Żuławska tajemnica. Miriam - ebook
Żuławska tajemnica. Miriam - ebook
Czy Miriam znajdzie szczęście i dokończy swoją historię?
Była miłość, radość i fascynacja. Zostało złamane serce i utracony grant, który miał się stać trampoliną do sukcesu Miriam. Pełna energii i pasji dziewczyna nie radzi sobie z targającymi nią emocjami. Z pomocą przychodzi Dobrosława, która zaprasza ją na Żuławy. Miriam jednak czuje, że nie pasuje do tego miejsca i stylu życia. Z utęsknieniem patrzy na Wisłę, która sunie wzdłuż wału. Chciałaby być jak ona – żywioł, który daje życie, ale i w jednej chwili potrafi wszystko zniszczyć.
Potrzeba zmiany miejsca jest coraz silniejsza. Niespodziewanie umożliwia to odnaleziony za gniazdem os pęk starych listów. Zawarta w nich historia jest fascynująca, ale niedokończona. W Miriam budzi się pragnienie poznania dalszych losów adresatów tajemniczej korespondencji. Co się stało z nimi po wojnie? Dokąd zaprowadzi ją ciekawość? Czy odkryje dalszy los bohaterów?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-714-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zmieniali się właściciele ziemi, a ona wciąż trwała, obserwując wszystko dokładnie.
Zaglądała w każdy zakątek, przyglądała się i słuchała.
Próbowali ją ujarzmić, i niektórym nawet się udało.
Szczególnie zirytowali ją mennonici żuławscy, którzy wtłoczyli ją w koryta i usypali wysokie trepy ograniczające widoczność.
Wybaczyła im po czasie, bo stwierdziła, że to, co zrobili, dobre było, a ona, mimo regulacji, jak się zezłości, to i tak popłynie, gdzie tylko będzie chciała.
Nie lubiła być w miejscu i nigdy tego nie robiła.
Panta rhei, to hasło usłyszała kilka wieków temu i śmiała się, chlustając falami radośnie, że ludzie tak się tym zachwycają, a ona od zawsze o tym wiedziała.
Szkoda, że nie umiała mówić. Wiele by mogła tym zabawnym istotom, które myślą, że opanowały żywioły, opowiedzieć.
Czasami trafił się człowiek rozumny, który odnosił się do niej z szacunkiem i odpowiednią atencją. Pomagała takiemu, nakierowywała go na odpowiednie tory, żeby mógł korzystać z jej zasobów.
Gorzej, gdy jakiś ją zdenerwował. Takiego bez skrupułów wchłaniała w swoją toń, czasami tylko truchło na brzeg wyrzucając.
Nie zawsze.
Gdy szczególnie mocno ją taki delikwent wpienił, dawała go rybom na pożarcie i na nic były płacze i lamenty stojących przy brzegu lub przeczesujących jej toń. Jeśli postanowiła, że ciała nie odda, to nie oddawała, i nic jej zrobić nie mogli.
Czymże bowiem jest człowiek, a nawet cała ich armia, w obliczu jej potęgi?
Nieraz śmiała się z ich działań. Oni myśleli, te ich inżyniery i technicy, że tacy mądrzy są, że ją znają i wiedzą, jak okiełznać. Bawiło ją to i czasami dla figla zwykłego lub w celu utarcia im nosa burzyła ich budowle, które padały niczym zapałki w jej szalejące fale.
Jedne regiony lubiła bardziej, inne mniej.
Sentymentem darzyła Brennę, gdzie dopiero zbierała swe siły i słaba niczym dziecko zwierała szyki, żeby z całą potęgą wpłynąć do morza.
Najbardziej jednak podobały jej się Żuławy. Tam wszystko widziała doskonale. Choć niekiedy trepy i wały ograniczały widok, to nie było żadnych gór zasłaniających horyzont.
Z czasem doceniła nawet rowy melioracyjne, dzięki którym mogła zajrzeć pod strzechy małych gospodarstw. Posłuchać, o czym prawią ludzie, i zobaczyć, jakie rozrywki mają.
Dużo się zmieniło od czasu, gdy nieśmiało zaczęła płynąć po tej ziemi. Tak wiele, że żadnemu ludzkiemu uczonemu w głowie pomieścić by się to nie mogło.
A ona wiedziała.
I wszystko widziała.
Była obecna w każdej sekundzie tworzenia się historii tego miejsca.
Pogaduszki też lubiła sobie urządzać.
Harda, twarda ziemia żuławska zachwycała swą siłą i majestatem. Szalony wiatr przywiewał nowinki, a wierzby tak piękne melodie wyśpiewywały, że miło było płynąć w ich rytm.
Obserwowała też poczynania przyjaciółek, które kiedyś wścibski wiatr znalazł i im o nich opowiedział. Trochę się śmiały z niego, że w swatkę chce się bawić, ale gdy mu to się udało, pozazdrościły i same też postanowiły zamieszać w ludzkich uczuciach.
Ziemia wybrała Beatę, która wrosła w nią jakby korzeniami. Była jak jej piędź, jak bruzda z jej bruzdy. Zachwycająca się zapachem ziemi – tej nagrzanej słońcem i tej zroszonej rosą, dbająca o to, aby nikt jej krzywdy zbytnią ingerencją nie zrobił.
Wiatr, figlarny swat, wybrał najładniejszą i od razu osaczył ją swoimi smagnięciami. Teraz z dumą dął w drzewa, oznajmiając, że ślub jego wybranki się zbliża.
Jej została ta trzecia. Inna od pozostałych, zupełnie niepasująca do Żuław. Nosiło ją nieustannie i nie dała się wtłoczyć w żadne ramy i schematy. Podobnie zresztą jak ona – Wisła. Doskonale rozumiała niechęć dziewczyny do stagnacji i przywiązywania się do jednego miejsca. Obie chciały widzieć, wiedzieć i czuć więcej. Poznawać ludzi i miejsca.
Tak, ta była idealna.
Zdecydowała się pomóc Miriam, ale jak na krnąbrną Wisłę przystało, postanowiła najpierw namieszać jej w życiu. Wciągnąć w wir wydarzeń i emocji, by później mogła płynąć spokojną taflą. Do kolejnego zakrętu. Bo że taki prędzej czy później znowu nastąpi, było więcej niż pewne.
Wszak żadna z nich nie lubiła bezczynności i spokojnego życia. Musiało się dziać!
Tak, dostarczę jej wrażeń. Wielu wrażeń – zaszumiała Wisła i popłynęła dalej, pozwalając promieniom słońca tańczyć na swoich falach.
wszystko płynie (łac.)ROZDZIAŁ 1
Znowu dzwoniła. Miriam miała telefon zasypany wiadomościami i nieodebranymi połączeniami od Dobrosławy. Przyjaciółka martwiła się o nią. Dziewczyna doceniała to, ale nie miała ochoty z nikim rozmawiać. O nim… nawet z nią. Jej serce zostało roztrzaskane, a później z pieczołowitą precyzją zdeptane na miazgę. Każdy pieprzony kawałek tego jej naiwnego mięśnia.
A taka była przekonana o swojej hardości, o tym, że to ona łamie serca, a nie na odwrót. Związki traktowała lekko, nigdy się nie angażowała, wyznając zasadę, że emocje są zbędne, a miłość przereklamowana. Do czasu, gdy pojawił się on. O ironio, spokojny, cichy, nieśmiały wręcz. Zupełnie nie w jej typie! I to chyba ją zgubiło. Oceniła go zbyt dobrze, zakładając, że skoro taki lekko ślamazarny, to na pewno szczery i prawdziwy w tym, co mówi i robi.
Naiwna! Kpiła z Dobrosławy, śmiała się z koleżanek opowiadających z fascynacją o swoich miłościach. Uważała, że zakochane kobiety zachowują się, jakby straciły wszystkie zmysły, a ich inteligencja automatycznie spadała do poziomu tiktokowych filmików.
Sama zaś okazała się najnaiwniejszą z naiwnych i nie wiedziała, co boli ją bardziej – złamane serce czy fakt, że zakpił z niej mężczyzna, którego uważała za rozkosznie nieporadnego i wymagającego jej wsparcia.
Zawinęła ciaśniej poły szlafroka i poszła do kuchni. Otworzyła lodówkę, która świeciła pustkami. Jedyne, co w niej było, to butelki z alkoholem ustawione na półkach w bocznych drzwiczkach. Chwyciła jedną z nich, odkręciła i nie trudząc się szukaniem szklanki, upiła spory łyk prosto z gwinta.
– Od razu lepiej – mruknęła i ponownie przystawiła butelkę do ust.
Gdy ugasiła pierwsze pragnienie, rozejrzała się bacznie po wszystkich półkach lodówki, ale poza serem pokrytym kępkami pleśni i sflaczałym ogórkiem, który wydzielał nieprzyjemny zapach, nie znalazła nic, co by się nadawało do jedzenia. Wzruszyła ramionami, sięgnęła po drugą whisky i tak zaopatrzona poczłapała do salonu.
Rozsiadła się wygodnie w fotelu, w telefonie odszukała zapisane utwory Hausera. Chwilę przerzucała playlistę, choć od początku wiedziała, co włączy. Gdy znudziło jej się udawanie, że szuka czegoś innego, wcisnęła odtwarzanie „Samotnego pasterza”. Ustawiła zapętlenie i pogrążyła się w myślach.
Z każdym łykiem alkoholu pełne melancholii dźwięki działały na nią mocniej. Wspomnienia, niczym slajdy, pojawiły się w głowie, potęgując uczucie żalu i rozgoryczenia. Muzyka odbijała się od ścian nowocześnie urządzonego pokoju i ze zdwojoną siłą uderzała w jej serce. Po policzkach zaczęły spływać łzy. Najpierw jedna, później druga, trzecia… po chwili płynęły wartkim strumieniem, ale ona nie zawracała sobie głowy ich ocieraniem.
„Niech płyną” – pomyślała z goryczą. „Jestem tak żałosna, że mogę się tu zachlać, osmarkać lub udławić wymiocinami i nikogo to nie obejdzie. Nikogo”.
Im więcej myślała o swojej samotności, tym głośniej płakała. Muzyka wzmacniała poczucie żalu i pustki. Minęły minuty, a może godziny, gdy rozległ się przeraźliwy dźwięk dzwonka przy drzwiach. Prychnęła pod nosem, nie mając zamiaru reagować. Upiła kolejny łyk i rozłożyła się wygodnie w fotelu.
Dzwonek słyszała raz za razem. Do tego puszczoną w telefonie muzykę uporczywie przerywał sygnał przychodzącego połączenia. Podniosła się niechętnie, żeby sięgnąć po smartfon. Na wyświetlaczu migało imię Dobrosławy. Nacisnęła czerwony przycisk, ale po sekundzie znowu rozległ się sygnał, wzmocniony natarczywym dzwonkiem u drzwi.
– Miriam! Otwieraj, wiem, że tam jesteś! – rozległ się z korytarza znajomy głos.
Dziewczyna prychnęła pod nosem. Nie zamierzała spełniać tej prośby.
– Miriam! Zaraz wezwę straż pożarną i wyważymy drzwi! Otwieraj!
– Idź sobie! – odkrzyknęła, lekko czkając. – Jestem zajęta!
– Nie żartuję! Albo otwierasz sama, albo zrobi to straż.
Miriam zaklęła pod nosem, otarła rękawem twarz i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę głosu. Z trudem przekręciła klucz, po czym uchyliła drzwi.
– Czego się tak drzesz, głupia? – wybąkała. – Mówię, że nie mam czasu. Idź sobie.
– Ja ci zaraz pójdę – odparła surowym tonem przybyła i naparła na drzwi. – Przesuń się, bo zaraz nimi oberwiesz.
Dziewczyna niechętnie się odsunęła i dzierżąc w dłoni nieodłączną butelkę whisky, wróciła na ulubiony fotel.
– Co się z tobą dzieje? Jak ty wyglądasz? – Dobrosława żywo gestykulowała, wskazując to na przyjaciółkę, to na panujący w pokoju bałagan. – I wyłącz tę cholerną muzykę, bo własnych myśli nie słyszę.
– Ja tu cierpię, a ty mi wytykasz, że mam bałagan?! – pożaliła się Miriam. – I że nie wyglądam?
Przytknęła butelkę do ust i ponownie upiła łyk whisky, patrząc przy tym złowrogo na Dobrusię. Ta pokręciła głową, chwyciła smartfon i wyłączyła muzykę. Następnie wyszarpnęła butelkę z jej rąk.
– Też coś! Przyszłaś tu nieproszona i się rządzisz. Idź sobie i daj mi w spokoju się napić.
– Jeszcze czego! Starczy tego picia.
– Bo co? To mój dom, mój alkohol i moja sprawa, czy piję i ile piję – odparła Miriam, a po jej twarzy znowu zaczęły płynąć łzy. – Ty mnie w ogóle nie rozumiesz. Tylko alkohol mnie rozumie. On nie pyta i nie mówi, że źle wyglądam, tylko jest i mnie wspiera.
– Co ty bredzisz? Alkohol cię wspiera?
– Tak, tylko on mi pozostał – załkała, czkając głośno. – Tylko ja, on i Hauser. To wszystko, co mi w życiu zostało. Nie mam już nic…
– Miriam, przestań się nad sobą użalać. Wstawaj, zaprowadzę cię pod prysznic, bo śmierdzisz jak stary cap.
– I jeszcze mnie obrażasz? – Dziewczyna ponownie się rozszlochała. – Taka z ciebie przyjaciółka? Taka?!
– Taka, taka. Weźmiesz prysznic, zjesz, to może trochę wytrzeźwiejesz.
– Nie jestem pijana! W ogóle nie. Jestem zupełnie, zupełniutko trzeźwa.
– Oczywiście. – Dobrosława przewróciła oczami. – Ledwo mówisz, czkasz, ale jesteś trzeźwa. „Zupełnie trzeźwa”.
– Tak, a życie jest do dupy. Wszystko jest do dupy. Achhhh…
Miriam próbowała sięgnąć stojącą na ławie butelkę, ale przyjaciółka w porę ją odsunęła.
– Oddaj mi to! To moja whisky. Oddaj i wracaj do swojego Tyberiusa susa lalusa dupuusa!
– Wrócę, a ty pojedziesz ze mną. Jeśli myślisz, że zostawię cię tu samą, żebyś słuchała smętnych piosenek i zapijała smutki, to się grubo mylisz. Wstawaj i ruszaj pod prysznic.
– Nie chcę do ciebie jechać. Mdli mnie na samą myśl o waszej wielkiej miłości. A jeszcze miałabym patrzeć, jak sobie spijacie z dziubków? Niedoczekanie.
– Miri, podnoś ten chudy tyłek z fotela i się rusz, bo zaciągnę cię do łazienki za włosy.
Miriam niechętnie stanęła naprzeciw przyjaciółki i położyła dłonie na jej ramionach. Dobrosława spojrzała na nią spod uniesionych brwi, zastanawiając się, co ona knuje. Ta zaś zdawała się zupełnie nie widzieć jej zdziwienia. Przekręcała wolno głowę raz w jedną stronę, raz w drugą, bacznie przyglądając się jej twarzy.
– O co chodzi? Dlaczego mi się tak przyglądasz?
– Zastanawiam się ktoś ty.
– Doprawdy? Aż tak pijana nie jesteś, żeby mnie nie rozpoznać.
– Twarz niby znajoma, ale charakter jakiś podły. Moja Dobrusia nie jest podła. Jest kochana. I miła. I dobra. A ty jesteś jakimś wrednym babsztylem, który zabiera mi alkohol i mnie obraża, że śmierdzę czy coś.
– Chodź, umyjesz się, zrobię coś do jedzenia i pogadamy.
– Nie chcę! – czknęła głośno. – Idź sobie.
Dobrosława stwierdziła, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Chwyciła przyjaciółkę pod ramię i stanowczym ruchem pociągnęła w stronę łazienki. Miriam próbowała się opierać, ale po kilku nieudanych próbach odpuściła.
– Rozbieraj się, napuszczę ci wodę
– Tak? A jak się utopię? Podobno pijana jestem.
– Nie aż tak – stwierdziła Dobrusia, korkując wannę. – Ustawię chłodniejszą wodę, to szybciej do siebie dojdziesz.
– O, a teraz chcesz mnie zaziębić na śmierć! Ty na pewno nie jesteś moją Dobrusią. Moja Dobrusia jest…
– Tak, tak, wspaniała i cudowna, a teraz wskakuj do wanny.
Wyszła z łazienki, zastanawiając się, co zaszło między Miriam a Igorem i dlaczego wcześniej nic nie zauważyła. Przez ostatnie tygodnie przyjaciółka była tak szczęśliwa, że odzywała się rzadko, ale zawsze jej głos pełen był radości i zachwytu nad ukochanym. Opowiadała szczegółowo o planowanym wyjeździe do Paryża. Miała nadzieję, że pobyt tam zbliży ich jeszcze bardziej. Może zakończy się zaręczynami?
Dobrosława mocno jej kibicowała, choć nie miała okazji poznać Igora. Zapraszała ich wielokrotnie, ale zawsze coś im w ostatniej chwili wypadło i nigdy jej nie odwiedzili. Po powrocie z Francji Miriam napisała, że wrócili i że było super. SMS był dość oschły, więc Dobrusia natychmiast do niej zadzwoniła. Przyjaciółka zbyła ją po kilku zdaniach, nic nie opowiadając o wyjeździe. Później w ogóle przestała się odzywać.
Początkowo Dobrosława kładła to na karb zakochania i braku czasu na takie drobiazgi jak telefon czy wiadomość do niej. Jednak gdy Miriam przez dwa tygodnie nie dawała znaku życia, zaczęła się poważnie o nią martwić. Dzwoniła i pisała co kilka minut. Dziewczyna jednak milczała jak zaklęta. Tknięta złym przeczuciem wsiadła do samochodu i jak się okazało, miała rację. Coś się posypało, a ona nie miała pojęcia co. Zamierzała jednak się dowiedzieć.
Szum spuszczanej wody przypomniał jej, że miała zrobić coś do jedzenia. Szybko otworzyła lodówkę, lecz nie znalazła tam nic jadalnego. Podobnie jak w szafkach.
– No tak, alkohol i tylko alkohol. Jest źle – mruknęła do siebie. – Bardzo źle.
Wybrała numer gdańskiej knajpki i zamówiła ich ulubione dania. W międzyczasie nastawiła czajnik i wsypała kawę do kubków. Miała nadzieję, że kąpiel i mocny napar postawią przyjaciółkę na nogi.
– I gdzie to jedzenie?
Dobrosława spojrzała na dziewczynę owiniętą ręcznikiem, nonszalancko opartą o futrynę. Wciąż była mocno wstawiona, ale powoli zaczęła przypominać Miriam, którą znała.
– Cóż, w twojej lodówce króluje pleśń, więc zamówiłam pierogi. Za kilka minut będą.
– Ruskie?
– Dla ciebie ruskie, dla mnie z kapustą i grzybami – odparła z uśmiechem. – Siadaj, zrobiłam kawę.
Miriam prychnęła i lekko chwiejnym krokiem podeszła do stołu. Zanim jednak usiadła, rzuciła Dobrosławie urażone spojrzenie.
– Nie za mocno się rządzisz? Wstawaj, idź, myj się, siadaj? Helou? Nie jestem małym dzieckiem.
– Tak się ostatnio zachowujesz. Nie odbierasz, nie odpisujesz. Martwiłam się, a po tym, co dzisiaj zobaczyłam, martwię się jeszcze bardziej.
Miriam uniosła dumnie podbródek i z gracją królowej zasiadła na kuchennym krześle.
Dobrosława zajęła miejsce naprzeciw niej. Postanowiła na razie o nic nie wypytywać. Piły w milczeniu kawę, co jakiś czas ukradkiem na siebie spoglądając.
– Oszukał mnie! – wykrzyknęła nagle Miriam, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Zachowałam się jak totalna naiwniara, a on od początku cynicznie mnie wykorzystywał. Lgnęłam do niego jak ćma i jak ćma się sparzyłam. Nabrałam się na jego minę niewiniątka i wystudiowaną nieporadność, a okazało się, że to wyrachowany drań!
Dobrosława poderwała się z krzesła i podeszła do przyjaciółki, żeby ją przytulić.
– Miriam, tak strasznie mi przykro – powiedziała. – Naprawdę bardzo ci współczuję.
– Co mi po współczuciu? – wychlipała dziewczyna. – Zostałam sama, ze złamanym sercem i ukradzioną strategią, którą opracowałam na konkurs grantowy! Już nie wspominając, że przez kilka miesięcy żył na mój koszt. A ja, głupia, dałam się nabrać na jego głodne kawałki o spóźnionych przelewach.
– Och! Miri!
– Miri! Miri! Możesz głośno się śmiać z mojego debilizmu! Ja, która kpiła z naiwności kobiet, dałam się oszukać i okraść. Cóż za ironia losu, co?
– Nie zamierzam się śmiać. Nie ma w tym nic zabawnego – odparła spokojnie Dobrosława. – Miłość potrafi namieszać w głowie. Coś o tym wiem.
– Miłość! Tak wyśmiewałam zaślepienie nazywane miłością, sypałam dobrymi radami na prawo i lewo, i co? Dałam się wrobić jak dziecko. – Pokiwała głową z niedowierzaniem. – Los nieźle ze mnie zadrwił.
– Co się w ogóle stało?
– Nie chcę o tym rozmawiać. Zrozum, nie mam siły, chęci ani głowy do tego.
– Dobrze. Porozmawiamy, jak będziesz miała ochotę. Zjemy i pojedziemy do mnie. I – dodała szybko, widząc minę przyjaciółki – nawet nie protestuj. Nie zostawię cię tu samej.
– Wybacz, ale nie mam ochoty patrzeć na wasze szczęście. Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że jesteś zakochana i pięknie ci się układa, ale teraz, no, nie, nie mogę na to patrzeć.
– Spokojnie, nie będziesz musiała. Tyberiusz wyjechał na kilka dni do Holandii negocjować kontrakt, więc będziemy same.
– No to okej, jakoś zniosę tę twoją zapyziałą wieś przez kilka dni.
Dobrosława nie zdążyła odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
– Jedzenie przyjechało.
– To otwieraj, bo jestem głodna jak diabli.
– I to ja rozumiem. – Z pełnym brzuchem świat wydaje się piękniejszy.
– Nie wiem, czy piękniejszy – prychnęła Miriam. – Raczej liczę na to, że przestanie mnie boleć głowa. I żołądek, który ostatnio żywił się tylko procentami.
Dobrosława nie skomentowała, lecz czym prędzej ruszyła do drzwi. Przeczucie jej mówiło, że Miriam wpakowała się w niezłe kłopoty i to, co w skrócie powiedziała, to tylko wierzchołek góry lodowej.ROZDZIAŁ 2
Wjechały na drogę prowadzącą do domu Dobrosławy. Był koniec lutego, ale zima, która rozpoczęła się pod koniec listopada, obficie sypiąc śniegiem i otulając wszystko mrozem, odeszła już w zapomnienie. Zaczął się czas roztopów. Mokre podłoże utrudniało jazdę, ale Dobrosława mieszkająca tu już od kilku miesięcy ze znaczną wprawą sunęła po rozjeżdżonej nawierzchni.
Miriam jęknęła przeciągle. W głowie jej wirowało, a żołądek wyczyniał istne harce.
– Nie trzęś tak, bo zaraz zwymiotuję!
– Wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz będziemy na miejscu. Zobacz, już widać dom.
– Ruderę, a nie dom.
– Nie przesadzaj. Wprowadziliśmy sporo ulepszeń. Zresztą zaraz sama zobaczysz.
Właścicielka nieruchomości podjechała pod furtkę, gdzie utwardzone miejsce postojowe zostało ładnie wkomponowane w zbocze wału oraz różnorodną roślinność, która choć przytłumiona po zimie, ciekawie urozmaicała krajobraz.
– Widzisz? Nawet dorobiłam się prywatnego parkingu – zaśmiała się Dobrusia, wysiadając z auta. – Ogrodzenie też naprawione. Tyberiusz z Mirkiem wymienili spróchniałe deski, wstawili nowe i porządnie wszystko zakonserwowali.
– Faktycznie – prychnęła Miriam – jest się z czego cieszyć. Mogli ci garaż postawić, a nie utwardzać tę breję.
– Chcieli, ale uznałam, że garaż nie pasuje do krajobrazu. Zresztą wolę parkować na otwartej przestrzeni.
Miriam uśmiechnęła się pod nosem. Znała niechęć przyjaciółki do parkowania i jej zwyczaj szukania po okolicy miejsca, gdzie miała odpowiednie pole do manewru. Potrafiła w tym celu zjeździć kilka parkingów, a później iść spory kawał do mieszkania, byle tylko nie musieć się wciskać w wąską przestrzeń wyznaczoną pod blokami.
– Wiesz, nigdy nie zrozumiem, jak ty możesz woleć mieszkać tu zamiast w Gdańsku czy w Gdyni.
– Lubię wieś, a tu odnalazłam miejsce idealne dla siebie i nie zamieniłabym go na żadne apartamenty w mieście.
– Rozumiem, że lubisz wieś, ale nie wystarczyłoby ci przyjechać tu na weekend?
– Nie, zupełnie nie wyobrażam sobie ponownego zamieszkania w mieście. Nie chcę. – Dobrusia energicznie pokiwała głową. – Wiem, że kiedyś, za parę lat, ten domek okaże się dla nas za mały i trzeba będzie pomyśleć o czymś większym, ale póki co tak jest dobrze.
– Za jakiś czas, w sensie, jak urodzisz dzieci i staniesz się matką Polką?
Miriam spojrzała zniesmaczona na przyjaciółkę, która widząc jej minę, wybuchła głośnym śmiechem.
– Owszem, taki mamy plan. Wiesz, jego realizacja jest całkiem przyjemna. – Mrugnęła do niej dwuznacznie. – A teraz chodźmy do środka, bo zaczyna coraz mocniej wiać.
– Tu zawsze wieje.
Dobrosława kiwnęła przytakująco i ruszyła ku domowi, do którego zawsze wracała z ogromną radością. Niezależnie, czy wyjeżdżała na kilka godzin, czy dni.
Miriam od progu uderzył specyficzny zapach, który zawsze tu wyczuwała. Mieszanka kwiatów, drewna i czegoś nieuchwytnego, co w myślach określała jako powiew starości. Nigdy nie wypowiedziała tych słów na głos, ale jej mina była tak wyrazista, że nie musiała.
– Nie krzyw się tak, bo ci zostanie – zażartowała Dobrusia. – Zaraz zrobię nam coś ciepłego do picia.
– Lepiej drinka mi zrób – odparła, siadając na wygodnej kanapie. – Niewiele się tu zmieniło.
– Staraliśmy się zachować oryginalne wnętrza, bo nadają klimat temu miejscu. Ale wprowadziliśmy też udogodnienia. Pokój dla gości został całkowicie wyremontowany i jest to teraz naprawdę przytulne pomieszczenie. No i zainstalowaliśmy piec z podajnikiem, więc nie muszę męczyć się rozpalaniem i podkładaniem po kilka razy dziennie.
– Czym? Podajnikiem?
– Tak, zresztą nieważne, grunt, że nie muszę biegać do pieca i zastanawiać się, czy jest ciepła woda.
– Też mi powód do radości. Kto w ogóle myśli o takich pierdołach?
– Jakbyś obudziła się w zimnym pokoju i musiała brać prysznic w lodowatej wodzie, to szybko byś stwierdziła, że takie rozwiązanie to niezły powód do radości.
– Ty naprawdę czasami zachowujesz się jak typowa kura domowa. Masz przystojnego, mądrego, zaradnego faceta, a ekscytujesz się piecem.
– To, że mam takiego faceta, to wiesz, żadna nowość – roześmiała się Dobrosława. – A o piecu nie wiedziałaś.
– Serio, Dobruśka, przeżyłabym bez tej wiedzy – odparła dość opryskliwie, bo zaczął ją męczyć ból głowy. – Zrób mi drinka, bo zaraz mnie kac dopadnie.
– Klin klinem? To nie rozwiąże twoich problemów.
– Wow! Powiesz mi wreszcie coś, czego nie wiem?
Dobrosława podeszła do przyjaciółki i bez słowa objęła ją ramieniem. Doskonale wiedziała, że ta opryskliwość i złośliwe wypowiedzi mają zamaskować jej cierpienie. Miriam nie lubiła słabości. Podobnie jak marudzących ludzi, którzy zamiast działać woleli się użalać nad sobą. Wstydziła się tego, co zobaczyła u niej w domu Dobrosława, i starała się za wszelką cenę wyprzeć te wspomnienia z jej i swojej pamięci. Nawet jeśli sposobem na to miałaby być kłótnia.
Dobrusia znała ją jednak na tyle, że od razu przejrzała ten zamiar.
– Nie ze mną te numery, kochana. Nie pokłócimy się i nawet nie myśl, że się mnie pozbędziesz. Będę z tobą, czy tego chcesz, czy nie.
– Zabrzmiało groźnie – odparła Miriam, odsuwając się lekko od niej. – Wiesz, że przetrzymywanie ludzi wbrew ich woli jest karalne?
– Myślisz, że policja da radę przebrnąć przez błoto na drodze?
Miriam, słysząc poważny ton, roześmiała się głośno.
– Wariatka jesteś, wiesz?
– Zdecyduj się – wariatka, porywaczka czy kura domowa?
– Wszystko!
– To znaczy, że artystka. Tak by ci odpowiedziała Łucja, a wiesz, że ja często z nią przebywam i to, i owo mi się udzieliło.
– O, Łucja to jest Łucja. Nie do podrobienia.
– Trochę ją przypominasz.
– Ja?
– Tak, macie podobne podejście do życia.
– Chciałabym, ale szczerze? Wiele mi brakuje do jej… hm… nawet nie wiem, jak to nazwać? Dystansu do siebie, ludzi i świata? Olewnictwa? Serio, nie mam pojęcia, jak to określić.
– Olewnictwo nie – zaprzeczyła Dobrosława. – Ona wbrew pozorom jest bardzo uporządkowana i solidna. To coś innego, takiego no, łucjowatego.
– Widzisz? Mówiłam, że nie da się tego określić. Tak czy siak, babcię będziesz miała rewelacyjną.
– Babcię? Nie. Traktuję ją raczej jak bardzo dobrą koleżankę, a może nawet przyjaciółkę.
– Teraz to palnęłaś! Chcesz, żebym była zazdrosna?
– Spokojnie, twojego miejsca nikt w moim sercu nie zajmie. Jest zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ciebie.
– Tak, tak. Już to widzę. Najpierw Beata, teraz Łucja. A! I oczywiście najważniejszy – Tyberiusz. A ja schodzę na coraz dalszy plan.
Dobrosława nie miała serca, żeby jej wytknąć, że to właśnie ona zapomniała o całym świecie, gdy się zakochała. Wielokrotnie przecież zabiegała o spotkanie z Miriam i Igorem. Proponowała nawet, że przyjedzie do Gdańska, ale przyjaciółka nigdy nie miała czasu.
Nic takiego jednak nie powiedziała. Nawiązała natomiast do Beaty, uznając, że to będzie najbezpieczniejszy temat.
– Głupoty gadasz. A co do Beaty, to powiem ci, że już i wcześniej niewiele miała czasu na spotkania, a teraz to już w ogóle ciężko ją namówić na kawę.
– Dlaczego?
– Kacper. Pamiętasz? Mówiłam ci.
– Faktycznie! Ten kurier.
– W sumie rolnik, ale chwilowo był kurierem.
– Co u nich? To coś na poważnie?
– Chyba tak, chociaż wiesz, jaka jest Beata. Ona bardzo ostrożnie podchodzi do związków i nie jest zbyt wylewna w opowiadaniu o sobie. Da się jednak zauważyć, że jest zakochana po uszy.
– A on? – zapytała z goryczą w głosie. – Zakochany czy traktuje ją jako przelotną miłostkę?
„Cholera” – pomyślała Dobrosława zła na siebie. „To jednak nie jest bezpieczny temat”.
– Wiesz, spotkałam ich tylko kilka razy, ale widać, że poważnie traktuje tę znajomość. Poza tym zaręczyli się w święta, co prawda tak nieoficjalnie i dość oryginalnie, ale jednak – odparła, mając w pamięci bransoletkę z zawieszką w kształcie krowy, którą Kacper ofiarował Beacie zamiast pierścionka.
– Czyli zakochany – dopowiedziała za nią Miriam. – Obie jesteście zakochane, kochane i szczęśliwe. Tylko ja taka sierota emocjonalna, co to nie potrafi z nikim się związać, a jak się zakocha, to w cynicznym, wyrachowanym oszuście.
– Miri, to przecież nie tak. Już nie pamiętasz, ile lat tkwiłam w związku z Kornelem? Bez miłości, bez szacunku? Z przyzwyczajenia i dla świętego spokoju?
– Pamiętam. Pamiętam też, że wbrew zdrowemu rozsądkowi i dobrym radom spakowałaś swój majdan, żeby zakopać się na żuławskiej wsi. Co ci zresztą, wbrew logice, wyszło na dobre, bo spotkałaś Tyberiusza. I znalazłaś dom swoich marzeń, choć tego to ja już kompletnie nie rozumiem.
– Sama widzisz, że nie od razu było kolorowo. Co zaś do Tyberiusza, to cholernie niekiedy mnie wkurza. Mówię ci! Czasami mam ochotę trzasnąć go czymś ciężkim.
– A kończy się w łóżku? – zapytała domyślnie Miriam, uśmiechając się pod nosem.
– Cóż, może i tak – odparła lekko zaczerwieniona Dobrosława. – Co nie zmienia faktu, że mnie wkurza.
– Ja mu się dziwię, że on ci uległ w sprawie tego domu. Serio, nie mogę pojąć.
– Wiesz, on chyba też lubi takie klimaty, choć nie chce się do tego przyznać.
– Przecież ma loft w Gdyni.
– Owszem, ma. Jakaś znana projektantka aranżowała wnętrza. Tam jest bardzo nowocześnie i zupełnie bezosobowo. Do tego miejsca on pasuje zdecydowanie bardziej.
Miriam wykrzywiła usta w lekkim grymasie.
– Jak nic, to musi być miłość. Innego wytłumaczenia nie ma.
– Skoro tak mówisz – odparła Dobrosława, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
– No nie. Starczy tej miłości na dziś, bo normalnie zacznę rzygać tęczą. – Miriam przewróciła oczami. – Pokaż mi lepiej ten pokój dla gości. Skoro nie chcesz dać mi alkoholu, to lepiej, jak od razu pójdę spać. Inaczej głowa eksploduje mi z bólu.
– To chodźmy. Myślę, że ci się spodoba.
– Nie wątpię.
Ton przeczył słowom, ale Dobrosława tego nie skomentowała. Obie zgodnie uznały, że najlepiej będzie zakończyć już dzień.
Jutro przecież wstanie nowy, a z nim nowe możliwości.
Ciąg dalszy w wersji pełnej