- promocja
- W empik go
Życie po życiu - ebook
Życie po życiu - ebook
Caryca rosyjskiego kryminału powraca!
Dwa identyczne zabójstwa wstrząsają życiem prowincjonalnego miasta. Na piersiach ofiar sprawca zostawia potłuczone lusterko a z uszu wyrywa kolczyk. Do morderstw dochodzi w dużych odstępach czasu, co wyklucza najprostsze rozwiązania. Kto mógł zabić dwie szanowane obywatelki? Maniak wzorujący się na makabrycznej legendzie czy wyrachowany naśladowca?
Kiedy miejscowa policja postanawia umorzyć śledztwo, zaniepokojony o przyszłość własnych interesów biznesmen zwraca się o pomoc do agencji detektywistycznej Władisława Stasowa. Ze względu na poziom trudności zadania, Stasow przydziela zadanie emerytowanej pułkownik moskiewskiej policji, Nastazji Kamieńskiej. Czy jednak była policjantka poradzi sobie z działaniem pod przykrywką socjologa? Czy uda jej nawiązać współpracę z policją? W końcu: jaką rolę w śledztwie odegra przygarnięty przez Nastię pies?
Marinina wirtuozersko odmalowuje opustoszałe podmiejskie pejzaże rosyjskiej prowincji a napięcie buduje w oparciu o emocje ukryte w dynamicznym stylu narracji.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-663-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
5 marca 2009 roku
Dzwonek telefonu komórkowego brzęczał alarmująco i natarczywie. Milkł na parę sekund, a potem znowu zaczynał swoją natrętną melodię. Fiedułow nachylił się nad torebką leżącą koło zabitej kobiety i zerknął na eksperta. Ten skinął głową przyzwalająco. Fiedułow rozpiął suwak i wyjął telefon, nacisnął przycisk z zieloną słuchawką, przyłożył do ucha, ale się nie odezwał.
– Galino Iljiniczno! – Ze słuchawki dobiegł przestraszony i zdenerwowany głos młodej dziewczyny. – Galino Iljiniczno, gdzie pani jest? Wszystko w porządku? Dlaczego pani nie odbiera?
Fiedułow odchrząknął i powiedział głucho:
– Halo. Proszę mówić.
– Ojej, to chyba pomyłka! – lękliwie zawołał głos w słuchawce. – Przepraszam.
Krótki sygnał przerwanego połączenia rozległ się tak samo lękliwie i niespokojnie. No cóż, teraz znają przynajmniej imię i patronimik ofiary, a to już coś. Trzeba by się jeszcze dowiedzieć nazwiska i adresu. Fiedułow opuścił rękę z telefonem i niemal od razu ją podniósł. Telefon znowu się odezwał.
– Dzwoni pani do Galiny Iljiniczny? – zapytał. – Kim pani jest? Proszę się przedstawić.
– Mówi Rita. A co się stało? Gdzie jest Galina Iljiniczna?
– Kim pani jest dla Galiny Iljiniczny, Rito? Krewną?
– Jestem jej… sublokatorką. A co z Galiną Iljiniczną?
– Galina Iljiniczna miała wypadek. Gdzie mogę panią znaleźć?
– Jaki wypadek? Co się stało? Źle się poczuła? Jest w szpitalu?
– Nie żyje. Gdzie pani jest, Rito? W domu? Niech mi pani poda adres.
Słuchawka milczała, jakby telefon wyłączono.
– Rito! – znowu zawołał Fiedułow. – Słyszy mnie pani, Rito? Muszę natychmiast z panią porozmawiać. Proszę podać adres.
– Jak to... – Głos był zdławiony i niepewny. – Co to znaczy, że nie żyje? Kim pan jest? Lekarzem?
– Major Dmitrij Wadimowicz Fiedułow, starszy oficer śledczy – przedstawił się sucho. – Galina Iljiniczna została zabita. Grupa operacyjna pracuje na miejscu zdarzenia. Dowiem się w końcu, jak do pani trafić?
– Jestem… jestem w domu… – Głos Rity brzmiał słabo, dziewczyna niemal szeptała. – U Galiny Iljiniczny.
– Niech pani poda adres, zaraz przyjadę.
– Nagornaja dwanaście, mieszkanie czterdzieści osiem. Wie pan, gdzie to jest? Między Federacyjną a Profsojuzną.
– Wiem – krótko odparł Fiedułow. To całkiem blisko, dwa, trzy domy dalej. Wygląda na to, że kobietę zabito niedaleko miejsca zamieszkania. – Będę u pani za parę minut. Iljucha – zwrócił się do drugiego wywiadowcy, otyłego, z nalaną twarzą – mam adres, chyba ustaliliśmy tożsamość ofiary. Pójdę sprawdzić.
– Iść z tobą? – zapytał Ilja Wtoruszyn.
– Nie, zostań tutaj. Zaraz zwali się zwierzchnictwo, trup to w końcu poważna sprawa. Gdyby coś się działo, jestem pod telefonem.
Fiedułow szybkim krokiem przeciął pogrążone w ciemności przechodnie podwórze, na którym znaleziono ciało, po czym znalazł się na rozświetlonej neonami ulicy Nagornej i skierował w stronę domu numer dwanaście. W czasach, gdy Dima Fiedułow jeszcze nosił koszulę w zębach, ulica Nagornaja nie istniała, w latach siedemdziesiątych wybudowano tutaj parę eleganckich domów dla lokalnych notabli – pracowników miejskiej rady deputowanych ludowych oraz komitetu partii w Tomilinie – no i oczywiście całą ulicę wybrukowano, żeby mieszkańcy nie grzęźli w błocie i mogli podjeżdżać służbowymi albo prywatnymi samochodami; otwarto też parę sklepów, które były wspaniale zaopatrzone. Mieszkanie na ulicy Nagornej stało się wyznacznikiem prestiżu, po pieriestrojce ulica zachowała swój status, mimo że w porównaniu ze współczesną zabudową dawne elitarne domy wyglądały prostacko, a nawet mizernie. Teraz na Nagornej mieściły się najdroższe sklepy, dwa salony samochodowe i najlepsza w mieście restauracja, która nigdy nie świeciła pustkami. Równolegle ciągnęła się słynna ulica Parkowa, obsadzona lipami, która z jednej strony dochodziła do rzeki Tominki, a z drugiej do niedawno wyremontowanego starego dworu. Tuż za Parkową, nad malowniczym brzegiem rzeki, zaczynało się osiedle willowe, wybudowane i zasiedlone przez ludzi bynajmniej nie biednych. Robienie zakupów na ulicy Nagornej i odwiedzanie restauracji bardzo im odpowiadało.
Dom pod numerem dwunastym okazał się ośmiopiętrowym wieżowcem z pięcioma klatkami. Między zaparkowanymi samochodami i blaszanymi garażami wciśnięty był plac zabaw dla dzieci. Fiedułow obrzucił fasadę wprawnym okiem, policzył okna przypadające na jedną klatkę schodową, pomnożył i podzielił coś w pamięci, po czym zdecydowanie ruszył ku drugim drzwiom. Nie pomylił się, mieszkanie numer czterdzieści osiem znajdowało się rzeczywiście tutaj.
Gdy otworzyły się drzwi, zobaczył poważną kobietę z zatroskaną twarzą, na oko czterdziestoletnią, a obok niej młodą dziewczynę, bladą, wystraszoną i, jego zdaniem, koszmarnie brzydką. Brązowe włosy z krzywym przedziałkiem były zaplecione w dwa cienkie, żałosne warkoczyki. Sprany szary golf, wypchany na łokciach, i nieświeże dresowe spodnie dopełniały wizerunku Rity, dziewczyny zabiedzonej, a w dodatku niezdrowej: oczy miała czerwone, a na czole błyszczały krople potu.
Fiedułow jeszcze raz się przedstawił i ruszył do pokoju, dyskretnie rozglądając się wokół. Okazało się, że mieszkanie nieżyjącej Galiny Iljiniczny było całkiem przyzwoite – trzypokojowe, duże, choć dawno nieremontowane. Tak, nieźle się powodziło członkom partii za czasów władzy radzieckiej. Dmitrij znowu przypomniał sobie swoje ciasne M-2, w którym przez długie lata gnieździł się z rodzicami, żoną, dwójką dzieci, młodszą siostrą, jej mężem i synem. Spali niemal sobie na głowach, w mieszkaniu nie mieściło się nic innego prócz łóżek, jedli w kuchni na trzy zmiany, do łazienki połączonej z toaletą zawsze stała kolejka. Co za szczęście, że Dima ma już to za sobą i kwestia mieszkaniowa w końcu została rozwiązana! Ale do tej pory pamiętał życie w dwupokojowym mieszkaniu, widział je w sennych koszmarach, budził się zlany potem i uspokajał dopiero wtedy, gdy przywidzenie mijało, a on zaczynał dostrzegać wokół siebie inne ściany, okna i meble.
Dziewczyna, która przedstawiła się jako Margarita Nieczajenko, pracowała w pralni chemicznej i była sublokatorką Galiny Iljiniczny Koriaginy. Nie płaciła za mieszkanie, tylko pomagała właścicielce. Robiła zakupy, prała, prasowała, sprzątała, właściwie była kimś w rodzaju pomocy domowej, która pracowała za utrzymanie. Nie miała swojego kąta w Tomilinie, przyjechała ze wsi Pietunino w rejonie kostrowskim. Kostrowsk to duże miasto położone w odległości sześćdziesięciu kilometrów od Tomilina, nie tak duże oczywiście jak stolica obwodu, a jednak… Nie brak tam uczelni, na których można studiować, rozwija się też prywatny biznes, są firmy, w których można znaleźć pracę. Ale z jakiegoś powodu Rity nie zatrudniono w żadnej firmie, więc dziewczyna musiała zadowolić się skromniejszym, choć całkiem sporym Tomilinem, wybudowanym w połowie lat pięćdziesiątych koło zakładów chemicznych.
Galina Iljiniczna udała się na wieczór artystyczny znanej niegdyś aktorki, która przyjechała z Moskwy. Rita chciała odprowadzić swoją chlebodawczynię do filharmonii znajdującej się w dawnym domu partii, ale Galina Iljiniczna kategorycznie odmówiła, oznajmiając, że nie jest niedołężna ani zgrzybiała. Mimo to Rita martwiła się o nią i zamierzała wyjść na spotkanie Galiny Iljiniczny przynajmniej na plac Majowy niedaleko filharmonii, ale… W tym miejscu opowieści nieszczęsne dziewczę oblało się mocnym rumieńcem i odwróciło wzrok, a siedząca obok niej kobieta, która okazała się sąsiadką, wtrąciła się i wyjaśniła, że tuż przed ósmą Ritoczka przybiegła do niej z pytaniem, jakie lekarstwo powinna zażyć, bo dopadła ją okropna biegunka. Albo się czymś struła, albo jelita odmówiły posłuszeństwa. Sąsiadka nie jest oczywiście lekarzem, ale nie brak jej życiowego doświadczenia, więc dała Ricie parę rzeczowych rad, a pół godziny później odwiedziła dziewczynę w mieszkaniu Koriaginy. Rita wciąż biegała do toalety i wracała zlana potem. Była na siebie zła i powtarzała, że zachorowała zupełnie nie w porę, że chciałaby jednak się pozbierać i wyjść na spotkanie Galiny Iljiniczny, ponieważ teraz, na początku marca, panuje odwilż, chodniki pokryły się cienką warstwą lodu, jest bardzo ślisko, więc żeby czasem Galina Iljiniczna się nie przewróciła. Jednakże doświadczona sąsiadka poradziła jej, by nie wychodziła z mieszkania i trzymała się blisko toalety. Panie napiły się razem herbaty, pooglądały telewizję, a od dziesiątej zaczęły czekać na Koriaginę, która powinna była zjawić się lada chwila. O wpół do jedenastej Rita zaniepokoiła się nie na żarty i zaczęła wydzwaniać na jej komórkę. Nikt nie odbierał. Może koncert się jeszcze nie skończył? Kto wie, jak długo trwają takie wieczory artystyczne… Rita zapytała w informacji o telefon dyrektora filharmonii, zadzwoniła i dowiedziała się, że benefis słynnej aktorki skończył się dziesięć po dziewiątej. Żeby dotrzeć pieszo z placu Majowego na ulicę Nagorną, potrzeba jakichś piętnastu minut, i to zakładając, że idzie się spacerkiem dobrze oświetloną, szeroką ulicą Profsojuzną, natomiast jeśli iść na skróty przez podwórza między Profsojuzną i Federacyjną, to wychodzi się wprost na dom Galiny Iljiniczny, a droga zajmuje najwyżej osiem minut. Innymi słowy, Koriagina już od godziny powinna być w domu. Rita zaniepokoiła się na dobre, poprosiła sąsiadkę, żeby została, bo ona się boi, i zaczęła wydzwaniać do Galiny Iljiniczny co dwie, trzy minuty. Dzwoniła tak, póki major Fiedułow nie odebrał telefonu.
Dmitrij spędził z Ritą Nieczajenko jeszcze pół godziny, wypytał ją, czy chlebodawczyni nie miała wrogów, czy ktoś jej nie groził, czy ostatnio nie weszła z kimś w zatarg… Dima Fiedułow dowiedział się wielu rzeczy o zabitej kobiecie, ale nie rzuciło to ani odrobiny światła na tożsamość zabójcy. Przestępca był prawdopodobnie nietuzinkowy i miał zawikłany, głęboko ukryty motyw. Dlaczego Dmitrij doszedł do takiego wniosku? Dlatego że na piersi uduszonej ciepłym szalem kobiety leżało rozbite lusterko, a obok ciała poniewierał się kolczyk wyrwany z ucha.
Czyżby w ich spokojnym osiemdziesięciotysięcznym mieście pojawił się szaleniec? To byłaby prawdziwa katastrofa!
22 września 2009 roku
Kapitan milicji Ilja Wtoruszyn prawie nigdy nie spóźniał się do pracy, przeciwnie, lubił przyjść wcześniej, póki w komisariacie nie było jeszcze nikogo z wyjątkiem dyżurnych, przejrzeć notatki, uporać się w ciszy z papierkową robotą i ustalić plan działania na cały dzień. Ilja lubił planować, wszystko szczegółowo zapisywał, numerował i stopniowo zakreślał na czerwono to, co już zrobił. Jeżeli pod koniec dnia czerwonych kółeczek było mniej niż niezakreślonych punktów, Ilja tracił humor, był z siebie niezadowolony i wpadał w złość. Natomiast w chwilach szczęścia, gdy udawało mu się zakreślić wszystkie cyfry czerwonym długopisem, cieszył się jak dziecko, uważając, że dzień nie poszedł na marne.
Dzisiaj kapitan Wtoruszyn przyszedł do pracy wcześnie, ale w gabinecie zastał już starszego wywiadowcę Dimę Fiedułowa, z poszarzałą twarzą i chorobliwie błyszczącymi oczami.
– Ktoś zabił Aidę – rzucił Fiedułow zamiast powitania.
– Aidę? – Wtoruszyn ze zdziwieniem uniósł brwi. – Jaką Aidę?
– No tak, ty jej nie znasz, nie miałeś z nią do czynienia. – Dmitrij machnął ręką. – Jesteś za młody. Dziesięć lat temu odeszła na emeryturę, miałem okazję z nią pracować. Co to była za kobieta… Aida Borisowna Pawłowa, śledcza prokuratury, starszy radca prawny.
Ilja Wtoruszyn nie znał żadnej Pawłowej, miał zaledwie trzydzieści dwa lata, więc dziesięć lat temu, gdy jakaś tam Pawłowa odchodziła na emeryturę, skończył akurat szkołę milicyjną i zaczął pracę w wydziale kryminalnym w Kostrowsku, swoim rodzinnym mieście, gdzie do tej pory mieszka jego babcia. Rodzice Ilji dawno przeprowadzili się z Kostrowska do Tomilina, oboje byli inżynierami chemikami i pracowali w zakładach. Wtoruszyn dorastał tutaj, a karierę służbową zaczął tam, gdzie się urodził. Dopiero siedem lat temu przeprowadził się do Tomilina.
Ilja zauważył, że Dimka Fiedułow jest wytrącony z równowagi, i nie wiedział, jak powinien się zachować – milczeć smętnie na znak solidarności czy dać sobie spokój z udawaniem i rozmawiać jak gdyby nigdy nic.
– Mamy kłopoty, Iljucha – nagle powiedział Fiedułow, a jego słowa niemile zaskoczyły Ilję.
– Zawsze mamy kłopoty – odparł niefrasobliwie. – Jakie tym razem?
– Na piersi Aidy leżało rozbite lusterko. A obok poniewierał się kolczyk wyrwany z ucha. Pamiętasz ciało Koriaginy?
Jak mógłby zapomnieć! Serce podskoczyło Wtoruszynowi do gardła. A więc to takie buty…
– Teraz z całą pewnością można stwierdzić, że w mieście grasuje szaleniec – ciągnął tymczasem Fiedułow posępnie. – No to marny nasz los.
*
„Kurier Tomiliński” z 17 października 2009 roku
NIESAMOWITY DWÓR
Już od trzech tygodni mieszkańcy naszego miasta nie mogą spać spokojnie. W Tomilinie zapanowało przerażenie, nieznany szaleniec morduje starsze kobiety, bywalczynie klubu Złoty Wiek. Czy to przypadek? Co stoi za zabójstwami dwóch niewinnych ofiar związanych ze starym dworem na obrzeżach miasta? Obie zabite kobiety łączyło to, że należały do klubu Złoty Wiek, założonego dwa lata temu przez moskiewskiego oligarchę Andrieja Biegorskiego w odrestaurowanym jego staraniem dworze. Niemal od pierwszej chwili klub zdobył popularność wśród tomilińskich emerytów, którzy wypowiadają się o nim ciepło i z sympatią. Okazało się jednak, że nie wszystko przebiega tam tak gładko i przyjemnie, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka.
Dziennikarskie śledztwo, które przeprowadziliśmy, ujawniło wiele mrocznych tajemnic i rzuciło światło na zagadki przerastające siły i możliwości naszej dzielnej milicji.
Cofnijmy się o dwa i pół stulecia i skierujmy naszą uwagę ku wydarzeniom z przeszłości. Tym, którzy pamiętają lekcje historii, nieobca jest postać księcia Aleksandra Aleksiejewicza Wiaziemskiego, jednego z najbliższych współpracowników i zauszników Katarzyny II. Tymczasem o jego dalekim krewnym, księciu Andrieju Iwanowiczu Wiaziemskim, wspomina się znacznie rzadziej. W czasach Katarzyny był rzeczywistym radcą tajnym, generałem gubernatorem Niżnego Nowogrodu i Penzy, a w czasach imperatora Pawła został senatorem. Nasze zainteresowanie wzbudziły jednak nie jego zasługi polityczne, ale historia drugiego małżeństwa.
W 1786 roku drugą żoną księcia Andrieja została Irlandka Eugenia O’Reilly. Książę poznał ją podczas podróży za granicę, odbił mężowi i przywiózł do Rosji. Proces rozwodowy Eugenii był długi i wyczerpujący, ale w końcu kochankowie połączyli się i pobrali. Mimo że stanowili kochającą się i szczęśliwą parę, krewni Andrieja Iwanowicza nie zaakceptowali jego decyzji i nie przyjęli młodej żony do rodziny. Małżonkowie Wiaziemscy zaczęli szukać ustronnego zakątka, w którym mogliby się ukryć przed plotkami i gniewem otoczenia. Wtedy właśnie książę Andriej kupił dwór Nikolskoje-Tomilino, znajdujący się dzisiaj na obrzeżach naszego miasta.
Jednakże Wiaziemscy się nie przeprowadzili. Książę przywiózł świeżo upieczoną żonę do posiadłości, ale już parę godzin później Eugenia oznajmiła, że źle się tutaj czuje. Nawet nie chciała przenocować we dworze, powiedziała, że się boi, że w powietrzu unosi się coś dziwnego i przyprawia ją o dreszcze, więc za żadne skarby świata nie będzie tutaj mieszkać. Na nic się zdały namowy księcia, małżonkowie wrócili do domu, a miesiąc później Andriej Iwanowicz znalazł nowe miejsce – Ostafjewo, położone siedem wiorst od Podolska. Ostafjewo pozostawało w rękach Wiaziemskich przez ponad sto lat, a posiadłość Nikolskoje-Tomilino sprzedano hrabiemu Michaiłowi Fiodorowiczowi Rumiancewowi.
W połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku teren majątku stał się częścią odbudowanego Tomilina i nikt nie wie, dlaczego okazały dwór na obrzeżach miasta zaczęto nazywać „dworem Wiaziemskiego”, który był jego właścicielem niecały miesiąc i nie spędził w nim ani jednego dnia. Fakt pozostaje jednak faktem: za czasów radzieckich dwór Rumiancewów nazywano „dworem Wiaziemskich” i nazwa przetrwała do dzisiaj. Ale z rodziną Rumiancewów, władającą majątkiem Nikolskoje-Tomilino aż do rewolucji 1917 roku, wiążą się mroczne tajemnice, których znajomość może wyjaśnić dzisiejsze zagadkowe wydarzenia.
Hrabia Michaił Fiodorowicz miał córkę Olgę, piękną, wykształconą i mądrą pannę, która nie mogła się opędzić od kawalerów. Olga Michajłowna oddała serce Aleksiejowi Łobanowowi, którego poślubiła w 1808 roku. Małżeństwo było nader szczęśliwe, pełne miłości i wzajemnego zaufania. Zanim młody hrabia Łobanow wyruszył na wojnę z Napoleonem, Olga urodziła mu dwoje dzieci. Przed rozstaniem hrabia Aleksiej podarował ukochanej żonie drogie i niezwykle piękne kolczyki, mówiąc jej: „Te kolczyki wyobrażają ciebie i mnie. Symbolizują nasz związek. Jeżeli zgubisz albo zniszczysz jeden kolczyk, drugiego nie wyrzucaj, lecz dbaj o niego tak, jak dbałabyś o swoje i moje życie, jak dbałabyś o naszą miłość”.
Minęło parę miesięcy. Olga Michajłowna codziennie nosiła podarowane przez męża kolczyki, nawet nie zawsze zdejmowała je na noc. Pewnego dnia okazało się, że jeden kolczyk zaginął. A nazajutrz przyszła wiadomość o śmierci hrabiego Aleksieja Łobanowa. Od tej pory Olga Rumiancewa-Łobanowa nosiła kolczyk w lewym uchu, blisko serca. Długo nie zdejmowała żałoby, rozpaczając po ukochanym mężu i ojcu swoich dzieci, i nie przekonywały jej słowa matki, żeby nie nosiła jednego kolczyka, bo to nie wypada.
Półtora roku po śmierci hrabiego Aleksieja o rękę Olgi Michajłowny zaczął się starać Piotr Bolszakow, syn właściciela sąsiedniego majątku. Mężczyzna był znany w całej okolicy z porywczego charakteru, braku wstrzemięźliwości podczas biesiad, skłonności do awantur oraz upodobania do zabaw w towarzystwie Cyganów i wędrownych aktorek. Ponieważ miał okropną reputację, młoda i piękna wdowa unikała sąsiada i starała się go nie spotykać. Młodszy Bolszakow jednak nie rezygnował, prześladował Olgę, nie dawał jej spokoju, składał nieustanne wizyty i na wszelkie sposoby ją adorował. W końcu doszło do oświadczyn, Bolszakow wyznał swoje uczucia i zażądał odpowiedzi. Tamtego dnia był mocno wstawiony i zachowywał się agresywnie. Olga próbowała zatuszować nietakt i delikatnie wyjaśnić Piotrowi, że nie odwzajemnia jego afektu i zamierza pozostać wierna nieżyjącemu mężowi aż do śmierci. Żeby udobruchać kawalera, opowiedziała mu nawet o podarowanych przez męża kolczykach i o tym, że zgubiła jeden akurat w przededniu otrzymania wiadomości o jego śmierci. Opowieść jeszcze bardziej rozdrażniła Bolszakowa, słowa Olgi go rozjuszyły i wzbudziły niepohamowaną zazdrość, a wypite wino uderzyło do głowy. Rozwścieczony mężczyzna wyrwał kolczyk z ucha młodej kobiety, po czym chwycił nóż i parę razy przeciągnął nim po jej twarzy.
Dwa dni później Piotr Bolszakow został aresztowany i przewieziony do więzienia. Lekarz zrobił dla Olgi wszystko, co było w jego mocy, ale od tej chwili jej piękną twarz szpeciły okropne blizny. Gdy Olga zobaczyła się w lusterku, z przerażeniem cisnęła je na podłogę. Odłamki szkła rozsypały się po izbie sypialnej. Kobieta zażądała, żeby usunąć z domu wszystkie lustra. Nie chciała widzieć swojej niegdyś pięknej, a teraz okaleczonej twarzy. Żądanie młodej właścicielki zostało spełnione, lustra zdjęto i schowano w komorze.
Jakiś czas później lekarz Rumiancewów zaczął zauważać u Olgi oznaki nadchodzącego obłędu. Kobieta bywała zamyślona, bez przerwy milczała i z nikim nie rozmawiała, innym razem nagle zaczynała się śmiać i dokazywać z dziećmi, później znowu ogarniał ją smutek i zastygała w bezruchu. Pewnego mroźnego zimowego wieczoru Olga Michajłowna w ataku szaleństwa zaczęła rozbijać szyby w oknach i wołać, że odbija się w nich jej szpetota, której nie chce widzieć. Krzyki ściągnęły domowników, którzy próbowali uspokoić Olgę, ona jednak zaczęła szarpać się za włosy i rwać na sobie ubranie, powtarzając w kółko, że wszyscy zmówili się przeciwko niej, że nawet w samowarze odbija się jej twarz i że wszyscy widzą jej odrażające blizny. Udało się związać i jakoś uspokoić nieszczęsną kobietę, ale rozum już jej nie powrócił. Od tej pory choroby psychiczne zaczęły prześladować potomków Rumiancewów. Najdziwniejszą rzeczą było jednak to, że Olga Michajłowna Rumiancewa-Łobanowa okazała się ostatnią naprawdę piękną kobietą w rodzie. Jej córka, a także dziewczynki w następnych pokoleniach rodziny Rumiancewów-Łobanowów były potwornie brzydkie. Dzięki sporemu majątkowi prędzej czy później wychodziły za mąż i rodziły dzieci, ale żadna z nich nie była szczerze kochana. Mężczyźni oświadczali im się wyłącznie z wyrachowania.
W 1898 roku, po ponad osiemdziesięciu latach od tragedii hrabiny Olgi, pozostawiony przez nią kolczyk został wyjęty ze szkatułki, w której przeleżał przez wszystkie te lata, i trafił do ucha Anny Rumiancewej-Łobanowej. Anna, podobnie jak wiele jej przodkiń, nie wyróżniała się atrakcyjną powierzchownością, ale marzyła o prawdziwej miłości, nieopartej na pieniądzach i wyrachowaniu. Na pamiątkę nieszczęsnej Olgi Michajłowny, którą mąż kochał namiętnie i z oddaniem, Anna zaniosła kolczyk do jubilera, zamówiła drugi do pary i zaczęła je nosić. Dziewczyna miewała już adoratorów, ale wszystkim zależało na majątku, o czym Anna oczywiście wiedziała.
Wkrótce pojawił się młody mężczyzna, w którym Anna zakochała się bez pamięci, a co najważniejsze, w którego uczucie uwierzyła bez wahania. Rodzice go nie zaaprobowali. Mężczyzna nie pochodził ze znakomitego rodu, był mieszczaninem, w dodatku niezbyt bogatym. Anna twardo obstawała przy swoim i powtarzała, że wyjdzie za niego za wszelką cenę, nawet jeśli zostanie pozbawiona spadku i posagu, bo ich miłość nie zna przeszkód i nic nie może zakłócić ich szczęścia. Jej słowa okazały się prorocze. Na wieść, że Anna i jej narzeczony pobrali się po kryjomu, ojciec pozbawił krnąbrną córkę posagu oraz spadku i zostawił bez kopiejki. To wystarczyło, żeby czuły i kochający małżonek w jednej chwili zamienił się w zgryźliwego i bezwzględnego gbura. Anna próbowała go przekonać, że ich miłość wznosi się ponad materialne i przyziemne sprawy, że oboje zaczną pracować i będą żyli wprawdzie skromnie, ale szczęśliwie. W odpowiedzi mąż złapał ją za rękę i zaciągnął do lustra. „Jaka miłość? – zawołał z pianą na ustach. – O jakiej miłości mówisz? Spójrz na siebie! Sądzisz, że kogoś takiego jak ty można pokochać całym sercem? Tobą można jedynie straszyć dzieci! Wyglądasz jak upiór z sennego koszmaru! Twój widok napawa mnie obrzydzeniem! Gotów byłem cię znieść tylko ze względu na pieniądze twojego tatusia! Bez nich nie jesteś mi potrzebna. Jeśli chcesz, żebym z tobą został, idź do ojca, padnij mu do nóg i proś, żeby zmienił decyzję”. Słysząc to, Anna chwyciła kryształową wazę i z całej siły cisnęła ją w lustro, w którym odbijał się jej mąż, pobladły z wściekłości i gniewu, a także ona sama, kredowobiała, z końską twarzą, zbyt pełnymi ustami i wyblakłymi malutkimi oczami. W tej sekundzie zrozumiała, że najładniejsze w odbiciu są kolczyki w jej uszach. Lustro rozbiło się na skutek uderzenia, odłamki szkła posypały się na podłogę. Anna wyrwała z uszu kolczyki i cisnęła je w kąt.
Tamtego dnia zaniemogła, a miesiąc później utopiła się w rzece, nad którą wznosił się dwór.
Siostra Anny została szczęśliwą mężatką, wniosła mężowi olbrzymi posag i urodziła mu dwie córki oraz trzech synów, z których jeden okazał się obłąkany… Klątwa nadal ciążyła nad rodziną Rumiancewów-Łobanowów.
W 1917 roku mieszkańcy majątku Nikolskoje--Tomilino emigrowali do Europy. Ale czy wszyscy wyjechali? Współcześni twierdzili, że nie. Dzisiaj też mamy poważne podstawy przypuszczać, że potomkowie obciążonego klątwą rodu żyją jeszcze w Tomilinie. Żyją, wydając na świat szaleńców co dwa, trzy pokolenia. Obie ofiary regularnie odwiedzały dwór, który potomkowie Rumiancewów-Łobanowów uważają zapewne za swoją własność, odebraną im nieprawnie przez bolszewików. Obu ofiarom wyrwano kolczyk z ucha. I w obu przypadkach na ciałach leżało rozbite lusterko.
Nic ci to nie mówi, szanowny czytelniku?
Natalia MalecWydawnictwo Poznańskie poleca
ZAKŁADNIK
Podczas porannego programu na żywo do studia telewizyjnego wkracza uzbrojony mężczyzna. Bierze zakładników, zabija jednego z nich, a następnie odczytuje bezsensowne oświadczenie i popełnia samobójstwo.
Był zwyczajnym człowiekiem – mężem, ojcem i dobrze prosperującym przedsiębiorcą.
Co popchnęło go do tego czynu? Czy był zwykłym szaleńcem, czy też człowiekiem realizującym precyzyjny plan? Psycholog Zygmunt Rozłucki i dziennikarka Karolina Janczewska – świadkowie tego wydarzenia – postanawiają odpowiedzieć na te pytania kręcąc reportaż. Ich podróż śladami zamachowca niespodziewanie zamieni się w śledztwo dotyczące tajemniczej śmierci sprzed lat. Czy zdołają rozwiązać zagadkę z przeszłości? Czas goni, a od wyniku ich poszukiwań zależeć może życie kilku całkiem niewinnych młodych ludzi.
------------------------------------------------------------------------
POWTÓRKA
Czy gdybyś mógł wejść drugi raz do tej samej rzeki, popełniłbyś te same błędy?
Z końcem kariery policyjnej przed Leonem Brodzkim jeszcze jedno, najtrudniejsze zadanie. W serii niewyjaśnionych zbrodni, do których dochodzi w Toruniu, Brodzki odkrywa pewną prawidłowość – to powtórzone zagadki sprzed lat, które były najtrudniejszymi w jego karierze. Morderca, nazywający siebie Heraklitem, ewidentnie chce, by Brodzki ponownie przeszedł przez piekło makabrycznych zbrodni. Tylko tym razem mają to być zbrodnie doskonałe…
Kto brutalnie okalecza ofiary? Kto kryje się pod numerem telefonu 511 867 571? I co zrobi Brodzki, gdy w sprawę zostanie uwikłana jego córka? Jaką cenę zapłaci za odkrycie prawdy?
Brodzki co noc śni o wiślanej otchłani, w której toną ludzie…
Choć podobno dwa razy nie da się wejść do tej samej rzeki, policjant będzie musiał odbyć powtórkę swojej drogi zawodowej… i swojego życia.
ROZPOCZNIJ MORDERCZĄ GRĘ
------------------------------------------------------------------------
EGZEKUCJA W DOBREJ WIERZE
Seria tajemniczych zabójstw, psychologiczna rozgrywka i major Kamieńska w zupełnie nowej odsłonie. Czy jej wieloletnie doświadczenie pozwoli wyprzedzić ruchy przeciwnika i powstrzymać egzekucje niewinnych osób?
Rok 2015. Nastia Kamieńska po przejściu na emeryturę pracuje w agencji detektywistycznej swojego dawnego przyjaciela – Władisława Stasowa. Kolejne zlecenie, które ma wykonać w syberyjskim Wierbicku, z początku wydaje się nieskomplikowane. Na miejscu okazuje się jednak, że rosyjska prowincja postawi przed nią zupełnie inne zadanie. Kamieńska trafia w sam środek lokalnych zatargów. W Wierbicku zbliżają się wybory na mera miasta. W szczytowym momencie przedwyborczych zmagań eskalację napięcia wywołuje fala zagadkowych zabójstw ekologów. Cień podejrzenia pada na władze miasta, tym bardziej że mer i jego przyjaciele zawzięcie bronią fermy zwierząt ukrytej w głuchej tajdze. Kamieńska rozpoczyna własne śledztwo, a to, co odkrywa, przechodzi jej najśmielsze wyobrażenia.
Aleksandra Marinina w swojej najnowszej powieści mistrzowsko kreśli ponury obraz rosyjskiej prowincji i po raz kolejny udowadnia, że nie bez powodu nazywana jest „carycą rosyjskiego kryminału”.