- W empik go
Zupa musi być - ebook
Zupa musi być - ebook
Czym jest zupa dobrze doprawiona? Prawdziwą historią o życiu. Czyli tak naprawdę o czym? O bolączkach, trudnych tematach, o nadziejach i obietnicach. Najlepszą przyprawą jest tu humor, którego autorka dodała od serca! Zupa musi być, ale pod warunkiem, gdy po konsumpcji następuje ukojenie. Smaczne historie o życiu rozbawią i poruszą. Czy się odbiją czkawką? Nie możemy obiecać, że nie!
"Pokolenia kobiet w mojej rodzinie zapewniają ciągłość genealogiczną, trwałość pożycia, zdrowie domowników i uwielbienie mężczyzn dzięki zupie. I niech im będzie.
W swoim czasie, w tym pięknym czasie, w którym byłam w tym towarzystwie czarną owcą, udało mi się znaleźć drogę do serca ukochanego, która nie prowadziła przez żołądek i nie była to wcale droga, o której teraz wszyscy myślicie, chociaż podobno mózg, intelekt czy rozum to najbardziej seksualny organ w naszych ciałach. Oficjalna wersja brzmi, że uwiodłam mojego męża tupetem, a nie tyłkiem, ale to o niczym nie świadczy. Bo co teraz robię, no co?
Otóż to. Siedzę w domu i gotuję zupę."
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67533-18-8 |
Rozmiar pliku: | 956 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zupa musi być.
Ja wiem. To nie brzmi dobrze. Ale działa. Sekret ten jest przekazywany w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie, w wielkiej tajemnicy, jako jedyna skuteczna, uniwersalna recepta na rodzinne szczęście. Powtarzała mi to moja babcia, mama, ciotki, powtarza siostra, chociaż ostatnio ciszej jakoś, odkąd jej mąż odszedł do tej szmaty, cyc 75D, no ale nie wylewajmy zupy z powodu jednego wyjątku, czyż nie potwierdza on reguły?
Pokolenia kobiet w mojej rodzinie zapewniają ciągłość genealogiczną, trwałość pożycia, zdrowie domowników i uwielbienie mężczyzn dzięki zupie. I niech im będzie.
W swoim czasie, w tym pięknym czasie, w którym byłam w tym towarzystwie czarną owcą, udało mi się znaleźć drogę do serca ukochanego, która nie prowadziła przez żołądek i nie była to wcale droga, o której teraz wszyscy myślicie, chociaż podobno mózg, intelekt czy rozum to najbardziej seksualny organ w naszych ciałach. Oficjalna wersja brzmi, że uwiodłam mojego męża tupetem, a nie tyłkiem, ale to o niczym nie świadczy. Bo co teraz robię, no co?
Otóż to. Siedzę w domu i gotuję zupę.
Gdyby zatrzymać w kadrze tę chwilę, pojawiłby się następujący obrazek: ta w niedopiętych dżinsach, przy garach, niepodobna z twarzy do nikogo, pulchna po ciąży trzydziestka to ja. Przy stole, po prawej, ten z grzywką opadającą na oczy, huśtający się na wysokim krześle to Boguś, lat dwa i pół, mężczyzna mojego życia. Po lewej, ten z grzywką niebezpiecznie zachodzącą na potylicę, to tata Bogusia, o, właśnie bierze do ręki łyżkę, ale władczo tę łyżkę bierze, nie ma co.
A teraz zbliżenie na parującą, kolorową, aromatyczną, sycącą, aksamitną, przepyszną zupę, Boguś, nie smarkaj, na litość boską, do talerza, czyż to nie piękny obrazek, stół, nad stołem lampa, normalnie jak w reklamie, Boguś, uspokój się, bo tata ci wleje, sielana gęsta jak śmietana, może kapkę, kochanie, tak, oczywiście, że śmietana jest odtłuszczona, no po co ty pytasz w ogóle?
W chwilach takich jak ta myślę sobie, że kobiety w mojej rodzinie nie mogły się mylić i że kocham swój status domowej kury. No bardzo wszystkich przepraszam, ale jestem szczęśliwa. Izolacja? A od czego są przyjaciółki z fitnesu? Kariera? E, nie przesadzajmy, moje korporacyjne koleżanki tak mi zazdroszczą, że już przestały mnie nawet odwiedzać. Zawsze marzyłam o pięknym domu z ogrodem, o ciepłym, spokojnym życiu pełnym harmonii, o tupocie małych stópek na barlineckiej desce, o praktykowaniu zen przy gotowaniu zupy, Boguś, do jasnej cholery, nie wal tatusia łychą po głowie, bo się zgrzejesz!!!!
Wdech i wydech… Jestem oazą spokoju. Jestem pieprzoną oazą spokoju.
I mantra: zupa musi być, zupa musi być, zupa koniecznie jutro też musi być.
Tylko jaka?ZALEWAJKA
Łzy mi do zupy kapią. Nie jest dobrze, od rana nie jest dobrze, grzęznę w tych garach niczym mucha jakaś w nieswoim sosie, czas rozwleka się niemiłosiernie, dookoła pobojowisko, a ja przecież wczoraj sprzątałam, przedwczoraj sprzątałam, rany boskie, ja nic innego nie robię w tym życiu, tylko sprzątam, podobno to niezły trening uważności, ale miałam sen, że to się nigdy nie skończy, czy wiecie, że bałagan się replikuje, ktoś robił nawet badania naukowe na ten temat, wyszło, że śmieci pozostawione same sobie się namnażają, normalnie jak dzikie króliki się kocą, wszystko na świecie myśli tylko o seksie, a potem trzeba sprzątać. Ja wymiękam, do tego trzeba mieć powołanie jakie czy co, jak to możliwe, że tu taki syf wszędzie, przecież ja podobno siedzę w domu, chociaż od rana nie usiadłam i już mam ochotę się położyć.
Łkam nad tą zupą i dzwonię na pogotowie, do Anieli znaczy się, przyjaciółki z fitnesu znaczy się. Aniela przybywa, kiedy ziemniaki w garnku już się rozpadają, przybywa oderwana od czułych rąk kosmetyczki, a ja ryczę jak żubr na jej boskim fitramieniu:
– Anielkaaa… Ja chcę do pracy!!!!
Pojmuje w mig i z zimnym profesjonalizmem przystępuje do reanimacji:
– Spokojnie, kochana, to tylko napad paniki. Oddychaj, masz, do torebki papierowej oddychaj. Już dobrze, skarbie. Ty wcale nie chcesz do pracy. Przypominam ci, że w pracy trzeba pracować i w ogóle miłym trzeba być. Trzeba być miłym dla klienta, dla szefa, dla kolegów…
– Anielkaaa!!! Ja chcę być miła, chcę, chcę, bylebym tylko już nie musiała tej zupy gotować i sprzątać…
– Nie, kotku, tobie się wszystko myli. Chcesz być miła, ale dla siebie, a to się wyklucza nawzajem. No już, spokojnie, bo mi gile rozmazujesz na armanim. Weź się, kotku, w garść! Może byś poszła do fryzjera, pojechała do spa, zrobiła zakupy, mieszkanie przemeblowała, kochanka jakiegoś znalazła? Zdecydowanie za mało ruchu masz. Cały dzień nad tą zupą. Ja jestem w klubie, wyobraź sobie, codziennie, i ten nowy trener jogi, wyobraź sobie, całkiem do rzeczy jest. Taki, wiesz, pies z głową mocno w górę…
– Aniela. Na miłość boską. Skąd ja mam wziąć czas na kochanka? Zasypiam, zanim majtki zdejmę.
