastu _Bad Gays_ (lipiec 2020; dostępny na popularnych platformach podcastowych).OD AUTORKI

Wszystkie postaci w tej książce są wytworem fikcji, a jeśli autorka w jakimkolwiek przypadku użyła imion lub nazwisk mogących sugerować odniesienie do istniejących osób, uczyniła to nieumyślnie.

Kobiecy oddział ratunkowy złożony z brytyjskich ochotniczek pełnił ofiarną służbę na froncie alianckim we Francji w późniejszych miesiącach wojny, jednak choć opisana w tej książce jednostka, do której zaciąga się Stephen Gordon, działa w tym samym rejonie, nigdy nie istniała ona poza wyobraźnią autorki.ROZDZIAŁ 1

1

Niedaleko Upton-on-Severn – a konkretnie między tym miasteczkiem a pasmem Malvern Hills – znajduje się wiejska siedziba rodu Gordonów z Bramley: solidna, z licznymi zabudowaniami, porządnie ogrodzona i obficie zaopatrzona w wodę – to ostatnie dzięki strumieniowi, który rozwidla się w idealnym położeniu, by zasilać dwa duże jeziora na posesji.

Sam dom zbudowany jest w stylu georgiańskim, z czerwonej cegły, z uroczymi okrągłymi okienkami pod dachem. Emanuje godnością i dumą bez ostentacji, pewnością siebie bez arogancji, spokojem bez marazmu; oraz delikatną wyniosłością, która – w oczach osób znających duszę tego domu – dodaje mu tylko wartości. W rzeczy samej, przypomina pewne czarujące kobiety, które, teraz już starsze, należą do minionego poko­lenia – kobiety w młodości namiętne, ale przyzwoite; trudne do zdobycia, lecz kiedy już zdobyte, ofiarujące spełnienie i satysfakcję. One już odchodzą, ale pozostają ich rezydencje, i taką właśnie rezydencją jest Morton.

Lady Anna Gordon przybyła do Morton Hall wkrótce po ślubie, jako kobieta ledwie dwudziestoletnia. Miała w sobie urok, jaki może mieć tylko Irlandka; w jej postawie było coś, co zdradzało cichą dumę, w oczach błysk wielkiej tęsknoty, a w ciele zapowiedź szczęścia – oto archetyp idealnej kobiety, którą Bóg stworzył i widział, że było to dobre. Sir Philip poznał ją w hrabstwie Clare, jeszcze jako Annę Molloy, szczupłą, dziewiczą istotę, uosobienie czystości, i jego strudzona dusza pofrunęła ku jej piersi, tak jak zmęczony ptak leci do swego gniazda – i jak kiedyś, opowiadała ukochanemu, taki ptak rzeczywiście do niej przyleciał, gdy szukał schronienia przed niebezpieczeństwami burzy.

Sir Philip był mężczyzną wysokim i nader przystojnym, lecz jego urok leżał mniej w rysach twarzy, a bardziej w szczególnej ekspresji, pewnej otwartości, którą można by wręcz nazwać szlachetną, oraz w smutnym, lecz zarazem zacnym wyrazie piwnych, głęboko osadzonych oczu. Miał mocny podbródek z bardzo delikatnym wgłębieniem, czoło intelektualisty i włosy o lekko kasztanowatym odcieniu. Szerokie nozdrza wskazywały na duży temperament, ale wargi miał kształtne, wrażliwe i namiętne, zdradzające naturę kochanka i marzyciela.

W chwili ślubu miał dwadzieścia dziewięć lat i niemałe doświadczenie, ale intuicja podpowiadała Annie, że może mu całkowicie zaufać. Jej opiekun za nim nie przepadał i sprzeciwiał się zaręczynom, jednak koniec końców postawiła na swoim. I okazało się, że dokonała szczęśliwego wyboru, gdyż kochali się tak mocno, jak niewielu innych ludzi; żar ich uczucia nie wygasał z upływem czasu, a w miarę jak dojrzewali, wraz z nimi dojrzewała łącząca ich miłość.

Sir Philip nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pragnął syna, dopóki, około dziesięciu lat po ślubie, jego żona nie poczęła dziecka; wtedy zrozumiał, że oznacza to dla nich absolutne spełnienie, spełnienie, na które oboje czekali. Kiedy mu powiedziała, nie potrafił wyrazić swych uczuć słowami, oparł tylko głowę na jej ramieniu i zaszlochał. Nigdy chyba nawet na chwilę nie przyszło mu do głowy, że Anna równie dobrze może dać mu córkę; widział w niej tylko i wyłącznie matkę synów i nawet jej ostrzeżenia nie wytrącały go z tego przekonania. Nienarodzone jeszcze dziecko ochrzcił imieniem Stephen, podziwiał bowiem hart ducha Świętego Szczepana. Nie był z natury człowiekiem religijnym, być może zbyt dużą wagę przykładał do nauki, ale czytywał Biblię jako dzieło literackie, a historia Szczepana porwała jego wyobraźnię. Angielską wersją tego imienia posługiwał się więc, gdy snuł plany dotyczące mającego się urodzić dziecka: „Sądzę, że zapiszę Stephena do Harrow” albo: „Chciałbym chyba, żeby Stephen skończył edukację za granicą, to poszerza horyzonty”.

Słuchając go, Anna również utwierdzała się w tym przekonaniu; jego pewność rozwiała jej niesprecyzowane obawy i oczami wyobraźni widziała już, jak bawi się z małym Stephenem w jego pokoiku, w ogrodzie, na słodko pachnących łąkach. „A będzie z niego taki sympatyczny młody człowiek”, mawiała, przywołując miękki irlandzki akcent swojego ludu. „A będzie miał w oczach światło gwiazd i męstwo lwa!”

Kiedy dziecko się w niej poruszało, sądziła, że kopie tak mocno, gdyż pod jej sercem rośnie dzielny mały mężczyzna; wtedy i Annie udzielała się ta odwaga, a duch w niej potężniał, bo oto miała wydać na świat syna. Siadywała z robótką porzuconą na kolanach i wzrokiem zwróconym ku długiej linii wzgórz rozciągających się za doliną rzeki Severn. Ze swojego ulubionego miejsca pod starym cedrem widziała Malvern Hills w całej ich pięknej okazałości, a wypukłe stoki zdawały się skrywać w sobie nowe znaczenie. Były jak ciężarne kobiety, o pełnym biuście, odważne, spowite zielenią matki wspaniałych synów! Tak więc przez te wszystkie letnie miesiące siedziała i podziwiała wzgórza, a sir Philip siedział obok niej – trzymali się za ręce. I ponieważ przepełniało ją poczucie wdzięczności, wspierała biednych hojną jałmużną, i sir Philip chadzał do kościoła, co nie zdarzało mu się często, i zaprosili nawet pastora na obiad, i pod sam koniec liczne matrony odwiedzały Annę, żeby udzielać jej dobrych rad. Jednak „człowiek marzy, a Bóg darzy” i tak też się stało w tym przypadku: w Wigilię Bożego Narodzenia Anna Gordon wydała na świat córkę; kijankę o wąskich biodrach i szerokich barkach, która przez pierwsze trzy godziny bez przerwy krzyczała, jakby oburzona, że oto siłą wypchnięto ją w życie.

2

Anna Gordon przystawiała dziecko do piersi, ale kiedy ssało, ona czuła żal, bo jej mąż tak bardzo pragnął przecież syna. Widząc jej smutek, sir Philip starał się ukryć swoje rozczarowanie, pieścił niemowlę i uważnie oglądał jego paluszki.

– Co za rączka! – mówił. – Ależ ono ma najprawdziwsze paznokcie na wszystkich dziesięciu palcach: malutkie, różowe, idealne paznokcie!

Anna ocierała wtedy łzy i głaskała dziecko, całując małą łapkę.

Sir Philip uparcie nazywał dziecko Stephenem, co więcej, zamierzał tak właśnie je ochrzcić.

