Życie jest cudem - ebook
Życie jest cudem - ebook
„Kinga mogła wreszcie pójść i zobaczyć Liliankę; łzy same popłynęły jej po twarzy, gdy zobaczyła, jak maleńkie jest jej dziecko. Kilka dni później, chcąc dać znajomym i rodzinie wyobrażenie o tym, jak mała była ich córeczka, Łukasz wpadł na pomysł: zdezynfekował własną obrączkę, włożył ją do inkubatora i bez problemu wsunął dziewczynce na nadgarstek. Takie maleńkie rączki miała ich córka.”
Życie jest cudem Doroty Łosiewicz to dziesięć prawdziwych historii – reportaży o zmaganiu się z samym sobą, o stawianiu trudnych pytań i braku odpowiedzi. Życie dopisało do tych opowieści zakończenia, jakich nikt by nie przewidział. Niemal na każdej stronie opisane zostały niezwykłe wydarzenia – czasem spektakularne, czasem ciche i mało ważne dla świata. Tutaj niemożliwe staje się możliwe dzięki ludzkiej wrażliwości, miłości, szacunkowi dla cierpienia i życia, nawet takiego, które dziś chętnie się nazywa "niepełnym", "ułomnym" i "niepotrzebnym". Bo każde życie jest cudem i fantastycznym darem, nawet gdy cały świat upiera się, by tego nie widzieć.
Dorota Łosiewicz jest dziennikarką tygodnika "wSieci" i portalu wPolityce.pl. Prowadzi Kwadrans Polityczny w TVP 1 i W tyle wizji w TVP Info. Prywatnie jest szczęśliwą żoną i mamą czwórki dzieciaków, kobietą o wielkiej wrażliwości.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65706-86-7 |
Rozmiar pliku: | 665 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Każde życie jest cudem, nawet gdy świat upiera się, by tego nie widzieć” – to słowa, które można odnaleźć w książce pani Doroty Łosiewicz Życie jest cudem. Gdybym miał w trzech słowach zawrzeć myśli, które przychodzą po przeczytaniu tej książki, to z pewnością pojawiłyby się: wzruszenie, nadzieja, radość.
Ta książka to świadectwo wielkiej wiary rodziców, ale także szacunku dla życia wielu wspaniałych lekarzy, pielęgniarek i położnych. Niezwykle wzruszające są ich świadectwa i odważnie podejmowane decyzje. Gdy wczytujemy się w te treści, przychodzi na myśl refleksja, że właściwie każdego dnia człowiek dokonuje jakichś wyborów. Jedne są proste, inne wymagają większego wysiłku. Są wybory proste i oczywiste, ale są też takie, od których zależy całe dalsze życie – nas i naszych bliskich. Przypominają się wtedy słowa św. Augustyna: „raz wybrawszy, zawsze wybierać muszę”. Niekiedy jesteśmy postawieni w obliczu trudnych decyzji – , przychodzą wówczas na myśl słowa Chrystusa, który staje przed każdym z nas i mówi: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić…”
To przecież On, Pan i Dawca Życia, On sam troszczy się o nie. Posyła ludzi, niczym Aniołów, by tego życia bronili, chronili je, pomagali mu w pełni się rozwinąć. To On dokonuje cudów, uzdrawia, dotyka i daje łaskę, nadaje sens życiu i sprawia, że czujemy się kochani i potrzebni.
Pięknie wyznał ktoś w tej książce: „wystarczy przyjąć plan, jaki Bóg ma dla nas”. I choć trudno zrozumieć, czemu ma służyć trudne doświadczenie, to warto przyjąć z ufnością to, co Bóg nam ofiaruje. Także i po to, by zrozumieć, iż cudem może być również i to, że człowiek będzie w stanie oddać się całkowicie Jezusowi z ufnością i przekonaniem, że to On poprowadzi najlepszą z możliwych ścieżek.
Taka wiara czyni cuda. Taka wiara też pokazuje, Kto tych cudów tak naprawdę dokonuje. To ten sam Chrystus, który dokonywał cudów dawniej, również dziś pochyla się nad człowiekiem, nad jego życiem, dotyka go i uzdrawia. Chce tylko jednego: wiary, zaufania, prawdziwego oddania się w Jego miłosierne ręce, ofiarowania swoich wyborów, decyzji, nierzadko trudnych, wymagających, ale szczerych i prawdziwych. Na tym polega autentyczność wypowiadanych w Godzinie Miłosierdzia słów: Jezu, ufam Tobie!
Ważne w tym wszystkim jest też to, że On nie czyni niczego wbrew woli człowieka. Zawsze – tak jak w Ewangelii – najpierw pyta: czy chcesz? Kiedy uzdrawiał, nie czynił tego bez zgody człowieka. Dokonywał cudów, gdy człowiek o to prosił, a przy każdym z nich, mimo że było to działanie łaski Bożej, mówił: „Twoja wiara cię uzdrowiła…” Tak samo jest w opisanych w tej książce przypadkach. Czeka na wyraźny sygnał ze strony człowieka, który nieśmiało podchodzi do Jezusa i mówi: „Panie, jeśli chcesz, spraw, aby…”
Warto więc nie tracić nadziei. Święty Jan od Krzyża mówił, że „człowiek otrzymuje od Boga tyle, ile się od Niego spodziewa”. Im więcej będzie w nas ufności, im więcej będziemy pragnąć, tym więcej otrzymamy. Warto zgodzić się na wolę Pana Boga, bo „nie jest ważne, czego my chcemy; ważne jest, czego On od nas oczekuje”.
„Każde życie ma ogromną wartość i należy je chronić bez względu na okoliczności” – przekonuje jeden z rodziców w tej książce. Nie można budować świata wolnego od chorób i bólu przez eliminację osób, które nie są idealne lub nie mogą zostać uleczone. Wystarczy pokonać lęk, jaki się pojawia, powierzyć go Bogu, cieszyć się życiem własnym i tym darowanym, choćby nawet nie było doskonałe. A najlepszą terapią i lekiem jest po prostu czysta, niczym nieograniczona miłość.
Życzę wszystkim Czytelnikom, by lektura tej książki przysporzyła nie tylko wiele dobrych myśli o życiu, ale też pozwoliła ufnie spoglądać na to, co Pan Bóg daje nam każdego dnia.
Pani Redaktor Dorocie Łosiewicz dziękuję nie tylko za trud zebrania tych wzruszających historii, ale także za promowanie wartości rodzinnych i za dostrzeganie rodzin wielodzietnych, zwłaszcza tych, w których są dzieci z niepełnosprawnością umysłową. Dziękuję też za stałe upominanie się o właściwy kształt polskiej edukacji.
Bp Marek MendykWstęp
Bóg mówi do nas każdego dnia. Przeważnie wykorzystuje do tego innych ludzi i ich historie. Trzeba umieć słuchać, żeby Go usłyszeć. Nie wystarczy dobry wzrok, żeby Go zobaczyć. Trzeba widzieć oczyma duszy. Czasem Bóg mówi bezpośrednio do nas. Gdy przemówił do mnie, zakochałam się w życiu i jego urodzie. Trzymając na rękach moją córkę, słyszę Jego szept.
Wciąż spotykam pięknych, niesamowitych ludzi. Świecą wewnętrznym blaskiem. Są jak latarnia morska, która rozbłyska w ciemności, nie pozwalając statkowi zboczyć z kursu. Właściwie mogłabym wciąż chodzić z dyktafonem w kieszeni i kamerą we włosach, żeby czegoś nie przegapić, żeby móc się podzielić tym światłem z innymi. Czemu pojawiają się akurat ci, a nie inni? Może dlatego, że gdzieś, ktoś, potrzebuje tego konkretnego światła, by móc się go uchwycić i odnaleźć drogę.
Mogłabym śmiało codziennie udowadniać, ze życie jest cudem, a Bóg przenika najmniejszą cząstkę świata, napełniając go mocą. Czym jest owa Moc? Dla mnie tętnem życia, każdym człowiekiem, krzyczącym po urodzeniu dzieckiem albo tym, które z niesamowitą energią i kosmicznym tempem rozwija się w łonie swojej matki
– napisała kiedyś moja serdeczna przyjaciółka – neonatolog, która każdego dnia wita na świecie kolejnych niepowtarzalnych ludzi.
Wyobrażaliście sobie kiedyś, jak to się dzieje, że mikroskopijna zygota rozwija się w tak ułożony, ukierunkowany sposób w tyle skomplikowanych zgranych ze sobą struktur, że po dwóch tygodniach od zapłodnienia zaczyna w niej tętnić zaczątek serca? Nie sposób wyjść z zachwytu nad tym cudem. Bo życie jest cudem, nawet to po ludzku ułomne, niedoskonałe, odrzucane przez dzisiejszy świat. Jest nim też miłość rodziców do życia, którego nie widzą, bo żyje jedynie kilka miesięcy w łonie matki. Miłość przezwycięża wszystkie trudności.Calineczka
Łukasz i Kinga poznali się we wrześniu 2009 roku w biurze firmy organizującej kursy maturalne. Przez cztery lata pracowali ramię w ramię, jednak w tym czasie łączyła ich relacja czysto zawodowa. Parą zostali dopiero w 2013 roku i dopiero wtedy znajomość nabrała dużego tempa. Po roku Łukasz oświadczył się Kindze w wyjątkowych okolicznościach, bo przed Fontanną di Trevi w Rzymie, w dzień kanonizacji Jana Pawła II. Ślub odbył się rok później, także w kwietniu. Data oświadczyn nie była wybrana przypadkowo i, jak sądzą małżonkowie, nie pozostała bez wpływu na ich dalsze życie. Także na życie ich maleńkiej, bardzo maleńkiej córeczki.
Druga ważna dla nich data to 22 każdego miesiąca. Właśnie tego dnia zaczęli się spotykać. Każdego kolejnego miesiąca obchodzą swoją skromną uroczystość. Ich córka poczęła się 22 września, w dniu śmierci bardzo ważnej dla pary osoby: księdza Feliksa Folejewskiego, ojca duchownego Ruchu Apostolskiego Rodzina Rodzin, pierwszej w Polsce wspólnoty rodzin założonej przez Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego, z którą małżonkowie – a wcześniej także rodzina Kingi – byli związani.
Księdza Feliksa małżeństwo zapamiętało jako człowieka wybitnego, umysł obdarzony niezwykłą pamięcią. Duchowny potrafił wymienić imiona wszystkich członków wspólnoty, choć tworzą ją duże rodziny, na kilka pokoleń wstecz. Łukasz i Kinga poznali go w 2013 roku. To było krótkie spotkanie. Mężczyzna przewiózł duchownego z klasztoru Pallotynów, miejsca jego zamieszkania, do ośrodka Rodziny Rodzin. Gdy dwa lata później małżonkowie spotkali duchownego na jego imieninach, przywitał ich wylewnie, bezbłędnie celując w imiona:
– O, Łukasz i Kinga. Jak dobrze was widzieć! – ucieszył się.
Małżonkowie tylko wymienili zaskoczone spojrzenia. Przecież normalny człowiek miałby problem z odtworzeniem w pamięci imion rozmówców po tak krótkim i dawnym spotkaniu. Nie ksiądz Feliks. Wkrótce po tych imieninach duchowny zmarł w opinii świętości, mając 81 lat.
Ksiądz Folejewski pracował między innymi u boku księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego. Był następcą księdza Jerzego Popiełuszki w duszpasterstwie ludzi pracy archidiecezji warszawskiej. Zwany był też warszawskim apostołem Bożego miłosierdzia.
– W tym, że Lilka jest dziś z nami, upatrujemy zasługi księdza Felka, wielkiego przyjaciela dzieci. On zawsze mówił o sobie, że jest „ksiądz Felek, dzieci przyjacielek” – wspomina Łukasz. – W każdej chwili, gdy było już bardzo źle, tak zupełnie beznadziejnie, wszędzie widziałem te dwie cyfry: na liczniku w samochodzie, na zegarze, wszędzie to 22 – dodaje mężczyzna.
Od razu po ślubie Kinga i Łukasz otworzyli się na życie. Pragnęli być pełną rodziną, mieć dzieci. Nie kalkulowali, jak dziś wiele małżeństw, że potrzebują czasu, żeby się wyszumieć czy zrobić karierę. Nie stawiali sobie żadnych celów typu: najpierw dom lub samochód, a potem dzieci. To nie w ich stylu. Trudno się więc dziwić, że dość szybko, bo już na jesieni, okazało się, że Kinga spodziewa się dziecka. Test ciążowy, a potem lekarz potwierdził nowinę: dziecko miało się urodzić w czerwcu. Kinga bardzo się cieszyła z tego terminu, bo myślała sobie, że przyjemniej spaceruje się z wózkiem, gdy na ziemię zdążyła już spłynąć wiosna, a promienie słońca przyjemnie głaszczą po twarzy.
Małżeństwo miało także plany związane nie tylko z porą, ale i z miejscem porodu. Myśleli o Domu Narodzin Świętej Rodziny w Łomiankach, prowadzonym przez rodziców ich znajomych – Wandę i Adama Ekielskich. Taki pomysł pojawił się na szkole rodzenia. Poza tym myśl o porodzie i spędzeniu kilku dni w szpitalu napełniała przyszłą mamę niechęcią. Okazało się jednak, że wszystkie te plany, łącznie z datą przyjścia na świat córeczki, zweryfikowało życie, a w szpitalu Kindze, Łukaszowi, a przede wszystkim ich córce przyszło spędzić znacznie więcej czasu niż kilka dni, a nawet tygodni.
Przez kilka pierwszych miesięcy ciąży nic nie zapowiadało problemów, a Kinga czuła się bardzo dobrze. O tym, że z dzieckiem może być coś nie w porządku, małżeństwo po raz pierwszy usłyszało w lutym.
– To łożysko ma jakiś dziwny kształt – stwierdził lekarz, przeprowadzając rutynowe USG.
– Co to znaczy? – próbował dowiedzieć się Łukasz.
– Chłopie, a co ja ci tu będę medycynę wykładał – odburknął lekarz.
– Ale czy to wymaga jakichś konsultacji?
– Spokojnie. Lepiej do internetu nie zaglądajcie, nie czytajcie, bo się zdenerwujecie. Niczym się nie przejmujcie i wróćcie tu za trzy tygodnie – zarządził ginekolog.
– A może by nam pan powiedział przynajmniej, jaka jest płeć? – nie dawał za wygraną Łukasz.
– A co ty, chłopie, nie wiesz, co robiłeś? – Lekarz zaśmiał się niemiło.
Małżeństwo odczekało więc spokojnie wyznaczone przez lekarza trzy tygodnie i znów pojawiło się w gabinecie.
– O! Właściwie nic się nie zmieniło. – Lekarz podrapał się po głowie. – Widać takie łożysko to twoja uroda – zwrócił się bezpośrednio do Kingi, choć nigdy nie przechodzili na „ty”.
Na początku lekarz prowadzący poinformował ich o możliwości wykonania badań prenatalnych. Jednak Łukasz i Kinga stwierdzili, że żadnych badań robić nie będą, bo nawet gdyby coś miało być nie tak z maleństwem, to przecież i tak nigdy nie zdecydowaliby się na usunięcie ciąży.
Kilka dni później Kinga z wynikiem badań i USG zjawiła się u lekarki prowadzącej ciążę.
– Świetne wyniki badań: morfologia, glukoza – wszystko wygląda znakomicie – komentowała lekarka. – A jak USG?
– No nie wiem. Dziwny był ten lekarz – odpowiedziała Kinga bez przekonania.
– To może proszę pojechać na konsultację do Szpitala Bielańskiego – zaproponowała lekarka, nie bagatelizując wątpliwości pacjentki.
Dodała też, że warto pojechać do szpitala w miarę szybko.
Kinga wybrała się do placówki dwa dni później. Tym razem sama, choć przeważnie do lekarzy chodzili razem. Łukasz kończył właśnie remont w mieszkaniu, które małżeństwo planowało wynająć. Poza tym nie działo się przecież nic, co mogło budzić niepokój. Ot, konsultacja jakich wiele. Niestety przybrała ona niespodziewany obrót.
Niepostrzeżenie w gabinecie zaczęło przybywać osób dopraszanych przez panią doktor prowadzącą badanie. Kiedy Kinga ocknęła się ze zdziwienia, naliczyła w gabinecie pięciu lekarzy i kilku studentów. Nikt nic nie mówił, a wciąż dochodzili kolejni.
– Boże, co tu się dzieje?! – wymsknęło się Kindze.
– Tu jest jakiś dramat – usłyszała wreszcie od lekarza.
Dowiedziała się, że jest źle, choć nie wiedziała dokładnie, o co chodzi. Po kolejnych kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, usłyszała, że stwierdzono nieprawidłowe przepływy w tętnicy pępowinowej, a u dziecka hipotrofię. Maleństwo po prostu przestało rosnąć. Lekarz, który robił wcześniejsze USG, powinien był to zauważyć. Podobnie zresztą jak płeć dziecka. Okazało się, że to dziewczynka, co też było widać na wcześniejszym badaniu. Kinga usłyszała także, że powinna położyć się jak najszybciej do szpitala oraz że w każdej chwili może nastąpić cesarskie cięcie z powodu groźby skrajnego niedotlenienia dziecka. Wcześniej miała pojechać do szpitala na ulicy Sobieskiego na badania genetyczne. Gdy już to koszmarne badanie dobiegło końca, kobieta zadzwoniła do męża.
– Przyjeżdżaj szybko – wychlipała w słuchawkę.
– Co się stało? – próbował się dowiedzieć Łukasz. Ponieważ jednak nie usłyszał już nic poza rozpaczliwym łkaniem żony, rzucił pędzle na podłogę i jak stał, cały w farbie, ruszył biegiem do szpitala. Na szczęście remontowane mieszkanie było rzut beretem od szpitala, więc po kilku chwilach mężczyzna był na miejscu. I od razu pojechali pod wskazany adres. W szpitalu na Sobieskiego okazało się jednak, że na jakiekolwiek badania jest już za późno i trzeba przyjechać następnego dnia. Padło też pytanie o wiek ciąży.
– To 26 tydzień – powiedziała Kinga.
– A to już i tak nie ma sensu się spieszyć – skwitowała szpitalna urzędniczka, która miała zarejestrować pacjentkę, nawiązując w ten sposób do ustawowego terminu pozwalającego na terminację ciąży z powodu wad płodu.
Ponieważ Kinga i Łukasz nie wiedzieli, co się dzieje, zaczęli rozmawiać z obcą kobietą. Szybko tego pożałowali.
– Z USG wynika, że dziecko jest zdrowe. Wszystkie organy są na miejscu. Tylko są małe – powiedział mężczyzna, licząc na jakieś słowo otuchy.
– Wie pan, ile zdrowych downów przyjeżdża? – wypaliła kobieta, która o empatii prawdopodobnie nigdy nie słyszała.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej