Życiowa rola - ebook
Życiowa rola - ebook
Producent filmowy Gael Aguilar poszukuje aktorki do głównej roli w nowym filmie. Musi ona przekonująco zagrać kobietę, która potrafi dla miłości poświęcić wszystko. Żadna z uczestniczek castingu nie spełnia oczekiwań. Gdy przez przypadek Gael dostrzega podczas próby młodą studentkę szkoły filmowej Goldie Beckett, od razu czuje, że jest stworzona do tej roli. Z miejsca postanawia ją zaangażować, nie wie jednak, że Goldie ma jeszcze jeden talent – do wpadania w kłopoty…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3708-6 |
Rozmiar pliku: | 618 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Por el amor de todos lo que es santo!
Gael Aguilar zmusił się, by wziąć głęboki oddech, co przyszło mu z trudem, bo miał raczej ochotę zgrzytać zębami. Eleganckie oszklone drzwi szkoły filmowej omal nie wyleciały z zawiasów, kiedy pchnął je gwałtownie, z całą siłą wściekłości, jaka nim targała.
A przecież drzwi nie były niczemu winne. Winę ponosił niejaki Ethan Ryland. Facet był na tyle dobry w swoim fachu, że Gael osobiście zatrudnił go jako głównego reżysera. Atlas Studios, najmłodsze dziecko ogromnego holdingu Atlas Group, własności braci Aguilar, miało wyprodukować swój pierwszy długometrażowy film fabularny i przebojem wejść na rynek. Ofensywa musiała być przygotowana perfekcyjnie i Gael osobiście nad tym czuwał. Scenariusz był doskonały, tyleż trzymający w napięciu, co pobudzający wyobraźnię i skłaniający do refleksji, budżet – imponujący. Brakowało tylko czasu; całość należało dopiąć w ciągu sześciu miesięcy. Tego dnia Ethan powinien był przyjechać do Nowego Jorku i nadzorować przesłuchania aktorów. O dziewiątej rano Gael miał wątpliwą przyjemność odebrania telefonu od reżysera. Nie, Ethan nie był w Nowym Jorku. Z przykrością zawiadamiał, że z powodu wypadku nie ma możliwości wzięcia udziału w przesłuchaniach do głównych ról.
– Nie jestem pewien, czy dobrze słyszę. – Gael zacisnął palce na telefonie tak mocno, że prawie go zgniótł. – Miał pan przyjechać do Nowego Jorku i prowadzić przesłuchania, tymczasem pojechał pan do Szwajcarii na narty, i teraz leży w tamtejszym szpitalu ze złamaną nogą?!
– To miał być tylko weekendowy wypad – Ethan mówił szybko, żarliwie. – Niespodzianka urodzinowa dla żony, rozumie pan. A wypadku naprawdę nie planowałem. Jest mi szalenie przykro…
– Rozumiem – warknął Gael tonem, który sugerował wyraźnie, że osobiste problemy reżysera nic a nic go nie obchodzą. – Kiedy będzie pan mógł wrócić do pracy?
– Noga jest złamana w dwóch miejscach. Z przemieszczeniem – westchnął dramatycznie tamten. – Czekam na operację i założenie gipsu, a potem od razu wsiadam w samolot. Jutro rano będę w biurze, ma pan moje słowo. Ale dzisiaj, niestety…
Dzisiaj, niestety, Gael musiał całkowicie zmienić plany i zastąpić reżysera podczas przesłuchań. Nie podobało mu się to ani trochę – po pierwsze, był przedsiębiorcą, a nie specem od współpracy z aktorami. Po drugie, powinien teraz jechać do Chicago na spotkanie ze swoim przyrodnim bratem Alejandrem, a nie tkwić w Nowym Jorku i odwalać pracę za faceta, który okazał się na tyle nieodpowiedzialny, żeby głupio narażać swoje zdrowie w przeddzień rozpoczęcia kluczowego etapu produkcji filmu.
Gael najchętniej zwolniłby reżysera ze skutkiem natychmiastowym, i fakt, że nie mógł sobie na to pozwolić, dodatkowo go frustrował. Ale jego relacje z Alejandrem, tak rodzinne, jak i zawodowe, były już dostatecznie skomplikowane, i ostatnie, czego potrzebował, to różnica zdań wywołana jednym impulsywnym, nieuzgodnionym posunięciem. Nie mówiąc już o tym, że japońscy partnerzy Aguilarów, bracia Ishikawa, nie byliby zachwyceni wiadomością, że projekt, w który tak wiele zainwestowali, napotyka trudności. Co było robić? Gael dopił kawę, zebrał manatki, poinformował recepcję, że będzie zajmował hotelowy apartament przez kolejną dobę, i podał szoferowi adres szkoły filmowej noszącej szumną nazwę Othello Arts Institute z mocnym postanowieniem, że nie da się ponieść nerwom. Póki co, nieszczęsne drzwi wejściowe były jedynym świadkiem jego wzburzenia. Do audytorium, gdzie miał się odbyć casting do głównej roli żeńskiej, wszedł spokojnym krokiem człowieka, który ma wszystko, absolutnie wszystko pod kontrolą.
Kiedy po kilku godzinach ostatnia kandydatka opuściła scenę i dwaj asystenci reżysera ogłosili koniec przesłuchań, Gael miał o wiele większe trudności z zachowaniem spokoju. Czy był zły? To mało powiedziane. Buzowała w nim czarna wściekłość, tak głęboka i niebezpieczna, jak ocean, po którym żeglowali jego hiszpańscy przodkowie. Niczego nie miał pod kontrolą. Aktorki usiłujące wcielić się w rolę bohaterki filmu – młodej kobiety, która rzuciła wyzwanie losowi i całemu światu, by móc pójść własną drogą i walczyć o swoją miłość – odgrywały zadaną scenę w sposób irytująco afektowany albo beznadziejnie drewniany. W żadnej z nich Gael nie dostrzegł tej iskry, tej wyjątkowości, która musiała charakteryzować filmową postać. Tymczasem asystenci reżysera wydawali się zachwyceni wystąpieniami pań i zgodnie twierdzili, że rola powinna przypaść dziewczynie, która poza silikonowymi piersiami rozmiaru melonów oferowała w pakiecie długie, zgrabne nogi i jedwabiste włosy sięgające pasa. Tego właśnie, ich zdaniem, oczekiwała szeroka publiczność.
Gael opuścił audytorium nie wdając się w dyskusję. Mogli mówić, co chcieli, on nie miał zamiaru strzępić sobie języka po próżnicy. Wiedział jedno – żadna z tych malowanych lal nie zagra głównej roli w jego filmie. Koniec, kropka.
Ruszył korytarzem, nie próbując nawet zmusić się do uspokajającego, głębokiego oddechu. Wiedział, że to nic nie da. Kiedy był w tak podłym nastroju, pomagały mu tylko dwie rzeczy – kilka samotnych godzin przed ekranem komputera albo chwila zapomnienia w ramionach kobiety. Pierwsza z tych słabości wydatnie przyczyniła się do jego zawodowego sukcesu i przyniosła nadspodziewane zyski. Drugą po prostu lubił. Ostatecznie, był mężczyzną i buzujący w nim testosteron potrzebował ujścia.
Wiedziony impulsem sięgnął do kieszeni. W telefonie miał imponująco długą listę kontaktów, stworzoną specjalnie na takie okazje. Każda z dam, której numer figurował na liście, przyfrunęłaby jak na skrzydłach, gdyby tylko zasugerował, że chce się z nią spotkać. Wystarczyłoby napisać, gdzie i kiedy… Przez sekundę bawił się tą myślą, a potem wcisnął telefon z powrotem do kieszeni. Był tu po to, żeby załatwić konkretną sprawę; przyjemność musiała poczekać. Biznes zawsze stał na pierwszym miejscu. Od tej reguły nie mogło być wyjątków.
Skoro przesłuchania w Othello Institute okazały się niewypałem, musiał jak najszybciej skontaktować się z innymi agencjami i szkołami aktorskimi w mieście. Do wieczora było jeszcze daleko, a gdzieś przecież musiała się znaleźć aktorka zdolna do odegrania, chociażby poprawnie, roli głównej bohaterki. Przyspieszył kroku, kierując się do wind. Korytarz był pusty; promienie słońca, wpadające przez wysokie okna, odbijały się w czarnych, gładkich powierzchniach drzwi, prowadzących do sal. Kątem oka dostrzegł, że jedne drzwi są niedomknięte, i w tej właśnie chwili dobiegł go podniesiony kobiecy głos. Zrobił jeszcze jeden krok, a potem zatrzymał się gwałtownie. I zaczął słuchać.
– Nie odchodź. Zaklinam cię, nie odchodź! Myślisz, że tak będzie lepiej? Mylisz się. Ucieczka niczego nie naprawi. Niszczenie nie jest budowaniem, rozrywanie więzi nie jest aktem twórczym. Mówisz, że boisz się naszej niedoskonałości. Spójrz na mnie! Ja się nie boję. Zbyt mocno cię kocham, a miłość nie pozostawia miejsca na lęk. Miłość akceptuje niedoskonałość, bo jest jedyną siłą zdolną ją przemieniać, dzień po dniu. Nie odchodź! Nie bój się! Spójrz w siebie. Zobacz tę miłość, którą ja w tobie widzę. Wiem, że i ty mnie kochasz. Wiem, że jest dla nas nadzieja, mimo bólu, jaki sobie zadaliśmy. Nie odwracajmy się od tej miłości, nie zabijajmy jej. Może wydaje się teraz mała, niepozorna jak ziarnko, ale – uwierz! – jeśli pozwolimy jej urosnąć, stanie się potężnym drzewem. A my dwoje skryjemy się w cieniu jego korony, już na zawsze…
Głos był dźwięczny, choć lekko schrypnięty ze wzruszenia, wibrujący od emocji. Piękny. Śmiały, zdecydowany i zarazem niewiarygodnie czuły. Gael, zasłuchany, bezwiednie wstrzymał oddech, a nogi same poniosły go ku uchylonym drzwiom.
Gdy ją zobaczył, kończyła właśnie swój monolog. Jej usta drżały w zapowiedzi tęsknego uśmiechu, który wybrzmiewał w jej słowach, kiedy kreśliła wizję pięknej, dozgonnej miłości. Z oczu płynęły ciche łzy wzruszenia. Umilkła, wpatrzona wzrokiem pełnym żaru w twarz wyimaginowanego kochanka, i zamarła, unosząc do ust splecione dłonie w wyrazistym, ujmującym geście błagania.
Gael gapił się, oniemiały z wrażenia. Dziewczyna była drobniutka; czarna sukienka z obcisłej dzianiny podkreślała zgrabne linie jej sylwetki. Gdy schyliła głowę, dotykając wargami splecionych palców, płowy gąszcz sterczących na wszystkie strony, poskręcanych jak sprężynki kędziorów zatańczył i opadł, przesłaniając jej twarz. Włosy te, bujne i niesforne, były, co ciekawe, o ton jaśniejsze niż cera dziewczyny. Karnację miała nietypową, intensywnie złotą, przywodzącą na myśl słodycz leśnego miodu. Kiedy, wciąż milcząc, na powrót uniosła głowę, Gael mógł dokładnie przyjrzeć się jej twarzy. Zdecydowanie miał przed sobą postać nietuzinkową. Jej rysy były równie egzotyczne, co karnacja. Oczy w kształcie migdałów, mały nosek, odrobinę za szeroki, mocno zarysowane kości policzkowe i duże usta o wypukłych, miękko wyrzeźbionych wargach… Czy była pięknością? Gael nie potrafił powiedzieć. Znał kobiety, które uważano za piękności, i był pewien, że każda z nich doznałaby załamania nerwowego, gdyby los obdarzył ją taką czupryną, której żadne fryzjerskie narzędzie tortur nie mogłoby zamienić w jedwabiste pasma, gładko spływające na plecy. Uroczy, nieco perkaty nosek też, prawdopodobnie, musiałby pójść do poprawki – jakiś chirurg plastyczny za sowitą opłatą zamieniłby go w wąski, szlachetny i całkowicie pozbawiony charakteru twór. Wzrost dziewczyny również nie był imponujący, ale nie próbowała dodać sobie centymetrów za pomocą pantofli na niebotycznych szpilkach lub kuriozalnie wysokich koturnach, do których niektóre młode damy wydawały się wręcz przyrośnięte. Ona była boso; prosta wąska sukienka odsłaniała kolana, ładnie umięśnione łydki, zgrabne kostki i niewielkie stopy, nieco zbyt szerokie, by można je było uznać za idealne.
Nie odrywając wzroku od dziewczyny, która wciąż stała nieruchomo na skraju drewnianej sceny, tak cicho, jak tylko potrafił, zrobił jeszcze jeden krok w stronę uchylonych drzwi. Z dziką grzywą płowych włosów i ciemnozłotą skórą, wydała mu się nagle podobna do młodej lwicy i już wiedział, że nie znajdzie żadnej innej aktorki, która tak idealnie wpisałaby się w afrykańskie plenery, gdzie umiejscowiona została znaczna część akcji filmu.
Dlaczego kadra Othello Institute nie zadbała o to, by ta młoda gwiazda dotarła na jego casting? Przed jaką publicznością grała teraz? Kto chciał ją zatrudnić? Zresztą, to nie miało znaczenia. Jakich pieniędzy by jej nie oferowano, gotów był ją podkupić, dając dwa razy więcej.
Cisza się przedłużała; na twarzy dziewczyny coraz wyraźniej malowało się napięcie oczekiwania. Gael zrobił jeszcze jeden krok. Spodziewał się, że zaraz usłyszy burzę oklasków i wyrazy uznania, jakie bezsprzecznie należały się aktorce za występ, który właśnie zakończyła. Zmarszczył aż brwi z zaskoczenia, gdy znalazł się tak blisko, by ogarnąć spojrzeniem to, co działo się w małej sali teatralnej. Dziewczynie przyglądał się tylko jeden widz, wygodnie rozparty w reżyserskim fotelu. Facet założył nogę na nogę, eksponując drogie, włoskie buty, pasujące do eleganckiego garnituru. Nosił modne okulary, miał starannie ułożone wąsy oraz wypielęgnowaną brodę. Myślał z pewnością, że osiągnął w ten sposób niebanalny image, Gael jednak był innego zdania. Facet wyglądał jak pajac. Teraz silił się na lekko znudzoną minę człowieka wybitnie inteligentnego, zmuszonego poświęcać czas zajęciom poniżej swojego poziomu. Gael nie dał się nabrać.
– Całkiem nieźle, panno Beckett – powiedział tonem mędrca. – Warsztat… poprawny, zaangażowanie widoczne. Włożyła pani serce w ten występ.
– Dziękuję. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy rozbłysły. – Tak, włożyłam w to całe serce.
– Niestety, to jeszcze trochę za mało. – Reżyser wydął wargi i potrząsnął głową. – Musi się pani bardziej zaangażować. Sercem, duszą… i ciałem.
– Nie rozumiem. – Blask w jej oczach zgasł, usta zadrżały. – Dałam z siebie wszystko…
– A więc to jest wszystko, na co panią stać? Cóż, żeby mnie przekonać, potrzeba więcej.
– Rozumiem. – Aktorka widocznym wysiłkiem woli opanowała drżenie warg i uniosła głowę ruchem tak pełnym dumy, że Gael aż poczuł dreszcz. Kiedy spojrzała w kąt, gdzie porzuciła swoje wysłużone czarne botki ze srebrnymi klamrami i równie sfatygowaną skórzaną torbę, w jej wzroku było zmęczenie i rozczarowanie. – Dziękuję za poświęcony mi czas.
– Tak szybko się pani poddaje? – rzucił reżyser, wciąż rozparty w fotelu. Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku i obróciła błyskawicznie. Gael zobaczył wyraźnie, jak mężczyzna bez żenady taksuje jej sylwetkę wyjątkowo paskudnym spojrzeniem. Poczuł, że ciśnienie niebezpiecznie się mu podnosi.
– Jak to, poddaję się…? – zaczęła, marszcząc brwi. – Przecież powiedział pan…
– Kiedy umawialiśmy się na przesłuchanie, usłyszałem, że ten angaż jest dla pani ważniejszy niż następny posiłek. – Reżyser skrzywił wargi w cynicznym uśmieszku.- A teraz widzę, że wystarczyło parę słów krytyki, by panią zniechęcić. Zamierza pani podkulić ogon i uciekać, nie walcząc o swoje?
– A więc… mam jeszcze szansę? – spytała z napięciem.
– Każdy ma szansę, panno Beckett – podjął reżyser tonem. – Trzeba tylko chcieć. Bardzo chcieć. Zastanawiam się, jak silną ma pani motywację. Czy jest pani gotowa na wszystko, naprawdę na wszystko, by dostać tę szansę?
– Tak, oczywiście, że tak – powiedziała pospiesznie.
Kiedy facet zapraszająco pokiwał palcem, a dziewczyna posłusznie podeszła, Gael zmełł w ustach przekleństwo. Nie wierzył, po prostu nie wierzył, że młoda aktorka nie domyśla się, do czego zmierza reżyser. Dostatecznie długo żył na tym świecie, żeby wiedzieć, że mało kto jest naiwny i niewinny, za to prawie każdy – sprzedajny. Wystarczyło tylko podać odpowiednią cenę. Wbrew sobie poczuł, że gorzki, paskudny smak rozczarowania podchodzi mu do gardła. Zacisnął zęby, kiedy dziewczyna stanęła na samym skraju sceny, wpatrzona w pana i władcę, który rozsiadł się jeszcze wygodniej, ostentacyjnie eksponując krocze. Dokładnie tak, jak się spodziewał, mężczyzna wyciągnął z kieszeni metalicznie lśniącą kartę i sugestywnie pogładził jej grzbietem bosą stopę aktorki.
– Skoro jesteś gotowa na wszystko – wymruczał, uśmiechając się paskudnie – to myślę, że się dogadamy. Jestem pewien, że wiesz, jak zasłużyć na angaż w moim przedstawieniu. Chętnie się przekonam, na co naprawdę cię stać, malutka… w bardziej kameralnych warunkach.
Gael zobaczył jeszcze, jak dziewczyna schyla się powoli, wyciągając rękę po kartę, która – był tego zupełnie pewien – otwierała drzwi hotelowego apartamentu, i zrobił w tył zwrot.
Nie chciał patrzeć na to, jak kobieta skwapliwie sięga po ochłapy rzucane jej przez mężczyznę. Dość się już tego w życiu naoglądał. Ruszył korytarzem, wbijając ręce w kieszenie i zaciskając pięści. Był zły. Na dziewczynę, że okazała się dokładnie taka, jak wszystkie inne. Na faceta, że okazał się dokładnie taki, jak wszyscy inni. Na całą sytuację – aktorka była perłą w swoim fachu, lecz, niestety, trafiła przed wieprza. Ale najbardziej zły był na samego siebie, że wykazał się tak żałosną naiwnością. Na co liczył? Że zobaczy, jak początkująca aktoreczka w obronie swojej godności rąbie w pysk reżysera świntucha? Przecież nie urodził się wczoraj. Doskonale wiedział, że żyje w męskim świecie. Faceci, od których cokolwiek zależało, cynicznie wykorzystywali swoją pozycję, a kobiety – tego pojąć nie mógł – potulnie się na to zgadzały. Czyż przez całe dzieciństwo nie obserwował, z głębokim smutkiem i rosnącym niesmakiem, jak matka czepia się ojca niczym bluszcz i godzi na wszelkie warunki, jakie ten dyktuje? Zupełnie, jakby ojciec był samym Bogiem, a nie zwykłym, cynicznym draniem, który łechtał własne ego, zabawiając się raz z żoną, raz z kochanką?
Jego matka była tą drugą, a on, Gael – wpadką, błędem, który nie miał prawa się zdarzyć. Przyszedł na ten świat tylko dzięki uporowi matki, która nie chciała „pozbyć się kłopotu”. W tej jednej kwestii przeciwstawiła się woli swojego pana i władcy. Och, musiała za to zapłacić. Ukarał ją, skazując na długie lata rozłąki. Syna z nieprawego łoża nigdy nie zaakceptował ani nie polubił. Ba, pewnego dnia powiedział mu prosto w oczy, że jego istnienie jest pomyłką. Pech chciał, że trafiła kosa na kamień – Gael dorósł, zhardział. Może odziedziczył po ojcu więcej, niżby chciał? Nie odnajdywał w sobie łagodnej ugodowości matki, która przyjęła kochanka z otwartymi ramionami, gdy ten, po wielu latach, znów stanął na progu jej domu. Owszem, przyjął nazwisko ojca, ale bynajmniej nie z szacunku dla Tomasa Aguilara. Zrobił to na znak protestu. Nie chciał, żeby człowiek, który go spłodził, mógł pozwolić sobie na luksus zapomnienia o drobiazgu, jakim były konsekwencje własnych czynów.
Jego matka była zbyt dobra, zbyt łagodna i naiwna, by domagać się czegokolwiek od Tomasa. Długie lata, które spędziła w cieniu prawowitej małżonki, ciesząc się z każdego, najmniejszego przejawu zainteresowania, jakim raczył ją obdarzyć kochanek, niczego jej chyba nie nauczyły – niedawno znów przyjęła go do domu. Na samo wspomnienie szczęścia w jej głosie, jakie usłyszał podczas ostatniej rozmowy, Gaelowi robiło się niedobrze. Matka była święcie przekonana, że tym razem nastąpi happy end. Wierzyła, że Tomas wrócił do niej z miłości i że odtąd będą żyć razem, długo i szczęśliwie. Nie widziała – czy raczej nie chciała dostrzec – że dla Tomasa Aguilara jest tylko pionkiem na szachownicy; posługiwał się nią w chorej grze, którą prowadził z małżonką, kobietą, która nosiła na palcu jego obrączkę i wydała na świat jego pierworodnego syna.
Alejandro, przyrodni brat Gaela, też nie był człowiekiem łatwym. Długo trwało, zanim zaakceptował, że nie jest jedynym dzieckiem Thomasa, wreszcie jednak bracia doszli do porozumienia. Ostatecznie, obaj byli z krwi Aguilarów, i obaj potrafili używać rozumu. A ten podpowiadał, że tworzenie kolejnych podziałów niczego nie wniesie. Dziś byli wspólnikami w interesach, ale gdy szło o ich prywatne relacje, wciąż stąpali po polu minowym. Choć przecież obydwaj mieli jak najlepsze chęci, a w niektórych sprawach rozumieli się znakomicie.
– Chyba raczej nie chciałbym wiedzieć, o czym teraz myślisz. – Pewnego wieczora, kiedy we dwóch zasiedzieli się w biurze, i po skończonej pracy otworzyli butelkę zacnej whisky, Alejandro zadał to pytanie, rozsiadając się w fotelu i mierząc brata przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu.
– Nie, nie chciałbyś – odparł, krzywiąc usta w autoironicznym uśmiechu.
– No to trudno, niech stracę. Powiedz mi, co ci chodzi po głowie. – Alejandro nalał sobie kolejną szklaneczkę. Butelka była już niemal pusta.
– Zastanawiam się, czy nie można by po prostu zalegalizować poligamii – wyznał Gael, pociągając solidny łyk trunku. Skrzywił się lekko; whisky była wyborna, ale nawet ona nie mogła zlikwidować niesmaku, jaki czuł po ostatniej rozmowie z matką.
Alejandro roześmiał się cicho.
– Ciekawy pomysł. Osobiście nie jestem zainteresowany; zdecydowanie preferuję monogamię. Spotkałem już kobietę mojego życia i powiem ci, że ta jedna w zupełności mi wystarczy. Dalej szukać nie zamierzam. Ale dla naszych rodziców to faktycznie mogłoby być rozwiązanie…
– Wiesz, co? – Gael opróżnił swoją szklankę. – Po namyśle stwierdzam, że to by nic nie dało.
– Dlaczego?
– Obojętne, ile ślubów naraz mógłby wziąć ojciec, nasi szanowni rodzice i tak znaleźliby sposób, żeby zamienić swoje życie w piekło i udręczyć wszystkich dookoła. Mają do tego szczególny talent.
– Więc twierdzisz, że nie dorastalibyśmy wspólnie w jednej wielkiej, szczęśliwej rodzinie? – Alejandro uniósł brwi, udając zaskoczenie. – Toś mnie, bracie, rozczarował.
Tak, w pewnych kwestiach rozumieli się naprawdę dobrze, pomimo wszystkiego, co ich dzieliło. I nawet jeśli faktycznie nie było szans, by wraz z rodzicami stworzyli wielką, szczęśliwą rodzinę, Gaelowi zależało na przyjaźni z bratem. Obaj byli dorośli i mogli układać wzajemne relacje tak, jak chcieli, niezależnie od tego, jak bardzo pokręcone było życie ich rodziców, całej trójki.
Zapatrzony w przeszłość, dotarł do windy i zjechał na parter. Życie nauczyło go, że zawsze istnieli i istnieć będą łajdacy, którzy wykorzystywali swoją pozycję, pieniądze i władzę, żeby zmusić kobiety do uległości. A one, cóż, rzadko podejmowały walkę. Godziły się na najpodlejsze traktowanie w imię iluzji szczęśliwego związku, przy której z jakiegoś kuriozalnego powodu się upierały. Albo robiły to dla pieniędzy. Albo… dla angażu w teatrzyku, który prowadził jakiś zadufany w sobie fircyk. Dlaczego akurat dzisiaj to smutne widowisko tak bardzo go poruszyło? Chyba dlatego, że panna Beckett dała naprawdę niezwykły aktorski popis. Była tak dobra w swoim fachu, że przez chwilę uwierzył, że to nie tylko gra. Dał się przekonać, że ma przed sobą dumną, niezależną kobietę, godną podziwu i szacunku.
Naiwny głupek.
Niech panna Beckett podąża drogą, jaką obrała; życzył jej wszystkiego najlepszego. On sam natomiast zamierzał poszukać innej aktorki do swojego filmu. Był gotów znacznie zredukować swoje wymagania. Wystarczy, by zachowywała się jak profesjonalistka. O jej prywatnym życiu nie chciał wiedzieć nic.