– Tak długo już mówiliśmy na nią Stephen – powiedział Annie – że naprawdę nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy to zmieniać…

Anna miała wątpliwości, jej mąż jednak nie ustępował, co czasem mu się zdarzało, gdy dopadł go jakiś kaprys.

Pastor uznał, że to wysoce niestosowne, musieli więc dodać żeńskie imiona, żeby go udobruchać. Dziewczynka została ochrzczona w miejscowym kościele jako Stephen Mary Olivia Gertrude i rozwijała się dobrze, wyraźnie silna, a kiedy urosły jej włosy, okazały się kasztanowate, jak u sir Philipa. Miała również delikatne wgłębienie w bródce, tak niewielkie, że z początku wydawało się zaledwie cieniem; a po jakimś czasie, gdy jej tęczówki straciły błękit typowy dla szczeniaczków i innych młodych istot, Anna przekonała się, że oczy córki będą piwne – o wyrazie, który także przypominał spojrzenie ojca. Ogólnie rzecz biorąc, niemowlę było bardzo grzeczne, co zawdzięczało zapewne dobremu zdrowiu. Od czasu tego pierw­szego, żarliwego protestu tuż po urodzeniu mała prawie w ogóle nie płakała.

Wraz z dzieckiem w Morton pojawiły się radość i szczęście, a stare domostwo zdawało się łagodnieć, w miarę jak dziecko – które szybko rosło i uczyło się już chodzić – potykało, przewracało i pokładało się na posadzkach, które od dawna nie miały do czynienia z dziećmi. Sir Philip wracał cały ubłocony z polowania i pędził do pokoju dziecięcego, nie zzuwszy nawet butów, po czym opadał na czworaki, a Stephen wdrapywała mu się na plecy. Ojciec udawał narowistego konia, skakał, wierzgał i miotał się dziko, tak że Stephen musiała trzymać się kurczowo jego włosów lub kołnierza i waliła mocno twardymi piąstkami. Zaalarmowana niezwyk­łym rwetesem Anna przychodziła i wskazywała błoto na dywanie.

– Philipie, Stephen, dość tego! – mawiała wtedy. – Czas na podwieczo­rek. – Jakby oboje byli dziećmi. Wtedy sir Philip zdejmował z siebie Stephen i wyplątywał się z jej rączek, a następnie całował żonę.

3

Synowi, którego tak wyczekiwali, wyraźnie się do nich nie śpieszyło; Stephen miała już siedem lat, a on nadal się nie pojawił. Anna nie wydała też już na świat więcej córek. Tak też Stephen pozostała dumną jedynaczką. Wątpliwe, czy jedynakom można zazdrościć, bo takie dziecko prędzej czy później staje się introspektywne; z braku podobnych sobie istot, którym mogłoby się zwierzyć, zaczyna spoglądać w głąb siebie. Nie można powiedzieć, żeby umysł siedmiolatki zaprzątały poważne problemy, jednak już w tym wieku zaczyna po omacku szukać, może doświadczać krótkich okresów przygnębienia i drobnych trudności z opanowaniem życia – nawet tego ograniczonego do bezpośredniego otoczenia. W wieku siedmiu lat miłości i nienawiści są jeszcze miniaturowe, ale spra­wiają wrażenie potężnych i wzbudzają wielki niepokój. Może się nawet pojawić mgliste uczucie frustracji i Stephen często była go świadoma, choć nie potrafiła wyrazić tego słowami. Żeby sobie z nim poradzić, ulegała czasem nagłym wybuchom gniewu, piekliła się nad codziennymi drobiazgami, które zwykle przeżywała na chłodno. Tupanie nogami i zanoszenie się płaczem w obliczu pierwszej oznaki sprzeciwu przynosiło jej ulgę. Po takich wybuchach czuła się znacznie pogodniej, a uległość i posłuszeństwo przychodziły jej niemal z łatwością. W zgodzie z jakąś nie do końca jasną, dziecinną logiką odpłacała się życiu i to przywracało jej poczucie szacunku do siebie samej.

