- W empik go
Związana z mafią. Bracia Vedetti. Tom 4 - ebook
Związana z mafią. Bracia Vedetti. Tom 4 - ebook
Władza, bogactwo, zemsta i... namiętność. Które pragnienie okaże się najsilniejsze?
Marcello jest synem bossa z Sycylii, Enrica. Nie został jednak uznany za pełnoprawnego członka rodziny, co sprawia, że nosi w sercu nienawiść. Jego surowy wygląd, chłodne spojrzenie oraz blizna na twarzy i szyi budzą powszechny strach. Niektórzy mówią na niego Garbarz, bo podobno podczas tortur zdejmuje skórę z wrogów Familii. W przeciwieństwie do swoich braci nie ulega żądzom i nie szuka towarzystwa kobiet. Wszystko się zmienia, kiedy poznaje pewną niezwykłą Polkę.
Pola jest znana z tego, że przebiera w mężczyznach. Angażuje się jedynie w przelotne romanse, jest piękna i czarująca. Pech chce, że zaczyna uwodzić niebezpiecznego mafiosa. Jeszcze nie wie, w co tak naprawdę się uwikła. Groźny gangster już poznał jej słabość. Proponuje, że stworzy dla niej markę mody na skalę europejską. Dom mody Jackdaw będzie miał w asortymencie ubrania zaprojektowane pod okiem Poli, która zostanie królową swojego imperium. Wystarczy, że… No właśnie, co Pola będzie w stanie zrobić, żeby spełnić marzenia? Oferta Włocha jest bardzo kusząca, a Polę ciągnie do luksusu, biżuterii i... władzy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67137-36-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marcello
Nie mogłem na niego patrzeć. To obrzydliwe. Kilka godzin temu zginął Roberto, a on już znalazł sobie towarzystwo. Przed oczami nadal miałem żar eksplozji samochodu brata. Czułem na skórze policzków gorąco płomieni, które trawiły jego pojazd. Dureń łudził się, że może uciec spod ręki Enrica. Naiwny kretyn! Gdyby zapytał mnie o radę, gdybym wiedział… Dławiło mnie poczucie zdrady. Jak on mógł mi to zrobić?! Krótko po wybuchu wkroczyła policja i straż pożarna. Ludzie Russa czmychnęli jak karaluchy. Oficjalna wersja brzmiała: wada instalacji gazowej. Nikt nie śmiał podawać tego w wątpliwość, choć w camaro mojego Roberta w ogóle nie było gazu.
Russo nas wyrolował…
Wszystko zaczęło się sypać. Kurwa mać. Nie mogłem się odnaleźć w nowej rzeczywistości. W świecie, gdzie nie ma już mojego brata, w którym zostałem sam jak palec. Ojca nie liczę, prędzej wymierzyłby we mnie z bazooki, niż okazał mi choćby cień sympatii czy wsparcia. Od zawsze byłem czarną owcą w rodzinie i Enrico dbał, by wszyscy o tym pamiętali.
– Marce, jedź do rezydencji Roberta. Zobacz, czy tam czegoś nie znajdziesz.
Obwieszona biżuterią blondyna na kolanach mojego papy zachichotała, kiedy ten uszczypnął ją w bok. Obfite piersi wylewały się z czarnej błyszczącej sukienki. Zbierało mi się na pawia, ale zachowałem komentarz dla siebie i posłusznie skinąłem głową. Taka była moja poza: cichy, posłuszny, bezduszny, budzący strach. Ludzie bali się mojej blizny, która ciągnęła się przez szyję aż do brody. To pamiątka po jednym z ulicznych pojedynków, ale plotka głosiła, że ktoś próbował mi poderżnąć gardło podczas snu, a ja to przeżyłem. Ludzie gadali, a zła sława mnie wyprzedzała. Niektóre plotki zaskakiwały jednak nawet mnie. Jedno jest pewne, budzę w ludziach strach. Ale mnie to pasowało, dzięki temu miałem święty spokój. Roberto był jedyną osobą, z którą mogłem rozmawiać swobodnie. Młody Fabio, gdy pierwszy raz złapałem go za gardło, narobił w gacie. To było nawet całkiem zabawne.
Gdy wszedłem do domu brata, ogarnęła mnie melancholia. Miałem wrażenie, jakby za chwilę miał wyjść ze swojego pokoju z papierosem w zębach i powiedzieć: „Chodź, Marce, zajaramy”.
Tymczasem włóczyłem się po rezydencji, którą zdążył już pokryć kurz. Ostatnia gosposia wyleciała z pracy z hukiem i ostatnie tygodnie Roberto spędził tu w całkowitej izolacji. Musiał być rozdarty – w Polsce laska z dzieckiem, a tu obowiązki. Do tego wyrok na Gretę, z którą zdążył zamienić kilka słów. Nic dziwnego, że mu trochę odwaliło. Spanikował, a chaotyczne ruchy odbiły mu się czkawką.
Wziąłem do rąk szklankę, z której prawdopodobnie pił jeszcze kilka godzin temu. Odstawiłem ją z powrotem na blat i schowałem dłonie do kieszeni. Rozejrzałem się po wnętrzach, w których straszyła pustka. Zajrzałem do szaf, komód, biurek. Nie znalazłem niczego, co mogłoby dowodzić zdrady. Papa nie wiedział o Wandzie i dziecku, przysiągłem bratu, że nie powiem, ale Enrico nie jest głupi. Podejrzewał coś. Nie zdziwiłbym się, gdyby Wanda zniknęła bez śladu, aby odnaleźć się za kilka lat na dnie rzeki.
Zawibrował mój telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni i przejechałem palcem po ekranie.
– Tak?
– Wszystko w porządku? – zapytał Filippo. Nadal nie mogłem przyzwyczaić się do myśli, że jesteśmy bliską rodziną. Ojciec całe życie izolował mnie od kuzynów od strony Eduarda. Dopiero niedawno wyszło na jaw dlaczego. Okazało się, że jego kochanka, Stefania, moja matka, miała romans z jego bratem, Eduardem. Jak można się spodziewać, stary nie zniósł tej informacji zbyt dobrze, a jeszcze gorzej przyjął fakt, że zaszła w ciążę. Stefania musiała zniknąć, tak samo jak Greta. O ile wierzę, że ojciec bardzo przeżył stratę kochanki z Polski, to Włoszka, z którą spłodził Roberta, była dla niego marnym pocieszeniem. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego to mnie tak bardzo nienawidził. Dlaczego jego usta wykrzywiał grymas za każdym razem, kiedy na mnie patrzył. Nikt nie mógł mu się sprzeciwić, papa miał nadzór nad wszystkimi w familii. To maniak kontroli i do tego bezwzględny.
– Ta – przytaknąłem, przechodząc przez łazienkę. Miałem wrażenie, że robię coś złego, szperając w jego osobistych rzeczach. W szafce dostrzegłem otwarty lubrykant, więc natychmiast ją zamknąłem. Wolałem sobie nie wyobrażać, do czego był używany. Pocieszałem się, że bratu jest już wszystko jedno. – Jak Wanda?
Filippo powiedział coś do Alessandra po polsku. Po chwili wrócił do mnie.
– Jest w szoku, płacze. Łucja odwiozła ją przed chwilą do domu.
Wypuściłem ze świstem powietrze. Oby Enrico był zbyt zajęty „topieniem smutków” we wnętrzu obwieszonej biżuterią prostytutki.
– Załatw mi jej numer, dobrze?
– Po co?
Zrozumiałem, że Filip jest ostrożny, mimo że niedawno pojawiłem się w jego życiu z informacją, że więzy krwi między nami są silniejsze, niż sądziliśmy, nadal mi nie ufał.
– Muszę ją zabezpieczyć. Roberto by tego chciał – odpowiedziałem uspokajająco. Podczas jej pobytu tutaj obudziły się we mnie nowe emocje. Wanda była jak taki bezbronny szczeniak z wielkimi oczami, którym człowiek natychmiast czuje się w obowiązku zaopiekować.
– Nie ma takiej potrzeby – uciął Filippo. – Najlepiej zrobisz, jak o niej zapomnisz. Twoje zainteresowanie mogłoby przyciągnąć do niej uwagę nieodpowiednich osób. My się tu wszystkim zajmiemy.
– W porządku – zgodziłem się od razu. Wiedziałem, że ma rację.
***
_Kilka tygodni później_
Lato, upał. Ponad trzydzieści stopni Celsjusza. Poluzowałem kołnierzyk koszuli, próbując schłodzić kark. Przeszedłem przez szklane drzwi na lotnisku i orzeźwił mnie przyjemny chłód klimy. Udałem się prosto do przejścia dla VIP-ów.
Leciałem do Polski na chrzciny córki brata. Jednego straciłem, drugiego zyskałem. Życie bywa przewrotne.
Wsiadłem do prywatnego samolotu, który czekał na mnie na lądowisku. Jak tylko się pojawiłem, stewardesa wbiła wzrok w swoje buty. Kiedy podawała mi posiłek, nie patrzyła mi w oczy. Bała się mnie, jak większość obsługi. Podczas podróży przeglądałem najnowsze raporty z działalności Enrica. Russo nadal robił nam pod górkę i byłem pewien, że zechce wykorzystać słaby moment. Po fiasku w dniu ślubu Roberta ktoś zaproponował, żebym to ja poślubił Cristinę. Wyjaśniłem temu zgrywusowi, że to kiepski pomysł, za pomocą zimnej lufy na jego spoconym czole. Enrico i tak by się nie zgodził, moja obecność zawsze była traktowana jak zło konieczne, byłem odpadem, to Roberto zbierał wszystkie względy. Nie powiem, trochę mnie ucieszyła jego porażka w Polsce, a szczególnie rozweselał mnie fakt, że dla odmiany gniew i niechęć ojca pierwszy raz od dwudziestu ośmiu lat skupiały się na nim, a nie na mnie.
Zanim wysiadłem na prywatnym lądowisku niedaleko Wrocławia, posłałem ostatnie spojrzenie przerażonej stewardesie. Strach na jej twarzy poprawił mi humor.
Alessandro opierał się o swoje maserati i grzebał w telefonie. Nie mówię po polsku, a włoski Alessandra bardzo kuleje. Filippo wypowiadał się bezbłędnie, podczas gdy Alessandro większość lekcji spędził prawdopodobnie na myśleniu o nagich panienkach. Nie przeszkodziło mu to w kaleczeniu mojego ojczystego języka w próbie nawiązania ze mną kontaktu. Enrico uznałby to za powód do wstydu. Kiedy podszedłem, brat wsunął telefon do kieszeni i wyciągnął dłoń do uścisku. Była spocona.
– Czy Wanda się odnalazła? – zapytałem z ręką na klamce. Alessandro posmutniał i pokręcił głową. Miałem nieprzyjemne przeczucie, że ją przede mną ukrywają. Wsiedliśmy do schłodzonego klimatyzacją samochodu. Uznawałem Polskę za chłodny kraj, gdzie często pada. Dziś przywitał mnie tu skwar równy sycylijskiemu.
– Detektywka namierzyła kobietę o imieniu Stefania, która urodziła we Wrocławiu dziecko w tym roku, w którym się urodził Filip. Świadkowie twierdzą, że dziecko zmarło, a kobieta się przeprowadziła.
– Detektywka? Może powinienem dać ci kilka lekcji włoskiego?
– Ale ten detektyw jest kobietą. Ściślej mówiąc, moją narzeczoną.
– Może wreszcie będę miał przyjemność ją poznać – zauważyłem kąśliwie.
Usta Alessandra wykrzywiły się w ledwie zauważalnym grymasie. Bracia z Polski trzymali mnie z daleka od swojego życia prywatnego. Zdziwiłem się, kiedy zaprosili mnie na chrzciny.
– Jak się miewa wuj Enrico? – zapytał Alessandro.
– Cieszy się dobrym zdrowiem – odpowiedziałem.
Jeszcze.
Srebrne auto mknęło przez szosę, wzdłuż której ciągnął się mur drzew, przez ich gałęzie przedzierało się popołudniowe słońce i raziło nas w oczy. Założyłem okulary przeciwsłoneczne. W samochodzie zapanowała niezręczna cisza. Obserwowałem kuzyna kątem oka. Jego przyjazna postawa była udawana. Wyczuwałem zdenerwowanie, z mowy jego ciała wyczytałem, że i on się mnie boi. Napięte plecy, zbyt ruchliwe ręce, rozbiegany wzrok, który zbyt często zatrzymywał się na mojej bliźnie.
– Chcesz o to zapytać? – Wskazałem na brodę, bo jego dziwne zachowanie zaczęło mnie irytować. Nie jestem przecież jego wrogiem, do cholery.
Alessandro popatrzył na mnie przepraszająco.
– Sorry, stary. Nie powinienem się tak gapić.
– Już się przyzwyczaiłem.
– No więc kto cię tak urządził? Aleks sprzedał nam bajkę, że to sam Enrico próbował ci poderżnąć gardło, jak byłeś jeszcze w pieluchach. Co za brednie.
– Czyżby? Ten sam Enrico wydał rozkaz zamordowania Roberta.
Alessandro przełknął ślinę.
– Żyjecie tu, jakby nic, co się dzieje w rodzinie, was nie dotyczyło. Jesteście daleko, czujecie się bezpieczni, ale przyjdzie dzień, że Enrico sobie o was przypomni.
Wyraz jego twarzy powiedział mi, że nie jest taką wizją szczególnie zachwycony.
– No więc, to Enrico czy nie? – dopytywał Alessandro. Mimo włączonej klimatyzacji uchylił okna i gwałtownie nabrał powietrza.
Przejechałem palcami po wyróżniającej się na tle zarostu blizny i wróciłem myślami do gęby tego pucołowatego idioty, który mnie okaleczył. Płakał jak dziecko, kiedy mu się rewanżowałem. To wtedy zdecydowałem, że wolę zabijać nożem. Ostrze pozwala na pewną finezję w zadawaniu śmierci, strach w oczach ofiary hipnotyzuje i uzależnia. Strzał jest szybki i zbyt często bezbolesny.
– Nie. Ten, kto mi to zrobił, już nie żyje. Nic osobistego.
– Aha. – Alessandro skinął ze zrozumieniem, jakby i on na co dzień pozbywał się ludzi, po czym wskazał mi schowek. Znalazłem w nim kilka gazowanych napojów. Podałem mu colę, a dla siebie wyciągnąłem puszkę energetyka.
Wiedziałem, że nigdy nie zabił. Roberto opowiadał mi o chłopaku, który całe życie spędził pod kloszem i chłopakiem pozostał. Niewinny jak świeżo wyklute pisklę. Pierdolenie, każdy ma coś na sumieniu, tylko nie wszyscy mają jaja, żeby to przed sobą przyznać. Alessandro napił się łapczywie z butelki, którą odkręcił zębami, a potem wstawił do uchwytu. Mlasnął niecierpliwie i uderzył się w udo.
– Muszę cię ostrzec – oznajmił.
Dojechaliśmy pod wysoką bramę, która zaczęła się otwierać. Moim oczom ukazał się nowoczesny dom położony na skraju jeziora. Wzrok przyciągały kolorowe zabawki i wózek widoczne za dużym oknem. Ogród był zadbany, pełen różnych gatunków kwiatów. Przed wejściem ustawiono latarnie ze świecami i rower w stylu retro, z przymocowanego do kierownicy kosza wylewał się wodospad kwiatów.
– Wśród gości jest taka jedna, Pola. Gorąca z niej laska, ale pod czołem wiatr.
Przeniosłem wzrok na kuzyna.
– No i?
Wrzucił jedynkę i zjechał żwirową drogą w dół.
– Ona jest trochę dziwna. Ma obsesję na punkcie facetów z paszportem. – Przy ostatnich słowach zrobił jedną ręką cudzysłów.
– Nie mam paszportu – zauważyłem.
– Tak się mówi na facetów zza granicy.
– Co sugerujesz?
Mimo że już staliśmy na miejscu parkingowym pod wiatą poprzetykaną winoroślą, Alessandro nie wysiadł z auta. Czekałem, aż to z siebie wydusi. Fakt, że jakaś laska napaliła się na mój przyjazd, brzmi jak prezent, ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego Alessandro mówi o tym w ten sposób.
– Wiesz co? Sam się przekonasz. Julka prosiła, żeby cię ostrzec, ale w sumie, kurwa, jesteście dorośli! Kim ja jestem, żeby cię pouczać?
Kiwnąłem głową i wysiadłem. Dziewczyna pewnie zmieni zdanie, jak mnie zobaczy.
– Aleksander! – usłyszałem zawodzenie starszej kobiety. Babka w błyszczącej, szeleszczącej jak cerata sukni szła w naszym kierunku. – Aleksander! – Nie przestawała krzyczeć.
Powiedziała coś do niego po polsku, a jej pełna oburzenia mina sugerowała, że stało się coś karygodnego.
Kuzyn wyszedł jej naprzeciw. Zaczął ją uspokajać, a potem odwrócił się do mnie i wzniósł teatralnie oczy ku niebu. Potem znowu powiedział kilka zdań po polsku i wskazał moją osobę, by mnie przedstawić: Marcello.
Skinąłem kobiecie, a ona zrobiła minę, jakby miała ochotę się przeżegnać. Wydukała chyba przywitanie, po czym odwróciła się na pięcie i pognała do drzwi wejściowych.
– To Delfina, przyszywana babcia Hani. Martwi się, że dziecko zmarznie. Jestem pewien, że to niemożliwe przy temperaturze dwudziestu ośmiu stopni, nawet gdyby siedziała w samym pampersie.
Problemy pierwszego świata…
Weszliśmy na ganek, a Alessandro położył rękę na klamce.
– Ta część rodziny jest trochę dziwna – uprzedził mnie. – Ale najgorsze za tobą. Poznałeś Delfinę. W sumie to ci trochę zazdroszczę, że nie mówisz po polsku.
– Wyluzuj.
Alessandro skinął i otworzył drzwi. Z wnętrza buchnął słodki zapach przypalonego ciasta.
Moim oczom ukazało się przestronne wnętrze pełne skandynawskich motywów. Wszystko tu było zupełnie inne od tego, do czego przywykłem. Gdyby mieszkał tu mój papa lub Roberto, dom ociekałby złotem.
– Zapraszamy, czuj się jak u siebie w domu i w ogóle. Tylko nie chodź bez slipek, bo Delfina ma słabe serce – wyszeptał Alessandro, zamykając za nami drzwi.
Najpierw zobaczyłem bladą czarnowłosą kobietę z kręconymi włosami. To pewnie żona Filipa, na jej palcu połyskiwała skromna obrączka. Uśmiechnęła się do mnie, a potem podeszła i przytuliła mnie sztywno.
Powiedziała coś do Alessandra, który po chwili ją przedstawił.
– To Julia, a ta gorąca blondynka to moja narzeczona, Łucja, możesz do niej mówić Lucy albo Lucyferku… – Narzeczona zganiła go po polsku, a do mnie wyciągnęła formalnie dłoń. Nie było to przyjazne przywitanie. Traktowała mnie jak wroga na swoim terytorium. Jednak nie reagowała na mnie jak inne kobiety, w jej oczach nie dostrzegłem strachu, tylko czujność.
– Filipa znasz… – Spojrzałem we wskazanym kierunku i dostrzegłem kuzyna, który trzymał rozchichotaną dziewczynkę na rękach.
– To tata Julki, Zbyszek. – Alessandro wskazał na chudego faceta w okularach. – A to… – Moje oczy spoczęły na szczupłej dziewczynie, która właśnie weszła z tarasu i schyliła się, żeby podnieść z podłogi coś, co przed chwilą rzuciła dziewczynka. Ciemnozielony materiał spódnicy na jej pośladkach się napiął. Odrzuciła kaskadę ognistorudych włosów i zerknęła na mnie przez ramię. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, pierwszy raz od wielu lat coś we mnie drgnęło. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów i sprawiając, że krew w moich żyłach zawrzała.
– Pola – przedstawiła się, idąc w moim kierunku ociekającym pewnością siebie krokiem. Wyciągnęła do mnie smukłą dłoń, którą ująłem, a ona nachyliła się i musnęła wargami mój policzek. Zapragnąłem przyciągnąć ją bliżej. To pierwsza kobieta w moim życiu, która odważyła się na coś takiego. Jej migoczące zielone oczy rzucały mi wyzwanie, a powietrze wydawało się skwierczeć od iskier. Już dawno żadna kobieta mnie tak nie zaintrygowała. Byłem w tym temacie trochę okaleczony. Podczas gdy Roberto zaliczał panienki na prawo i lewo, ja trzymałem pożądanie na krótkiej smyczy. Nie lubiłem, kiedy panowało nade mną coś tak pierwotnego. Teraz jej spojrzenie i seksapil wybiły mnie z rytmu. Minęła chwila, zanim odzyskałem rezon i domknąłem mimowolnie rozchylone wargi. Kiedy Alessandro mówił o niej, wyobrażałem sobie jakąś napaloną trzpiotkę, która trzyma nad łóżkiem plakat Tiziana Ferro, zakochującą się bez pamięci, nierozgarniętą dziewczynę, która spłonie rumieńcem, jak tylko na nią spojrzę… No cóż, z całą pewnością nie można było tego wszystkiego powiedzieć o Poli. Każdym gestem zdradzała, jak dobrze zna swoją wartość. A była… olśniewająca.
W końcu uwolniła mnie spod swojego magnetycznego spojrzenia. Odchrząknąłem i spojrzałem na córkę Filipa. Zrobiłem ku niej krok, sprawiając, że jej matka drgnęła. Byłem pewien, że jest gotowa stanąć między nami niczym lwica. Chciałem tylko przywitać się z dzieckiem, a nie je wypatroszyć. Filippo posłał jej gromiące spojrzenie.
– Jak minął lot? – zapytała łamaną włoszczyzną.
– Dobrze, szybko – odparłem, uciekając spojrzeniem w kierunku rudej piękności. Przypatrywała mi się, seksownie przygryzając wargę. Wyjąłem z kieszeni marynarki kopertę i włożyłem ją w rączki dziewczynki.
– Na pampersy – rzekłem. Filip podziękował skinieniem, natomiast Alessandro zabrał dziecku kopertę i bez pardonu zajrzał do środka.
– Ja się tym zajmę. O, to chyba na całą fabrykę pampersów – skwitował z uśmiechem.
– Alessandro uważa, że jest odpowiedzialny za finanse naszej córki. – Julia usprawiedliwiła dziwne zachowanie szwagra. – Zbiera wszystko i inwestuje. Obiecał, że gdy Hania skończy osiemnastkę, będzie miała własne auto, mieszkanie i dużo pieniędzy na koncie.
Gospodarze zaprosili nas do stołu na tarasie, na którym już czekały włoskie dania. Pola odwróciła się w stronę drzwi, posyłając mi kolejne z powłóczystych spojrzeń. Usiedliśmy przy stole pod szerokim parasolem. Ku mojemu rozczarowaniu przydzielono mi miejsce między braćmi.
Julia zaczęła się rozwodzić nad czymś po polsku, a Filip mi wszystko tłumaczył. Focaccię musiała piec dwa razy, bo pierwszą można by było kogoś zabić, bardziej przypominała kamienną płytę. Tiramisu wyszło całkowicie wodniste, biszkopty wypłynęły na wierzch, więc i deser zaczęła przygotowywać od nowa…
Filip posadził córkę na wysokim krzesełku i założył jej śliniak. Zerknąłem na Julię, która teraz donosiła kolejne „potrawy” z kuchni. Nie byłem przyzwyczajony do widoku ojca zajmującego się dzieckiem. Wyłączyłem się, nie mogąc oderwać wzroku od rudowłosej dziewczyny, która usiadła po drugiej stronie stołu.
Alessandro powiedział do Julki coś, co sprawiło, że się zamknęła i pogroziła mu pięścią, a wszyscy się zaśmiali.
– Powiedział, że lepiej by zrobiła, gdyby zajęła się ogrodem, a nie truła ludzi – przetłumaczył Filip. – Julia ma na sumieniu kilka zabawnych historii…
Spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach, a potem umilkł. Dziecko zaczęło płakać, więc wyjął je z wysokiego krzesełka i posadził sobie na kolanach. Mała chwyciła przy okazji za talerz, który zleciał na ziemię i rozbił się na trzy części. Filip westchnął. Podniósł skorupy, które odebrała od niego Lucy i zaniosła do kosza.
– Zresztą nieważne. Jak Enrico radzi sobie po stracie Roberta?
Mógł nie pytać. Poczułem, jak wkurwienie znowu zaczyna wirować w moim ciele.
– Dobrze. Nie widać różnicy.
– Teraz to ty przejmiesz jego rolę?
Zerknąłem z niepokojem na ludzi zebranych przy stole.
– Nikt oprócz Alessandra i mnie nie mówi po włosku – zapewnił mnie brat.
– Oprócz ciebie – uściśliłem. – Alessandro tylko imituje.
Młodszy brat Filipa zaśmiał się na tę wzmiankę, a potem poklepał mnie po ramieniu.
– Dowcipny jak Eduardo.
Nie widziałem w tym nic śmiesznego. Zerknąłem to na jednego, to na drugiego, a Alessandro zaczął się jeszcze bardziej śmiać. Wył tak głośno, aż dziecko Filipa zaczęło chichotać. Zamknął się, dopiero kiedy ta jego Lucyfera wróciła i prawdopodobnie zapytała go, o co chodzi. Alessandro machnął ręką i nadal w świetnym humorze zajął się przystawką. Włożył do ust carpaccio, po czym zrobił dziwną minę i z trudem przełknął. Zaczął wykrzykiwać coś w kierunku pani domu, która donosiła kolejne dania.
– Co on mówi? – zapytałem brata, który teraz niepewnie nadziewał na widelec wołowinę.
– Żeby już nic nie przynosiła i pyta, czy może zamówić mu pizzę.
Sam spróbowałem przystawki i omal nie wyplułem. To nie była wołowina, tylko burak, w dodatku ohydny. Cała rodzina podzielała moje wątpliwości co do tego dania. Jedynym uśmiechniętym człowiekiem przy stole była teraz córka Filipa. Zaraz jednak skończyła się cieszyć, bo mama przyniosła coś i dla niej.
– Czyli teraz ty przejmiesz rolę Enrica, kiedy odejdzie? – zapytał Filippo, który szybkim ruchem posłał płaty buraka do jeziora. Jego żona była zajęta usadzaniem dziecka w krzesełku. Poszedłem za jego przykładem. Właściwie cała nasza część stołu tak zrobiła, a gdy tylko Julia się odwróciła, wszyscy udawali, że przeżuwają buraka z rozmarzonym wzrokiem. Poważnie, tego się nie dało jeść.
– Nie sądzę – odpowiedziałem.
Filippo ściągnął brwi.
– W porządku, wiem, co o mnie myśli. Roberto pewnie też wam o tym powiedział – odparłem beznamiętnie. – Jestem skazą na jego nieskalanym porażką życiu.
Do grona wzgardzonych dołączył jednak i drugi syn, więc można powiedzieć, że Enrico nie miał szczęścia, jeśli chodzi o potomków. Ale jak bardzo, miał się dopiero przekonać.