Zrodzona z ognia. Feniks i Pałac Mrozu - ebook
Zrodzona z ognia. Feniks i Pałac Mrozu - ebook
Nadzieja rodzi się z popiołów.
Dwunastka została Łowczynią i wybrała sobie nowe imię, które odzwierciedla moc jej żywiołu. Brzmi ono: Feniks.
Trzy miesiące po zniszczeniu Hunting Lodge, z Pałacu Mrozu przybywa czarownica – pierwsza od dziesięcioleci. Zdesperowana, błaga Feniks o pomoc: Icegaardowi grozi poważne niebezpieczeństwo. Jeśli upadnie, wraz z nim polegną wszystkie klany Ember…
Feniks i jej przyjaciele: Piąty, Szósty i Siódemka wyruszają na północ. Czeka ich walka z nowymi, przerażającymi potworami. Muszą również znaleźć sposób na pokonanie straszliwego Cieniorytu… Jednak podczas gdy młoda Łowczyni uczy się kontrolować swój dar, w snach zaczyna ją prześladować upiorna postać bez twarzy: Croke.
Feniks będzie musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby ocalić Ember od śmiertelnego niebezpieczeństwa. Możliwe jednak, że cena, jaką przyjdzie jej za to zapłacić, okaże się zbyt wysoka…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9156-9 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Feniks bolały nogi, gdy tak wspinała się coraz wyżej i wyżej po stopniach tylko z grubsza wykutych w skalnej ścianie. Pomimo wyczerpania rozpierała ją radość. Po raz pierwszy od wielu dni chmury opadły poniżej Skalnej Bariery, nazywanej przez jej mieszkańców Półką, odsłaniając czyste błękitne niebo ponad wioską klanu z gór, w której przebywali Łowcy. W końcu przestało padać i nastała idealna pogoda na polowanie.
– Nigdy nie dotrzemy na szczyt… – jęknął Piąty, wlokąc się za nią wraz z Siódemką i Szóstym.
– Z-zróbmy sobie jeszcze jedną przerwę – wysapała Siódemka.
– Tak! – zawtórował siostrze Szósty, zdyszany tak samo jak ona.
Piąty wydał z siebie westchnienie ulgi.
– Doskonały pomysł, Siódemko.
Gdy Feniks obejrzała się w dół na przyjaciół, spostrzegła, że cała trójka się zatrzymała. Wspierali się ciężko jedno o drugie z włosami mokrymi od potu, pomimo że było chłodno. Przełknęła cisnącą jej się na usta pretensję – dopiero co odpoczywali, a w tym tempie nigdy nie dotrą na szczyt – i zamiast tego skinęła głową.
– W porządku, a więc krótka przerwa – zgodziła się. W sumie miło było złapać oddech.
Siedzący na jej ramieniu Rudas, jej wiewiórka, zamachał radośnie kitą. Jego kasztanowe futerko lśniło w słońcu, a bystre oczka były wpatrzone w coś wysoko nad ich głowami. Feniks sapnęła, wyciągając szyję, żeby również to dojrzeć. Skalna ściana ciągnęła się wysoko w górę nad ich głowami. Wykute w niej schody zawijały to w jedną, to w drugą stronę. Punkt docelowy ich wędrówki znajdował się na samym szczycie, w miejscu, w którym nad urwisko wystawała pomalowana na czerwono platforma. To właśnie stąd startowały – i tu lądowały – lotnie członków klanu gór… I to właśnie tu podobno zadomowił się robak skalny.
Feniks jęknęła cicho; nadal czekała ich długa wspinaczka.
– Nieźle się ustawiłeś – mruknęła do Rudasa. – Ja też bym chciała, żeby ktoś mnie niósł…
W odpowiedzi wiewiórka zaszczebiotała radośnie, bez wątpienia bardzo zadowolona z siebie.
Tymczasem jej opiekunka spojrzała w dół… i szybko tego pożałowała. Pod nimi kłębiły się chmury, przesłaniając im ziemię. Nie widziała stąd nawet Półki, barwnej osady klanu z gór. Żołądek fiknął jej koziołka, więc odwróciła szybko wzrok i skupiła się ponownie na czerwonej plamce w górze.
– Wydaje się już znacznie bliżej – powiedziała do reszty.
Piąty parsknął.
– Ależ z ciebie kłamczucha, Dwunastko!
Ciemne włosy przesłaniały mu zaczerwienioną twarz.
– Jestem teraz Feniks – przypomniała mu z szerokim uśmiechem. – A my z pewnością jesteśmy już bliżej. Chodźcie!
Z ciężkim westchnieniem trójka jej przyjaciół ruszyła w ślad za nią, trzymając się jak najbliżej ściany urwiska. Klan gór nie uznawał lin zabezpieczających, a stromizna zbocza wymagała bezustannej czujności i wprawiała ich w podenerwowanie.
– Czy macie już jakieś pomysły na swoje łowieckie imiona? – spytała Siódemka, oglądając się na Piątego i Szóstego.
Piąty natychmiast się rozpromienił.
– No wiesz? Mam całą listę! – Urwał i rzucił Szóstemu znaczące spojrzenie. – Owszem, kolejną listę.
– Ja mam dla ciebie idealną propozycję! – Szósty wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Papuga!
Feniks parsknęła śmiechem.
– Co takiego? Jak te wrzaskliwe kolorowe ptaki?
Szósty pokiwał głową, nie umiejąc ukryć rozbawienia pomimo wściekłości Piątego.
– Hmm… A m-może raczej Paw? – podsunęła niewinnie Siódemka?
– Jesteście okropni! – poskarżył się Piąty. – Nic podobnego. Myślałem raczej o czymś w stylu… – Urwał na chwilę dla uzyskania bardziej dramatycznego efektu. – Co powiecie na Nocojastrzębia?
Siódemka podchwyciła spojrzenie Feniks, a potem obie szybko odwróciły wzrok, próbując się nie roześmiać.
Szósty pokręcił głową, starając się stłumić zdradliwe drganie kącika ust.
– Brzmi okropnie.
– Serio? – Piąty wzruszył ramionami, podczas gdy cała reszta pokiwała gorliwie głowami. – W porządku. To może Mieczodzierżca?
– Nie
– Pogromca grima?
– Zdecydowanie nie! – Szósty przewrócił oczami. – A poza tym, kiedy to niby pokonałeś grima?
Na wspomnienie o tamtej mrocznej istocie Feniks przeszedł zimny dreszcz. Minęły zaledwie trzy miesiące, odkąd jedna z nich odebrała życie jej mentorce Srebrzystej w Hunting Lodge.
Po twarzy Siódemki również przemknął cień i Feniks zastanowiła się przelotnie, czy jej przyjaciółka również wspomina tamten dzień, w którym została porwana… Czy może bitwę, która się później rozegrała i podczas której Feniks nieumyślnie zniszczyła osadę wybuchem swojej nowo odkrytej mocy.
Odsunęła od siebie te ponure myśli i zmusiła się, żeby się skupić na przerwanej rozmowie.
– Chyba twoja kolej, Szósty – powiedziała, uśmiechając się z przymusem. – Nadal uważam, że pasowałoby do ciebie Kozioł.
– Co takiego? – Przerażenie Szóstego było wręcz komiczne.
– Naprawdę świetnie sobie radzisz podczas wspinaczki. – Feniks z trudem zachowywała kamienną twarz.
– To prawda! – Siódemka uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Zawsze tak było!
Piąty pokiwał z powagą głową.
– Nieźle, Feniks – pochwalił. – Kozioł to mój faworyt.
– W takim razie sam się tak nazwij, jeśli tak ci się podoba – parsknął Szósty.
Czwórka przyjaciół przekomarzała się w ten sposób, wspinając się z mozołem, dopóki godzinę później, dość niespodziewanie, stopnie się nie skończyły. Gdy rozejrzeli się dookoła, ze zdumieniem spostrzegli, że są na szczycie. Powietrze było tu rozrzedzone, a widok rozciągający się z tego miejsca tak piękny, że aż odebrało im mowę. Daleko w dole, aż po horyzont, ciągnął się ocean mlecznobiałych chmur, a z jego pofalowanej powierzchni wynurzały się szczyty górskie o wierzchołkach skrzących się śniegiem.
– Mrozowi niech będą dzięki! – jęknął Piąty, opadając na czworaka.
– O, tak – wydyszał Szósty, nagle sprawiając wrażenie dziwnie zdeterminowanego. – Czy nie powinniśmy przypadkiem powtórzyć sobie wszystkiego, co wiemy o robaku skalnym? – Podał Piątemu dłoń i pomógł mu wstać.
– Elder Siwoszron mówił, że trzy dni temu niemal dorwał jednego z lotniarzy – wtrąciła Feniks.
Lotniarze byli najbardziej szanowaną grupą w klanie gór, tuż po samym przywódcy. Dzięki ręcznie robionym skrzydłom szybowali na ciepłych prądach powietrza, często ostrzegając swój lud o niebezpieczeństwach na długo przed tym, nim te pojawiły się w pobliżu wioski.
– Sądzi, że prawdopodobnie nadal czai się tu gdzieś, na skraju platformy – dodał Piąty, krzywiąc się kwaśno. – Liczę jednak na to, że miał już dość deszczu i się stąd wyprowadził…
– Piąty! – zgromił go Szósty. – Takie zachowanie nie przystoi Łowcy! A już na pewno nie podczas jego pierwszego poważnego polowania…
– Nawet ja mam n-nadzieję, że nadal tu jest – wtrąciła radośnie Siódemka.
– Nie tobie przyjdzie się z nim mierzyć – wymamrotał Piąty.
– A jednak mogę w-wiele się nauczyć. – Siódemka uśmiechnęła się słodko. – Na twoich błędach.
– Hej!
– Nie będzie żadnych błędów – ucięła stanowczo Feniks, prowadząc ich ku czerwonym deskom wystającym nad bezdenną przepaść.