Anna posyłała po swoje porywcze dziecko i mówiła:

– Stephen, kochanie, mama się wcale nie gniewa… Powiedz mamie, skąd u ciebie takie napady; mama obiecuje, że spróbuje zrozumieć, jeśli jej powiesz…

Ale jej oczy były zimne, choćby nawet głos brzmiał łagodnie, a ręka głaskała dziecko niepewnie, niechętnie. Ta ręka musiała zmuszać się do tego, żeby pogłaskać dziewczynkę, a ona zdawała sobie z tego sprawę. Potem jednak, gdy patrzyła w górę na tę łagodną, kochaną twarz, ogarniała ją nagła skrucha, nagle dobitnie uświadamiała sobie własne niedostatki; pragnęła powiedzieć to wszystko matce, a jednak nie mogła wydusić z siebie słowa. Te dwie były bowiem wobec siebie osobliwie nieśmiałe – taka nieśmiałość między matką a dzieckiem zakrawała na groteskę. Anna to czuła, a poprzez nią i Stephen, mimo młodego wieku, też to sobie uświadamiała; trzymały się więc wzajemnie na dystans, kiedy powinny się do siebie zbliżać.

Stephen, mocno wyczulona na piękno, odczuwała niejasne pragnienie, by jakoś wyrazić to niemalże uwielbienie, jakim obdarzała twarz swojej matki. Gdy jednak Anna patrzyła ponuro na swoją córkę i dostrzegała gęste kasztanowate włosy, odważne piwne oczy, tak podobne do oczu ojca – jak zresztą cała twarz i postawa – wypełniała ją nagła wrogość, bardzo zbliżona do złości.

W nocy nie mogła spać, dręczona rozterkami, biczowała się za te uczucia niczym w akcie skruchy; oskarżała się o zatwardziałość, o to, że jest złą matką. Czasem roniła powolne, żałosne łzy na wspomnienie milczącej Stephen.

Myślała wtedy: „Powinnam być dumna z tego podobieństwa, dumna, szczęśliwa i zadowolona, kiedy je dostrzegam!”. Potem jednak znów zalewała ją fala tej dziwnej niechęci zakrawającej na gniew.

Anna miała wrażenie, że osuwa się w szaleństwo, skoro to podobieństwo do męża tak ją oburza i odrzuca – jakby ta biedna, niewinna siedmio­latka stanowiła w jakimś sensie karykaturę sir Philipa; skażoną, niegodną, kaleką reprodukcję – choć przecież Anna wiedziała, że dziewczynka jest przystojna. Zdarzało się jednak, że miękkie ciało dziecka budziło w niej niemal niesmak; nie mogła znieść tego, jak Stephen się porusza lub jak stoi, nie mogła znieść jej dużych wymiarów, pewnej wulgarności w pozbawionych wdzięku ruchach, pewnej nieuświadomionej wojowniczości, buntu. Potem jednak matczyny umysł wracał pamięcią do dni, kiedy to stworzonko trzymało się kurczowo jej piersi, swoją całkowitą słabością zmuszając ją do kochania; i na to wspomnienie oczy znów zachodziły jej łzami wzruszenia, należała bowiem do plemienia oddanych matek. To wrogie uczucie zakradło się do niej niczym wróg pod osłoną nocy – było powolne, podstępne, zabójcze; zyskiwało na sile, w miarę jak sama Stephen rosła w siłę, w jakimś sensie stanowiło jej część.

Rzucając się bezsennie w łóżku, Anna Gordon modliła się o oświecenie i radę; modliła się, żeby mąż nigdy się nie domyślił, co czuje do ich dziecka. Wiedział o niej wszystko; w całym swoim życiu nie skrywała żadnego sekretu oprócz tej jednej, okrutnie nienaturalnej i potwornej niesprawiedliwości, silniejszej niż wola, by ją zniszczyć. A sir Philip kochał Stephen, ubóstwiał ją; jakby instynktownie wyczuwał, że jego córka została potajemnie oszukana, że dźwiga jakieś niezasłużone brzemię. Nigdy nie poruszał tego tematu z żoną, ale gdy patrzyła na nich razem, z dnia na dzień utwierdzała się w przekonaniu, że w jego miłości do dziecka znajdował się element zbliżony do litości.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij