- promocja
- W empik go
Zwycięzcy - ebook
Zwycięzcy - ebook
Lily Thomas to mistrzyni narciarstwa przygotowująca się do igrzysk olimpijskich. Niestety jej udział w olimpiadzie został przekreślony przez tragiczny wypadek. Ojciec dziewczyny wszystkie nadzieje pokładał w córce. Teraz jego marzenia przepadły.
Z ich losami splecie się życie innych osób: Jessie – neurochirurg, która została jedynym rodzicem czwórki dzieci; Joego – finansisty, doprowadzonego do bankructwa z powodu nieuczciwego partnera; Carole – psycholog ze szpitala Mass General, która cudem wyleczyła się z raka piersi, a jej ciało oraz serce znaczą blizny po przebytej chorobie; Teddy’ego – mierzącego się z urazem kręgosłupa jeszcze poważniejszym niż Lily, marzącego o pójściu na studia i zostaniu artystą.
W zgliszczach dawnego życia cała szóstka znajdzie siłę, aby odmienić przeznaczenie, nie godząc się na przegraną. Gdy Bill zbuduje centrum rehabilitacyjne dla córki, zmieni się życie niezliczonej liczby osób.
Opowieść o ludziach, którzy za nic w świecie nie chcą uznać swojej porażki bez względu na to, z jak wielkimi przeciwnościami muszą się zmierzyć. Gdy Lily ponownie wsiądzie na narty i wystartuje w paraolimpiadzie, jej zmagania o nowe życie skończą się zwycięstwem.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67859-56-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W śnieżny styczniowy poranek obudził Lily Thomas dzwonek budzika. Otworzyła na moment oczy: za oknem wynajętego przez ojca domu wirowały gęste płatki śniegu. Przez ułamek sekundy miała ochotę przewrócić się na drugi bok i znowu zasnąć. Z dala dobiegły odgłosy wybuchów dynamitu, które miały zapobiec osuwaniu się lawin. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, co to za dzień... Prawie nic nie było widać w gęstej zamieci i nawet jeśli stoki były dostępne, to nie na długo. Uwielbiała jednak wyzwanie, jakim była jazda w takich warunkach. To będzie znakomity trening, no i nie chciała stracić ani jednego dnia z ulubionym instruktorem, Jasonem Yee.
Przyjeżdżali tu z ojcem co roku na świąteczne ferie. Obchodzili Boże Narodzenie w domu, w Denver, lecieli samolotem do San Francisco, gdzie ojciec odwiedzał znajomych i załatwiał jakieś sprawy biznesowe, głównie z firmami wysokiego ryzyka kapitałowego w Dolinie Krzemowej, po czym jechali do Squaw Valley. Lily uwielbiała tę tradycję, podobnie jak jazdę na nartach. Przyjeżdżali tu, odkąd jako małe dziecko zaczęła brać udział w zawodach. Trzy lata temu, jako czternastolatka, zdobyła brąz w olimpiadzie juniorów. Teraz trenowała do kolejnej zimowej olimpiady, która miała się odbyć za rok. Tym razem miała nadzieję na złoto.
Przeciągnęła się po raz ostatni w ciepłym, wygodnym łóżku, wstała i poszła pod prysznic. Zerknęła przez okno: śnieg wciąż padał gęsto, na ziemi było go z sześćdziesiąt centymetrów więcej niż wieczorem. Uśmiechnęła się na myśl o czekającym ją ranku. Obfite opady mogły trochę spowolnić ich tempo, ale Jason zawsze wysoko stawiał jej poprzeczkę, i to właśnie w nim lubiła. Uwielbiała z nim jeździć, był fajniejszy niż trener z Denver, który przygotowywał ją do startu w olimpiadach, odkąd skończyła dwanaście lat.
To był pomysł ojca, żeby zaczęła jeździć na nartach, a potem, kiedy zobaczył, że ma do tego talent, startować w zawodach. Uwielbiał narty, kiedy był w jej wieku. Był głównie samoukiem, pasjonował się tym sportem i jeździł na każdym sprzęcie, na jaki mógł sobie pozwolić. Po skromnych początkach w górniczym mieście w Pensylwanii jako dwudziestoparolatek był już właścicielem fortuny, którą zarobił na spekulacji na rynku towarów, a później na inwestycjach wysokiego ryzyka przynoszących gigantyczne zyski. Odtąd inwestował ostrożniej i majątek, który kiedyś miała odziedziczyć Lily, był bezpieczny. Nigdy o tym nie myślała, choć zdawała sobie sprawę, jakie ma szczęście. Ojciec zawsze wyznawał zasadę dyscypliny i ciężkiej pracy, a Lily go w tym przypominała. Była doskonałą uczennicą i utalentowaną sportsmenką. Chodziła do szkoły średniej i miała nadzieję dostać się na którąś z uczelni Ligi Bluszczowej, ale na razie ostro trenowała do olimpiady. Miała trzy lata, kiedy zmarła jej matka, i od tej pory to ona była oczkiem w głowie ojca i ośrodkiem jego życia. Żył tylko dla niej, a ona go uwielbiała.
Bill Thomas ukończył stanowy college w Pensylwanii. Jego ojciec był górnikiem i zmarł, kiedy syn miał kilkanaście lat. Bill dobrze wiedział, jak wygląda skrajna bieda, i jedyne, o czym marzył jako młody człowiek, to żeby rodzinie, którą miał nadzieję kiedyś założyć, zapewnić lepsze życie, niż miał on. Stypendium umożliwiło mu naukę w Harvard Business School i odmieniło jego los. Dzięki ukończonym tam studiom menedżerskim i własnemu zmysłowi przedsiębiorczości osiągnął wszystko, co postawił sobie za cel jako chłopiec. Matka nie doczekała jego dyplomu, a brat w wieku dziewiętnastu lat zginął w kopalni. Tylko Billowi udało się uciec do lepszego świata i nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi i co osiągnął. Był znakomitym biznesmenem. Spełnił swoje marzenia i dziś, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat, pracował w domu, zarządzając inwestycjami, tak by jak najwięcej czasu spędzać z Lily. Od czternastu lat był dla niej ojcem i matką, i był z niej niesłychanie dumny.
Lily wzięła prysznic, ubrała się i po paru minutach zjawiła się przy stole. Była boso, w narciarskich spodniach i termoaktywnym podkoszulku. Długie ciemne włosy miała wilgotne po kąpieli. Ojciec z uśmiechem podniósł na nią oczy znad filiżanki kawy.
– Myślałem, że zaśpisz. Na dworze jest okropnie.
Zaledwie to powiedział, znowu dał się słyszeć odgłos detonacji. Wyciągi krzesełkowe jeszcze nie chodziły, ale Lily była pewna, że niedługo zaczną, przynajmniej na jakiś czas.
– Nie chcę stracić dnia – powiedziała, wsypując brązowy cukier do płatków owsianych, które zamówił dla niej na śniadanie. Posiłki, jak co roku, dostarczano im z pobliskiego hotelu, który zapewniał im pełną obsługę. – Uwielbiam jeździć z Jasonem, tatusiu – dodała, odkrywając resztę zamówionego śniadania: jajecznicę, bekon i tost z pełnego ziarna. Skrzywiła się. – Nie dam rady zjeść tego wszystkiego.
Lily była szczupła, wysportowana i w doskonałej formie. Ładna jak matka, miała takie same jak ona lawendowobłękitne oczy, ciemne włosy i kremową cerę, a uśmiech szeroki jak u ojca. Bill był tak jasny, jak ona była ciemna, i nie wyglądał na swoje lata. Nie ożenił się ponownie i nie miał zamiaru, dopóki Lily była w domu. Od dwóch lat spotykał się z tą samą kobietą. Penny, niezamężna i bezdzietna, była bardzo zajęta swoją pracą w PR i wiele podróżowała służbowo. Nie przeszkadzało jej więc, że najważniejszą kobietą w życiu Billa jest Lily, że jej poświęca większość czasu i niespecjalnie interesuje się kimkolwiek innym. Mieli ze sobą milczącą umowę, która obojgu odpowiadała: kiedy mieli czas i znajdowali się w tym samym mieście, spędzali razem wieczór, poza tym zaś każde z nich żyło odrębnym życiem. Ale było im miło, kiedy udało im się zejść.
Penny była przystojną, rudowłosą kobietą. Ciężko pracowała, by utrzymać znakomitą sylwetkę, w której tu i ówdzie coś niecoś poprawiła i uwydatniła. Bill lubił mieć ją u boku, kiedy gdzieś wychodzili. Była młodsza od niego, ale nie na tyle, żeby czuł się głupio, kiedy widziano ich razem.
Udało im się nawet wyjechać wspólnie parę razy, zwykle do ośrodków, które reprezentowała Penny, tak że mogła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Nigdy nie proponował jej wspólnej przyszłości ani też jej nie planował, ona zaś, kobieta niezależna, zdawała się jej nie pragnąć ani z nim, ani z kimkolwiek innym. Miała czterdzieści dwa lata. Lily ją lubiła; wiedziała, że Penny jej nie zagraża. Ojciec rzadko dopuszczał córkę do swego osobistego życia, czas przeznaczony dla rodziny spędzali tylko we dwoje, tak jak tutaj w Squaw. Penny była teraz na otwarciu jakiegoś nowego ośrodka na St. Bart’s. Bill nigdy jej nie zapraszał, by pojechała z nimi na ferie do Squaw Valley; lubił spędzać ten czas tylko z córką. W domu była zawsze taka zajęta, szkołą, kolegami, sportem, zajęciami pozalekcyjnymi... Nie cierpiał myśli, że niedługo wyjedzie na studia, i próbował ją namówić, by wybrała jakąś uczelnię w Denver lub okolicy. Lily jednak upodobała sobie Ligę Bluszczową na Wschodnim Wybrzeżu i miała odpowiednie oceny, by się tam dostać.
– Na pewno chcesz dzisiaj wyjść? – spytał, gdy zjadła trochę jajecznicy i skubnęła bekonu.
– Myślę, że dzisiaj wcześnie zamkną trasy. Chcę przedtem zaliczyć jak najwięcej zjazdów – odparła i wstała, by dokończyć ubieranie.
– Jeśli będzie za ciężko, masz wrócić – przypomniał jej. Podziwiał jej umiejętności i dyscyplinę, nie chciał jednak, by podejmowała zbyt szalone ryzyko podczas złej pogody. Ale Lily była też rozsądna.
– Wiem, tatusiu – powiedziała z olśniewającym uśmiechem, oglądając się na niego przez ramię. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nikt tu nie zna gór tak jak Jason.
Była to jedna z przyczyn, dla których Bill zatrudnił go kilka lat temu. Chciał, żeby Lily miała rozrywkę, ale nade wszystko chciał, żeby była bezpieczna. Stracił kiedyś żonę i nie chciał stracić także córki. Matka Lily, prowadząc wieczorem samochód, jechała zbyt szybko i trafiła na oblodzenie. Zginęła na miejscu w wieku dwudziestu pięciu lat, pozostawiając Billa samego z trzyletnim dzieckiem. Traktował więc Lily, jakby była ze szkła.
Po dziesięciu minutach wróciła, w swetrze, narciarskich spodniach i butach turystycznych, z przerzuconą przez ramię kurtką olimpijką i kaskiem w ręce. Narty wraz z butami zjazdowymi i kijkami zostawiała co wieczór w skrytce u podnóża gór. Teraz musiała podjechać tam wahadłowym autobusem, by spotkać się z Jasonem. Włożyła kurtkę i zaciągnęła zamek. Bill podniósł na nią wzrok od komputera, przy którym siedział, sprawdzając rynek towarów.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział z szerokim uśmiechem. Olimpijska kurtka i kask mówiły same za siebie: była kimś. Na każdym stoku obie te rzeczy stanowiły symbol statusu. Na sam jej widok znowu poczuł przypływ dumy. – I wracajcie, jeśli pogoda się jeszcze bardziej pogorszy – przypomniał, a ona schyliła się, by pocałować go przelotnie w czubek głowy.
– Jasne! – rzuciła pogodnie. Już w drzwiach pomachała ku niemu rękawicami i wyszła, żeby pojeździć, ile się da, zanim zamkną trasy. Był pewien, że nastąpi to około południa, i ona także.
Wstał i wyjrzał za nią przez okno. Patrzył, jak idzie w stronę autobusu, jak wsiada. Ona go nie widziała. Bill poczuł ucisk w piersiach. Była taka ładna, taka młoda i tak podobna do zmarłej matki! Wyglądała niemal jak jej siostra. Wspomnienie żony jeszcze teraz rozdzierało mu czasem serce. Miałaby trzydzieści dziewięć lat, gdyby żyła... Trudno uwierzyć. W jego pamięci pozostała na zawsze młoda, niewiele starsza od siedemnastoletniej obecnie Lily. Wrócił do komputera. Oby ta Lily wróciła jak najszybciej! Śnieg zdawał się padać gęściej, a na górze zalega mgła, wiedział o tym. Tylko najtwardsi, jak Lily, odważą się dzisiaj wyjść... Miała urodę matki, ale determinację, zajadłość i upór ojca. Właśnie dlatego był pewien, że talent i niezmordowany trening przyniosą jej złoto na olimpiadzie.
Jadąc wahadłowcem do bazy, Lily miała czas, by napisać SMS-y do swojego chłopaka, Jeremy’ego, i najlepszej przyjaciółki, Veroniki. Oboje byli, jak ona, z olimpijskiej drużyny narciarskiej i tego dnia trenowali w Denver. Nie miała czasu, by przyjaźnić się z kimkolwiek spoza drużyny, a z Veronicą znały się jeszcze od przedszkola. Jeremy odpisał krótko: „Kocham cię”. Veronica nie odpowiedziała; pewnie jeszcze spała.
Spotkali się z Jasonem, zgodnie z umową, przy skrytkach. Miał na sobie kurtkę szkółki narciarskiej i w połączeniu z jej kombinezonem drużyny olimpijskiej wyglądali bardzo oficjalnie. Włożyli buty i narty, zwykłe obuwie zamknęli w schowkach i z kijkami w rękach ruszyli do wyciągu. Z powodu zadymki oboje mieli gogle. Pokazali swoje skipassy operatorowi, a gdy skinął głową, Jason z uśmiechem spojrzał na Lily. Przed nimi czekało na krzesełko tylko troje ludzi; wyciąg ruszył zaledwie parę minut temu. Dwoje innych było już wysoko w górze. Lily odprowadzała ich wzrokiem. Jakie to podniecające – być na zewnątrz w taki dzień! Uwielbiała jazdę w zadymce. To właśnie Jason w niej podziwiał: nic nie mogło jej powstrzymać.
– Albo musisz być nienormalna, skoro wyszłaś w taki dzień jak dzisiaj – powiedział ze śmiechem – albo bardzo młoda, albo jedno i drugie. Nie sądzę, żeby trasy były zbyt długo otwarte. – Oboje wiedzieli jednak, że jest bezpiecznie, inaczej wyciągi by nie chodziły. No i tylko najlepsi odważyliby się dziś jeździć, a oni mieli odpowiednie po temu umiejętności. Oboje byli doskonałymi narciarzami: on zwyciężył w krajowych mistrzostwach, kiedy miał tyle lat co ona, był także znakomitym nauczycielem. Zawsze uczyła się od niego czegoś nowego, choć jej stały trener w Denver również należał do mistrzów w swoim fachu.
– To znaczy, że jestem nienormalna – zaśmiała się Lily. – Mój tato też uważa, że jesteśmy czubki.
Znowu dobiegł ich odgłos wybuchu. Lily wsiadła do pierwszego wolnego krzesełka, Jason poczekał na kolejne, tuż za nią. Krzesło uniosło Lily w powietrze. Spojrzała w dół, na drzewa i dziewiczy śnieg na stoku, i poczuła ten sam co zawsze dreszcz ekscytacji. Na stokach nie było widać ani jednego narciarza; widocznie ta część gór została zamknięta, kiedy zmierzali ku szczytowi. Wiatr chłostał ją po twarzy, a ona radowała się ciszą, w której słychać było tylko szum wyciągu. Raptem usłyszała kolejny wybuch dynamitu, dziwnie blisko, całkiem jakby to było tuż obok, i równocześnie, w chwili gdy zbliżali się do żlebu, zobaczyła w górze jak gdyby smagnięcie gigantycznego węża. Uniosła głowę i w tejże chwili poczuła, że spada. Nie miała nawet czasu, by pojąć, że to pękła lina, na której były zawieszone krzesełka. Runęła w śnieg. Przez chwilę widziała wokół wyłącznie biel, potem oczy jej się zamknęły i zapadła w głęboki sen. Nie zdążyła się obejrzeć na Jasona, gdy spadali. Wylądował w żlebie. W chwili upadku był martwy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------