- W empik go
Życie to loteria - ebook
Życie to loteria - ebook
„Życie to bajka?”, a może „Życie to loteria” — dwa tytuły opowieści o pokręconych losach zwykłych ludzi, którzy mieli wielkie szczęście lub strasznego pecha. To do nich zapukał Pan Przypadek, zmieniając dosłownie wszystko i przestawiając codzienną szarą rzeczywistość o sto osiemdziesiąt stopni. Będą wreszcie szczęśliwi i spełnieni? Czy ich sny o szczęściu, pokryją się z tym co przygotował los? A jak nie, to może wszystko będzie się dało jakoś „odkręcić”?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-311-5 |
Rozmiar pliku: | 461 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku.
Pewnie nie raz zastanawiałeś się, co by się stało, gdyby nagle i niespodziewanie Ktoś lub Coś, diametralnie odmieniło twój los. Nie ważne, czy byłaby to wielka wygrana w totka, czy też na przykład przypadek, który dałby Ci w prezencie niezwykły dar lub nieprawdopodobne umiejętności, mogące odmienić świat albo ludzi. Czy też, o zgrozo, nagle zabrano by Ci dosłownie wszystko, co posiadałeś i zostałbyś pozbawiony domu, rodziny i bliskich! Ba!… Nawet — samego siebie!
Bywa, że człek leży sobie w łóżku i marzy; ech, gdybym nagle dostał kupę kasy, to… Albo; gdybym miał taką sprytną maszynkę, która potrafi wszystko, to…
No właśnie.
TO, CO?…
Czy jesteś w stanie przewidzieć wszystkie konsekwencje takiego daru? Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak faktycznie zacząłbyś się zachowywać ty sam, albo twoi bliscy, łapiąc Pana Boga za nogi? Czy w końcu, dałbyś radę udźwignąć zmiany, które w związku z twoim szczęściem niewątpliwie by nastąpiły?…
Pytania, pytania…
Przedstawiam Ci bohaterów dwóch opowiadań, którzy na własnej skórze odczuli, jak to jest dostać nagle od opatrzności drugą szansę, czy też, gdy to samo przewrotne życie, zabiera ci jakąkolwiek nadzieję na dalszy byt.
„Życie to bajka?”, a może „Życie to loteria” — dwa tytuły opowieści o pokręconych losach zwykłych ludzi, którzy mieli wielkie szczęście lub strasznego pecha. To do nich zapukał Pan Przypadek, zmieniając dosłownie wszystko, przestawiając codzienną szarą rzeczywistość o sto osiemdziesiąt stopni.
Będą wreszcie szczęśliwi i spełnieni? Czy ich sny o szczęściu, pokryją się z tym, co przygotował los? A jak nie, to może wszystko będzie się dało jakoś „odkręcić”?
Znowu pytania. Może znajdziecie odpowiedź na część z nich w lekturze książki. Sprawdźcie sami.
Sergiusz Jan Urbanowicz
Post scriptum.
Podobieństwo postaci z opowiadań, do żyjących i znanych Szanownemu Czytelnikowi osób, jest zupełnie przypadkowe.Rozdział pierwszy Znalezisko
Na placu zbiornicy było pusto jak nigdy. Nie dziwota, dzień był gorący, a dochodziło południe. O tej porze wszyscy „dostawcy” metalowego badziewia, dawno spędzali miło czas z butelczyną taniego wina w łapach. Stanąłem na samych środku placu w rdzawym pyle, sięgającym kostek. Szukałem wzrokiem właściciela interesu — Genka. Gość, jak do tej pory, zawsze się plątał pośród usypanych gór wszelakiego szmelcu, ale dzisiaj oczywiście gdzieś się musiał schować. Zawołałem głośno. Bez odzewu, jedynie gdzieś zza złomowej góry odezwał się z głośnym ujadaniem kundel, pilnujący złomowiska.
— Gdzie on może być do cholery? — Myślałem głośno, ocierając spocone czoło pod czapką i nagle przyszedł mi do głowy zbawienny pomysł.
Podszedłem do zwału stalowego rupiecia, podniosłem kawałek rury i z rozmachem kilka razy uderzyłem w powyginaną beczkę po smole.
Burek za hałdą dostawał szału, ale zabieg spowodował, że wreszcie pojawił się Genek razem ze swoim pomagierem. Wyleźli zza budy, szumnie nazwanej „Biuro”, drapiąc się po łepetynach i trzymając w brudnych rękach po butelce piwa.
— A to co za hałasy, kurwa?! — zawołał tęgi chłop, nazywany w środowisku złomiarzy — Buła, z uwagi na pucołowatą gębę i wystający brzuch.
— Dzień dobry! Przepraszam szefie, nie wiedziałem, że jest pan zajęty!
Uśmiechnąłem się szeroko, zwracając się bezpośrednio do kierownika i ignorując zupełnie wrzaski Buły. Pokazałem tym samym, że wiem, kto tu rządzi.
— Chciałem trochę poszperać w pana gospodarstwie, bo potrzebuję dużego metalowego pojemnika na ogródek. Może to być wanna, jakaś duża beczka albo coś podobnego. Można, szefie? — zapytałem, pokazując kierownikowi czteropak piwa „Juhas”.
Genek wyciągnął łapę po podarunek z wyraźnym zadowoleniem. Oddał go Bule i zapytał:
— Panie, a to musi być z metalu? Bo wie pan, mam taką fajną wannę z jakiegoś pierrońsko twardego plastiku, może by się nadała, co? Plastik nawet lepszy niż złom. Taka żeliwna balia jest ciężka jak diabli, a metalowa zaraz będzie rdzewieć, farba zlezie, dziura się zrobi i kłopot gotowy.
Złapał mnie pod depo i poprowadził w ocieniony i mocno zarośnięty róg placu.
— Zobacz pan jaka fajna! Stoi u mnie ze dwa lata i nic jej nie rusza! Nawet ptaki, jak nasrają, to wszystko spływa razem z deszczówką i śladu nie ma! — Reklamował towar, dając znak Bule, żeby odrzucił stare deski, zakrywające sporych rozmiarów wannę. — Obejrzyj se pan spokojnie.
Stanąłem nad obudowaną ze wszystkich stron, dziwną prostokątną balią w kolorze indygo. Istotnie, kierownik złomowiska nie kłamał, nie miała żadnego uszkodzenia, nawet małej ryski. Na jednym z krótszych boków umieszczono otwór na baterię, a po drugiej stronie, w dnie, znajdował się spust wody.
Dodatkowo wanna miała małe dziurki na obu dłuższych bokach, co by świadczyło, że zażywano w niej hydromasaży. Kolejnym atutem zbiornika był fakt, że była głębsza niż inne, tradycyjne wanny, co mi bardzo odpowiadało. Gdy uważnie oglądałem towar ze wszystkich stron, znowu odezwał się Genek:
— Panie, a jaka wytrzymała jest! Buła idź ino do biura i przynieś młot.
Pomagier truchcikiem pobiegł do pakamery, trzęsąc wielkim brzuchem, a po chwili wrócił z dużym młotkiem na długim trzonku, zwanym potocznie pyrlikiem.
— No, to pokaż panu.
Genek złapał mnie za rękaw, czym dał do zrozumienia, że lepiej się odsunąć.
Chłop wziął szeroki zamach i z całej siły grzmotnął w kant wanny. Myślałem, że rozwali ją w drobny mak, ale nie! Młotek odskoczył od plastiku i mały figiel, a złomiarz oberwałby obuchem w łeb.
— Widział pan! To jest plastik! Teraz już takiego nie robią! To co, bierze pan? Widzę, że porządny z pana gość i jak dla pana — zastanowił się chwilę — stówka, a na dodatek Buła pomoże zataszczyć wannę na ogródki. — Wyciągnął rękę, czekając z napięciem. — A, czekaj pan chwilę! — zawołał i pobiegł gdzieś, by po chwili wrócić, taszcząc w rękach coś na kształt pokrywy w tym samym kolorze, co wanna. — Wyobraź pan sobie, że ta wanna ma dekiel! Pokrywa się przyda, bo gdy ją pan napełni wodą, to potem można przykryć. Nie wpadną żadne paprochy i ptaki nie nasrają. To co? Bierze pan? — zapytał ponownie z nadzieją w głosie.
Zastanawiałem się przez chwilę.
Drogo kurna, ale z drugiej strony kolor pasuje do lauby. Jest mocna, dosyć głęboka, no i ma pokrywę. Aaa tam, najwyżej przez tydzień odmówię se piwa, a i z paleniem trzebaby skończyć.
— Dobra, panie Genku, biorę za osiemdziesiąt! — stwierdziłem, wyciągając rękę. Zastanowił się chwilę, ale po chwili na jego gębie pojawił się uśmiech zadowolenia.
— Zgoda na osiemdziesiąt pięć, co?
Dobiliśmy targu.
— Powiedz mi pan tylko, dlaczego do tej pory jej pan nie sprzedał, jak jest taka dobra? — zapytałem.
— Plastikowa wanna na złomie? Toż to wstyd. Buła, gdy mnie kiedyś nie było, kupił ją po pijaku od jakiegoś gostka i tak została. Myśleliśmy, że się da wymontować armaturę z obudowy. Wie pan, te wszystkie miedziane rurki, których jest tam w cholerę, ale się nie udało. W hucie mi jej nie wezmą, na starocie jest za młoda, to leży se tutaj i tyle… Buła, pomóż panu zabrać wannę! — zawołał nagle i pogonił kamrata, zapewne po to, bym się czasami nie rozmyślił.
*
Wylewka cementowa pod zbiornik schła w promieniach słońca, a ja, klęcząc przy wannie, kombinowałem w jaki sposób zamocować do rurki, wychodzącej spod osłony, podłączenie wody. Wcześniej założyłem mały kranik do otworu, gdzie jak podejrzewałem, powinien się znajdować. Tym bardziej, że wlotowy był tylko jeden, tak więc, nie była to wanna na ciepłą i zimną wodę.
Dokładnie lustrując obudowę odkryłem, że pod spodem jest sprytnie ukryte gniazdko prądowe. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wanna ma urządzenie do hydromasażu. Pomyślałem sobie:
Czemu nie? Zrobimy se w ogródku jacuzzi!
Ile ja się nakombinowałem, żeby do tego dziwnego gniazdka dopasować wtyczkę! Dopiero, gdy kupiłem przejściówkę na system angielski, którą i tak musiałem nieco zmodyfikować, można było załączyć prąd. Na razie woda jeszcze nie była podłączona i nie chciałem sprawdzać, czy działa zasilanie. Cholera wie, jak ta wanna funkcjonowała. Najgorsze w tym wszystkim było, że na obudowie nie przypięli żadnej tabliczki i konia z rzędem temu, co wiedział na jakie napięcie toto „chodziło”. No, ale jak wcześniej u nas ktoś jej używał, widać działała na nasz prąd, przynajmniej taką miąłem nadzieję.
— Cześć, sąsiedzie! A co ty tam kombinujesz z samego rana?
Odwróciłem się zaskoczony i niechcący przejechałem piłką do metalu po palcach.
— O, żeż, kurna!… — zakląłem głośno. — Cześć, Mietek! A tego, co tu przywiało… — mruknąłem pod nosem, patrząc; to na sąsiada zza płota, to na rozwalone palce. — Ach, no widzisz, kupiłem za grosze starego strupa, bo zbiornik na wodę przydałby się w ogródku i teraz podłączenie chcę zrobić — tłumaczyłem cierpliwie, wstając z klęczek.
— No to, co za problem? Kupujesz giętką i zbrojoną końcówkę o odpowiednim przekroju złączki i po krzyku! — Gapił się na moje poharatane paluchy. — Oj, coś mi się widzi, że sobie palce przeciąłeś… — zauważył łaskawie.
Mądrala się znalazł — pomyślałem ze złością. — Tyle, to i ja wiem.
Ale, podchodząc do płota i tamując przy okazji krew chusteczką, odpowiedziałem:
— Cały szkopuł w tym, że żaden normalny śrubunek nie pasuje. Ani pół cala, ani trzy ósme, ani żaden inny gotowy rozmiar nie podchodzi pod gwint. Muszę wszystko samemu jakoś dopasować… Nie wiem kto wyprodukował tę wannę, ale rozmiary i pomysły miał chyba z kosmosu — tłumaczyłem, ścierając cierpliwie cieknącą krew.
— Poczekaj przyniosę plaster i wodę utlenioną. Nie wygląda to najlepiej — zawyrokował, przyglądając się mojej dłoni.
— Daj spokój, to tylko draśnięcie. Zaraz przejdzie.
— Może ci jakoś pomogę? Teraz z tą ręką nic już nie zrobisz.
Pewnie, jeszcze brakowało wścibskiego Mietka, który wsadzi swoje łapy do mojej wanny, A potem będzie wszystkim opowiadać, jak to on wszystko zrobił, bo ja nic nie umiem! Niedoczekanie!
— Dzięki Mietek, ale na dzisiaj koniec. Plecy mnie bolą, a i ręka, jak widzisz do dupy. Jutro pokombinuję, może uda się coś dokupić? — odparłem.
— Jak chcesz… — Był wyraźnie zawiedziony. — Jutro chcesz kończyć? — zapytał na odchodnym.
— No jutro albo dopiero, gdy ręka się zagoi. Nie śpieszy się, tyle lat ogródek był bez wody w zbiorniku, to i te kilka dni wytrzyma.
— Okej, to na razie. Opatrz ranę, żeby się jakieś zakażenie nie wdało. — Odwrócił się i poszedł na drugą stronę ogrodu.
— Jasne, cześć! — zawołałem za nim. — Cholera go nadała… — mruknąłem, oglądając uważnie pocięte palce.
*
— No i gdzieś ty znowu wkładał te swoje łapy, co?! — piekliła się Hela, oglądając zranioną dłoń. — Lutek, skończy się na tym, że kiedyś nie będzie się dało poskładać ciebie do kupy i co mi wtedy zostanie? — biadoliła.
— Emerytura!… — wypaliłem, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, co mówię.
— Świnia! W dupę se ją wsadź, wiesz? — chlipnęła, wycierając delikatnie pokiereszowane palce. — Z tym trzeba do lekarza iść. Musisz wziąć zastrzyk na tężca, albo jakiś antybiotyk.
— A tam, daj spokój Hela, dobrze wiesz, że nigdzie nie pójdę. Polej spirytusem albo jodyną, zabandażuj i wystarczy. Na mnie goi się, jak na psie.
— Ech, głupi jesteś Lutek i tyle. Mówię ci, z tym trza do lekarza, jak nic… Uważaj, bo będzie piekło. — Uprzedziła przed przemyciem rany spirytusem salicylowym.
— Sssss!… Zaraz się zsikam! — syczałem, trzymając rękę między nogami. — A czym żeś mi polała paluchy, wrzątkiem?! — krzyczałem na żonę, podskakując po kuchni.
— Wrzątkiem, idiota! Siadaj! Przecież widzisz, że to spirytus. Sam kazałeś — odparła obrażona. — Dawaj rękę, teraz muszę założyć bandaż.
Gdy kończyła opatrunek, rana powoli przestawała piec, więc wrócił mi dobry humor.
— Hela?
— Nooo… — burknęła, chowając opatrunki do apteczki.
— Wiesz, co to jest jacuzzi? — spytałem żonę.
— A co ci to za świństwa chodzą po tym starym, pustym łbie? — fuknęła.
— Starym, starym… Widzicie ją — obruszyłem się. — I wcale nie pustym. Wannę kupiłem na ogródek. Teraz ją instaluję, a ona ma chyba jacuzzi, wiesz? Będziesz mogła se w niej siedzieć, popijać zimne piwko, a bąbelki powietrza będą cię wszędzie masowały. Nawet, kiedy sobie bąka puścisz, to nikt nie usłyszy! — zawołałem ucieszony.
— Lutek, na Rany Boga! Ty już całkiem zbzikowałeś?! Pieniędzy w domu nie ma, a ty jacuzzi, i to na ogródek, kupujesz?! Zgłupiałeś?! — wołała ze łzami w oczach.
— Uspokój się Hela. Ta wanna jest ze złomu i kosztowała jedynie pięćdziesiąt złotych. Oszczędziłem, to mam. Ładna jest. Cała niebieska, wiesz? — Popatrzyłem na Helę, z wyrazem oddania i ufności.
— Lutek? — Podeszła bliżej z groźną miną. — A skąd ty miałeś pięćdziesiąt złotych, co? Oszczędziłeś? Na czym, no na czym?
— Daj spokój kobieto, głodny jestem. Co dzisiaj na obiad? — zapytałem, kończąc rozmowę na drażliwe dla nas obu, tematy domowych finansów. Wiedziała, że dzisiaj nic więcej ode mnie się nie dowie, ani o pieniądzach, ani o wannie, ani o niczym innym.
Cóż, taki mam charakter, że jak się zaprę, to koniec. Westchnęła więc głośno, odpowiadając:
— Żurek z kiełbasą i jajkiem. — Odeszła do kuchenki podgrzać obiad.
*
Obudziłem się przed świtem. Rwący i pulsujący ból w ręce nie pozwalał dalej spać. Wstałem, wysikałem się i wyszedłem na balkon, gdzie zapaliłem papierosa. Gdy zgasiłem peta w popielniczce, pierwsze ptaki właśnie zaczęły swój poranny świergot. Odwinąłem opatrunek.
— Hmm, nie wygląda to najlepiej — stwierdziłem pod nosem, patrząc na zaczerwienioną i opuchniętą dłoń. Palce były jakieś sztywne, a skóra napięta.
Założyłem świeży opatrunek. Ubrałem się cichutko, żeby nie obudzić Heli, a potem zrobiłem gorącej herbaty. Zajrzałem do lodówki, ale nie chciało mi się szykować śniadania. Ugryzłem kęs kiełbasy z wczorajszego żurku i zjadłem jajko na twardo. Hela dalej smacznie spała, więc napisałem na kartce:
Idę na ogródek, a potem do lekarza. Jak chcesz, to potem przyjdź, pokażę ci jacuzzi.
Wyszedłem, zamykając cicho drzwi.
*
Wanna czekała na mnie tam, gdzie ją zostawiłem. Stałem nad nią i paląc kolejnego papierosa dumałem, co zrobić z tym durnym przyłączem. W pewnej chwili mój wzrok padł na specjalny klej do hydrauliki. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem! Przecież mogę zalepić złącze tym klajstrem, a potem zostawić na pół godziny i będzie git!
— Dobra cholero. Czas na próbę generalną, a spróbuj przeciekać, to cię wypierdzielę na śmietnik — mruczałem do siebie, sprawdzając po raz kolejny wszystkie połączenia.
Darmowy fragment