Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie i romanse polskich arystokratów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Życie i romanse polskich arystokratów - ebook

Rzeczpospolitej nigdy nie wykształcił się zwyczaj nadawania dziedzicznych tytułów arystokratycznych, ale rolę zachodniej arystokracji pełniła magnateria. Z czasem członkowie tej warstwy otrzymywali tytułu książęce i hrabiowskie od zagranicznych władców, przede wszystkim Habsburgów, hojnie szafujących wszelkiego rodzaju nadaniami. I właśnie z magnaterii, w XVIII stuleciu wykształciła się polska arystokracja.

Życie sfery arystokratycznej obfitowało w romanse, zwłaszcza kiedy oświecenie przyniosło rozluźnienie obyczajów, przez co dało szanse kobietom. Wierność małżeńska nie była już chlubną cnotą, a damy kolekcjonowały kochanków niczym klejnoty, wręcz rywalizując między sobą, a ich mężowie patrzyli na to przez palce. Zdarzało się, że sami zachęcali swe żony do romansów, widząc w tym korzyści dla siebie. Romanse polskich arystokratów w XVII, XVIII i XIX wieku, także w początkach wieku XX, są ciekawą lekturą, a na tle miłosnych przygód opisane są istotne dla naszej historii wydarzenia i ciekawostki obyczajowe.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16136-8
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Na sku­tek uwa­run­ko­wań histo­rycz­nych pro­ces kształ­to­wa­nia się ary­sto­kra­cji w Pol­sce prze­bie­gał nieco ina­czej niż w pozo­sta­łej czę­ści Europy. W począt­kach ist­nie­nia naszego pań­stwa elitę narodu two­rzyli człon­ko­wie dru­żyn ksią­żę­cych pierw­szych Pia­stów, z cza­sem prze­kształ­ca­jąc się w rycer­stwo utrzy­mu­jące się z ziemi nada­nej pra­wem len­nym. W dobie śre­dnio­wie­cza naj­wyż­szym urzęd­ni­kom w Pol­sce przy­słu­gi­wał tytuł komesa, przy czym nie był to tytuł dzie­dziczny, a więc nie prze­cho­dził auto­ma­tycz­nie z ojca na syna. Wpraw­dzie z reguły pia­sto­wali go kolejni człon­ko­wie danego rodu, i to przez kilka poko­leń, ale prze­ję­cie urzędu oraz zwią­za­nego z nim tytułu każ­do­ra­zowo wią­zało się z koniecz­no­ścią potwier­dze­nia tego faktu przez władcę. Od XV wieku tytuł nada­wany był nie przez monar­chę, ale przez sejm.

Ponie­waż wśród pol­skiej szlachty pano­wała zasada rów­no­ści, naj­traf­niej zobra­zo­wana przez popu­larne przy­sło­wie: „Szlach­cic na zagro­dzie równy woje­wo­dzie”, w Pol­sce ni­gdy nie wykształ­cił się zwy­czaj nada­wa­nia dzie­dzicz­nych tytu­łów ary­sto­kra­tycz­nych. Rolę ary­sto­kra­cji w Rze­czy­po­spo­li­tej odgry­wała magna­te­ria, naj­bo­gat­sza, a zara­zem naj­wyż­sza war­stwa szlachty, któ­rej człon­ko­wie mieli nie­jed­no­krot­nie znacz­nie więk­szy wpływ na rządy kra­jem niż dys­po­nu­jący dzie­dzicz­nymi tytu­łami fran­cu­scy paro­wie czy angiel­scy lor­do­wie. Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że naszym magna­tom nie marzyły się tytuły, ale ponie­waż nie mogli ich otrzy­mać w kraju, sta­rali się je uzy­skać od wład­ców zagra­nicz­nych, głów­nie od Habs­bur­gów. W ten spo­sób ksią­żę­tami zostali: Radzi­wił­ło­wie, Den­hof­fo­wie czy Lubo­mir­scy. Wpraw­dzie poczy­na­nia te nie podo­bały się resz­cie szla­chec­kiej braci, ale sto­jący na szczy­cie dra­biny spo­łecz­nej magnaci nie zaprzą­tali sobie takimi drob­nost­kami głowy. Zresztą w cza­sach pano­wa­nia Sasów, gdy wraz z wład­cami z dyna­stii Wet­ti­nów do Pol­ski przy­byli także sascy urzęd­nicy noszący tytuły ary­sto­kra­tyczne, nada­wa­nie tytu­łów prze­stało budzić kon­tro­wer­sje. Jed­nak war­stwa, którą dziś nazy­wamy ary­sto­kra­cją, a więc sło­wem wywo­dzą­cym się z języka sta­ro­grec­kiego, które powstało z połą­cze­nia dwóch wyra­zów _áristos_ – naj­lep­szy oraz _kra­tós_ – wła­dza, powstała w Pol­sce dopiero na prze­ło­mie XVIII i XIX stu­le­cia.

Jak słusz­nie zauwa­żał fran­cu­ski socjo­log Mau­rice Halb-wachs: „Klasa ary­sto­kra­tyczna przez długi czas była pod­porą pamięci zbio­ro­wej ni­gdzie poza tym nie odnaj­du­jemy takiej cią­gło­ści życia i myśli, ni­gdzie ranga rodziny nie jest tak okre­ślona przez to, co ona i inni wie­dzą o jej prze­szło­ści”¹. Warto dodać, że pol­ska ary­sto­kra­cja ode­grała w naszej histo­rii ważką rolę, którą trudno prze­ce­nić – dzięki wysił­kom człon­ków tej war­stwy prze­trwała pol­ska kul­tura, ponie­waż to wła­śnie oni zakła­dali i utrzy­my­wali muzea, teatry, jak rów­nież inne pla­cówki kul­turalne, spon­so­ru­jąc jed­no­cze­śnie róż­nego rodzaju orga­ni­za­cje spo­łeczne, czy fun­du­jąc sty­pen­dia dla uzdol­nio­nych arty­stów i mło­dych naukow­ców. Jed­nak ary­sto­kraci mieli też życie pry­watne, kochali się, żenili – wie­dzeni pory­wami serca, dobrem rodziny lub gło­sem roz­sądku, roz­cho­dzili, i jak zwy­czajni zja­da­cze chleba, cier­pieli z miło­ści. A spo­łe­czeń­stwo bar­dzo chęt­nie nasta­wiało ucha na wszel­kie wie­ści doty­czące ich życia, szcze­gól­nie przy­gód miło­snych, zwłasz­cza gdy cho­dziło o osoby zamożne, znane, a czę­sto także zaan­ga­żo­wane w dzia­łal­ność poli­tyczną.

A było o czym mówić, zwa­żyw­szy, że w XVIII wieku, gdy, jak już wcze­śniej wspo­mniano, poja­wiła się pol­ska ary­sto­kra­cja, nastą­piła depre­cja­cja insty­tu­cji mał­żeń­stwa. Duży wpływ na ten stan rze­czy miał powszechny zwy­czaj wstę­po­wa­nia w zwią­zek mał­żeń­ski nie tyle z miło­ści, ile kie­ru­jąc się dobrem dwóch rodów, z któ­rych wywo­dzili się mło­dzi, ale także swo­bodne oby­czaje i libe­ra­li­za­cja docie­ra­jąca nad Wisłę z roz­ba­wio­nej, oświe­ce­nio­wej Fran­cji. Zda­niem ówcze­snych mora­li­stów winę pono­sił także ostatni koro­no­wany władca Rze­czy­po­spo­li­tej Sta­ni­sław August Ponia­tow­ski, który wiódł bez­tro­ski żywot kawa­lera i hur­towo uwo­dził damy, zarówno panny, jak i mężatki. Nic zatem dziw­nego, że Julian Ursyn Niem­ce­wicz odsą­dzał monar­chę od czci i wiary, oskar­ża­jąc go wręcz o „zdep­ta­nie wiary mał­żeń­skiej”. Wydaje się jed­nak, że bar­dziej od złego przy­kładu króla Sta­sia na roz­luź­nie­nie oby­cza­jów wpły­nęła sytu­acja ówcze­snych kobiet. Histo­rycy żyjący w tam­tych cza­sach zgod­nie przy­znają, że wiek XVIII był epoką wszech­wła­dzy płci pięk­nej, cho­ciaż wów­czas nikt nie sły­szał o eman­cy­pa­cji czy rów­no­upraw­nie­niu. Trzeba bowiem przy­znać, iż w dru­giej poło­wie XVIII wieku kobiety rzą­dziły for­mal­nie lub niefor­mal­nie prze­wa­ża­jącą czę­ścią Europy. W Austrii wła­dzę spra­wo­wała Maria Teresa, w Rosji cesa­rzowa Elż­bieta, a po niej Kata­rzyna Wielka, obie sły­nące z roz­wią­złego trybu życia, a poli­tyką Fran­cji kie­ro­wały kró­lew­skie metresy.

Tym prze­obra­że­niom towa­rzy­szyły wspo­mniane wręcz rewo­lu­cyjne prze­miany w sfe­rze moral­nej. Postę­pu­jąc zgod­nie z zasa­dami oraz ide­ami gło­szo­nymi przez myśli­cieli, filo­zo­fów i pisa­rzy oświe­ce­nia, kobiety prze­stały uwa­żać za chlubę cnotę i wier­ność mał­żeń­ską, które, jesz­cze nie­dawno pożą­dane u płci pięk­nej, stały się wręcz obiek­tem drwin. Owej swo­bo­dzie oby­cza­jów sprzy­jała w cza­sach póź­niej­szych laicy­za­cja pań­stwa, roz­po­częta przez Napo­le­ona Bona­par­tego, która wraz z powsta­niem namiastki pol­skiego pań­stwa – Księ­stwa War­szaw­skiego – dotarła nad Wisłę. Ponie­waż na tere­nie tego kadłub­ko­wa­tego pań­stwa obo­wią­zy­wał kodeks Napo­le­ona, który wpro­wa­dził roz­wody, insty­tu­cja mał­żeń­stwa jesz­cze bar­dziej stra­ciła na zna­cze­niu. Ówcze­sne pol­skie ary­sto­kratki wzo­ro­wały się nie tylko na boha­ter­kach fran­cu­skich roman­sów, ale także na part­ner­kach księ­cia Józefa Ponia­tow­skiego – Hen­riet­cie de Vau­ban, którą z cza­sem u jego boku zastą­piła Polka, uro­dziwa Zofia z Potoc­kich Czo­snow­ska.

Posia­da­nie kochanka, a naj­le­piej kilku, wciąż było w modzie. Mężo­wie akcep­to­wali taki stan rze­czy, wyka­zu­jąc się daleko idącą tole­ran­cją wobec swo­ich nie­wier­nych mał­żo­nek, a nawet wzo­rem Adama Kazi­mie­rza Czar­to­ry­skiego, męża uwo­dzi­ciel­skiej i bez­pru­de­ryj­nej Iza­beli, uzna­wali za swoje dzieci będące owo­cem roman­sów żon. A kiedy nie chcieli tego zro­bić, ich poło­wice, jak cho­ciażby Józefa Ama­lia z Mnisz­chów, druga żona Sta­ni­sława Szczę­snego Potoc­kiego, jed­nego z boha­te­rów tej publi­ka­cji, znaj­do­wały spo­sób, by ich do tego nakło­nić. Bywało też, że mężo­wie sami zachę­cali swoje mał­żonki do flirtu i roman­sów, ponie­waż bogaci i wpły­wowi kochan­ko­wie ich żon chęt­nie poma­gali w karie­rze tym, któ­rym za ich sprawą wyro­sło na gło­wach obfite poroże. W owych cza­sach zda­rzało się, że już w dniu ślubu młoda para oka­zy­wała sobie obo­jęt­ność, a po z reguły nie­uda­nej nocy poślub­nej mał­żon­ko­wie miesz­kali oddziel­nie, każdy w swoim pałacu, znaj­du­jąc szczę­ście w ramio­nach kocha­nek i kochan­ków. Co wię­cej, piękne damy wręcz rywa­li­zo­wały mię­dzy sobą o to, która zaprosi do swo­jej alkowy młod­szego i przy­stoj­niej­szego męż­czy­znę.

Kawa­le­ro­wie chęt­nie zaglą­dali do sypialń męża­tek, bo ode­bra­nie cnoty pan­nie mogło ozna­czać przy­mu­sze­nie do mał­żeń­stwa z ofiarą swo­ich zapę­dów, dla­tego woleli zamężne, bez­pru­de­ryjne damy. Poku­to­wała też opi­nia, że mło­dzież męska nie powinna tłu­mić swo­ich sek­su­al­nych potrzeb i zdo­być doświad­cze­nie przed wstą­pie­niem w zwią­zek mał­żeń­ski. Mło­dym męż­czy­znom zale­cano zatem, aby nie stro­nili od ero­tycz­nych przy­gód z kobie­tami publicz­nymi, jak wów­czas nazy­wano pro­sty­tutki, czy aktor­kami lub tan­cer­kami szu­ka­ją­cymi spon­sora i pro­tek­tora. Ponie­waż jed­nak kawa­le­ro­wie szu­kali też part­nerki odpo­wia­da­ją­cej im pod wzglę­dem inte­lek­tu­al­nym, czę­sto decy­do­wali się na przy­godę z mężatką, dla któ­rej romans był jedy­nie prze­ryw­ni­kiem jej mono­ton­nej egzy­sten­cji. Ich mężo­wie nie­rzadko robili po pro­stu dobrą minę do złej gry, uda­jąc, że ufają swoim poło­wi­com, i przy­my­kali oko na ich ero­tyczne pod­boje. Korzy­stał z tego cho­ciażby Woj­ciech Grzy­mała, bez prze­szkód roman­su­jąc ze sły­nącą z urody, którą udało się jej zacho­wać do póź­nych lat, Alek­san­drą Zającz­kową, żoną gene­rała Józefa Zajączka. Pikan­te­rii całej spra­wie doda­wał fakt, że kocha­nek był młod­szy od niej aż o czter­dzie­ści lat.

Trzeba jed­nak przy­znać, że nie wszyst­kich mężów stać było na taką tole­ran­cję jak gene­rała. Kon­ku­ren­tów w sypialni swo­jej żony, Zuzanny z Jawor­skich, nie tole­ro­wał cho­ciażby książę Win­centy Woro­niecki. Dowie­dziaw­szy się, że pod jego nie­obec­ność Zuzannę odwie­dza w wia­do­mych celach miesz­ka­jący w sąsiedz­twie przy­stojny kawa­ler, poprzy­siągł mu zemstę. Nie­spo­dzie­wa­nie wró­cił do domu w środku nocy, pro­wa­dząc ze sobą oddział koza­ków. Amant pani Zuzanny, mając odciętą drogę odwrotu, sam oddał się w ich ręce i wkrótce poża­ło­wał, że uległ wdzię­kowi nadob­nej Woro­nieckiej, bo ludzie księ­cia pobili go nahaj­kami i nie­przy­tom­nego zosta­wili na roz­staju dróg.

Libe­ra­li­za­cja oby­cza­jów w sfe­rze ero­tyki przy­nio­sła jesz­cze jedną istotną zmianę: wcze­śniej to bogaci męż­czyźni szu­kali przy­gód z kobie­tami z gminu, wie­śniacz­kami czy słu­żą­cymi, a teraz rów­nież zamożne damy nie gar­dziły mło­dymi part­ne­rami, wpraw­dzie nie­do­rów­nu­ją­cym im pozy­cją towa­rzy­ską, ale za to znacz­nie lepiej spi­su­ją­cymi się w łożu niż ich poślu­bieni przed Bogiem i ludźmi mężo­wie. Nie­je­den lokaj zaznał miło­snego upo­je­nia w ramio­nach hra­bianki czy księż­nej pod nie­obec­ność jej mał­żonka. Znana dzie­więt­na­sto­wieczna pamięt­ni­karka, Wir­gi­nia Jezier­ska, wspo­mina o skan­dalu, jakim był romans żony „boga­tego oby­wa­tela Woły­nia”, nie­ja­kiego pana Złot­nic­kiego, ze zwy­kłym fur­ma­nem. I nie było to krót­ko­trwałe zauro­cze­nie, gdyż zwią­zek owej nie­do­bra­nej pary trwał całe trzy lata, a jurny woź­nica zastę­po­wał swo­jego chle­bo­dawcę w jego obo­wiąz­kach mał­żeń­skich, gdy ten wyjeż­dżał z domu w inte­re­sach. Nie bra­ko­wało wpraw­dzie życz­li­wych, pra­gną­cych uświa­do­mić Złot­nic­kiego o poczy­na­niach jego roz­pust­nej mał­żonki, ale zako­chany męż­czy­zna wszyst­kie suge­stie o jej nie­wier­no­ści trak­to­wał jako potwarz. Oczy otwo­rzyły mu dwa listy, w któ­rych ano­ni­mowy nadawca dono­sił, że fur­man nie tylko roman­suje z jego mał­żonką, ale też regu­lar­nie go okrada. Wów­czas posta­no­wił się prze­ko­nać, ile jest prawdy w pogło­skach o nie­wier­no­ści żony i uda­jąc, że wyjeż­dża z domu, zaczaił się w krza­kach pod oknem sypialni. Ponoć gdy ujrzał, co się tam wypra­wia pod jego nie­obec­ność – zemdlał. Kiedy oprzy­tom­niał, kazał aresz­to­wać nie­cnego woź­nicę, a ten przy­znał się do wszyst­kiego i zeznał, że tylko naj­star­szy poto­mek Złot­nic­kiego jest jego dziec­kiem, co do śred­niego ist­nieją pewne wąt­pli­wo­ści, a z całą pew­no­ścią wie, że jest ojcem naj­młod­szego. Roz­sier­dzony Złot­nicki ode­słał żonę do klasz­toru, a bękarta na wieś, pod Moskwę, skąd pocho­dził jego bio­lo­giczny ojciec. Co cie­kawe, opi­su­jąca całą tę sytu­ację Jezier­ska nie współ­czuła by­naj­mniej zdra­dza­nemu mężowi, jej zda­niem cały incy­dent okrył „męża śmiesz­no­ścią, gdyż on sam nikomu nie oszczę­dził naj­skan­da­licz­niej­szych szcze­gó­łów”. Pani Złot­nicka miała wyjąt­ko­wego pecha, że prawda o jej roman­sie i pocho­dze­niu dwójki młod­szych dzieci ujrzała świa­tło dzienne, nie była bowiem jedyną, którą poza­mał­żeń­ska przy­goda wpę­dziła w kło­poty w postaci nie­chcia­nej ciąży. Z takim potom­stwem radzono sobie dwo­jako: albo zostało uznane przez pra­wo­wi­tego męża roz­pust­nej damy, albo odda­wano je na wycho­wa­nie obcym ludziom, wypła­ca­jąc im sowite wyna­gro­dze­nie. Nie­rzadko potem owe dzieci tra­fiały jed­nak do domu swo­ich bio­lo­gicznych matek jako przy­gar­nięte przez nie sie­roty. Taki los spo­tkał cho­ciażby Cecy­lię Bey­dale, natu­ralną córkę wspo­mnia­nej Iza­beli Czar­to­ry­skiej, uro­dzoną w 1787 roku w Paryżu i oddaną na wycho­wa­nie nie­zna­nej fran­cu­skiej rodzi­nie. Po rewo­lu­cji jej bio­lo­giczna matka ścią­gnęła ją do sie­bie do Puław, gdzie jej wycho­wa­niem zajęła się naj­star­sza przy­rod­nia sio­stra, księżna Maria Wir­tem­ber­ska, nota­bene będąca owo­cem romansu księż­nej z kró­lem Sta­ni­sła­wem Augu­stem Ponia­tow­skim. Cecy­lia żyła w bło­giej nie­świa­do­mo­ści co do swego pocho­dze­nia do czasu, kiedy zako­chała się z wza­jem­no­ścią w Kon­stan­tym Czar­to­ry­skim. Gdy mło­dzi posta­no­wili się pobrać, ku roz­pa­czy dowie­dzieli się od księż­nej, że nie mogą tego zro­bić, bo są przy­rod­nim rodzeń­stwem.

Nie­rzadko bywało, że znu­dzeni sobą mał­żon­ko­wie, wywo­dzący się z ary­sto­kra­cji, wystę­po­wali o roz­wód, a wła­ści­wie o unie­waż­nie­nie swo­jego związku. Wpraw­dzie sakra­ment mał­żeń­stwa nie pod­lega unie­waż­nie­niu, ale prawo kościelne prze­wi­dy­wało jed­nak taką moż­li­wość, a przy­czyn mogą­cych do tego dopro­wa­dzić było wiele. Nale­żały do nich cho­ciażby: cho­roba psy­chiczna, dzia­ła­nie pod wpły­wem błędu co do stanu psy­chicz­nego mał­żonka, zawar­cie mał­żeń­stwa pod przy­mu­sem czy impo­ten­cja. Jed­nak znu­żone wspól­nym życiem pary bar­dzo czę­sto wystę­po­wały o unie­waż­nie­nie, mimo że nie było ku temu żad­nych for­mal­nych pod­staw. Wów­czas o pomyśl­nym finale całej sprawy decy­do­wała wyso­kość kwoty, za którą praw­nicy gotowi byli wyna­leźć naj­róż­niej­sze spo­soby na roz­wią­za­nie związku mał­żeń­skiego swo­ich klien­tów i zwró­ce­nie im upra­gnio­nej wol­no­ści.

Książka ta opo­wiada o roman­sach pol­skich ary­sto­kra­tów żyją­cych w XVIII i XIX stu­le­ciu, jak rów­nież na początku XX. Poznajmy zatem pery­pe­tie uczu­ciowe ludzi, któ­rych oglą­damy na por­tre­tach w muze­ach i o któ­rych uczymy się w szkole na lek­cjach histo­rii czy języka pol­skiego i któ­rzy, podob­nie jak my, prze­ży­wali miło­sne roz­terki, nie­rzadko w cie­niu istot­nych wyda­rzeń deter­mi­nu­ją­cych histo­rię ich ojczy­zny.

------------------------------------------------------------------------„Kobiety poli­tyczne”

Wpraw­dzie osiem­na­sto­wieczni mora­li­ści darli szaty nad upad­kiem oby­cza­jów i zna­cze­nia insty­tu­cji mał­żeń­stwa oraz moralną zgni­li­zną toczącą spo­łe­czeń­stwo, to trzeba uczci­wie przy­znać, że polu­zo­wa­nie norm oby­cza­jo­wych dało kobie­tom prawo do roz­wi­ja­nia swo­ich pasji i zain­te­re­so­wań, jak rów­nież pozwo­liło im zaist­nieć w świe­cie poli­tyki i ode­grać pewną rolę w ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści. Dało się to zauwa­żyć rów­nież w Rze­czy­po­spo­li­tej, gdzie aż roi się od wybit­nych indy­wi­du­al­no­ści w spód­ni­cach, wystar­czy wymie­nić tu: matkę ostat­niego króla Pol­ski Kon­stan­cję z Czar­to­ry­skich Ponia­tow­ską, Iza­belę z Czar­to­ry­skich Lubo­mir­ską, jej bra­tową Iza­belę z Fle­min­gów Czar­to­ry­ską czy Elż­bietę z Bra­nic­kich Sapie­żynę.

Bez wąt­pie­nia jed­nak do swego rodzaju eman­cy­pa­cji kobiet przy­czy­niła się już w XVII stu­le­ciu kró­lowa Ludwika Maria Gon­zaga, która kolejno poślu­biła dwóch ostat­nich kró­lów z dyna­stii Wazów. Monar­chini, ku utra­pie­niu pol­skiej szlachty, z suk­ce­sem parała się poli­tyką. Wydat­nie wspie­rała w rzą­dach swo­jego dru­giego męża, Jana Kazi­mie­rza, któ­rego, zda­niem wielu, „wodziła niczym Etiop­czyk sło­nia”, ale też chę­cią do uczest­ni­cze­nia w życiu publicz­nym zara­ziła ówcze­sne kobiety. Wia­domo na przy­kład, że w okre­sie bez­kró­le­wia po śmierci Michała Kory­buta Wiśnio­wiec­kiego zagra­niczni posło­wie wycią­gali wnio­ski na temat sytu­acji poli­tycz­nej w Rze­czy­po­spo­li­tej nie­mal wyłącz­nie na pod­sta­wie… opi­nii szla­chec­kich mał­żo­nek. Zda­wano sobie sprawę, że to wła­śnie kobiety nie­rzadko wpły­wały na zmianę sta­no­wi­ska swo­ich mężów, prze­ko­nu­jąc ich do udzie­le­nia popar­cia innemu kan­dy­da­towi na monar­chę. Nawet Jan III Sobie­ski wypy­ty­wał w listach swoją sio­strę, o czym roz­ma­wiają damy w War­sza­wie, uwa­żał bowiem, że to istotne dla oceny aktu­al­nej sytu­acji poli­tycz­nej w pań­stwie. Prze­łom XVII i XVIII stu­le­cia w ówcze­snej Rze­czy-pospo­li­tej nie­wąt­pli­wie przy­niósł zmiany kul­tu­rowe i oby­cza­jowe, które wpły­nęły w zna­czący spo­sób na sytu­ację ówcze­snych kobiet. Z cichych, potul­nych żon wiele z nich, zwłasz­cza te żyjące na nie­ustan­nie nęka­nych obcymi najaz­dami Kre­sach, prze­isto­czyło się w waleczne boha­terki, jak Anna Dorota Chrza­now­ska, czy zarząd­czy­nie roz­le­głych dóbr jak Teo­fila Sobie­ska. A ich wiecz­nie nie­obecni, wal­czący z wro­gimi woj­skami mężo­wie, ojco­wie i bra­cia siłą rze­czy prze­ka­zy­wali w ręce pań nad­zór nad domem, inwen­ta­rzem i mająt­kiem, z czym one dosko­nale sobie radziły.

Co odważ­niej­sze damy oso­bi­ście bro­niły swo­ich praw i to na forum publicz­nym, jak cho­ciażby nie­jaka Kunicka, która w 1672 roku powa­żyła się nawet wtar­gnąć do izby sena­tor­skiej z żąda­niem natych­mia­sto­wego usu­nię­cia z niej woje­wody sie­radz­kiego, Feliksa Potoc­kiego, za to, iż ten, pomimo wyroku sądo­wego, prze­trzy­my­wał dwóch chło­pów zbie­głych z jej majątku. Krewka nie­wia­sta, nic sobie nie robiąc z gróźb sena­to­rów, dopro­wa­dziła do prze­rwa­nia obrad, i to na dwie godziny, woje­woda nato­miast, rad nie­rad, musiał zapła­cić jej dwa tysiące zło­tych w gotówce tytu­łem rekom­pen­saty. Nie­oce­niony Jan Chry­zo­stom Pasek wspo­mina z kolei o podwo­je­wo­dzi­nie Suł­kow­skiej, która wyjąt­kowo dobit­nie wyra­ziła swoją anty­pa­tię wobec Jana Kazi­mie­rza, kiedy władca przy­je­chał w odwie­dziny do jej męża. Nie dość, że przy­wi­tała go gra­dem inwek­tyw, to jesz­cze padła na kolana, gło­śno modląc się do Boga, aby „tego króla wydziercę, szar­pa­cza, krwi nie­win­nej roz­lewcę, pio­runy strza­skały, żeby go zie­mia żywego pożarła, żeby go pierw­sza kula nie minęła”². W następ­nym stu­le­ciu Polki rów­nie odważ­nie wyra­żały swoje opi­nie, cho­ciaż żadna nie odwa­żyła się wtar­gnąć na salę obrad. Pamięt­ni­karz Jędrzej Kito­wicz pisał, że w dobie Sejmu Czte­ro­let­niego „kobiety po całych sesjach prze­sia­dują na ganku w izbie sej­mo­wej, dają znaki posłom i sena­to­rom przy­mi­le­niem ust lub marsz­cze­niem czoła, co im się podoba, a co nie podoba”³.

Bez wąt­pie­nia jedną z naj­wy­bit­niej­szych „kobiet poli­tycz­nych”, jak wów­czas nazy­wano damy para­jące się poli­tyką i mające wpływ na losy Rze­czy­po­spo­li­tej, była Elż­bieta z Lubo­mir­skich Sie­niaw­ska, żyjąca na prze­ło­mie XVII i XVIII stu­le­cia. Ta nie­zwy­kła dama, obda­rzona nie­by­wale silną indy­wi­du­al­no­ścią, była bar­dzo ener­giczna i przed­się­bior­cza, a pod wie­loma wzglę­dami prze­wyż­szała ówcze­snych męż­czyzn, z wła­snym mężem na czele. Bez wąt­pie­nia jej aktyw­ność na polu poli­tyki wyni­kała z uro­dze­nia i wycho­wa­nia: jako córka sena­tora, ulu­biona dwórka kró­lo­wej Marii Kazi­miery, która nie­malże jej mat­ko­wała, od wcze­snych lat była wpro­wa­dzona w mean­dry i kulisy wła­dzy, co pro­cen­to­wało w jej póź­niej­szym życiu. Ta roz­po­li­ty­ko­wana dama umie­jęt­nie łączyła miłość z aktyw­no­ścią poli­tyczną, czego przy­kła­dem jest jej „węgier­ski romans”, będący tema­tem tego roz­działu.

Dwor­skie intrygi i romanse

Nie znamy dokład­nej daty przyj­ścia na świat Elż­biety Heleny z Lubo­mir­skich Sie­niaw­skiej; uro­dziła się w 1669 lub 1670 roku. Jej ojcem był Sta­ni­sław Hera­kliusz Lubo­mir­ski, a matką Zofia z Opa­liń­skich. Wpraw­dzie histo­ria rodu Lubo­mir­skich, obec­nie spo­krew­nio­nego nie­mal ze wszyst­kimi dyna­stiami Europy, sięga począt­ków pol­skiego pań­stwa, ale do grona magna­te­rii jego człon­ko­wie dołą­czyli dosyć późno, zwłasz­cza w porów­na­niu do krew­nych i przod­ków matki boha­terki naszej opo­wie­ści, Tęczyń­skich i Opa­liń­skich. Pod­stawą for­tuny rodziny było nie tylko bar­dzo docho­dowe sta­ro­stwo spi­skie, ale rów­nież dobra łań­cuc­kie oraz saliny. Sta­ni­sław Hera­kliusz, wła­ści­ciel rezy­den­cji w Puła­wach, Czer­nia­ko­wie oraz Ujaz­do­wie, był czło­wie­kiem nie­tu­zin­ko­wym i nie­by­wale uzdol­nio­nym. Parał się lite­ra­turą i dziś ucho­dzi za pre­kur­sora baroku – spod jego pióra wyszły trak­taty poli­tyczne i filo­zo­ficzne, jak rów­nież kilka utwo­rów dra­ma­tycz­nych. Ojcu Elż­biety War­szawa zawdzię­cza Łazienki, bo to wła­śnie on w miej­scu, gdzie dziś stoi Pałac na Wodzie, zbu­do­wał w latach osiem­dzie­sią­tych XVII wieku baro­kowy, bogato deko­ro­wany pawi­lon Łaźni oraz Ermi­taż, z zało­że­nia miej­sce medy­ta­cji i relaksu. Pro­jek­tan­tem obu budowli był wybitny archi­tekt Tyl­man z Game­ren, któ­remu powie­rzył także prze­bu­dowę swo­ich rodo­wych rezy­den­cji. Rów­nie dobrze radził sobie w poli­tyce – już jako dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­letni męż­czy­zna spra­wo­wał urząd mar­szałka wiel­kiego koron­nego, ówcze­sny odpo­wied­nik dzi­siej­szego sta­no­wi­ska mini­stra spraw wewnętrz­nych. Jego inte­lekt doce­niali współ­cze­śni, nazy­wa­jąc go „mądrym mar­szał­kiem” i „pol­skim Salo­mo­nem”.

O matce Elż­biety Heleny, Zofii z Opa­liń­skich, w zasa­dzie nie możemy nic bliż­szego powie­dzieć, poza tym, że była jedną z naj­bar­dziej wykształ­co­nych panien swo­ich cza­sów. Nie dane jej było jed­nak roz­wi­nąć skrzy­deł, ponie­waż żyła zbyt krótko – ode­szła na zawsze w stycz­niu 1675 roku, po dwu­na­stu latach mał­żeń­stwa, osie­ro­ca­jąc swoją jedyną córkę, pię­cio- lub sze­ścio­let­nią Elż­bietę. W prze­ci­wień­stwie do Sta­ni­sława Hera­kliu­sza nie wywarła zatem nie­mal żad­nego wpływu na jej wycho­wa­nie.

Z całą pew­no­ścią nato­miast przy­szła pani Sie­niaw­ska prze­by­wała w domu rodzin­nym, we wnie­sio­nej przez jej matkę w posagu Koń­sko­woli, ale po śmierci Zofii zapewne wycho­wy­wała się na dwo­rze stryja, Hie­ro­nima Augu­styna, w Łań­cu­cie, bo przez całe życie łączyły ją z nim rów­nie ser­deczne rela­cje jak z ojcem. Dwór Sta­ni­sława Hera­kliu­sza nie był zbyt odpo­wied­nim miej­scem dla dziecka, ponie­waż pano­wały na nim dość swo­bodne oby­czaje, Lubo­mir­ski bowiem, po śmierci żony, szu­kał pocie­sze­nia w ramio­nach licz­nych dam o podej­rza­nej kon­du­icie. Bywał też czę­stym gościem w Rze­szo­wie u swego kuzyna Józefa Karola Lubo­mir­skiego, wio­dą­cego hulasz­czy tryb życia. Sam też miał mu do zaofe­ro­wa­nia wiele oso­bli­wych atrak­cji i roz­ry­wek „WMPana z sobą na melo­nowe bomby i na brzo­skwi­niowe kule zapra­szam, a w ostatku i na kar­ta­cze gro­no­winne, któ­rych we Lwo­wie nie będzie tak wiele, pro­szę i na niedź­wie­dzie ze psy, i na łaź­nie druż­bac­kie, i na prze­jażdżkę na Tatry _prop­ter curio­si­ta­tem_ (z cie­ka­wo­ści), i na węgier­sko-nie­miec­kie dzie­weczki, bo i ImP Rostwo­row­ski tako­wym alar­mem poru­szony na Spisz ze mną obró­cić się dekla­ro­wał”⁴ – pisał w liście do kuzyna.

Na szczę­ście obok towa­rzy­stwa roz­ma­itych dzie­we­czek ojciec Elż­biety Heleny lubił też towa­rzy­stwo ksiąg, a jego roz­le­głe zain­te­re­so­wa­nia pozwa­lają przy­pusz­czać, że zapew­nił swo­jej jedy­naczce bar­dzo dobre wykształ­ce­nie. Z rela­cji z epoki wiemy, że jak na pannę z wyż­szych sfer przy­stało bie­gle wła­dała fran­cu­skim, jak rów­nież dosko­nale radziła sobie z rachun­kami, co bez wąt­pie­nia uła­twiało jej póź­niej admi­ni­stro­wa­nie roz­le­głymi dobrami czy pla­no­wa­nie ambit­nych inwe­sty­cji jak zakup, reno­wa­cja i odbu­dowa Wila­nowa. Po ojcu odzie­dzi­czyła zami­ło­wa­nie do myśli­stwa, przed­kła­dała nawet polo­wa­nia nad tańce, mimo że była dosko­nałą tan­cerką. Utrzy­my­wała sforę char­tów prze­zna­czo­nych do łowów na dziką zwie­rzynę, jej stad­niny koni w Kaw­czym Kącie, Sta­rym Siole i Nie­za­ci­cach nale­żały do naj­zna­mie­nit­szych w Euro­pie. Sama była dosko­nałą ama­zonką i świet­nie strze­lała; do jej popi­so­wych nume­rów nale­żało strze­la­nie do pod­rzu­co­nej w powie­trze monety.

Po roku 1676, kiedy Sta­ni­sław Hera­kliusz posta­no­wił wresz­cie się ustat­ko­wać i wstą­pić w kolejny zwią­zek mał­żeń­ski, żeniąc się z Elż­bietą z Den­hof­fów, jego córka naj­pierw została wysłana na war­szaw­ską pen­sję Panien Wizy­tek, by po trzech latach tra­fić na dwór kró­lo­wej Mary­sieńki, co z pew­no­ścią wywarło wpływ na jej póź­niej­sze poczy­na­nia. Maria Kazi­miera bar­dzo się do dziew­czynki przy­wią­zała i trak­to­wała ją jak wła­sną córkę, a kró­lew­ski dwór był jedyną w swoim rodzaju szkołą życia dla wszyst­kich panien, któ­rym dane było tam tra­fić. Tym bar­dziej że ówcze­sna edu­ka­cja płci pięk­nej nie była zbyt ambitna: młode panienki uczono wpraw­dzie czy­ta­nia i pisa­nia, jak rów­nież rachun­ków, ale znacz­nie wię­cej miej­sca poświę­cano robót­kom i wpa­ja­niu zasad wiary, gdyż miały być dobrymi żonami, mat­kami i paniami domu. Tym­cza­sem pod czuj­nym okiem bywa­łej w świe­cie monar­chini nie tylko nabie­rały ogłady towa­rzy­skiej, ale także uczyły się języ­ków obcych, dobrych manier i sztuki kon­wer­sa­cji, a przy oka­zji – umie­jęt­no­ści flir­to­wa­nia, co znacz­nie uła­twiało im zna­le­zie­nie kan­dy­data na męża.

Elż­bieta zali­czała się do grona powier­nic Mary­sieńki, któ­rej towa­rzy­szyła nawet pod­czas narad kró­lo­wej z obcymi posłami. Żona Jana III Sobie­skiego wzo­rem swo­jej pro­tek­torki i poprzed­niczki na tro­nie, Ludwiki Marii Gon­zagi, sta­rała się wycho­wać spo­śród grona dwó­rek przy­szłe sojusz­niczki, narzę­dzie swo­jej poli­tyki. Nie­stety, ponio­sła na tym polu cał­ko­witą klę­skę – więk­szość zamiast sprzy­jać swo­jej pro­tek­torce z cza­sem obró­ciła się prze­ciwko niej, popie­ra­jąc mężów sto­ją­cych po stro­nie opo­zy­cji wobec Sobie­skich. Inne, podob­nie jak ich rodziny, nie ode­grały w życiu poli­tycz­nym kraju żad­nej roli. W okre­sie bez­kró­le­wia, kiedy Mary­sieńka wal­czyła o popar­cie dla swo­ich pla­nów osa­dze­nia na tro­nie jed­nego z synów, w zasa­dzie mogła liczyć wyłącz­nie na trwa­jącą wier­nie u jej boku Sie­niaw­ską. Pobyt na dwo­rze kró­lew­skim był z pew­no­ścią cenną lek­cją dla Elż­biety, która nabrała doświad­cze­nia, nauczyła się traf­nie oce­niać ludzi i wyda­rze­nia, co oka­zało się przy­datne w nie­ła­twych cza­sach pano­wa­nia Augu­sta II Moc­nego.

Trudno powie­dzieć, czy Elż­bieta wyro­sła na ładną pannę, rela­cje z epoki róż­nie oce­niają jej urodę, a zacho­wane por­trety raczej nie wpra­wiają w zachwyt. Z pew­no­ścią była wysoka i postawna, a jej styl bycia, umie­jęt­ność kon­wer­sa­cji, inte­li­gen­cja i cięty dow­cip spra­wiały, że podo­bała się płci prze­ciw­nej. Mimo to nie zacho­wały się wzmianki o ado­ra­to­rach krę­cą­cych się wokół niej, gdy była jesz­cze panienką, a prze­cież cho­ciażby z racji swo­jej pozy­cji i majątku, który wno­siła w posagu, była bar­dzo atrak­cyjną par­tią. Jedy­nym sta­ra­ją­cym się, o któ­rym wspo­mi­nają rela­cje i listy, był sta­ro­sta lwow­ski Adam Miko­łaj Sie­niaw­ski, syn Cecy­lii Marii z Radzi­wił­łów i Miko­łaja Hie­ro­nima Sie­niaw­skiego, mar­szałka nadwor­nego i het­mana polnego koron­nego. Obiek­tyw­nie bio­rąc, z pew­no­ścią trudno go uznać za atrak­cyj­nego, gdyż był niski, krępy, miał obrzmiałą twarz i wyłu­pia­ste oczy. W dzie­ciń­stwie i we wcze­snej mło­do­ści spra­wiał duże kło­poty wycho­waw­cze i nie­zbyt przy­kła­dał się do nauki, skoro ojciec zale­cał w liście do żony: „Dla Boga, niech się uczy ten chło­piec, bo nic z niego nie będzie, bij go i sama, i bić każ”⁵. Surowe wycho­wa­nie jed­nak nie prze­ło­żyło się na postępy w nauce nie­sfor­nego i zdaje się nie­zbyt lot­nego Adama, któ­rego w paź­dzier­niku 1681 roku wysłano na stu­dia na Uni­wer­sy­te­cie Kra­kow­skim. Uzu­peł­nie­niem jego edu­ka­cji była podróż, w którą udał się w 1684 roku już po śmierci obojga rodzi­ców. Przez Pragę dotarł do Paryża, gdzie kon­ty­nu­ował naukę, ucząc się fran­cu­skiego, rysunku, tańca i fech­tunku, jak rów­nież gry na fle­cie, był też przyj­mo­wany w Wer­salu. Wró­ciw­szy do kraju, w 1686 roku roz­po­czął służbę woj­skową.

Pozor­nie wyda­wa­łoby się, że jest wręcz ide­al­nym kan­dy­da­tem na męża panny Lubo­mir­skiej, ale czas poka­zał, że nie dorów­ny­wał jej pod wzglę­dem inte­lek­tu­al­nym, poza tym, pomimo kształ­cą­cych podróży i byt­no­ści w Wer­salu, życie dwor­skie, do któ­rego była przy­zwy­cza­jona Elż­bieta, zupeł­nie go nie pocią­gało. Naj­le­piej czuł się w swo­jej brze­żań­skiej twier­dzy, gdzie wraz z kom­pa­nami spę­dzał czas przy kie­li­chu. Miał jed­nak zaletę, która, przy­naj­mniej zda­niem Lubo­mir­skiego, sku­tecz­nie niwe­lo­wała wady Sie­niaw­skiego jako kan­dy­data na zię­cia – był dzie­dzi­cem ogrom­nego kom­pleksu dóbr ruskich. Na pro­jekt mariażu Sie­niaw­skiego z Lubo­mir­ską przy­chyl­nym okiem spo­glą­dała także Mary­sieńka, pomna na pro­fran­cu­skie sym­pa­tie jego zmar­łego ojca. Kró­lowa wpraw­dzie bar­dzo szybko zorien­to­wała się, że Sie­niaw­ski nie prze­ja­wia żad­nego zmy­słu poli­tycz­nego i nie poraża inte­lek­tem, ale liczyła, że w rękach inte­li­gent­nej i spryt­nej Elż­biety prze­ro­dzi się w zwo­len­nika poli­tyki Sobie­skich. Zda­nia kan­dy­datki na narze­czoną nikt oczy­wi­ście nie brał pod uwagę.

Wobec takiego stanu rze­czy mał­żeń­stwo było z góry prze­są­dzone, a kon­kury trwały bar­dzo krótko, co póź­niej wypo­mni mężowi Elż­bieta, pisząc w liście do niego „Prawda, że ja amu­rów nie miała, bośmy się krótko zali­cali”⁶. Para pobrała się 6 lipca 1687 roku w War­sza­wie, w kaplicy króla Wła­dy­sława IV, miesz­czą­cej się w kole­gia­cie pija­rów. Cere­mo­nię cele­bro­wał pry­mas Michał Radzie­jow­ski. Panna młoda wno­siła w posagu 100 tysięcy zło­tych gotówką i warte tyle samo dobra Poręba w woje­wódz­twie kra­kow­skim, które przy­no­siły 30 tysięcy rocz­nego dochodu. Ponoć góru­jąca wzro­stem nad Ada­mem Elż­bieta, nie chcąc wpra­wiać w zakło­po­ta­nie pana mło­dego, zdjęła w kościele buty na obca­sie i szła do ślubu boso, czego na szczę­ście nikt nie zauwa­żył.

Po ślu­bie świeżo upie­czona pani Sie­niaw­ska osia­dła wraz z mężem w jego rodo­wym zamku w Brze­ża­nach, cza­sem pomiesz­ku­jąc w pod­kar­pac­kich Ole­szy­cach. Zdaje się, że Elż­bieta nie bar­dzo odna­la­zła się w roli żony i zwy­czaj­nie się przy nim nudziła, tęsk­niąc za życiem, do któ­rego przy­wy­kła w War­sza­wie na kró­lew­skim dwo­rze. Dla­tego, gdy tylko mogła, wyjeż­dżała do sto­licy, odwie­dzić swoją pro­tek­torkę lub ojca w jego rezy­den­cji w Ujaz­do­wie i nie­zbyt spie­szyło się jej z powro­tem do męża. Kiedy znie­cier­pli­wiony mał­żo­nek słał list za listem, wzy­wa­jąc ją do Brze­żan, Elż­bieta wymy­ślała roz­liczne pre­tek­sty, żeby prze­dłu­żyć swój pobyt w sto­licy. Naj­czę­ściej symu­lo­wała jakąś cho­robę, która sku­tecz­nie unie­moż­li­wiała jej podróż, co, ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów, powo­do­wało nie­sna­ski mię­dzy mał­żon­kami. Zde­spe­ro­wany Sie­niaw­ski, nie mogąc sobie pora­dzić z nie­po­słuszną żoną, skar­żył się nawet teściowi, ale Lubo­mir­ski zawsze brał stronę córki. Doszło nawet do tego, że Adam oso­bi­ście poje­chał do War­szawy po mał­żonkę, ale po krót­kim poby­cie w sto­licy wra­cał do domu sam, bo Elż­bieta znowu jakoś wykrę­ciła się od wyjazdu. Nie­szczę­sny Sie­niaw­ski zdą­żył wydać na kró­lew­skim dwo­rze wystawną ucztę, która nie­mało go kosz­to­wała. Ale nawet on musiał przy­znać, że jego wiecz­nie nie­obecna żona dba w sto­licy o jego inte­resy: dzięki jej sta­ra­niom w 1692 roku otrzy­mał tytuł woje­wody beł­skiego oraz zwią­zaną z nim god­ność sena­tora Rze­czy­po­spo­li­tej Korony Pol­skiej i Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego. Pew­nie sobie tłu­ma­czył, że skoro Elż­bie­cie leży na sercu jego dobro, to nie jest jej obo­jętny.

Złu­dzeń pozbył się w 1694 roku, kiedy wybuchł skan­dal, o któ­rym mówiono w całym kraju – Elż­bieta wdała się w romans z synem ówcze­snego het­mana wiel­kiego koron­nego Sta­ni­sława Jabło­now­skiego, Janem Sta­ni­sła­wem. A przy­naj­mniej tak twier­dzili „życz­liwi” i o wszyst­kim poin­for­mo­wali Sie­niaw­skiego, który wów­czas brał udział w kam­pa­nii buko­wiń­skiej, dostar­cza­jąc mu podobno listy rze­ko­mych kochan­ków. Sprawa jed­nak nie jest tak jed­no­znaczna, gdyż Elż­bieta i Jan Sta­ni­sław przy­jaź­nili się od dziecka i zda­niem wielu po pro­stu ze sobą flir­to­wali, i to dość nie­win­nie, nie pozwa­la­jąc sobie na nic wię­cej. Mówiono, że mło­dych pchnęła ku sobie kró­lowa, chcąc pozy­skać do swo­ich celów Jabło­now­skich, co byłoby o tyle dziwne, że Jan Sta­ni­sław rok wcze­śniej poślu­bił sio­strze­nicę Marii Kazi­miery! Nie­wy­klu­czone też, że Elż­bieta padła ofiarą zmyśl­nie uknu­tej intrygi autor­stwa łow­czego wiel­kiego koron­nego Ste­fana Potoc­kiego, który, żywiąc urazy do Jabło­now­skich, roz­pusz­czał pogło­ski o roman­sie. Elż­bieta zaś nara­ziła mu się, sprze­ci­wia­jąc się jego mał­żeń­stwu ze star­szą sio­strą Adama Sie­niaw­skiego, Joanną. Chcąc zdys­kre­dy­to­wać Potoc­kiego w oczach rodziny męża, roz­sie­wała wyssane z palca plotki, jakoby Ste­fan był synem Woło­cha i Ormianki, adop­to­wa­nym przez ludzi ucho­dzą­cych za jego rodzi­ców. Ziry­to­wany łow­czy ogło­sił w odwe­cie wszem wobec listę domnie­ma­nych kochan­ków Sie­niaw­skiej, która, chcąc unik­nąć skan­dalu, czym prę­dzej wyje­chała do Ole­szyc.

I być może o wszyst­kim wkrótce by zapo­mniano, gdyby nie inter­wen­cja wuja Sie­niaw­skiego, sta­ro­sty żyto­mier­skiego Jana Pro­kopa Gra­now­skiego. To wła­śnie on miał prze­chwy­cić kore­spon­den­cję Elż­biety z Jabło­now­skim i dostar­czyć Sie­niaw­skiemu, który posta­no­wił pozbyć się nie­wier­nej żony i wystą­pić o roz­wód. Sie­niaw­ska wyje­chała do War­szawy pod opie­kuń­cze skrzy­dła Mary­sieńki Sobie­skiej, a do akcji wkro­czył Lubo­mir­ski, który doło­żył wszel­kich sta­rań, aby pogo­dzić mał­żon­ków, by­naj­mniej nie ze względu na sym­pa­tię dla zię­cia, ale raczej z powodu jego mająt­ków. Poza tym zale­żało mu na obro­nie dobrego imie­nia córki, dla­tego gorąco nama­wiał Adama do pogo­dze­nia się z żoną, bro­niąc jak lew nie­win­no­ści Elż­biety. Ją zaś prze­ko­ny­wał: „Jeśli kto pisał do WMM­Pani przy tym wina zostaje, który pisał, i on nie WMM­Pani spra­wia­ćeś się z tego powinna”⁷. Jed­nak tym razem Sie­niaw­ski był uparty i nawet nie chciał sły­szeć o zgo­dzie. Zde­spe­ro­wany Lubo­mir­ski popro­sił o inter­wen­cję parę kró­lew­ską i dopiero wów­czas udało się uła­go­dzić zię­cia, który po kilku mie­sią­cach przy­mu­so­wej roz­łąki wezwał żonę do sie­bie, na zachętę wysy­ła­jąc jej sporą kwotę pie­nię­dzy. Elż­bieta, która wcale się tą awan­turą nie zmar­twiła, bawiąc się w naj­lep­sze na dwo­rze lub podró­żu­jąc z kró­lową, łaska­wie wró­ciła do stę­sk­nio­nego mał­żonka. Przez kilka mie­sięcy grała rolę posłusz­nej i ule­głej mał­żonki tylko po to, by móc bez prze­szkód wró­cić do War­szawy, co jej się osta­tecz­nie udało.

Zale­d­wie przy­cichł skan­dal wywo­łany jej rze­ko­mym roman­sem z Jabło­now­skim, Elż­bieta wpa­ko­wała się w kolejną miło­sną awan­turę. Tym razem jed­nak sprawa była poważ­niej­sza, gdyż pani Sie­niaw­ska zadu­rzyła się w kró­le­wi­czu Alek­san­drze Sobie­skim, któ­rego, podob­nie jak Jabło­now­skiego, znała od dziecka. Według niej przy­stojny, ele­gancki mło­dzie­niec, hoł­du­jący fran­cu­skiej modzie i kocha­jący sztukę, był ide­ałem męż­czy­zny. W dodatku, co z upo­rem pod­kre­ślała, wyjąt­kowo dobrze wyglą­dał w peruce, w prze­ci­wień­stwie do jej mał­żonka, uni­ka­ją­cego zarówno peruk, jak i zachod­nich stro­jów. Kró­lowa Mary­sieńka patrzyła na roz­kwi­ta­jący u jej boku romans przez palce, bo wpraw­dzie nie widziała w Sie­niaw­skiej swo­jej syno­wej, ale zda­wała sobie sprawę, że dzięki niej może zyskać popar­cie całego rodu Lubo­mir­skich w jej sta­ra­niach o tron dla Alek­san­dra. Bo to wła­śnie jego, a nie naj­star­szego Jakuba, z któ­rym się skon­flik­to­wała, widziała jako przy­szłego monar­chę.

Przy­szłość jed­nak przy­nio­sła Sobie­skiej gorz­kie roz­cza­ro­wa­nie, gdyż po śmierci Jana III Sobie­skiego, który opu­ścił świat docze­sny 17 czerwca 1696 roku, żaden z jej synów nie został obwo­łany kró­lem. Owdo­wiała kró­lowa wdała się w spór z naj­star­szym kró­le­wi­czem. Po jej stro­nie sta­nęli młodsi syno­wie, ale swary w rodzi­nie poważ­nie zdys­kre­dy­to­wały kró­le­wi­czów jako poten­cjal­nych kan­dy­da­tów do korony, zresztą sama Sobie­ska, obra­żona na Jakuba, osta­tecz­nie poparła kan­dy­da­turę księ­cia Conti. Sie­niaw­ska, która wier­nie stała przy boku kró­lo­wej wdowy, jako jej wysłan­niczka witała nawet Bur­bona w Gdań­sku, ale oka­zało się, że fran­cu­ski książę na próżno przy­był do Pol­ski: po wielu per­tur­ba­cjach kolej­nym kró­lem obrano nie­spo­dzie­wa­nie Fry­de­ryka Augu­sta z wła­da­ją­cej Sak­so­nią dyna­stii Wet­ti­nów. I to wła­śnie on 15 wrze­śnia 1697 roku zwień­czył swoje skro­nie koroną.

Elż­bieta choć wciąż zali­czała się do top­nie­ją­cego już wów­czas grona przy­ja­ciół Mary­sieńki i wciąż była zwią­zana z Sobie­skim, zmyśl­nie ukry­wa­jąc swój romans przed mężem, posta­no­wiła poznać nowego monar­chę. Spo­tkała go na balu masko­wym w War­sza­wie i z miej­sca zna­la­zła się pod jego uro­kiem. I nic dziw­nego, August był bowiem męż­czy­zną przy­stoj­nym, postaw­nym, miał maniery świa­towca i cenił sobie towa­rzy­stwo kobiet. Elż­bieta jed­nak nie dołą­czyła do licz­nego grona kocha­nek władcy, bo nie lubiła dzie­lić się swo­imi męż­czy­znami, a kró­lew­ski don­żuan do wier­nych w miło­ści nie nale­żał. Wyko­rzy­stała za to swój urok oso­bi­sty dla dobra mał­żonka, który wcze­śniej razem z innymi zwo­len­ni­kami księ­cia Conti dołą­czył do roko­szu łowic­kiego w 1697 roku, cho­ciaż żona usi­ło­wała go od tego odwieść. Mało tego, ku roz­pa­czy Elż­biety sprze­dał rodową por­ce­lanę, by uzy­skane w ten spo­sób pie­nią­dze prze­zna­czyć na potrzeby roko­szan. Sprytna Elż­bieta na wspo­mnia­nym balu wrę­czyła kró­lowi akt mężow­skiej kapi­tu­la­cji, a przy oka­zji wytar­go­wała od króla 40 tysięcy w zamian za popar­cie go przez Sie­niaw­skiego. Do osta­tecz­nego pojed­na­nia antykró­lew­skiej opo­zy­cji z Augu­stem II Moc­nym, bo wła­śnie pod tym imie­niem i przy­dom­kiem następny król po Sobie­skim figu­ruje w pol­skiej histo­rio­gra­fii, doszło na sej­mie pacy­fi­ka­cyj­nym w 1699 roku.

Zaba­wiw­szy nieco dłu­żej niż zwy­kle u boku męża w Ole­szy­cach, pani Sie­niaw­ska wyru­szyła do War­szawy, by poże­gnać opusz­cza­jącą Pol­skę Marię Kazi­mierę. Wpraw­dzie mąż nie dał jej na to pozwo­le­nia, ale Elż­bieta nie wyobra­żała sobie, by jej pro­tek­torka wyje­chała, nie poże­gnaw­szy się z nią, tym bar­dziej że Sobie­ska pole­ciła jej pie­czę nad swoim mająt­kiem. Sie­niaw­ska odpro­wa­dziła kró­lową do gra­nicy i poże­gnała się z nią ze łzami, obda­ro­waw­szy wspa­nia­łym zaprzę­giem kon­nym. Począt­kowo miała zamiar towa­rzy­szyć Mary­sieńce aż do Rzymu, gdzie owdo­wiała kró­lowa chciała osiąść na stałe, pla­no­wała nawet spę­dzić tam jakiś czas, ale jej mał­żo­nek nie chciał nawet o tym sły­szeć. Tym razem Elż­bieta go posłu­chała, zwłasz­cza że nie czuła się za dobrze: z zacho­wa­nych listów pisa­nych w tym cza­sie do męża wynika, że doku­czały jej wymioty i krwo­toki z nosa, co na szczę­ście nie było oznaką żad­nej groź­nej cho­roby, ale osła­bie­nia, a być może ane­mii, będą­cej wyni­kiem ciąży. Z powięk­sze­nia rodziny cie­szył się nie tylko Sie­niaw­ski, ale także jego teść, podob­nie zresztą jak kró­lowa, która wysłała do swo­jej wycho­wanki jed­nego ze swo­ich cyru­li­ków. Mary­sieńka zaży­czyła sobie, aby Elż­bieta nie tylko powia­do­miła ją o naro­dzi­nach dziecka, ale także infor­mo­wała regu­lar­nie o roz­woju maleń­stwa.

Sie­niaw­ska, wró­ciw­szy do domu, znowu wyry­wała się do War­szawy, ale tym razem Adam, w tro­sce o jej zdro­wie i zdro­wie mają­cego przyjść na świat dziecka, sta­now­czo zabro­nił wyjazdu z Brze­żan. Tam 15 kwiet­nia 1699 roku Elż­bieta powiła córkę, któ­rej na chrzcie nadano imiona Maria Zofia, pierw­sze oczy­wi­ście na cześć kró­lo­wej Mary­sieńki, a dru­gie po matce Elż­biety. Panna Sie­niaw­ska osta­tecz­nie będzie uży­wać dru­giego z nich. Dziew­czynka rosła zdrowo i nie spra­wiała żad­nych pro­ble­mów, a jej mama, tak jak obie­cała, w listach do Sobie­skiej pisała o wszyst­kim, co doty­czyło dziecka. Stąd wiemy, że zadbała o naj­lep­szych nauczy­cieli dla dziew­czynki, a odpo­wied­niego tanc­mi­strza dla niej szu­kano w całej Rze­czy­po­spo­li­tej!

Naro­dziny dziecka nie spra­wiły jed­nak, że zapo­mniała o Alek­san­drze, z któ­rym wciąż kore­spon­do­wała i z któ­rym zamie­rzała się spo­tkać w War­sza­wie, dokąd poje­chała w czerwcu 1699 roku. Zaba­wiła w sto­licy do listo­pada i wresz­cie wró­ciła do domu na wezwa­nie stę­sk­nio­nego mał­żonka. Kres jej miło­snej przy­go­dzie z kró­le­wi­czem poło­żyła nie­gdy­siej­sza metresa Augu­sta II Moc­nego, hra­bina Anna Aloy­sia Esterle, w któ­rej zadu­rzył się młody Sobie­ski. Podobno całą intrygę uknuł jego star­szy brat Jakub, nie­za­do­wo­lony z bli­skich rela­cji łączą­cych Alek­san­dra z Sie­niaw­ską. Mary­sieńka, która wcze­śniej nie mar­twiła się roman­sem śred­niego syna z Elż­bietą, tym razem była zroz­pa­czona, wyzna­jąc w liście do Sie­niaw­skiej, że kró­le­wicz, wią­żąc się z, jak się wyra­ziła, „kobietą po królu”, przy­daje jej zmar­twie­nia i „nie prze­dłuża jej dni”⁸, wręcz wpę­dza­jąc do grobu. Na doda­tek uznała to za spi­sek samego monar­chy. A tak nawia­sem mówiąc, młody Sobie­ski miał jakąś dziwną skłon­ność do metres Augu­sta II, skoro po roz­sta­niu ze wspo­mnianą hra­biną zwią­zał się z kolejną kró­lew­ską kochanką, Urszulą z Boku­mów Lubo­mir­ską. A może obu panów po pro­stu pocią­gał ten sam typ kobiet?

Elż­bieta z pew­no­ścią prze­żyła roz­sta­nie z Alek­san­drem, zwłasz­cza że porzu­cił ją dla innej. Wkrótce jed­nak zna­la­zła pocie­sze­nie w ramio­nach przy­stoj­nego i nie­tu­zin­ko­wego męż­czy­zny, przy któ­rym na dobre zapo­mniała o nie­sta­łym kró­le­wi­czu.

Książę, powsta­niec z Węgier

Kolejny męż­czy­zna, który zawró­cił w gło­wie Elż­bie­cie Sie­niaw­skiej, poja­wił się w jej życiu w 1701 roku. Tym razem jed­nak był to romans poli­tyczny, wią­zał się bowiem z popar­ciem powsta­nia na Węgrzech skie­ro­wa­nego prze­ciwko Habs­bur­gom.

Wie­deń­ska wik­to­ria Jana III Sobie­skiego w 1683 roku wpraw­dzie wyzwo­liła Węgry spod pano­wa­nia turec­kiego, ale w wyniku pokoju kar­ło­wic­kiego z 1699 roku pań­stwo zostało zjed­no­czone pod ber­łem Habs­bur­gów. Doradca cesa­rza Wenzel Lob­ko­vitz otwar­cie gło­sił, że należy uczy­nić „Węgry nie­miec­kimi, ubo­gimi i kato­lic­kimi”⁹, a cesarz kon­se­kwent­nie wcie­lał ten plan w życie, co wią­zało się z uci­skiem gospo­dar­czym i prze­śla­do­wa­niami poli­tycz­nymi. W efek­cie Węgrzy stali się we wła­snym kraju oby­wa­te­lami dru­giej kate­go­rii. Taka sytu­acja dopro­wa­dziła do roz­ru­chów spo­łecz­nych i maso­wych powstań chłop­skich, począt­kowo na tere­nie gór­nych Węgier, a więc współ­cze­snej Sło­wa­cji, ale w 1701 roku anty­habs­bur­skie zamieszki ogar­nęły cały kraj. Sytu­acja sprzy­jała powstań­com, gdyż Austria w 1702 roku zaan­ga­żo­wała się na dwa­na­ście lat w wojnę o suk­ce­sję hisz­pań­ską, wyco­fu­jąc z tego powodu woj­ska z terenu Węgier, gdzie pozo­stały jedy­nie nie­liczne załogi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Za: J. Rogul­ski, _Nowo­żytny ród szla­checki jako „wspól­nota pamięci”. Przy­pa­dek ksią­żąt San­gusz­ków (XV–XVIII w.)_, „Prze­gląd Histo­ryczny” nr 3/2017, s. 491–530.

2.

Za: W. Łoziń­ski, _Życie pol­skie w daw­nych wie­kach. Z roz­działu czwar­tego. Dom i świat_, „Zeszyty Jagiel­loń­skie. Pismo uczniów, nauczy­cieli i przy­ja­ciół LO im. króla Wła­dy­sława Jagiełły w Płocku” nr 15, czer­wiec 2015, s. 27.

3.

Za: ibi­dem.

4.

Za: E. Popio­łek, _Kró­lowa bez korony. Stu­dium z życia i dzia­łal­no­ści Elż­biety z Lubo­mir­skich Sie­niaw­skiej ok. 1669–1729_, Kra­ków 1996, s. 15.

5.

Za: ibi­dem, s. 19.

6.

Za: ibi­dem, s. 20.

7.

Za: ibi­dem, s. 23.

8.

Za: A. Skrzy­pietz, _Kró­lew­scy syno­wie – Jakub, Alek­san­der i Kon­stanty Sobie­scy_, Kato­wice 2011, s. 393.

9.

Za: J.R. Nowak, _Węgry bli­skie i nie­znane_, War­szawa 1980, s. 125.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: