Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku - ebook
Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku - ebook
Podróżowanie to jeden z nieodłącznych elementów ludzkiej aktywności. Mimo różnic wynikających z postępu cywilizacyjnego, podróżny zawsze potrzebował i potrzebuje tych samych rzeczy: środka lokomocji – choćby to miałyby być własne nogi, miejsca do odpoczynku oraz posiłku. Rzecz jasna chciałby też zobaczyć nieco świata, bo turystyka, choć nie na skalę masową jak dziś, także istniała od zawsze. Profesor Antoni Mączak, wybitny historyk epoki nowożytnej, opisał codzienność – czasem zaskakująco podobną do tej, którą znamy – podróży po Europie w XVI i XVII wieku. Relacje kupców, włóczęgów, arystokratów, żołnierzy czy żaków to tylko część materiału źródłowego. Już w XVI stuleciu powstawały bowiem przewodniki, zestawienia cen, wielojęzyczne „rozmówki” i dokumenty podróżne, a także zupełnie fantastyczne opowieści o odległych krainach. Autor rekonstruuje wszystkie aspekty podróży, problemy towarzyszące w XVI i XVII wieku turystom na Starym Kontynencie oraz przyciągające ich atrakcje. Którędy jechać, gdzie zjeść, jak nie przepłacić, nie dać się oszukać i co zobaczyć, jak się porozumieć i wrócić cało. Monografia prof. Antoniego Mączaka stanowi nie tylko drobiazgowy opis „turystycznej” codzienności europejskiej XVI i XVII wieku – jest to także pełen anegdot, ciekawostek i porad praktyczny przewodnik po nowożytnej Europie, który może też przydać się dzisiaj.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-455-5 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mr. Fynes Moryson zmarł przed trzema i pół wiekami (w 1629 roku), ale rzadko kiedy dedykacja książki jest tak bezpośrednio związana z wdzięcznością autora, jak w tym przypadku. Latem 1971 roku wypadło mi przygotować krótki szkic dotyczący związków ziem polskich z regionem śródziemnomorskim. Sięgnąłem do _Itinerary_ Morysona, które wpadło mi kiedyś w ręce i zostawiło wspomnienie obfitych danych o kosztach podróży przez Polskę, Morawy, Austrię i kraje alpejskie. Lektura diariusza podróży wciągnęła mnie bardzo. Wkrótce w Bibliotece PAN w Gdańsku przekonałem się, że materiały tego typu są na tyle obfite, że warto podjąć badania nad nimi jako źródłem dla porównań w zakresie gospodarki europejskiej przełomu XVI i XVII wieku. Dość niespodziewanie w tym właśnie czasie wypadło i mnie wybrać się w dłuższą podróż, do Stanów Zjednoczonych. Czemu nie wykorzystać własnej podróży do badań nad podróżami sprzed trzech–czterech stuleci? Zbiory Biblioteki Uniwersytetu Illinois w Urbanie okazały się niezmiernie bogate dla mojego tematu, a wypady do innych bibliotek pozwoliły uzupełnić potrzebne materiały drukowane, zwłaszcza starodruki. Jednakże nawet na tle potężnych rywali, jak Michel Montaigne i fachowi autorzy przewodników turystycznych z XVII wieku, Fynes Moryson okazał się niezastąpiony. Najskrupulatniejszy w zapisywaniu wydatków – najlepiej też potrafił wyciągać z nich teoretyczne wnioski; jego analizy społeczeństw różnych krajów zachowują rozsądną równowagę między mądrościami zaczerpniętymi z literatury i własną obserwacją. Nie będąc uczonym w ścisłym sensie, nawet ówczesnym, Moryson przejawia to, czego brakowało wielu ludziom wykształconym: ciekawość świata, zdolność obserwacji, syntetyczne spojrzenie i chęć przekazywania własnych doświadczeń i przemyśleń.
Wkrótce też zrozumiałem, że byłoby niesłuszne ograniczać się do tematyki gospodarczej. Różnorodność zagadnień, którymi ci ludzie się interesowali, poczęła mnie coraz więcej zajmować. Ich łatwe uogólnienia prowadziły ku kwestii charakteru narodowego jako ulubionego tematu uprzedzeń, stereotypów i ksenofobii; ich zainteresowania sztuką i kulturą – ku rozprzestrzenianiu się mentalności renesansu i baroku. Każdy ciekawszy i wnikliwszy diariusz podróży stwarzał nowe problemy i wiódł ku nowym działom bogatych i niezwykle dogodnie urządzonych bibliotek. Każda taka wyprawa przekonywała dotkliwie, że nie sposób ogarnąć zagadnienia ani w sensie bibliograficznym, ani rzeczowym.
