Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zrostek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2024
Ebook
35,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zrostek - ebook

Zrostek nie jest potworem – jest stworzeniem. On i jego przyjaciel Henryk zostali powołani do życia przez genialnego profesora Hardacre’a i całe życie mieszkali w ponurym zamku w głębi lasu, z dala od ludzkich oczu. Kiedy profesor umarł, laboratorium przejął jego nadęty siostrzeniec, którego celem nie są odkrycia naukowe, ale chwała i poklask. Henryka uważa za kolejny eksperyment. Czy Zrostek i Henryk zdołają wyrwać się ze szponów podłego naukowca i odnaleźć w świecie, do którego nigdy nie należeli i który być może nigdy nie będzie na nich gotowy?

Wciągająca i nastrojowa, gotycka przygoda inspirowana opowieścią o profesorze Frankensteinie i jego dziele.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68265-14-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Za­wsze urze­kała mnie pro­stota po­my­słu, na któ­rym oparto fa­bułę Fran­ken­ste­ina. Fa­scy­nuje mnie kon­cep­cja w pełni ufor­mo­wa­nej istoty, która zo­staje wy­pchnięta w świat i nie ma świa­do­mo­ści, kim ani czym jest. Stitch (Zro­stek) to moja pry­watna próba zgłę­bie­nia tej idei. Z peł­nym prze­ko­na­niem zde­cy­do­wa­łem, że Zro­stek nie bę­dzie miał nad­przy­ro­dzo­nych mocy, nie bę­dzie mu też pi­sana wiel­kość. O jego wy­jąt­ko­wo­ści świad­czą bez­gra­niczny opty­mizm, wiara w czło­wieka oraz wro­dzona do­broć.

Przy­stę­pu­jąc do pi­sa­nia książki, nie my­ślę o tym, że ma być „o czymś”. Wolę dać się pro­wa­dzić bo­ha­te­rom, od­kry­wać opo­wieść. Zro­stek na­kie­ro­wał mnie na po­stać, którą cha­rak­te­ry­zują wy­obraź­nia i em­pa­tia. Uwa­żam, że em­pa­tia jest ak­tem wy­obraźni, a okru­cień­stwo – jej cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem. Em­pa­tia po­zwala wy­obra­zić so­bie, co by­śmy czuli na miej­scu in­nych osób. Mam na­dzieję, że Zro­stek tę ce­chę w pełni uosa­bia.

Osta­tecz­nie Zro­stek pod­su­nął mi po­mysł na­pi­sa­nia książki o tym, że – jak to ujął – „każdy jest inny”. O tym, że z braku wy­obraźni ro­dzą się uprze­dze­nia i nie­na­wiść. O tym, że warto spraw­dzić, co kryje się za okru­cień­stwem, i ak­cep­to­wać in­nych ta­kimi, ja­kimi są. Dzięki niemu po­sta­no­wi­łem na­pi­sać książkę o śmierci i ża­ło­bie, przy­jaźni i lo­jal­no­ści.

Mam na­dzieję, że czy­tel­niczki i czy­tel­nicy po­lu­bią Zrostka tak, jak po­lu­bi­łem go ja, spoj­rzą na świat jego oczami i prze­żyją przy tym nie­za­po­mnianą przy­godę.

Pádraig KennyZro­stek bu­dzi się, jak bu­dził się co­dzien­nie przez ostat­nie pięć­set osiem­dzie­siąt cztery dni.

„Już pięć­set i osiem­dzie­siąt pięć”, my­śli i ry­suje kredą znak na ścia­nie obok łóżka. – Pięć­set i osiem­dzie­siąt pięć – po­wta­rza gło­śno, bo umie li­czyć. A gdy wy­po­wiada te słowa, myśl, że bu­dził się już tyle razy, staje się bar­dziej rze­czy­wi­sta, bar­dziej „zro­zu­mia­mała”, jak mógłby po­wie­dzieć Hen­ryk.

Każdy dzień wy­gląda tak samo. Zro­stek bu­dzi się w swo­jej izbie na wieży, oto­czony ka­mien­nymi ścia­nami, na roz­chy­bo­ta­nym sta­rym łóżku. Przez za­snute pa­ję­czy­nami okno wkrada się słońce.

Po­czą­tek każ­dego dnia jest taki sam – oczy­wi­ście poza Dniem Pierw­szym. Dnia Pierw­szego ock­nął się w in­nej czę­ści zamku. Przed tym dniem nie bu­dził się wcale. Pro­fe­sor mó­wił, że to jego Dzień Na­ro­dzin. Dzień Pierw­szy. I naj­waż­niej­szy ze wszyst­kich.

Od­tąd Zro­stek co­dzien­nie ozna­cza na ścia­nie ko­lejne dni, w któ­rych się bu­dzi. Sam do końca nie wie, po co, ale lubi to ro­bić. Do­brze się wtedy czuje – jakby był czę­ścią świata.

Przy łóżku stoi szafka nocna. Zro­stek wyj­muje z jej szu­flady ka­wa­łek sera, po czym kie­ruje się do kąta, w któ­rym stoi klatka Brą­zo­wej My­szy. Przy­klęka, otwiera drzwiczki i wsuwa do środka dłoń, na któ­rej leży ser. Uśmie­cha się na wi­dok Brą­zo­wej My­szy wy­grze­bu­ją­cej się z kupki siana na dnie klatki. Po­do­bają mu się jej pręd­kie ru­chy, wier­ci­pięc­two, drga­nie wą­si­ków i ma­leń­kiego no­ska.

– Cześć, Brą­zowa My­szy – mówi Zro­stek do sku­bią­cego ser stwo­rze­nia.

Zwie­rzęta spo­ży­wają je­dze­nie. Naj­wy­raź­niej po­trze­bują go z ja­kie­goś po­wodu, któ­rego Zro­stek nie ro­zu­mie, ale i tak karmi Brą­zową Mysz, bo pro­sił go o to Pro­fe­sor, gdy uzgad­niali wa­runki, na ja­kich Zro­stek może ją ho­do­wać.

Zro­stek pró­bo­wał kie­dyś jeść. Nie wy­szło mu to. Wziął ziem­niaka i kromkę chleba, ugryzł naj­pierw jedno, a po­tem dru­gie, po czym za­czął je ob­ra­cać w ustach i miaż­dżyć zę­bami. Ro­bił to przez do­bre pół go­dziny, aż kęsy zmie­niły się w pap­ko­watą masę, którą w końcu wy­pluł na pod­łogę. Hen­ryk po­wie­dział mu, że aby jeść, trzeba przede wszyst­kim czuć głód. A po­nie­waż Zro­stek nie wie­dział, co to jest głód, miał po­czu­cie, że nie ma sensu za­przą­tać so­bie głowy je­dze­niem, skoro omija nie­zbędny etap tego pro­cesu.

Ob­ser­wuje te­raz, jak Brą­zowa Mysz do­jada ser, i za­myka drzwiczki klatki. Na­cho­dzi go na­gła chęć spoj­rze­nia w stronę dru­giego kąta, w któ­rym stoi pu­sta klatka, z kru­szą­cym się sia­nem i pu­stą mi­seczką. Ale Zro­stek nie od­wraca głowy. Nie lubi pa­trzeć na pu­stą mi­skę.

– Pięć­set osiem­dzie­siąt pięć dni, my­ślałby kto – mru­czy pod no­sem i wstaje.

Nie wie, dla­czego to po­wta­rza. Może pró­buje od­pę­dzić w ten spo­sób ja­kąś myśl? Mówi ciut za gło­śno.

– Tak po praw­dzie to już bar­dzo dużo dni. Pięć­set osiem­dzie­siąt pięć. To pra­wie tyle, ile mam pal­ców u dłoni.

Zro­stek pod­nosi ręce, jakby chciał to so­bie udo­wod­nić. Jedna jest wy­raź­nie mniej­sza od dru­giej. To ta lewa, z dłu­gimi, smu­kłymi pal­cami. Druga jest wielka i w po­rów­na­niu z pierw­szą wy­gląda jak spuch­nięta. Jej palce są pę­kate i grube. Obie dło­nie są szare, bo cała skóra Zrostka jest szara, inna niż Pro­fe­sora. On ma skórę ró­żową, a na jego po­licz­kach, nad bia­łymi wą­sami, wid­nieją czer­wone plamy.

Za­nim Zro­stek wy­cho­dzi z po­koju, mówi Brą­zo­wej My­szy „do wi­dze­nia”.

Scho­dzi po spi­ral­nych ka­mien­nych scho­dach. Czuje chłód bi­jący od omsza­łych ścian. Za­uważa lśniące kro­ple wil­goci na ka­mie­niach oraz swój za­ma­rza­jący w zim­nym po­wie­trzu od­dech.

Do­ciera do końca ko­ry­ta­rza. Czeka chwilę i na­słu­chuje.

Nic nie sły­chać.

To do­brze, bo w ko­ry­ta­rzu na­leży za­cho­wy­wać ci­szę. Zro­stek ru­sza przed sie­bie i do­ciera do drzwi po­koju Pro­fe­sora. Chęt­nie by się za­trzy­mał i znowu za­czął na­słu­chi­wać, ale Pro­fe­sor wy­raź­nie za­zna­czył, że nie wolno mu prze­szka­dzać. Wy­dał mu to po­le­ce­nie i po­ło­żył się spać, po­nie­waż czuł się bar­dzo zmę­czony.

Zro­stek skrada się na pal­cach obok po­koju Pro­fe­sora i kie­ruje się w głąb zamku.

Scho­dzi ko­lej­nymi krę­co­nymi scho­dami. Mija ob­szerne sale wy­peł­nione roz­ma­itą ma­szy­ne­rią, pio­ru­no­chro­nami, gi­gan­tycz­nymi bez­piecz­ni­kami oraz me­ta­lo­wymi urzą­dze­niami z po­krę­tłami, ża­rów­kami, dźwi­gniami i dio­dami. Hula tu wiatr, bo to na­prawdę ogromne sale. Sale, które wy­peł­niał kie­dyś swąd zwią­zany z wy­ła­do­wa­niami elek­trycz­nymi.

– Allo, Zrostku – mówi Hen­ryk w ten swój oso­bliwy spo­sób. Ob­raca słowa w ustach i można od­nieść wra­że­nie, że wy­po­wiada je po­woli, choć wcale tak nie jest.

Hen­ryk tkwi w swo­jej klatce. Stoi na pal­cach i wy­gląda przez ma­leń­kie okienko.

– Skąd wie­dzia­łeś, że to ja, Hen­ryku? – pyta Zro­stek.

Hen­ryk się od­wraca. Jest znacz­nie wyż­szy od Zrostka. I zde­cy­do­wa­nie ma­syw­niej­szy. Ma na so­bie nad­żartą przez mole brą­zową ma­ry­narkę, która le­d­wie mie­ści jego po­tężne ra­miona. Jego dło­nie są ogromne, ale jed­na­ko­wych roz­mia­rów, czego Zro­stek mu tro­chę za­zdro­ści. Pro­sto­kątna twarz Hen­ryka jest szara i prze­ci­nają ją, po­dob­nie jak twarz Zrostka, zyg­za­ko­wate li­nie. Tyle że Zro­stek ma ich mniej. Po­nadto Pro­fe­sor za­pew­niał go, że jego li­nie są „znacz­nie sub­tel­niej­sze i wy­twor­niej­sze”.

Hen­ryk ma sze­ro­kie krza­cza­ste brwi i szopę czar­nych wło­sów, a na no­gach cięż­kie bu­ciory. Klap, klap – sły­chać cza­sem, gdy cho­dzi po drew­nia­nym dnie swo­jej klatki. Do­stał su­rowy za­kaz jej opusz­cza­nia, po­nie­waż ja­kiś czas temu był nie­grzeczny, a Pro­fe­sor uważa, że grzecz­ność to pod­stawa.

– Wie­dzia­łem, że to ty, bo kto inny miałby to być? – pyta Hen­ryk.

– Mógłby to być Pro­fe­sor – od­po­wiada Zro­stek.

I na­tych­miast ża­łuje, że to po­wie­dział, bo Hen­ryk wy­suwa dolną wargę, opada na łóżko i robi na­dą­saną minę. Kła­dzie ręce na no­gach i pa­trzy spode łba na Zrostka.

– Pro­fe­sor do mnie nie przy­cho­dzi – od­zywa się po­nuro. – Pro­fe­sor mnie nie lubi.

Wy­gląda na to, że Hen­ryk za­raz się roz­pła­cze, dla­tego nieco za­nie­po­ko­jony Zro­stek mówi to, co za­wsze w ta­kich sy­tu­acjach:

– By­łeś pierw­szy, Hen­ryku.

Hen­ryk się roz­ch­mu­rza i uśmie­cha dum­nie.

– To fakt, Zrostku. By­łem pierw­szy. – Bie­rze głę­boki wdech, chwyta klapy ma­ry­narki i wy­pina ma­sywną pierś. – Ja, Hen­ryk Oaf. By­łem pierw­szy. Przed Zrost­kiem. Dla­tego je­stem naj­waż­niej­niej­szy z nas wszyst­kich.

Re­cho­cze gar­dłowo, tu­pie to jedną nogą, to drugą i za­czyna się ra­do­śnie ko­ły­sać do przodu i do tyłu.

– Ja. Hen­ryk. Łu-hu-hu! Oto ja! Bar­dzo ważny, naj­cen­niej­niej­szy, naj­war­to­ściow­niej­szy i naj­do­ce­niaj­szy przez wszyst­kich za to, że je­stem Hen­ry­kiem Oafem, naj­lep­siej­szą wer­sją sie­bie.

Zro­stek przez dłuż­szą chwilę nie prze­rywa Hen­ry­kowi, bo gdy ten po­pada w taki stan, i tak nic nie sły­szy.

W końcu Zro­stek wy­krzy­kuje:

– Hen­ryku!

Hen­ryk pa­ple ra­do­śnie do sie­bie i kręci ze śmie­chem głową, aż pod­ska­kuje mu czu­pryna.

– Hen­ryku! – krzy­czy Zro­stek jesz­cze gło­śniej.

Hen­ryk rzuca mu zdu­mione spoj­rze­nie.

– Co tam, Zrostku?

Zro­stek wska­zuje okno.

– Co ro­bi­łeś, gdy wsze­dłem?

Hen­ryk kie­ruje kciuk w tę samą stronę.

– A tak so­bie pa­trzy­łem.

– Na co so­bie pa­trzy­łeś?

Hen­ryk krzywi się, jakby wy­czuł za­pach zgni­li­zny.

– Na słońce.

– Oj – mówi Zro­stek i już ża­łuje py­ta­nia, bo do­brze wie, co za­raz na­stąpi.

– Słońce to coś in­nego niż księ­życ, Zrostku. – Hen­ryk wstaje i przy­biera pozę, którą na­zywa do­stoj­no­ściową.

– Oby­dwa są okrą­głe, bez dwóch zdań, czyli sfe­ra­ku­larne z na­tury. To na­uko­wiczne okre­śle­nie ich okrą­gło­ści. Ale na tym ich po­do­bie­nień­stwa się koń­czą, bo księ­życ znacz­nie prze­wyż­sza słońce, je­śli cho­dzi o świa­tło i cie­pło.

– Hen­ryku...

– Po pierw­sze... – cią­gnie Hen­ryk, od­li­cza­jąc na pal­cach – świa­tło księ­życa jest ko­jące, przej­rzy­ściowe i przy­jem­nie chło­dzi oczy. To da się nie­mal po­czuć.

– Hen­ryku...

– Po dru­gie, na księ­życ można pa­trzeć. Móc na coś pa­trzeć to móc do­ce­nić ce­chy tego cze­goś, a księ­życ ma liczne atry­buty.

– Co to są atry buty?

Hen­ryk wład­czym ge­stem krzy­żuje ręce na piersi.

– Mieć liczne atry­buty to zna­czy za­wie­rać w so­bie wiele róż­nych rze­czy.

– Jak wy­peł­niony wo­rek?

Hen­ryk gła­dzi się po pod­bródku i robi mą­drą minę.

– Przy­pusz­czam, że na pod­sta­wie co­dzien­nej ob­ser­wa­li­za­cji fak­tów można by po­sta­wić taką hi­po­po­tezę. Jest pewne okre­śle­nie zja­wi­ska po­rów­ny­wa­nia jed­nej rze­czy do dru­giej.

– Ja­kie?

Hen­ryk wy­gląda na ura­żo­nego.

– Nie wiem, Zrostku. A co to ja, słow­nik je­stem?

Zro­stek się uśmie­cha.

– Nic po­dob­nego, Hen­ryku. Nic z tych rze­czy. Je­steś Hen­ry­kiem Oafem.

Hen­ryk roz­kłada te­atral­nie ręce i lekko się kła­nia.

– W ca­łej mej oka­za­ło­ści.

– Mi­łego dnia, Hen­ryku.

Zro­stek już się od­wraca i chce odejść, gdy sły­szy głos Hen­ryka:

– Ej, Zrostku.

Hen­ryk stoi z twa­rzą przy­ci­śniętą do prę­tów klatki. Minę ma bła­galną.

– Co, Hen­ryku? – wzdy­cha Zro­stek.

– My­ślisz, że może da­łoby się... może by­łoby moż­liwe, że­byś... no wiesz...?

Zro­stek kręci głową.

– Nie mogę cię wy­pu­ścić, Hen­ryku. Pro­fe­sor po­wie­dział wy­raź­nie.

– Ale Pro­fe­sor śpi – mówi ci­chut­kim gło­si­kiem Hen­ryk i składa dło­nie jak do snu. – O ni­czym się nie do­wie.

– Do­wie się. Pro­fe­sor wie wszystko.

– Pro­szę cię, Zrostku. Do­słow­nie na chwi­lu­nię, mi­nutkę, uła­me­czek se­kundy. Pro­szę.

– Ale ty lu­bisz nisz­czyć, Hen­ryku.

Na wi­dok miny Hen­ryka Zrost­kowi robi się głu­pio. Jakby prze­ka­zał mu naj­gor­szą moż­liwą no­winę, a za wspo­mnianą ka­ta­strofę od­po­wia­dałby wy­łącz­nie on, Hen­ryk. Ol­brzym zwie­sza głowę.

– Do­brze, Zrostku – od­po­wiada ci­cho, smut­nym to­nem.

Zrost­kowi jest przy­kro, ale Hen­ryka na­prawdę nie wolno wy­pusz­czać pod żad­nym po­zo­rem. Tak na­ka­zał Pro­fe­sor, a Pro­fe­sor wie naj­le­piej. Poza tym Hen­ryk lubi nisz­czyć.

Zro­stek wy­cho­dzi z kom­naty Hen­ryka. Na­dal bar­dzo go ża­łuje i dla od­wró­ce­nia uwagi bie­rze się do swo­ich obo­wiąz­ków. Cho­dzi po zamku i tu coś wy­trze, tam za­mie­cie czy uprząt­nie.

Póź­nym po­po­łu­dniem wy­cho­dzi na dwór i pa­trzy na ogród – istną fe­erię barw, bujną, stale roz­ra­sta­jącą się zie­leń. Zro­stek nie ro­zu­mie, jak to się dzieje, że ogród ro­śnie, po­więk­sza się i roz­krze­wia. Fa­scy­nu­jąca sprawa.

Pod­cho­dzi do kra­wę­dzi urwi­ska, na któ­rym stoi za­mek. W od­dali, u pod­nóża góry, wi­dzi wio­skę i dymy z ko­mi­nów do­mostw. Do­strzega prze­miesz­cza­jące się punk­ciki i za­sta­na­wia się, jak by to było, gdyby zna­lazł się tam, w dole, i zo­ba­czył wszystko z bli­ska. „Cie­kawe, jak wy­glą­dają lu­dzie”, my­śli. Może po­dob­nie jak Pro­fe­sor mają ró­żową skórę i dło­nie jed­na­ko­wej wiel­ko­ści. Sam nie wie, dla­czego spo­dziewa się wła­śnie cze­goś ta­kiego.

Jest też cie­kaw, co znaj­duje się za gó­rami i za la­sami. Gdy o tym my­śli, kręci mu się w gło­wie i nie­mal czuje dreszcz eks­cy­ta­cji.

Zo­staje tam aż do zmroku. Niebo ciem­nieje. Za­pa­lają się gwiazdy. Wio­ska wy­gląda te­raz jak mała kon­ste­la­cja cie­płych świa­te­łek.

Zro­stek wraca do zamku. Hen­ryk leży już w swoim łóżku i chra­pie z twa­rzą za­sło­niętą przed­ra­mie­niem. Zro­stek za­myka ci­cho drzwi jego kom­naty i zo­sta­wia go sam na sam z jego snami. Po­tem mija kom­natę Pro­fe­sora – na pa­lusz­kach, żeby mu nie prze­szko­dzić.

Wcho­dzi do sie­bie i za­pala świecę. Ze sto­ją­cego pod oknem stołu bie­rze Wielką księgę wy­praw – pre­zent od Hen­ryka. Zro­stek nie umie czy­tać, ale lubi oglą­dać ry­ciny przed­sta­wia­jące da­le­kie lądy, skute lo­dem albo po­kryte dżun­glą z lia­nami, a jego ulu­biona ilu­stra­cja przed­sta­wia ba­da­cza. To po­tężny, okryty fu­trem męż­czy­zna, który stoi z dłońmi na bio­drach i spo­gląda na ob­lo­dzoną tun­drę. Zro­stek czę­sto my­śli o tym, jak to jest być po­dróż­ni­kiem, zwie­dzać świat na ze­wnątrz i do­cie­rać do jego naj­dal­szych krań­ców. Bar­dzo chciałby cze­goś ta­kiego do­ko­nać.

Te­raz za­myka księgę, pod­piera się pod boki i pa­trzy na ścianę.

– Pięć­set osiem­dzie­siąt pięć dni – mówi.

Bie­rze kredę i wyj­muje spod łóżka pro­sto­kątną ta­bliczkę, nie­mal w ca­ło­ści za­peł­nioną kre­do­wymi znacz­kami. Za­czyna je li­czyć.

– Trzy­sta dwa­dzie­ścia sześć.

Ry­suje ko­lejny znak.

– Trzy­sta dwa­dzie­ścia sie­dem – mówi.

Od­kłada ta­bliczkę, kła­dzie się do łóżka i zdmu­chuje świecę.

Leży na wznak i pa­trzy na wi­doczne na su­fi­cie cętki księ­ży­co­wego świa­tła.

– Trzy­sta dwa­dzie­ścia sie­dem – po­wta­rza.

Pro­fe­sor już bar­dzo długo śpi.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: