- promocja
- W empik go
Związani układem - ebook
Związani układem - ebook
Seria mafijna autorki Korepetytora i Prokuratora!
O Saincie McCannie, przyszłym dziedzicu brazylijskiej mafii, w Rio de Janeiro krąży opinia, że jest brutalnym i bezwzględnym człowiekiem. Jego przyszła żona zostaje bestialsko zamordowana, co krzyżuje plany mężczyzny dotyczące przejęcia potężnego biznesu. W jego świecie nie ma miejsca na żadne słabości, dlatego gangster musi jak najszybciej zastąpić ją inną kobietą.
Kandydatka znajduje się pozornie przypadkiem. Rudowłosa, pyskata, nieznosząca nakazów Asteria Hunter jest bardziej związana ze światem Sainta, niż mu się wydaje. Dorastała jako córka agenta, który zajmował się sprawą brazylijskiego podziemia.
Oboje traktują związek jako umowę. On nie kryje swojej bezwzględności, ale ona nie będzie się przed nim chować. Urok kobiety nie powstrzymuje Sainta przed dokonaniem krwawej zemsty. Jednak mężczyzna nie ma pojęcia, że Asteria zamierza pokrzyżować mu plany.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-215-0 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Saint
Krew. Wszędzie była krew. Jej rdzawy zapach nie był mi obcy. Jak dotąd nosiłem go niczym perfumy, działał na mnie jak środek uspokajający. Ten zaś miał inną nutę. Nie był brudny. Pachniał niewinnością.
Siedziałem na podłodze, tuląc chłodne ciało narzeczonej. Szkarłatna ciecz wgryzła się w moje ubrania. Głaskałem oblepione mazią ciemne włosy i szeptałem, choć sam nie wiedziałem co. Co jakiś czas podnosiłem kruchą, bezwładną dłoń i muskałem wargami jej wierzch. Dziura w kobiecej piersi została wypalona przez wystrzelony nabój. To on był odpowiedzialny za odebranie jej życia.
– Już nie cierpisz. – Głos mi ochrypł. – Już nie.
Przycisnąłem usta do spierzchniętych bladoróżowych warg, smakując zaschniętej krwi. Kobieta była zimna, nie odpowiadała. Już nigdy tego nie zrobi. Po raz ostatni zaczesałem kruczoczarne kosmyki kobiecych włosów, muskając jedwabistą skórę policzka.
Bianca była martwa. Kobieta, której strzegłem przed całym światem, skonała w moich ramionach. Nie zdążyłem jej ochronić.
– Sin… – Fábio stanął w progu. – Już czas. Musimy ją zabrać.
Gorące łzy popłynęły mi po policzkach. Przytuliłem ciało niedoszłej żony, błagając ją niemo o wybaczenie. Podniosłem się z podłogi z ukochaną w ramionach.
– Pozbądźcie się wszystkich śladów – rozkazał ojciec. – Musimy spalić jej zwłoki.
Skierowałem na niego mordercze spojrzenie, z trudem przełykając żółć podbiegającą do gardła.
– Nie – wychrypiałem. – Chcę ją godnie pochować – chrząknąłem, ignorując łzy. – Ona na to zasługuje.
– Nie możemy zostawić po niej żadnych śladów, Saint.
Potrząsnąłem energicznie głową, zerkając na bezwładne ciało Bianci.
– Pozwól mi ją pochować – poprosiłem drżącym głosem. – Ojcze, proszę.
Spojrzenie ojca pozostało twarde. Obejrzał się za siebie i skinął głową do mężczyzny.
– Pomóż mu, Fábio.
Ten jak na zawołanie zbliżył się do mnie. Cofnąłem się o krok. Byłem gotów odstrzelić mu łeb, gdyby tylko jej dotknął. Trzymałem bezbronne zwłoki, które były dla mnie czymś więcej niż fragmentami skóry i kości. Była wszystkim, co miałem, a czego nie byłem w stanie ochronić. Pocałowałem ją w czubek głowy, po raz ostatni zaciągając się zapachem ciemnych włosów.
– Zapłacą za twoje życie, miłości moja – przyrzekłem jej do ucha.
– Zabiorę ją do podziemi – podjął spokojnie Fábio. – Będziesz mógł się z nią pożegnać.
Niezliczoną ilość razy wyobrażałem sobie własną śmierć. Byłem na nią przygotowany. Wyczekiwałem jej. Nie byłem jednak gotów na to, by pochować ukochaną.
Milczenie wypełniło oblany mrokiem salon. Jedynie napierdalający w skroniach puls uświadamiał mi, że niestety wciąż żyłem.
– Uważaj na nią – poprosiłem.
Przemilczał to. Wziął w ramiona ciało mojej narzeczonej. Oczy błysnęły mu współczuciem. Kiedy wyszedł, spojrzałem na ręce oblane krwią.
Odgłos moich ciężkich butów mieszał się z szalejącym biciem serca. Badałem spojrzeniem każdy centymetr bogato zdobionego salonu. Nie było żadnych śladów włamania. Nic, co wzbudzałoby podejrzenia. Bianca przyjeżdżała tu, by zaznać spokoju. Miała być bezpieczna. Ktoś musiał puścić parę z ust, że tego dnia była tu sama. Ktokolwiek to był, poprzysiągłem sobie, że nigdy więcej nie zdradzi żadnej tajemnicy.
Strzał padł z zewnątrz, a na wprost stał pięciogwiazdkowy hotel. Podszedłem bliżej balkonowych drzwi i włożyłem palec w wypaloną dziurę po kuli.
– BMG¹, pięćdziesiątka – szepnąłem, po czym uniosłem oczy na apartamentowiec.
Wzrokiem snajpera oceniłem możliwą trasę przelotu naboju. Coś między siódmym a dziewiątym piętrem. W ciągu godziny będę wiedział, kto pociągnął za spust. Sto meksykańskich kurew za życie mojej żony. Ich córki, siostry, matki, żony, każde to ścierwo poczuje smak mojego noża. Wziąłem tak głęboki wdech, że powietrze zakołatało mi w płucach.
– Zapierdolę ich wszystkich. – Odwróciłem głowę w stronę ojca.
– Wojna – wychrypiał, wprawiając koła wózka inwalidzkiego w ruch. – Oni chcą wojny.
– No to ją dostaną – zapewniłem, poprawiając sygnety na palcach prawej dłoni. – Zajmę się tym.
– Nie – warknął chłodno. – Michelle. Twoim obowiązkiem jest teraz chronienie Michelle.
Moja mała siostrzyczka. Przekręciłem nadgarstek, by spojrzeć na zegarek. Zbliżała się dziewiętnasta. Według harmonogramu dziewczyna wciąż była w stadninie koni.
– Będzie bezpieczna – złożyłem obietnicę, wystawiając palec w stronę panoramicznych okien. – Ale te kurwy za to zapłacą.
– Żadnej, kurwa, wojny! – wrzasnął gwałtownie. – Słyszałeś, co powiedziałem?! Żadnej wojny!
Patrzyłem na niego beznamiętnie, wytrzymując jego spojrzenie do samego końca. Wyjął telefon z kieszeni i wykonał połączenie.
– Przyślijcie kogoś do apartamentu Bianci. – Utrzymywał twardy ton. – Najlepiej cały zespół. Jest sporo sprzątania.
Coś odbijało blask promieni wprost na moją twarz. Pochyliłem się i dostrzegłem łuskę zaplątaną w dywan. Sięgnąłem po nią ręką i przekręciłem między palcami.
Bienvenido a casa² – głosił wygrawerowany napis.
– Skurwysyny – warknąłem, kopiąc w krzesło. – Zabiję. – Splunąłem ostro. – Zlecę zamordować każdą kobietę i każde dziecko.
– Twoja narzeczona nie chciałaby wojny – syknął. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. – Żadnej wojny, słyszysz?!
– Przestań pierdolić. – Odepchnąłem go, zanim podszedłem do okien. – Ona nie żyje. Ilu ludzi musi zginąć, żebyś zrozumiał, że to nie jest pierdolona prywata?!
– Czasy się zmieniły, Saint. – Wypluł te słowa z obrzydzeniem. – Obiecałem twojej matce, że nie wepchnę was w to gówno. To kończy się na nas. Tylko biznes, żadnej wojny.
– Nic się nie skończy, dopóki ja tak nie zdecyduję – odparowałem stanowczo. – Zapłacą za to.
– Żadnej wojny – powtórzył, znów łapiąc mnie za biceps. – Tylko biznes.
– Co się stało z twoim biblijnym pierdoleniem, że rodzina jest najważniejsza? – Wyrwałem ramię z jego uścisku. – Od kiedy zmieniłeś priorytety?
Popatrzył na kałużę krwi, a jego spojrzenie nagle stało się nieobecne. Coś zmieniło się w nim w ciągu kilku sekund. Zignorowałem to. Sięgnąłem po butelkę whisky i, nie zawracając sobie głowy nalewaniem alkoholu do literatki, pociągnąłem kilka łapczywych łyków.
W podziemiach panowała brutalna cisza. Chłód przyprawił mnie o gęsią skórkę. Komory używaliśmy do pozbywania się dowodów, które mogłyby nam zaszkodzić. Nie sądziłem, że kiedykolwiek przyjdzie mi w ten sposób pożegnać kobietę, którą kochałem.
Obserwowałem, jak Fábio owinął ciało Bianci białym prześcieradłem. Materiał przesiąkł krwią. Niewinną krwią mojej narzeczonej.
– Twój ojciec kazał ją spalić – chrząknął, obawiając się mojej reakcji. – Tak będzie lepiej, Saint. Nie zostawimy śladów.
Moje mięśnie zesztywniały przez brzmienie tego rozkazu. Musiałem przełknąć smak porażki, który cofał się jak niestrawiony posiłek. Podszedłem do metalowego stołu, na którym leżała moja narzeczona. Przygniótł ją ciężar tego, kim byłem. To, że nie potrafiłem jej ochronić, choć próbowałem zapewnić jej bezgraniczne bezpieczeństwo, przelało czarę goryczy.
– Ja to zrobię. – Pociągnąłem nosem, przecierając przy tym twarz.
Fábio zamrugał. Spojrzał na Biancę, a później na kanister z benzyną.
– Jesteś pewny? – Zerknął na mnie z zaskoczeniem. – Mogę po prostu cię zawołać, jak będzie po wszystkim.
Nie odpowiedziałem. Zabrałem od niego baniak i zbliżyłem się do kobiecego ciała. Odkręciłem korek, po czym wylałem odrobinę cieczy na twarz narzeczonej. Odwróciłem głowę, gdy ten widok stał się zbyt przytłaczający. Przeciągnąłem kanister w dół, oblewając zwłoki aż po bose stopy.
Opuściliśmy komorę. Mężczyzna uruchomił uzbrojenie drzwi w trapy ewakuacyjne. Przez przeszklony otwór w żelaznych wrotach mogłem obserwować, jak przez zawory buchnęły języki ognia, otulając martwe ciało. Fábio złapał mnie za ramię, by dodać mi otuchy. Odwróciłem głowę w jego stronę i patrzyłem na niego z twarzą pozbawioną wyrazu.
– Zabiję każdego, kto przyczynił się do jej śmierci – oznajmiłem. – Przysięgam, że zrobię to bez wyjątku.ROZDZIAŁ 1
Miesiąc temu
Asteria
Gdy tylko moje plecy zderzyły się z betonowym podłożem, z gardła wyrwał mi się głośny jęk. Zacisnęłam zęby, by nie pozwolić sobie na uronienie choć jednej z łez, które z wściekłości piekły mnie pod powiekami.
– Kolejna mocna w gębie. – Szydzący tembr głosu dotarł do moich uszu niczym głośny dzwon. – Przysłalibyście tu przynajmniej jakąś seksowną brunetkę, a nie rudą marchewę.
Otarłam kącik ust z krwi, kiedy obraz przed oczami przestał być niewyraźny. Choć czułam skurcz w lewej łydce, prawa noga pozostawała w gotowości.
– Hunter, Calloway, wystarczy. Koniec na dziś. – Z głośników osadzonych w rogach sali treningowej wybrzmiał rozkaz.
Za każdym razem, kiedy tu przebywałam, czułam się jak rybka zamknięta w akwarium. Ściany wykonano z pancernego szkła z dużą odpornością balistyczną czy mechaniczną.
Z zewnątrz obserwowali nas inni, którzy oceniali naszą wydolność fizyczną, radzenie sobie w sytuacjach stresujących i umiejętności walki wręcz. Wewnątrz byliśmy tylko my: ja i dupek, którego przywieźli tu na doszkalanie z Wydziału Antyterrorystycznego. W chwilach takich jak ta działaliśmy niczym dzikie zwierzęta, które miały na celu tylko jedno – przetrwanie.
– Co zrobisz po porażce, marcheweczko? – Nad głową wyrósł mi postawny szatyn z dziarsko zaplecionymi na piersiach rękami. – Zadzwonisz do mamusi czy wrzucisz post na insta z hashtagiem me too?
– Zadzwonię do mamusi – sapnęłam, zapierając się na łokciach.
Sawyer odrzucił głowę w tył z gromkim śmiechem. Wytrącony z rytmu mężczyzna był dla mnie łatwym celem. Wykonałam szybki przewrót w tył i, nim zdążył się zorientować, żelaznym kopniakiem trafiłam go w nos, posyłając prężne ciało na podłogę. Okrzyk bólu był dla mnie triumfalnym hymnem szybkiego rewanżu. Podniosłam się, po czym otrzepałam dłonie.
– I powiem jej, że skopałam tyłek zakompleksionemu dupkowi – zanuciłam do klęczącego przede mną agenta.
Zaraz po zwolnieniu blokady pancernych drzwi surowy wzrok ojca niemal przyszpilił mnie do ściany. Popatrzyłam na jego twarz i zacisnęłam zęby w złości. Wiedziałam, że wrócił do picia. Przewróciłam oczami, doskonale zdając sobie sprawę, co zamierzał powiedzieć.
– Nie możesz…
– …dawać wyprowadzać się z równowagi, bla, bla – zadrwiłam, naśladując ręką ruchy jego warg. – Gdyby nie nazwał mnie marchewą, kopnęłabym go w jaja. Teraz seksowna brunetka nawet z nim nie pogada.
Ja nią nie byłam. Urodę w głównej mierze zyskałam po mamie. Może i nie byłam chodzącą Afrodytą, figura w kształcie klepsydry częściej przypominała rozlew atramentu na alabastrowej kartce, piegi na twarzy przywoływały na myśl zakichane czekoladowym budyniem płótno, a lisie loki bez wątpienia były moim znakiem rozpoznawczym. Jedyne, co w sobie lubiłam, to oczy. One nie należały do matki. Papa miał identyczne – szmaragdowe i błyszczące.
– Masz pięć lat doświadczenia, najwyższa pora myśleć o awansie. – Zignorował moją uszczypliwość. – Nie możesz przez całe życie ganiać za podwórkowymi ćpunami. Jesteś stworzona do większych rzeczy.
– Jak na przykład latanie za owłosionymi bombowymi gośćmi? – Skrzywiłam się marudnie. – To ja już wolę ćpunów.
– Murphy chce, żebyś zajęła moje miejsce w Wydziale Antyterrorystycznym.
Popatrzyłam na ojca ze złością, zaciskając pięści po bokach ciała. Pozwoliłam sobie na wyciszenie, gdy weszliśmy do szatni.
– Powiedziałam, że nie chcę po tobie sprzątać – odparłam spokojnym głosem. – Twoi durni koledzy będą mi robić pod górkę, a ja już złożyłam wniosek.
– To praca za biurkiem, Asterio – powiedział, a następnie uderzył pięścią w metalową szafkę. – Nie chcę patrzeć na zegar za każdym razem, gdy nie będzie cię w domu, i zastanawiać się, czy wciąż żyjesz.
Pozbyłam się przepoconych ubrań, by wejść pod natrysk.
– Przechodziłam przez to z tobą – odparłam nieugięcie, odkręcając strumienie gorącej wody.
– Więc wiesz, o czym mówię. – Usłyszałam go zza ściany.
– Przyzwyczaisz się, tatku.
– Dziecko. – Wziął głęboki wdech. – Zgodziłem się na twoją aplikację tutaj, wierząc, że będę miał cię pod stałym nadzorem. Nie mogę pozwolić sobie na utratę ciebie.
Namydliłam ciało, masując zbolałe mięśnie.
– Jeśli myślisz, że przekonają mnie emocjonalne zagrywki, to źle trafiłeś.
– Dobrze, zgodzę się na Wydział Kontrwywiadu, ale na Boga, Asterio, nie kryminalni!
Oczami wyobraźni widziałam, jak chodził sfrustrowany od ściany do ściany.
– Wiesz, z czym to się wiąże? Najbardziej poszukiwani zbiegowie, terroryści, pożal się Boże gangsterzy, cholera wie, co takim siedzi we łbie!
Zmyłam z siebie pianę, zakręciłam wodę, po czym owinęłam ciało ręcznikiem. Wracając do szatni, ujrzałam ojca z posępną miną. Jego spojrzenie w sekundę stało się twarde.
– Podjęłam już decyzję, tatku – szepnęłam, a po chwili sięgnęłam do jego ramienia i musnęłam go w policzek. – Za pół godziny mam spotkanie z Pearse’em. Ma przydzielić mi wydział i oddelegować w miejsce pracy.
– Zrobiłaś to za moimi plecami? – W zielonych oczach staruszka odnalazłam gasnącą nadzieję.
– Musiałam, inaczej zrobiłbyś wszystko, żeby mnie zatrzymać.
– Na miłość boską, jak możesz być taka… – Sięgnął palcami do siwych włosów, prawie wyszarpując rzadkie kępy. – …taka nieposłuszna!
– Mam dwadzieścia osiem lat – przypomniałam mu ostrym tonem, zanim sięgnęłam do szafki po ubrania. – Nie możesz mnie wiecznie ograniczać. Chcę wyfrunąć z tego gniazda, nie rozumiesz?
– Całe życie dbałem o twoje bezpieczeństwo, dzieciaku. – Wydźwięk jego głosu palił mnie w skórę, mimo to zignorowałam to i przeciągnęłam materiał koszuli przez głowę. – Zwariuję, jeśli nagle stracę cię z oczu.
Wciągnęłam sprane dżinsy i przeplotłam szlufki postrzępionym pasem. Próbowałam ugryźć się w język, ale wiedziałam, że odpuszczenie nie wchodziło w grę. Nie tym razem.
– Czy ty nie widzisz tego, że czuję się stłamszona? – jęknęłam zrezygnowana. – To mi nie dodaje skrzydeł, wręcz przeciwnie. Czuję się jak chomik, który od czasu do czasu może pobiegać na kołowrotku w klatce wielkości pudełka po butach! – Zaplotłam ramiona na piersi z wyrzutem. – Pragnę czegoś więcej, chcę wyjść z tej pułapki, chcę wreszcie robić to, co chcę, a nie to, co ty uważasz, że powinnam!
Ciężar rozczarowanego spojrzenia ojca spadł mi na barki, lecz się nie ugięłam. Czułam, że jeśli to zrobię, wszystko pójdzie się pieprzyć. Złapałam torbę i przerzuciłam ją sobie przez ramię.
– Naprawdę muszę już iść – stwierdziłam ze smutnym uśmiechem, pieszcząc silne ramię taty. – Kocham cię, pamiętaj.
– Zaczekaj. – Chwycił mnie za przegub, po czym przyciągnął do siebie. – Uważaj na siebie, mój dzielny lisku.
Uśmiechnęłam się rozkosznie, słysząc to pieszczotliwe określenie. Otuliłam ojca jeszcze mocniej, ignorując skurcz spiętych mięśni.
– Sprawię, że będziesz ze mnie dumny – wyszeptałam mu do ucha.
– Jestem, zawsze byłem. – Odczekał kilka sekund, zanim pocałował mnie w czoło. – A teraz leć i pokaż im, ile znaczy nazwisko Hunter.
– To właśnie zamierzam zrobić. – Mrugnęłam do niego, salutując.
Właśnie otwierałam nowy rozdział w życiu. Zamierzałam szukać swojego miejsca na ziemi, bo Nowy Jork przestał nim być. Nagle stał się obcy i zupełnie nie pasował do mojego obrazka. Potrzebowałam czegoś więcej niż siedzenie za biurkiem. Moje treningi z Callowayem nie poszły na marne. Zamierzałam wykorzystać je na swoim przyszłym stanowisku w Wydziale Kryminalnym. Tak, nuta adrenaliny zdecydowanie przypominała mi, że żyję.
– Może na wszelki wypadek zadzwonię do Elijaha. – Głos Cartera, mojego przełożonego, dobiegł do mnie, gdy tylko pchnęłam drzwi do biura.
– Rzucasz ją na pożarcie rekinom i zamierzasz powiadomić o tym jej ojca? – mówił inny facet bardziej kpiącym głosem.
– Masz rację – wymamrotał przygaszony. – Poradzi sobie, to twarda sztuka.
Domyślałam się, że mówili o mnie. Uśmiechnęłam się głupawo do siebie.
– Stary Hunter prędzej przepłynąłby Atlantyk, niż pozwolił, żeby ten rudy loczek zajął się sprawą tych pojebów. – Z jakiegoś powodu to stwierdzenie przyprawiło drugiego agenta o śmiech. – Poważnie, musimy wepchnąć między nich swoją wtyczkę. Jeżeli nie rozpieprzymy ich od środka, dalej będą rozwijać się jak pierdolony wirus.
Tym miałam być? Przynętą? Zmrużyłam oczy, decydując się na wyjście z ukrycia.
– Wreszcie jesteś. Co tak długo ci zajęło? Malowałaś paznokcie po drodze do pracy? – naśmiewał się Charles.
Wygięłam usta w złośliwym uśmiechu, zakładając ręce na piersi.
– Śmiej się dalej, Donovan. Jedynym twoim osiągnięciem jest to, że wstajesz rano z łóżka, podczas gdy ja zdążyłam złamać nos frajerowi z antyterrorystycznego. – Rzuciłam mu spojrzenie spod rzęs, powstrzymując prychnięcie. – Jeśli skończyliśmy bawić się w dziecinadę, zajmijmy się czymś ważniejszym, jak mój awans.
Agent łypał na mnie, a po chwili zwrócił się do szefa:
– Daj jej tę sprawę. Jak jej skopią tyłek, będę miał z tego niesamowitą przyjemność – rzucił oschle, gdy zmierzał do wyjścia.
Oboje wyczekiwaliśmy momentu, w którym zatrzasną się za nim drzwi. Mężczyzna sięgnął po karton wypełniony po brzegi folderami i z hukiem odstawił go na blat.
– Co to jest? – Wychyliłam głowę zza papierowej góry.
– Twój awans – podsumował z dumnym uśmiechem. – To znaczy, jego część. Musisz to pochłonąć, zanim do niego dojdzie.
Z wrażenia klapnęłam tyłkiem na fotel. Przebiegłam palcami przez włosy i z frustracją pociągnęłam za końcówki.
– Praca za biurkiem? – Mój głos nie krył rozczarowania. – Mówiłeś, że…
– To praca w terenie, ale zanim rzucę cię na głęboką wodę, musisz odrobić pracę domową. – Złapał pierwszy folder i zrzucił mi go na kolana. – Przygotowaliśmy ci nawet streszczenie tego, co cię czeka.
Rozchylając poły teczki, spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, co dostrzegłam.
– Brazylia? – Z trudem przełknęłam ślinę. – Przecież FBI ma zakaz prowadzenia dochodzeń na tamtejszych terenach.
– Jurysdykcja nie jest problemem. – Machnął ostentacyjnie ręką. – Brazylijskie biuro zwróciło się do nas z prośbą o pomoc. Szykuje się potworna rzeź, jakiej tamte ziemie jeszcze nie widziały. Tydzień temu na teren wpływów brazylijskiej mafii wszedł meksykański kartel. Otworzyli ogień. Nasi informatorzy mówią, że zginęła niedoszła żona następcy z Rio. Jeśli to się potwierdzi, Południe spłynie krwią.
– Mafia? – Z ust wypadło mi prychnięcie. – Mają powiązania z Sycylijczykami?
– Być może w tranzycie, ale żadnych więzów krwi – mruknął Charles, chwytając kolejny folder. – To oni rządzą państwem. Prezydent pełni rolę marionetki na ich usługach. Oni zapewniają mu ochronę, a on kulturalnie nie wtrąca się w ich biznes – wyjaśnił rzeczowo. – Nie mieszają się w politykę, ale mają wpływ na gospodarkę państwa i roszczą sobie prawa do części udziałów w największym na kontynencie przedsiębiorstwie naftowym.
– Ale jaka jest moja misja? – bąknęłam niezrozumiale. – Co miałabym zrobić? Zarzucić im korupcję?
Przełożony parsknął śmiechem, wprawiając mnie w większe zakłopotanie.
– Korupcje srupcje – prychnął prześmiewczo, rzucając mi długopis. – Zanotuj, Hunter. Twoim zadaniem jest dojście do następcy, rozbicie tego gówna od środka i aresztowanie Sainta McCanna, dopóki nie kwapi się do zajebania całej populacji Meksyku.
– A co z kartelami?
– Sami się zarżną w wojnach narkotykowych. Na Południu wszyscy podlegają Brazylii, zawarli porozumienia o pokoju – wymamrotał. Sięgnął do szuflady biurka, wyjął z niej zafoliowaną kanapkę, którą odpakował, i wgryzł się w nią z apetytem. – Społeczeństwo tak łatwo nie wyda McCanna. Jego rodzina finansuje edukację dzieciaków z faweli. Dostają od nich środki do życia, już od najmłodszych lat dla niego pracują, zdobywając informacje z ulicy czy handlując dragami, gdzie popadnie. Nikt nie odważyłby się ugryźć ręki, która ich karmi.
– Więc będą go chronić jak cholernego papieża – sapnęłam sfrustrowana. – A policja?
– Siedzi im w kieszeni – wymlaskał z pełnymi ustami. – A politycy się nie wychylają. Ludzie tego gangusa wyczyszczą im trupy z szafy, pozbędą się natrętnych kochanek, zagrażających im konkurentów, czy tych, którzy zbyt dużo widzieli. W zamian za to mogą swobodnie używać cholernych samolotów prezydenckich do przewożenia narkotyków i utrzymują, że bezpieczeństwu państwa absolutnie nic nie zagraża.
– A władza sądownicza? Jakiekolwiek organy ścigania w ogóle u nich działają? – Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
– Myślisz, że katastrofa lotnicza z udziałem sędziego Sądu Najwyższego, który tworzył sprawozdania w sprawie korupcji w państwie, to był nieszczęśliwy wypadek? – rzucił z przekąsem. – Sędziowie, prokuratorzy, politycy, nikt się nie wychyla.
– Jednak zaczął im przeszkadzać.
– Bo wiemy, że gówno, które próbują nam wcisnąć o tej ich praworządności, to czysty akt lojalności wobec tej szajki. – Przewrócił oczami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Zaczęli trząść portkami w obawie o własne życie. W kilka dni zastępca dyrektora FBI, sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego i przedstawiciele policji federalnej z Brazylii odbyli więcej rozmów niż ja z własną matką. Podpisali ostatecznie umowę, z której jasno wynika, że oba państwa mają prawo do wymiany informacji o grupach terrorystycznych czy przestępczych, dzięki czemu nasi przejmą dane biometryczne do systemu i tamci przestaną panoszyć się po ziemi jak nietykalni.
– Zostanę tam wysłana w pojedynkę? – Te słowa z trudem przeszły mi przez usta.
Cóż, mówiąc o adrenalinie, nie do końca miałam na myśli dobrowolne wpędzenie siebie w misję samobójczą.
– Utworzyliśmy Zintegrowane Centrum Operacji Granicznych³ w Foz do Iguaçu, które ma na celu zwalczanie przestępczości granicznej. Nasi agenci będą stacjonować w największych miastach, więc zawsze będziesz miała kogoś w pobliżu, gdyby grunt zaczął palić ci się pod nogami. – Oblizał usta z kanapki, po czym wrzucił jej resztki do szuflady. – Twoim zadaniem jest zebranie na McCanna takich brudów, by żadna boska siła go z tego nie wyciągnęła. Rozumiemy się? – Strzelił we mnie ostrym spojrzeniem.
– Jak niby miałabym to zrobić? – Ściągnęłam brwi w zaskoczeniu.
– Szczerze mówiąc, Hunter… – zaczął, podnosząc się z fotela. – Mam to w dupie. Zabieraj te papiery, rusz tyłek i odrób pracę domową. Wyjeżdżasz jeszcze w tym tygodniu. Nasi wprowadzą cię na miejscu.
Przebiegłam oczami po stosie akt i zanim zdążyłam zaprotestować, drzwi zatrzasnęły się za moimi plecami.
– W coś ty się wpakowała, głupia marchewo?ROZDZIAŁ 2
Asteria
Te oczy – mroczne głębiny chłodnej czerni, w których kryły się niewypowiedziane cierpienie i tajemniczość. Ostre zakończenie szczęki, krótko ścięte włosy i charakterystyczny tatuaż orła uchwyconego na moment przed atakiem. Choć zdjęcie wykonano z kamery przemysłowej, detale po przybliżeniu były wystarczające, bym mogła rozpoznać mężczyznę.
– Tylko się nie zakochaj. – Zza pleców dobiegł mnie męski głos.
Zamarkowałam zapatrzenie przez pociągnięcie łyka zimnej już kawy z ulubionego, wypłowiałego z kolorów, kubka. Ostatnie godziny przed wyjazdem na lotnisko poświęciłam na odczytywanie końcowych kartek o Saincie McCannie, mojej pierwszej misji. Podniosłam wzrok na agenta, zachowując kamienną twarz. Zerknęłam na identyfikator mężczyzny, by odczytać jego nazwisko.
– Panu przyszło to z trudem, agencie Frost?
Uśmiechnął się cierpko, puszczając zgryźliwą uwagę mimo uszu.
– Od zawsze mówili, że rudzielce to same problemy. – Pokręcił głową z cieniem szyderczego grymasu. – Jestem tu, żeby przekazać ci tyle informacji, ile będziesz potrzebowała – stwierdził, poklepując mnie po ramieniu. – Góra przeznaczyła sporą sumę pieniędzy na tę misję. Będą płacić ci tak długo, jak będziesz się tym zajmować. Ale jest jeden warunek… – zaznaczył, kierując kroki do panoramicznych okien biura.
– Jaki? – Zerknęłam na niego spod rzęs.
– Jeśli nawalisz w tej sprawie, zostaniesz zawieszona, a wszystkie uprawnienia zostaną ci odebrane. – Odnalazł moje spojrzenie w odbiciu szyby.
Pochyliłam się nad stołem, unosząc brwi w kompletnym oszołomieniu.
– Jaja sobie robisz?
– Nie jest mi do śmiechu, nie w tej sprawie, Hunter – powiedział, a na czoło mężczyzny wypłynęło kilka mimicznych zmarszczek. – Gdyby gość lubował się w swojej płci, wysłalibyśmy tam kogoś z naszych, ale w tym przypadku jesteśmy zdani na kobietę z oczywistych względów.
– Frost…
– Zawsze masz prawo odmówić wykonania zlecenia, ale wtedy możesz się spakować i nie wracać – wtrącił, krzyżując dłonie za plecami. – Wierzę, że nie jesteś gorsza od ojca, więc pozwolisz, że wyjaśnię ci kilka kwestii na temat naszego brazylijskiego Ala Capone⁴.
– Zaskocz mnie. – Wypuściłam ze świstem powietrze, po czym skrzyżowałam ramiona na piersiach. – Wiemy o nim tylko tyle, na ile pozwolił nam siebie poznać. Bardzo kryją się ze swoją tożsamością.
– To prawda – zgodził się niskim głosem. – Nawet jeśli u nas figurują jako transnarodowa organizacja przestępcza z zadatkami do terroryzmu, to u siebie są traktowani jak wybawiciele społeczeństwa.
– Carter mówił, że sponsorują edukację i dbają o wyżywienie ludności cywilnej – zauważyłam z przymrużonymi oczami.
– Wzruszające – prychnął wyraźnie poirytowany. – Brakuje jeszcze, żeby wywieszali ich portrety w domach.
– To taki trochę Robin Hood naszych czasów – droczyłam się z minimalistycznym uśmieszkiem. – Zabiera bogatym, daje biednym.
– Ten gość ma na rękach więcej krwi niż rzeźnik z mięsnego – skarcił mnie surowością w głosie i równie oschłym spojrzeniem. – I doskonale wie, co robi. Myślisz, że dlaczego ludzie jedzą mu z ręki?
– Jeśli będą mu posłuszni, on wciąż będzie wykazywał się altruizmem i dawał im rzeczy, których potrzebują. Nie sprzeciwią się, bo wiedzą, ile by na tym stracili – wywnioskowałam, nawlekając przy tym kosmyk włosów na palec.
– Słowo klucz: stracić. – Pstryknął palcami w powietrzu. – Daje im coś, co boją się stracić, i dzięki temu ma ich w garści.
– I dlatego go nie wydadzą?
– Mało tego, jeśli wyjdziesz do niego z bronią, w kilka chwil otoczy cię kordon karteli, a właściwie to każdego, kto w tych fawelach ma broń. – Na obliczu mężczyzny ukształtował się nieprzyjemny uśmiech. – Przechodziliśmy przez to.
– Dlatego posyłacie tam mnie? – Uniosłam brew nie przez wrodzoną dociekliwość, ale przez fakt, jak abstrakcyjnie przedstawiały się okoliczności.
Umówmy się: piegowata Pippi Pończoszanka⁵ nie była w żaden sposób atrakcyjna dla pijanego władzą faceta, który mógł posłać mnie na śmierć za pstryknięciem palca, nie wspominając o tym, że pewnie wykazywał się przy tym niemałą brutalnością. A do tego prawdopodobnie właśnie stracił kobietę, którą zamierzał poślubić. I jak niby miałabym dostać się w krąg, którym się otaczał, omijając przy tym kwestię handlu żywym towarem?
Przez moją głowę przelewało się zdecydowanie zbyt wiele myśli. Frost milczał jeszcze przez chwilę. Może on też nie wiedział, dlaczego szef wytypował do tego właśnie mnie?
– Jesteś świeżakiem, mało kto cię zna – podjął, przyprawiając mnie o chęć przewrócenia oczami. – Agentura wyćwiczyła cię pod okiem najlepszych, sprawdzili, jak radziłaś sobie z kartelami, i tylko czekali na odpowiedni moment, żeby wypuścić swoje brzydkie kaczątko na podbój.
– Jak niby miałabym zwrócić na siebie jego uwagę? – Przyłożyłam dłonie do piersi z markotnym jękiem. – Gość wygląda jak pieprzony Jeremy Meeks! Potrzebna mu modelka z Victoria’s Secret, a nie chłopiec do bicia.
– Nikt ci nie powiedział, że mamy to gdzieś? – prychnął, obrzucając mnie obojętnym spojrzeniem. – To twoja misja. Nikt ci nie będzie dawał wskazówek do działania. Wykonaj swoją robotę, nie jesteś dzieciakiem, Hunter.
Tak właśnie traktowała mnie większość – nie jak kobietę, ale jak kumpla, gościa od brudnej roboty. Choć może właśnie tak chciałam być postrzegana, by nie patrzyli na mnie przez pryzmat mojej płci, a umiejętności?
– Łeb pęka mi na samą myśl o tym gównie.
– Cudownie, informacji nigdy dość – rzucił bez humoru, obszedł biurko, po czym przysiadł na rogu, tuż przy mnie. – Powtórzmy to jeszcze raz. Saint McCann to pierworodny i jedyny syn Xaviera McCanna z prawem do dziedziczenia rodzinnej spuścizny. Starzec nie pokazuje się publicznie od dwóch lat i dla nas jasną sprawą jest, że ciężko zachorował – zaczął, kierując łyżeczkę z plamami po kawie w moją stronę. – Matka nie żyje, zmarła sześć lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Po zniknięciu ojca to Saint miał przejąć zwierzchnictwo nad rodzinnym biznesem, ale by mogło do tego oficjalnie dojść, musiał najpierw ożenić się z obiecaną mu kobietą. Facet chronił jej tożsamość, ale w jakiś sposób Meksykanom udało się do niej dostać. Chodzą plotki, że zginęła tydzień temu podczas ostrzału rezydencji w Fortalezie, mieście portowym nad Oceanem Atlantyckim. Od tego czasu Saint jeszcze nie wyszedł z nory – przywoływał z pamięci. – Xavier ma też córkę, Michelle McCann, która odłączyła się od rodziny i wyszła za mąż za agenta DEA⁶, Adama Sallingera. Trzeba mieć na uwadze, że jest ich informatorem, chociaż mamy w planach przycisnąć go do muru.
– Jaka jest pewność, że nie sprzeda McCannowi informacji o tym, że będę mu się przyglądać? – Odchyliłam się na krześle, by lepiej widzieć Frosta.
– Proste. Wie o tym tylko nasz zespół, więc ani się waż puścić pary swojemu staremu – przestrzegł surowym głosem. – Lot do Rio trwa dwanaście godzin i tyle czasu dajemy ci na wykucie na pamięć swojej nowej tożsamości. – Zeskoczył z biurka, obszedł je i sięgnął po teczkę z górnej półki regału. Wręczył mi ją niczym dyplom ukończenia studiów. – Tu jest twój nowy paszport, ubezpieczenie społeczne, nawet jebana karta biblioteczna. Od tej chwili nazywasz się Arabella Jones, a resztę biografii wypisali ci od A do pieprzonego Z na kartkach, które rozpuszczają się w wodzie, więc nie zapomnij spuścić ich w kiblu, zanim opuścisz pokład samolotu. Czy to jest dla ciebie jasne? – Oparł dłonie na blacie, pochylając się groźnie w moją stronę. – Jeśli cię złapią, masz grać taką debilkę, jakiej nigdy w życiu nie widzieli. Typowa Amerykanka, która nagle zmieniła plany życiowe. Łapiesz?
– Będziecie mieli satysfakcję, widząc mnie w tej odsłonie, co? – Taksowałam go wzrokiem, pozwalając sobie na teatralne przewrócenie oczami. – Co z podsłuchem? Jakieś pluskwy?
– Chyba ocipiałaś.
Z zaskoczeniem wygięłam brwi.
– Ale co?
– Chcesz, żeby cię zajebał? – Patrzył na mnie jak na prawdziwą idiotkę. – Jak znajdą przy tobie cokolwiek, co wzbudzi ich podejrzenia, to niech ci ziemia lekką będzie. – Poklepał mnie po głowie niczym naiwne dziecko.
– To jak mam niby zbierać na niego informacje?
– To jest twoja jedyna broń, Hunter – mówiąc to, przyparł mi palec do czoła. – Po każdym dniu będziesz zdawać agenturze to, czego się dowiedziałaś. No… – Zacmokał, pokazując, jak nikła była jego wiara we mnie. – …o ile przeżyjesz.ROZDZIAŁ 3
Saint
Rdzawy zapach niósł się w powietrzu niczym zapowiedź deszczu, rozlewu krwi. Zamierzałem doprowadzić do potopu, zalewając to miasto po ostatni budynek. Te brudne meksykańskie psy zdecydowanie na to zasłużyły – na odarcie ich ze skóry, na odjebanie im łbów, rozerwanie gardeł, upierdolenie rąk i nóg. Później na wpół żywych zamierzałem zjarać ich żywcem, aż popiół z ich ciał będzie służyć za piaskownicę dla brazylijskich dzieci.
Przesłuchanie ochroniarza Bianci wciąż trwało. Tylko ten głupi Rusek wiedział, gdzie w tym czasie będzie moja narzeczona. Mój człowiek, Fábio, chwycił burzę ciemnych włosów w garść i odciągnął głowę Nikity w tył. Jucha trysnęła mu z nosa jak z kranu. Zakasłał, mrugając półprzytomnie.
– Czas nie działa na twoją korzyść – przemówiłem szorstkim głosem. – Daję ci dwie minuty na wyjawienie nazwisk.
– Mówiłem już, że nic nie wiem – wydusił z głębi piersi. – Nic nie wiem.
Prochy. Szary popiół. Tyle zostało z kobiety, którą miałem poślubić. Nie mogłem postawić jej nawet pierdolonego nagrobka. Nie było żadnych śladów, które wskazywałyby na to, że moja Bianca zmarła. Obraz jej zakrwawionego ciała nawiedzał mój umysł, kiedy tylko zamykałem oczy.
– Miałeś jej pilnować – przypomniałem ze stoickim spokojem. – Gdzie wtedy byłeś?
Próbował potrząsnąć głową, jednak stalowy ucisk Brazylijczyka skutecznie mu to uniemożliwił. Zamiast tego wybrał kolejne westchnienie.
– Kiedy nastąpił ostrzał, byłem na dole. Rozmawiałem z Lucą – bąkał, krzywiąc twarz z bólu. – Zadzwonił do mnie, żeby zapytać o to, czy pana widziałem.
– Dlaczego o to pytał? – Uniosłem brew w zaskoczeniu.
– Nie chciał powiedzieć.
Patrzył mi w oczy, cały zakrwawiony i zmęczony od kilkugodzinnego przesłuchania. Z jakiegoś powodu mu uwierzyłem.
– A teraz wyjaw mi nazwiska – ciągnąłem nieustępliwie.
Skulił ramiona na dźwięk tego polecenia. Zacisnął powieki, spuszczając głowę jak zbity psiak. Kiedy nią potrząsnął, przewróciłem oczami.
– Nikita – zacząłem, zmniejszając dzielącą nas odległość, i przykucnąłem przed krzesłem, na którym siedział. – Ja i moi koledzy próbujemy być dla ciebie bardzo mili. Jest mi w chuj przykro, że tego nie doceniasz. – Powiodłem spojrzeniem po jego opuchniętej twarzy.
– Panie McCann, przysięgam, że nic nie wiem – jęknął głosem bliskim płaczu.
Przekrzywiłem głowę i posłałem mu słaby uśmiech.
– Dlaczego mnie znieważasz w ten sposób? – spytałem, marszcząc czoło. – Nie lubię kłamców. Słyszałeś, co zrobiłem z Cisco? – mruknąłem, po czym się podniosłem. – Wierzę, że nie jesteś tak głupi. – Przebiegłem wzrokiem po piwnicy, a w kolejnej chwili utkwiłem go w twarzy mężczyzny. – Albo zrobimy to po waszemu. Sowieci mieli skuteczne metody tortur.
– Przysięgam… – Wzdrygnął się.
– Nie chcę słyszeć, że coś przysięgasz. Przysięgać możesz żonie, że jej nie zostawisz, albo kochance, że ją przelecisz. Mnie mówisz prawdę, inaczej jedną i drugą moi chłopcy ugoszczą u siebie – mruknąłem kojącym głosem, łapiąc Ruska za ramię. – Nie zabijemy cię i dobrze o tym wiesz. Nie myśl o tym, że to będzie takie łatwe. Jeśli stracisz przytomność, będziemy cię cucić i powtarzać to, co zaczęliśmy. – Uśmiechnąłem się ciepło, gdy kciukiem musnąłem draśnięcie na męskim policzku. – To co, przyjacielu?
Zadrżał, a szare oczy szukały punktu odniesienia. Gdy go nie znalazł, utkwił je we mnie.
– Proszę – wyłkał. – Mam dwójkę dzieci, chorą matkę. Moja żona…
Wyprostowałem się, a moja głowa sama powędrowała w tył.
– Wyjmij fiuta.
– C-co? – Przełknął głośno.
– Fiut na stół, już.
– Proszę, błagam, ja…
Posłałem Fábio znaczące spojrzenie. Ten złapał Nikitę za kark, podniósł hardo z krzesła i pchnął wprost na stół pod ścianą. Mój człowiek trzymał ochroniarza z rękoma skrępowanymi z tyłu, a gość miotał się jak pchła w sierści starego kundla.
– Nazwiska. – Odetchnąłem, rozpiąłem mu pas, rozporek, a na końcu zsunąłem mu bokserki.
– Nie wiem, przysięgam, że nie wiem! – jęczał, szarpiąc się w uścisku.
Uniosłem brwi na jego beznadziejną głupotę. Złapałem za młot, a gdy ten błysnął w zasięgu wzroku mężczyzny, Rusek zaniósł się przerażonym szlochem.
– Błagam, nie! Nie! – zawył na całe gardło.
Podczas gdy jego miękka pała wiła się na stole niczym larwa, ja byłem gotowy do sprasowania jej na kompletne zero. Uniosłem już narzędzie, ale usłyszałem drżący głos.
– Meksykanie planowali zamach na pańskiego ojca – uprzedził moje działania. – To on miał zginąć.
Rozchyliłem oczy na jego słowa, a moje zęby natychmiast się zacisnęły. Wyłapałem spojrzenie Brazylijczyka. On też wyglądał na zdezorientowanego.
– Nazwiska – wycedziłem.
Nikita przez moment poczuł się bezpieczny. Wymazałem to mocnym chwytem za jego jaja. Gorzki ryk odbił się echem od ścian, a zapach potu drażnił moje nozdrza.
– To ludzie Gallardo – wysapał i zacisnął powieki, jakby szykował się na najgorsze.
Puściłem go. Gallardo. Kim, do kurwy, jesteś, Gallardo?
Chwila zastanowienia wystarczyła. Hardym ruchem złapałem Rosjanina za gardło i wbiłem go w przeciwległą ścianę, a krzesło, na którym wcześniej siedział, z hukiem runęło na podłogę. Dyszałem wściekle, pobudzony nagłą adrenaliną.
– Ty głupia kurwo – wyszeptałem z przekąsem. – Rozpoznałeś tych ludzi. Znasz ich. Doprowadziłeś ich do mojej żony.
Wyczytałem to z jego oczu. Myślał, że zazna spokoju i na tym skończy się ta paranoja. Ruchem palców przywołałem swojego człowieka. Nikita upadł na kolana, łapiąc się gorączkowo za szyję. Odstąpiłem krok, a potem kolejny.
– Do góry go. – Wykonałem posuwisty ruch palcem.
Fábio podszedł do panelu sterowania, a chwilę później metal wydał brzdęk. Grube łańcuchy oplecione wokół nóg zdrajcy w kilka chwil podciągnęły go pod sufit, aż zwisał bezwładnie do góry nogami.
Oplotłem dłoń wokół metalowego łomu i przesunąłem palcem po chłodnej fakturze.
– Proszę – skomlał ledwo przytomnie. – Błagam, miej litość.
– Poznałeś moją litość i nie doceniłeś jej – odparłem chłodno, taksując nabiegającą krwią twarz mężczyzny. – Zdrajcy płacą najwyższą cenę.
Zamachnąłem się metalowym narzędziem.
– Nie! Bła…
Przypierdoliłem mu w ryj tak mocno, że zabrzmiało to jak uderzenie kija w piłkę baseballową. Zgrzyt kości twarzoczaszki i przeciągły jęk napawały mnie spokojem, jednak to nie było wystarczające. Zrobiłem to jeszcze raz, a potem jeszcze jeden. Krew trysnęła mi na ubranie i twarz, a ja poczułem oczyszczenie. Oblizałem wargę z posmaku tego skurwysyna, po czym splunąłem pod stopy.
– Wszyscy jesteście tacy sami, z jednej kurewskiej, brudnej krwi – syknąłem, porzucając łom na podłogę. – Wpuść psy – zarządziłem, odwracając głowę do egzekutora.
Mój człowiek wygiął kącik ust z nieskrywaną przyjemnością. Wyszedł z pokoju, pozostawiając mnie sam na sam z Rosjaninem, który stracił część twarzy. Jej kawałki zwisały na strzępach skóry. Widziałem jego mięśnie i gołą szczękę. Prawe oko wypłynęło na wierzch. Wiedziałem, że nadal żył, bo tętnica przy gardle wciąż pulsowała.
Warczenie psów stało się bardziej wyraźne, jakby orszak diabła wystąpił z piekieł.
Tym diabłem byłem ja.
Fábio trzymał dwie czarne bestie na łańcuchach. Dogi kanaryjskie były naszymi wiernymi kompanami, gdyby na naszych terenach pojawili się nieproszeni goście. Egzekutor ledwie był w stanie utrzymać zwierzęta, gdy wyczuły zapach krwi. Widok zwisającego mięsa był dla nich idealną pokusą, zważywszy na to, że nie jadły od dwóch dni.
Tuż po poluzowaniu metalowych smyczy czarne diabły odbiły się na silnych łapach od podłoża i podskoczyły do ofiary. Jeden z nich rozszarpał mu gardło, a drugi zacisnął żelazne szczęki wokół bezwładnie zwisającej ręki. Słyszałem ich mlaskanie, rozszarpywanie skóry, zagłębianie kłów w mięśnie.
Zasłużył na wszystko, co najgorsze.
– Jak psy się najedzą, wyślij zwłoki do ambasady z najserdeczniejszymi pozdrowieniami – poleciłem, opuszczając podziemia.
Zaciskałem pięści, prawie łamiąc palce od nacisku. Praktycznie zdarłem z siebie koszulę, jakby paliła skórę. Była cała we krwi tego zdrajcy. Do wspomnień wkradły się stopklatki, w których z piersi Bianci sączyła się rubinowa ciecz. Kobieta była nieprzytomna, na bezdechu. Skomlała jak konający pies. Jej skóra bladła, a ciało robiło się zimne.
– Ach, kurwa… – grzmiałem wściekle.
Zanim zdążyłbym po raz kolejny doprowadzić salon do ruiny, ktoś do mnie dobiegł. Nate złapał mnie za ramiona, próbując przekrzyczeć chaos w mojej głowie. Dyszałem, nie potrafiąc złapać tchu. Pokój wirował.
– Kurwa, Sin… – Chwycił mnie za kark, przyciągając na tyle, że aż zetknęliśmy się czołami. – Weź się, do cholery, w garść!
– Trzymałem ją, kurwa, w ramionach – syczałem przez zęby, a łzy piekły mnie pod powiekami. – Miałem zapewnić jej bezpieczeństwo. Ona w to wierzyła. Bianca wierzyła, że ją ochronię. Umierała mi na rękach, a ja ją, kurwa, spaliłem!
– Oddychaj. – Złapał mnie za barki i przytrzymał przy ścianie. – Oddychaj, stary. Wiem, że to gówno boli.
– Gówno wiesz! – warknąłem, odpychając go od siebie. – Gówno, kurwa, wiesz! – wrzeszczałem tak głośno, że tynk odpadł ze ścian. – Ona nie żyje, bo jej nie ochroniłem!
Gapił się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Milczał i, niech mnie chuj strzeli, lepiej dla niego.
– Saint.
Przycisnąłem palce do grzbietu nosa. Zalążek migreny rozpierdalał mi łeb.
– Synu, mówię do ciebie.
Brak kontroli doprowadzał mnie do furii. Nie mogłem być teraz niestabilny. Nie w chwili, w której Meksykanie oczekiwali, że pochylę czoło i cofnę się z własnego terenu. Po moim, kurwa, trupie.
– Wojna – powiedziałem szorstkim tonem, wymierzając palec w stronę ojca. – Nie zaprzestanę, dopóki nie poderżnę im gardeł.
Starzec zerknął przez ramię na Nate’a i kiwnął mu głową. Sam zaś wprowadził wózek w ruch, by znaleźć się przede mną. Oczekiwał, aż reszta opuści pokój.
– Nie, najpierw pokażesz im, że nic się nie wydarzyło i masz wszystko pod kontrolą – wycedził przez zęby. – Musisz pokazać się wśród ludzi i dasz im do zrozumienia, że nikt nie zginął.
– Mam zabawiać się na mieście, podczas gdy oni zajebali mi żonę? – Stłumiłem krzyk w tyle gardła.
– Dokładnie to masz zrobić. – Wystawił do mnie rękę, by złapać mnie za ramię, i przyciągnął bliżej, na wysokość swojej twarzy. – Nie tak cię wychowałem. – W ciemnych oczach zapłonął gniew. – Tydzień to wystarczająco długo, byś stanął na nogi. Nie możemy wystawić się na tak łatwy cel jak chłopcy do bicia.
– I co? Mam udawać, że Bianca żyje, i chlać w klubach, jak gdyby moja kobieta wcale nie została zajebana z zimną krwią? – warknąłem, wyszarpując się z uścisku.
Zamrugał. Coś w nim zmieniło się w ciągu sekundy. Smuga światła przebiegła mu przez twarz, a uważne spojrzenie utkwiło w moich oczach.
– Dokładnie tak zrób.
– Pierdolisz… – prychnąłem, przebiegając palcami po włosach.
– Udawaj, że ona żyje – powtórzył moje słowa. – Znajdź kogoś na jej zastępstwo.
– Do tej pory słuchałem każdego twojego rozkazu, ale to… – Zakręciłem palcem w powietrzu. – Naćpałeś się lekami? Dawny ty jako pierwszy wydałby polecenie powieszenia ich kurew na słupach.
Rezygnując z ciągnięcia bezsensownej sprzeczki, odszedłem w kierunku wyjścia.
– Złożyłeś przysięgę – warknął, skutecznie studząc mój temperament. – Ani kroku dalej.
Zacisnąłem powieki, ciało zastygło, a żyły wypełniła czarna smoła. Czułem, jak przepychała się przez ciasne kanały, rujnując mnie od środka. To żal, ból i nieprzetrawiona żałoba.
– Bruno Tevez ma córkę na wydaniu. – Dobiegł mnie głos ojca. – To najsilniejsza rodzina z Argentyny.
Podszedłem do kontuaru, złapałem butelkę cachaçi⁷ i uzupełniłem literatkę. W odbiciu lustra przed sobą dostrzegłem, że moja twarz była zalana krwią. Wykrzywiłem wargi, gdy zerknąłem na garniturowe spodnie. To gówno ciężko schodzi z włoskiego jedwabiu.
Kostki lodu zagrzechotały o dno, kiedy dodałem je do trunku.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Chuj mnie to – mruknąłem ze szkłem przy ustach.
– Co powiedziałeś? – Wyczułem zawiedzenie w głosie ojca.
– Że mam to w chuju. – Pociągnąłem kilka łyków, a mocny posmak zapalił mnie w gardło. – Sam wybiorę sobie kobietę.
Oczy starca zbiegły się z moimi. Zarejestrowałem ruch mięśni w jego szczęce.
– Dobrze. Zrób to jak najszybciej.
Zaśmiałem się do niczego szczególnego.
– No jasne, bo to takie łatwe. Nie jestem jebanym makaroniarzem, by porwać pierwszą lepszą laskę z ulicy. – Jednym haustem opróżniłem naczynie i wytarłem usta w przedramię. – Jeszcze trafi mi się jakaś Hiszpanka albo, co gorsza, Polka.
– Kiedyś życie na krawędzi przestanie mieć dla ciebie znaczenie i mam nadzieję, że zastąpi je priorytet przejęcia biznesu. – W jego oczach rozbłysnął gniew. – Masz jeden dzień. To nie casting, a przykrywka. Musisz pokazać się z kobietą i zrobisz to, chociażbyś miał przytargać ją tu za włosy.
– Kurwa… – Zamierzałem zaprotestować.
– To było moje ostatnie słowo. – W złości uderzył pięścią w podłokietnik wózka. – Póki żyję, to moje decyzje są ostateczne.
Jeden drink to zdecydowanie za mało. Już po chwili literatka znów była pełna. Wychyliłem ją jak oranżadę, po czym odstawiłem szkło na blat i zassałem powietrze.
– Jeśli dziewucha się nie sprawdzi, weźmiesz ślub z Arianą Tevez.------------------------------------------------------------------------
¹ BMG (ang. Browning Machine Gun) – wielokalibrowy karabin maszynowy wywodzący się ze Stanów Zjednoczonych (przyp. aut.).
² Bienvenido a casa (z hiszp.) – Witaj w domu (przyp. aut.).
³ Ang. Integrated Center for Border Operations (CIOF) – biuro wywiadowcze; brazylijski program bezpieczeństwa publicznego, którego celem jest walka z międzynarodową przestępczością zorganizowaną i zintegrowanie różnych struktur bezpieczeństwa publicznego w celu scentralizowania informacji (przyp. aut.).
⁴ Al Capone – amerykański gangster włoskiego pochodzenia, który w czasach prohibicji zdominował przestępczość zorganizowaną w Chicago, zyskując miano najsłynniejszego i najbrutalniejszego gangstera w Stanach Zjednoczonych (przyp. aut.).
⁵ Pippi Pończoszanka, Pippi Långstrump – bohaterka powieści autorstwa Astrid Lindgren, o charakterystycznie rudych włosach (przyp. aut.).
⁶ DEA – Drug Enforcement Administration, Administracja ds. Walki z Narkotykami, federalna organizacja odpowiedzialna za egzekwowanie przepisów dotyczących substancji kontrolowanych w Stanach Zjednoczonych (przyp. aut.).
⁷ Cachaça – destylowany alkohol produkowany z fermentowanego cukru trzcinowego, znany także jako brazylijski rum (przyp. aut.).