Na ich tyłach wznosiła się niewielka trójkątna konstrukcja: skrzydlata szopa. Jej dwuspadowy dach uformowano na wzór skrzydeł lśniących oślepiającą bielą na tle błękitnego nieba, a wiodące od wejścia schody prowadziły wprost na platformę. Na sam widok czerwonych desek Feniks przechodził dreszcz. Myśl o wejściu na nie, zbliżeniu się do krawędzi platformy, założeniu stelaża z kilku deszczułek z przyczepionymi do nich piórami, a potem skoku w nieznane… Wzdrygnęła się i spróbowała odsunąć od siebie strach.
– Żadnych błędów – mruknęła pod nosem, starając się uspokoić. Rudas pisnął potwierdzająco, radośnie machając kitką.
– Według _Magicznego bestiariusza_ robaki skalne to problem jedynie dla klanu gór, czyż nie? – zagadnął Szósty.
Feniks pokiwała głową, a Piąty westchnął.
– No, dalej, nie krępuj się. Wszyscy wiemy, że znasz go na pamięć…
Feniks uśmiechnęła się szeroko i wyszukała w myśli notkę z _Bestiariusza_ na temat robaków skalnych.
– _Robaki skalne to uprzykrzone szkodniki górskie_ – wyrecytowała. – _Czają się na szczycie stromizny, wtapiając się w otoczenie. Przywierają do ziemi i wysuwają ciało poza krawędź urwiska tak, że wydaje się ona położona nawet o dwa metry dalej niż w rzeczywistości. Każdy, kto będzie miał pecha nastąpić na robaka, runie w przepaść na pewną śmierć, padając łupem robaków skalnych, które pożywią się jego truchłem._
– Obrzydliwe – skomentował Piąty, jednak Feniks zignorowała jego uwagę.
– _Zaatakowane_ – ciągnęła – _te przykre stworzenia przybierają swą prawdziwą, wielonogą postać. Mają silne szczęki zdolne miażdżyć kości, a ich chłoszczące niczym bicze ogony są pokryte kolcami jadowymi. Należy unikać kontaktu z nimi za wszelką cenę: trucizna powoduje paraliż…_
– A jak wyglądają ich statystyki? – spytał Szósty, sprawdzając jednocześnie stan swojego kołczanu.
Feniks wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– _Poziom agresji: 4/10. Poziom stwarzanego zagrożenia: 6/10. Poziom trudność wyeliminowania: 4/10._
– Pff! – parsknął Piąty. – Trudność pokonania cztery na dziesięć? Mierzyliśmy się ze znacznie gorszymi potworami. Damy radę. – Spojrzał z ukosa na Siódemkę. – Prawda?
Feniks zerknęła na niego, marszcząc czoło. Odkąd odkryli, że Siódemka jest Jasnowidzącą, bezustannie korciło ich, aby wypytywać ją o to, co widzi w przyszłości każdego z nich. Wiedzieli jednak, jak nieswojo dziewczynka czuła się z tego powodu…
Ich przyjaciółka pokręciła powoli głową.
– Niczego nie widziałam, Piąty. P-przykro mi.
Piąty wzruszył ramionami. Starał się sprawiać wrażenie, jakby wcale się nie przejmował.
– A więc chodźmy – powiedział, dobywając miecza. – Czas dać Siódemce lekcję pokazową, jak rozprawiać się z robakiem skalnym.
Stojący obok niego Szósty napiął łuk, a Feniks zdjęła z pleców topory i spojrzała na Rudasa.
– Może zostałbyś tu z Siódemką? – zaproponowała. Siedząca na jej ramieniu wiewiórka zmrużyła ślepka. Nie zamierzała nigdzie się stąd ruszać. – W porządku, jak sobie chcesz – westchnęła Feniks, a potem zawołała do reszty: – Chodźmy zatem!
– Powodzenia! – krzyknęła w ślad za nimi Siódemka, po czym szybko dodała: – N-nie, żebyście go potrzebowali!
Feniks wzięła głęboki oddech i weszła na platformę.
ROZDZIAŁ 2
– Mogli ją pomalować na inny kolor – wymamrotał pod nosem Szósty.
– Taak, trochę krzykliwy, co? – potwierdził Piąty, krzywiąc się kwaśno.
– Dzięki temu lotniarze łatwiej mogą ją dostrzec z wysoka – mruknęła Feniks.
Przed nimi, na tle bezkresnego oceanu błękitu, rozciągała się krwistoczerwona, gładka niczym łupek, platforma z desek.
Dźwięk skrzypienia drewna pod ich stopami sprawił, że żołądek Feniks skurczył się boleśnie. Z rozmysłem skupiła się na trzymanych w dłoniach toporach i ich pokrzepiającym, znajomym ciężarze.
Idący obok niej Piąty zagwizdał cicho pod nosem.
– To niezbyt pocieszające, gdy sobie uzmysłowić, że od ziemi dzielą nas tylko te deski… – bąknął. – Jak wysoko według przywódcy Soar znajduje się ta platforma?
– Lepiej się nad tym nie zastanawiajmy – stwierdził Szósty. Szedł z drugiej strony Feniks i stawiał ostrożnie kolejne kroki.
Od krańca platformy dzieliły ich jakieś trzy metry.
Feniks obrzuciła deski czujnym spojrzeniem w poszukiwaniu jakichś zmian w kolorze lub teksturze drewna. Piąty co pewien czas dźgał swoim mieczem podłoże przed nimi, a Szósty robił to samo przy pomocy strzały.
– Jak na razie ani śladu… – wyszeptał Piąty, kłując czubkiem swojej broni kolejną deskę. Z jego głosu zniknął wszelki ślad rozbawienia; twarz miał zastygłą w wyrazie najwyższego skupienia – każdy jej mięsień był maksymalnie napięty.
Dwa i pół metra do skraju platformy.
Feniks stawiała ostrożnie stopę za stopą; jej pole widzenia wypełniało niekończące się morze czerwieni. Siedzący na jej ramieniu Rudas był nieruchomy i sztywny; on również wpatrywał się w pomalowane deski.
Nieco ponad dwa metry…
Szósty wbił niemal bezszelestnie grot strzały w drewno tuż przed nimi.
Dwa metry…
Feniks próbowała powstrzymać się od chęci odruchowego spoglądania co i rusz ku bezkresnemu błękitowi, który wyjdzie im na spotkanie, jeśli popełnią błąd.
Półtora metra.
Po czole Piątego spłynęła strużka potu.
– Musimy być już blisko – wyszeptał, wysuwając ponownie ostrze przed siebie.
– Tam! – zawołała Feniks, gdy nagle dostrzegła ledwie zauważalną zmianę w fakturze drewna – tak nieznaczną, że łatwo byłoby ją przeoczyć, gdyby ktoś dokładnie się nie przyglądał. Wyciągnęła rękę i złapała Piątego za nadgarstek – na ułamek sekundy przed tym, nim wraził czubek miecza w drewno.
– Tu? – wyszeptał Szósty, po czym po chwili dodał. – Tak! Już widzę!
Jak na komendę przyjaciele cofnęli się o krok. Wydawało się, że od krawędzi platformy dzieli ich jakieś półtora metra, jednak w rzeczywistości stali tuż na jej skraju. Jeszcze jeden krok i spadliby w przepaść.
Otaczającej ich ciszy nie mącił najlżejszy szmer – wydawało się, że nawet wiatr wstrzymał oddech. I wówczas, bez ostrzeżenia, Piąty skoczył naprzód. Jego miecz zanurzył się głęboko w cielsku istoty przyczajonej u jego stóp. Chłopiec odskoczył, gdy ciszę przeszył rozwścieczony ryk.
Ramię w ramię Piąty, Szósty i Feniks cofnęli się kilka kroków, gdy miejsce, w które ugodził Piąty, zaczęło niespodziewanie ulegać zaskakującej metamorfozie, szybko obejmującej sąsiednie deski: podłoże zaczęło falować, wybrzuszać się i skręcać, zmieniała się także jego barwa i tekstura. Chwilę później tuż przed nimi zmaterializowała się istota o szorstkiej, łuskowatej skórze. Łypiąc na nich nienawistnie żółtymi ślepiami, przywarła nisko do ziemi, tężejąc i szykując się do ataku.
– Uwaga! – zawołał Piąty, gdy stwór machnął w ich stronę przypominającym bicz ogonem. Feniks zanurkowała, czując nad głową podmuch powietrza. Rudas, bardzo rozsądnie, wybrał właśnie ten moment, aby skryć się w kołnierzu jej futra.
Robak skalny skoczył na nich, otwierając szeroko paszczę najeżoną zębami śliskimi od zgnilizny; owionął ich jego oddech – tak cuchnący, że Piąty zgiął się wpół, ogarnięty torsjami.
– Uuuch… – stęknął.
To chwilowe rozproszenie uwagi było wszystkim, czego potrzebowała bestia. Jej ogon wystrzelił ponownie naprzód, szybki niczym błyskawica, i przeszyłby Piątego na wylot, gdyby Feniks nie wyskoczyła w powietrze i chlaśnięciem topora nie pozbawiła istoty kilku trujących kolców. Stwór z ogłuszającym skrzekiem cofnął się, brocząc ciemnozieloną posoką z rany na ogonie.
Skok zaniósł Feniks dalej, niż zamierzała, i nagle dziewczynka spostrzegła, że stoi na skraju platformy: wylądowała tuż za stworem, którego cielsko dzieliło ją teraz od przyjaciół.
– Nie cofaj się! – krzyknął Szósty; twarz miał kredowobiałą.
Feniks zacisnęła zęby, tłumiąc cisnącą jej się na usta odpowiedź i zmuszając się do skupienia uwagi na stojącej przed nią bestii. Gdzieś na obrzeżach jej umysłu rozbłysła iskra poirytowania i z rosnącym przerażeniem Łowczyni zdała sobie sprawę z tego, że jej moc zaczyna się budzić.
Nie, nie, nie, tylko nie to!
Poprawiła chwyt na toporach i wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić… jednak było już za późno. Czuła ciepło rozprzestrzeniające się po jej ciele, kumulujące i przenikające jej członki. Zaczynał w niej narastać żar pulsujący wraz z każdym uderzeniem serca i żądający uwolnienia.
W najgorszym momencie z możliwych.
Robak skalny wodził wzrokiem od jednego Łowcy do drugiego, oceniając ich i wybierając sobie najłatwiejszy cel.
Feniks próbowała oddychać głęboko, spokojnie, aby rozproszyć ogień. Zazwyczaj, gdy jej moc się budziła, szukała jakiegoś ustronnego miejsca, w którym mogłaby zamknąć oczy i wyciszyć się przez kilka minut. Teraz jednak nie było o tym mowy… A ogień wydawał się doskonale to wiedzieć. Z każdą chwilą silniejszy, wzbierał w niej, dopóki nie poczuła w dłoniach nieprzyjemnego mrowienia, a czoła nie zrosił jej pot.
– No dalej, robaczku! – wycedził Piąty przez zaciśnięte zęby, wycofując się wraz z Szóstym w próbie odciągnięcia stwora od Feniks i zapewnienia przyjaciółce nieco więcej przestrzeni. – To nas chcesz dorwać!
Przez chwilę wyglądało, że to zadziała. Bestia zrobiła krok w stronę chłopców, ale nagle odwróciła się do Feniks; liczne nogi stwora zmieniły się w rozmazaną plamę, gdy zraniony ogon wyprysnął naprzód, próbując podciąć nogi Łowczyni.
Feniks zareagowała ułamek sekundy za późno; uwagę miała podzieloną między stwora a ogień, który szukał ujścia. Zdecydowanym, wyprowadzonym z góry ciosem udało jej się wprawdzie odciąć resztę ogona, a następnie kopnąć rozpędzoną, szarżującą na nią bestię, ale źle wymierzyła i cielsko robaka skalnego uderzyło z impetem w jej kolana.
– Nie! – Feniks usłyszała krzyk Siódemki.
Nieskończenie ospale, jakby w zwolnionym tempie, poczuła, że traci równowagę i zaczyna lecieć w tył, młócąc szaleńczo ramionami. Pole jej widzenia wypełniło niebo i wraz z robakiem skalnym potoczyła się na skraj platformy.ROZDZIAŁ 3
– Feniks! – krzyknął Szósty.
Łowczyni z całej siły skręciła ciało w powietrzu i opuściła topór, tnąc przez ogon bestii i drewno na samej krawędzi platformy. Chwilę później zsuwała się już z niej, rozpaczliwie wierzgając w poszukiwaniu oparcia dla stóp, podczas gdy jej ciało zwisało nad przepaścią wypełnioną skłębionymi obłokami.
Ogień w jej wnętrzu zniknął zgaszony powodzią lodowatego strachu. Trzymała się na platformie tylko dzięki wbitemu w nią toporowi. Serce waliło jej jak młotem, a spływający z czoła pot szczypał w oczy, gdy z całych sił zaciskała palce na rękojeści broni. Obok niej z hukiem wylądował robak skalny i Feniks poczuła, jak przy akompaniamencie przerażającego trzasku ostrze jej topora zaczyna wysuwać się z desek.
Jej umysł wypełnił bez reszty biały, oślepiający blask paniki. Kątem oka dostrzegła błysk kłów bestii, która obróciła cielsko, aby kłapnąć paszczą w jej stronę… Działając pod wpływem czystego instynktu, Feniks zamachnęła się toporem trzymanym w drugiej dłoni. Stwór ponownie ryknął i szarpnął się gwałtowniej, desperacko próbując oswobodzić się spod przyszpilającego go ostrza, a Feniks poczuła, jak pod ich wspólnym ciężarem drewno zaczyna ustępować jeszcze mocniej. Krzycząc z wysiłku, podciągnęła się ku platformie; mięśnie jej ramienia paliły żywym ogniem, gdy walczyła z zabójczą grawitacją. W pewnej chwili coś złapało ją za drugie ramię i pociągnęło zdecydowanym ruchem w górę. Chwilę później leżała na brzuchu na rozgrzanych słońcem czerwonych deskach, a w jej uszach rozbrzmiewały odgłosy walki: to Piąty i Szósty rozprawiali się z potworem.
Odetchnęła – głęboko, powoli, próbując uspokoić szaleńcze łomotanie serca i drżenie rąk.
– Feniks? Czy wszystko w porządku? – Czyjeś dłonie pociągnęły ją w górę i nagle patrzyła w oczy przerażonej Siódemki; rude włosy opadały jej na twarz, szarpane podmuchami wiatru.
– Chyba tak – skłamała. Nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło: jej moce uaktywniły się w najgorszym momencie, rozproszyły ją… i niemal ją zabiły.
Siódemka roześmiała się, ogarnięta bezbrzeżną ulgą.
– P-piąty podciągnął cię w samą p-porę. Gdyby nie… – Nie musiała kończyć.
– Na wielki mróz! – wyrzęził jej wybawca. W polu widzenia Feniks pojawiły się jego kolana, gdy przysiadł na deskach. – Mało brakowało.
Obok nich klapnął Szósty.
– Przez chwilę myślałem, że już cię straciliśmy, Feniks. Ja… – Głos mu się załamał.
– Ja też się tego bałam – przyznała Łowczyni drżącym głosem. Gdy usiadła, spod jej niedźwiedziej skóry wynurzył się Rudas, wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczkami.
– Och, Rudasku – westchnęła, drapiąc go po policzku. – Naprawdę żałuję, że nie zostałeś z Siódemką…
Spojrzenie, którym ją obdarzył, wydawało się potwierdzać, że się z nią zgadza.
– Cóż, najwyraźniej _Magiczny bestiariusz_ zawiera błędne dane. – Piąty się skrzywił, wycierając krew z miecza. – To było o wiele trudniejsze niż cztery na dziesięć!
– Też się nad tym zastanawiałem – przyznał Szósty, marszcząc brwi. Zerknął na Feniks. – Jesteś pewna, że zapamiętałaś wszystko, jak trzeba?
– Czy właśnie tak dziękujecie mi za wykucie całej książki na pamięć? – spytała z wyrzutem.
– Owszem – potwierdził Piąty z krzywym uśmieszkiem. – A kiedy wrócimy na Półkę, sam przeczytam ten wpis.
– Po co czekać? – Zrobiła kwaśną minę i wskazała głową swoją torbę leżącą w pobliżu skrzydlatej szopy. – Jest tam.
Szósty i Siódemka wpatrywali się w nią z niedowierzaniem.
– Przyniosłaś _Magiczny bestiariusz_ i… nie sprawdziłaś? – zapytał w końcu Szósty.
– Przecież wam mówiłam, że znam go na pamięć! – jęknęła, podczas gdy Piąty wyciągał z jej torby ciężkie tomiszcze. Upuścił je z hukiem na deski, po czym usiadł obok i przerzucał strony aż do wpisu o robakach skalnych, uparcie ignorując Feniks piorunującą go wzrokiem.
– _Poziom agresji: 4/10_ – przeczytał. – _Poziom stwarzanego zagrożenia: 6/10_. _Poziom trudność wyeliminowania_… – Otworzył szerzej oczy. – _6/10_!
– Hę? – Szósty zajrzał mu przez ramię.
– Mówiłaś, że ma cztery na dziesięć! – jęknął Piąty.
– Niemożliwe! – obruszyła się Feniks, wyrywając mu książkę i wpatrując się we wpis. – Nie ma mowy, żebym źle zapamiętała coś tak… – Urwała, gdy jej wzrok padł na odpowiednią linijkę. – Och.
Rudas utkwił w niej pełne wyrzutu spojrzenie, a ona skrzywiła się i szybko zamknęła książkę.
– Och, cóż. Nic się nie stało. – Próbowała brzmieć, jakby nigdy nic, ale sama słyszała w swoim głosie napięcie i skrępowanie.
– Nic się nie stało? – Piąty gapił się na nią, wstrząśnięty. – Czy naprawdę nie dociera do ciebie, co się właśnie niemal przed chwilą wydarzyło? Gdybym w porę cię nie uratował…
– Na szarżujące szczebrołaki! – Wściekły ryk sprawił, że cała czwórka poderwała się na równe nogi. Chwilę później dostrzegli kroczącego w ich stronę Eldera Siwoszrona łypiącego na nich ciemnymi, miotającymi pioruny oczami. – Bardziej już chyba nie mogliście zmasakrować tego biednego skalnego robaczyska…ROZDZIAŁ 4
W połowie drogi powrotnej na Półkę Feniks i jej przyjaciele nie mieli wątpliwości, jak bardzo Elder Siwoszron uważa ich pracę za nieudolną – nie pozostawił suchej nitki na żadnym ze szczegółów ich walki; wszystko – od strategii po sposób trzymania broni – zostało surowo ocenione i bezlitośnie skrytykowane.
– Nigdy nie widziałem żałośniejszego wyczynu – podsumował.
Feniks szła tuż za nim; szczęka bolała ją od wysiłku, jaki wkładała w zaciskanie zębów, aby powstrzymać się od komentarzy. Nikt nigdy wcześniej nie sugerował w najmniejszym stopniu, że jej umiejętnościom we władaniu toporem brakło kunsztu – i wcale jej się nie podobało, że ktoś ją krytykuje. Na domiar złego Piąty bezustannie mamrotał pod nosem: „Cztery na dziesięć!”, a oni weszli właśnie w warstwę chmur, która zdawała się wiecznie otulać Półkę. Siąpił lekki, uporczywy deszcz, od którego przemokli już do suchej nitki i Feniks czuła, jak strumyczek wody spływa jej po szyi. Myślała o tym, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Brakowało jej czystego, mroźnego zimna wyższych partii gór, w których leżało Hunting Lodge. Czy może raczej: leżało, dopóki go nieumyślnie nie zniszczyła…
W dole z kłębów mgły wynurzały się i chowały się w nich barwne dachy wioski. Mieszkańcy Półki wiedli życie w pionie: wysokie kamienne budynki spoczywały chwiejnie na podporach wystających wprost ze ściany urwiska. Jeśli miało się szczęście, podczas przemieszczania się między domami można było skorzystać z wąskich schodków łączących część z nich. Jeśli nie, trzeba było radzić sobie przy pomocy chybotliwych mostów linowych i drabinek.
Gdy dotarli do poziomu najwyżej położonych budynków Półki, szerokie stopnie, którymi schodzili, rozdzieliły się na mnóstwo mniejszych, węższych, przecinających powierzchnię klifu niczym pajęcze nitki zapewniające dostęp do każdej części wioski. Siwoszron łypnął na nich spode łba po raz ostatni i skierował kroki do budynku, który mu przydzielono. Miał tak nachmurzoną minę, że Feniks przyszło nagle do głowy, że coś musiało się wydarzyć – niemożliwe, aby w tak zły nastrój wprawił go jedynie incydent z robakiem skalnym.
– Jakieś w-wieści od Łowców, których wysłałeś do klanów? – zawołała w ślad za nim Siódemka, myśląc najwyraźniej o tym samym.
Siwoszron się odwrócił i skrzywił kwaśno.
– Nic przydatnego – burknął, zaciskając pięści. – Żaden z nich nie trafił na ślad tej podłej kreatury Wiktorii ani tego goblińskiego maga…
– Morgrena – podsunęła Feniks, krzywiąc się gorzko.
Ostatnim razem, gdy go widziała, ogień jej żywiołu pchnął go przez plac treningowy osady. Nie była nawet pewna, czy przeżył. Co się zaś tyczy Wiktorii… Sama myśl o niej wzbudzała w Feniks jeszcze mroczniejsze uczucia. Była mistrzyni walki z Hunting Lodge zdradziła ich. Pomogła goblinom dostać się do osady i z pewnością wymordowałaby wszystkich z zimną krwią, gdyby nie zapobiegły temu nieujawnione wcześniej moce Feniks. Zdrada Wiktorii sięgała jednak jeszcze głębiej: to ona doprowadziła do ataku na dom Feniks dwa lata wcześniej. Ataku, w wyniku którego zginęła cała jej wioska.
– Tak. – Siwoszron pokiwał głową, nieświadom ponurych myśli Feniks. – Morgrena. Żadnego śladu po nim ani po tym stworze, Croke’u. – Grymas na jego twarzy się pogłębił.
Na wzmiankę o Croke’u – zamaskowanym potworze bez twarzy, który wtargnął do jej umysłu i wspomnień trzy miesiące wcześniej – przeszedł ją dreszcz. Croke prześladował ją w sennych koszmarach jeszcze częściej niż Morgren czy Wiktoria; zdawał się czaić w każdej napotkanej plamie cienia.
– Ani słowa od czarownic, a żaden z klanów nie ma pojęcia o całym tym ich „mistrzu” – ciągnął Siwoszron, nie zwracając uwagi na niepokój Feniks. – Banda bezużytecznych gamoni! Cała armia goblinów po prostu zniknęła w Ember, ot tak! – Wyrzucił ręce nad głowę, ale młoda Łowczyni widziała wyraźnie, że pod przykrywką gderliwości zwyczajnie się martwi. – Mało tego – podjął tymczasem Siwoszron, coraz bardziej się zacietrzewiając. – Przywódcy nie tylko nie mogą nam pomóc – przyszli do mnie z żądaniem, abym podzielił moich Łowców po równo między wszystkie plemiona! Niedorzeczne!
– Hunting Lodge powinno zachować bezstronność – zauważył Piąty. – A biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy mieszkamy tu, na Półce, w tej chwili raczej nam do tego daleko…
Twarz Siwoszrona spurpurowiała.
– Czy naprawdę sądzisz, że o tym nie wiem? A co według ciebie miałem zrobić? Kazać Łowcom spędzić zimę w namiotach? Klan gór jest nam najbliższy…
Piąty uniósł brwi.
– …w ujęciu geograficznym! – ryknął Siwoszron na widok jego spojrzenia. – Daleko mu do sakramenckiego ideału. – Wydął policzki i potrząsnął głową, odwracając się do nich plecami, aby skierować kroki w dół, do wioski. – Muszę się teraz spotkać z przywódczynią Sundew z klanu z bagien. To zaprawiona w bojach wyjadaczka.
Feniks zrobiła kwaśną minę.
– Powodzenia – powiedziała, starając się brzmieć pokrzepiająco.
– Powodzenia? – prychnął Siwoszron. – Nie potrzebuję go. Wszak urodzony ze mnie dyplomata!
Na szczęście nie usłyszał jej rozbawionego parsknięcia, gdy odchodził, odgrodzony od nich ścianą deszczu.
– Czy po kolacji odwiedzimy Psa? – Szósty zmienił temat.
Feniks uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Dobry pomysł! – powiedziała i od razu rozpromieniła się na myśl o ponownym zobaczeniu Strażnika Hunting Lodge.
Jedynym sposobem na dotarcie na Półkę była podróż w specjalnym koszu. Ani sam kosz nie był dość mocny, ani ludzie obsługujący liny nie mieli wystarczająco sił, żeby podźwignąć Psa, więc Strażnik był zmuszony zostać u podstawy wysokiego klifu. Pilnował tam włochatych wierzchowców z Hunting Lodge. Żeby się z nim zobaczyć, trzeba było zjechać po stromym zboczu, co też robili każdego dnia, choć nie było to łatwe zadanie.
Nieco później, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, Szósty, Siódemka i Piąty ruszyli w ślad za Feniks przez wioskę schodami wijącymi się pośród budynków. Feniks nadal czuła się dziwnie, gdy patrzyła w górę i widziała fundamenty domu zawieszonego nad jej głową, szczególnie tak pięknego: podstawa i wsporniki miały kolor kobaltowy, zaś w środku złotą farbą wymalowano wybrane przez rodzinę konstelacje gwiazd. Klan z gór ponad wszystko czcił niebo – i nigdzie nie było to widoczne bardziej niż w zdobieniach ich budynków.
Pod Półką klif ciągnął się stromo w dół: naga skała i zwężające się stopnie prowadziły w kierunku kosza, w którym mieli zsunąć się w mrok.
– Nienawidzę tego – syknął Piąty, gdy stopniowo zaczęła ogarniać ich ciemność. – Czy to naprawdę taki problem zamontować coś, czego można by się trzymać?
Ścieżka zwęziła się do szerokości niecałego metra; za krawędzią schodów, coraz bliżej, ziała pusta przestrzeń.
– Jeśli chcesz, możesz trzymać się mnie – zaproponował szeptem Szósty.
– Eee… hmm, dzięki – bąknął Piąty i Feniks nie musiała na niego patrzeć, aby wiedzieć, że się rumieni.
W Lodowym Lesie Piąty został zmuszony przez Ducha Kniei, jedną ze złowrogich Dusz Lasu, do ujawnienia swoich uczuć wobec Szóstego. Chłopcy pozostali oddanymi przyjaciółmi, ale Feniks żywiła podejrzenia, że zdarzały się momenty, w których Piąty żałował, że nie łączy ich coś więcej. Próbowała poruszyć z nim ten temat dwukrotnie, ale za każdym razem dawał jej delikatnie do zrozumienia, że nie powinna się wtrącać.
W górze, w mroku nad ich głowami, rozbłysła plamka pomarańczowego światła.
– Mrozowi niech będą dzięki! Zapalają pochodnie – mruknął Piąty.
Platformę z koszem obsługiwali mężczyzna i kobieta o imponująco szerokich barach – oboje okutani w futra.
– Witamy prawie na dnie, mali Łowcy! – Kobieta uśmiechnęła się do nich, a jej zęby zalśniły w świetle pochodni. We włosy miała wplecione orle pióra i błyszczące kawałki kwarcu.
– Niewielu ludziom spoza klanu podoba się na tych schodach tuż przed zmierzchem – zachichotał mężczyzna na widok bladego jak ściana Piątego oraz tego, jak Feniks starannie unikała patrzenia za krawędź.
W centrum platformy znajdował się duży, okrągły otwór, przez który przechodziły dwie liny przymocowane do krążka, znikające w czarnej czeluści w dole – gdzieś tam wisiał ogromny kosz. Dwójka członków klanu z gór zaczęła kręcić korbą wielkiego koła, aby go wciągnąć.
– Wskakujcie – powiedział po chwili mężczyzna, stabilizując ich środek transportu. – Gdy będziecie chcieli wrócić, zadzwońcie po prostu dzwonkiem.
Kiedy Piąty jako ostatni wsiadł do kosza, ten zaczął natychmiast opadać – pokonywał metr–dwa, aby potem zatrzymać się na chwilę i za moment ponownie przebyć kawałek drogi. Czwórka przyjaciół trzymała się jego boków, zaciskając na nich dłonie tak mocno, że pobielały im knykcie. Twarze mieli ściągnięte z napięcia.
– A ja nienawidzę t-tego – jęknęła Siódemka, nawiązując do wcześniejszych słów Piątego i zamykając mocno powieki, gdy koszem ponownie szarpnęło.
Jej brat przełknął głośno ślinę.
– Ja również…
Rudas był jedynym członkiem ich grupy, który wyglądał radośnie. Całkiem jakby chciał to podkreślić, odbył rundę honorową po ich ramionach, a potem wrócił do Feniks, która zbeształa go jednak.
– Nie musisz się tak popisywać!
Odpowiedział jej serią świergotów, które brzmiały jak śmiech.
Światła wioski były teraz tak wysoko nad nimi, że gdy Feniks zadzierała głowę, osada zdawała się leżeć na niebie. Co zresztą w pewnym sensie było prawdą.
Kilka wypełnionych lękiem minut później wyskoczyli z ulgą z kosza na nierówny, kamienisty grunt.
Szósty uśmiechnął się promiennie.
– W porządku, a teraz znajdźmy naszego Strażnika!