Życie dla chwili - ebook
Życie dla chwili - ebook
W klinice neurochirurgii dziecięcego szpitala w Londynie ścierają się dwie osobowości. On: doktor Alistair North, Brytyjczyk, uznany specjalista, a jednocześnie ekscentryk i kobieciarz, wyznający zasadę życia chwilą. Ona: doktor Claire Mitchell, Australijka, jego asystentka, piękna, zgrabna i rozsądna, ale opryskliwa, przekonana o potrzebie reguł i ścisłego planowania. Wzajemna niechęć walczy w nich z erotycznym zauroczeniem. W szpitalu jednak nie wolno okazywać sobie ani wrogości, ani namiętności. Tam rządzi chłodny profesjonalizm.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4532-6 |
Rozmiar pliku: | 848 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Claire Mitchell była w Londynie od kilku tygodni, lecz wciąż miała ochotę się uszczypnąć, by sprawdzić, że to nie sen. Dla dziewczyny z zapadłej australijskiej osady wszystko tu było trochę nierealne. Jakby weszła na plan filmu „Mary Poppins” albo serialu „Na salonach i w suterenie”.
W dzielnicy Paddington, między szeregami wiktoriańskich domów z portykami, ozdobnymi balkonami i oślepiająco białą sztukaterią kryły się mikroskopijne ogrody. Szła przez jeden z nich, wielkości chusteczki do nosa. Na szczęście nie siąpiło.
Promienie porannego słońca przedzierały się przez młode liście stuletnich dębów i wiązów. Delikatna świeża zieleń… Jakże odmienny widok od pokrytej pyłem i spękanej od słońca ziemi w parku zabaw, w pobliżu którego dorastała. W Gundiwindi cień rzucali tylko ludzie.
Wyszła na ulicę. Za godzinę będzie tu huczało od ruchu. Ale o tej porze dopiero się otwierały piekarenki, sklepiki i bary. W ulubionej włoskiej kawiarence barman Tony powitał ją radosnym buongiorno.
– Przynosisz słońce, mia bella. – Wręczył jej tekturową tackę z sześcioma papierowymi kubkami kawy z mlekiem.
Na chwilę poddała się uczuciu irracjonalnego zadowolenia. Miała świadomość, że Tony flirtuje ze wszystkimi kobietami. Ale tak niewielu mężczyzn w ogóle ją zauważa…. Te drobne komplementy sprawiały jej przyjemność.
W cukierni dokupiła rogalik z czekoladą i ruszyła do dzielnicowego szpitala dziecięcego. Paddington Children’s Hospital przez okolicznych mieszkańców nazywany był „zamkiem”.
Po drodze wyminął ją czerwony piętrowy autobus. Wolną ręką wyjęła telefon, sfotografowała piętrusa i wysłała zdjęcie bratu. David, właściciel warsztatu samochodowego w Gundiwindi, uwielbiał wszystko, co miało silnik. Odwdzięczał się zdjęciami rodziców, kuzynek i kuzynów.
Brat lubił ich rodzinną mieścinę na pustkowiu, ona zaś planowała wyjazd od chwili, gdy skończyła dziesięć lat. Chciała uciec od docinków, szykan i zaściankowej mentalności miasteczka na skraju wegetacji i pustkowia.
Szpitalny budynek wieńczyły imponujące wieżyczki z czerwonej cegły. Przed bramą z kutego żelaza stała pikieta. Uczestnicy trzymali transparenty: „Ratujmy nasz szpital”, „Zdrowie dzieci to skarb”. Na protest przychodzili rodzice małych pacjentów, ale również – co szczególnie wzruszało Claire – ludzie, których leczono tu przed laty. Łączyła ich nadzieja, że szpital uda się obronić przed zamknięciem.
Byli zmarznięci, poranki wciąż były chłodne.
– Gorąca kawa. – Podała protestującym kartonową tackę. W „zamku” pracowała od kilku tygodni, ale przerażała ją myśl, że w jednej z centralnych dzielnic Londynu może zabraknąć tak ważnej instytucji. Co by było, gdyby szpital był zamknięty, kiedy wybuchł pożar w Westbourne Primary School, pobliskiej podstawówce? Na samą myśl o tym zadrżała z przerażenia. Z pewnością nie wszystkie dzieci by przeżyły. Niektóre wciąż wymagały leczenia. Jak mały Ryan Walker.
Niezłomni aktywiści przy bramie przyjęli kawę z wdzięcznością.
– Znów jesteś wcześnie – stwierdził ktoś z gromadki. – Masz nastawiony zegarek na australijski czas?
Roześmiała się.
– Gdyby tak było, to właśnie bym szła do domu.
Przeszła pod łukiem z dekoracyjnej cegły i wkroczyła do środka. Fasada budynku była wiktoriańska, ale wewnątrz mieścił się nowoczesny szpital wyposażony w najnowszą aparaturę, zatrudniający doświadczony i oddany personel. Stupięćdziesięcioletnia historia placówki skłaniała do pokory. Była dumna, że jest jej częścią. Kiedy złożono jej ofertę szkolenia się tutaj pod kierownictwem światowej sławy neurochirurga Alistaira Northa, tak zapiszczała z radości, że niemal ogłuszyła Angielkę o surowym głosie na drugim końcu linii.
– Ależ panno Mitchell… – strofowała ją sekretarka Królewskiej Akademii Chirurgii, jakby wybuch entuzjazmu był czymś, co nie przystoi lekarzowi.
Claire nie przejęła się reprymendą. Tańczyła na korytarzach centrum medycznego w Adelaide, informując wszystkich, od salowych po lekarzy, że jedzie do Londynu.
Wjechała na piąte piętro. Gdyby wówczas wiedziała, z czym przyjdzie się jej zmierzyć, pewnie nie byłaby aż tak podniecona. Uśmiechnęła się na widok misia koala wymalowanego na drzwiach oddziału. Nie miała pojęcia, dlaczego Brytyjczycy wybrali małego australijskiego torbacza na patrona oddziału neurochirurgicznego. Wszystkim innym oddziałom patronowały zwierzaki z północnej półkuli. Ale dzięki temu czuła się trochę jak u siebie.
Mówiła językiem tubylców, wychowała się w kraju, na którego fladze znajduje się w rogu mała flaga brytyjska, ale Brytyjczycy to jednak inna rasa. A wybitny doktor North różni się od wszystkich. Wcale nie z powodu brytyjskiej rezerwy. W Australii miała szczęście pracować ze świetnymi neurochirurgami. Wiedziała, że talent często idzie w parze z ekscentryzmem, lecz w przypadku doktora Northa ekscentryzm należało przemnożyć przez dziesięć.
Wchodząc na oddział, spojrzała na duży czerwono-żółty zegar z niebieskimi cyframi. Nigdy się nie spóźniała, a dzisiaj przyszła nawet wcześniej niż zwykle. Staranne przygotowanie się do każdego zadania miała we krwi. Tak było od piątej klasy, gdy nagle runął jej mały dziecięcy świat.
Zalogowała się do systemu. Przed obchodem zawsze sprawdzała wpisy nocnego zespołu na elektronicznych kartach pacjentów. Denerwowała się na samą myśl, że mogłaby okazać niewiedzę w obecności studentów i lekarzy stażystów.
Na oddziale leżały dzieci z różnymi schorzeniami -neurologicznymi, czaszkowo-twarzowymi oraz z problemami centralnego układu nerwowego. Niektóre wymagały zabiegów chirurgicznych. Doktor North przeprowadzał różnego typu operacje, ale jego pasją było chirurgiczne leczenie padaczki ogniskowej. Dlatego tak walczyła o to stypendium. Teraz nie była pewna, czy słusznie.
Oddział powoli się zapełniał dziennym personelem. Andrew Bailey, lekarz stażysta, który zwykle się spóźniał, wbiegł ciężko sapiąc w rozwianym fartuchu.
– Zdążyłem przed nim?
Claire właśnie skończyła czytać kartę małego Ryana Walkera. Bez zmian. Wstała z westchnieniem.
– Zdążyłeś.
– Moja tendencja do spóźnialstwa zapowiada wspaniałą karierę neurochirurga.
– Może moja punktualność jest problemem – mruknęła i sprawdziła telefon, czy nie ma żadnych wiadomości od błyskotliwego specjalisty, który nie miał świadomości czasu i szacunku dla szpitalnego regulaminu. Pusto.
– Kiedy my tyraliśmy tu wczoraj do późnej nocy, on podobno zabawiał towarzystwo w pubie – wyszeptał Andrew konspiracyjnym, ale pełnym szacunku tonem. – Właśnie wpadłem na uroczą Islay Kennedy. Ma na sobie wczorajsze ubranie. Wspomniała o tańcu na stołach, nielegalnej przejażdżce łódką po sadzawce w Hyde Parku, a potem jajkach na bekonie w robotniczej kafejce i podziwianiu świtu nad Tamizą. Chyba padnę przed nim na kolana.
Claire czuła, jak wszystko w niej się burzy. Zabiję tego drania, pomyślała. Chirurdzy zachowują jak zgraja napalonych małolatów, a neurochirurdzy wiodą prym. Męski zawód! Od lat toczyła z tym wojnę. Liczy się talent, a nie płeć! Zwalcza seksizm, a teraz jeszcze musi się borykać z niedojrzałą osobowością.
Wyładowała swoją złość na rozmówcy.
– Andrew, nie wyobrażaj sobie, że to godne pochwały. To nieodpowiedzialna dziecinada. Wykręć taki numer przed asystowaniem mi w operacji, a cię obleję.
Zanim oniemiały młody lekarz zdołał odpowiedzieć, ciszę wypełnił przenikliwy dźwięk piszczałek. Wysoki mężczyzna o potarganej blond czuprynie, w kostiumowych okularach z olbrzymim nosem i wąsami, maszerował przez oddział, niosąc na plecach małą dziewczynkę uczepioną jego szyi jak małpka. Za nimi ciągnęła sznurkiem gromadka dzieci w wieku od lat dwóch do dwunastu. Niektóre siedziały w wózkach popychanych przez pielęgniarki. Kilkoro dzieciaków miało obandażowane głowy, ale wszystkie entuzjastycznie dmuchały w piszczałki.
– Pomachaj pani doktor Mitchell – herszt bandy poinstruował dziewczynkę. – Wiesz, że to jest kangurzyca w przebraniu?
Tak, to doktor North.
Claire czuła, jak się spina. Jak zawsze, gdy się do niej zwracał. A nawet na samą myśl, że go zobaczy.
Musiała się wysilać, by nie okazywać antypatii. Kobieca część zespołu widziała w nim symbol seksu. Ona jedna była wyjątkiem.
Gdy spotkała go po raz pierwszy, faktycznie, wywarł wrażenie. Mowa ciała wskazywała na pewność siebie. Asertywny od czubka głowy do stylowych półbutów. Kosztowne ubrania leżały na nim znakomicie i zawsze potrafił wypośrodkować między elegancją i luzem. Sposób, w jaki mówił, sygnalizował dobre pochodzenie, choć przekorny uśmiech był całkiem niebrytyjski.
Nie kojarzył się z chirurgiem, lecz z niesfornym chłopakiem. Jednak to nie uśmiech, ale błysk w jego ciemnoszarych oczach dokonał w niej spustoszenia. Umiał rozmawiać z każdym, jakby poza nimi nie istniał świat.
– Witamy w zamku, doktor Mitchell – oświadczył na powitanie. Mocny uścisk jego dłoni odczuła w całym ciele.
Z konsternacją zdała sobie sprawę, że odebrało jej oddech. Zapomniała przygotowanej mowy i zdołała tylko wymamrotać:
– Dziękuję, cieszę się, że tu jestem.
Już po kilku dniach uświadomiła sobie jednak, że przekorny uśmiech jest sygnałem, iż doktor North zamierza złamać kolejne reguły szpitalnego regulaminu i wywołać nową burdę. A jego szare oczy mają piorunujące efekt i służą za narzędzie do zwabiania kobiet do łóżka.
Pierwszego dnia dała mu się zahipnotyzować, ale teraz była już odporna. Od dziesięciu lat wspinała się po szczeblach medycznej kariery. Więcej czasu spędziła w szpitalach niż poza nimi. Nie miała zamiaru zmarnować tego wysiłku, wskakując do łóżka z szefem. Którego, na domiar, nie lubiła. Nie da mu się uwieść, choćby był jedynym mężczyzną na tej planecie.
Tak, najwyraźniej w tym względzie była wyjątkiem. Przez te kilka tygodni nagabywały ją różne panie szukające informacji o seksualnych upodobaniach Alistaira Northa. Co gorsza, przychodziły także ofiary jego podbojów, wściekłe, że nie utrzymuje z nimi kontaktu i starające się nakłonić ją do mediacji. Nonszalancki stosunek do reguł i kobiet prowadził do jednego wniosku: facet jest wstrętny.
W szpitalu krążyły o nim legendy. Gdyby nie pracowała z nim jako asystentka, wyśmiałaby te opowieści. Niestety, przynajmniej w dwóch przypadkach miała dowody potwierdzające szeptane rewelacje. Co oznaczało, że inne anegdoty też mogły być prawdziwe. Nie da się o tym zapomnieć, uznała, i skupić wyłącznie na jego fantastycznych umiejętnościach chirurgicznych.
Do ostateczności doprowadzał ją zwłaszcza kult człowieka herosa, jakim otaczali go młodzi męscy adepci sztuki medycznej. Jej zaś przypadała rola sprzątania po jego wyczynach.
Dlatego czuła wrogość, gdy znalazł się w pobliżu. Błyskotliwy talent w sali operacyjnej, poza nią zachowywał się całkowicie nieprofesjonalnie. Wieczny nastolatek. Miał trzydzieści dziewięć lat i to już nawet nie było śmieszne. Po prostu żałosne. Większość równolatków miała żony i dzieci. Kobietę, która byłaby gotowa wyjść za niego, musiałaby cechować wielka odwaga. Lub raczej brak piątej klepki.
Ale jedno trzeba było mu oddać: był najlepszym neurochirurgiem w kraju.
Dziewczynka przytulona do pleców doktora Northa zaczęła do niej entuzjastycznie machać.
Lacey Clarke! Za godzinę ma być operowana! Czemu nie leży spokojnie w łóżku?
– Pomachaj do niej, kangurzyco – zachęcał Alistair North swoim oksfordzkim akcentem. – Nie odpadnie ci od tego ręka.
Krew uderzyła jej do głowy. Czy ten dureń wie, że kangury potrafią boksować? Aż ją ręką świerzbiła, by walnąć go w ten sztuczny nos.
Miała świadomość, że reszta personelu patrzy na nią wyczekująco. Na chwilę przeniosła się w czasie. Była w Gundiwindi, stała przed klasą i świdrowało ją piętnaście par oczu. Za oknem wiatr podnosił kłęby czerwonego pyłu. Słońce prażyło. Widziała, jak z twarzy nauczyciela znika spięty uśmiech i zastępuje go rezygnacja. Słyszała szuranie nogami i pokasływanie kolegów – zapowiedź, że zaraz zaczną się brutalne docinki. Aż do momentu, kiedy pan Phillips odzyska nad klasą kontrolę.
Kretynka. Debilka.
Uspokój się, powiedziała sobie. Wróciła do teraźniejszości. Nie, nie jest debilką. Udowadnia to od dwudziestu lat. Jest kobietą, która pracuje w męskim zawodzie. Za kilka miesięcy będzie zdawać egzaminy ze specjalizacji. Musi walczyć z uprzedzeniami i seksizmem. I z sobą. Nikomu nie pozwoli, by ją poniżał. Nie będzie machać na rozkaz emocjonalnie niedojrzałego faceta. Zrobi to co zwykle. Zaprowadzi tu porządek.
W szpilkach dorównywała wzrostem doktorowi Northowi. Choć wolała płaskie pantofle, po pierwszym tygodniu pracy z nowym przełożonym kupiła sobie czerwone buty na wysokim obcasie. Te dodatkowe centymetry miały sygnalizować: „nie zadzieraj ze mną”. Podeszła do niego, lecz go ignorując – a zwłaszcza zapach wody toaletowej kojarzący się ze świeżą bawełną – wyciągnęła do dziewczynki ręce.
– Poskaczesz z kangurzycą?
Lacey, dziecko pod opieką społecznego kuratora, praktycznie wpadła jej w ręce i mocno się przytuliła.
Claire owinęła wokół niej fartuch, tworząc coś w rodzaju kieszeni kangura. Odwróciła się od doktora Northa i zaniosła nadmiernie przejętą dziewczynkę do łóżka. Próbowała ją położyć, ale Lacey postanowiła skakać na materacu.
Znakomita robota, doktorze North, zamruczała do siebie z przekąsem. Przedoperacyjne badania potrwają dwa razy dłużej. Dyżur się jeszcze nie zaczął, a już było wiadomo, że będzie ze wszystkim spóźniona.