Była to ciężka, ale podniecająca próba dla autora, który przez dwadzieścia lat obracał się w kręgu zagadnień gospodarczo-społecznych i – zapewne – skłonny był nie doceniać innych dziedzin tematyki historycznej. Ekscytujące przy tej lekturze było i to, że sam czułem się jednym z podróżnych. Aby zrozumieć autorów moich źródeł, obserwowałem kolegów i siebie. Gdy z aseptycznego komfortu samolotu przeniosłem się do specyficznego środowiska hotelu YMCA przy Wabash Avenue w Chicago, rażący kontrast nasuwał natychmiast trudne do wyrażenia asocjacje z kontrastami podróży, o których mowa poniżej w rozdziałach o drogach i karczmach. Gdy w ciągu jednego dnia chciałem „poznać” Boston czy San Francisco, przypominałem sobie własny krytycyzm wobec przemądrzałych turystów, którzy na podobnej podstawie od czterystu co najmniej lat budują syntetyczne wnioski. Dziesięć miesięcy pobytu wśród ludzi, z których nikogo nie znałem przedtem, nasuwało skojarzenia z łatwymi uogólnieniami, jakie czynią bohaterowie tej książki.
Zrozumiałem, że ogromnie brak mi przygotowania z zakresu psychologii, że wszelka amatorszczyzna w tym zakresie nie jest bezpieczna. Wypad w tym kierunku objawił bezmiar niewiedzy, którą dzielę z innymi historykami. Nie miałem na czym się oprzeć; poważne prace z psychohistorii (ta dziedzina wiedzy powstała na dobrą sprawę właśnie dopiero u schyłku lat sześćdziesiątych) są niemal wyłącznie adaptacją psychoanalizy do indywidualnych przypadków, lepiej oświetlonych źródłowo, i potwierdzają złośliwą opinię Christophera Hilla, że rzekomy analny seksualizm Marcina Lutra nie tłumaczy powstania reformacji. Dla wielu zagadnień, które wyrastały przede mną, nie umiałem znaleźć pomocy w literaturze naukowej, a kontakty osobiste przekonały mnie, że wciąż trudno historykom i psychologom znaleźć wzajemne zrozumienie i wypracować metody współpracy.
Wróciwszy do Europy, miałem parokrotnie okazję odwiedzić miejsca i podążyć szlakami uczęszczanymi przez moich ulubionych bohaterów. Jakże jednak trudno odnaleźć atmosferę Campo Santo w Pizie, gdzie ziemia przywieziona z Jerozolimy miała niegdyś tak szybko pochłaniać pochowane ciała. Kolonia, miasto zawsze imponujące, wywołuje dziś inne skojarzenia niż te, które zanotował Stefan Pac, Roger Ascham czy tylu innych ludzi renesansu i baroku. Ale podróż wzdłuż Renu, mimo ruchu barek i grzmiącego śpiewu _Lorelei_ z pokładów białej floty, wyzwala myśli podobne jak przed stuleciami, a każde przekroczenie Alp jest przeżyciem jak kiedyś – innym, ale wciąż silnym. Wreszcie – i to jest wieczny problem podróży zagranicznej – rozwoju krajów i różnic cen.
W szczególności krótki pobyt turystyczny w Hiszpanii pozwolił zrozumieć kontrasty krajobrazów, które tak fascynowały przybyszów zza Pirenejów. Postawiony w podobnej sytuacji, co turyści z XVII wieku, zamknąwszy _Guide Michelin,_ zastanawiałem się kilkakrotnie, czy potrafiłbym na oko ocenić wielkość miejscowości i szukałem doraźnych metod porównawczych – rehabilitując metody stosowane dawno temu przez sir Thomasa Hoby’ego czy kronikarzy flamandzkich.
Poszukiwania w bibliotekach polskich nasunęły z kolei problem porównania turystów polskich z obcymi, zwłaszcza z dawnymi Anglikami, których dotąd znałem najlepiej. Znów, okrężną drogą, wróciłem do zagadnień pierwotnych: zestawienia porównawczego ziem i społeczeństwa polskiego za ostatnich Jagiellonów i Wazów z Europą Zachodnią. Powstał poważny problem, czy wszystkie te sprawy można i należy wciskać do jednej książki. Zagadnienie wyjściowe: różnice struktur gospodarczych i poziomu cen, wypadało odłożyć do osobnego rozwinięcia, zadowalając się tu skrótem, mieszczącym się w wygodnych ramach „życia codziennego”. Dla całości książki nie można się było posłużyć żadnym ze schematów wypracowanych przez poprzednich autorów tych serii – francuskiej i polskiej – bowiem podróże nasuwają własną problematykę. Stosunkowo często oddaję głos samym autorom relacji z podróży, ponieważ najłatwiej w ten sposób przedstawić atmosferę życia codziennego w tych warunkach, ale także dlatego, że właśnie podróż wyzwalała w wielu ludziach wymowę literacką, a przeżycia w drodze skłaniały do pisania. Dobór tematów narzuciły źródła, a głównym problemem stała się selekcja. Najprościej usunąć mniej istotne zagadnienia. Jak jednak rozwiązać elementarny problem, jakim jest wyczerpanie źródeł? Liczba relacji i innych materiałów rękopiśmiennych jest nieprzebrana. Gdy zobaczyłem katalog działu „Podróże” rękopisów Biblioteki Królewskiej w Kopenhadze, mogłem tylko powiedzieć za Kuźmą Prutkowem, że „nikt nie ogarnie nieogarnionego”. W stosunku do druków, dawnych i nowych, starałem się postępować metodą reakcji łańcuchowej, przez odsyłacze, i zastanawiając się, kto z „piśmiennych” ludzi badanej epoki mógł włączyć wrażenia z podróży do swego pamiętnika lub korespondencji. Dobór źródeł niedrukowanych jest z konieczności bardziej przypadkowy, kryterium stanowiła przeważnie ich dostępność. Ograniczyłem też do koniecznego minimum zakres zestawiania źródeł związanych z podróżami z resztą materiałów niejako tworzonych przez ludzi osiadłych. Wszystko to nasuwało wciąż problem krytyki, a zwłaszcza reprezentatywności, materiału.
W toku pracy nigdy nie czułem się samotny. Nowość zagadnienia skłaniała do szukania rady u doświadczonych kolegów, tam gdzie tylko umiałem ich znaleźć. Rychło okazało się, jak wielu ludzi pasjonuje historia podróży jako hobby lub temat badań zawodowych. Wielokrotnie spotykałem się z wydatną i serdeczną pomocą ze strony, z której niczego nie oczekiwałem. W przypisach czytelnik znajdzie notatki na ten temat, jeśli tylko sprawa da się ująć w sposób bardziej konkretny. Niektórym jednak instytucjom i osobom winien jestem szczególnie wiele.
Poszukiwania biblioteczne w Stanach Zjednoczonych, a następnie samo pisanie możliwe były dzięki doskonałym warunkom, które znalazłem na Wydziale Historii University of Illinois w Champaign-Urbana, i dzięki stypendium w ramach programu Fulbright-Hays. Przez niemal półtora roku pracownicy Działu Starodruków Biblioteki Uniwersyteckiej w Urbanie z cierpliwością i życzliwością realizowali moje zamówienia i podsuwali lektury, do których sam mógłbym nie dotrzeć.
W latach 1972–1974, kiedy z powodu choroby trudniej mi się było poruszać, dyskretna zmowa pań z Działu Starodruków Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie i Biblioteki Instytutu Historycznego UW pozwoliła mi korzystać z miejscowych starodruków w szerszym zakresie, niż mogłem był mieć nadzieję. Kilkakrotnie podejmowałem zbliżoną tematykę na seminariach w Warszawie, Urbanie i innych ośrodkach; specyficzna atmosfera zaciekawienia źródłem i młodzieńczego krytycyzmu studentów, jaką odczuwałem często tu i tam, dała mi wiele pozytywnych sugestii i często skłaniała do ponownego przemyślenia zagadnienia.
Nie potrafię wreszcie oddzielić wszystkich skojarzeń własnych od tych, które zawdzięczam kolegom. Każdy bowiem ma własne opinie w kwestii podróży, niemal każdy historyk tej epoki korzystał ze źródeł, na których się opieram; z przyczyn, o których już była mowa, trudno się oprzeć urokowi tematyki i jej przekazów źródłowych. Z biegiem czasu przekonałem się, jak wielu badaczy pracujących nad innymi zagadnieniami interesuje się tematyką podróży. Niejeden list z zapytaniem o źródła skierowany do biblioteki czy archiwum za granicą uzyskiwał odpowiedź świadczącą o żywym zaciekawieniu adresata. Kilku kolegów przy okazji własnych poszukiwań źródłowych zadało sobie trud notowania znalezisk dla mnie, nadesłało mikrofilmy i kserokopie. Do zabawy dali się też wciągnąć recenzenci maszynopisu – Stanisław Grzybowski i Janusz Tazbir, którzy uwagi krytyczne przepletli cennymi uzupełnieniami z zakresu własnych zainteresowań; tylko część ich mogła tu być wykorzystana. Wiele zawdzięczam też archiwistom i bibliotekarzom, do których kierowałem listy z pytaniami: udzielali mi odpowiedzi wykraczających poza ich formalne obowiązki. Informację o tym i szczere podziękowanie umieszczam w odpowiednich przypisach. Znaczną część tych materiałów będę mógł wykorzystać dopiero w kolejnych studiach, dotyczących głównie spraw gospodarczych. Jeśli w ten sposób, sumarycznie, podkreśliłem pomoc, jaką otrzymałem w pracy, nie będzie frazesem dodać, że odpowiedzialność za jej usterki spoczywa wyłącznie na mnie samym.
*
Konstrukcja książki nasuwała nie mniej problemów niż poszukiwania źródłowe. W obu zakresach należało ustalić granice: podobnie jak mnóstwo źródeł w jakiś sposób dotyczy podróży i nie można by ich ogarnąć wszystkich, tak i ramy geograficzno-czasowe wymagają mniej lub bardziej konkretnego zarysowania. Liczba źródeł – relacji z podróży, zapisek, listów, rachunków – rośnie w postępie geometrycznym, gdy zbliżamy się do naszych czasów. U schyłku XVII stulecia, a zwłaszcza w wieku następnym, wchodzi w modę pisanie i publikowanie pamiętników, literatura zaś pamiętnikarska epoki oświecenia stwarza już odrębne problemy. Przerywam więc w tym momencie, eliminując zwłaszcza z rozważań (choć nie z lektury) literackie, coraz bardziej stereotypowe relacje.
Punkt wyjścia określony jest z kolei przez obfitszą literaturę podróżniczą, związaną z początkiem XVI stulecia. Średniowiecze miało odrębne problemy i tylko marginesowo mogę do nich nawiązywać. Najliczniejsze w tym okresie były relacje z pielgrzymek, a to wiąże się z ograniczeniem geograficznym, które musiałem wprowadzić. Nie zajmuję się mianowicie podróżami poza Europę „łacińską”. Zarówno podróże do Lewantu, jak i do Nowego Świata oraz na Daleki Wschód, to tematyka wielce odrębna, barwna i – rzecz paradoksalna – lepiej znana, a przynajmniej częściej poruszana. Z kolei terytorium pod władaniem tureckim i ziemie rosyjskie, wreszcie skandynawska północ Europy to również tereny całkiem odrębne, które wypadnie tylko wspominać dla kontrastu.
Pozostają krainy między Wielkim Księstwem Litewskim a Atlantykiem, od Bałtyku do południowych Włoch – regiony, które w XVI i XVII stuleciu wiążą się z sobą coraz ściślej gospodarczo i posiadają świadomość wspólnoty kulturalnej nierozerwaną przez reformację. Relacje z podróży należą do najlepszych świadectw tej wspólnoty, jej braków, walorów, napięć i ograniczeń.
Z kolei zakres rzeczowy i układ rozdziałów stanowi kompromis między zainteresowaniami podróżnych i treścią ich relacji a systemem hierarchii ważności problemów, który preferuje autor. Uznałem taki kompromis za dogodny dla siebie i czytelników. Historyk niebezpiecznie łatwo unosi się przekonaniem, że wie lepiej co ważne, i lekceważy sugestie przeszłości. W pracy o takiej właśnie tematyce samo badanie hierarchii wartości spraw, jaka dominowała w badanej epoce, ma samoistne znaczenie. Dlatego dobór tematyki rozdziałów odzwierciedla w znacznym stopniu zainteresowania autorów, widziane przez pryzmat nauki współczesnej.
Czytelnik znajduje się w punkcie, z którego wyszedł przed laty autor: nie zna bohaterów opowieści ani warunków ich życia. Od czego zacząć: od opisu ludzi czy od opisu otoczenia, bez którego nie potrafimy ich rozumieć? Zaczynam od otoczenia, od warunków życia, pisząc bowiem o samych podróżnych musiałbym już od progu wniknąć w sprawy zbyt szczegółowe. Nie można zresztą dać zbiorowego portretu tej wysoce zróżnicowanej grupy ludzkiej. Niektórych bohaterów, jacy grają tu szczególną rolę, przedstawię z osobna, gdy tylko po raz pierwszy pojawią się na stronicach książki.
_Lipiec 1976_
_*_
_* *_
Wydanie drugie nie wnosi większych zmian w układzie książki. Skorygowane zostały omyłki; usunięto parę świadectw źródłowych, przytoczonych poprzednio ze znakiem zapytania co do ich wiarygodności. Wątpliwości autora, czy książka nie jest przeładowana szczegółami i anegdotą, nie znalazły potwierdzenia u czytelników, którzy zechcieli przekazać swe uwagi. Dlatego też w drugim wydaniu znalazło się sporo nowych informacji – w tym zaczerpniętych z rękopisów bibliotek brytyjskich, dzięki przyjaznej pomocy prof. Charlesa Wilsona i zaproszeniu British Academy. Znajdujący się w Bodleian Library w Oksfordzie dziennik podróży Roberta Bargrave’a, który od dawna czeka na wydawcę – a zasługuje też na edycję polską ze względu na opis naszego kraju – został w pewnej mierze wykorzystany, najcenniejszym jednak plonem poszukiwań okazały się zapiski i listy Stephena Powle’a. W jego pismach z podróży do Strasburga, Bazylei i Wenecji znalazły, w przekonaniu autora, doskonały wyraz refleksje i przeżycia młodych Anglików, sposobiących się u schyłku XVI wieku nauką na kontynencie do przyszłych urzędów państwowych. Przyjaźń, którą Powle nawiązał z braćmi Gorajskimi, pozwala dokonać pewnych porównań, zwłaszcza zaś zorientować się, jak ucząca się „w cudzych krajach” młodzież przekazywała sobie informacje o ojczyznach.