– No właśnie. A na pracę miałabyś czas? Niby skąd? No daj już spokój, dzielna dziewczynka, to tylko nagły przypływ paniki. A właściwie jak to możliwe, że ty sprzątasz sama? Muszę ci przysłać kogoś do pomocy. No całkiem niezła ta zalewajka, tylko słona jakaś.ROSÓŁ
Bosze, jak ja uwielbiam być gospodynią domową! Obudzić się w ranek taki jak ten, zjeść śniadanie z rodziną i wiedzieć, że do mnie należy cały dzień. Do mnie i do Bogusia oczywiście. Boguś to taki słodki, kochany dzieciak, pozwala nam się wysypiać do 5.15, wstaje na siku tylko kilka razy w nocy i taka z niego przylepka, że nie chce potem puścić mojej ręki i muszę spać na dywaniku pod jego łóżkiem. Dzisiaj również był w wyjątkowo dobrym humorze i naszykowanie się do wyjścia zajęło nam tylko dwie godziny, nie licząc oczywiście tych dodatkowych czterdziestu pięciu minut, kiedy musieliśmy wrócić się kolejno po grabki, samochodzik, piciusiu, a na końcu mój portfel, już spod samego sklepu.
Bosze, jak ja uwielbiam takie leniwe poranki! Od razu mam ochotę ugotować coś dobrego, rosół na przykład, mogę się założyć, Panie Bosze, że gdybyś był kobietą, to zacząłbyś stwarzać wszechświat od ugotowania rosołu właśnie, od razu byłoby o jedno fundamentalne pytanie mniej, bo wtedy pierwsza musiałaby być kura, no musiałaby być, inaczej co byś do garnka włożył?
Tak, kura musi być prima sort, bo warzywa już mam, owszem, prenumerujemy skrzyneczkę tygodniowo od zaprzyjaźnionego rolnika z gospodarstwa ekologicznego, przecież nie będę dziecku żałować, no i poza tym, że to takie trendy, to jeszcze szalenie ekscytujące, bo nigdy nie wiadomo, co w tej skrzyneczce przyjedzie. Raz przesyłkę odebrał tata Bogusia i zaczął się żołądkować, że jak przysyłają ogórki, to mogliby je bez chryzantem pakować, ale go uświadomiłam, że to nie ogórki, tylko cukinie z kwiatostanem, rzadkość taka prawie jak kwiat paproci, no ale gadaj tu z neandertalczykiem kulinarnym.
Kura też musi spełniać standardy, być dorodna i w odpowiednim wieku, ani za tłusta, bo zacznie puszczać wielkie, bezczelne oka, ani za chuda, nie, nie, nie, żadnej tam anoreksji albo bulimii, zdrowa musi być: najlepsze są te z wolnego chowu, wypoczęte, wychuchane, wyhasane na świeżej ściółce, bez żadnych tam przyczajonych, ukrytych hormonów stresu. Kiedy więc przyszła moja kolej w garmażu, postanowiłam sprawdzić referencje kandydatek.
– A te kury skąd?
– Normalnie, z hurtowni.
– A do hurtowni trafiły skąd?
– A skąd ja mam wiedzieć? Normalnie z uboju chyba, nie?
– No a z jakiego uboju?
– Pani kochana, nie wiem, bierze pani?
– A ma pan ekokury?
– Eko co?
– No wie pan, takie, co to łażą na wolności, dziobią prawdziwe ziarenka, tu sobie pazurkiem grzebną, tam sobie pazurkiem grzebną, śpią na grzędzie, nikt im nie dosypuje hormonów do paszy ani nie robi koło pióra, mogą w każdej chwili zatrzepotać swobodnie skrzydełkami i gdakać do woli przy kawce z przyjaciółkami, popatrzeć sobie w niebo, spokojnie odchować pisklęta…
– Ale o co pani normalnie chodzi, paniusiu?
– Chodzi – mi – normalnie – o – to – czy – ta – kura – umarła – normalnie – szczęśliwa?
Bosze, ja się nawet nie pytam, jak można żyć w kraju o takim poziomie ekologicznej i prozdrowotnej świadomości, ja się normalnie pytam, jak normalnie mam ugotować ten rosół w takich warunkach?