Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie do zwrotu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 lipca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Życie do zwrotu - ebook

Magdalena cały swój czas poświęca pracy w szpitalu. Wiedzie spokojne, przewidywalne, ale i samotne życie. Jej światem wstrząsa pozew od mężczyzny, który podaje się za jej syna. Tym bardziej że – mimo podejmowanych prób poczęcia metodą in vitro – nigdy nie urodziła dziecka… W tej trudnej sytuacji znajduje oparcie w Hubercie, poznanym przypadkowo wdowcu.

Kacper od pierwszego wejrzenia zakochuje się w tajemniczej Kindze, która przychodzi do niego, żeby zakryć tatuażem szpecącą bliznę. Dziewczyna nie ma zamiaru zwierzać się tatuażyście, jednak chłopak tak łatwo nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby się do niej zbliżyć.

W jaki sposób los na zawsze splecie życia czwórki bohaterów? Czy znajdą zrozumienie dla swoich działań z przeszłości? Czy pozwolą sobie na szczęście w przyszłości?

To nie tylko opowieść o niesłabnącym pragnieniu bycia rodzicem i szukaniu własnej tożsamości, ale również o mierzeniu się z konsekwencjami swoich decyzji.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-832-4
Rozmiar pliku: 976 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Jest uoso­bie­niem wro­go­ści. Z za­ci­śni­ęty­mi pi­ęścia­mi i na­pi­ęty­mi mi­ęśnia­mi ra­mion. Wpa­tru­je się we mnie wście­kłym wzro­kiem. Nie wiem, cze­go ode mnie chce. Wpa­dł na od­dział i na­ro­bił tyle ra­ba­nu, że w ko­ńcu mnie we­zwa­no. Te­raz pie­lęgniar­ki dzwo­nią po ochro­nę. To nie robi na nim wra­że­nia.

– Zna­la­złem cię – mówi. W jego gło­sie triumf mie­sza się z po­gar­dą. – Nie wy­wi­niesz się z tego.

Go­rącz­ko­wo pró­bu­ję so­bie przy­po­mnieć, kim on jest. Wy­da­je się zna­jo­my, pew­nie to ro­dzi­na któ­re­goś z mo­ich pa­cjen­tów, ale nie ko­ja­rzę któ­re­go.

– Może wy­ja­śni mi pan spo­koj­nie, o co cho­dzi? – Pró­bu­ję za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Spo­koj­nie? – Kręci gło­wą. Na jego oboj­czy­ku do­strze­gam frag­ment ta­tu­ażu. Jed­no przed­ra­mię też ma po­kry­te ko­lo­ro­wy­mi wzo­ra­mi. Wy­gląda przez to jesz­cze gro­źniej. – Po czy­mś ta­kim? – Prze­cze­su­je dło­nią ciem­ne wło­sy. – Zmu­szę cię, że­byś to wy­ja­śni­ła i za to od­po­wie­dzia­ła.

Sły­szę krzy­ki nad­bie­ga­jących ochro­nia­rzy. Do­pa­da­ją do nas i ła­pią mężczy­znę. On im na to po­zwa­la. Zu­pe­łnie nie ma za­mia­ru się wy­ry­wać, nie wal­czy. Opa­da z nie­go na­pi­ęcie, jak­by zdał so­bie spra­wę, że to ko­niec. I wte­dy prze­sta­je wy­glądać jak ktoś gro­źny i go­to­wy do ata­ku. Do­cie­ra do mnie, że to mło­dy chło­pak. Może mieć naj­wy­żej dwa­dzie­ścia lat.ROZDZIAŁ 1

Magdalena

Za­mknęłam się w po­ko­ju le­ka­rzy i pró­bo­wa­łam do­jść do sie­bie. Ko­ńczy­łam pra­cę za ja­kąś go­dzi­nę i chcia­łam jesz­cze zaj­rzeć do kil­ku pa­cjen­tów, ale na­dal nie by­łam w sta­nie. Mu­sia­łam się tro­chę uspo­ko­ić.

Ktoś za­pu­kał do drzwi, a po­tem wsze­dł bez cze­ka­nia na po­zwo­le­nie.

Drgnęłam za­nie­po­ko­jo­na, ale kie­dy zo­ba­czy­łam Ane­tę, ode­tchnęłam z ulgą.

– Roz­ma­wia­łam z or­dy­na­to­rem. Mo­żesz wy­jść dziś wcze­śniej. I tak od sa­me­go rana ope­ro­wa­łaś. – Uśmiech­nęła się do mnie. – Za­wsze je­steś tu pierw­sza i wy­cho­dzisz ostat­nia. Dziś chy­ba jest do­bry mo­ment, że­byś zro­bi­ła so­bie wol­ne i tro­chę ode­tchnęła.

– Nie wiem, czy to się uda. – Za­ci­snęłam po­wie­ki.

– Uda się. Mam dzi­siaj dy­żur. Gdy­by coś się dzia­ło, będę trzy­ma­ła rękę na pul­sie. – Pu­ści­ła do mnie oko. – A tym fa­ce­tem się nie przej­muj. Nie on pierw­szy mu­siał wy­krzy­czeć swo­je nie­za­do­wo­le­nie. Chy­ba nie ma oso­by, któ­ra uwa­ża­ła­by, że pol­ski sys­tem opie­ki zdro­wot­nej dzia­ła do­brze… Aku­rat tym ra­zem tra­fi­ło na cie­bie.

Po­ki­wa­łam gło­wą, choć obie do­brze wie­dzia­ły­śmy, że on nie miał pre­ten­sji do sys­te­mu opie­ki zdro­wot­nej. Jemu cho­dzi­ło kon­kret­nie o mnie.

– Zu­pe­łnie go nie pa­mi­ętam. Nie wiem, czyj to krew­ny.

Ane­ta wzi­ęła krze­sło i usia­dła obok mnie.

– Ja nie pa­mi­ętam, żeby były ja­kieś wi­ęk­sze pro­ble­my z two­imi pa­cjen­ta­mi. W ostat­nich mie­si­ącach było dość spo­koj­nie, praw­da?

Po­twier­dzi­łam. W ci­ągu mi­nio­ne­go roku zma­rła tyl­ko dwój­ka dzie­ci, któ­re ope­ro­wa­łam. Ale zna­łam ich ro­dzi­ny od daw­na. Naj­bli­żsi wie­dzie­li, ja­kie ry­zy­ko po­dej­mo­wa­li­śmy. Za­tem to mu­siał być ktoś sprzed roku. Aż tak do­brej pa­mi­ęci nie mia­łam…

Zdjęłam ki­tel i na­rzu­ci­łam na ra­mio­na kurt­kę. Za­mie­rza­łam szyb­ko prze­biec przez par­king i schro­nić się w sa­mo­cho­dzie. Mia­łam na dziś dość kon­tak­tów z lu­dźmi. Po­trze­bo­wa­łam sa­mot­no­ści. Chło­pa­ka już daw­no nie było w bu­dyn­ku, ale ja na­dal cała się trzęsłam z ner­wów. A je­śli cze­kał na mnie na ze­wnątrz? Nie­trud­no było zna­le­źć par­king per­so­ne­lu. A tam nie było ochro­nia­rzy…

Za­nim wy­szłam ze szpi­ta­la, ro­zej­rza­łam się po pla­cu za­sta­wio­nym sa­mo­cho­da­mi. W dło­ni ści­ska­łam klu­czy­ki. Na ze­wnątrz kro­pi­ło. Otwo­rzy­łam drzwi i po­bie­głam w stro­nę swo­je­go auta.

Nikt na mnie nie cze­kał, mimo to za­blo­ko­wa­łam drzwi od środ­ka. Prze­kręci­łam klu­czyk, cze­ka­jąc na zna­jo­my dźwi­ęk sil­ni­ka, ale usły­sza­łam coś, cze­go się nie spo­dzie­wa­łam. Sa­mo­chód nie chciał od­pa­lić. Wy­da­wa­ło mi się, że już pra­wie za­sko­czył, ale w ko­ńcu za­kasz­lał i mu­sia­łam od­pu­ścić.

Zde­ner­wo­wa­na po­ło­ży­łam ręce na kie­row­ni­cy i wspa­rłam na nich czo­ło. Co za kosz­mar­ny dzień!

Nie wiem, jak dłu­go tak sie­dzia­łam. Pew­nie po­win­nam za­dzwo­nić do swo­je­go me­cha­ni­ka i po­pro­sić o ho­lo­wa­nie do warsz­ta­tu, do­szłam jed­nak do wnio­sku, że to może po­cze­kać kil­ka mi­nut, a na­wet kil­ka go­dzin.

Kie­dy ktoś za­stu­kał w szy­bę mo­je­go auta, pod­sko­czy­łam jak opa­rzo­na. To mu­siał być ten chło­pak. Na­wet na nie­go nie spoj­rza­łam, tyl­ko ner­wo­wo wy­szarp­nęłam ko­mór­kę z to­reb­ki. Już mia­łam dzwo­nić na po­li­cję, gdy usły­sza­łam głos:

– Nic się pani nie sta­ło?

Głos nie na­le­żał do chło­pa­ka awan­tu­ru­jące­go się na od­dzia­le. Zer­k­nęłam na mężczy­znę, któ­ry mógł być w po­dob­nym wie­ku co ja. Mimo szpa­ko­wa­tych wło­sów miał ca­łkiem przy­stoj­ną twarz.

Opu­ści­łam szy­bę.

– Dzi­ęku­ję, ze mną wszyst­ko w po­rząd­ku.

Uśmiech­nął się.

– Cie­szę się. A z sa­mo­cho­dem?

– Tro­chę go­rzej – przy­zna­łam.

– Mogę zer­k­nąć?

Przez chwi­lę wpa­try­wa­łam się w nie­go, nie wie­dząc, jak za­re­ago­wać. Przez moją gło­wę prze­wi­nęła się li­sta po­dej­rza­nych po­wo­dów tego, dla­cze­go ja­kiś mężczy­zna chcia­łby mi po­móc. Może był zbo­cze­ńcem czy­ha­jącym na sa­mot­ne ko­bie­ty? Albo chciał wy­łu­dzić ode mnie pie­ni­ądze?

Mu­siał do­strzec moją kon­ster­na­cję.

– Pro­szę tyl­ko otwo­rzyć ma­skę.

Nie po­ru­szy­łam się, choć mężczy­zna zda­wał się nie mieć złych za­mia­rów.

Si­ęgnął do kie­sze­ni kurt­ki, wy­jął z port­fe­la wi­zy­tów­kę i po­dał mi ją.

„Hu­bert Ko­wal­ski – me­cha­ni­ka sa­mo­cho­do­wa”.

Ode­tchnęłam głębo­ko, ale na tyle dys­kret­nie, żeby tego nie za­uwa­żył. Si­ęgnęłam do dźwi­gni otwie­ra­jącej ma­skę. Mężczy­zna znów się do mnie uśmiech­nął i ru­szył zaj­rzeć do mo­je­go sa­mo­cho­du.

Kil­ka mi­nut pó­źniej po­czu­łam się na tyle pew­nie, żeby wy­si­ąść. Deszcz prze­stał pa­dać, nie­śmia­ło wy­szło sło­ńce i na­gle zro­bi­ło się ca­łkiem przy­jem­nie.

Po­de­szłam do mężczy­zny.

– Zbyt wie­le tu nie wskó­ram – oznaj­mił. – Spró­buj za­pa­lić, chcia­łbym po­słu­chać, co tam się dzie­je.

Spe­łni­łam jego po­le­ce­nie, ale za­raz ka­zał mi prze­stać.

– Świe­cą się ja­kieś kon­tro­l­ki?

Zer­k­nęłam na de­skę.

– Tak.

Pod­sze­dł do mnie i po­ki­wał gło­wą.

– Mam po­my­sł, co mo­gło się stać, ale sa­mo­chód musi tra­fić do warsz­ta­tu.

Nie po­wie­dział ni­cze­go, cze­go bym się nie spo­dzie­wa­ła.

– Je­śli się zgo­dzisz, to wszyst­kim się zaj­mę i wie­czo­rem będzie go­to­wy.

Te­raz mnie za­sko­czył.

– Po­wiedz, że nie je­steś po­szu­ki­wa­czem fra­je­rek, któ­rym krad­niesz sa­mo­cho­dy, a w naj­lep­szym wy­pad­ku na­ci­ągasz na kosz­tow­ną na­pra­wę.

Zro­bił zdzi­wio­ną minę.

– Skąd taka myśl?

– Mój sa­mo­chód dzia­ła bez za­rzu­tu, aż tu na­gle się psu­je, a ty po­ja­wiasz się zni­kąd i chcesz mi po­móc.

– Fak­tycz­nie. – Po­dra­pał się po gło­wie. – Nie będę ci się na­rzu­cał. Za­dzwoń do swo­je­go me­cha­ni­ka. Nie­ste­ty będziesz też mu­sia­ła za­mó­wić tak­sów­kę.

Po­ki­wa­łam gło­wą, ale z ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łe­go po­wo­du nie ru­szy­łam się z miej­sca. Mężczy­zna też nie.

– Słu­chaj – za­czął nie­pew­nie. – Ro­zu­miem, że z sa­mo­cho­dem po­ra­dzisz so­bie sama, ale może kie­dyś da­ła­byś się za­pro­sić na kawę lub… – Przy­gry­zł war­gę. Ca­łkiem ape­tycz­nie wy­gląda­jącą war­gę.

Nie uma­wia­łam się z ni­kim od… bar­dzo daw­na. Nie wie­dzia­ła­bym na­wet, jak się za­cho­wać.

Mil­cza­łam przez dłu­ższą chwi­lę, roz­wa­ża­jąc jego pro­po­zy­cję. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach od razu bym od­mó­wi­ła. Nie po­trze­bo­wa­łam wi­ęcej kło­po­tów. Ale w Hu­ber­cie było coś ta­kie­go, co mnie do nie­go przy­ci­ąga­ło. Po­do­bał mi się. Tak zwy­czaj­nie. I po­czu­łam się na­gle tak, jak­bym mia­ła o dwa­dzie­ścia lat mniej.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział, źle in­ter­pre­tu­jąc moje mil­cze­nie. – Wiem, że to głu­pio za­brzmia­ło, ale czu­ję, że miło spędzi­li­by­śmy czas. Nie będę ci się wi­ęcej na­rzu­cał. Je­śli po­zwo­lisz, po­cze­kam, aż przy­je­dzie two­ja tak­sów­ka.

Chciał do­pil­no­wać, żeby nic mi się nie sta­ło. Nie sądzi­łam, że tacy mężczy­źni jesz­cze ist­nie­ją.

Za­dzwo­ni­łam naj­pierw do warsz­ta­tu sa­mo­cho­do­we­go. Mój me­cha­nik po­wie­dział, że do­pie­ro ju­tro może od­ho­lo­wać sa­mo­chód, a zaj­mie się nim naj­wcze­śniej za kil­ka dni. W do­dat­ku nie po­tra­fi­łam mu wy­tłu­ma­czyć, co się sta­ło. Hu­bert dał mi znak, że­bym prze­ka­za­ła mu ko­mór­kę. Za­czął opi­sy­wać uster­kę, a po chwi­li się ro­ze­śmiał. Wy­gląda­ło na to, że mężczy­źni się zna­ją.

– Po­wi­nie­neś się cie­szyć, że masz tak lo­jal­ną klient­kę – po­wie­dział. – Ja zro­bi­łbym to od ręki, ale i tak nie chce się zgo­dzić. – Pu­ścił do mnie oko i od­dał mi te­le­fon.

– Niech się pani zgo­dzi. Hu­bert ma naj­wi­ęk­szy war­sztat w mie­ście. Je­śli zaj­mie się sa­mo­cho­dem od ręki, to pro­szę sko­rzy­stać – za­re­ko­men­do­wał mój fa­cho­wiec.

– D… do­brze – wy­jąka­łam.



Po­czu­łam się nie­swo­jo, sie­dząc w jego sa­mo­cho­dzie. Po­cze­kał, aż za­pnę pas, jak­by bał się, że mogę uciec. Cóż, czu­łam, że dziś wszyst­ko jest mo­żli­we, ale nie spo­dzie­wa­łam się od losu mi­łych nie­spo­dzia­nek.

– Mój warsz­tat jest nie­da­le­ko. Po­je­dzie­my tam i po­cze­ka­my, aż mój pra­cow­nik zho­lu­je two­je auto. Zro­bię od razu wy­ce­nę i będziesz mo­gła zde­cy­do­wać, czy mamy się za­jąć na­pra­wą.

– Dzi­ęku­ję.

– Nie ma spra­wy.

– Mogę za­py­tać, jak mnie wy­pa­trzy­łeś? Par­king dla per­so­ne­lu jest od­dzie­lo­ny od tego dla pa­cjen­tów.

Ru­szył i po chwi­li płyn­nie włączył się w sznur in­nych sa­mo­cho­dów. Mi­mo­wol­nie zer­k­nęłam na jego duże dło­nie spo­czy­wa­jące na kie­row­ni­cy. Wy­gląda­ły na sil­ne i pew­ne, ta­kie, któ­re mogą dać po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, gdy cię obej­mu­ją.

– Sie­dzia­łem na ław­ce, tej pod du­żym klo­nem.

Stam­tąd rze­czy­wi­ście mógł mnie do­brze wi­dzieć. Ale co tam ro­bił?

– Cze­ka­łem na ko­goś. Umó­wi­li­śmy się, ale po­kręci­łem albo go­dzi­ny, albo miej­sce. A ty? Pra­cu­jesz tam?

– Tak.

Za­śmiał się krót­ko.

– Nie je­stem fa­nem szpi­ta­li, le­ka­rzy i igieł, więc na wszel­ki wy­pa­dek nie za­py­tam cię o to, czym do­kład­nie się zaj­mu­jesz. – Zer­k­nął na mnie. – Mo­że­my się umó­wić, że na ra­zie będziesz mnie prze­ko­ny­wać, że pra­cu­jesz w ad­mi­ni­stra­cji?

Uśmiech­nęłam się do nie­go.

– Mo­że­my. Zresz­tą i tak nic bym ci nie zro­bi­ła.

– Bar­dzo mnie to cie­szy.

Pod­je­cha­li­śmy pod duży warsz­tat. Na par­kin­gu przed bu­dyn­kiem sta­ło kil­ka­na­ście sa­mo­cho­dów. Pew­nie cze­ka­ły w ko­lej­ce do na­pra­wy. Wy­gląda­ło na to, że ja do niej nie tra­fi­łam.

– Mu­si­my chwi­lę po­cze­kać. – Hu­bert zga­sił sil­nik. – Może dasz się na­mó­wić na kawę? Mamy tu obok bar­dzo miłą ka­wiar­nię. Często pod­sy­ła­my im klien­tów.

Pa­trzy­łam w jego błękit­ne, we­so­łe oczy i za­sta­na­wia­łam się, kim jest ten mężczy­zna. I jak wie­le zmie­ni w moim ży­ciu. Przez mo­ment się wa­ha­łam, ale coś mnie do nie­go przy­ci­ąga­ło. Chcia­łam go po­znać. Daw­no już ni­cze­go ta­kie­go nie czu­łam.

– Kawa brzmi do­brze – po­wie­dzia­łam.

Hu­bert wy­sia­dł i okrążył sa­mo­chód, żeby otwo­rzyć mi drzwi. Naj­pierw za­pro­wa­dził mnie do warsz­ta­tu. Przy­wo­łał jed­ne­go z pra­cow­ni­ków i dał mu klu­czy­ki do mo­jej maz­dy.

– Już się robi, sze­fie. – Chło­pak wsu­nął klu­czy­ki do kie­sze­ni. – Mam po­tem na nie­go zer­k­nąć?

– Nie, sam to zro­bię.

Sze­fie. Czy­li to wszyst­ko na­le­ża­ło do nie­go. To nie był zwy­czaj­ny warsz­tat, taki z jed­nym ka­na­łem i trze­ma me­cha­ni­ka­mi. Na­li­czy­łam osiem sta­no­wisk, przy któ­rych uwi­ja­ło się wie­lu lu­dzi.

– Będzie­my obok. Za­dzwoń, gdy wró­cisz.

Za­mó­wi­łam so­bie cap­puc­ci­no, a Hu­bert wzi­ął po­dwój­ne ame­ri­ca­no. Kel­ner­ka pró­bo­wa­ła go jesz­cze na­mó­wić na ciast­ko, mó­wi­ąc, że ma to, któ­re lubi, ale od­mó­wił, tłu­ma­cząc się dba­niem o syl­wet­kę. Na moje oko nie miał się czym przej­mo­wać. Jak na fa­ce­ta spo­ro po czter­dzie­st­ce, pre­zen­to­wał się na­praw­dę do­brze. Zero brzusz­ka, żad­nych za­ko­li. Wy­glądał mi na ko­goś, kto przed pra­cą bie­ga, a wie­czo­rem spo­ty­ka się ze zna­jo­my­mi, żeby po­grać w ko­sza.

W ko­ńcu to ja sku­si­łam się na ciast­ko. Po ta­kim dniu ka­żdy le­karz prze­pi­sa­łby mi odro­bi­nę cu­kru na po­pra­wę na­stro­ju. Hu­bert przy­glądał mi się, gdy wbi­łam wi­del­czyk w ape­tycz­nie wy­gląda­jący de­ser.

– Chcesz spró­bo­wać?

– Wiem, jak sma­ku­je. – Uśmiech­nął się. – Wła­śnie po­no­szę kon­se­kwen­cje swo­je­go roz­sąd­ku.

Prze­kro­iłam ciast­ko na pół i pod­su­nęłam ta­le­rzyk bli­żej Hu­ber­ta.

– Te­raz będzie i miło, i roz­sąd­nie dla nas oboj­ga.

Bez wa­ha­nia wpa­ko­wał so­bie do ust ka­wa­łek ciast­ka. Kie­dy po­ru­szył ręką, coś mi­gnęło mi na jego pal­cu. Ob­rącz­ka?

Przyj­rza­łam się le­piej. Wcze­śniej jej nie za­uwa­ży­łam. Po­czu­łam się jak sko­ńczo­na idiot­ka. Da­łam się za­pro­sić żo­na­te­mu mężczy­źnie.

– Coś się sta­ło? – Hu­bert mu­siał za­uwa­żyć moją minę.

– Je­steś żo­na­ty. – Za­brzmia­ło to jak oska­rże­nie. Może nie po­win­nam się tak do nie­go od­no­sić, w ko­ńcu ni­cze­go mi nie obie­cy­wał. Poza tym, że mi po­mo­że. Te­raz też nie ro­bi­li­śmy ni­cze­go nie­sto­sow­ne­go. Pi­li­śmy tyl­ko kawę.

– By­łem. – Spo­wa­żniał.

– Na­dal no­sisz ob­rącz­kę.

– No tak. – Ści­ągnął brwi. – Na le­wej ręce.

– Czy­li je­steś wdow­cem?

Przy­tak­nął.

– Przy­kro mi – po­wie­dzia­łam, czu­jąc co­raz wi­ęk­sze za­kło­po­ta­nie. – Nie chcia­łam po­ru­szać bo­le­sne­go te­ma­tu.

– W po­rząd­ku, to sta­re dzie­je. Jo­an­na zma­rła sie­dem­na­ście lat temu.

– A ty na­dal no­sisz ob­rącz­kę?

Prze­cze­sał dło­nią wło­sy nad kar­kiem.

– Będziesz się śmiać, gdy ci po­wiem, że ro­bię tak dla­te­go, żeby od­stra­szać ko­bie­ty?

Otwo­rzy­łam sze­ro­ko oczy.

– To nie jest śmiesz­ne. Ale bar­dzo in­try­gu­jące.

– Ko­bie­ty prze­sad­nie re­agu­ją na sa­mot­ne­go fa­ce­ta. Nie by­łem w sta­nie spo­koj­nie od­pro­wa­dzić syna do przed­szko­la, bo uwie­sza­ło się na mnie kil­ka mam i nie da­wa­ło mi spo­ko­ju. By­cie wdow­cem na ryn­ku wtór­nym w ta­kich mo­men­tach bywa stre­su­jące. Zwłasz­cza gdy pod­ry­wa cię wy­cho­waw­czy­ni syna, a ty nie masz naj­mniej­szej ocho­ty na spo­tka­nia z nią. Dla­te­go no­szę ob­rącz­kę. W pierw­szej chwi­li mało kto ko­ja­rzy, że to lewa
ręka.

– Ro­zu­miem. To z pew­no­ścią mu­sia­ło być strasz­ne. – Pró­bo­wa­łam się nie uśmiech­nąć.

– Nie kry­ty­kuj. Na­praw­dę nie wie­dzia­łem, co zro­bić.

Moją uwa­gę przy­ku­ła inna część jego opo­wie­ści.

– Masz syna?

– Tak. Te­raz to już sta­ry koń. Wła­śnie po­sze­dł na swo­je. – Hu­bert upił łyk kawy. – A ty masz dzie­ci?

Za­prze­czy­łam. Nie chcia­łam nic mó­wić, bo ba­łam się, że głos mi za­drży. Nie­świa­do­mie po­ru­szył naj­bar­dziej dra­żli­wy dla mnie te­mat.

– Po­wi­nie­nem jesz­cze za­py­tać, czy masz męża albo z kimś je­steś.

Na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się na­pi­ęcie. Zu­pe­łnie jak­by przez ten krót­ki spędzo­ny ra­zem czas zdążył mnie już po­lu­bić. Chy­ba względem mnie nie za­mie­rzał uży­wać swo­jej ob­rącz­ki jako tar­czy.

– Je­stem roz­wie­dzio­na. – Przy­gry­złam war­gę. – Kie­dyś my­śla­łam, że na­sze ma­łże­ństwo będzie trwać wiecz­nie i wszyst­ko prze­trzy­ma, ale się po­my­li­łam. Może jest w tym tro­chę mo­jej winy. Bar­dzo dużo pra­cu­ję.

– Wy­da­je mi się, że wina w ta­kich kwe­stiach za­wsze leży gdzieś po­środ­ku.

Może miał ra­cję. Przez wie­le lat stop­nio­wo się od sie­bie od­da­la­li­śmy. Zu­pe­łnie jak­by­śmy czu­li, że będąc ra­zem, nie mo­że­my już li­czyć na nic do­bre­go. Nasz zwi­ązek nie będzie tak pe­łen mi­ło­ści jak na po­cząt­ku.

Za­dzwo­nił te­le­fon Hu­ber­ta. Ode­brał, za­mie­nił z kimś kil­ka zdań, a po­tem spoj­rzał na mnie.

– Twój sa­mo­chód już tu jest. Zaj­mę się nim. Chcesz iść ze mną czy po­sie­dzisz tu so­bie w mi­łym oto­cze­niu?

Nie ro­zu­mia­łam swo­jej re­ak­cji, ale nie by­łam w sta­nie jesz­cze się z nim roz­stać.

W warsz­ta­cie wzbu­dzi­li­śmy małą sen­sa­cję. Po­cząt­ko­wo nie wie­dzia­łam dla­cze­go, ale wie­le się wy­ja­śni­ło, gdy prze­szli­śmy do skle­pu z częścia­mi. Za ladą stał mężczy­zna po­dob­ny do Hu­ber­ta, ale tro­chę ni­ższy i bar­dziej mu­sku­lar­ny.

– Nie wie­rzę – po­wie­dział zdu­szo­nym gło­sem.

Hu­bert zgro­mił go spoj­rze­niem i za­py­tał o ja­kieś części do mo­je­go sa­mo­cho­du. Mężczy­zna po­wie­dział, żeby zaj­rzał na za­ple­cze, bo coś tam po­win­no być. Po chwi­li zo­sta­li­śmy sami, a ja po­czu­łam się nie­swo­jo.

– Czy mogę spy­tać, skąd pani zna mo­je­go bra­ta?

A więc byli bra­ćmi, to wy­ja­śnia­ło po­do­bie­ństwo.

– Po­zna­łam go dzi­siaj. Nie od­pa­lił mi sa­mo­chód, a pa­ński brat za­pro­po­no­wał po­moc.

Mężczy­zna nie wy­glądał na prze­ko­na­ne­go.

– Mó­wi­my o tym sa­mym czło­wie­ku? Za­cze­pił pa­nią i…

– No tak.

– Aha. – Skrzy­żo­wał ręce na sze­ro­kiej pier­si. – To w su­mie do­brze. Nie pa­mi­ętam, żeby w ostat­nim dzie­si­ęcio­le­ciu za­gad­nął ja­kąś ko­bie­tę, ale nie mam nic prze­ciw­ko temu.

– Sły­szę cię! – krzyk­nął Hu­bert z za­ple­cza. – Jesz­cze jed­no sło­wo!

Mężczy­zna za ladą tyl­ko się za­śmiał.

– Do­bra, już mil­czę. Nie zmar­nu­ję ci je­dy­nej od lat szan­sy na rand­kę.

Po­czu­łam, że się czer­wie­nię.

– My nie…

Brat Hu­ber­ta po­chy­lił się w moją stro­nę.

– Je­śli pani gdzieś nie za­pro­si, to ja to zro­bię. – Pu­ścił do mnie oko.

Co tu się dzia­ło?

Hu­bert wy­sze­dł z częścia­mi, zgro­mił bra­ta spoj­rze­niem, po czym wy­ja­śnił, że musi iść się prze­brać. Kie­dy wy­sze­dł z po­miesz­cze­nia dla pra­cow­ni­ków, za­pa­rło mi dech w pier­siach.

Miał na so­bie wy­tar­te dżin­sy i bia­łą ko­szul­kę. Wy­glądał jak ak­tor z ame­ry­ka­ńskich fil­mów o mi­ło­ści na pro­win­cji. Z wra­że­nia aż za­schło mi w ustach.

– To co? – Za­ta­rł dło­nie. – Ja bio­rę się do pra­cy, a ty opo­wiedz mi o so­bie.ROZDZIAŁ 2

Kacper

Pró­bo­wa­łem ogar­nąć sys­tem za­pi­sów w gra­fi­ku i przy­go­to­wać so­bie sta­no­wi­sko pra­cy. Mia­łem jesz­cze przy­si­ąść nad pro­jek­ta­mi i za­dzwo­nić do dwóch klien­tów umó­wio­nych na przy­szły ty­dzień.

Wła­śnie od­pa­li­łem lap­top i prze­szu­ki­wa­łem kro­je czcio­nek, pró­bu­jąc do­pa­so­wać coś do szki­cu le­żące­go na mo­ich ko­la­nach, kie­dy do stu­dia we­szła dziew­czy­na. Po­cząt­ko­wo nie zwró­ci­łem na nią wi­ęk­szej uwa­gi. Roz­ma­wia­ła z Mar­ce­lem i py­ta­ła o wol­ne ter­mi­ny. Usły­sza­ła to, co wszy­scy: że trze­ba cze­kać kil­ka mie­si­ęcy. Do wła­ści­cie­la stu­dia po­nad rok.

– Nie da się zro­bić tego wcze­śniej? – W jej gło­sie wy­chwy­ci­łem de­spe­ra­cję.

Nie była jed­ną z wie­lu klien­tek, któ­re na­rze­ka­ły, że ktoś nie wy­ta­tu­uje im mo­tyl­ka od ręki. Na­praw­dę jej za­le­ża­ło.

– Wła­śnie przy­jęli­śmy no­we­go ar­ty­stę. Do nie­go cze­ka się tyl­ko kil­ka ty­go­dni, bo do­pie­ro za­pe­łnia gra­fik.

Nad­sta­wi­łem uszu, bo mó­wi­li o mnie.

– Nie wi­dzia­łam jego prac. – Dziew­czy­na na­gle sta­ła się ostro­żna.

– Mo­żesz z nim po­roz­ma­wiać. Zda­je się, że te­raz ma czas.

– Do­brze – po­wie­dzia­ła szyb­ko.

Zu­pe­łnie jak­bym był pa­pie­rem to­a­le­to­wym rzu­co­nym do skle­pu w cza­sach głębo­kiej ko­mu­ny. By­łem do­stęp­ny, więc mnie wzi­ęła. Mar­cel zaj­rzał do mnie i unió­sł py­ta­jąco brwi. Wie­dział, że ich sły­sza­łem.

– Ja­sne. Chęt­nie z nią po­ga­dam.

Spo­dzie­wa­łem się mło­dej dziew­czy­ny, ale chy­ba nie aż tak. Nie ta­tu­owa­łem ni­ko­go po­ni­żej osiem­nast­ki, na­wet za zgo­dą ro­dzi­ców. Ta­kie mia­łem za­sa­dy. Już chcia­łem za­py­tać, czy jest pe­łno­let­nia, gdy spoj­rza­łem jej w oczy. Nie­mal zu­pe­łnie czar­ne. Ta­kie, że nie wia­do­mo, gdzie ko­ńczy się źre­ni­ca. Wiel­kie oczy pe­łne nie­po­ko­ju.

Prze­pa­dłem, za­nim jesz­cze zdąży­ła się ode­zwać.

– Po­dob­no masz wol­ne ter­mi­ny w naj­bli­ższym cza­sie… – Prze­stąpi­ła z nogi na nogę, wy­ra­źnie spe­szo­na tym, że się na nią ga­pię.

Pró­bo­wa­łem się otrząsnąć. Od­chrząk­nąłem. Od­su­nąłem z sie­dzi­ska ka­na­py szki­ce i zro­bi­łem dziew­czy­nie miej­sce obok sie­bie.

– Tak. Naj­bli­ższy za dwa ty­go­dnie. Je­śli ci pa­su­je.

Przy­sia­dła koło mnie nie­pew­nie. Nie­mo­żli­we, żeby się mnie bała. Fakt, by­łem wy­ta­tu­owa­ny i dość wy­so­ki, a gdy marsz­czy­łem brwi, po­noć wy­gląda­łem gro­źnie. Ale nie by­łem gro­źny. A ona była spi­ęta.

– Nie da się wcze­śniej? – Za­ło­ży­ła za ucho ko­smyk czar­nych kręco­nych wło­sów.

Dla­cze­go tak bar­dzo jej za­le­ża­ło?

– Masz go­to­wy wzór? – za­py­ta­łem.

– Nie. – Skrzy­wi­ła się.

– W kil­ka dni coś za­pro­jek­tu­ję. A je­śli cho­dzi ci o tro­chę wi­ęk­szy ta­tu­aż, to po­trze­bu­je­my na to ca­łe­go dnia. Mały mó­głbym zro­bić ci od ręki, gdy­byś wie­dzia­ła, co to ma być.

Wzi­ęła głębo­ki wdech i przy­gry­zła war­gę.

– To nie będzie małe.

– Okej – po­wie­dzia­łem ostro­żnie. Za­czy­na­ło mnie co­raz bar­dziej in­te­re­so­wać to, cze­go mi nie mó­wi­ła.

Si­ęgnąłem po czy­stą kart­kę.

– Jak masz na imię?

– Kin­ga.

Pod­pi­sa­łem kart­kę jej imie­niem.

– Czar­ny czy ko­lo­ro­wy?

Od razu od­po­wie­dzia­ła, że ko­lo­ro­wy. Tego była pew­na. Nie mia­ła też pro­ble­mów ze wska­za­niem miej­sca: do­tknęła brzu­cha w dość nie­ty­po­wym, jak na ta­tu­aż, punk­cie.

– Mó­głbym ci za­pro­po­no­wać inne miej­sce?

Szyb­ko po­kręci­ła gło­wą.

– Tu i ni­g­dzie in­dziej.

– Bli­zna?

– Tak.

– Sta­ra czy świe­ża?

Zbi­łem ją z tro­pu. Chy­ba prze­stra­szy­ła się, że za chwi­lę mogę ją spła­wić. Czy­li dość świe­ża bli­zna.

– Je­śli mi ją po­ka­żesz, oce­nię, czy będę mógł ją ta­tu­ować.

Za­mknęła na chwi­lę oczy. Kil­ka se­kund pó­źniej je otwo­rzy­ła. Spoj­rza­ła na mnie i zdjęła skó­rza­ną kurt­kę. Pod­ci­ągnęła swe­ter. Brzyd­ka szra­ma szpe­ci­ła gór­ną część brzu­cha dziew­czy­ny. Wca­le mnie nie dzi­wi­ło, że chcia­ła to za­kryć.

– W po­rząd­ku. Mo­że­my re­zer­wo­wać ter­min. Jak tyl­ko mi po­wiesz, co mam ci wy­ta­tu­ować.

Nie wie­dzia­ła. Za­da­łem jej kil­ka ty­po­wych py­tań, ale do­ni­kąd nas to nie za­pro­wa­dzi­ło.

– Do­bra – by­łem bli­ski ka­pi­tu­la­cji – po­wiedz mi, czym się in­te­re­su­jesz.

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Lu­bię mu­zy­kę. Moc­niej­sze brzmie­nie. Gram na gi­ta­rze elek­trycz­nej w ze­spo­le.

Wow.

By­łem ku­pio­ny. Zro­bię jej taki ta­tu­aż, o ja­kim na­wet nie śni­ła. A po­tem spró­bu­ję się z nią umó­wić.

– Pod­po­wiedz mi coś jesz­cze. Stu­diu­jesz? Pra­cu­jesz?

– Cho­dzę do tech­ni­kum. – Za­czer­wie­ni­ła się.

– Ale masz sko­ńczo­ne osiem­na­ście lat? – Mu­sia­łem się upew­nić.

– Mam. Chcesz zo­ba­czyć do­wód? – Zde­ner­wo­wa­ła się.

Pró­bo­wa­łem roz­k­mi­nić, czy dra­żli­wym te­ma­tem był wiek, czy szko­ła.

– Co to za tech­ni­kum?

– Elek­trycz­niak. Je­stem na me­cha­tro­ni­ce.

Reszt­ka­mi sił pod­trzy­ma­łem szczękę, żeby nie opa­dła. Nie dość, że dziew­czy­na była pi­ęk­na w taki eg­zo­tycz­ny, nie­oczy­wi­sty spo­sób, to jesz­cze mu­sia­ła być pie­kiel­nie in­te­li­gent­na. Taki kie­ru­nek to pew­nie sama fi­zy­ka i mat­ma.

– Po­ka­żę ci kil­ka mo­ich ry­sun­ków, a ty po­wiedz, co ci się po­do­ba.

Kie­dy Kin­ga wy­szła, ci­ągle nie mie­li­śmy ni­cze­go kon­kret­ne­go. Po­sta­no­wi­ła zdać się na mnie.

Przez kil­ka dni pra­co­wa­łem tyl­ko nad tym pro­jek­tem. My­śla­łem o tej dziew­czy­nie bez prze­rwy. Nie po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, co się ze mną dzia­ło.ROZDZIAŁ 3

Magdalena

Od dnia, gdy po­zna­łam Hu­ber­ta, mi­nął już pra­wie ty­dzień, a ja nie mo­głam prze­stać o nim my­śleć. Wy­mie­ni­li­śmy się nu­me­ra­mi te­le­fo­nów, ale od tam­te­go cza­su nie za­dzwo­nił. Po­cząt­ko­wo tłu­ma­czy­łam so­bie, że pew­nie jest za­jęty, w ko­ńcu ja też mia­łam w pra­cy urwa­nie gło­wy. Ale z upły­wem cza­su było mi co­raz bar­dziej przy­kro. Zu­pe­łnie jak­by w te kil­ka go­dzin moje ser­ce się do nie­go przy­wi­ąza­ło. Nie wie­dzia­łam, co z tym zro­bić. Ostat­nio zma­ga­łam się z ta­ki­mi pro­ble­ma­mi, gdy by­łam na­sto­lat­ką. A te­raz? Od­po­wie­dzial­na ko­bie­ta po czter­dzie­st­ce, któ­ra nie może prze­stać my­śleć o fa­ce­cie? My­śla­łam, że taki los ni­g­dy mnie nie spo­tka.

Mu­sia­łam jed­nak ja­koś wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Spędzi­łam z Hu­ber­tem miłe chwi­le i to wszyst­ko.

Zro­bi­łam za­ku­py i po­je­cha­łam za­wie­źć je ma­mie. Za­sta­łam ją nad krzy­żów­ką.

– A co ty tak źle wy­glądasz? – Ob­rzu­ci­ła mnie po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem. – Taki ma­ki­jaż w two­im wie­ku? To nie­sto­sow­ne.

Rze­czy­wi­ście po­sta­no­wi­łam się uma­lo­wać. Po spo­tka­niu z Hu­ber­tem po­my­śla­łam, że może po­win­nam coś zro­bić, żeby za­in­te­re­so­wać sobą fa­ce­tów. Wresz­cie by­łam na to go­to­wa.

– Mam do­pie­ro czter­dzie­ści lat. – Pró­bo­wa­łam się bro­nić.

– Czter­dzie­ści sie­dem, pra­wie osiem – po­pra­wi­ła mnie.

Zer­k­nęłam w lu­stro. Wy­da­wa­ło mi się, że wy­gląda­łam do­brze, ale może jed­nak…

– Ja przez całe ży­cie wca­le się nie ma­lo­wa­łam. A twój oj­ciec za­wsze mnie chwa­lił, że mam taką pi­ęk­ną cerę. To dzi­ęki temu, że nie tru­łam jej che­mią z ko­sme­ty­ków.

Zna­łam te jej teo­rie, sły­sza­łam je już nie raz. Mimo to po raz ko­lej­ny wy­gło­si­ła swo­ją ty­ra­dę, a ja w tym cza­sie w mil­cze­niu roz­pa­ko­wy­wa­łam za­ku­py.

– A te jo­gur­ty to po co mi ku­pi­łaś? Prze­cież wiesz, że ja nie jem ta­kich rze­czy. Sama che­mia.

Za­ci­snęłam zęby.

– Te są bio i mają ko­rzyst­ne szcze­py bak­te­rii.

– Le­piej je so­bie za­bierz. Pan Zdzi­siu twier­dzi, że te wszyst­kie na­pi­sy na opa­ko­wa­niach to oszu­stwo. Oni ci­ągle kła­mią.

Gdy­bym nie zna­ła mo­jej mat­ki od czter­dzie­stu sied­miu, no, pra­wie ośmiu lat, po­my­śla­ła­bym, że do­pa­da ją de­men­cja lub al­zhe­imer. Ale nie. Ona za­wsze była wła­śnie taka. Wszyst­ko wie­dzia­ła naj­le­piej, a je­śli cze­goś nie była pew­na, to pan Zdzi­siu, sąsiad, za­bie­rał głos i zdra­dzał jej praw­dy o świe­cie. Nie li­czy­ło się to, że ja sko­ńczy­łam stu­dia, a on za­wo­dów­kę. Po pro­stu wszyst­ko wie­dział i już.

Wzi­ęłam jo­gur­ty, bo nie chcia­ło mi się z nią kłó­cić.

– Po­trze­bu­jesz jesz­cze cze­goś? – za­py­ta­łam z na­dzie­ją, że tak nie będzie i za chwi­lę znaj­dę się już w domu.

– Po­sie­dzia­ła­byś ze mną. – Zro­bi­ła smut­ną minę. – Ci­ągle je­stem sama. Ra­zem spędzi­ły­by­śmy miło czas.

Szcze­rze w to wąt­pi­łam, ale ona za­wsze po­tra­fi­ła wy­wo­łać we mnie wy­rzu­ty su­mie­nia, więc zo­sta­łam.



Wie­czo­rem, już le­żąc w łó­żku, wpi­sa­łam w wy­szu­ki­war­kę na­zwi­sko Hu­ber­ta. Na ekra­nie te­le­fo­nu naj­pierw wy­świet­liła się stro­na jego warsz­ta­tu. Pó­źniej zna­la­złam kil­ka in­for­ma­cji o tym, że był spon­so­rem na­gród w ja­ki­mś kon­kur­sie, a jesz­cze ni­żej… Zdjęcia. Hu­bert w kom­bi­ne­zo­nie obok sa­mo­cho­du raj­do­we­go. Na ko­lej­nym z pu­cha­rem w rękach i uśmiech­ni­ętą ko­bie­tą u boku. Na jesz­cze in­nym wi­dać było kręcące­go się wo­kół mężczy­zny mal­ca. Zdjęcia mu­sia­ły po­cho­dzić sprzed kil­ku­na­stu lat.

Po­wi­ęk­szy­łam to, na któ­rym Hu­bert stał sam, i przez ja­kiś czas wpa­try­wa­łam się w jego oczy.ROZDZIAŁ 4

Kacper

Ad­wo­kat spoj­rzał na mnie jak na sza­le­ńca.

– Nie wy­gra pan tej spra­wy. Nie woli pan po pro­stu spo­tkać się z tą ko­bie­tą i wszyst­ko z nią wy­ja­śnić?

Tak, pew­nie tak by­ło­by naj­pro­ściej. W pew­nym sen­sie. Ale pod wie­lo­ma względa­mi to było cho­ler­nie skom­pli­ko­wa­ne. Na­wet nie wie­dzia­łem, jak na­le­ża­ło na­zwać to, co mi zro­bi­ła. Zo­sta­wi­ła mnie na pa­stwę losu. Nie że­bym się ska­rżył, bo w su­mie mia­łem szczęście. Po pro­stu nie mie­ści­ło mi się w gło­wie, że mo­żna po­stąpić w ten spo­sób. Od­dać część sie­bie i za­po­mnieć. Mu­sia­łem spoj­rzeć jej w oczy i pra­gnąłem tyl­ko tego, żeby sąd zmu­sił ją do wy­ja­śnie­nia mi dla­cze­go. Sam nie by­łbym w sta­nie z nią roz­ma­wiać. By­łem na nią zbyt wście­kły.

– Mó­wił pan, że mo­że­my spró­bo­wać. – Spoj­rza­łem na me­ce­na­sa.

– Oczy­wi­ście. Tak jak tłu­ma­czy­łem. Po­wo­ła­łem się na pa­ra­gra­fy, któ­re do­ty­czą obo­wi­ąz­ków ło­że­nia na dziec­ko, po­nie­waż nie do­szło do zrze­cze­nia się praw do nie­go. Ale zda­je pan so­bie spra­wę, że w Pol­sce mat­ką jest ta ko­bie­ta, któ­ra uro­dzi­ła?

Pa­mi­ęta­łem na­szą po­przed­nią roz­mo­wę. Ta­kże to, że ta ko­bie­ta ani mnie nie uro­dzi­ła, ani nie od­da­ła do ad­op­cji. Nie cho­dzi­ło mi o wy­gra­nie tej spra­wy. Już mu o tym mó­wi­łem.

– Za­le­ży mi na kon­fron­ta­cji – pod­kre­śli­łem.

– Czy­li mu­si­my spo­tkać się z tą ko­bie­tą w sądzie.

– Da pan radę tak to po­pro­wa­dzić?

– Nie po­win­no być pro­ble­mu. Musi się pan jed­nak li­czyć z tym, że sąd ob­ci­ąży pana kosz­ta­mi sądo­wy­mi.

Mia­łem tę świa­do­mo­ść.

– To do­brze, bo po­zew już zo­stał do­star­czo­ny.

Tego się nie spo­dzie­wa­łem. Po tej ca­łej jego prze­mo­wie sądzi­łem, że jesz­cze tego nie ru­szył.

– Co te­raz? – Wy­pro­sto­wa­łem się na krze­śle.

– Pew­nie skon­tak­tu­je się z nami jej ad­wo­kat.

Mężczy­zna wstał i ob­sze­dł duże drew­nia­ne biur­ko. Opa­rł się bio­drem o kra­wędź bla­tu i skrzy­żo­wał ręce na pier­si.

– Mo­żli­we, że będą szu­kać kon­tak­tu z pa­nem. Ta­kie spra­wy wzbu­dza­ją cie­ka­wo­ść i wie­le emo­cji. Do­ra­dzam trzy­ma­nie się z da­le­ka od ad­wo­ka­ta stro­ny prze­ciw­nej. – Przyj­rzał mi się uwa­żnie. Nie­po­trzeb­nie. Za­le­ża­ło mi na tym, żeby to wła­śnie on pro­wa­dził moją spra­wę, więc za­mie­rza­łem ca­łko­wi­cie zdać się na nie­go. – Co do me­diów…

– Me­diów? – prze­rwa­łem mu za­sko­czo­ny.

– Tak. To pre­ce­den­so­wa spra­wa. W pew­nym mo­men­cie może zro­bić się o niej gło­śno.

– Chce pan tego?

– Tyl­ko za­mie­sza­nie daje nam kon­kret­ną szan­sę na wy­gra­ną.

Wy­czu­łem, że aż się do tego pa­lił. Nie było mi po dro­dze z tym po­my­słem. Jed­nak je­śli to zmo­ty­wo­wa­ło­by mo­je­go ad­wo­ka­ta do dzia­ła­nia…

Po­wie­dzia­łem, że ro­zu­miem i że to prze­my­ślę. Chcia­łem już stam­tąd wy­jść. Ga­bi­net wy­pe­łnio­ny ciem­ny­mi me­bla­mi dzia­łał na mnie przy­tła­cza­jąco.

– Pa­nie Kac­prze, jesz­cze jed­no py­ta­nie… Co na to pana ro­dzi­ce?

– Oj­ciec nie przy­jął tego naj­le­piej – po­wie­dzia­łem wy­mi­ja­jąco i wsta­łem z krze­sła, da­jąc sy­gnał, że roz­mo­wa do­bie­gła ko­ńca.

– A mama?

Zła­pa­łem za klam­kę i moc­no za­ci­snąłem na niej pal­ce. Nie po­tra­fi­łem się od­wró­cić i spoj­rzeć me­ce­na­so­wi w oczy.

– Moja mama nie żyje.



Od rana by­łem tak pod­eks­cy­to­wa­ny, jak­by to mnie ktoś miał zro­bić pierw­szy ta­tu­aż. Cho­dzi­ło o Kin­gę.

Mia­łem po­wo­dy, żeby po­dej­rze­wać, że dziś w ogó­le nie przyj­dzie. Nie­ty­po­wi klien­ci re­zy­gno­wa­li częściej niż ci, któ­rzy do­kład­nie wie­dzie­li, cze­go chcą.

Spa­ko­wa­łem do ple­ca­ka tecz­kę z dwo­ma pro­jek­ta­mi. Lu­bi­łem da­wać klien­tom wy­bór, choć sam naj­częściej mia­łem swo­je typy. Nie upie­ra­łem się. To nie ja mia­łem oglądać tę dzia­rę do ko­ńca ży­cia.

Zja­dłem w po­śpie­chu ro­ga­li­ka ku­pio­ne­go po dro­dze, a po­tem przy­go­to­wa­łem so­bie miej­sce pra­cy. Usta­wi­łem fo­tel w od­po­wied­niej po­zy­cji, wy­jąłem z szaf­ki tu­sze, opa­ko­wa­nia z igła­mi i pu­de­łko la­tek­so­wych ręka­wi­czek. Pięć mi­nut przed dzie­si­ątą by­łem go­to­wy do pra­cy, ale Kin­gi jesz­cze nie było.

Wpa­dła w ostat­niej chwi­li. Otrze­pa­ła z kurt­ki kro­ple desz­czu i spoj­rza­ła na mnie prze­pra­sza­jąco.

– Cho­ler­ny au­to­bus – rzu­ci­ła, a ja ode­tchnąłem z ulgą.

Do­praw­dy po­wi­nie­nem był trzy­mać emo­cje na wo­dzy. Nie mo­gło mi aż tak za­le­żeć na dziew­czy­nie, któ­rą wi­dzia­łem le­d­wie dru­gi raz w ży­ciu. Usie­dli­śmy przy nie­wiel­kim sto­li­ku usta­wio­nym w tej części stu­dia, któ­ra pe­łni­ła funk­cję re­cep­cji. Wy­jąłem pro­jek­ty i po­da­łem Kin­dze.

– Mo­że­my coś lek­ko zmie­nić.

Jej czar­ne oczy prze­su­wa­ły się po kszta­łtach, któ­re na­ry­so­wa­łem. Przyj­rza­ła się pierw­szej kart­ce, a po­tem dru­giej. Nie mia­ła pro­ble­mu z pod­jęciem de­cy­zji. Od razu wy­bra­ła. Ten pro­jekt, któ­ry ja też bym wy­brał. Frag­ment sche­ma­tu elek­tro­nicz­ne­go i wple­cio­ne w to kwia­ty hi­bi­sku­sa.

– Wiesz, cze­go to jest sche­mat? – za­py­ta­ła.

– Nie mam po­jęcia. Zna­la­złem to w sie­ci.

Przyj­rza­ła się jesz­cze raz.

– A ty wiesz?

– Do­my­ślam się. – Uśmiech­nęła się, a ja onie­mia­łem z za­chwy­tu. – Pro­jekt jest ge­nial­ny.

Wcze­śniej prze­nio­słem go już na kal­kę, więc mo­gli­śmy brać się do pra­cy. Za­pro­wa­dzi­łem Kin­gę do jed­ne­go z po­miesz­czeń stu­dia. Sta­ły tam dwa fo­te­le, a po­kój był prze­dzie­lo­ny du­żym pa­ra­wa­nem. Na jed­nym z fo­te­li sie­dział już klient, któ­re­mu Ma­ry­sia ro­bi­ła cie­nio­wa­nie na przed­ra­mie­niu. Kin­ga skrzy­wi­ła się, usły­szaw­szy dźwi­ęk pra­cu­jącej ma­szyn­ki. Nie­zbyt do­brze to wró­ży­ło, bo mia­łem zro­bić dziew­czy­nie praw­dzi­wy ta­tu­aż, a nie na­kle­ić kwiat­ka, któ­ry zmy­je się po kil­ku dniach.

Kie­dy po­pro­si­łem, żeby zdjęła bluz­kę i po­ło­ży­ła się na roz­ło­żo­nym na pła­sko fo­te­lu, skrzy­wi­ła się po raz dru­gi.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­łem.

– Tak. Po pro­stu źle mi się to sko­ja­rzy­ło. Nie zwra­caj na mnie uwa­gi.

Uśmiech­nąłem się.

– Nie je­steś dziew­czy­ną, na któ­rą mó­głbym nie zwra­cać uwa­gi.

Spoj­rza­ła na mnie tak, jak­by zu­pe­łnie mi nie uwie­rzy­ła.

Zde­zyn­fe­ko­wa­łem skó­rę i od­bi­łem wzór. Po­da­łem Kin­dze lu­ster­ko i za­py­ta­łem, czy o to wła­śnie cho­dzi.

Przyj­rza­ła się, spraw­dza­jąc, czy uda­ło mi się za­kryć bli­znę. Wie­dzia­łem, po co się ta­tu­owa­ła, dla­te­go zro­bi­łem to, cze­go ocze­ki­wa­ła.

– Jest świet­nie. – Od­da­ła mi lu­ster­ko i ode­tchnęła głębo­ko. – Je­dźmy z tym.

– Je­steś pew­na?

Po­twier­dzi­ła.

Za­cząłem od za­ry­su kwia­tów. Nie ro­bi­łem im czar­ne­go kon­tu­ru. Nie po­do­ba­ły mi się ta­kie ta­tu­aże, dla­te­go ta­kich nie pro­jek­to­wa­łem. Po kil­ku mi­nu­tach zer­k­nąłem na twarz Kin­gi. Zda­wa­ła się być my­śla­mi gdzie in­dziej.

– I jak? – za­py­ta­łem.

– My­śla­łam, że będzie bar­dziej bo­la­ło.

Uśmiech­nąłem się. Sta­ra­łem się pra­co­wać naj­de­li­kat­niej, jak się dało.

– Pod ko­niec może być nie­przy­jem­nie. Ale je­śli chcesz, mo­że­my roz­ło­żyć ten wzór na dwie se­sje.

– Nie – po­wie­dzia­ła szyb­ko.

– Za­py­tam cię o to jesz­cze raz za ja­kieś trzy go­dzi­ny.

Wie­dzia­łem, że po pew­nym cza­sie naj­wi­ęk­si twar­dzie­le po­tra­fią zmi­ęk­nąć. Ja sam też za­li­czy­łem raz taki kry­zys.

– Nie mu­sisz mnie py­tać. To dla mnie ostat­ni mo­ment na ta­tu­aż. Gdy­by miał być ro­bio­ny pó­źniej, mu­sia­ła­bym z nie­go zre­zy­gno­wać.

– Po­wiesz dla­cze­go?

– To dłu­ga i bez­na­dziej­na hi­sto­ria. Nie chcesz tego słu­chać, a ja nie chcę o tym ga­dać.

Prze­ta­rłem jej skó­rę z ma­łym frag­men­tem wzo­ru.

– Mamy spo­ro cza­su.

– Wiem. – Wy­jęła z kie­sze­ni spodni te­le­fon z pod­pi­ęty­mi słu­chaw­ka­mi. – Nie będę ci prze­szka­dzać.

We­tknęła słu­chaw­ki w uszy i już po chwi­li do­ta­rły do mnie dźwi­ęki mu­zy­ki, któ­rej słu­cha­ła. Prze­bi­ły się na­wet przez od­głos ma­szyn­ki. Nie tego się spo­dzie­wa­łem po tej se­sji. Chcia­łem bli­żej po­znać Kin­gę. Prze­ko­nać, żeby dała się gdzieś za­pro­sić. Tym­cza­sem ona mnie ole­wa­ła. By­łem tyl­ko go­ściem, któ­ry miał wy­ko­nać swo­ją ro­bo­tę.

Sku­pi­łem się na pra­cy, bo nic in­ne­go mi nie zo­sta­ło. Zro­bi­łem za­ry­sy hi­bi­sku­sów, wzór sche­ma­tu elek­tro­nicz­ne­go, a po­tem za­bra­łem się do cie­nio­wa­nia kwia­tów. Ozna­cza­ło to wie­lo­krot­ne kłu­cie nie­mal tego sa­me­go miej­sca. W po­ło­wie dru­gie­go kwiat­ka Kin­ga za­częła wstrzy­my­wać od­dech. Do­tknąłem jej ra­mie­nia i po­ka­za­łem, żeby wy­jęła z uszu słu­chaw­ki.

– Zrób­my prze­rwę. Może za­mó­wi­my coś do je­dze­nia?

– Nie je­stem głod­na – od­po­wie­dzia­ła.

– To po­trwa jesz­cze kil­ka go­dzin – ostrze­głem.

Przy­gry­zła war­gę.

– No do­brze – po­wie­dzia­ła w ko­ńcu. – Chy­ba przy­da mi się prze­rwa.

– Su­per. Masz ja­kieś pre­fe­ren­cje? Piz­za? Coś chi­ńskie­go? Jest też pie­ro­gar­nia.

– Mogą być pie­ro­gi.

Zna­la­złem ulot­kę z nu­me­rem te­le­fo­nu i za­mó­wi­łem dla nas ru­skie, ke­fir dla sie­bie i barszcz dla Kin­gi. Od razu zro­bi­ło się ja­koś tak lu­źniej.

– Jak ty to wy­trzy­ma­łeś? – za­py­ta­ła, pa­trząc na frag­ment ta­tu­ażu, któ­ry wy­sta­wał mi po­ni­żej ręka­wa ko­szul­ki.

Pod­ci­ągnąłem rękaw, żeby mo­gła zo­ba­czyć cały wzór.

– To były trzy se­sje – przy­zna­łem. – A i tak na jed­nej z nich mia­łem nie­zły kry­zys.

– Se­rio?

– Se­rio. Cza­sem to kwe­stia miej­sca, a cza­sem masz po pro­stu słab­szy dzień. Ale ty so­bie dziś świet­nie ra­dzisz.

Uśmiech­nęła się do mnie. Mia­łem wra­że­nie, że w po­miesz­cze­niu po­ja­śnia­ło. Zro­bi­łbym wie­le, żeby uśmiech­nęła się ko­lej­ny raz.

– Ile masz ta­tu­aży?

– Czte­ry.

Ten na bi­cep­sie i we­wnętrz­nej stro­nie przed­ra­mie­nia dru­giej ręki już wi­dzia­ła. Mia­łem jesz­cze wy­ta­tu­owa­ną łyd­kę i na­pis na wy­so­ko­ści jed­ne­go z że­ber. Pod­ci­ągnąłem no­gaw­kę i po­ka­za­łem jej wzór li­ścia mon­ste­ry.

– Faj­ny, ale ten po­do­ba mi się naj­bar­dziej. – Wska­za­ła na moje przed­ra­mię.

Mia­łem tam dzia­rę przed­sta­wia­jącą pędzel z wło­siem za­nu­rzo­nym w far­bie, któ­ra ka­pa­ła w kie­run­ku nad­garst­ka.

– Czy to ozna­cza, że ma­lu­jesz?

– Tak. Stu­diu­ję na ASP.

– A dla­cze­go ta­tu­ujesz?

– Głów­nie dla kasy – przy­zna­łem.

– A co na to twoi ro­dzi­ce? Nie ka­za­li ci się trzy­mać od tego z da­le­ka? Moi chy­ba do­sta­li­by za­wa­łu, gdy­bym stwier­dzi­ła, że chcę ro­bić coś ta­kie­go.

– Oj­ciec sam mnie do tego za­chęcał. Chciał, że­bym miał ja­kiś fach w ręku. Twier­dzi, że nie wy­ży­ję z ma­lo­wa­nia, i pew­nie ma ra­cję.

Przy­je­cha­ło na­sze je­dze­nie. Kin­ga pa­ła­szo­wa­ła swo­ją por­cję, a ja wci­ska­łem w sie­bie ko­lej­ne kęsy. Za­wsze ja­dłem o tej po­rze, ale dziś nie mo­głem się sku­pić na je­dze­niu. Mia­łem mo­ty­le w brzu­chu.

– A jak ty tra­fi­łaś do tech­ni­kum elek­trycz­ne­go? – Chcia­łem wró­cić do na­szej roz­mo­wy i do­wie­dzieć się cze­goś wi­ęcej o Kin­dze.

– Uwie­rzysz, jak ci po­wiem, że za­wsze kręcił mnie prąd?

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– By­łam ta­kim dziec­kiem, któ­re roz­kręca wszyst­kie sprzęty, bo musi zo­ba­czyć, co jest w środ­ku. Je­śli były na prąd, fraj­da sta­wa­ła się wi­ęk­sza.

– Czy­li wiesz, co zro­bić, kie­dy wy­wa­li kor­ki?

Ro­ze­śmia­ła się.

– Tak. I parę in­nych rze­czy też. Choć nie mówi się kor­ki, tyl­ko wkład­ki bez­piecz­ni­ko­we. – Zer­k­nęła na ma­szyn­kę do ta­tu­owa­nia. – Wiem też, na ja­kiej za­sa­dzie to dzia­ła.

Gdy wró­ci­łem do ta­tu­owa­nia jej skó­ry, Kin­ga opo­wie­dzia­ła mi o sil­ni­ku ma­szyn­ki i o tym, jak igły są wpra­wia­ne w ruch. Nie wszyst­ko zro­zu­mia­łem, ale świet­nie się jej słu­cha­ło.ROZDZIAŁ 5

Magdalena

Drżący­mi dło­ńmi roz­da­rłam ko­per­tę. Czu­łam, że to nie będzie nic do­bre­go. List, po któ­ry mu­sia­łam oso­bi­ście pó­jść na pocz­tę, pew­nie był z sądu lub…

„Po­zew”, krzy­czał na­głó­wek.

Ser­ce biło mi jak osza­la­łe. Po­bie­żnie przej­rza­łam tre­ść, ale by­łam tak zde­ner­wo­wa­na, że nic nie zro­zu­mia­łam. W moim za­wo­dzie po­zwy nie były wca­le rzad­ko­ścią, dla­te­go po­win­nam li­czyć się z tym, że w ko­ńcu i ja ja­kiś do­sta­nę. Jed­nak nie by­łam na to kom­plet­nie przy­go­to­wa­na. W do­dat­ku w tre­ści nie było nic o błędzie w sztu­ce. Ktoś mnie po­zy­wał i cho­dzi­ło mu o pie­ni­ądze, ale nie zro­zu­mia­łam z ja­kie­go po­wo­du.

Wsia­dłam do sa­mo­cho­du i od razu wy­bra­łam nu­mer Do­mi­ni­ki, mo­jej przy­ja­ció­łki, któ­ra na moje szczęście była ad­wo­ka­tem.

Pró­bo­wa­łam jej wy­tłu­ma­czyć, o co cho­dzi, ale nie­zbyt do­brze mi szło.

– Przy­je­dź do mnie – po­pro­si­ła. – Nie­za­le­żnie od tego, co tam jest na­pi­sa­ne, mu­si­my to prze­ga­dać. Dasz radę pro­wa­dzić?

– Tak, chy­ba tak.

– Mag­da, nie znam dru­giej tak opa­no­wa­nej oso­by jak ty. Świet­nie so­bie ra­dzisz w trud­nych sy­tu­acjach, więc i z tym so­bie po­ra­dzi­my. Pa­mi­ętaj o tym.

Mia­ła na my­śli to, jak so­bie ra­dzę w pra­cy. Ale pra­ca to co in­ne­go. Mo­głam być opa­no­wa­na na sali ope­ra­cyj­nej, bo to był inny świat. Wbrew po­zo­rom dla mnie bar­dziej bez­piecz­ny.

Scho­wa­łam pi­smo do ko­per­ty i uru­cho­mi­łam sil­nik sa­mo­cho­du. Za­nim ru­szy­łam, przy­po­mniał mi się tam­ten mło­dy mężczy­zna, któ­ry przy­sze­dł na mnie na­wrzesz­czeć na od­dział. Czy to mo­żli­we, żeby był po­wi­ąza­ny z tą spra­wą?

Do­mi­ni­ka sie­dzia­ła w sa­lo­nie nad ja­ki­miś do­ku­men­ta­mi. Zaj­mo­wa­ły całą po­wierzch­nię sto­łu. Obok, na dy­wa­nie, wśród la­lek i plu­sza­ków, ba­wi­ła się jej cór­ka. Kie­dy usia­dłam na jed­nym z krze­seł, dziew­czyn­ka po­de­szła do mnie i wpa­ko­wa­ła mi się na ko­la­na. Ro­bi­ła tak za­wsze, gdy tam przy­je­żdża­łam.

– Co sły­chać, cio­ciu? – Ob­jęła mnie w pa­sie swo­imi ma­ły­mi rącz­ka­mi. – Je­steś smut­na?

– Nie, skar­bie. Mia­łam trud­ny dzień, ale two­ja mama za­raz mi z tym kło­po­tem po­mo­że.

Do­mi­ni­ka z uwa­gą wczy­ty­wa­ła się w tre­ść po­zwu.

– A co u cie­bie? Wszyst­kie za­baw­ki zdro­we? Czy trze­ba ko­goś ra­to­wać?

Mała lu­bi­ła się tak ba­wić, mimo że mo­gło jej się to źle ko­ja­rzyć po tym, co prze­szła. Jed­nak do­świad­cze­nie na­uczy­ło mnie, że dzie­ci za­cho­wy­wa­ły się zu­pe­łnie ina­czej niż do­ro­śli. One nie ucie­ka­ły od trud­nych emo­cji, tyl­ko naj­częściej wa­łko­wa­ły je w kó­łko, żeby wszyst­ko zro­zu­mieć i wresz­cie móc się od nich uwol­nić.

Ja już za­wsze będę pa­mi­ętać dzień, w któ­rym się po­zna­ły­śmy. Dzień, kie­dy zde­spe­ro­wa­na Do­mi­ni­ka przy­wio­zła swo­ją cór­kę na SOR. Dziew­czyn­ka cho­ro­wa­ła już od ja­kie­goś cza­su, a le­ka­rze, do któ­rych tra­fia­ła, mie­li ró­żne po­my­sły na to, co jej jest. Za­miast przy­jąć ją na od­dział, prze­pi­sy­wa­li ró­żne an­ty­bio­ty­ki i od­sy­ła­li do domu.

To po­twor­ny mo­ment dla ro­dzi­ców, gdy nie mają po­jęcia, dla­cze­go ich dziec­ko z go­dzi­ny na go­dzi­nę ga­śnie. Kie­dy nie otrzy­mu­ją po­mo­cy i ze­wsząd sły­szą, że są prze­wra­żli­wie­ni. A po­tem sy­tu­acja za­czy­na dra­ma­tycz­nie się po­gar­szać i nikt już nie wie, czy uda się wy­rwać dziec­ko z ob­jęć śmier­ci.

Pa­mi­ęta­łam wy­raz oczu Do­mi­ni­ki, gdy cze­ka­ła na ja­kąkol­wiek po­moc. Wy­gląda­ła jak ktoś, kto wła­śnie zdał so­bie spra­wę, że prze­gra w naj­wa­żniej­szej bi­twie swo­je­go ży­cia. Za­bra­łam wte­dy jej dziec­ko i po­wie­dzia­łam, że musi mi za­ufać i że zro­bię, co się da.

Kil­ka­na­ście go­dzin pó­źniej mała obu­dzi­ła się po trud­nej ope­ra­cji i wy­szep­ta­ła, że chce jej się pić. Wte­dy Do­mi­ni­ka spoj­rza­ła na mnie tak, że obie już wie­dzia­ły­śmy. To wy­da­rze­nie nas po­łączy­ło, a zna­jo­mo­ść szyb­ko prze­ro­dzi­ła się w przy­ja­źń.

Ufa­łam jej tak samo, jak ona kie­dyś za­ufa­ła mi. Wie­dzia­łam, że będzie o mnie wal­czyć, nie­za­le­żnie od tego, o co mnie po­zwa­no.

– Ja też nie­wie­le z tego ro­zu­miem – przy­zna­ła, wpa­tru­jąc się w kart­kę. – Ale znam pe­łno­moc­ni­ka tego Kac­pra Ko­wal­skie­go. Może uda mi się z nie­go coś wy­du­sić po sta­rej zna­jo­mo­ści.

Si­ęgnęła po te­le­fon, a ja prze­jęłam od niej pi­smo. By­łam tak tym wszyst­kim za­afe­ro­wa­na, że na­wet nie spoj­rza­łam na na­zwi­sko oso­by, któ­ra mnie po­zy­wa­ła. Nie zna­łam żad­ne­go Kac­pra Ko­wal­skie­go. Jego ad­res też nic mi nie mó­wił. Jed­nak tym ra­zem wy­ła­pa­łam w tre­ści klu­czo­we sło­wo: ali­men­ty. Po­zwa­no mnie o ali­men­ty.

To nie mo­gła być praw­da.

– Cze­ść, Bog­dan! – Do­mi­ni­ka przy­bra­ła po­zor­nie sym­pa­tycz­ny ton. – Mo­żesz mi wy­ja­śnić, dla­cze­go twój klient, nie­ja­ki Kac­per Ko­wal­ski, po­zy­wa moją klient­kę o ali­men­ty? To dość kar­ko­łom­ne po­su­ni­ęcie w przy­pad­ku ko­bie­ty, któ­ra ni­g­dy nie mia­ła dzie­ci.

Słu­cha­ła przez chwi­lę wy­ja­śnień mężczy­zny, a jej mina rze­dła z ka­żdym jego sło­wem.

– Na­wet je­śli to praw­da, to i tak prze­gra­cie. Masz tego świa­do­mo­ść? – Wsta­ła od sto­łu i za­częła prze­cha­dzać się po po­ko­ju, zgrab­nie omi­ja­jąc po­roz­rzu­ca­ne za­baw­ki. – Mo­żesz mi po­wie­dzieć, cze­go on tak na­praw­dę chce? – Przez chwi­lę znów słu­cha­ła, a do mnie do­ta­rło, że nie pa­mi­ęta­łam, żeby ko­muś tak szyb­ko uda­ło się zbić ją z pan­ta­ły­ku. – No cóż, uprze­dź go, że nie zo­sta­wię na nim su­chej nit­ki.

Roz­łączy­ła się i spoj­rza­ła na mnie wy­ra­źnie skon­ster­no­wa­na. Po­wo­li za­czy­na­łam ro­zu­mieć, co się sta­ło. Spe­łni­ły się moje naj­gor­sze oba­wy sprzed lat. Ktoś wy­rwał mi ser­ce, a te­raz po­sta­no­wił je po­ćwiar­to­wać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: