- W empik go
Zygmunt Kaczkowski, jego życie i działalność literacka - ebook
Zygmunt Kaczkowski, jego życie i działalność literacka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 343 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze dziesięciolecie drugiej połowy XIX. wieku z samego już początku zaznaczyło się w dziejach cywilizacyjnego rozwoju Europy kontynentalnej znamionami reakcyi zarówno w dziedzinie polityki, jak w sferach religijnych i społecznych. Ruchy rewolucyjne lat dawniejszych zgniotła zręczna ręka Ludwika Bonapartego, a wszechwładztwo ludu stało się stopniem, po którym idea monarchiczna wznosiła się na coraz większe wyżyny. Teorye i mrzonki socyalistyczne straciły kredyt mas, znajdując jedyny przytułek w głowach zapalonych i ekscentrycznych. Reformy religijne nie znalazłszy ani gorliwych apostołów, ani fanatycznie posłusznych wyznawców, posłużyły wyłącznie do silniejszego ugruntowania wyznań dotychczas istniejących. Nawet naukę, tę wytrwałą pracowniczkę na polu ustalenia prawdy i przygotowania przyszłych ulepszeń, chciano zaprządz do rydwanu ówczesnych dążeń wstecznych; lecz to usiłowanie pozostało bez trwalszych następstw. Literatura, przeżywszy świetne dni chwały, grzęzła w powszedniem błocie życia, kiedy niekiedy tylko przypominając sobie, że niedawno cały świat ideałów w sobie mieściła. Praktyczna tylko strona rozwoju, rolnictwo, przemysł i handel, korzystając ze względnej w Europie spokojności i wyzyskując, o ile się dało, chwile starć krwawych, rozwielmożniła się nie żartem, a wspomagana nowymi wynalazkami i odkryciami, olbrzymie czyniła postępy, darząc społeczeństwo zachodnie z jednej strony dobrobytem, z drugiej zaś… proletaryatem. Rozwój materyalny zyskał czasową przewagę nad rozwojem duchowym, który zaczął się czołgać przez lat kilka w żółwiej skorupie zastoju, nie odganiając od siebie nawet i wstecznictwa.
Tak było w Europie, tak też po części i u nas, o ile naturalnie wielkie rzeczy dają się porównywać z malemi.
Po latach, w których się wyrobiły dwa dość wybitnie odznaczone kierunki: arystokratyczno-katolicki i demokratyczno-postępowy, nadeszła chwila niezdecydowanych przekonań, chwila jakiejś ugody zarówno niejasnej w swych podstawach jak i nader chwiejnej pod względem samej budowy. Gorętsze żywioły postępowe wydalono z łona społeczeństwa; ci zaś, co w nich znajdowali karm' duchową, nauczeni smutnymi wypadkami, już to specyalnej, już też ogólniejszej natury w roku 184-6 i 1848, albo przycichli, albo wywiesili sztandar pojednania z biorącym górę prądem religijnym. Postępowe atoli usiłowania nie przebrzmiały bez skutku. Zdyskredytowały one przedewszystkiem kierunek wsteczny, tak, że kiedy hr. Rzewuski, który w latach poprzednich z podniesioną głową i z wielką pewnością siebie wygłaszał swe poglądy, założył „Dziennik Warszawski” w celu szybszego ich rozpowszechnienia, to publiczność zaczęła sarkać i zmusiła autora „Listopada” do złożenia redakcyi w inne ręce. Powtóre, usiłowania owe tyle przynajmniej podziałały na umysły, że „urodzony” nie wstydził się imać przemysłu i rękodzieł, i że Korzeniowski w „Krewnych” mógł bez zająknienia proponować podupadłemu obywatelowi uczenie się i praktykowanie stolarstwa.
Były to oczywiście bardzo drobne okruchy skutków, jakie sobie demokracya obiecywała po swojej daleko sięgającej działalności; zdyskredytowana atoli na czas jakiś smutnymi a krwawymi wypadkami, nie mogła się już spodziewać innych. Tym sposobom stało się, że w dziesięcioleciu od 1850 do 1860 żadna krańcowość nie popłacała. Umysły pokochały środek wygodny dlatego właśnie, że w nim pełzły jaskrawe barwy przekonań, a ostre kanty stronnictw ścierały się.
Filozofią niezależną od wiary, reprezentowaną u nas głównie przez Trentowskiego, a podsycającą niegdyś ducha, demokratycznego, filozofią, którą dawniej zaszczycano szczegółowymi rozbiorami, wówczas przyjmowano szyderstwem, frazesami rzucanymi mimochodem, jakby od niechcenia, to w powieściach, to w artykułach krytycznych i literackich. Filozofia katolicka natomiast, idąca ręka w rękę z teologią, zyskiwała coraz więcej zwolenników. Trentowski w przeciągu lat dziesięciu odzywa się raz jeden w „Tece Wileńskiej” na to tylko, ażeby, doznawszy niemiłej i wcale nie filozoficznej odprawy, zamilknąć aż do r. 1860. Zmieniony stan rzeczy uczuł on bardzo boleśnie i z namiętnością sobie właściwą pisząc w r. 1861 przedmowę do „Panteonu”, który wyszedł dopiero w kilka lat po jego zgonie, kreśli jaskrawy obraz smutnego upadku wyższych pojęć i głębszych badań. „Coraz okropniejsze położenie kraju – powiada – zwrot Europy całej na piekielne manowce stare, muzułmanizm chrześcijański w zażartej walce z oświatą chrześcijańską… wszystko to razem przyprawiło mię o dziesięcioletnią niemoc… Naród sam zwrócił się lewo w tył i pędził szybko, by kolej żelazna, ku XIII. wiekowi, prześcignął wnet pod tym względem Zachód, który przecież stawiał potężny i w końcu zwycięski opór; że stał się coś na kształt Hiszpanii północnej. Ustały u nas przeglądy, światłu, postępowi i umiejętności poświęcone, takie np. jak niegdyś Kwartalnik krakowski i Rok poznański. Na miejscu ich królowały pisma w duchu i kierunku średniowiecznym, który wężową mądrością umiał nas wyprowadzić w las. Rzucano klątwy na filozofią, poniewierano rozum ludzki i umiejętność niepodległą… potwarzano a nawet prześladowano uprawiaczów i przyjaciół światła. O, straszne było to dziesięciolecie!… Głos swobodniejszy i słowo oświecić kraj chcące nie znalazły przyjęcia w czasopismach. Dzieło filozoficzne szukało daremnie czytelnika, a więc i wydawcy. Powróciło się w najohydniejszy dawnej upadającej Polski czas, wyjąwszy chyba, że nie spalono Łyszczyńskiego i dano tak zwanemu makaronizmowi pokój! Było ognia wiarowego siła, a światło utaiło się tam i sam pod popiołem. Stany te bolały mnie mocno i nie mogły mi dopomódz do zdrowia. Potrzeba mi było wyczekiwać przyszłości lepszej, albowiem dla chwil barwy takowej pracować i pisać nie warto!” Wskutek takichto przyczyn najoryginalniejszy umysł filozoficzny polski musiał trawić się sam w sobie, nie mogąc przedstawić szerokiej publiczności myśli i pragnień swoich.
Kremer i Libelt poświęcili swe prace estetyce, nie zaczepiając innych zagadnień z dziedziny „królowej nauk”.
Wielka masa dzieł teologicznych znacznego rozmiaru a popularnie pisanych, teraz bardzo chętnych znajdowała tłómaczów. Ks. Gaume, ks. Guillois i wielu innych weszli u nas na porządek dzienny. Wielka historya powszechna Cezara
Cantu, napisana w duchu katolickim, została właśnie wówczas językowi naszemu przyswojona. Wymieniam tylko główniejsze fakta, nie mając bynajmniej zamiaru wyczerpywać tak obszernej kwestyi; dodam tylko jeszcze kilka słów obcych, ażeby pokazać, że już współcześni uczuwali dokonywającą się zmianę. Oto jakie życzenia na rok 1851 składa historyograf demokracyi szlacheckiej, Waleryan Wróblewski, swym ziomkom w Athenaeum, redagowanem przez Kraszewskiego (zeszyt VI, str. 224 z roku 1850): „Unikajmy szaleństw socyalistów, bo one w niczem nie przypadają do naszego umysłu wychowanego w zdrowiu (?) i własnem historycznem doświadczeniu, a mogłyby nam przyćmić nasze dobre u ludzi imię! Odrzućmy naukę filozofów niemieckich, bo nudna, ciemna, a w ostatecznym wypadku niepoczciwa. Nie wierzmy nadewszystko ich nieszczeremu słowu i obietnicom, bo jest to wierzyć w możebność pogodzenia ateizmu z wiarą, entuzyazmu z rachunkiem, jestto bratać odwiecznie niecierpiące się z sobą plemiona i ich żywotne interesa”. Głos to bynajmniej nieodosobniony; z takich i tym podobnych mógłbym porządny chór ułożyć.
Kwestya usamowolnienia włościan i emancypacyi kobiet, którą w poprzedniem dziesięcioleciu tak gorąco się zajmowano, doznała losu filozofii. Usamowolnienie włościan, obrabiane w książkach specyalnych, a z ekonomicznego punktu widzenia, dopiero pod koniec chwili dziejowej, o której mówimy, weszło napowrót na szersze pole dyskusyi w szpaltach dziennikarskich. Emancypacya zaś kobiet wyszydzona, wyśmiana, stała się straszydłem społecznem, o którem lękano się wzmiankować nawet.
Nauki przyrodnicze nie były co prawda zaniedbywane, lecz w przeprowadzeniu ich szczegółów i w ogólnym na nie poglądzie trzymano się powag dawnych, a nowsze badania pomijano milczeniem. Cały np. ruch materyalistyczny, który taką wrzawę wzniecił wówczas w Niemczech a w znacznej części i w innych krajach Zachodu, u nas nie odbił się ani sympatycznem, ani antypatycznem echem; poprostu ignorowano go; wiedziały o nim zaledwie jednostki. Nowsze zdobycze geologii i zoologii doszły do nas bardzo późno, bo w najbliższych nas dopiero czasach. Brak uniwersytetu jak w innych gałęziach wiedzy, tak mianowicie w naukach przyrodniczych dawał się uczuć bardzo dotkliwie: odosobni} je od ru – chu ogólnoeuropejskiego, przeciął dopływ nowych, ożywiających soków. Dzieła naukowe ukazują się sporadycznie, a wydawnictwa popularne przeżuwają tylko stary pokarm.
Strona głównie praktyczna tych nauk w zastósowaniu do rękodzieł, przemysłu i sztuki leczenia stała się przedmiotem dosyć pilnie badanym i rozpatrywanym. Realny kierunek wychowania w Królestwie sprzyjał temu nie mało. Nie wspominając o tak zwanych gimnazyach realnych, o instytucie agronomicznym i o założonej w roku 1857 akademii medycznochirurgicznej, z własnych wspomnień przytoczyć mogę okoliczność świadczącą, że wykształcenie techniczne rozpoczynano wtenczas bardzo wcześnie. Przy ulicy Bednarskiej istniała szkoła elementarna o dwu oddziałach. Otóż w drugim oddziale dzieci mniej więcej dziesięcioletnie uczyły się technologii i mechaniki, wykładanej rozumie się bardzo przystępnie, chociaż niezbyt praktycznie; opowiadano tam np. o własnościach tlenu i azotu bez żadnych doświadczeń. Ile takich szkółek było wówczas w kraju, nie wiem, dość że istniały, i jakkolwiek wadliwie, rozpowszechniały przecież wiadomości realne, których wymagał podnoszący się przemysł.
Zniesiona w roku 1850 granica od cesarstwa, niedawno zbudowana kolej warszawsko-wiedeńska, urządzone statki parowe na Wiśle, ułatwiając komunikacyą, przyczyniały się do rozwoju handlu oraz bliższych stosunków z zagranicą. Dążność do polepszenia bytu materyalnego, z krzątaniem się około zakładania fabryk i udoskonalania rzemiosł, chociaż w porównaniu z europejskim ruchem natem polu, równała się prawie pracy Robinsona, chociaż jako początkująca znajdowała poparcie u ludzi trzeźwo zapatrujących się na sprawy kraju, raziła przecież umysły sentymentalno-poetyczne, nie znoszące dymu fabrycznych kominów, a lubujące się w naszych błotach, jeziorkach, wybojach szosowych i tym podobnych arcypatryarchalnych zabytkach, które „ducha nie gaszą”.
Z tej samej dążności praktycznej wyniknął w dziedzinie umysłowej prąd wychowawczy, który się ujawnił w wydawnictwach książkowych i pismach peryodycznych. W drugiej mianowicie połowie rozpatrywanego dziesięciolecia prąd ten nabrał pewnej siły, wywołanej po części zainteresowaniem się losem chorego Jachowicza. „Zabawy przyjemne i pożyteczne dla młodego wieku” r. 1856 i 1857 Józefy Śmigielskiej,
„Rozrywki dla młodocianego wieku” Seweryny z Żochowskich Pruszakowej od 1856 do 18G0 r. oto tytuły czasopism poświęconych sprawie wychowania. Nowe wydanie dzieł Hofmanowej r. 1857 świadczyło o zamiłowaniu w dawnych ideałach wychowawczych.
Możnaby tu jeszcze przytoczyć jeden, co prawda chorobliwy już objaw owej dążności praktycznej na polu polityki, objaw wyrażony w połowie przez niby-idealistów (A. E. Odyńca, I. Chodźkę, M. Malinowskiego, A. H. Kirkora); lecz o tej smutnej chwili naszych dziejów wewnętrznych wolę zamilczeć.
* * *
Typem panującym ówczesnej chwili literackiej była historya malownicza i beletrystyka.
Przeszedłszy przez rózgi doświadczenia krwawego, urnysły szukały ukojenia w rozpamiętywaniu przeszłości. Chciano zapomnieć choćby na czas krótki tylko o niesmaku bieżącej chwili i zanurzyć się w ożywczem źródle tradycyi, chciano sobie osłodzić przykrość położenia rzeczywistego przypomnieniem dawniejszej sławy. Nie żądano ani demokratycznych ani arystokratycznych, ani nawet czysto naukowych, objektywnych poglądów na wypadki dziejowe; pierwsze bowiem i drugie przy zmienionem usposobieniu nie mogły popłacać; do trzecich nie miano dostatecznego przygotowania. Przedistawić tedy przeszłość w obrazie żywym, taką, jaką była, a choćby nawet dobrze jej pochlebić; zainteresować ubiorami sprzętami, szczegółami życia domowego, ciekawostkami aicheologicznemi, rapsodami rycerskimi, stało się przedmiotem pragnień czytelników i usiłowań autorów. – Zaczęto więc poszukiwania archeologiczne, ażeby zdobyć szczegóły zajmujące do tła obrazów. Komisye archeologiczne w Kijowie i Witnie pomagały skutecznie do obudzenia zapału dla takich badań.
Zaczęto wydawać pamiątki historyczne, wizerunki królów i t… d… w przepysznych wydaniach, na które arystokracya kosztów nie skąpiła. Zaczęto opłacać malownicze opowiadania historyczne, życiorysy i t… p. Karol Szajnocha zachwyci! wszystkich swoimi szkicami, swojem dziełem „Jadwiga i Jagiełło”. Julian Bartoszewicz, choć z mniejszym talentem słowa, z niemniejszą jednak żywością i obfitością szczegółów pisał swoje życiorysy znakomitych mężów, swoje kościoły warszawskie. Obaj mieli gruntowną naukę; obaj badali źródła; lecz Owoc swych mozolnych trudów przywdziewać musieli w szaty malownicze, ażeby dzieła ich znalazły czytelników a zatem pokup. Za nimi zdążali i inni.
Historya jednak była tylko przysmakiem; właściwy zasadniczy pokarm ogółu stanowiła beletrystyka. Były tego powody ogólne, trwające do dziś dnia, i szczegółowe, będące sprężyną chwili ówczesnej. O pierwszych nie tu miejsce rozbarwiać; o drugich wspomnę pokrótce.
Przypomnijmy sobie, że dziesięciolecie od 1850 – 1860 stanowi trzecią niejako dobę w rozwoju nowszej poezyi naszej, że wówczas rozwinęły się talenta nie powszednie, umiejące zyskać słuchaczy nawet po takich mistrzach jak Mickiewicz, Słowacki, Krasiński. Na tę chwilę przypada druga faza Talentu Wincentego Pola, który wystąpił jako wyłączny śpiewak szlacheckości w „Sejmiku w Sądowej Wiszni”, „Senatorskiej Zgodzie”, „Mohorcie” „Stryjance”, a jako śpiewak ciasnej lub przesądnej religijności w „Czarnej Krówce”, „Wicie Stwoszu”. Na tę chwilę również przypada działalność poetycka Syrokomli, Deotymy, Leuartowicza, Felicyana Faleńskiego, Wacława Szymanowskiego, Mieczysława Romanowskiego, Henryka Jabłońskiego, Apolla Korzeniowskiego, Leonarda Sowińskiego, Brunona Bielawskiogo, Platona Kosteckiego, że pominę wielu innych.
Tyle zdolności, występujących na widownię w jednym czasie, musiało wywrzeć wpływ na publiczność, która, jak się zdawało, zobojętniała już na powaby poezyi. Istotnie dzieła Swych twórców, opiewające po większej części przeszłość, trafiały wybornie w usposobienie czytelników, spragnionych takich obrazów. Nie wymagały one wielkiego natężenia umysłu, bo opowiadały wypadki łatwo, zrozumiałe, wystawiały ludzi nie grzeszących zbytkiem inteligencyi, – nie wymagały również forsowania wyobraźni, gdyż same bardzo wysokim lotem się nie odznaczały. Jeżeli zaś czasem trudniejsze były do pojęcia (np. u Deotymy), to wynagradzały trud zadany umysłowi – nadzwyczajnością swojego powstania, improwizacyą. Wielka serdeczność, prostota, a nawet rubaszna jowialność, cześć dla cnoty, uwielbienie dla przeszłości, rzewność wiersz gładki, potoczysty: oto środki, którymi przeważnie szturmowały utwory poetyczne do serc czytelników. Takie środki skuteczniejsze nawet były od niesłychanej potęgi fantazyi Słowackiego, od filozoficzno-socyalnych pomysłów Krasińskiego; nie dziw więc, że ci, którzy się nimi posługiwali otrzymywali nieraz zwycięstwo nad wielkimi mistrzami; zwycięstwo bezwątpienia ciche, nie ogłaszane przy dźwięku trąb i bębnów, nie przyznawane otwarcie, pomimo to jednak upajające duszę. Czytano więc poezye z rozkoszą, rozkupywano poemata bardzo szybko: tysiąc egzemplarzy Mohorta rozeszło się niemal odrazu; księgarze nietylko chętnie drukowali, lecz nawet nieźle płacili za wiersze: Syrokomla brał za każdy po 2 złote, Pol daleko drożej.
Podobnie mniej więcej rzecz się miała z powieścią. I tu również obok dawniejszych uznanych już pisarzy ukazały się talenta młode, świeże, wróżące świetną przyszłość. Obok Kraszewskiego, Rzewuskiego, Korzeniowskiego, Chodźki, Józefa Dzierzkowskiego, wystąpili: Kaczkowski, Zacharyasiewicz, Łoziński Walery, Albert Wilczyński, Miniszewski, Niewiarowski, Gregorowicz, Pług, a wreszcie Jeż. Wszystkie niemal stany: szlachta, duchowieństwo, urzędnicy, lud miejski i wiejski, bakuniarze (przemytnicy w Beskidach), znaleźli swoich malarzów, którzy ze szczególną drobiazgowością podpatrywali ich wady i zalety, ich przyzwyczajenia, miny, ubiór, i z serdeczną dobrodusznością, lub wcale nieszkodliwym humorem przedstawiali je w mniej lub więcej udatnych obrazkach i obrazach. Publiczność wdzięczna była za taką troskliwość i pobłażliwość zarazem i chętnie się podobnym malowidłom przypatrywała.