- W empik go
Żyć jest lepiej - ebook
Żyć jest lepiej - ebook
Dziewczyna głodna. Dziewczyna syta. Co jest kłamstwem?
Chłopak smutny. Chłopak szczęśliwy. Co jest kłamstwem?
Bohaterowie poznają się w trudnym dla obojga momencie życia. Laura wyjeżdża do Wrocławia, bo chce stać się samodzielna. Tytus wraca do miasta, ponieważ pragnie odciąć się od błędów przeszłości. Oboje młodzi, wrażliwi, łaknący miłości... A demony, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć, mają okrutne twarze.
Los rzuca Laurze i Tytusowi wyzwania, którym trudno podołać zwykłej osobie. Ich walka o jutro, o szczęście i o przyszłość nie rozegra się w przeciągu jednej nocy. Ich choroby to coś więcej niż głód i smutek, to wieczna walka. Przed nimi długa droga – czy będą próbowali przejść ją samotnie?
Agnieszka Karecka stworzyła historię nie tylko o trudzie dorastania. Autorka oddaje w ręce czytelników złożoną, piękną i jednocześnie bolesną opowieść Tytusa i Laury. Ich życie to składowa samotności, poszukiwania nadziei, prób bycia kochanym i akceptowanym... a co najważniejsze: nieustanna nauka płynąca z działania zamiast biernego oczekiwania.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67339-80-3 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_PRZESZŁOŚĆ_
Piguła zerka na mnie spod prostokątnych okularów, a jej spojrzenie bezczelnie wdziera się do mojego wnętrza. Ocenia mnie, wiem o tym.
– Zmierzymy ciśnienie – mówi.
Siłą woli powstrzymuję się, by nie przewrócić oczami. Od lat te same procedury: pytanie o samopoczucie, mierzenie ciśnienia, nudna pogadanka o rozsądnej porze snu i zwolnienie z lekcji wychowania fizycznego. Tylko myśl o tym, że już niedługo skończę to beznadziejne gimnazjum, trzyma mnie przy zdrowych zmysłach.
Podwijam rękaw luźnej bluzy i czekam, aż nowa pielęgniarka wyda okrzyk zdziwienia. Wszystkie tak robią, kiedy okazuje się, że moje ciśnienie jest absurdalnie niskie. Przyzwyczaiłam się już do tego i nawet nieco bawią mnie ich reakcje. Piguła mierzy ciśnienie i kręci głową. Marszczy brwi. Przenoszę spojrzenie w odległy kąt sali, bo sporo mnie kosztuje ta zachowawcza postawa.
– Jadłaś coś dzisiaj? – pyta.
– Bułkę słodką.
To pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy. Nie wiem, kiedy ostatni raz pozwalałam sobie na takie rarytasy. Nie żebym teraz miała na nią specjalną ochotę, po prostu mój żołądek od kilku godzin uparcie domaga się jedzenia.
Kobieta skrzętnie notuje swoje spostrzeżenia w notesiku.
– Stań na wadze – rzuca, nie patrząc na mnie.
Wlepiam w nią zdziwione spojrzenie. Nie chcę tego robić. Boję się, że pokaże za dużo… a także, że moje _za dużo_ okaże się dla niej niewystarczające.
– Na ostatniej wizycie pielęgniarka już mnie ważyła – mówię cicho.
Co z tego, że było to ponad rok temu.
– Wiem. Chcę porównać masę ciała.
Robi mi się ciepło, ale spełniam polecenie. Jestem grzeczną dziewczyną, wzorową uczennicą. Staję na wadze, patrząc w okno, które znajduje się na wprost. Nagie gałęzie tańczą na grudniowym wietrze. Kiedyś lubiłam tę porę roku. Była magiczna i biała. Ładna.
Teraz jest tylko zimna.
Wypuszczam z płuc wstrzymywane powietrze, kątem oka zerkając na cyferki. Przez chwilę czuję na sobie spojrzenie pielęgniarki, zachowuję jednak zimną krew i nie okazuję żadnych emocji. Czekam na jakąś reakcję, ale kobieta z powrotem siada przy biurku, zapisując kolejne wyssane z palca informacje. Szybko zajmuję miejsce naprzeciwko niej. Unika mojego wzroku, a ja zaczynam skubać skórki przy paznokciach. Leci mi krew, więc szybko wycieram ją w czarne spodnie. Beznamiętnie śledzę cyfry, które piguła wystukuje w telefonie, i nagle uświadamiam sobie, gdzie ma zamiar zadzwonić.
– Mama pracuje! – mówię szybko, ale ona tylko przelotnie omiata mnie spojrzeniem.
Wiele razy byłam już w tym gabinecie, ale nigdy nie stresowałam się tak jak teraz. Podświadomie przeczuwam, że sprawy zboczyły z kontrolowanego przeze mnie toru. Gdyby nie durny WF, nie musiałabym tu siedzieć. Stasiński wysłał mnie do pielęgniarki, bo jego zdaniem wyglądałam blado. Dziwne, że nagle zaczął interesować go koloryt mojej cery.
– Halo? Dzień dobry, mówi Elżbieta Kostrek, pielęgniarka ze szkoły pańskiej córki. Chciałabym, aby odebrała pani Laurę. To pilne.
Walczę ze sobą, by nie wejść jej w słowo. Zwykle zachowuję się kulturalnie, ale tym razem jestem już na skraju wytrzymałości. Kobieta pomrukuje i lakonicznie odpowiada. Nic z tego nie rozumiem.
– Dlaczego dzwoniła pani do mojej mamy? – pytam, gdy odkłada słuchawkę. Próbuję przyjąć pewny, a zarazem łagodny ton, ale domyślam się, że brzmię całkowicie odwrotnie. Wreszcie udaje mi się skupić na sobie jej uwagę, ale w tym samym momencie zaczynam tego żałować. Jej przymrużone spojrzenie i grobowa mina dosadnie dają mi do zrozumienia, że żarty się skończyły.
– Czy wiesz, ile wynosi twoje BMI? – pyta.
Wiem, ale postanawiam wyglądać tak, jakbym nie wiedziała.
Kobieta podsuwa mi kartkę, na której widnieją wcześniejsze pomiary. Te sprzed roku, a nawet wcześniejsze. Dzisiejszy zakreśliła czerwonym długopisem i wstawiła wykrzyknik.
– Masz bardzo dużą niedowagę, a ciśnienie tak niskie, że w każdej chwili możesz zemdleć. Co zresztą już się zdarzało w tym roku, jak widzę.
Szukam słów na swoją obronę, ale żadnych nie znajduję. Zamiast tego zaczynam szybciej mrugać, by pozbyć się wzbierających łez. Sama nie wiem, skąd u mnie taka reakcja. Strach i poczucie winy kłują mnie od środka.
Spuszczam głowę i w milczeniu czekam na mamę. Układam w głowie scenariusz wydarzeń, bo wiem, że ta wizyta różni się od poprzednich. Piguła, którą zatrudniono kilka tygodni temu, jest bardziej podejrzliwa. Wręcza mi gorącą czekoladę, której nie tykam od wielu miesięcy. Mówi, że to na podniesienie ciśnienia, i każe ją wypić. Trzęsącymi się dłońmi obejmuję plastikowy kubek. Przykładam go do ust, walcząc z podjęciem decyzji. Jest zbyt trudna, nagła i niespodziewana. Czując na sobie przeszywające spojrzenie pielęgniarki, w końcu zwilżam wargi i oddycham głęboko. Zaciskam powieki, bo głos w mojej głowie zaczyna wiązankę obelg i poniżeń.
Po kilku łykach robi mi się cieplej, ale uczucie spokoju nie nadchodzi.
Gdy słyszę pukanie, niemal wstaję z krzesła.
– Dzień dobry. Synowa dzwoniła, że trzeba odebrać Laurę.
Babcia stoi w drzwiach gabinetu. Jej gruby brązowy płaszcz lepi się od śniegu, a z oczu bije obawa. Zwykle się tak nie zachowuje, co sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Rzuca mi pełne pytań spojrzenie, ale już po chwili jej sylwetka nieco się rozluźnia. Najwyraźniej uświadamia sobie, że nic koszmarnego mnie nie spotkało. Żyję i jestem cała.
– Rozumiem, że jest pani babcią Laury? – pyta pielęgniarka, zaglądając do zeszytu.