_Lipiec 1979_
_*_
_* *_
Niniejszą edycję przygotowano na podstawie drugiego wydania z 1980 roku. Zachowany został układ książki ustalony przez autora, a także większość wybranych przez niego ilustracji – niewielkie różnice wynikają jedynie z powodów technicznych bądź kwestii formalnych. Ujednolicono zapisy obcojęzycznych nazw własnych i nazwisk, poprawiono nieliczne usterki redakcyjne i drukarskie oraz wprowadzono poprawki wynikające ze zmian zasad pisowni. Nowy element stanowi posłowie autorstwa prof. dr. hab. Wojciecha Tygielskiego.
_Lipiec 2022_ROZDZIAŁ DRUGI
GOSPODA I GOŚCINA
BYWALCY GOSPÓD: MONTAIGNE I MORYSON
Gospoda. Do wyjątków należą podróżni, którzy całkowicie pominęli w diariuszu swe wrażenia na ten temat. Dla wielu stan gospód – obok stanu dróg – jest główną podstawą oceny odwiedzanych krajów, tak jak kontakty z gospodarzem i jego służbą długo będą decydować o barwach obrazu miejscowej ludności, utrwalonego w pamięci podróżnego. Dla historyka zainteresowanego życiem codziennym trudno o lepszą okazję; jak jednak powiązać ze sobą niezliczone obserwacje i kąśliwe uwagi rozrzucone w relacjach z podróży, a dotyczące przecież setek różnych gospód, zajazdów i karczem w kilkunastu krajach? Żaden z naszych autorów nie ma wątpliwości, że istnieją uderzające różnice regionalne: gospody francuskie są niepodobne do angielskich, inne są holenderskie, szwajcarskie, niemieckie. Te zaś różnią się między sobą również w zależności od krainy.
Nie każdy, nawet wymowny, pamiętnikarz przekazuje wiele danych nadających się do porównania; nie wszystkim tak łatwym uogólnieniom wolno ufać. Warto jednak zacząć od obserwacji turysty bystrego, wrażliwego, klasyka tego gatunku: Michela de Montaigne.
Plombières: Pod Aniołem najlepsze pomieszczenie. Jest tam dobra kuchnia, jednakże wszystkie dalsze informacje o tej gospodzie dotyczą cen: drewno tanie, jest go pełno i płaci się właściwie tylko za rąbanie. Nie ma wykwintu, ale wygodne, niekrępujące pokoje; można wybaczyć kiepskie wino i chleb.
W Remiremont, Pod Jednorożcem, też dobra gospoda: ogólnie żadna prowincja Francji nie ma gospód tak wygodnych i dobrych jak Lotaryngia.
W Bazylei imponują Francuzowi rozmiary gospód. „W każdej sali, skądinąd bardzo dobrze umeblowanej, bywa po pięć lub sześć stołów zaopatrzonych w ławy. Tam jedzą razem wszyscy goście, każde towarzystwo przy swoim stole. Najmniejsze gospody mają dwie lub trzy piękne, bardzo piękne sale. Są w nich opony i okna bogato oszklone”. Gorzej z pokojami gościnnymi, które są marne: „nigdy nie ma zasłon nad łóżkami, które są stłoczone po trzy lub cztery w jednym pokoju; żadnego kominka, ludzie grzeją się jeden przy drugim i przy piecach” (powrócimy jeszcze do sprawy pieców i kominków). Brak tu czystości: pokoje brudne, „szczęśliwy, kto może mieć kołdrę, podgłówek w ich stylu nigdy nie jest powleczony, a w ogóle brak innej pościeli jak kołdra, do tego dość brudna”¹.
Baden – to jeden zachwyt Montaigne’a. Gospody wspaniałe (zauważmy znów tę liczbę mnogą). „W tej, gdzie mieszkaliśmy, widziało się jednego dnia trzysta gąb do nakarmienia” i dobre sto siedemdziesiąt łóżek. „Jest tam siedemnaście pieców i jedenaście kuchen, a w gospodzie sąsiedniej pięćdziesiąt pokojów umeblowanych. Ściany gospód są całe obwieszone tarczami herbowymi szlachciców, którzy tu się byli zatrzymali”.
Ogólnie Montaigne chwali zajazdy niemieckie; wjechawszy na ziemie włoskie cieszy się w Rovereto, odnajdując tam niemiecką czystość pokojów i mebli, szyby i takie jak w Niemczech piece. „W których pan de Montaigne dostrzega znacznie więcej wygody niż w kominkach” – notuje służący, kronikarz podróży². My zaś lepiej niż nasi turyści pamiętamy, że jeszcze w Bazylei Montaigne na piece mocno utyskiwał. Wszystkie te uwagi ogólne o gospodach nie zawsze zgadzają się z codziennymi notatkami. Mimo doskonałości niemieckiego „przemysłu gospodniego”, w Monachium nie ma baldachimów nad łóżkami, zwisają same tylko zasłony, w Konstancji zaś Pod Orłem antypatyczny gospodarz okazał im „barbarzyńską pychę niemiecką” w jakimś sporze ze służącym. Nie ulega jednak wątpliwości czystość tamtejszych zajazdów. Choć tu czy tam nie mają zwyczaju ogrzewać pościeli, gdy gość ma położyć się spać, ani nie grzeją mu odzieży, gdy ma ją wdziewać (oburza ich, gdy zapala się w tym celu pod kuchnią, a nawet gdy korzysta się z palącego się ognia), to w Mittenwalde – na szlaku z Monachium do Innsbrucku – można za sześć grajcarów skorzystać z łaźni parowej, a w Augsburgu można oddać do prania i prasowania wszystko, co się w czasie pobytu w gospodzie zabrudziło.
Uderzyły też Montaigne’a w niemieckich gospodach schody: dwa lub trzy schodki, po których trzeba wchodzić do łoża, a zwłaszcza schody do pokojów gościnnych, wyłożone płótnem – świadczące zarówno o staraniu o czystość (by nie brudzić stopni), jak i o samej czystości, bowiem pierze się te chodniki co sobotę.
Zwięzłe i rzeczowe notatki z podróży, spisywane przez sekretarza pod dyktando, a we Włoszech już własnoręcznie przez Montaigne’a dla nabrania wprawy w języku, dadzą się zestawić z jego refleksjami przekazanymi w _Próbach._ „Aby zakończyć tę spowiedź moich mizernych humorów, wyznaję, iż w czasie podróży nie zdarza mi się zajechać do gospody, by wraz nie przyszło mi na myśl, czy mógłbym tu chorować i umrzeć wygodnie. Lubię obierać na kwaterę miejsce, gdzie bym się czuł bardzo u siebie, bez hałasu, nie smutne, ani dymiące, ani duszne”³. „Rozpatrując w ten sposób dogodności mej gospody – ciągnie dalej po dłuższym wywodzie o śmierci – nie baczę bynajmniej na przepych i wspaniałość, nienawidzę ich raczej; dbam jeno o pewną schludną prostotę, znajdującą się częściej w miejscach, gdzie jest najmniej sztuki i które natura zdobi jakowymś własnym wdziękiem”.
Nie wykazywał więc Montaigne entuzjazmu dla gospód z wodotryskiem i sztucznych ćwierkających ptaków, o których będzie mowa, zauważył natomiast z aprobatą ptaki w klatkach Pod Koroną w Lindau. Można sobie łatwo wyobrazić zgodną pogawędkę Montaigne’a z nieco odeń młodszym Morysonem. Ot, choćby o gospodach w Niemczech. Moryson miał znacznie większe doświadczenie w tym zakresie, odwiedziwszy wszystkie główne krainy Rzeszy. Słysząc o bezczelnym gospodarzu z Konstancji, dodałby tytułem komentarza:
„Erazm z Rotterdamu powiedział, że gospodarze w Niemczech są wstrętni, to znaczy podli i plugawi; ja bym jednak określił, że są grubiańscy i po chamsku pyszni, czy raczej ponurzy i gburowaci. Kiedy wchodzisz, musisz pozdrowić gospodarza i szczęśliwy, komu ten się odkłoni. Musisz z nim pić i stosować się do niego we wszystkim”⁴.
Łóżka w Górnych Niemczech nie zawsze wygodne? „W Dolnych Niemczech po kolacji prowadzi się gości do sali o wielu łóżkach i kto nie ma towarzysza, temu dodaje się innego do łóżka . W całych zaś Niemczech tkwi się między dwiema pierzynami (poza Szwajcarią, gdzie ma się łóżko pod sobą, a przykrywa wełnianym kocem); te pierzyny są bardzo wygodne, bo miękkie i lekkie . Łoże u spodu jest wielkie i szerokie, wierzchnia zaś pościel wąska i miększa; między tym śpi się tak w lecie, jak w zimie. Nie jest to niewygodne w zimie, jeśli leży się samemu, skoro jednak zmuszają człowieka, aby miał w łóżku kolegę, jedna strona zostaje odsłonięta i tamtędy wieje, bo pierzyna jest wąska, nie może objąć z obu stron i każdy ma jeden bok wystawiony na wiatr i przeciąg. W lecie zaś takie legowisko nie jest przyjemne, a człowiek bez przerwy poci się od stóp do głów”.PRZYPISY
Rozdział pierwszy
Drogi i ruch
¹ Wyjątek stanowiły mosty w górach, które – rzecz jasna – interesują bardzo turystów. Konstrukcja mostów w Tyrolu (drewno, wiele mostów krytych daszkami) zwracała uwagę zwłaszcza podróżujących Włochów.
² _Des Bamberger Fürstbischofs… Gesandtschafts-Reise,_ s. 59, 75, 79; _Un’Ambasciata. Diario dell’abbate G.Fr. Rucellai_, s. 32.
³ Z. Krasiński, _Sto listów do Delfiny_, s. 204.
⁴ _The Diary of John Evelyn_, t. II, s. 509 i n. Wydawca zwraca uwagę, że ten fragment diariusza jest oryginalny, a nie zaczerpnięty od innych autorów.
⁵ _Stanislai Rescii Diarium 1583–1589_, s. 1–130, 152, 197–202.
⁶ _Podróż królewicza Władysława_…, s. 366 i n.
⁷ Cyt. wedle rękopisu Biblioteki Raczyńskich nr 177, f. 17. Pełniejszy tekst diariusza Billewicza w rękopisie Biblioteki Kórnickiej nr 529.
⁸ Moryson, _Itinerary_, t. III, s. 466 i n., por. t. I, s. 385.
⁹ Sir Gavin De Beer, _Early Travellers in the Alps_, s. 11. Tradycja o Henryku IV wg C. Gesner, _Libellus de lacte et operibus lactariis_ .
¹⁰ _Podróż królewicza Władysława_…, s. 228.
¹¹ Moryson; Sir Gavin De Beer, _op. cit._, s. VI.
¹² _Podróż królewicza Władysława_…, s. 361–364.
¹³ _Opisanie podróży i poselstwa_ , s. 121.
¹⁴ _Macieja Rywockiego księgi peregrynackie (1584–1587)_, s. 188.
¹⁵ _Denkwürdigkeiten von Hans von Schweinichen_, s. 51.
¹⁶ _Macieja Rywockiego księgi peregrynackie_, s. 188.
¹⁷ J. Ossoliński, _Pamiętnik 1595–1621_, s. 24.
¹⁸ Moryson, _Itinerary_, t. III, s. 464. Stamtąd także dalsze informacje, jeśli nie zaznaczono innego źródła. Autor ten używa wymiennie określenia _coach_ i _waggon_,__ niewątpliwie jednak nie ma tu na myśli _coach_ w sensie kareta, _carozza_, _carosse._
¹⁹ _The Life and Letters Sir Henry Wotton_, t. II, s. 233 (1589).
²⁰ Do Gdańska przybył z Elbląga.
²¹ Moryson, _Itinerary_, t. I, s. 133 i n.; t. III, s. 471 i n.
²² P. Heylyn, _A Full Relation of Two Journeys_, s. 12 i n.
²³ _Anonima Diariusz peregrynacji włoskiej, hiszpańskiej i portugalskiej_, s. 27 i n.
²⁴ Rywocki, _loc. cit._; Moryson, t. III, s. 466.
²⁵ Pieszy sługa niskiej kategorii, podążający wraz z panem jadącym w siodle lub powozem. Sługa ten wskazywał drogę, pomagał wsiąść na wierzchowca i zsiąść z niego. Także: lokaj.
²⁶ D.R. Ringrose, _Transportation_, s. 17.
²⁷ J. Taylor, _The Water Poet, All the Workes_, London 1630: _Wit and Mirth Chargeably Collected out of Taverns, Ordinaries, Innes_, s. 194 (99).
²⁸ Moryson, _Itinerary_, LIII, s. 469: _The Marriners use not to deceive strangers in the rates, naither can they easily doe it, they being vulgarly knowne to every child_.
²⁹ J. de Vries, _Barges and Capitalism_, rozdz. II. 1; tamże, s. 79, cytaty z Junior Coriata i Missona.
³⁰ British Library, Londyn, rps Harley 6893, f. 52.
³¹ _Les Voyages de Monsieur Payen_, s. nlb., załącznik.
³² G. Grataroli, _De regimine iter agentium_ (1561 r.). Fragment wydany przez E. Bonnaffé, _Voyages et voyageurs de la Renaissance_, s. 11. Por. niżej w rozdziale o higienie podróży.
³³ Ówczesne drogi z reguły prowadziły linią bardziej krętą niż dzisiejsze szosy. U. Brosthaus, _Burgerleben im 16. Jahrhundert_, s. 47.
³⁴ Anonim bawił przecież w Neapolu w gronie Polaków podejmowanych przez Stanisława Reszkę.
³⁵ Ojciec Sastrowa był kupcem, stryj matki burmistrzem Stralsundu, jednak Bartłomiejowi nie starczyło środków na ukończenie studiów; jego pozycję w trzecim dziesiątku lat określają lepiej zamiłowania i ambicje literackie: jeszcze w czasie studiów pisał elegie, a jego wiersz o śmierci Tomasza Morusa i Roberta Barnesa wywołał nawet protest króla Henryka VIII. Z kolei poemat poświęcony cesarzowi Karolowi V zyskał dla Sastrowa nobilitację (1544). Nie znaczy to jednak, że wędrującego do Włoch w r. 1546 Sastrowa mamy uważać za szlachcica. Gdy chodził do Lindau (1542), był praktykantem u prokuratora (adwokata) przy Sądzie Kameralnym Rzeszy. Por. U. Brosthaus, _op. cit._, s. 6–11, 16.
³⁶ W powieści pikarejskiej (szelmowskiej) podróż odgrywa zwykle ogromną rolę. Jest problemem metodycznym, jak odróżnić realia, swoistą ikonografię literacką, od fikcji, a niekiedy (jak u Estebanillo Gonzáleza) nawet pamiętnik od powieści. Realia życia codziennego bywają w tych książkach godne uwagi.
³⁷ _Diariusz legacji Jerzego Ossolińskiego… na Sejm Rzeszy Niemieckiej w Ratyzbonie w r. 1636, s._ 42. Podkr. moje – A.M. Aizenpitter = Eisenbirn?
³⁸ Por. Moryson, _Itinerary_, t. II, s. 163 i n. M.in.: „Mile w Polsce są ogólnie takie jak w Danii, ale różnią się między sobą długością” (a czym mogłyby innym?). Moryson wnioskuje na podstawie tras przebywanych w ciągu jednego dnia w różnych częściach kraju.
³⁹ _La_ _Guide des chemins de France,_ Paris 1552; 2 wyd. w tymże roku, w następnym _La Guide des chemins de France, reueue & augmentée pour la troisiesme fois_,__ Paris 1553. Korzystałem z przedruku i obszernego komentarza edytorskiego J. Bonnerota.
⁴⁰ J. Bonnerot we wstępie do _La Guide_, _op. cit._, s. 13.
⁴¹ _Voy la belle fontaine, & boy des bons vins blancs. La Guide_,__ s. 185. _Gras chappons. Plat pays._ Tamże s. 199.
⁴² _La Guide_, s. 155.
⁴³ Przykładem _Un itineraire de la France et de l’Italie_; J. Bonnerot podaje wykaz, por. nadto L. Schudt, _Le Guide di Roma_.
⁴⁴ Zestawione u H.G. Fordham, _The Road-Books and Itineraries of Great Britain, 1570 to 1850_.
⁴⁵ _Delicje ziemi włoskiej_, Kraków 1665, s. 271 i n. (mowa o Brescii w północnych Włoszech); por. , _Deliciae Italiae et index viatoribus ab Urbe Roma ad omnes in Italia… civitates et oppida…_, Coloniae 1609.
⁴⁶ _Le Guide di Roma_, s. 185–235.
⁴⁷ Obok dzieła G. Ensa, C. Eichovius, _Deliciae Italiae et index viatoribus, indicans itinera ab Urbe Roma ad omnes in Italia… civitates et oppida_, Ursellis 1603. Sieur de Rogissard, Abbé Havard, _Les dehces d’Italie, contenant une description exacte du Pais, des principales villes, de toutes les Antiquitez,_ _&_ _de_ _toutes les raretez qui s’y trouvent…_, 4 t., Leyden 1706 (i dalsze wydania); nadto „delicje” dotyczące innych krajów Europy.
⁴⁸ A. Goelnitzius, _Ulysses Belgico-Gallicus, fidus tibi Achates per Belgium, Hispan., Regnum Galliae, Ducat. Sabaudiae, Turinum usq. Pedemonti Metropolim_, Leyden 1631, 1655.
⁴⁹ P. Hentzner, _Itinerarium Germaniae, Galliae, Angliae, Italiae, cum indice locorum, rerum atque verborum commemorabilium_, 1 wyd., Norimbergae 1610. Zwraca uwagę umieszczona w tytule wzmianka o praktycznych indeksach miejsc, rzeczy i słów godnych pamięci. Dane bibliograficzne o pracach Hentznera czerpałem z: M. Mitrovich, _Deutsche Reisende und Reiseberichte im 17. Jahrhundert_.
⁵⁰ Por. Mitrovich, _Deutsche Reisende_, s. 139 i n.
⁵¹ _Il Burattino veridico o vero istruzzione generale per chi viaggia con la descrizzione dell’Europa… dato alia luce da Giuseppe Miselli corriere dello Burattino…_, Bologna 1688, przytaczam niżej wiadomości ze stron 200–210.
⁵² Tamże, s. 225–245.
Rozdział drugi
GOSPODA I GOŚCINA
¹ _Journal_, s. 35 i n.
² _Journal_, s. 64.
³ _Próby_, t. III, s. 262.
⁴ _Itinerary_, t. IV, 30. Tyle w jednym zdaniu epitetów, i to wieloznacznych, którym z kolei odpowiada tak bogaty zasób słownictwa polskiego, że wolę podać ten fragment także po angielsku: _Erasmus Roterodamus saith, that the Inne keepers of Germany are sordide, that is, base or slovenly: but I would rather say, they are churlish and rudely proud, or rather grave and surely_.