- W empik go
Zupa z chrabąszczy majowych - ebook
Zupa z chrabąszczy majowych - ebook
13 kwietnia 1945 roku, na terenie majątku ziemskiego Isenschnibbe w Gardelegen, niemieccy strażnicy zamknęli 1016 więźniów z obozów koncentracyjnych Mittelbau-Dora i Hannover-Stöcken, w wielkiej, murowanej stodole, którą następnie podpalili. Młody nauczyciel i reportażysta z Polski pojawia się w tym miejscu w poszukiwaniu chrabąszczy majowych… Każdy, kto o tej zbrodni nie słyszał, jest powodem, dla którego powstała ta książka.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-236-3 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niebo zaczęło pękać. Niteczki błyskawic opadały wolno, rozwijając się, plącząc i ciągnąc w ciemnościach. Na sklepieniu, głęboko karminowym od gasnącego słońca, wirowały elektryczne żyłki, które rozświetlały rzekę i odbijały się od lustra z wilgotnych liści drzew. Ludzie uważnie patrzyli z okien, jakby kończył się świat. Jakby pochłanianie tego ostatniego, pięknego obrazu było powinnością. Kątem oka chwytałem nieme błyski na ciemniejącym niebie, zwiastunie ostatniej nocy w Polsce.
Szczecin, 15/16 lipca 2016
z piątku na sobotę
»Wszędzie wokół był ogień«, szepczę wpatrzony w linijkę tekstu, w zeznanie jednego z ocalałych.
Późnym piątkowym wieczorem w środku lipca, który od początku rozczarowywał smętną pogodą i duchotą, siedziałem nad starym wydaniem amerykańskiego tygodnika „Life” w towarzystwie kilku wyjątkowo fertycznych ciem. Głośno napierały swoimi ciałkami na żarówkę pulsującą żółtym i męczącym widmem. Widmem światła, które miało się ochotę w jakiś sposób podkręcić, wycisnąć więcej. Ćma zawsze znajdywała światło. Jej obecność przynosiła nadzieję na pomyślność i sukces pracy, była jej towarzyszką. Kolejny błysk na niebie, gdzieś daleko, tak wolny jak moje opadające, zmęczone powieki i gniew, _kurwa_, gniew. Niewytłumaczalny, pusty, wszechogarniający. Niemy i bezsilny.
»Ludzie płakali, krzyczeli, jęczeli, wołali o pomoc…«, powtarzam, wyliczam w myślach.
Okładka amerykańskiego magazynu „Life” z 7 maja 1945 roku.
Wybrane czasopismo udało mi się kupić kilka dni wcześniej na jednej z niemieckich aukcji w cenie dziewięciu euro, cenie wyjątkowo przystępnej, jak się okazuje, ponieważ koszt egzemplarza na stronie wydawcy wynosił prawie osiemdziesiąt dolarów, bez jednego centa, a przecież ostatni numer pisma ukazał się niemal przed dekadą. Okładka publikacji z siódmego maja ostatniego roku drugiej wojny światowej utrzymana była w oszczędnej, estetycznej kolorystyce. Czerwone były tło logo i kilkucentymetrowy pasek u dołu, białe natomiast — napisy o prostej, wyraźnej czcionce. Monochromatyczna fotografia, podpisana THE GERMAN PEOPLE w lewym dolnym rogu, stanowiła centrum okładki i zajmowała najwięcej miejsca.
Trzech mężczyzn spoglądało z niej w stronę obiektywu fotografa, teraz i w moje, zmęczone mozolną pracą, oczy. Najbliżej nich znajdował się młody chłopak z grzywą gęstych, ciemnych włosów, zaczesaną na prawą stronę. Czerwona, dolna rama okładki przecinała go poniżej klatki piersiowej. Z szyi zwisał mu temblak, z którego, jakby na moment, wysunął zabandażowaną lewą dłoń. Nosił jasną koszulę w drobną łuskowatą kratę, koszulę z kołnierzem zapinaną na małe okrągłe guziczki. Jego ramiona i plecy otulał czarny płaszcz.
Za nim, po jego prawej stronie, stał inny młody chłopak, który ze skupieniem, ale i niepokojem lub lękiem graniczącym ze zmęczeniem patrzył prosto w obiektyw. Obaj z głęboką lwią zmarszczką. Po lewo znajdował się mężczyzna prawdopodobnie sporo starszy, z wychudzoną twarzą i zaciśniętymi wargami, w czarnym homburgu, takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Kapelusz zawdzięczał swą nazwę heskiemu miastu Bad Homburg. Chociaż zdjęcie nie było wyraźne na tyle, bym nabrał stuprocentowej pewności, moje umęczone tekstem oczy, w ten wyjątkowo deszczowy, piątkowy wieczór, dostrzegały łunę taśmy, załamanie świateł w czerni, nad nieco podwiniętym, małym brzegiem kapelusza. To mógł być homburg.
W jednej ze szklanych witryn ulokowanych na początku cmentarza znajduje się ta sama okładka magazynu „Life”, z białym paskiem informującym o _The holocaust of Gardelegen_, na którym po raz pierwszy użyto wyrazu o greckim pochodzeniu.
h_olokaustos —_ ὁλόκαυστος — całopalenie, ofiara spalenia
Noc z piątku na sobotę nie należała do najprzyjemniejszych. Dręczył mnie wyjątkowo długi i zawiły sen. W głowie zostało to, co znajdywałem na papierze i fotografii. Umysł napędzony informacją nieprędko potrafi się wyciszyć i wyłączyć. Chociaż obrazy, które obserwowałem, trudno mi było rankiem poukładać, logika snu nigdy przecież nie wymagała tego od kogokolwiek. Pamiętałem, że karmiłem miodem dwa kasztanowe konie. Nabierałem złocisty, gęsty i lejący się miód dłońmi, a zwierzęta z wyczuciem i ze spokojem zlizywały go, pozbywszy się początkowego dystansu do mnie. Tak to oceniam. Potem był chłopak ze zdjęcia zdobiącego okładkę wspomnianego tygodnika. Widziałem już tego chłopca na jednym z nagrań, nie sposób było go pomylić z kimś innym, w końcu coś nie tak było z jego dłonią.
Nagrania dokonano w dniu 23 kwietnia 1945 roku w Lipsku. Nigdy tam nie byłem, a wziąwszy pod uwagę moje słabe zainteresowanie podróżami, pewnie nigdy nie będę. Lubię zaszyć się gdzieś na dłużej, wydrążyć sobie tunel i ze spokojem żyć. Na prawdziwej taśmie utrwalono najpierw dwóch mężczyzn. Widzimy ich, co najwyżej, od nosów do pasa. Tak to się zaczyna. Jeden z nich trzyma czarną tabliczkę z białym napisem ROLL 1 MADRU. Nagranie jest wyraźne, chociaż nieme, i przedstawia miasto w chaosie — _Leipzig_ — do którego wkroczyła piechota amerykańska. Kilkoro niemieckich dzieci biegnie chodnikiem, na prawym pasie ulicy znajduje się drobne wojskowe auto, wokół którego stoją żołnierze. Kobieta ubrana w czerń ucieka z dziewczynką. Czerń to powtarzająca się barwa tamtego czasu. Widzimy tylko ich plecy. Na trzecim planie trójkondygnacyjny budynek bez okien i z częściowo zniszczonym dachem… Zmienia się scena. Pięciu mężczyzn, w tym jeden żołnierz, stoi nad klęczącym, młodym Niemcem. Przyklęknął na lewym kolanie. Uda obu nóg zalane ma krwią. Scena przypomina szarpaninę. W moim śnie także jest wyjątkowo drażniąca. Lewa ręka chłopca owinięta jest białym materiałem, tu i tam nasączonym krwią.
Włosy rannego zaczesane są na prawą stronę tak, jak na fotografii z amerykańskiej okładki. Ma bardzo krótkie, czarne spodenki przed kolano, przykrótką ciemną marynarkę i wspomnianą już koszulę. Z bólem i niepewnością podnosi wzrok na żołnierza, może nie rozumie, co ten do niego mówi. Inny mężczyzna, starszy, w garniturze, skórzanym obuwiu i kapeluszu, pochyla się nad chłopakiem i wspiera go przed upadkiem. Chodnik wyłożony jest kwadratowymi i prostokątnymi kamieniami. Chłopak zmienia kolano, na którym klęczy, a rękę z zakrwawionym bandażem podnosi na wysokość twarzy. Mężczyzna po jego prawej stronie zdejmuje opatrunek, prawdopodobnie po to, aby go zmienić. Na fotografii bandaż jest już czysty. Szybka zmiana ujęcia na żołnierzy nad ciałem leżącym na chodniku i znów chłopak wijący się niespokojnie z bólu, z otwartą, głęboką raną w dłoni. Chowa głowę, zasłaniając się ręką. Podbiega amerykański żołnierz w hełmie i zmienia mu opatrunek.
O tym, że patrzymy na Lipsk, a nie Gardelegen, już od pierwszych scen świadczą wyższe budynki i szersze ulice, po których pędzi wojskowy kamerzysta, dwa pancerne pojazdy, rodzaj transportera z przyczepą i czołg. Mkną pod mostem i wjeżdżają między zabudowania, wysokie zwarte kamienice ciągnące się sznurem, zlewające się w dwa równoległe, miejskie węże. Pośpiesznie mijamy mundurowych w hełmach i z bronią, siedzących na chodniku pod ponurą i opustoszałą gospodą, o czym informuje napis_ Gastwirtschaft. _Obok odpoczywających żołnierzy maszerują inni. Kilka kroków od opuszczonej jadłodajni jest witryna z ciemnym, ale wyraźnym napisem _Schokoladen_.
Zmiana. Solidnie wyłożona kocimi łbami droga, na której widzimy czołg i strzelających żołnierzy. Nie widzimy celu ostrzałów. Kamera momentalnie spogląda w lewo, ale chwyta jedynie wysoką, zniszczoną kamienicę bez okien. Hełm spada z głowy Amerykanina, gdy ten strzela. Za zamkniętymi powiekami krążę, krążymy po pustych ulicach, które wypełniać zaczynają się zmianą. Idzie nowe. Grupa ludzi w różnym wieku, kobiet i mężczyzn oraz kilkoro młodych, dzieci, macha białymi chusteczkami, niektórzy podrzucają je wysoko ponad głowami. Uśmiechają się, szczerzą zęby do kamerzysty. Czołgista jedzie po jednej z pustych ulic, ktoś przebiega po drodze, w tle piękne kamienice. Z okien na parterze niejednej z nich wystają ręce, potrząsają rześko białymi chustami w geście kapitulacji. Poddają się. Są szczęśliwi.
Pamiętam o tym nagraniu, choć nocą wraca jakby bardziej chaotyczne i męczące. Obrazy we śnie pozostają równie nieme. Film uwiecznia Lipsk, a więc ani fotografia z okładki, ani jej bohaterowie, nie są przedmiotem moich poszukiwań i badań. Stają się nim na drodze przypadku, kiedy u początku myślę o tym, by niczego nie ominąć ani niczego nie przegapić.
Choć głuchy, nie mogę być ślepy na prawdę.
Wyrywam się ze snu wkładając w to sporo siły, jestem dobry w jego kontroli. _Lucid dream_, sen świadomy. Powtarzam sobie, co już za mną, co zostawiłem daleko. To wszystko zostanie w pamięci, i dobrze!, najcenniejszy jest jednak tekst. Nie żałuję zakupu gazetki. Wracam do spania, do miejsca nowego, ale czy na pewno nieznanego… gdzieś już to widziałem. Masywny, późnobarokowy dworek o symetrycznej budowie, jak z pocztówki, którą trzymam w szufladzie biurka. Wchodzę do środka, krążę po ciemnych pomieszczeniach. W jednym z nich czuję metaliczny zapach. Mam wrażenie, że czuję krew, chociaż wciąż śnię. Jej pierwsza kropla ląduje na moim poliku, druga nad prawą brwią, trzecia, gęstsza, spada na lewe ucho, które od urodzenia mam dziwacznie „złamane”, spływa po nim. Unoszę swoje senne patrzenie, ten drugi wzrok, i widzę czarną plamę na brudnym suficie. To z niej sączy się krew.
Budzę się i jestem mokry. Noc jest duszna i burzowa. Ćmy poukrywały się między półkami z książkami. Po parapecie przechadza się zmoknięty chrabąszcz. Pozwalam mu wyschnąć i nocować za wazonem w kształcie ludzkiego serca. Otwieram i zamykam oczy, przecieram je. Bolą mnie nogi i dłonie. Długo pozostawały napięte. Dłonie nierzadko cierpną mi podczas snu. Szukam butelki z wodą, pusta szklanka stoi na szafce nocnej, obok lampki z musztardowym abażurem i obok salaterki na ciastka z grubego, głęboko zielonego szkła. Próbuję wymacać telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina.
Isenschnibbe i miasto Gardelegen około 1600 roku. Rys. Anco Wigboldus.
Niebo nie przestaje pękać. Niteczki błyskawic opadają szybciej, zwijają się, prostują i napierają na ciemność. Burza jest blisko.
Plama krwi, myślę. Mam, co chciałem. Jestem w odpowiednim miejscu. Gardelegen. Krótkie hasła zaczynają rozpalać moją jaźń. Alvensleben. _Weiße Linie_. Isenschnibbe. Legenda o nawiedzonym zamku…, ale przecież zamek rozebrano w osiemnastym albo dziewiętnastym wieku. Jeszcze raz zamykam oczy, aby poukładać sobie informacje, które wybełkotałem. Alvensleben był starym dolnoniemieckim rodem arystokratycznym, od około 1380 roku po rok 1857 byli panami Gardelegen na zamku Isenschnibbe. Zamek został zastąpiony w osiemnastym wieku dworkiem. Na suficie jednego z pomieszczeń, według legendy, sączyła się plama krwi. Jeden z panów zamku zamordować miał swojego gościa. Trudno mi zgadnąć, o jakich czasach jest mowa w legendzie. W śnie widzę dworek, który wkrótce będę mógł zobaczyć także na żywo, ale moja praca nad stertą materiałów nie przyniesie mi jasnej odpowiedzi, czy legenda sięga pamięcią do średniowiecznego zamku, czy może chodzi już o dwór. To drugie miałoby sens. W wielu dokumentach napotykałem na słowo _Burg_, którym opisuje się zamek lub gród. Często towarzyszyła mu nazwa Isenschnibbe. W kwietniu 1945 roku zamku już nie było, w przeciwieństwie do dworu, a majątek nie zmienił swojej nazwy.
Pocztówka z zamkiem Isenschnibbe.
W nawigacji wpisałem _Bahnhostraße, 39638 Gardelegen_ jeszcze przed zaśnięciem. Decyzję o przeprowadzce uznałem za postanowioną i nie do odwołania. Oberwała się chmura, spadł gwałtowny, zimny deszcz, agresywnie uderzając o parapet i tłukąc w szybę niczym bezczelny włamywacz.
Dziś tamta noc wydaje się nieco jaśniejsza, pełniejsza. Po czasie każdy z tych snów nabrał znaczenia i sensu. Wtedy umysł tkał niezdarnie jedynie blade obrazki. Potem wzrok weryfikował same pomniki. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, dlaczego takie wrażenie robi na mnie fotografia tego strasznego dworu, przeczytane legendy, fakty, masa przejrzanych fotografii… większość materiałów tłumaczyć musiałem z języka niemieckiego, ponieważ w Polsce, zbrodnia z 13 kwietnia 1945 roku, jest słabo znana. Pierwszy był Melchior Wańkowicz i jego reportaż w zbiorze zatytułowanym _Od Stołpców po Kair_. Chciałem poznać historię również dworu, ponieważ stodoła, w której _wtedy_ spalono tysiąc szesnastu jeńców wojennych, a zbrodnię tę niemal ukryto przed wzrokiem i pamięcią świata, była częścią majątku Isenschnibbe.
Łącząc nagrania i sny, które nie opuszczały mnie długo, zauważyłem, że coraz więcej chciałem o tamtych ludziach, miejscach i wydarzeniach wiedzieć. Obserwowałem niebo, zachowania przedmiotów i materiałów, z których uszyta była odzież tych ludzi… próbowałem znaleźć informacje o pogodzie w wybranych rejonach Niemiec w kwietniu ostatniego roku wojny, myślałem o zapachach wojny. Myślałem tym tematem i tamtymi chwilami. Potem, nieco zaskoczony i zawstydzony, wracałem prosto do tłumaczeń, snami martwiąc się najmniej. Pogoda roku 1945 przestała zaprzątać mi głowę. Nie chodziło mi przecież o to, aby wspomnienie stało się namacalne, nie musiało robić wrażenia ani na mnie, ani na nikim innym. Sen tylko goni za tym, co najważniejsze — za czymś na granicy życia i śmierci.
Zaświadczenie o meldunku w Gardelegen,_ Meldebescheinigung,_ odebrałem 18 lipca 2016 roku. Był to przyjemny, nieupalny poniedziałek.Bahnhofstraße
_W każdym z nas jest ktoś kogo nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej, niż my — siebie._
Carl Gustav Jung
Szczecin, 16 lipca 2016
sobotni wieczór
Wyglądałem dobrze, naprawdę przyzwoicie. _Nie jedziesz tam, żeby zmarnować swoją szansę_, przekonywałem sam siebie. Jedziesz tam w konkretnym celu. Pokój z współdzieloną łazienką, który wynajmowałem w Szczecinie był już wychłodzony, przewietrzony i gotowy do zdania. Klucze do zwrotu leżały na blacie aneksu kuchennego. Młody mężczyzna w lustrze miał zmęczone oczy, ale wyczesane starannie włosy. Dopinał koszulę, przy nadgarstku zasłaniając tatuaż. Chwilę na niego zerkał i sprawdzał, czy nie wynurza się spod mankietu. Grało. _Wiesz, kim jesteś_. Uśmiechnąłem się do niego. Wyglądałem dobrze, naprawdę przyzwoicie. _Pamiętasz, kim jesteś, _powtarzałem_._ Masz trzydzieści trzy lata, _mam trzydzieści trzy lata_, jesteś nagradzanym reportażystą ze Szczecina po filologii polskiej i germanistyce. _Jestem_. Głosem młodego pokolenia, _jestem ich głosem. _Szukasz złotego chrabąszcza majowego, _szukam_, prawdopodobnie imieniem Magnus, takie przynajmniej były przecieki. Nie jedziesz na wczasy do cioci z Bawarii. _Nie jadę do cioci na pączki. Nie mam cioci na Bawarii._
Uśmiechnąłem się w końcu do lustra na dodanie sobie otuchy. Jadę wykorzystać swoją szansę, odnaleźć złotego chrabąszcza, choćby miało to zająć mi całe lata. Powinni przyjąć mnie jak swojego, żebym czuł się tam tak dobrze, jak w polskiej loży. Tutaj zrobiłem już wszystko, co mogłem, a ta niemiecka, ponoć, działa równie prężnie i ma wpływy wykraczające poza europejski kontynent.
W portierni siedziała przysadzista kobieta o pomarszczonej, znajomej twarzy, rozwiązywała krzyżówki. Zastygła w tej pozycji przed laty i tak jej zostało. Uniosła na moment swój maleńki wzrok i uśmiechnęła się, wyciągając jasną, miękką dłoń po klucze.
»Moment. Czy mój samochód już czeka?«, zapytałem.
»Punktualnie podstawiony, tak jak pan prosił«, odpowiedziała bez zbędnych ceregieli.
»Długo się nie zobaczymy, pani Wichura«, rzuciłem, a ona wymusiła sztuczną, smutną, ale niezłośliwą minkę. Wygłupiała się czasem.
»Wszystkiego dobrego w nowym miejscu«, powiedziała ze spokojem.
Podziękowałem, oddałem klucze, poinformowałem o cieknącym we wspólnej łazience prysznicu i wyszedłem, już ze schodów wypatrując białego pojazdu. Ruch na ulicy był niewielki. Studenci bawili się w pobliskim klubie. Słyszałem czyjś płacz i wyznanie miłości. Kierowca otworzył bagażnik, zauważył, że schodzę.
Hanower, 14 kwietnia 1941
poniedziałek
Siedmioletni blondyn, w skórzanych pantoflach, czarnej chuście zawiązanej pod szyją i lekkiej czapeczce z małym, połamanym krzyżem, próbuje dogonić swojego nauczyciela. Jego patykowate nóżki gonią w ślad za długimi nogami mężczyzny. Ten rzuca wzrokiem na jego drobne, zdarte kolana.
»_Was ist das? Co to jest?_«, pyta spokojnie.
»Małe _nic _po sprzeczce z kolegą«, odpowiada nieśmiało Ludwig. »Już nie boli.«
»Niemieckim kolegą?«, upewnia się nauczyciel w mundurze.
»_Jawohl! Tak jest! _Z niemieckim kolegą, proszę pana.«
»_Klar_. _Jasne._ Z czym miałeś dzisiaj problem w szkole na lekcji? Dotarło do mnie, że byłeś niegrzeczny.«
»Profesor Schwalbe pokazał nam dzisiaj kilka fotografii prasowych z różnymi dziećmi. Prosił, żebyśmy je podzieli na dzieci niemieckie oraz pozostałe, wie pan, całą resztę.«
»Łatwizna«, uśmiechnął się mężczyzna lekko poklepując Ludwiga po chudych plecach.
»Tak było, proszę pana, ale profesor Schwalbe rozgniewał się, gdy spytałem, dlaczego dzieci polskie, cygańskie, czarne i te blade, które śmierdzą mu już na sam widok obrazka, pakujemy w osobny wór. Powiedział, że głupszego pytania nie słyszał, _Vati_.«
»PROSZĘ PANA!«, zagrzmiał i spokojniejszym tonem dodał, »Chciałbyś mieć tuż przed nosem coś, co śmierdzi? Czego tutaj nie zrozumiałeś?«
»_Aber_… _Ale…_«
»Wiesz, że nie znoszę tego słowa na _„a”_. Jesteś dużym chłopcem, powinieneś to doskonale rozumieć. Nie chcesz chyba przyprawić starego profesora o zawał. Nie każdy worek jest z jedwabiu, pamiętaj o tym. Gdybyś miał sprzeczkę z dzieckiem innym niż nasze, zapewniam cię, że nie skończyłoby się na siniakach i strupach. To nawet nie są do końca dzieci, a małe potworki. Nie boimy się potworków, ale z konkretnych powodów za nimi nie przepadamy.«
»Jeszcze do niedawna mogłem się bawić z synem szewca. Nie miałeś nic przeciwko… proszę pana.«
»Faktycznie, dobrym ludziom łatwo uśpić czujność. Tylko, gdzie jest dziś twój kumpel? Wyjechał bez pożegnania. A oddał ci te piękne kredki, które twoja matka przywiozła ci z Berlina?«
»To były już prawie ogryzki kredek, proszę pana.«
»A wysłał ci list? Spytał może, jak radzisz sobie w szkole? Miałbyś mu przecież sporo do opowiedzenia. Matka jest z ciebie dumna. Wyjechał i zapomniał o tobie, dlatego nie rozumiem, dlaczego wciąż siedzi w twojej głowie, podczas gdy ty nadal masz problemy z czytaniem i dukasz nad książką.«
»W klasie mówią, że pewnie już nie żyje, jeśli mogę zmienić temat, proszę pana.«
Mężczyzna zignorował tę uwagę. Odpalił fajkę i mocno zaciągnął się szczypiącym gardło dymem.
»Wiesz, ile krzywd wyrządzili nam Polacy, Żydzi i reszta tych brudnokrwistych? Na pewno pamiętasz, ile pracy wkładają tacy jak ja, twoja matka i _Führer _ze swoimi przyjaciółmi_,_ żeby odbudować to, co zagrabione, sponiewieranie i zniszczone. Mimo to, zamartwiasz się kilkoma durnymi zdjęciami. A co powinno być twoim zmartwieniem?«
»Żeby poprawnie rachować, wyraźnie i płynnie czytać, i śpiewać dumnie pieśni wychwalające Adolfa Hitlera… proszę pana.«
»Trzy proste zadania na sam początek i ani się nie obejrzysz, a będziesz prawdziwym rycerzem Rzeszy, jak twój tata. Z biegiem lat twój umysł będzie krystaliczny. Jeśli chodzi zaś o tego kolegę Niemca, przez którego zdarłeś kolana, chętnie porozmawiam z jego rodzicami, jeśli masz takie życzenie.«
»Ech, sam sobie z nim poradzę.«
»Zuch! Masz ten woreczek?«
Chłopiec wyjmuje z tornistra płaski worek ze zdjęciami z prasy.
»Albo to ten tusz, albo faktycznie trąci tutaj Żydem«, jęczy mężczyzna i udaje zaskoczonego.
»Ten akurat jest Polakiem, proszę pana.«
»Widzisz, nie jest to takie trudne, bynajmniej nie bez bryli.«, uśmiecha się nauczyciel w mundurze i podpala worek. »Powiesz profesorowi, jaki los spotkał ten worek. Nie powinien się gniewać, na pewno odpokutujesz tym swoje przewinienie.«
»I nie muszę o żadnym z nich pamiętać, prawda, proszę pana?«
»O kim?«, drwi mężczyzna i rzuca płonącą szmatę do kanału. »I po sprawie, tutaj jest wszystko, czego potrzebujesz. Zobacz, jak tu pięknie i spokojnie. Pamiętasz, ile problemów narobił szewc twojej matce, jak płakała po nocach? Posłuchaj, jak ptaki pięknie śpiewają. To są sikorki. Opowiadałem ci kiedyś, że znałem jednego Polaka, który poważnie uszkodził śruby w okolicznej fabryce? Wszystko po to, by wstrzymać produkcję, zaszkodzić nazistowskim rodzinom i ich dzieciom, takim jak ty. Przyjrzyj się ludziom spacerującym po dziedzińcu. Nikt nie wyje do akordeonu swoich żałosnych, cygańskich piosenek, nikt niczego nie kradnie, jest czysto i przyjemnie. Widzisz, żeby jeden patrzył na drugiego spode łba? Wszyscy się do ciebie uśmiechają, są sobie nawzajem życzliwi…«
Chłopiec patrzy na zmęczone, blade twarze rówieśników i starszych kolegów, którzy wracają z długiego, kilkunastokilometrowego pieszego spaceru. _Jungs, chłopaki, _posyłają obu krótkie uśmiechy. Mężczyzna nawet macha ręką w ich stronę.
»I wstaw tu teraz, w ten sielski obrazek, Polaka. Obcy będzie się miotał jak szczur w pułapce, nie rozumiejąc naszego pięknego języka. Oni nawet nie mają w tej swojej Polsce książek i inteligencji.«
»Mówili w klasie, że polska inteligencja jest naszym celem, że idzie na odstrzał w pierwszej kolejności.«
»Jaka to jest inteligencja bez nazistowskich filozofów i prozaików, bez ich bogatej spuścizny? Może kiedyś sam zostaniesz filozofem.«
»Proszę tak nie mówić, proszę pana. Będę żołnierzem, walczącym z wrogami _Führera_! I będę z tego dumny.«
»Patrz więc swoim sercem na ludzi i tylko na ludzi.«
Gardelegen około 1650 roku.
Gardelegen, 16 lipca 2016
sobota
Trzydziestodwumilimetrowa samica chrabąszcza majowego, ciekawa tej ziemi, spogląda na nią w trakcie lotu, w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby wyżłobić swój korytarz i złożyć jaja. W locie chrabąszcz majowy widzi to samo, co Bóg, kiedy spogląda w dół, kiedy ma czas spojrzeć w tamtym kierunku. Obydwoje patrzą więc w ten sam punkt, w hanzeatyckie miasteczko Gardelegen w powiecie Altmark Salzwedel, w kraju związkowym Saksonia-Anhalt. Bóg, kiedy znajdzie czas, aby zerknąć na nas z góry i wzrokiem sunąć po tej części świata, natrafia na miejsce, o którym kiedyś zapomniał. Miasteczko z tej wysokości to nie więcej, jak czerwone dachy, owalny układ z czerwonej dachówki. Sprawia to wrażenie rany, bardzo starej rany, głębokiej i wciąż jątrzącej się pośrodku niewzruszonego lasu. Pierwsza pisemna wzmianka o _Gardeleve_, nota biskupa Reinharda z Halberstadt, pochodzi z 1121 roku.
Z oddali widać koronę miasta, trzy wieże: kościołów Nikolaikirche i Marienkirche oraz wieżę ratusza. W pobliskim Colbitz-Letzlinger Heide znajduje się poligon wojskowy i baza Bundeswehry — Centrum Szkolenia Bojowego Heer. Na wrzosowych polach poligonu spotkać można rudego dudka i płochliwego dzięcioła, które upodobały sobie to miejsce i uczyniły z niego lęgowisko. Od lat sześćdziesiątych, między innymi pod hasłem „Tu zaczyna się wojna — zakończmy ją tutaj”, dochodziło tam również do protestów, zniszczeń, a także aresztowań, choć z roku na rok ilość protestujących malała.
Na Gardelegen składa się kilkadziesiąt miejscowości, wsi i miasteczek, kolonii i osad. Wypisałem je z komentarzami dotyczącymi wymowy:
Algenstedt,_ ST czytamy jak polskie SZT, a DT na końcu jak T_
Berge, _raczej nie usłyszymy tu twardego R_
Ackendorf, _CK jak K_
Laatzke,_ krótkie A i TZ jak polskie C_
Breitenfeld,_ EI jak AJ, na końcu bezdźwięczne T_
Dannefeld z Sauergrund i Winkel,_ S jak Z, ER jak A_
Kahnstieg, _nieme H wydłużające samogłoskę A, ST jak SZT, IE to dłuższe I_
Estedt, _ST jak SZT, DT jak polskie T_
Hemstedt, _jak wyżej_
Lüffingen, _Ü__ jak Y, powstaje, gdy wypowiadamy E usta układając jak do U_
Hottendorf z Luthäne, _TH jak T, Ä jak E_
Pomyślałem w trakcie notowania, że powinienem mieć w Gardelegen swoje ulubione kawiarnię i piekarnię. Z tą ostatnią nie było problemu, jak się okazało. Kawiarnię musiałbym otworzyć sam, taką na wzór szczecińskich, z regałami wypełnionymi książkami i ciastem. Wróciłem do kartki:
Jeggau z Eigenthum i Dudel, E jak I, AU jak AŁ, EI to AJ
Jeseritz, _I jak Y, TZ jak C_
Kloster Neuendorf, _ER na końcu zawsze jak dłuższe A, EU jak OJ_
Köcke, _Ö niczym Y lub układając usta do O i wypowiadając E_
Letzlingen z Theerhütte,_ TZ jak C, NG bliskie Ń, EN bez E, słabe R_
Lindstedt, _Y zamiast I, pozostałe jak wyżej_
Lindstedterhorst, _ER jak dłuższe A_
Wollenhagen, _W jak polskie W,_ _O zbliżone do_ _U_
Mieste z Breiteiche, Himmelreich, Hopfenhorst, Krügerhorst, Lenz i Werder,_ IE jak I, EI jak AJ, CH jak Ś, Z jak C, ER jak A_
Mieste będzie jedną z miejscowości w drodze do Oebisfelde, w drodze do mojej dorywczej pracy, pociągiem ze stacji w Gardelegen.
Wernitz, _jak wyżej_
Miesterhorst z Bahnhof w Birkhorst, _słabe R, AH jak długie A_
Miesterhorst to tylko kilka minut drogi pociągiem regionalnym z Mieste.
Taterberg, _ER jak A, G jak K_
Peckfitz, _CK jak K, TZ jak wyżej_
Potzehne, _długie E, nieme H_
Parleib, _słabe R, EI jak AJ i P zamiast B_
Roxförde, _X jak KS, Ö jak Y_
Sachau z Breiteiche i Kämeritz, _jak wyżej_
Schenkenhorst, _SCH jak SZ_
Seethen, _jak wyżej_
Lotsche, _TSCH jak CZ_
Sichau, _S jak Z i AU jak AŁ_
Tarnefitz,_ C na końcu_
Siems, _Z zamiast S_,_ długie I zamiast IE, na końcu S_
Solpke z Sylpke, _S czytane jak Z_
Solpke to z kolei pierwszy przystanek na trasie w kierunku Oebisfelde, a dalej do miasta przemysłowego Wolfsburg, nazywanego dawniej _Stadt des KdF Wagens — Wolfsburg_, gdzie _KdF_, czyli _Kraft durch Freude_, oznacza_ Siła poprzez radość. _W 1938 roku wódz III Rzeszy, Adolf Hitler, obecny był przy wmurowaniu kamienia węgielnego pod fabrykę nowego _wozu narodu_. Dla Niemców _Volk_, pojęcie ludu, miało organiczny charakter, było spoiwem kultury, rasy i historii. Utrzymanie tej wspólnoty przy zdrowiu było wymówką dla nienawiści wobec innych narodów i grup etnicznych, takich jak chociażby Romowie czy Żydzi oraz usprawiedliwieniem eliminacji wewnętrznej jednostek słabych, upośledzonych, niepełnosprawnych. _Volk _był przecież jednolitą, zwartą substancją, krew niemiecka płynąca w żyłach ludu była wspólna i czysta. I taka miała pozostać… _Wagen _to wóz, wózek, pojazd.
Wannefeld z Finkenbucht, Kenzendorf i Neumühle, _NN jak pojedyncze N, CH jak CH, ÜH jak długie Y_
Polvitz, _V jak F, I jak Y, TZ jak C_
Wiepke z Rothekrug, _IE jak wyżej, G na końcu jak K_
Zichtau, _Z, I, CH i __AU_ _jak wyżej_
Połączenie wiosek, dzielnic i kolonii uczyniło Gardelegen trzecim co do wielkości miastem w Niemczech, zaraz po Berlinie i Hamburgu. Tutaj w 1566 roku zmarł Bartholomaeus Rieseberg, protestancki teolog i uczeń Marcina Lutra, a w czasie drugiej wojny światowej mieszkali Erhard Brauny, SS-Hauptscharführer, jeden z współodpowiedzialnych za masakrę w Isenschnibber Feldscheune oraz Gerhard Thiele, _NSDAP-Kreisleiter, _naczelnik okręgu NSDAP w Gardelegen.
Na herbie miasta lewą stronę zajmuje połówka orła brandenburskiego w kolorze czerwonym, a po prawej stronie, na białym tle znajdują się trzy pnącza chmielu na zielonych żerdziach; są to także barwy flagi. Chmiel jest tutaj nie bez powodu. Oficjalnie, od 1314 roku aż po rok 2013 działał tu browar, a region był jednym z czołowych w uprawie tej rośliny w Niemczech, między innymi w XIX wieku. Gdy w 1698 roku Piotr Wielki przejeżdżał przez miasto, wychwalał to piwo jako najlepszy trunek na świecie. O to, aby nie było rozwadniane i fałszowane, zadbał dekretem z 1729 roku król pruski Fryderyk Wilhelm I.
Na zachód od miasta znajduje się lotnisko.
Gardelegen, 17 lipca 2016
niedziela
Jana poznałem drugiego dnia. Przycinał i grabił na skrzyżowaniu Bahnhofstraße i Bornemannstraße, przed wielką, opuszczoną kamienicą, szarą jak ze starej fotografii. Transport mojej domowej biblioteczki z Polski zleciłem dwa tygodnie po przyjeździe do Niemiec. Mowa o ponad dwóch tysiącach polskojęzycznych książek.
Spytałem, czy napije się czegoś, ale wokół pełno było brudnego szkła. »Zakurzone te kieliszki«, powiedziałem i ruszyłem w kierunku kranu, mając nadzieję, że nadal jest sprawny.
»Od tego się nie umiera i ty nie umrzesz. _Ich bin der Jan. Jestem Jan_«, powiedział i przekonał mnie, żebym nie był tak spięty. Od tej chwili miałem w nowym miejscu _einen Freund von mir_. Używam tego słowa, które w języku polskim nie jest przypisywane każdej nowopoznanej osobie, ponieważ _der Kollege_ zarezerwowany był dla kolegi, kolegów z pracy, _die Arbeitskollegen_.
Upatrzyłem duże mieszkanie na Bahnhofstraße, noszącej wcześniej nazwę Adolf-Hitler-Straße. _Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei_ — Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników — NSDAP — miała swoją siedzibę w czasie wojny kilka kroków od mojej kamienicy. Mam na tę willę widok z okna sypialni.
Nowe mieszkanie i nowa przestrzeń do życia, pomyślałem ze spokojem. Powoli wypuściłem powietrze z ust. Korytarz był długi, oprowadzał po wszystkich pomieszczeniach. Drewno skrzypiało pod stopami, uczyło się stopniowo moich kroków na pamięć. Powtarzało je na głos. Ściany, o które leniwie opierały się regały i książki, były wysokie, sufity niedosięgalne. Na antycznej komodzie o chudych nóżkach, komodzie w kolorze kości słoniowej stał gramofon ze złotą tubą. Wieczorami milczał, był to czas dwóch szumiących grzejników. Zimy miało nie być w tym roku, był tylko chłód.
Dom tylko pozornie pozostaje w bezruchu, niczym ciało żywej istoty, przeobraża się nieustannie. Zmienia swoje barwy, oddycha, niszczeje. Lubię przestrzenie, duże okna. Jasne kolory: biel, pudry i beże dla tych części, które wymagają pielęgnacji, uwagi i poświęcenia czasu. Dbania. Ciemne kolory: duszne szarości, zgniłe zielenie, granaty i głębokie morskie tony dla kontemplacji, wyciszenia, chwil odpoczynku. Ujarzmiania. Dom jest mięsożerny. Połyka ludzkie ciało, łącznie z duszą. Pozwala człowiekowi się zasiedzieć, chroni, czasem i gubi. Zaprasza i garnie się do ludzi. Chłonie powietrze przez otwarte okna, zaciąga się dymem, smogiem, mgłą. Przetłumaczyłem Janowi swoje myśli notując na szarym papierze:
Das Haus ist fleischfressend. Schluckt den menschlichen Körper, einschließlich der Seele. Es erlaubt einem Mann, sich auszuruhen, es schützt ihn, manchmal auch verliert. Es lädt gern Gäste ein, sent sich nach Menschen. Das Haus atmet Luft durch offene Fenster, berauscht sich mit Rauch, Smog, Nebel.
»_Ich bin Jan_«, przedstawił się ponownie młody mężczyzna, »_und Sie_?«
Odpowiedziałem, że mam na imię Maks i możemy przejść na _ty_, jeśli nie ma nic przeciwko. Był nauczycielem języka niemieckiego, religii i matematyki. Ciekawy rozstrzał zainteresowań, pomyślałem. Mówił, że każdy kraj związkowy zmaga się z problemem braków w kadrach pedagogicznych, szacował, że na każdy _Land _brakuje dwustu nauczycieli.
Miasto dbało o przyszłych nauczycieli, w ramach jednego z programów studentom oferowało mieszkania i stypendia, w zamian za chęć pozostania tutaj i pracy w jednej ze szkół. Ucieszył się, gdy powiedziałem mu, że również jestem nauczycielem i dużo czytam.
»Co cię sprowadza do Niemiec, co będziesz robił w Gardelegen?«, spytał wyraźnie zdziwiony. Chwilę zastanawiałem się, co odpowiedzieć. Musiałem w to brnąć, tak jak planowałem przed wyjazdem ze Szczecina.
»Piszę pracę o… chrabąszczu majowym, takim robaku«, odparłem zawstydzony swoim kłamstwem.
Jan spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Miał na sobie spodnie pracownicze w kolorze niebieskim i sprany, szary T-shirt. Kręcone rude loki schował pod czapką z daszkiem.
»Nie za późno na chrząszcza majowego? Mamy lipiec. Normalnie spotkałbyś je jeszcze, wirujące nisko w powietrzu. To dość odważne owady, ale dni są już zbyt chłodne.«
»Bardziej liczę na dostęp do szerszej bibliografii na ten temat, na język niemiecki tłumaczona jest również większa ilość naukowych i popularnonaukowych prac z angielskiego i nie tylko. Sprawdzam się także, szlifuję język w praktyce. Gardelegen, powiedzmy, to przypadkowy wybór. Szczęśliwy traf.«
Gardelegen, 18 lipca 2016
poniedziałek
»Wystawki już były, kilka tygodni temu«, powiedział Jan rozglądając się po kuchni. »Pomogę ci wynieść niepotrzebne graty do piwnicy, poczekają tam do jesieni. Dostaniesz ode mnie ulotkę, dowiesz się z niej kiedy wywożą śmieci i kiedy można pozbyć się zbędnych mebli czy przedmiotów. Śmieci powinieneś segregować. Plastik do żółtych worków, osobno biodegradalne i mieszane. Na podwórku stoją pojemniki. Szkło dzielisz na brązowe, zielone i przezroczyste, wywozisz do kontenerów, jest ich kilka w miasteczku. Na ulicy możesz zostawiać auto, ale w czwartek nad ranem musi zniknąć. Sprzątają ulicę i możesz zarobić mandat. Dziesięć euro, rośnie w przypadku zwlekania z opłatą.«
»Dziękuję… Nie zdążyłem jeszcze zapanować nad tym bałaganem«, odpowiedziałem łapiąc jego spojrzenie. »Nie wszystko wyrzucę, tak myślę. Na przykład to szkło, kufle przydadzą nam się do piwa.«
»Słusznie, dobry pomysł.«
»_Das Haus braucht noch eine Remonte…_«, palnąłem głupotę, uznając _remont _za internacjonalizm.
Jan spojrzał na mnie zaskoczony i chciał mnie poprawić, próbując najpierw zrozumieć, co dokładnie mam na myśli i czy nie jest to przypadkiem to, o czym i on myśli.
Poklepałem brudne, wilgotne ściany.
»_Neue Farben, Tapetten, alles sollte neu sein_«, dodałem, a on pokiwał głową. Tak, wszystko do remontu. _Renovierung _było tym poprawnym słowem, którego mi zabrakło. _Die Remonte_, remonty to młode konie wojskowe, archaiczne słowo. Potem wszystko do siebie pasowało. Teraz o tym myślę. Rozładunek jeńców wojennych w Gardelegen miał miejsce na wojskowej ziemi, w koszarach, w Remonte-Schule.
Uśmiechnął się, wstał od stołu i wszedł do salonu.
»Co zrobisz z książkami?«, spytał z nadzieją, że podzielę się zbiorem.
»Nie należą do mnie, ale wydaje mi się, że już do nikogo nie należą. Wspólnie je przejrzymy i zadecydujemy, kto jakimi się zaopiekuje. Na pewno nie miałem zamiaru pozbywać się książek!«
»Mówisz, że piszesz pracę o chrabąszczach majowych…«, zastanowił się Jan, zagryzając dolną wargę i marszcząc czoło.
Sięgnął po cienką i zniszczoną książkę dla dzieci, upchaną na jednej z półek między grubymi tomami słowników. Z okładki uśmiechali się do mnie dwaj chłopcy, grubasek o ciemnych włosach i chudszy z blond kiteczką.
»_Max und Moritz_«, rzekł głośno i dumnie z krótkim uśmiechem. Cieszył się, że od razu nadarzyła się okazja do pomocy. »Znasz może?«
»Nic mi to nie mówi«, odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
»Stara, straszliwa bajeczka dla… chyba bardziej dla dorosłych. Została przetłumaczona na mnóstwo języków, ponad trzysta jak mniemam, na dziesięć pierwszych jeszcze za życia autora, w tym na japoński. Myślałem, że w Polsce jest szerzej znana.«
»Być może była popularniejsza przed wojną lub w PRL-u. Jeśli nie napisali jej bracia Grimm ani…«, zacząłem, ale Jan już czytał mi w myślach.
»Nie, nie napisał jej też Hans Christian Andersen, ale on nie był Niemcem. To duński autor, popularny także u nas. Ojcem tej książeczki jest Wilhelm Busch.«
»Nic mi nie mówi to nazwisko.«
»Jak już przeczytasz, opowiem ci nieco o tym człowieku, ale nie tylko o nim.«
»Po co miałbym czytać bajkę dla dzieci?«
»Nie powiedziałem, że to bajka dla dzieci. Poza tym, mówiłeś, że szukać będziesz śladów chrabąszcza majowego w niemieckiej literaturze. Jest on bohaterem _fünfter Streich_.«
»_Streich_? Co to za słowo?«, spytałem. Wydawało mi się, że znaczy uderzenie, cios. Podzieliłem się jeszcze tą uwagą z Janem. Nie było to, jak się okazało, błędne przypuszczenie.
»Tak, a znasz angielskie słowo _prank_?«
»Wiem, co to _prank_. Drugie znaczenie _der Streich_ to dowcip, żart, figiel? Piąta psota jest z chrabąszczami majowymi?«
»Figiel w języku polskim brzmi zabawnie. Chyba masz rację. A chrabąszczy majowych w piątym dowcipie jest mnóstwo! Nie chcę ci zabierać przyjemności z czytania. Luigi Crosio, włoski malarz, w 1898 roku namalował _Madonna Ter Admirabilis_. To taki obraz, do którego, w roli Matki Boskiej, pozowała córka artysty; jest słodki, niczym postaci z obrazków, które katoliccy księża rozdają na kolędzie. Wiesz, co mam na myśli? Ten sam autor stworzył również taki _Kinderstreich_, który przedstawiał małą dziewczynkę siedzącą w kucki, w białej sukience i z czerwoną opaską z kokardką, która do cylindra wlewa herbatę z filiżanki. Tego typu wybryk albo psotę mam na myśli. To stare, niemieckie słowo, które nowego znaczenia nabrało dopiero około osiemnastego wieku. Zamiennie używa się także _Jokus_, o łacińskim pochodzeniu, _iocus_, lub _Schabernack_, ale tutaj etymologia jest niejasna.«
»To coś jak _Ulk_?«
»_Ulk_… oj, to dolnoniemieckie słowo, pochodzi z gwary studenckiej. Kojarzy się z _Lärm_, _Unruhe _i _Händel_.«
»Hałas, niepokój i handel?«
»_Händel, _a z przegłosem_,_ to wyraz spotykany w literaturze, znaczący _burda_«.
Wybryk był kolejnym polskim słowem, które rozbawiło Jana. Przez chwilę myślałem o tym, czy figlik gatunkowo odpowiadałby słowu _der Streich_. Wolałem zachować pewną ostrożność, jako że o niemieckich gatunkach literackich miałem małe pojęcie. To, czego nie byłem w stanie opisać w języku niemieckim, dopowiadałem w angielskim. Momenty, w których Jan słyszał polskie słowa, ograniczyłem tutaj zaledwie do krótkich komentarzy. Sam często pytał, jak to czy tamto, nazywa się po polsku. Staram się oddać za pomocą tych dialogów tylko to, co nie zaburza narracji, a pokazuje także mój tok myślenia i wychwytywania poszczególnych znaczeń w języku macierzystym Jana.
»_Vielleicht, vielleicht._ _Możliwe, możliwe_«, powtarzał Jan za każdym razem, kiedy próbowałem znaleźć polski odpowiednik. »Pod koniec tej historyjki o dwóch niegrzecznych chłopcach pojawia się młyn. Jego pierwowzór, a dziś także obiekt muzealny, znajduje się w Ebergötzen, w powiecie Getynga.«
Powiedział Göttingen, a jego _„o”_ z przegłosem, _ö-Umlaut,_ zabrzmiało tak soczyście. Z wymową zawsze miałem problemy, ale przy ogromniej liczbie dialektów w Niemczech i, tak zwanej, _Standardsprache _albo _Hochdeutsch,_ nie miałem pełnej gwarancji sukcesu w dogadaniu się z każdym Niemcem, ale i niektórzy Niemcy nie mogli się ze sobą czasem dogadać.
»Tam, w Göttingen, Wilhelm Busch spędził kilka lat swojej młodości. Na prośbę rodziców przyjął go wuj ze strony matki, pastor Georg Kleine. Zadbał o indywidualne nauczanie przyszłego praojca komiksu, jakkolwiek sprzecznie brzmi „przyszły praojciec”. Wtedy jeszcze obiekt nosił nazwę Bachmannsche Mühle, nadążasz? Mówię o młynie, który należał do pana Bachmanna, z jego synem, Erichem, swoim rówieśnikiem, zaprzyjaźnił się Busch. Byli ponoć nierozłączni. Czternastoletni Wilhelm Busch miał narysować swojego pulchnego przyjaciela ołówkiem. Na pytanie, czy w jego karykaturach jest źdźbło prawdy, odpowiedział raz enigmatycznie: „Pytasz, czy _Max i Moritz_ to prawdziwa historia. Cóż, nie do końca. Większość przygód jest po prostu zmyślona, ale kilka rzeczy naprawdę miało miejsce, a ponieważ złe żarty nie kończą się dobrze, musi być w tym trochę prawdy.«
»Musi być w tym trochę prawdy… jak w każdej bajce, baśni czy legendzie. To interesująca historia, zaintrygowałeś mnie.«
»Mam nadzieję! Dziś odwiedzić możesz Wilhelm-Busch-Mühle albo Max-und-Moritz-Mühle, w centrum Ebergötzen w dolinie strumienia Aue, który wpada do Suhle, lewego dopływu rzeki Hahle. Obecny młyn wybudowano w 1528 r. w miejscu pierwotnego, czternastowiecznego młyna. Jako muzeum funkcjonuje dopiero od 1977 roku. Można się tam kiedyś wybrać wspólnie! Po drugiej wojnie światowej, aż do lat sześćdziesiątych, był domem dla wypędzonych.«
»Masz na myśli przesiedleńców? _Heimatvertriebener_… to dla mnie nowe słowo.«
»Wypędzeni. Dobrze! Muszę cię zostawić, bo obiecałem pomóc dziś przy kilku starszych osobach. Udzielam się w wolontariacie. One także mogą kiedyś chętnie odpowiedzieć tobie na różne pytania, jeśli będziesz odpowiedzi szukał. To oczytane osoby z piękną dykcją.«
»Z pewnością coś wymyślę. Dziękuję raz jeszcze. Przeczytam to dzisiaj wieczorem, obiecuję. Sprawdzę, czy nigdzie nie ma myszy.«
»Zobacz pod umywalką w kuchni, masz tu dużą dziurę przy rurach. Ktoś tam może mieszkać, a szmer w nocy przeszkadza zasnąć. Wiem, co mówię. Nie chciałbyś tracić nocy z powodu kilku gryzoni. _Mach’s gut!_«
»_Mach’s besser_.«Niem. _die Schwalbe — jaskółka._
Niem. _tatuś, tato, tata._
Niem. słowo _przyjaciel_ w bierniku, z ważnym _von mir_, które odróżnia przyjaciela, kolegę od partnera, chłopaka, używane także w przypadku żeńskiej formy _die Freundin_, _eine Freundin von mir_ — przyjaciółka, nie: dziewczyna, ukochana.
Umowna forma grzecznościowa, _Sie_, od trzeciej osoby liczby mnogiej, oznaczająca _Pani, Pan, Panowie, Panie, Państwo_.
Język niemiecki ma specjalny czasownik zwrotny _sich duzen_ do przechodzenia na _ty_.
Niem. _Ten dom potrzebuje jeszcze remonta_, konia dla wojska.
_Die Muttersprache_ to dosłownie język macierzysty, a nie ojczysty jak zwykło się mówić w języku polskim.
Niem. pot. _Mach’s gut_ i odpowiedź _Mach’s besser — Trzymaj się!_Niem. _Ku Jedności_.
Niem. dosł. _Chodźcie, ludzie, wszyscy, spójrzcie na tego kudłatego niedźwiedzia. Chodźcie, wróble, nie ociągajcie się, zdzierajcie brud z tej twarzy. Johann, przynieś koński grzebień, wyczesz włosy na prosto, Liese, przynieś czyścik, wyszoruj ręce i stopy na błysk! Czesać i szorować, dźgać i pocierać, aż na Susen nie pozostanie żadna plama!_
Niem. arch. _das Regenlein_, stare i zapomniane zdrobnienie słowa deszcz odnotowane w _Deutsches Wörterbuch von Jacob und Wilhelm Grimm_ pod koniec XIX wieku.