– Tak. Maria Dobrzańska.
Kobieta przytakuje i wskazuje krzesło po mojej lewej stronie.
– Proszę usiąść. – Powaga w jej głosie przytłacza mnie coraz bardziej. Staram się załagodzić sytuację i przywołać na twarz maskę obojętności. Wiem, że babcia doskonale odczyta moje emocje.
Pielęgniarka zapisuje nazwisko i numer telefonu, po czym wręcza babci karteczkę, mówiąc:
– Proszę tam zadzwonić i umówić się z Laurą do psychologa.
Babcia otwiera usta, po czym zamyka je i znowu otwiera.
– Psychologa? – powtarza.
Nie wiem, czy bardziej boli mnie wymalowane w jej oczach niedowierzanie, czy fakt, że ktoś wlazł w mój świat w brudnych buciorach.
Pielęgniarka zdejmuje okulary, po czym składa je i starannie odkłada na krawędź biurka. Sekundy ciągną się w nieskończoność. Boję się, że huk mojego walącego o żebra serca zagłuszy nadchodzące słowa.
Z jej ust dobywa się to jedno cholerne zdanie:
– Sądzę, że Laura jest poważnie chora.ROZDZIAŁ 2
_OBECNIE_
Wchodzę do kuchni i wsadzam Majeczkę do bujaka. Ciotka Celina je swoją, tfu, tfu, dietetyczną jajecznicę, zagryzając ją suchą bułką. Wlokę się do szafki, z której wyciągam standardowy zestaw: płatki owsiane, chude mleko i otręby. Robię sobie zdrowe śniadanie, bo przecież muszę być _zdrowa_.
– Kupiłam świeży boczek – rzuca ciotka. Jej synowie ledwie przekroczyli próg, a już zdążyli obrzucić się wszystkimi wyzwiskami, jakie znam. Mam nadzieję, że ich wakacyjny pobyt w naszym domu jak najszybciej dobiegnie końca, w przeciwnym wypadku czeka mnie terapia odstresowująca.
– Super, właśnie miałem na niego ochotę – odpowiada jeden z bliźniaków.
Obaj są w piątej klasie szkoły podstawowej, a Celina wciąż myśli, że nie wychylili nosa z przedszkola. Kupno ubrań – Celina zawsze weźmie coś _przy okazji_. Odrabianie lekcji – przecież są za mali, aby zrozumieć proces fotosyntezy, a pani od przyrody na pewno się na nich uwzięła. Katar i gorączka – Celina zadzwoni do kolegi po lekcje, bo przecież jest najlepszą matką świata i dba o swoje dzieci jak nikt inny.
Odwracam wzrok, żeby nie myślała, że podsłuchuję. Przyrządzam sobie owsiankę, którą w ciszy pałaszuję. Czasem wtrącę do rozmowy swoje trzy grosze, bo przecież głupio siedzieć przy jednym stole i nie rozmawiać. Gawędzimy o pogodzie, o szkole, a nawet o wyprzedaży w supermarkecie, która notabene obchodzi mnie tyle, co dziurawa opona w jej peugeocie.
– Jak tam Majeczka? – Celina patrzy na mnie bez wyrazu. Wiem, że chce usłyszeć odpowiedź w stylu: „Super! Spała całą noc bez wybudzania” lub „Dobrze, grzeczna jak aniołek”. Wybieram odpowiedź numer jeden. Gdybym powiedziała, że jestem zmęczona, bo moja siostra budziła się co dwie godziny z płaczem, pewnie stwierdziłaby, że _coś jest z_ _nią nie tak, przecież dzieci nie powinny płakać i_ _budzić się w_ _nocy_. Tak, jej synowie z pewnością byli złotymi dziećmi, które spały od wieczorynki do programu na dzień dobry, a ich kupki pachniały lawendą.
Kiedy po śniadaniu wstaję, żeby przebrać Maję, słyszę jeszcze, jak Celina wyrzuca do śmietnika połowę bułki i resztkę niedojedzonej jajecznicy. Powstrzymuję się, by nie pokręcić głową. Mówiłam mamie, że jej siostra przesadza z odchudzaniem, ale w jej żyłach płynie ta sama, bagatelizująca wszystko krew. Stwierdziła, że wyolbrzymiam, i zdziwiła się, że w ogóle zwracam na to uwagę. Ano zwracam, bo mnie nikt nie zwrócił, kiedy był jeszcze na to czas. Wszyscy uwierzyli, kiedy mówiłam, że jest _w_ _porządku_. Ale nie było.
Do dziś nie jest.
To dlatego zazdroszczę Celinie, że ona może się odchudzać nierozważnie. Od kiedy ostatni raz nas odwiedziła, sporo schudła, a miała z czego. Teraz wygląda świetnie, ale odchudza się dalej, a ja stoję w miejscu. I jest mi z tym cholernie źle.
***
Czy wspominałam już, dlaczego właściwie Celina i jej synowie od tygodnia przesiadują w naszym domu? Nie żeby jakoś specjalnie przeszkadzała mi ich obecność, po prostu nie znoszę, kiedy ciotka papla o swojej diecie i oblewa się hipokryzją niczym wodą pod prysznicem.
Wracając do tematu – kilka dni temu dostałam wyniki rekrutacji. Nikogo prócz mnie nie zdziwił fakt, że dostałam się na studia. Polonistyka była jedynym kierunkiem, na który aplikowałam. Gdyby nie ciotka, która zaproponowała, że zapewni mi dach nad głową na czas edukacji, mama nie zgodziłaby się na mój wyjazd do Wrocławia. Szczerze mówiąc, o rekrutacji także jej nie mówiłam. Dowiedziała się od babci, która kazała mi _wysłać te cholerne papiery_. To dlatego ciotka i kuzyni postanowili omówić wszystkie szczegóły mojej edukacji, a przy okazji spędzić kilka dni z dala od wielkiego miasta.
– Cześć, kochanie – mówi mama, wyrywając mnie z zamyślenia. Ściąga buty i odwiesza płaszcz. Z kieszeni wystają jej szpitalne rękawiczki, które ściągnęła w drodze do samochodu.
– Cześć, mamo, Maja właśnie usnęła. Przed chwilą wróciłyśmy ze spaceru. Ciotka i kuzyni pojechali na wycieczkę po okolicy – streszczam, pospiesznie wstając z fotela, na którym bezproduktywnie spędzam czas.
– To dobrze. Zaraz coś ugotuję – mówi, po czym kieruje się do kuchni i nastawia wodę na herbatę.
– Ciotka zamówiła dla wszystkich chińszczyznę. Wspominała, byś też się poczęstowała – rzucam, a mama patrzy na mnie z mieszanką ulgi i zakłopotania.
– A ty już jadłaś? – pyta.
Oczywiście, chińszczyzna ma jakieś milion kalorii, musiałabym biegać cały dzień, żeby to spalić.
– Tak – odpowiadam i wyjmuję z lodówki porcję dla mamy. To dziwne, że wciąż się na to nabiera. Przecież nigdy nie jem takich rzeczy. Powinna o tym wiedzieć.
Ciszę przerywa babcia. Jej nowy wózek jest dużo cichszy niż poprzedni, dlatego od jakiegoś czasu jej pojawienie się, niepoprzedzone zgrzytaniem metalu, mocno nas zaskakuje. Patrzy na mnie przez chwilę. Ten krótki moment wystarczy, bym wiedziała, że nas usłyszała.
– Jak się czujesz, babciu? – pytam.
– Starość nie radość. Teraz zamiast wózka słyszę tylko skrzypienie własnych kości – mówi. Śmieję się, a po chwili babcia do mnie dołącza. Mama patrzy na nas zdezorientowana i kręci głową. Mieszkamy razem, odkąd tata zaczął wyjeżdżać za granicę… czyli prawie od zawsze, dlatego pobyt w domu wypełnionym kobietami jest dla mnie na porządku dziennym. Nie mamy mężczyzny, który wymieniłby cieknącą uszczelkę czy rozpalił w piecu, więc siłą rzeczy musiałyśmy nauczyć się twardo stąpać po ziemi.
– Magdaleno, do kiedy zostaje u nas twoja siostra i jej synowie?
Babcia zawsze zwraca się do nas pełnymi imionami. Tylko do taty mówi „Janek”. Jej jedyny syn zasłużył sobie na ten zaszczyt, chyba tylko dlatego, że jest jedyny.
– Nie pytałam. Czy przeszkadza ci jej obecność? – Ton mamy nie jest pretensjonalny. Kieruje nią troska, jednak zmęczenie, które odbija się na jej twarzy, nadaje temu pytaniu ostrości.
– Przeszkadza mi jedynie to, że marnuje tyle jedzenia. – Babcia patrzy na mnie i puszcza oko. Wie, że mam problem z tolerowaniem ciotki. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby nie jej wsparcie. Nie skłamię, jeśli powiem, że zna mnie lepiej niż własna matka. Ta wie tylko tyle, ile jej powiem. Kocham mamę, ale czasem zastanawiam się, czy coś poza pracą w ogóle ją interesuje. Odkąd urodziła się Maja, prawie w ogóle nie sypia. Po trzech miesiącach wróciła do pracy, bo przecież _trzeba zarabiać pieniądze_. Nie wiem, na ile jest to kwestia finansów, a na ile pracoholizmu, choć tego pierwszego ostatnimi czasy faktycznie nie jest dużo.
– Mamo, Celina po prostu jest inaczej nauczona. Zresztą… to jej jedzenie, nie marnuje naszego. – Argumenty mamy są słabe, z pewnością jest tego świadoma.
– Co nie zmienia faktu, że dzieci głodujące w Afryce wyjadłyby tę jajecznicę ze śmietnika i zagryzły czerstwą bułką, która też tam wylądowała.
Mama przewraca oczami i zajmuje się jedzeniem obiadu. Satysfakcja, którą czuję, jest tak wielka, że tylko siłą woli zmuszam się, by nie zacząć klaskać. Nie chcę pokazywać mamie, jak wiele kosztuje mnie utrzymanie obojętnej miny. Wolę nie dawać jej powodów, dla których podałaby w wątpliwość mój wyjazd na studia. Gdyby wiedziała, jak wielką niechęcią darzę jej siostrę, na pewno stwierdziłaby, że to bez sensu, abym u niej mieszkała. W jej przypadku stwierdzenie „mniej wiesz – lepiej śpisz” powinno być wygrawerowane na szpitalnej plakietce zamiast nazwiska.
***
Mama kładzie się wcześniej, a ja szykuję sobie kolację, póki babcia czuwa przy śpiącej Majeczce. Odkąd mamy z babcią umowę, ściśle trzymam się swojego planu. Skrupulatnie dbam o to, aby każdy posiłek w przeliczeniu na gramy, mililitry i kalorie był skomponowany idealnie. Na tyle, na ile jest to możliwe.
Czyli idealnie.
Po chwili słyszę, jak ktoś męczy się z kluczem w drzwiach. Zgaduję, że to Celina, która pożyczyła nasz zapasowy komplet. Ruszam do przedpokoju, aby ukrócić jej męki, i już słyszę roztrajkotanych chłopców. Staram się od razu zasygnalizować im, aby byli cicho, bo mała śpi.
Ciotka, chwała niebiosom, rozumie aluzję. Chłopcy niestety nie. Śmieją się w głos, opowiadając sobie dowcipy.
– A powiedz „pies w dole”, trzymając się za język – mówi jeden i trzyma się za brzuch, kiedy jego bliźniak wypowiada przekleństwo. Że też matka im na to pozwala… Mam ochotę potrząsnąć nimi, by przestali się wygłupiać. Zanim zdążę cokolwiek zrobić, ciotka, nie tracąc czasu na zdjęcie butów, biegnie do mojej siostry, zostawiając lepkie błoto na panelach.
– Budzi się!
Z jej słów emanuje istne przerażenie.
– Spokojnie, za chwilę i tak musi dostać butlę – mówię.
Bardziej niż to, że Maja się obudziła, denerwuje mnie paniczna reakcja ciotki.
– Celino, czemu się tak gorączkujesz? – pyta babcia. Znów wjechała niepostrzeżenie. Cwaniara.
– A, bo… chłopcy ją obudzili, a tak toby Majeczka spała – odpowiada ciotka, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
– Dziecko nie może cały czas spać. – Babcia się śmieje, a ja w zupełności się z nią zgadzam.
– No niby tak…
Celina nachyla się nad wózkiem i robi śmieszno-głupie miny do mojej siostry. Patrzę na babcię z rezygnacją. Wie, co czuję. Nie muszę jej niczego mówić.
– Dobrze, Lauro, że umyłaś podłogę. Jak jeżdżę wózkiem, to mi się czasem jakieś błoto zbiera.
Babcia jest geniuszem, wspominałam już o tym?ROZDZIAŁ 3
Co podać? – Kelner czeka, aż babcia wybierze z karty deser. Pasja Smaku __ to mała kawiarenka w miasteczku oddalonym od naszej wsi o jakieś dziesięć kilometrów. To też jedyne z miejsc, w które zwykle jeździmy z babcią, gdy mamy wolne popołudnie.
– Dla mnie lodowe marzenie – odpowiada i uśmiecha się do kelnera. Ten odwzajemnia się ciepłym spojrzeniem, które po chwili przenosi na mnie.
– A dla ciebie? – pyta.
– Woda.
– To wszystko? – Zdziwienie malujące się na jego twarzy wcale mnie nie rusza. Przywykłam, tak samo jak do faktu, że wszyscy wiecznie odejmują mi kilka lat.
– Tak.
Kelner przytakuje i odchodzi. W kawiarni panuje półmrok, słyszę unoszące się dźwięki jazzowej melodii. Woń cynamonowej kawy sprawia, że mój żołądek kurczy się i wydaje nieprzyjemne dźwięki. Przełykam ślinę, bo czuję, że mam jej pełno.
Babcia patrzy na mnie w milczeniu. Wiem, że chce coś powiedzieć, ale zamiast tego wyciąga z torby kopertę.
– Masz – mówi i podaje mi ją przez stół. – To zaskórniaki.
– Babciu! Nie tak się umawiałyśmy – protestuję, ale już po chwili żałuję swoich słów.
– Jeśli już poruszyłaś temat umowy… Mam nadzieję, że pamiętasz, co mi obiecałaś.
Nie jest to tylko pytanie. To także prośba. Wzdycham i walczę ze sobą, by nie przewrócić oczami.
– Już mówiłam, będę o siebie dbała i jadła… co trzeba. Sama wspominałaś, że powinnam odciąć się od rzeczywistości, która mnie otacza na tym za… – Chcę powiedzieć „zadupiu”, ale zamiast tego wychodzi: – …zabitym dziurami Utrychowie.
Nie lubię tej wioski. Wiem, że ma swoje uroki, ale one zdecydowanie przegrywają w starciu z minusami, które wiążą się z mieszkaniem poza miastem. Wszyscy mnie tu znają, wiedzą o mnie więcej, niż sama chciałabym im wyznać. Nienawidzę tego.
– Tak, powinnaś zmienić środowisko. – W słowach babci jest akceptacja, ale słyszę też coś, czego nie potrafię zdefiniować, i muszę przyznać, że wcale mi się to nie podoba. Chwytam babcię za dłoń i patrzę w jej rezolutne oczy.
– Co się dzieje? – pytam.
– Po prostu zaczęłam się zastanawiać, czy to nie za szybko. Czy dobrze zrobiłam, że tak naciskałam. – Gubi moje spojrzenie. Nie mówi tego wprost. Nie musi. Wiem, że się o mnie boi, ale ja nie jestem już małą dziewczynką.
– Poradzę sobie – zapewniam.
– To nie jest tak, że nie ufam twoim intencjom. Po prostu nie chcę, abyś szła po niewidzialnej nitce do niewidzialnego celu. Twoim priorytetem musi być zdrowie. Nie bezczynna bylejakość. Teraz egzystujesz, a ja pragnę, abyś obudziła w sobie promyk nadziei, abyś traktowała życie jak dziką plażę, nieodkrytą i piękną… Chcę zobaczyć radość w twoich oczach, Lauro. Dawno jej nie widziałam.
Patrzę na nią i nie odnajduję słów, które powinny teraz paść. Chcę, aby była ze mnie dumna, ale przede wszystkim – spokojna. Stres to najgorszy wybór, na jaki może się w tej chwili zdecydować.
– Dam z siebie wszystko – mówię w końcu.
Tylko czy tyle wystarczy?